ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Fiat lux 4 |
Jeszcze jeden wiersz: Żyć w niepewności...
- I gdzie jest ten twój Avae, Sheat? Zniknął...
- Co z tego.... - mruknął niewyraźnie
- Jesteśmy blisko oddziałów Norden.... Jeśli ich tu sprowadzi...
- Przecież właśnie dlatego odchodzimy. Rhode, przestań mnie męczyć. Czego chcesz? Wygrałeś. Jest na twoje. Wykorzystał pierwszą okazję, żeby zwiać. To nie jest powód do zmartwienia, nigdy mi na nim tak naprawdę nie zależało.
- Ale jesteś zły...
- Zły? Może i jestem zły. Nikt nie lubi być oszukiwanym, zwłaszcza, jeśli daje się oszukać. Miałeś rację... Wszyscy oni są... Nawet śmierć to dla nich za mało. Wszyscy powinni konać w męczarniach.
- Tak... wszyscy.... - mężczyzna usiadł i zamyślonym wzrokiem spojrzał za okno. - Ale...
- Co?
- Sam już nie wiem... Wiesz Sheat... rozumiem cię, wiem, że słuszność jest po twojej stronie, że masz prawo do zemsty po tym wszystkim... tylko...
- O co ci chodzi? - spojrzał na niego spod zmarszczonych brwi.
- Martwię się... martwię się, że to się obróci przeciwko tobie... ludzie patrzą z niechęcią na to, co robisz... oni już zapomnieli... i nie chcą pamiętać... chcą, żeby było jak teraz, bo nie umieją sobie bez niego radzić...
- O czym ty mówisz?
- No tak. - uśmiechnął się. - Ty nie widzisz już niczego.... to cię niszczy...
- Chodzi ci o Karina? - spytał obojętnie. - Mówiłem ci, że sobie z tym poradzę.
- Tak? Więc skąd wiedziałeś, że to o to chodzi?
- Rhode... - odezwał się ze zniecierpliwieniem.
- Zadręczasz go... i nawet nie zauważyłeś, że od trzech miesięcy już tylko ty to robisz... Nic nie widzisz.... tylko jego... ale tylko jego obraz przed oczami, uderzasz na oślep, nie dostrzegasz nawet, że się zmienił...
- Dostrzegam. - napił się powoli wina. - To logiczne, pomaga wam, żeby pomóc sobie. Idealna gra. Ciekawe, że zrobił się taki milutki, odkąd jest od nas zależny.
- Może masz rację... Wiesz, że zawsze jestem ostrożny i nigdy im nie dowierzam. Widziałem wiele, dla mnie wszyscy są wrogami. Ale ludzie nie myślą w ten sposób... Mają go za swojego Uzdrowiciela, dobroczyńcę, nauczyciela... i jednocześnie za małego chłopca, jedno z ich własnych dzieci, którym się trzeba opiekować... Mała córeczka Ostatniego Snu i Gromu nosi po nim imię... Nawet Pamięć, moja dumna Althi... - uśmiechnął się lekko. - Wzięła go pod swoje skrzydła i nie pozwala go nikomu tknąć. Zresztą już tylko kilku najbardziej zawziętych jest przeciwko niemu... No i ty...
- Rhode...
- Niewielu jest takich, których by ani razu nie wyleczył. Tu prawie każdy ma u niego dług... nawet ja...
- Rhode....
- Moja malutka Zilla uwielbia go, wciąż do niego biega... Już prawie nikt nie pamięta, kim on kiedyś był...
- Więc co, może nawet Zgromadzenie nie będzie miało prawa go osądzić?
- Do Zgromadzenia jeszcze daleko... Zresztą wtedy Althi na pewno weźmie go w obronę...
- Nie zapomniała chyba jego win.
- Nie. Ona nie. Ale każdy ma prawo się zmienić, Sheat. A co może zmienić bardziej niż cierpienie?
- On udaje... - odwrócił wzrok.
- Nie wszyscy ludzie mają na imię Avae.
- Przecież...
- Pójdę już. Nie znęcaj się więcej nad nim.... budzisz coraz większy gniew.
Zawsze przyzywał go do siebie, przyzwyczaił się do tego. To chyba wyszło z inicjatywy Avae... ale teraz to nie miało już znaczenia. Lubił patrzeć na jego idealne ciało, płynne ruchy, czuć jego zapach, jego silną aurę... I lubił przypominać mu, że teraz to on ma przewagę. Że może z nim zrobić, co zechce, tak samo bezkarnie jak on kiedyś...
Wiedział, że on czuje się upokorzony takim traktowaniem, jego szydzącymi słowami, wiedział, ile bólu musi wywoływać każde uderzenie w tak delikatne ciało, jak piec musi każdy cios na tej wrażliwej skórze.
Wiedział, że to co robi, nie jest już niczym innym jak tylko zwykłym znęcaniem się i to nad kimś o tyle słabszym...
A kiedyś każda łza tego chłopca bolała i jego....
Ale teraz nauczył się patrzeć na niego i widzieć tylko wszystkie te okrucieństwa, których się dopuścił, nie dostrzegać wcale tych niewinnych, niemal dziecięcych oczu. Przecież były fałszywe, on cały był taki fałszywy...
Zastanawiał się teraz, czy oni czasem nie odstawiali tego przedstawienia razem z Avae, bawiąc się jego kosztem... Avae nie zdołałby się wymknąć sam... ktoś musiał mu pomóc.
Zmrużył oczy i spojrzał na niego. Jego widok wciąż rozpalał w nim żądzę, on był tak obezwładniająco piękny... Nie patrzył na niego, teraz już nigdy, chyba się go bał.
Wiedział, że jego nie zdoła omamić.
Gdyby tylko mógł w końcu pozbyć się tej palącej żądzy....
- Podejdź tu. - rozkazał sucho, opierając się o ścianę. Tym razem chłopak spojrzał na niego z przestrachem. - Powiedziałem coś.
Karin podszedł, bezskutecznie starając się uspokoić szaleńcze walenie serca. Nie wiedział czego się spodziewać... ciosu... w twarz, brzuch... jak zawsze. Zbliżał się, nie umiejąc opanować drżenia.
Mężczyzna szarpnął go i szybciej przyciągnął do siebie. Karin gwałtownie wciągnął powietrze, ze strachu i.... nagle poczuł go tak blisko... podniósł przerażone oczy, bał się, ale nie umiał się powstrzymać.... Oczy, głębokie, orzechowe, o nieustępliwym spojrzeniu przeszyły go na wskroś. Poruszył bezradnie wargami. Sheat ścisnął dłonią jego twarz, zabolało tak, że aż stanęły mu łzy w oczach.
- Sądzę, że miałeś coś wspólnego z ucieczką Avae. - stwierdził obojętnie.
- Nie, ja.... - wyszeptał z przerażeniem.
- Milcz lepiej... - syknął i rzucił nim o podłogę. - Wstawaj.
Karin podniósł się posłusznie, ale nie miał już odwagi znów podejść, jednak nagle to Sheat znalazł się przy nim. Chwycił go za włosy i szarpnął jego twarz w górę.
- Mógłbym cię zabić.... Ale to nudne. Wezmę sobie co innego...
- C...co... - wykrztusił otępiały ze strachu.
- Dobrze wiesz co. - powiedział zimno, popychając go brutalnie na ścianę.
Karin jęknął z bólu. Zupełnie nie wiedział co robić.... właściwie.... zawsze chciał z nim być, ale.... w taki sposób?! Nie tak to sobie wyobrażał... on marzył o jego miłości, czułości, delikatności... i tak to ma się skończyć?
Jednym ruchem rozerwał jego koszulę, ściągając mu ją obcesowo z ramion. Karin wzdrygnął się od bolesnego chwytu.
- Nie.... - wyszeptał. Podniósł powieki, patrząc na niego błagalnie. - Proszę..... - łzy wolno spłynęły po jego policzkach.
Sheat oddychał ciężko, patrząc na piękną, zrozpaczoną twarz, przerażone oczy, żebrzące o litość.... wielkie łzy płynące po delikatnych policzkach....
- Wynoś się... - wykrztusił i pchnął go na środek pokoju. - Wynoś się! - powtórzył krzykiem. Przesłonił dłonią twarz, starając się opanować wzburzenie. Karin już zniknął, ale wciąż pozostał jego zapach....
Pragnął go, tak, na pewno go pragnął, ale... nie umiał, nie umiał, kiedy widział tę twarz.... ten strach, rozpacz... nie umiał....
- To nie jest żądza.... - usłyszał za sobą głos Rhode.
Odwrócił się gwałtownie.
- Co ty tu robisz...
- Sprawdzam, jak słuchasz moich rad... Sheat, okłamujesz się.... gdyby to była tylko żądza, nie zatrzymałbyś się...
- Ja tylko....
- Ty go kochasz. - stwierdził spokojnie.
- To nie twoja sprawa... odejdź...
- Dobrze, ale w ten sposób zniszczysz sam siebie.
- Idź już... - jęknął i siadł na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach.
To nie mogło się dziać... Sąd za pomoc Avae? Szaleństwo... Bardziej bezsensownego zarzutu nie słyszał jeszcze nigdy. To za wczoraj... Za to, że nie dostał tego, czego chciał.
Może trzeba było mu pozwolić... Może po wszystkim... może wtedy by go pokochał...
Nie... Bez sensu. Nic by się nie zmieniło.... a tak... przynajmniej może zatrzymać swoje marzenie.......
Tylko, że teraz się bał. Nie było tu nikogo, kto mógłby go obronić, tylko jego opiekunki umiały się sprzeciwiać wyrokom, które wydawał Sheat. Bał się... On patrzył na niego z taką nienawiścią.
- Skoro nie umiesz się wytłumaczyć... spotka cię kara na jaką zasłużyłeś. - Sheat mówił cicho i spokojnie. Jakby nie była to zemsta... Przymknął powieki i oznajmił beznamiętnie. - Tysiąc batów.
Karin drgnął i na chwilę stracił zdolność oddychania. Zresztą wszyscy wyglądali, jakby nagle oberwali cios.
Sheat podniósł wolno powieki i spojrzał po nich, starannie omijając wzrokiem sylwetkę chłopca stojącego pośrodku. Stojący za nim Rhode odzyskał zdolność poruszania się dopiero po dłuższej chwili. Stanął za jego plecami, zbliżając się do niego.
- On tego nie przeżyje.... nie ma szans... - syknął do jego ucha.
- Nieważne. - cicho odpowiedział Sheat. Znów przymknął oczy. Chciał się tylko uwolnić. Pozbyć go. Nie widzieć więcej tej twarzy. Skona podczas wykonywania wyroku. Zdarza się. - Mantho, wykonaj.
- N... nie...
Błyskawicznie podniósł powieki, patrząc niedowierzająco.
- Wybacz, nie mogę.... uratował mi życie, ja... proszę...
Sheat zacisnął zęby.
- Gain.
Mężczyzna spojrzał na niego przepraszająco i pokręcił głową, cofając się w tył.
Sheat zmierzył spojrzeniem stojących w sali kilku mężczyzn. Rhode miał rację.
Jeszcze jedna odmowa i przepadnie.
- Lahr.
Chłopak podniósł na niego przerażone spojrzenie. Nigdy mu nie odmawiał, Sheat był dla niego ideałem, niedościgłym wzorem, od zawsze.
- A... ale...
- Wykonaj.
Zacisnął zęby. Nie umiał odmówić, choć twarz paliła go jak ogniem. Podszedł i chwycił bat, opanowując z trudem drżenie ręki.
Chłopak upadł już od pierwszego ciosu. Nawet nie starał się walczyć ze łzami, gardło miał tak ściśnięte, że nie mógł krzyczeć. Ale wiedział, że wszyscy widzą, jak płacze.... Nic go to nie obchodziło.... i tak skona zanim on dojdzie do połowy kary...
Dlaczego, za co? Sheat... zabijasz mnie.... czemu musiałem cię pokochać.....
- W tej chwili przestań. Jak śmiesz... czemu na mnie nie podniesiesz tego bata, skoro masz odwagę podnosić go na kogoś, kto ocalił moje życie?
- Ma... matko...
- Odejdź stąd! Natychmiast! - krzyknęła. Lahr wypuścił bat z dłoni i wyszedł szybko, zaciskając zęby na pięści. Altea spojrzała na mężczyzn w sali, chciała się jeszcze odezwać, ale Althi powstrzymała ją gestem dłoni.
- Sheat, proszę cię jak matka.... Daruj mu tę karę... - powiedziała cicho.
- Niech będzie jak chcesz.... - spojrzał w bok.
- Dobrze. A teraz nas zostawcie.
Sala opustoszała szybciej niż można by przypuszczać. Rhode przymknął oczy i pomógł Altei wyprowadzić Karina.
Sheat czekał.
Althi podeszła do niego i z całej siły uderzyła go w twarz.
- Uratowałam cię, bo zawsze byłeś dla mnie jak syn. Zasłużyłeś na przywództwo i powinieneś je zachować. Ale ty zaczynasz zachowywać się jak zwierzę. On już swoje przeszedł. Nikogo już nie krzywdzi, uratował tylu z nas, nie licząc się ze sobą i z tym, ile bólu wyrządził mu ten, kogo ratuje. Możesz nie umieć mu przebaczyć, wycierpiałeś przez niego więcej, niż ktokolwiek z nas. Ale nie masz prawa się tak nad nim znęcać. Nie masz prawa go zabijać i to do tego w taki sposób. On już nie jest taki, jaki był.... ty stajesz się taki, jakim był on. Zmień to. Albo więcej cię nie uratuję.
Był już wieczór, Karin zdołał się wyleczyć, nie zdążył oberwać aż tak wiele....
Ale mimo to....
Jutro mieli wyruszyć... on w kolumnie, którą dowodził Sheat.... I nie będzie tam nikogo, kogo znałby bliżej, oni wszyscy mają swoje własne oddziały. Muszą ukryć się w górach, wojsko osacza ich coraz bardziej.
Ale tyle czasu z nim, bez jakiegokolwiek obrońcy... bał się...
On chciał go zabić i to w taki okrutny sposób.... jak można kochać takiego człowieka? Przecież przedtem.... przedtem wydawał się być zupełnie inny.... dobry, cierpliwy, delikatny... czy to ten bunt, ta przelana krew tak go odmieniły? I teraz... przekonał się, że Avae wcale na nim nie zależało... on sam dobrze wiedział, jak bardzo to musi boleć... Ale przecież to nie była jego wina...
Sheat.... Teraz już na pewno nigdy mnie nie pokochasz... myślisz pewnie, że jestem jak on, że postąpiłbym tak samo, że nie mógłbym cię kochać...
Zresztą, ty nigdy tego nie chciałeś, nie potrzebujesz mojej miłości, więc w zasadzie nic się nie zmieniło...
- Hej, słyszałem, że sam Sheat ma cię już tak dość, że chce cię zabić... - usłyszał za sobą kpiący głos. Nie zdążył się odwrócić, kiedy nagle ktoś chwycił go mocno i przyciągnął do siebie. - Myślisz, że ktoś by się obraził, jakbym cię odrobinę naruszył?
Zapach alkoholu owionął mu twarz, szarpnął się, ale nie mógł się wyrwać. Mężczyzna chwycił go mocniej, ale mimo to udało mu się oswobodzić na tyle, że zdołał z całej siły kopnąć go między nogi. Napastnik puścił go odruchowo, więc wykorzystał to by uciec. Słyszał, że on po chwili ruszył za nim. Jak teraz nie ucieknie...
Wspaniale, teraz wszyscy najbardziej ograniczeni pijacy znów wezmą go sobie na cel. Sheat, ty naprawdę potrafisz utrudnić życie...
Wbiegł między domy, ale nie było nikogo, a niemal czuł go już za sobą... Zacisnął zęby i powieki, żeby powstrzymać łzy. Wszyscy pewnie poszli na plac, żeby porozmawiać przed porannym wymarszem, nie ma szans, żeby tam dobiec.
- Ej, co jest? - Inapan chwyciła go, kiedy się z nią zderzył i roześmiała się, widząc wyraz ulgi na jego twarzy. - No co się stało?
Pokręcił tylko głową i oparł czoło o jej ramię, płuca bolały go od biegu i nie mógł wykrztusić słowa.
- Lepiej zobaczę. - odezwała się Safira, skręcając za róg i niemal zderzając się z pijanym. - Chwileczkę... - przytrzymała silnie jego ramię, kiedy próbował się wycofać.
- No proszę... - Inapan podeszła do niego. - Herso.... - przejęła go od Safiry z wyjątkowo uprzejmym uśmiechem, jednocześnie błyskawicznie wyciągnęła nóż, przykładając go w okolice krocza mężczyzny. - Chyba nie chcesz tego stracić? - spytała, nie przestając się uśmiechać. - Już drugi raz mi podpadasz.... Jeszcze raz i skończysz jak Kavi.... - dźgnęła go lekko, aż na chwilę zgiął kolana, po czym szybko się wycofał. - Wiecznie to samo. - mruknęła, chowając nóż. - Idziemy do Altei, chodź z nami. Teraz lepiej, żebyś nie spał na dworze.
Skinął głową i poszedł z nimi. Lubił je obie, zawsze go broniły. Przedtem też żadna z nich się nad nim nie znęcała. Safira była zawsze łagodna i delikatna, choć wielu drżało przed nią z powodu tamtej krwawej nocy... Inapan zwykle chodziła na wypady razem z mężczyznami, nie zwracała uwagi na więźniów i szybko pozwoliła Zilli do niego przychodzić. Safira uwielbiała słuchać o gwiazdach, zawsze patrzyła w niebo z rozmarzonym wyrazem twarzy. Przy nich zapominał czasem w jakim charakterze tu jest...
W domu Altei zawsze było spokojnie, wszyscy uważali na małą Karinę, więc nikt nigdy nie podnosił głosu, a od patrzenia w stronę jej łóżeczka zawsze na twarzach pojawiały się uśmiechy. Altea traktowała go jak własne dziecko, teraz od razu zwymyślała go po cichu, że o takiej porze włóczy się na zewnątrz, zamiast przyjść do niej, żeby wyspać się spokojnie przed drogą i zagoniła go do łóżka. Althi miała iść razem z nimi, więc przyszła, przyprowadzając Zillę, która od razu ułożyła się do snu na jego poduszce, przytulając się do niego. Oczy same się zamykały od jej cichego oddechu, to było tak, jakby nagle miał małą siostrę... Nawet tu można znaleźć swoje własne ciepło...
Ale jednak nigdy nie będzie szczęśliwy...
Ty dobrze, bardzo dobrze, wiesz dlaczego... Sheat...
- Już śpią... - uśmiechnęła się Safira, siadając przy łóżku. - Mój biedny, ciągle tylko ktoś chce mu wyrządzać krzywdę... - szepnęła ze łzami w oczach.
- Twoja córka jest za dobra. - z łagodnym uśmiechem odezwała się Althi. - To mimo wszystko ciągle jest nasz niedawny najgorszy dręczyciel....
- Ja już w to nie wierzę... - pokręciła głową Safira.
- Ty najchętniej w nic takiego byś nie wierzyła. - roześmiała się Inapan. - Skąd taki pomysł ci przyszedł do głowy?
- W jego oczach.... - wyszeptała dziewczyna. - Jest zawsze tylko smutek.... tylko i wyłącznie smutek...
Wyruszyli dwa dni temu, ale do końca drogi wciąż było bardzo daleko. Nie było nikogo, z kim mógłby poważnie porozmawiać... A obecność jasnowłosego zjawiska coraz bardziej wyprowadzała go z równowagi. Nie mógł się już opanować, wszystkie postoje spędzał w swoim namiocie, nie ruszając się na krok, nie chciał natknąć się gdzieś na niego...
Mógł posłać go z inną grupą, ale nie przypuszczał, że będzie mu tak trudno... Ale od kiedy poczuł jego ciało tuż obok swojego... pragnął go chyba milion razy bardziej, czuł się, jakby trawiła go gorączka... Zamykał oczy i widział jego.... Nie mógł spać w nocy, wciąż marzył tylko, że to piękne ciało jest obok niego... że może je mieć...
Niby mógł to spełnić, kazać mu przyjść i wziąć go po prostu...
Tylko że w każdym marzeniu i w każdym śnie, on zawsze tego chciał, zawsze patrzył na niego z miłością, zawsze jęczał z rozkoszy...
Siłą mógłby dostać tylko zaciśnięte usta, nienawiść i ból...
Myślał, że nienawidzi go za to, jaki był... ale teraz nie był pewien czy to na pewno jest tak.... czy nie nienawidzi go przypadkiem po prostu za to, że on go nie kocha...
Bo ten wybuch gniewu, to że chciał już go zabić.... tak potwornie, tak potwornie bolało to, że on go nie chciał... tak potwornie bolało, że znów uświadomił sobie, iż go kocha...
Nie wierzył w to, że się zmienił... ale mimowolnie coraz bardziej go kochał, kiedy widział któryś łagodny uśmiech, spokój, cierpliwość, żadna matka nie bała się powierzyć mu bezpieczeństwa swoich dzieci...
Tylko udaje? Na pewno? Może jednak... może jednak nie jest już taki...
Bzdura, nikomu z nich nie można ufać. Avae tak długo wyglądał na niewinnego, dobrego chłopca, ile fałszywych łez on zdołał wylać... Nie można im ufać.
Kiedy Karin się ocknął, była już późna noc. Nie było gwiazd, ani księżyca, bezkresna ciemność otaczała wszystko. Sheat odłączył się z kilkoma mężczyznami i zboczyli bardzo z trasy. Nie wiedział, czemu kazał akurat jemu iść z nimi, ostatnio wciąż trzymał go blisko, choć jednocześnie nie pozwalał mu się zbliżyć. Nie rozumiał jeszcze, co to wszystko znaczy, ale bał się, nie wiedział, czego on może znów chcieć...
Co się właściwie stało? Ból głowy i zapach krwi... Jakiś żołnierz uderzył go płazem miecza, zachwiał się wtedy i spadł w przepaść, ale upadł tylko na półkę skalną i stracił przytomność...
Zaraz, płazem miecza?! To znaczy... to znaczy, że to oddział Ardee! Pierwszy cios płazem, zawsze tak szkolił, pamiętał to... To tak blisko... Bez trudu zdoła do niego dojść, słyszał, jak Sheat mówił, że oddziały stacjonują kilometr w dół rzeki, dlatego się rozdzielili...
Sheat...
Poczuł bolesne ukłucie w sercu, wydostał się z trudem na skarpę... Tylko krew, walka musiała być zacięta, skoro trupy są tak poranione, oddziały Ardee nigdy nie były okrutne, bardzo często brały do niewoli zamiast zabijać... ale zginęli chyba wszyscy...
Zagryzł wargę, serce waliło mu coraz szybciej... Szedł powoli, patrząc na martwe ciała. Mogli go oczywiście zabrać, ale... tak się bał, że... Nie, na pewno...
Zmartwiał i zacisnął boleśnie pięści. Dostrzegł jego twarz, zlaną krwią i... taką bladą....
Zachłysnął się nabiegłymi nagle łzami i przypadł do niego.
- Proszę cię... - wyszeptał. - Proszę cię, nie... - dotknął jego twarzy. Miał kilka poważnych ran, ale... żył, jakimś cudem jeszcze żył, serce biło słabo, nieregularnie..... ale biło....
Karin wyciągnął dłonie i skoncentrował wszystkie siły tak mocno, jak nigdy jeszcze dotąd..... Ale był za słaby, zdołał tylko z lekka zaleczyć rany i padł wycieńczony na jego pierś. Przymknął oczy. Bicie serca stopniowo stawało się mocniejsze, więc jednak się udało... Łzy nie przestawały płynąć mu po twarzy.
Co teraz? Jeśli będzie chciał wrócić z nim do jego towarzyszy.... to znów wpadnie w niewolę, a on znów będzie się nad nim znęcać... przecież każdego dnia mówił sobie, że go nienawidzi, że nie chce go widzieć.... tylko...
Zawsze sądził, że to on umrze pierwszy. Jego śmierć to było więcej niż mógłby znieść....
Jeśli poszedłby teraz do obozu brata.... Sheat i tak zginie, powieszą go jako buntownika...
Więc co miał robić? Nie chciał znowu cierpieć, niczym sobie na to nie zasłużył..... Tylko bicie tego serca, ta twarz, która nigdy nie zniknie sprzed jego oczu, ta miłość, której nigdy nie zdoła pokonać...
Martwił się coraz bardziej. Minęły trzy dni, a Sheat wciąż nie odzyskał przytomności, mimo że tyle razy już próbował go leczyć. Nie mógł nic poradzić, nie mógł nawet zbić jego gorączki... Dlaczego był bezradny właśnie wtedy, kiedy chciał wyleczyć kogoś, kogo kochał najbardziej na świecie?
Obwiniał się czasem... Bał się, że to ta nienawiść, że to ona nie pozwala mu go wyleczyć.... Mimo że czuł jakby zupełnie zgasła... On był teraz spokojny, nie znęcał się nad nim, spał, z takim ciepłym, łagodnym wyrazem twarzy...
Tak bardzo bolało, że jest z nim źle, ale jednocześnie...
Czuł się taki szczęśliwy, że może cały czas siedzieć przy nim, głaskać jego włosy, twarz, przytulać się do niego, szeptać, całować nawet delikatnie... czuł, że jest mu teraz potrzebny, nie musiał bać się raniących słów, okrucieństwa... Sam nie wiedział, czy łzy płynące po jego twarzy są łzami rozpaczy czy szczęścia...
Miał go tylko dla siebie; zastanawiał się, czy nie powinien zawiadomić ich co się stało, ale przecież nie mógł go zostawić... Może z czasem sami ich znajdą, a jeśli nawet nie, to Sheat ich odnajdzie, gdy odzyska przytomność.
Znalazł tę grotę zupełnie przypadkiem, ale była idealną kryjówką, jej wejście nie było widoczne, jeśli tylko ostrożnie poprawić za sobą kaskady bluszczu. Było blisko do strumienia i krzewów z owocami, miał zresztą jeszcze trochę zapasów, które kazali mu dla nich nieść.
Mogłoby już nawet zostać tak na zawsze....
Gdyby tylko tak bardzo się o niego nie bał, nie martwił się jego stanem...
Wszedł powoli, starannie zasłaniając za sobą przejście i postawił wodę w kącie, kierując się w głąb groty. Podszedł do jego łóżka i przyklęknął, poprawiając posłanie, przeniósł ponownie wzrok na jego twarz i zmartwiał, napotkawszy jego spojrzenie.
- Ja... - wykrztusił nie mając żadnego pomysłu na to, co mógłby powiedzieć. Przecież tyle razy wyobrażał sobie, co mu powie, kiedy on się obudzi...
Tylko że jego oczy od razu spojrzały na niego zimno. Zabolało tak bardzo, że nie umiał już nic powiedzieć.
- Co się stało z oddziałem? - spytał chłodnym tonem.
- Wszyscy nie żyją... - wyszeptał przez ściśnięte gardło.
- Gdzie jestem?
- To grota, gdzieś na stokach Maval, nie wiem dokładnie... - przymknął oczy, zaciskając palce na brzegu jego przykrycia.
- Jak długo byłem nieprzytomny?
- Trzy dni...
- Kto tu jest oprócz ciebie?
- Nikt... - z całych sił starał się zatrzymać łzy, które coraz gwałtowniej wzbierały mu pod powiekami.
- Co takiego? - podniósł się na posłaniu, patrząc na niego spod zmarszczonych brwi. - Dlaczego nikogo nie zawiadomiłeś? Co ty knujesz, co?
- Ja... ja tylko... chciałem... ja... - łzy w końcu spłynęły mu po policzkach, zerwał się i wybiegł.
Wyszedł na zewnątrz, szarpiąc się z osłoną liści, krztusił się od łez i zabrakło mu powietrza.
Co właściwie sobie wyobrażał? Że on od razu go pokocha, tylko dlatego, że teraz się nim zajął? Że będzie teraz dla niego czuły, miły, że będzie czuł coś takiego jak wdzięczność?
Chciał mu tylko pomóc... tylko o nim myślał, a on... nie tylko, że nie podziękował, on od razu zaczął go oskarżać... Czemu on aż tak go nienawidzi?
I czemu... czemu jest taki... czemu wciąż zmusza do miłości... Gdyby w końcu zdołał go znienawidzić, zapomnieć go, wyrzucić ze swojego serca, pozbyć się tej miłości, która tylko rani, zabija w powolnej męce....
Dlaczego nie umie przestać kochać kogoś, kto traktował go tak podle, jak tylko to jest możliwe, kto niemal doprowadził do jego śmierci i zniszczył jego życie?
Ale teraz... miał taką cichą nadzieję, że on teraz zrozumie... że nie odtrąci jego miłości, nie wzgardzi nią... tyle czasu przy nim spędził, tyle razy szeptał, błagając o jego życie, cały czas przy nim, tylko przy nim, nie licząc się z niczym innym, zupełnie zapominając o jakiejkolwiek nienawiści, kochając tylko....
Dopiero teraz widział, jak był głupi, wierząc, że to może coś zmienić... chyba sądził, że on natychmiast odwzajemni jego uczucie, przytuli i pocałuje tak, że wszystko przestanie mieć znaczenie.
To było takie beznadziejnie głupie.... naiwne, dziecinne...
Ale mógł chociaż spojrzeć na niego życzliwie.... przynajmniej pytająco... nie tak od razu z nienawiścią, bez żadnego powodu, raniąc z pierwszym słowem choćby oschłym tonem. To było takie okrutne, nawet teraz krzywdzić go za nic...
Dlaczego musiał go pokochać? Nigdy nikogo nie skrzywdził, a jednak całe jego życie naznaczone jest piętnem bólu i odrzucenia.
Przyklęknął nad brzegiem strumienia i pochylił się, spłukując piekącą od soli twarz w czystej wodzie.
Nie miał sił iść do niego znowu i znosić dalej tych wszystkich upokorzeń i ciosów. Miał ochotę się zabić i przerwać w końcu to wszystko...
Ale nie mógł go przecież teraz zostawić bez opieki, był jeszcze za słaby.
Otarł łzy, które znów zebrały się w kącikach jego oczu. Zagryzł wargę, zaczynając wstawać.
I nagle zrobiło się ciemno.
Klęknął przy łóżku i przesunął pieszczotliwie palcami w jasnych włosach, otaczających piękną twarz chłopca, którego los miał rozstrzygnąć się tej nocy. Chłopca, który najwyraźniej uratował mu życie, choć tym samym skazywał się na dalszą niewolę i rezygnował z możliwości powrotu do domu. Chłopca, który zrobił to, mimo że on bez przerwy nim poniewierał, nie umiał mu przebaczyć, próbował zgwałcić, próbował zabić... Chłopca, który jako jedyne podziękowanie za swoją pomoc otrzymał kilka okrutnych, niesprawiedliwych słów. Chłopca, którego ostatnim wspomnieniem z tego świata mogą być łzy. Chłopca, którego kochał nad życie, śmiertelnie go nienawidząc.
Chłopca, o którym nic nie wiedział, którego nie rozumiał i którego mógł teraz stracić zanim zdąży to zmienić.
Leczył go poświęcając na to całą swoją moc i nie chciał "marnować" jej na siebie. Ale uderzenie, po którym krwawy, zasiniały ślad został na skórze z tyłu jego głowy, musiało być potwornie mocne, nie powinien był go lekceważyć.
Był przecież Uzdrowicielem; musiał wiedzieć, że każdy cios w głowę powinien być szybko uleczony. A ślady wskazywały, że nie próbował tego zrobić ani razu. To musiało być naprawdę poważne, zwłaszcza, że stracił przytomność dopiero po kilku dniach...
Dziś w nocy, powiedziała Althi. Umrze albo będzie żyć. Nic nie można zrobić.
To i tak był cud, że oddział Inapan akurat na niego trafił. Był zbyt słaby, żeby wstać, ale ona dostrzegła poszarpane liście i znaleźli go. A potem i jego.
Leżał w tamtej grocie, z opatrunkami, z niemal zaleczonymi ranami od których dawno powinien był umrzeć, z wodą obok posłania. I wciąż od nowa, wciąż i wciąż, przypominał sobie jego twarz, łzy w zranionych tak, że nie można już okrutniej, oczach.
Nie rozumiał, nie wiedział, chyba nie chciał wiedzieć... Dlaczego on uratował mu życie? Czy to możliwe, że... że...
Kazał im położyć go w swoim domu, sam spał już tylko siedząc obok łóżka, na którym leżał Karin. Nie mógł oderwać wzroku od jego twarzy, teraz tak białej, jakby odbiegła z niej cała krew, zastygłej w wyrazie smutku i rezygnacji.
- Sheat, odpocznij chwilę...
- Nie mogę Rhode... nie teraz... - szepnął, poprawiając potargane trochę włosy chłopca. - Jeśli umrze... dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że nie umiem istnieć bez niego... potrzebuję go... choćby daleko... byle tylko był, cały świat jest wtedy inny, bo czuje jego obecność... Nic już nie rozumiem... - oparł głowę o poduszkę, przymykając oczy. - Dlaczego on to zrobił? Dlaczego ocalił mi życie? Dlaczego teraz? Kiedy zamieniłem jego życie w piekło... Dlaczego traktował mnie tak podle, kiedy ja byłem gotów dla niego na wszystko?
- Może po prostu to nie jest prawda... - powiedział cicho i usiadł na skraju łóżka. Sheat podniósł na niego zdziwiony wzrok. - Nikt z nas nie widział nigdy jak było naprawdę. Wiemy tylko to, co powiedział nam.... Avae...
- J... jak to... Skąd ci to przyszło do głowy? - wykrztusił.
- Nie mnie... Już wszyscy tak mówią... Lekceważyłem to, ale... To Safira zaczęła, a wiesz, jak wszyscy traktują jej słowa. Nie znam prawdy... Ale gdyby tak było, wszystko wydawałoby się takie oczywiste... Sam przyznasz, że ostatnie miesiące, te, kiedy on był wśród nas... nawet przez chwilę nie przypominał tego za kogo go mieliśmy...
- To... bez sensu...
- Może... ale czasem... to wszystko... ja... myślę, że on też cię kocha...
- Co? On - mnie? Rhode, przecież... bez sensu... jak, przecież...
- Czy ty z nim kiedyś rozmawiałeś... przedtem?
- Z NIM? Niby jak, przecież żyliśmy w dwóch różnych światach, on zawsze był dla mnie tylko... - uśmiechnął się smutno. - Wymykającą się gwiazdą na niebie... chociaż.... ale to właściwie nie była rozmowa i to było dawniej, jeszcze zanim...
- Zanim się zakochałeś? - szepnął.
- Nawet... nie zwróciłem na to takiej uwagi... nie pamiętam nawet... nie wiem, jak to dokładnie było... - oparł głowę na rękach, wsuwając palce we włosy. Przymknął oczy, przypominając sobie każdą chwilę, od samego początku aż do ostatniej rozmowy, każdy jego ruch, gest, spojrzenie, wyraz twarzy, słowo. Czy to możliwe, że.... - Rhode, on nie może mnie kochać... Gdyby mnie kochał, to... znaczyłoby... Nie... - łza wolno spłynęła mu po twarzy. - Nawet jeśli kiedyś tak było, to sam to zniszczyłem. On nie może mnie już teraz kochać, nie po tym wszystkim...
- Więc dlaczego uratował ci życie?
- Właśnie Rhode. On uratował mi życie, a ja w zamian potraktowałem go jak wroga. Chyba nigdy wcześniej nie miał takiego wyrazu twarzy.... to już koniec... nawet... nawet jeśli nie umrze...
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 17 2011 14:09:06
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
STOKROTKA (Brak e-maila) 12:22 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 17:14 24-08-2004
¦wietne, tylko pod koniec troche sie pogubiłam, ale postaram sie to poprawić i przeczytam jeszcze raz. ^^
kethry (kethry@interia.pl) 00:58 26-08-2004
no i cholera, siedze przed tym kompem i rycze... i nie wiem, Sachmet, ukochac cie, za to opo, czy przeklac...
Alexa (alexamalina@op.pl) 15:05 27-08-2004
Super! Bardzo mi się podobało^^
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 16:15 27-08-2004
Po raz pierwszy przy czytaniu opka yaoi byłam bliska płaczu... dlaczego zabiłaś mi Avae? Właśnie jego lubiłam najbardziej, chociaż przyznam, że nie od początku. Opowiadanie jest cudowne, tylko zakończenie bym zmieniła...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 20:05 27-08-2004
Jestem potworem..... Sama siebie nienawidzę, ale Kethry, kochanie, nie płacz, to nie jest w zasadzie koniec..... chociaż w sumie jest...... ale tylko tego \"odbicia\".... przecież ci pisałam, że jest jeszcze Lux in tenebris^^
Ava, ja też kocham Avae, ja z nim jeszcze tak całkiem nie skończyłam, o nie.....To by było zbyt proste, uważam, że za mało się nad nim znęcałam
A póĽniej się zastanawiam, czemu mnie wyzywają od sadystek.....
kethry (kethry@interia.pl) 00:44 28-08-2004
Sachmet, no jeszcze zamrugaj niewinnie oczami... moze ktos uwierzy PP
Nache (Brak e-maila) 09:16 28-08-2004
Ja uwierzę... wierzyłam od początku. Brawo
Asou (aspu@o2.pl) 12:21 31-08-2004
Boooże to było piękne!!! Prawie się poryczałam, ale jest mi strasznie żal Avae, bo najbardziej go lubiłam. A skoro mają być kolejne części to jestsem dobrej myśli ^___^ Trzymaj tak dalej!!!
LOUKE (Brak e-maila) 19:54 01-09-2004
Nie mogłam powstrzymać łez!!
W 100% zgadzam się z Stokrotką TO BYŁO BOSKIE!!!
Tylko żal mi bidnego Avae, może przywrócisz go do życia w następnych częściach? Bo i on ,moim zdaniem, zasługuje na chwile szczęścia...
N. (Brak e-maila) 12:58 02-09-2004
no tak, wzbudzanie żalu to najlepsza broń... Teraz to Sheata nikt nie będzie lubieć, haha.
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 22:11 04-09-2004
Czy nikt nie będzie to nie wiem, ja w każdym razie już od samego początku za nim nie przepadam ;p
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 10:39 06-09-2004
Boże, a co wam Sheat zrobił? Za co go nie lubicie???
anybody ;-) (Brak e-maila) 19:29 06-09-2004
Haha, a jak myślisz słońce? nie lubią go bo w dużej części przez niego ich kochany Avae cierpiał tyle czasu >:] (znaczy to wszystko TWOJA wina, ale skąd im to może do głowy przyjść?).
Rahead (Brak e-maila) 09:59 07-09-2004
bo Sheat jest taki bezpłciowy i ma głupie imie XD
Pozatym naprawde nie jest typem bohatera który by powalał na kolana... Taki sobie przeciętniaczek...
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 18:38 07-09-2004
Zgadzam się z Rahead (ostatnio coś za często się z nią zgadzam @_@). Nie, że nie mam własnego zdania; po prostu ujeła to w świetny sposób ;-)
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 07:57 13-09-2004
Tak, tak, tak, a teraz doktor Sachmet powie wam o co chodzi Chciałam zauważyć, że dopóki Avae nie zrobił się postacią centralną, to Sheat nikomu nie przeszkadzał i nawet miał swój fanclub A teraz..... Cóż, moim zdaniem przy Avae to każdy blado wypada(choć to subiektywizm, bo mnie dla niego opętało - usidlona przez własną postać, co za upadek.....) A że ukochany Karina zrobił Avae konkurencję, to już sam wydał na siebie wyrok niestety(no może i ja miałam w tym udział)
Rahead (Brak e-maila) 08:31 14-09-2004
Był fanklub Sheata??
Jak może powsać fanklub kogoś o imieniu Sheat XDDD
Nie lubiłam go od początku... Przykro mi że cię zawiodę...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 08:49 18-09-2004
No dobra, no dobra, akurat jego imię też mnie trochę denerwuje, ale nie dało się go nazwać inaczej, chociaż próbowałam Trzy razy.
lollop (Brak e-maila) 22:31 20-11-2004
no niby jest fajnie, ale inne bardziej mi sie podobaja
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 03:38 04-12-2004
Sheat nic nie zrobił???A to, jak postepował z Avae???!!!! No ja po prostu znienawidziłam po tym faceta!!!!
Asjana (Brak e-maila) 00:51 06-06-2005
to jest piękne az sie popłakałam jak czytałam ostatania cześc, ktoś kiedys powiedziął, ze prawdziwa histroia to ta w ktorej ktos umrze i Ty stworzyłąś historię która zaczeła życ. po prostu cudowne piszesz, wspaniale, potwafisz wszystko tak pieknie obrac w słowa, Ľe człoweik czyta i czuje, że jest cześcia tej opowieści.
K. (Brak e-maila) 00:51 12-08-2005
Boże... Popłakałam jak nigdy dotąd. Sachmet, Ty masz wspaniały talent! Twoje opowiadanie to arcydzieło! Jest cudowne... ale mi też jest żal Avae... T_T\".
Alistair (Brak e-maila) 21:47 11-05-2006
Zdecydowanie, jak większości z was żal mi Avae jak cholera...
Ale całe opowiadanie jest po prostu genialne. Super. Rewelacja. Cudo. Tylko siedzieć i pisać zachwyty do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej...
(Brak e-maila) 23:31 03-01-2007
a buuu...chlip,chlip...buuu...
jak ja uwielbiam smutne zakończenia...buu, a o jest takie smutne...i takie piękne, chlip
(Brak e-maila) 23:33 03-01-2007
sheat - to sie czyta szit?
Tio (Brak e-maila) 16:27 14-11-2007
chlip,chlip... aż się na końcu popłakałam chlip,chlip... to było po prostu piękne, tylko teraz mam problem czy się na ciebie nie wściec za to, co z tym biedakiem zrobiłaś... ale i tak to było cudne ^_^ |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|