The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 18:27:12   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Światła Nessyady 2
Część II : In re incerta, in dolore



Navan klęczał na podłodze, obejmując delikatne ciało chłopca, który okrywał jego twarz pocałunkami. Śmiali się obaj, ale ich oczy lśniły od łez.
- Dlaczego płaczesz? - wyszeptał Lais, starając się coś dostrzec przez zamazane światło oczu pełnych łez.
- Nie wiem.... ale to najwyraźniej zaraźliwe... - roześmiał się i zaczął scałowywać łzy z policzków chłopca
- Kocham cię... tak bardzo cię kocham... tak się bałem, że ty nigdy nie będziesz mnie chciał... A ja...
- Hej, władco moich myśli... - uśmiechnął się mężczyzna. Lais roześmiał się. Navan mówił tak do niego dawno temu, gdy wracał z jakiejś dłuższej podróży i chciał przebłagać obrażonego za swoje stęsknienie chłopca - To raczej ja się powinienem dziwić, że ktoś tak cudowny jak ty, może kochać mnie...
- Ja cię muszę kochać... - szepnął - Tylko ciebie... obiecaj, że się już nie rozstaniemy... że zawsze będziesz mnie kochać... bez względu na wszystko...
- Kochanie... - znów się uśmiechnął i pocałował go - Ja miałbym przestać cię kochać? Nic mnie do tego nie zmusi... Ale... - spoważniał - Zastanów się, czy ty na pewno tego chcesz... wojna ma się ku końcowi.... zastanów się, kim każdy z nas wtedy będzie...
- Ja będę władcą Rven i najwyższym kapłanem Arree, a ty będziesz największym bohaterem w Taiges, człowiekiem, któremu będę zawdzięczać życie, wolność i wszystko co posiadam. Człowiekiem, którego będę potrzebować. I nade wszystko kochać. Tak będzie. Tylko bądź ze mną. To ty jesteś moim szczęściem. Nikt inny nie jest w stanie mi cię zastąpić.
- Lais... - mężczyzna, odgarnął włosy z czoła chłopca i zajrzał w złociste oczy - Czy... czy teraz...
- Tak... - wyszeptał i pocałował go mocno - Za... zaniosę to tylko i... i przyjdę do ciebie...
- Na pewno? Mogę jeszcze...
- Za często o tym marzyłem, żeby odsuwać to jeszcze trochę... - uśmiechnął się lekko i znów go pocałował. - Zaczekaj na mnie u siebie, niedługo przyjdę... - wstał i wyszedł z budynku, oglądając się jeszcze za siebie z roześmianą twarzą.



***


- Kemi... W porządku? - Hiroo przytulił do siebie chłopca
- Tak... - szepnął cichutko
- Ale... czy.... czy nie...
- Nie tak bardzo. - podniósł wzrok i uśmiechnął się słabo - Tej nocy cały kosmos zmienia swój kształt... to zawsze trudna chwila dla duszy świata...
- Z wami, z Arree ciężko się rozmawia... - westchnął Hiroo - Ja... chcę tylko... pomóc ci jakoś.
- Wcale nie... - roześmiał się cicho chłopiec - Chcesz pomóc sobie, bo nie jesteś pewien, czy postąpiłeś słusznie.
- Jesteś niesprawiedliwy. - mężczyzna podniósł się z gniewem na łóżku i postawił stopy na podłodze - Po prostu się o ciebie martwiłem. - wstał gwałtownie.
- Hiroo... - usłyszał za sobą zrozpaczony głos - Nie bądź zły... nie idź... ja... ja cię tak bardzo kocham... nie zostawiaj mnie...
Obejrzał się, po twarzy Kemiego płynęły łzy
- Głuptasku... - szepnął i przyklęknął obok łóżka, przytulając do siebie chłopca - Przecież wiesz, że ja też cię kocham, co ty sobie myślałeś? Że zostawię cię, jak tylko dostanę to, co chciałem? To by było trudne, bo ja chcę właśnie, żebyś już zawsze był ze mną. Właśnie tego chcę, ty moja niemądra, złotowłosa główko. Martwię się po prostu... nie chciałem, żeby cię bolało, ale widziałem, że tak było... przepraszam...
- Nie przepraszaj. - wyszeptał - To było cudowne, naprawdę cudowne... i wcale nie bolało tak bardzo... tylko teraz... trochę... trochę mocniej... ale to nic...
- Mój dobry chłopiec... - pocałował go delikatnie - Co mam zrobić, żeby ci jakoś pomóc?
- Zostań tu ze mną. Aż do rana... możesz?
- Oczywiście, że mogę mój jasny promyczku. - uśmiechnął się do niego.
- Lubię, kiedy tak do mnie mówisz... - zmęczona twarz rozjaśniła się lekko.
- Pasuje do ciebie... - Hiroo pogłaskał lśniące włosy chłopca, który nagle zmarszczył brwi. - Co się stało?
- Cicho... słuchaj...
Za drzwiami, na korytarzu słychać było podniesione głosy, ktoś bez przerwy powtarzał coś zdenerwowanym tonem, ktoś biegł, słychać był jakąś kłótnię.
Hiroo spojrzał pytająco na chłopca, który skinął głową i uśmiechnął się lekko
- Idź, zobacz co się stało. Tylko wróć do mnie szybko, dobrze? - podniósł na niego wilgotne oczy.
- Dobrze, kochanie. Zaraz będę z powrotem. - podszedł do drzwi i wyszedł na korytarz. Zauważył brata, który z chmurną miną słuchał Cassiara. Kilku innych dowódców stało bliżej.
- Stało się coś, Letea? - szepnął Hiroo do stojącego najbliżej mężczyzny.
- Gothe chyba porozumieli się ze Shterrem.
- Jakim cudem?! Przecież byłem tam tydzień temu! Nie robili żadnych problemów, obiecali nam nawet zaopatrzenie!
- To nic pewnego. Ale jeśli nie zdołamy przeprowadzić wojsk przez Gothe...
- No dobrze. - odezwał się głośno Navan - Sytuacja nie jest dobra, ale to jeszcze nie powód do paniki. Pojadę z kilkoma z was do Gothe i wyjaśnimy tę sprawę. Na pewno da się znaleźć jakieś wyjście. Pod moją nieobecność dowództwo przejmuje Cassiar. Letea i Risti przejmą armię Rven, a Brass i Mag armię Ferret. Sala pojedzie ze mną. W razie, gdybyśmy nie wrócili, postępujcie zgodnie z postanowieniami z rady. Najważniejsze to przegrupować armię na Zachód.
- Myślę, że powinniście zabrać ze sobą i kogoś od nas. - odezwał się nagle Minna - Jak do tej pory, wy nie poradziliście sobie najlepiej z Gothe.
- Proszę bardzo. - obojętnie stwierdził Navan - Możesz z nami jechać.
- Ja mam tu do załatwienia jeszcze jedną, pilną sprawę... Dalha będzie mnie doskonale reprezentować.
- Niech będzie i tak. Za dwadzieścia tasen, przy Czarnej Bramie. Sala, weź kilku swoich ludzi.
Hiroo słuchał tego z ponurym wyrazem twarzy. Wiedział, że MUSI jechać. W końcu to on ostatnio był w Gothe. Ale nie chciał teraz zostawiać Kemiego. Nie tak to sobie wyobrażał. Nie chciał, żeby chłopiec był teraz sam. Tak długo musiał walczyć o jego miłość, chciał, żeby teraz Kemi mógł mieć go przy sobie i czuć się szczęśliwy, spokojny, bezpieczny... Nie chciał wyjeżdżać i pozwolić mu się tutaj martwić i tęsknić za nim. Do diabła, czy nawet jednej nocy nie może mieć tylko dla siebie? Miał już naprawdę dość tej przeklętej wojny.
- Hiroo... - Navan podszedł w jego stronę i urwał, bo w cieniu za uchylonymi drzwiami dostrzegł chłopca, który ze łzami na twarzy, odwrócił się i zniknął w ciemnym pokoju - Ty... ty zostajesz.
- Co? - Hiroo spojrzał na niego z niedowierzaniem
- Miałem cię zabrać, ale skoro Minna koniecznie chce mi wcisnąć tego Dalhę, to niech mu będzie. Poza tym nie wiadomo, czy zdołamy obrócić w tydzień, a przecież umówiłeś się na wtedy z dostawcami. Lepiej, żebyś załatwił to z nimi osobiście. I chciałbym, żebyś miał oko na Minnę. Niepokoi mnie ta jego "pilna sprawa".
- Ale przecież... byłem tam niedawno i...
- Znam tych ludzi, dam sobie radę. Teraz o wiele bardziej potrzebny jesteś tutaj. Czemu tak na mnie patrzysz? No idź do niego w końcu... - uśmiechnął się
- Navan...
- No idź. Naprawdę, nie jesteś mi aż tak potrzebny. A jemu jesteś, No idź, niemądre dziecko. - znów się uśmiechnął i skręcił korytarzem. Szedł chwilę zamyślony. Niech jemu przynajmniej ta noc ułoży się po myśli...
- Navan... - usłyszał cichy szept
- Lais? Co ty tu... - spojrzał na chłopca, który opierał się o ścianę ze zwieszoną głową
- Nie lubię, kiedy mówisz " w razie gdybym nie wrócił"...
- Lais, przecież zawsze tak mówię... To tylko formalność...
- Kiedy wrócisz? - zdławionym głosem spytał chłopak
- A ty się ze mną nie wybierasz? - uśmiechnął się lekko mężczyzna. Lais spojrzał na niego ze zdumieniem - No cóż, jeśli nie chcesz... - roześmiał się, kiedy chłopiec rzucił mu się na szyję.
- Naprawdę? Naprawdę? Mogę? Naprawdę?
- Tak, naprawdę. - ze śmiechem przytrzymał w dłoniach bezprzytomną ze szczęścia twarz chłopca - Przecież powiedziałem, że cię ze sobą zabiorę.
- Ale... ale sądziłem, że dopiero... nie przypuszczałem, że już teraz mógłbyś się zgodzić.
- To nie będzie raczej niebezpieczne, podejrzewam, że po prostu ulegli naciskowi któregoś z namiestników. Wystarczy, że się tam zjawię i wszystko się rozwiąże. W ten sposób spędzimy trochę czasu razem. A chyba tego właśnie chciałeś, prawda? - pogłaskał policzek chłopca. - Raczej nie uda nam się znaleźć dłuższej chwili samotności... Ale kiedy wrócimy... oczywiście, o ile nie zmieniłeś zdania...
- Nigdy nie zmienię zdania... - Lais uniósł się na palcach i pocałował mężczyznę w usta.


***


- Kemi... - Hiroo pogłaskał delikatnie włosy leżącego tyłem chłopca.
- Wiem, że musisz jechać. W porządku. Rozumiem. - usłyszał przepełniony łzami głos. Uśmiechnął się z czułością.
- Ale ja zostaję,... Słyszysz? Zostaję, mój śliczny, maleńki, jasny promyczku... zostaję z tobą... - położył się na łóżku i odwrócił chłopca w swoją stronę. - Nie płacz już... no proszę... kruszynko... - szeptał łagodnie
- Kocham cię...
- Wiem, promyczku. Ja też cię bardzo kocham. - smukłe ramiona oplotły jego szyję i Kemi przytulił swoją twarz do twarzy mężczyzny
- Na pewno zostaniesz?
- Na pewno. Już się stąd nie ruszam, choćby się paliło. Wystarczy mi ten ogień, który ty we mnie rozpalasz.
Kemi roześmiał się wesoło i pocałował ukochanego
- I już zawsze będziemy razem?
- Zawsze.
- Mimo, że jestem namolnym szczeniakiem?
- Co?
- Tak na mnie powiedziałeś, kiedy tu przyjechałem.
- Nie przypominam sobie.
- Ale tak powiedziałeś.
- Miałem wtedy dziesięć lat! Nie zgadzam się na ponoszenie odpowiedzialności za to co paplałem jako dziecko!
- A ja miałem tylko sześć lat i byłem zupełnie sam. Byłeś ode mnie dwa razy wyższy, a ja uważałem, że jesteś niesamowicie mądry, zdolny, silny i najwspanialszy na całym świecie.
- A potem ci przeszło? - zażartował mężczyzna
- Żebyś wiedział. - uśmiechnął się Kemi
- Jesteś niedobry. - wydął wargi Hiroo, ale chłopiec natychmiast poprawił mu nastrój pocałunkiem
- Wiesz... Ja cię bardzo lubiłem, a poza tym nie miałem nikogo.... I myślałem, że ty też mnie lubisz... Wszędzie za tobą łaziłem... Aż się na mnie wściekłeś i powiedziałeś, żebym się od ciebie odczepił, bo nie masz ochoty znosić takiego namolnego szczeniaka jak ja. Popłakałem się przez ciebie.
- Kemi... maleństwo...
- Przez cały tydzień prawie nie wychodziłem ze swojego pokoju. Aż Lais wyzdrowiał i dowiedział się, że przywieźli dzieciaka z Arree. Od razu do mnie przyleciał. Ty go lubiłeś, więc na mnie też już więcej nie krzyczałeś. Ale od tamtej pory trochę się ciebie bałem. Chociaż dalej cię lubiłem.
- Promyczku, przecież ja też cię lubiłem. Taki miły był z ciebie dzieciak, tylko strasznie zahukany... No ale odbiłeś to sobie z nawiązką. Mało się za tobą nabiegałem?
- Ale przecież mnie masz...
- A ty nie? To nie z tobą tu leżę zapatrzony w twoje świetliste oczy jak w największą świętość?
- Tak cię bardzo kocham...
- Nawet nie wiesz, jak bardzo pragnąłem słyszeć te słowa od ciebie... Mój jasny promyczek...


***


- Nie sądziłem, że jesteście aż tak głupi... - westchnął Shterr - No ale okazało się, że moi doradcy mieli rację... To trochę deprymujące... od tylu lat nie móc zdławić powstania, kierowanego przez naiwnych kmiotków... No, ale może problem stanowili poprzedni doradcy. Dobrze zrobiłem, pozbywając się ich. Dyndające ciała poprzedników były świetną motywacją dla nowej rady. Wy, powstańcy, też powinniście stosować takie metody. A może problem tkwi w waszej chorobliwej nieufności... Wiecie co... nie mieć zaufania do własnych sojuszników.... Cóż, głupcami są ci, którzy nie wierzą w siłę plotki. Ale powiedzcie: czy to nie było z mojej strony genialne? Wpadliście prosto w naszą pułapkę. Nawet jeśli ktoś z Gothe zorientował się, że szliście w ich stronę, to do waszych dotrą najwcześniej za kilka godzin... Tymczasem wy już od czterech dni jesteście moimi gośćmi. Mam nadzieję, że jesteście zadowoleni z obsługi i pokoi? - roześmiał się nieprzyjemnie i spojrzał po skutych więźniach, siedzących wzdłuż długiej żelaznej belki - Jesteście bardzo uparci... zadałem tylko jedno, uprzejme pytanie. Chcę wiedzieć, gdzie przegrupuje się armia. To niewiele. Chyba nie jest to warte następnych tortur? No ale skoro chcecie milczeć... Od jutra zaczną się egzekucje. Oczywiście rozrywek wam nie przerwiemy. Na początek porozmawiajcie z tym młodzieńcem. Miłych snów życzę.
Shterr wyszedł, a dwaj strażnicy wyprowadzili słaniającego się na nogach Dahlę.
- Nie podoba mi się to... - mruknął Sala - Co będzie, jeśli on powie im kim jesteś? Nie znamy go...
- Uspokój się. Do tej pory nic nie powiedział, prawda? To, że go nie znamy nie jest jeszcze powodem, żeby wysuwać przeciwko niemu jakieś oskarżenia.. - spokojnie odezwał się Navan - Zresztą... niedługo to i tak przestanie mieć znaczenie. Słyszałeś przecież. Wszystkich nas czeka śmierć... - urwał nagle i z niepokojem spojrzał na chłopca przy skraju belki. Ale on z zamkniętymi oczami opierał się o jego ramię.
- Ty i dzieciak zostajecie, reszta idzie z nami. - rozległ się głos strażnika - Shterr może i preferuje precyzję, ale ja wychodzę z założenia, że trzeba brać tylu ile jest sal. Inaczej to zwykłe marnotrawstwo.
Już po chwili strażnicy wyciągnęli z lochu pięciu więźniów.
- Navan... - cicho szepnął chłopiec
- Nie śpisz? - łagodnie pogłaskał go mężczyzna. Chłopiec wzdrygnął się, kiedy łańcuch opinający nadgarstek Navana musnął jego szyję. - Przepraszam...
- To nic... po prostu... oni...
- Cicho... cicho kochanie... Przepraszam, że cię w to wciągnąłem... Nie powinienem był cię ze sobą zabierać...
- Nieprawda... Ja się cieszę, że mogę być z tobą. Gdyby cię pojmali, a ja nie mógłbym z tobą być oszalałbym z rozpaczy... Dobrze, że pozwoliłeś mi jechać ze sobą...
- Skrzywdzili cię... - wyszeptał z trudem Navan
- To nic takiego... Mnie tylko bili... Ale Navan... ja... ja nie chcę umierać... boję się...
- Lais... - po twarzy mężczyzny spłynęły łzy - Słyszałeś?
- To trochę straszne myśleć, że nie zostało mi więcej niż osiem dni życia... Nie chcę... tak bardzo się boję, że nie znajdę drogi... że na zawsze utonę w mroku... że nigdy cię już nie zobaczę...nie chcę iść sam... jeżeli obaj musimy umrzeć teraz, to dlaczego nie możemy umrzeć razem? To takie okrutne... odbierać nawet nadzieję, że kiedyś się spotkamy... gdybym miał taką moc jak mój ojciec bez trudu odnalazłbym światła Nessyady i mógłbym zaczekać na ciebie... jeśli zginąłbyś później... ale teraz stracę drogę w ciemności... ja nie chcę umierać, Navan...
- Lais, kochanie... - mężczyzna z wysiłkiem wsunął dłoń we włosy chłopca. - Gdybym tylko mógł... gdybym tylko mógł ci pomóc...


***


- Nie wierzę w to... - wyszeptał Hiroo - To po prostu niemożliwe...
- Hiroo... - Kemi przytulił się do niego mocno - Proszę cię... Hiroo...
- Przecież to koniec... Przegraliśmy... Bez niego nie mamy szans...
- To nieprawda... Hiroo, przecież...
- A jedyny problem jaki widzi ten cholerny Minna to kto powinien przejąć dowództwo... Tylko tego brakuje, żeby on i Cassiar zaczęli się teraz o to kłócić... To wszystko jest bez sensu...
- Hiroo... nie mów tak... przecież wiesz, że to nie jest prawda... wiem, że to boli, ale przecież...
- Zamknij się w końcu! - krzyknął na niego z gniewem - Nie dociera do ciebie, że straciłem brata?!
- Dociera. - wykrztusił chłopiec - Za to do ciebie chyba nie dociera, że ja straciłem swojego najlepszego przyjaciela. Ale to co ja czuję nie ma żadnego znaczenia, prawda? - łzy spłynęły mu po policzkach i wybiegł z pokoju.
- Kemi... - bezradnie wyszeptał Hiroo i usiadł, kryjąc twarz w dłoniach
- Przepraszam... - usłyszał nieśmiały głos Letei - Cassiar cię na chwilę prosi... jeżeli możesz oczywiście...
- Już idę... - odezwał się bezbarwnym tonem. Podniósł się i głęboko wciągnął powietrze. Ruszył za Leteą.
- Dziękuję, że przyszedłeś. - cicho odezwał się Cassiar - Wiem, że to nie jest najlepszy moment na rozmowę, ale nie mam wyjścia. Minna uparł się, żeby przejąć władzę, a obaj wiemy, że to ostatni człowiek, który powinien ją otrzymać. Nie pozwolę mu na to. To zbyt niebezpieczne. Nie mamy czasu. Wojna nie stanie w miejscu niezależnie od tego, jak bardzo byśmy tego w tej chwili chcieli. Letea, Brass, Mag, Risti i Naya są ze mną. Ale jeśli ty staniesz po mojej stronie to wszyscy żołnierze to zrobią. Choćby dlatego, że jesteś Mullingar.
- W porządku Cassiar. Możesz się na mnie powołać. Ale teraz...
- Oczywiście. Nie zatrzymuję cię dłużej.
Hiroo szedł szybko przed siebie. Usłyszał cichy płacz. Przygryzł wargę i nacisnął klamkę. Kemi leżał na swoim łóżku w zupełnych ciemnościach i łkał rozpaczliwie.
- Promyczku.... - wyszeptał mężczyzna i przytulił się do drżącego ciała - Wybacz mi, wybacz mi, mój biedny, maleńki Kemi... nie miałem prawa tak cię potraktować... wybacz mi, moje biedactwo... wiem, że ty też cierpisz, mój dobry promyczku... i że mimo to, to ty próbowałeś mnie pocieszać, choć to ja powinienem pomóc tobie....
- Razem powinniśmy sobie pomóc... nie jestem na ciebie zły... tylko to tak boli... a ja nie mam nikogo, komu mógłbym się wypłakać... tylko ciebie... a ty sam jesteś nieszczęśliwy... - Kemi wtulił zapłakaną twarz w ukochanego
- Mam już tylko ciebie... - wyszeptał mężczyzna - Tylko ciebie, mój mały... Tak bardzo cię kocham...
- Ja też mam teraz tylko ciebie - chłopiec uśmiechnął się przez łzy - Ale przynajmniej cię mam.... gdyby nie ty, nie zniósłbym tego.... zostaniesz tu, dobrze?
- Zostanę...


***


Lais patrzył otępiałym wzrokiem na strażników przykuwających z powrotem zlanych krwią mężczyzn. Tu już cuchnęło śmiercią. Kogo zabiją jutro? Thara? Salę? Jego? A może... Zacisnął zęby. To wszystko było zbyt potworne, żeby mogło dziać się naprawdę... Chyba nie miał wyjścia. Zresztą na pewno go nie miał. Skoro wymyślił ten sposób to nie powinien z niego rezygnować. Jutro będzie za późno. Miał tylko nadzieję, że on mu to wybaczy. Schylił głowę, wstrząsnął nim dreszcz. Nie ma czasu na wahania.
- Rozkuj mnie. - odezwał się twardym głosem. Strażnik uniósł brwi - Zaprowadź mnie do Shterra. Chcę z nim rozmawiać. Ale tylko z nim.
Pozostali więźniowie spojrzeli na niego zaskoczeni. Navan patrzył na niego nierozumiejącym wzrokiem. Lais czuł jak zaczyna go piec twarz. Ale nie miał, po prostu nie miał innego wyjścia.
Strażnik zlustrował chłopaka wzrokiem. Shterr słynął z zamiłowania do takich delikatnych chłopców. Dlatego właśnie nie znęcał się nad dzieciakiem tak, jak nad innymi więźniami. Nie wiedział, czy za którymś razem Shterr nie przyjrzy się szczeniakowi i nie strzeli mu do głowy, żeby zabrać go do siebie. Nie był pewien czego ten smarkacz może chcieć, ale w każdym razie Shterr nie powinien mieć nic przeciwko. Ostatnio był znudzony, a co za tym idzie niebezpieczny dla swoich ludzi, a możliwe, że ten dzieciak ze swoją śmieszną determinacją w oczach poprawi mu nastrój i rozbawi go na tyle, żeby nie wpadał w furię z byle powodu. Zresztą możliwe, że dzieciak sypnie i chce sobie zapewnić odległość od wściekłych towarzyszy...
- Oczywiście. - ukłonił się z drwiącym szacunkiem - Proszę za mną.
Szarpnął go za sobą brutalnie. Navan odprowadził Laisa wzrokiem. Chłopiec obejrzał się jeszcze za siebie i spojrzał na niego błagalnie. Wiedział dokładnie co mówią te oczy. Błagam... przebacz mi...Ale co on chce zrobić? Chyba nie...
- CO mu strzeliło do głowy u diabła? - syknął Sala. Ale wszyscy myśleli to samo. Choć nikt nie chciał tego przyznać.


***


- Chciałeś ze mną rozmawiać? - Shterr uśmiechnął się kpiąco, mierząc chłopca wzrokiem - No więc słucham? Czemu milczysz?
Lais przyglądał się mężczyźnie z lękiem. Widział go już wcześniej, w lochu, ale nie tak wyraźnie jak teraz. Był bardzo wysoki, wyższy nawet od Navana, a jego szerokie barki i mocarne mięśnie dawały wrażenie jakiejś nadludzkiej niemal, tytanicznej, przerażającej siły. Miał już ponad czterdzieści lat i na jego kruczoczarnych włosach pojawiał się już srebrny szron w okolicach skroni. W jego twarzy było coś drapieżnego, w jakiś nieokreślony sposób przywodziła na myśl szykującego się do ataku dzikiego kuguara. Jastrzębie oczy zdawały się przeszywać to, na co padało jego spojrzenie. Ta twarz miała na sobie wypisane wszystkie zbrodnie i okrucieństwa jakich dopuścił się jej właściciel. Nie był brzydki, na pewno nie. Ta sroga twarz, pełna wzgardy i sadyzmu była nawet w jakiś niesamowity, piekielny sposób pociągająca.
Patrzył teraz na pobladłego, drżącego chłopca stojącego przed nim. Jego ubranie było zniszczone i poszarpane w wielu miejscach, odsłaniając delikatną skórę, w niektórych miejscach pokrytą sińcami. Dawno nie widział tak pięknego chłopaka. Jakim cudem nie zauważył go tam, w lochu? Cóż dobrze się stało, że chłopcu przyszła ochota na rozmowę... Z sadystyczną przyjemnością obserwował strach w jego oczach. Nagle chłopak zacisnął mocno powieki, a kiedy znów otworzył oczy, lśniło w nich takie zdecydowanie, że Shterr aż cofnął się na fotelu ze zdumienia.
- Chcę zawrzeć z tobą układ.
- Och, doprawdy? - roześmiał się mężczyzna - A na czym miałby polegać?
- Najpierw niech on wyjdzie. - Laisa ruchem głowy wskazał strażnika
- Zaczynasz od stawiania warunków? Musisz być bardzo pewny siebie... Niech ci będzie. Wyjdź, Dagho.
- Ale...
- Nie sądzisz chyba, że ten wątły chłopczyk jest w stanie mnie zabić? Nie bądź śmieszny. Za drzwi. - gniewnie odezwał się Shterr - No? Czy teraz mogę się dowiedzieć na czym polega twoja propozycja? Może na początek mi powiedz, czego chcesz ode mnie?
- Chcę, żebyś darował życie moim towarzyszom i puścił ich wolno.
- Oooo... to dopiero żądanie... a mogę wiedzieć co takiego oferujesz w zamian, skoro masz aż takie wymagania?
- Siebie.
- To się zaczyna robić interesujące. - roześmiał się Shterr - Nie twierdzę, że nie dostrzegam zalet twego ciała, ale to chyba jednak za duże żądania jak na taką zapłatę Takich pacholąt mogę mieć na kopy, ślicznotko. I to za darmo. Nie masz czasem za wysokiego mniemania o sobie? Jak się nazywasz, dzieciaku?
- Lais Nahr Wasil. - spokojnie odpowiedział chłopiec
- Co?! - Shterr poderwał się z fotela - I ci głupcy nie... Kto jeszcze jest w tym lochu? Firat Nehri, Ak Daglar, Ulan Ude? A może i Mullingar?
- Nie. To tylko prości żołnierze. Moja obstawa. Navan kazał mi wyjaśnić sprawę z Gothe. Oni i tak nie wiedzą o niczym. Wypuść ich.
Shterr zmierzył chłopaka wzrokiem.
- Nie przeczę... Nahr Wasil w charakterze mojej dziwki to całkiem sporo....
Lais oblał się krwawym rumieńcem i uciekł wzrokiem w bok.
- Ale bardzo cię proszę daj sobie spokój z tą górnolotną opowieścią o pragnieniu ratowania swoich żołnierzy. Skoro mamy ze sobą sypiać to powinniśmy być względem siebie szczerzy, prawda? - roześmiał się nieprzyjemnie - Tak naprawdę chodzi o TWOJE życie, nie mylę się? Skoro ratując je, zgadzasz się nawet zostać dziwką swojego wroga, to nadawanie temu wyższego celu jest nieco żałosne... Zgadzam się zatrzymać ciebie, ale darujmy sobie ratowanie skóry tym parobkom.
- Powiedziałem, jaki jest warunek.
- Ależ ty jesteś uparty... no dobrze, dam ci szansę na zostanie świętym. Wypuszczę twoich żołnierzy i wezmę sobie zapłatę. - chwycił chłopaka za brodę i zmusił go do spojrzenia mu w oczy - A rano cię zabiję.
Lais drgnął i z rozszerzonymi źrenicami wpatrywał się w zimne oczy mężczyzny. On miał rację. Przynajmniej częściowo. To prawda, że chciał ocalić ich wszystkich... naprawdę chciał... i Navan...
Ale sam też chciał żyć. I przychodząc tu chciał ocalić także swoje życie. Nawet... nawet tak podłe...
Shterr z przyjemnością obserwował zmianę na twarzy chłopca. Zbladł bardzo, a w jego oczach znów czaił się strach. A on właśnie to najbardziej lubił widzieć w oczach swoich "kochanków". Właściwie nie chciał zabijać go tak od razu. Może nawet zatrzymałby go sobie na stałe. Naprawdę był niesamowicie piękny... właściwie nie widział nigdy chłopca o tak delikatnej, wysublimowanej urodzie. A to że był dziedzicem dwóch najpotężniejszych rodów Taiges dodawało całej sprawie smaku... Jego własny ród nie był ani tak stary ani tak szanowany i potężny... dlatego właśnie zabił poprzedniego władcę... jego samego rada prowincji nigdy nie wybrałaby na następcę. Stary władca najpewniej żyłby dotąd i jeszcze przez kilka lat...
Shterr uśmiechnął się pod nosem... przyszło mu do głowy, że wtedy to właśnie ten drobny, stojący przed nim, przerażony chłopak miałby największe szanse na wybór... właśnie ze względu na połączenie tych dwóch rodów... Cudowna ironia historii... Miał przed sobą swego niedoszłego pana i mógł z nim robić, co chciał. Upokarzanie prostych ludzi nigdy nie jest tak przyjemne jak upokarzanie tych, którzy stoją od nas wyżej...
Jak szybko tłucze się jego serce... dostrzegł niewielką ranę na skroni chłopca i wbił w nią paznokcie. Lais szarpnął się z bólu.
- Widzisz... jednak jesteś tchórzem... Ale ja mam dobre serce... nie zabiję cię, ale zdradzisz mi kierunek przegrupowania armii. Na pewno wiesz.... bo będziesz umierał i to boleśnie.... - wbił paznokcie jeszcze mocniej.
- Dobrze... - wykrztusił chłopak - Powiem... ale.... rano....
- Tak? Zgoda... ale wypuszczę ich dopiero 10 godzin później... nie zdążą ich ostrzec, moja mała zabaweczko... co ty na to? - schylił się i próbował pocałować chłopca, ale ten odsunął głowę w bok - Czego znowu chcesz?
- Najpierw... przysięgnij... że dotrzymasz słowa...
- Nie wierzysz mi? - parsknął Shterr - Nieładnie... W porządku, przysięgam.
- Nie tak. - spojrzał na niego Lais - Przysięgnij przed Czarnym Kapłanem...
Shterr puścił chłopaka. Mały nie był głupi. Takiej przysięgi nie można było nie dotrzymać, bo klątwa Czarnych Kapłanów zabijała w ciągu kilku dni. Nie należeli do żadnej kasty, nie należeli nawet do tego świata. Mogli przybrać postać mężczyzny, kobiety, nawet zwierzęcia. Nikt nie wiedział skąd przybywali ani jakie kierowały nimi motywy.
To prawda, że chciał tego chłopaka, ale...
- Nie przeceniaj się. Ostatecznie mogę cię wziąć, nie pytając cię o pozwolenie.
- Wiem. - spokojnie odezwał się Lais - Ale ty wolisz, żebym oddał ci się sam.
Shterr roześmiał się. Szczeniak naprawdę był inteligentny. Właśnie tego chciał, żeby się sprzedał i spodlił z własnej woli. To najbardziej lubił brać od takich niewinnych chłopców. Właśnie ich niewinność i szacunek dla samych siebie.
- Więc dobrze. Chodź. - pociągnął za sobą chłopaka. Jeden z Czarnych Kapłanów zamieszkiwał tylną część zamku. Jak oni wszyscy kierował się własnymi motywami i nie obchodziło go, kto władał zamkiem. On i tak pozostawał niezależny.
- Mówiłem już, że nie udzielę ci pomocy. Sam wybieram tych, którym jej udzielam. - beznamiętnie odezwał się Kapłan, nie odrywając wzroku od swej księgi, gdy tylko Shterr stanął w drzwiach.
- Och... - roześmiał się mężczyzna - Dziś to zupełnie inna sprawa. Ten młodzieniec żąda, abym coś wobec ciebie przysiągł...
Kapłan odwrócił się i spojrzał z powagą na przybyszy.
- Zawieramy umowę. Ten chłopak oddaje mi swoje ciało, nawiasem mówiąc na jego duszy niespecjalnie mi zależy. W zamian chce życia swoich towarzyszy. Ale jest chorobliwie nieufny. Więc może miejmy tę formalność za sobą.
Kapłan zmarszczył brwi i spojrzał na chłopca, który stał ze zwieszoną głową..
- Zastanów się chłopcze. - powiedział z powagą - Dziś nów i widzę tydzień twojego życia. Nie wiem, co będzie dalej. Mój wzrok nie sięga aż tak daleko. Ale przez te dni czeka cię więcej cierpienia niż spotkało cię przez całe twoje życie.
- Nie miałeś nakłaniać go do zmiany decyzji, tylko przyjąć moją przysięgę. On już zdecydował.

***


- Letea.
Mężczyzna odwrócił się. Minna stał oparty o drzwi do swojego pokoju i przyglądał mu się świdrującymi oczami.
- Tak?
- Wejdź. Zamienimy dwa słowa. - wpuścił go do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. - Więc tak to ustaliliście? To było bardzo inteligentne zagranie. Wygraliście. I macie, co chcieliście, no proszę. Nie spodziewałem się po was takiej przebiegłości.
- Navan wyznaczył na następcę Cassiara. - niepewnym głosem odezwał się Letea. Minna trochę go przerażał. Z tą swoją pewnością siebie i ze złą sławą okrutnika, wyjątkowo brutalnie obchodzącego się zarówno z jeńcami jak i z własnymi podwładnymi w razie nieposłuszeństwa. Nikt, patrząc na tę młodzieńczą, zdawałoby się, że jeszcze skorą do chłopięcych żartów twarz, nie domyśliłby się, jak wiele bezwzględności umiał okazać ten człowiek. Miał w sobie potężną, obezwładniającą siłę, zdolność niszczenia innych ludzi. To prawda, że umiał zapewnić sobie autorytet, ale nie nadawał się na dowódcę. A na pewno nie na dowódcę mającego stanowić alternatywę dla władzy Shterra. Letea wcale nie był pewien, czy gdyby Minna miał taką samą władzę, nie zachowywałby się podobnie. Miał wrażenie, że on nie potępia Shterra za popełniane przez niego zbrodnie. Chyba że za te popełnione na najwyższej arystokracji. Uważał, ze Shterra należy usunąć, ponieważ jest uzurpatorem, zabójcą prawowitego władcy. To wszystko.
- Mullingar, wiecznie cholerny Mullingar. Więc nawet po jego śmierci będziecie wykonywać rozkazy tego prostaka? Mielibyście przynajmniej na tyle godności, wy, synowie najszlachetniejszych rodów, żeby nie zwracać się o pomoc do szczeniaka z plebejskich przepaści!
- Chyba lepiej już pójdę. - odezwał się cicho Letea.
- Nie odejdziesz, aż ja ci pozwolę! - Minna pchnął go z gniewem na łóżko. Nic nie układało się po jego myśli. Najpierw wymknął mu się Lais, teraz okazuje się, że na zawsze. Ci bezczelni... zawiązali spisek przeciwko niemu... za jego plecami zatwierdzili wybór Cassiara. A ten smarkacz, nawet nie wyglądający na swoje osiemnaście lat, ośmiela mu się sprzeciwiać. Musiał na kimś wyładować złość i było mu wszystko jedno na kim. Ruszył w jego stronę. Letea uniósł się na łokciach i z przestrachem cofał się przed wściekłym mężczyzną. Oczy Minny lśniły jak dwa ciemne kryształy. Pochylił się nad na wpół leżącym ciałem. Błękitne oczy rozszerzyły się w przerażeniu. Minna zmierzył go spojrzeniem. Jak wszyscy z Samarai, Letea miał niesamowity, mieszany kolor włosów, przypominały płynne złoto przerywane pasami intensywnych szmaragdów.
Badawczo przyjrzał się tej zatrwożonej twarzy. Chciał go pobić i nastraszyć na tyle, żeby w przyszłości nie miał już odwagi występować przeciw niemu. Wiedział, że z tych, którzy mu się sprzeciwiają, on jest zdecydowanie najsłabszy. Przyszedł mu jednak do głowy pomysł, który mógł mu dać o wiele większą przyjemność, a zrealizowany odpowiednio brutalnie, mógł być nawet sroższą karą i przestrogą na przyszłość. Uśmiechnął się okrutnie. Chwycił jego ramiona i szarpnął nimi bezlitośnie, sprawiając, że Letea opadł z cichym jękiem na łóżko. Z piekielną siłą porwał go za włosy i szarpnął je w tył zmuszając swą ofiarę do uniesienia twarzy. Uśmiechnął się drwiąco i wpił się w jego wargi, raniąc je do krwi. Wolną dłonią rozerwał jego ubranie. Oderwał się od jego ust i spojrzał w rozszerzone źrenice.
- Zamierzałem po prostu dać ci nauczkę, ale doszedłem do wniosku, że o wiele ciekawiej będzie, jeśli się trochę z tobą zabawię. Nie próbuj nawet krzyczeć, bo będzie boleć jeszcze bardziej. Zapamiętasz tę noc na całe życie... i nigdy nie zapomnisz komu musisz być posłuszny... Tej nocy stanę się twoim panem.


***


Shterr uśmiechnął się do siebie i upił łyk wina. To było coś pięknego. Nigdy nie spodziewał się, że dostanie od losu taki prezent. Ten chłopak był uosobieniem tego wszystkiego, co nad nim górowało i co zawsze chciał zdławić. A do tego był o całe niebiosa piękniejszy od wszystkich tych, którzy przeszli już przez jego łóżko. Zerknął na nie. Okazałe, ogromne łoże z baldachimem. Małżeńskie łoże poprzedniego władcy. Sporo krwi wsiąknęło w nie od czasu, jak zamordował w nim tę parę. Jakby ich krew rzuciła na nie klątwę. Był pewien, że ten Lais jest dziewicą. Po tylu przelecianych dzieciakach poznaje się takie rzeczy.
Czekał teraz na niego. Kazał mu się obmyć i przygotować. Polecił służącej znaleźć dla niego jakieś ubranie i podleczyć rany. Żadnej straży. Rozkazał mu przyjść o północy. Miał w końcu zacząć zupełnie nowe życie... Chciał, żeby przyszedł do niego sam, dlatego polecił straży nie zwracać na niego uwagi. To będzie dla niego o wiele bardziej upokarzające. Tak jakby nic go nie wiązało... poza tą brutalnie kupiecką umową. Właśnie takim chciał go widzieć, znękanym poczuciem winy i własnym tłumionym wstydem. Żeby czuł się tak podle jak to tylko możliwe. Niech w pełni zdaje sobie sprawę z tego, co robi i czuje się tysiąc razy bardziej winny niż jest w rzeczywistości. Niech nauczy się przed nim pełzać, ale nie pozbywa się swojej dumy, lecz łamie ją i niszczy, depta za każdym razem. Niech nauczy się być dziwką i nienawidzić tego, gardzić sobą bardziej niż czymkolwiek na świecie i wciąż upadać jeszcze niżej.
Chciał żeby czuł się zbrukany, poniżony... i żeby czując się w ten sposób spełniał jego polecenia. Nigdy nie był delikatny w łóżku, ale największą rozkosz zawsze sprawiało mu psychiczne dręczenie swoich ofiar. Wiedział, że w ten sposób rani się o wiele dotkliwiej.
Usłyszał ciche pukanie do drzwi i uśmiechnął się nieznacznie. Nie odpowiedział. Po chwili jednak drzwi otworzyły się wolno i chłopak wsunął się do pokoju. Nie patrzył na niego, zamknął za sobą drzwi i przez moment stał bez ruchu. Wkrótce jednak ruszył przed siebie, ale zatrzymał się w połowie pokoju. Drżał trochę i nozdrza Shterra rozszerzyły się odrobinę jak u drapieżnika wyczuwającego panikę ofiary.
- Zapal lampę.
Chłopiec drgnął, ale posłusznie zaświecił światło na pobliskim stoliku. Wąski krąg jasności otaczał go doskonale, ale nie sięgał daleko i Shterr nadal mógł go obserwować ukryty w cieniu.
- Rozbierz się.
Lais, z coraz intensywniejszym rumieńcem na twarzy, zaczął ściągać swoje ubranie. Cały czas wyczuwał na sobie to spojrzenie, które paliło niczym jakiś potworny płomień. Bał się, że za chwilę się rozpłacze, a nie wiedział jak on mógłby na to zareagować. Czuł jakby z każdym zrzucanym na ziemię fragmentem ubrania, tracił też jakąś część siebie. Nie tak dawno zdawało mu się, że jest najszczęśliwszym człowiekiem na całym świecie, a teraz czuł się najnędzniejszym i najbardziej nieszczęśliwym. Miał wrażenie, że depta swoją własną miłość, że plugawi ją, zgadzając się na to, czego chce ten potwór. Przecież ON był tutaj, tak blisko... tak niedaleko... czy domyśla się, co się w tej chwili tu dzieje? A może myśli, że on zdradził? Że wydał całą armię? Ale czy nie to właśnie miał zrobić jutro? To było straszne, ale myśl o śmierci tak go przerażała, że nie wierzył... po prostu nie wierzył, że zdoła milczeć. A więc oprócz tego, że zdradzał swoją miłość, człowieka, którego kochał nad wszystko, miał jeszcze doprowadzić do zagłady armii i zaprzepaszczenia długich lat walki i pełnych wyrzeczeń starań, właśnie tego człowieka? Czy to naprawdę możliwe, że jest aż tak tchórzliwy? I kiedy jego spojrzenie padało na ostry miecz wiszący tuż obok, na ścianie, czuł, że tak. I z coraz większym trudem powstrzymywał łzy.
Shterr wyszedł z cienia i oparł się o kolumnę łóżka. Powiódł natarczywym spojrzeniem po nagim ciele chłopca. Wyczuwał jego emocje... rozpacz, strach, upokorzenie, wstyd, poniżenie... Z tym wszystkim był jeszcze piękniejszy... jeszcze bardziej pociągający... A to dopiero początek.
- Podejdź tu i klęknij.
Z zimną satysfakcją obserwował jak z rumieńcem upokorzenia na twarzy chłopak klęka przed nim ze spuszczoną głową.
- Popatrz na mnie. - uśmiechnął się drwiąco i spojrzał prosto w te złociste, zrozpaczone oczy. Nigdy dotąd nie widział takiego udręczenia na czyjejś twarzy - Nie udawaj nieświadomego dziecka. Dobrze wiesz, czego od ciebie chcę. I lepiej spisz się dobrze, jeśli nie chcesz zostać ukarany.
Lais osunął rozdygotanymi dłońmi jego ubranie i z płonącą twarzą przytknął do niego usta.
- Trochę więcej zaangażowania. Zachowuj się jak przystało na dziwkę. - kpiącym tonem odezwał się Shterr.
Chłopiec znów zadrżał i zaczął go całować. Wysunął język i powoli przesuwał nim po ogromnym, twardym członku mężczyzny. W końcu wziął go w usta i zaczął powoli ssać.
Oddech Shterra przyspieszył. Widać było, że chłopak robi to po raz pierwszy, ale to wcale nie znaczyło, że robił to źle. Prawdę mówiąc, już dawno nikt nie sprawił mu aż takiej rozkoszy i z coraz większym trudem powstrzymywał napływające do gardła jęki. Chwycił głowę Laisa w dłonie i brutalnie wszedł jeszcze głębiej do jego ust. Oddychał coraz ciężej, przełknął ślinę i spojrzał w dół. Po twarzy chłopca płynęły łzy. Uśmiechnął się do siebie, ten widok pozwolił mu odzyskać nad sobą kontrolę. Bezbronność tego dzieciaka jeszcze bardziej prowokowała go do zupełnej, okrutnej dominacji. Jak on bezradnie wyglądał z tymi łzami na twarzy i wpadającymi do oczu włosami, które musiały go kłuć, ale których nie mógł odgarnąć, bo Shterr przytrzymał jego dłonie przy swoich jądrach, milcząco nakazując mu je pieścić. Obserwował go tak przez chwilę, a później odsunął drażniące kosmyki od oczu, w których pojawił się krótki, mimowolny błysk jakiejś zwierzęcej wdzięczności, co natychmiast wywołało jeszcze ciemniejszy rumieniec chłopaka. Shterr roześmiał się głośno. To cudowne uczucie posiadania władzy i upokarzania tej nieskalanej istoty dawało mu niezwykłą satysfakcję. Ale on chciał go poniżyć jeszcze bardziej.
- Masz zadatki na rasową dziwkę, szczeniaku.... - odezwał się drwiąco; czuł, że panowanie nad własnym głosem nie przychodzi mu tak łatwo jak zazwyczaj, zirytowało go to, ale opanował się i mówił dalej zimnym, kpiącym, pełnym okrucieństwa tonem - Jak się czujesz robiąc to swojemu największemu wrogowi? Wymordowałem całą twoją rodziną, a ty klęczysz przede mną, koncentrując się na mojej przyjemności. Ciekawe, co ci wszyscy dumni wojownicy i wielcy kapłani, by sobie pomyśleli. Ostatni potomek dwóch największych rodów Taiges na klęczkach przed jego ciemiężycielem. Nawet nie mógłbyś im nic wyjaśnić, bo przecież usta masz bardzo zajęte. Teraz trochę szybciej i intensywniej... nooo dobrze, naprawdę coraz lepiej sobie radzisz... można by pomyśleć, że sprawia ci to przyjemność. No i pewnie tak jest, z daleka czuć w tobie szmatę.... dla takich jak ty obojętne jest komu to robisz, ważne, żeby móc obciągnąć. Lubisz to, prawda? Otwierać usta i brać w siebie aż do utraty tchu. Robisz to z takim zaangażowaniem, jakbyś już nigdy nie miał przestać. Gdybym wiedział, że tak ci się to spodoba... Lepiej uważaj, bo się w końcu udławisz.... - urwał. Musiał znów odzyskać panowanie nad sobą, a przy tym dzieciaku to wcale nie było takie łatwe. Poza tym jego coraz bardziej udręczona twarz, zapłakana i płonąca żywym ogniem, była już o krok od przekroczenia tej niewidzialnej granicy, za którą jest już tylko zobojętnienie na wszystko. On zaś chciał jak najdłużej cieszyć się wrażliwością i cierpieniem swojej zabawki. Musiał teraz uderzyć z innej strony i uderzyć tak boleśnie, żeby znów przywrócić chłopca w sam środek męki i bólu. Patrzył na niego uważnie - Jesteś już dużym chłopcem... ciekawe, czy masz jakiegoś swojego ukochanego... jak sądzisz, co by o tobie pomyślał, gdyby wiedział, co teraz robisz? Wyobraź sobie, że wchodzi tutaj... że widzi jak klęczysz przede mną i ssiesz z samozaparciem godnym doświadczonej dziwki.
Uśmiechnął się tryumfalnie. Od razu wiedział, że trafił. I w dodatku znalazł nowe narzędzie tortur, na które on z pewnością nie zobojętnieje tak szybko. O ile w ogóle mu się to uda. Nigdy dotąd nie czerpał takiej przyjemności ze znęcania się nad kimś. Ale w tym chłopcu było coś takiego, co sprawiało, że był pewien, że jeszcze wiele, bardzo wiele czasu upłynie zanim się nim znudzi. Jego cudowne ciało, nieziemsko piękna twarz, wrażliwość, delikatność, łatwość z jaką można było sprawić mu ból, poniżyć go, zranić... Z pewnością ma szansę stać się jego ulubioną zabawką..
Złapał łapczywie powietrze, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Usta chłopca sprawiały mu już zupełnie nadludzką, niewyobrażalną rozkosz, nigdy dotąd nie czuł czegoś takiego, a przecież niewielu ludzi miało choć w połowie tak wielkie doświadczenie jak on. Spojrzał z niedowierzaniem na chłopaka, klęczącego u jego stóp. Fale rozkoszy przetaczały się przez niego coraz gwałtowniej.
Lais ssał coraz szybciej odruchowo wczuwając się w rytm ciała mężczyzny. Poczuł jego nadchodzący orgazm i wkrótce strumień gorącego płynu w gardle; połknął go w całości, choć nie chciał tego robić, ale bał się reakcji Shterra. Opadł w dół. Nigdy jeszcze nie czuł się tak poniżony. Chciał płakać, ale nie miał już więcej łez, oczy piekły go tylko potwornie. Marzył jedynie, żeby znaleźć się teraz przy Navanie. Chciał, żeby go pocieszył, przytulił, pomógł mu... ale teraz czuł, jakby nie miał już do tego prawa. Czy Navan by go zrozumiał? Wybaczył mu? Przecież on wciąż tak bardzo go kochał... Tak bardzo pragnął choćby skulić się teraz przy nim, móc pocałować jego dłoń i przytulić ją do swojej twarzy... ale wciąż czuł smak tamtego mężczyzny... brakowało mu powietrza. Jak to wszystko mogło się stać? Jak to w ogóle jest możliwe?
Shterr oprzytomniał i spojrzał na skulone ciało chłopca. Chwycił go za włosy i podniósł do góry. Przez chwilę patrzył na tę zrozpaczoną twarz, a potem rzucił chłopaka na łóżko, wduszając go ustami w pościel, aż zaczął się dusić. Poderwał jego twarz do góry.
- A teraz ustalimy hierarchię... - zimno wycedził mu do ucha. Rozsunął jego nogi i wdarł się w niego brutalnie. Chłopak krzyknął rozpaczliwie, ale mężczyzna nie przejął się tym i wchodził w niego raz po raz, z siłą i szybkością demona. Lais łkał rozpaczliwie. Z bólu, rozpaczy, straty wszystkich marzeń, z których zbudował cały swój świat. Jakie to wszystko wydawało mu się teraz śmieszne, naiwne i głupie. Cała ta jego wiara, dziecinna nadzieja na to, że będzie szczęśliwy, że będzie z człowiekiem, którego kocha, że cały świat będzie działać tak, żeby usunąć przeszkody stojące na drodze jego miłości.
Teraz pozwala, żeby najbardziej znienawidzony z ludzi, brał go tak po prostu, bez żadnych uczuć, jak swoją własność... Ale przecież był jego własnością. Na tym polegał układ.
Nie wiedział jak długo to trwało. W końcu Shterr dostał to, czego chciał. Wstał i nalał sobie wina.
- Zjeżdżaj smarkaczu. Twoja buda jest na końcu korytarza. Będziesz przychodził, kiedy na ciebie zadzwonię. W innym przypadku nie właź mi w oczy.
Lais podniósł się z trudem. Ledwo szedł, każdy krok sprawiał mu potworny ból. Nie wiedział jakim cudem dotarł do swojej "budy". Było to bardzo adekwatne określenie, ciasny, ciemny pokój, oświetlony tylko mdłym światłem dobiegającym przez szparę dookoła drzwi był zupełnie pozbawiony mebli. Nie było nawet żadnej szmaty, na której można by się położyć. W rogu stała tylko filiżanka wody i miska z zeschłymi odpadkami chleba. Więc nie zasługiwał nawet na normalne jedzenie...
Upadł na ziemię, ból wciąż rozrywał jego ciało. Łzy znów spłynęły mu po policzkach, czuł się, jakby za chwilę miał skonać. Nie mógł opanować dreszczy wstrząsających jego wycieńczonym ciałem, a każdy pobudzał tylko i zwiększał dręczący go ból.
- Navan... - załkał cicho i stracił przytomność

***


- Shterr doszedł do wniosku, że szkoda czasu kata na takich podrzędnych wycieruchów armii wyrzutków, jak wy. Poza tym kapłani twierdzą, że egzekucje w najbliższym czasie ściągną nam klęski na głowę. Shterr zawsze był przesądny. Cóż, możecie ruszać. Ja powiesiłbym was na najbliższej gałęzi, ale nie będę się kłócił z wodzem. - strażnik dał im konie i wrócił do zamku.
- Nigdy nie wierzyłem w cuda, ale od dzisiaj zacznę... - po chwili milczenia stwierdził Sala - I przypomnijcie mi, żebym złożył pokaźną sumę pieniędzy w najbliższej świątyni. Chyba polubiłem kapłanów. I pomyśleć, że zawsze uważałem, że są bezużyteczni... Szkoda tylko, że niektórzy nie wstrzymali się do dzisiaj ze swoimi planami. Może wtedy nie byliby zmuszeni zdradzać.
- Nie masz pewności, czy Lais zdradził. - zimno stwierdził Navan
- Do diabła, Navan, wiem, że lubisz tego dzieciaka, rozumiem cię. Ale dlaczego poszedł do Shterra, nie uprzedzając nas o tym? Dlaczego nie wrócił? I dlaczego ich armia wyruszyła o świcie?
- Nie wiem. - powiedział, starając się opanować drżenie głosu - Ale tym bardziej powinniśmy już ruszać.
Jechali przez dwa dni, a on bez przerwy myślał o Laisie. Co mu strzeliło do głowy? Czy to możliwe, że on... Nie, nie Lais....on nie mógłby... a jeśli... sam przecież mówił, jak bardzo boi się śmierci... do diabła, każdy się jej boi! To jeszcze nie znaczy, że miałby ich zdradzić! Ale co w takim razie się stało? Dlaczego nie wrócił? A jeżeli... jeżeli oni wciąż go więżą? Albo... zabili go? Setki razy musiał opanowywać przemożne pragnienie, by zawrócić. I tak by go nie znalazł. Nie wpuściliby go nawet do zamku. Głuchy rozsądek, którym tak łatwo zawsze się kierował, mówił jedno. Wszystkie fakty wskazywały na to, że Lais zdradził. Jak przeraziła go ta zimna, sucha myśl. Przecież on by nie mógł... taki cudowny, kochany... jego słodki chłopiec.... najdroższy na całym świecie... nie, on nie mógł w to wierzyć, nie chciał w to wierzyć, to nie mogła być prawda... Lais...
Ale kiedy dotarli do celu zimna rzeczywistość uderzyła go w twarz. Armia była w rozsypce. Zginęło pięć tysięcy ludzi. Tylko przytomność umysłu Cassiara ocaliła to, co pozostało z wojsk. Mag zginął, Risti, Letea i Brass byli ciężko ranni.
Rada trwała od kilku godzin, podniesione głosy mężczyzn napełniały powietrze atmosferą paniki, Kemi cały czas podsłuchiwał pod drzwiami. Nie wierzył w to wszystko. To nie była prawda, niezależnie od tego, ile na to wskazywało. Znał Laisa od lat. I wiedział jakie są jego pragnienia i lęki. I był pewien, że nie mógłby tego zrobić niezależnie od tego, jak bardzo by się bał. Nawet jeśli sam Lais nie był tego pewien.
Minna atakował jak wściekły. Piał o najcięższej zdradzie, hańbie szlachetnych rodów, karze. Wielu było po jego stronie. Cassiar niechętnie i z żalem też zaczynał się z nim zgadzać. Navan otępiałym wzrokiem patrzył na szalejącego Minnę, w końcu wściekły mężczyzna usiadł, oddychając ciężko.
- Więc chcesz, żebyśmy oficjalnie uznali go za zdrajcę i skazali na karę śmierci... - odezwał się bezbarwnym głosem Navan. Urwał nagle. - Cassiar! Cassiar do diabła! Przecież on nie wiedział! Nie wiedział, że kazałem ci przegrupować armię na Wschód!
- Co? - mężczyzna spojrzał na niego ze zdziwieniem
- Powiedziałem ci o tym, kiedy na chwilę wróciłem do sali rad. Przyszło mi do głowy, że Zachód łatwo można rozszyfrować, a nawet jeśli obsadziliby najbardziej prawdopodobną Północ, to i tak mogą nas zablokować spychając w góry. Wróciłem i powiedziałem, żebyś obszedł doliny od Wschodu! Lais słyszał to co wszyscy! Nie mógł przecież wiedzieć, że zmieniłem decyzję!
Cassiar patrzył na niego przez chwilę. A potem oczy mu zabłysły.
- Racja! Tak właśnie było!
- Jesteś pewien? - zimno odezwał się Minna - Jesteś pewien, że podczas podróży nie wspomniałeś mu o tym? To przecież całkiem naturalne. W razie czego wiedziałby dokąd wracać. Sam powiedziałeś, że według praw logiki powinni obsadzić Północ, ewentualnie właśnie Zachód. Niby po co mieliby iść na Wschód, gdyby nikt im o tym nie powiedział? Przecież to zupełnie bez sensu.
Navan spojrzał na niego z nienawiścią. Ale nie był pewien. Nie pamiętał. Jedyne co mu się wryło w pamięć to rozświetlone szczęściem, radością, śmiechem złociste oczy i setki cudownych, ukradkowych pocałunków. Nie pamiętał. Zwyczajnie nie pamiętał.
- Spójrz prawdzie w oczy: Nahr Wasil kupił sobie kosztem armii stanowisko nałożnicy Shterra i żyje spokojnie, nie przejmując się śmiercią tysięcy ludzi. Taka jest rzeczywistość.
- Nieprawda! - drzwi otworzyły się i Kemi doskoczył do Minny - To wszystko tylko twoje podłe wymysły! Jesteś nędznym, zawistnym tchórzem!
Minna podniósł rękę i chciał uderzyć chłopca, ale Hiroo powstrzymał go żelaznym chwytem.
- Tylko spróbuj. - odezwał się zimno - Tylko spróbuj, a zapomnę o twoim wysokim urodzeniu i rozetrę twoją twarz o ścianę. - spojrzał na przepełnione bólem oczy Navana - Moim zdaniem ta dyskusja nie ma sensu. Co się stało to się nie odstanie. Sąd nad Laisem mija się z celem, przede wszystkim dla tego, że wasz oskarżony jest nieobecny. Nie ma sensu dyskutować o karze, bo i tak nie ma komu jej wymierzyć. Powinniśmy się za to skupić na tym jak wybrnąć z tych kłopotów.
- Hiroo ma rację. - odezwał się po chwili Cassiar - Ta sprawa może poczekać.


***


Lais leżał skulony w swoim pokoju. Czekał na powrót armii. Kiedy tamtego ranka Shterr pochylił się nad nim z tym zimnym, okrutnym błyskiem w oczach był już pewien, że zdradzi...
Nie wiedział skąd nagle coś zdławiło jego głos. I skąd wziął siły, żeby skłamać. Kiedy tylko Shterr wyszedł rzucił się z płaczem na podłogę. Tak bardzo nie chciał umierać... tak bardzo się bał... od tamtej pory on nie wzywał go do siebie. Czasem zdawało mu się, że już ogarnia go ciemność... Płakał rozpaczliwie. Nie chciał tam iść.... na pewno nie sam... ale teraz nie miał już nikogo, kto mógłby być z nim... kto by chciał... Navan nigdy mu nie wybaczy... był tego pewien...
Znów stracił łzy. Siedział, patrząc tępo przed siebie. Chyba żałował, że odważył się skłamać.... Ale przecież tam był Kemi... Hiroo... Letea... Cassiar... tysiące ludzi...
Navan musi zwyciężyć. Nieważne co się potem stanie... nie będzie chciał mnie znać... ale może... przecież go kochał, może zdoła mu kiedyś wybaczyć... może nie od razu, ale...
Ale przecież dla niego nie ma już żadnego potem. Umrze. A on tak bardzo chciał żyć... Nawet tak... jak najpodlejszy niewolnik... w jego sercu czaiła się jeszcze jakaś głupia nadzieja, że mógłby się stąd wyzwolić. Ale zanim dostałby taką szansę, Shterr go zabije. Tak po prostu. Jak przerażone zwierzę.
- No proszę... - drgnął, kiedy usłyszał ten głos - Kto by się spodziewał... wszyscy doradcy podnieśli lament... mówili Północ! Północ! W najgorszym razie Zachód! Jaki Wschód, to w ogóle niemożliwe! Ale ja postanowiłem dać szansę mojej zabaweczce. I okazało się, że miałem słuszność. Wiedziałem, że w końcu własne życie okaże się dla ciebie ważniejsze od tej waszej fałszywej, wielkopańskiej honorowości. To nasze największe zwycięstwo do dziesięciu lat... zasłużyłeś na nagrodę... Powiem w kuchni, żeby dali ci dziś lepszy obiad. Do zobaczenia wieczorem.
Nie rozumiał tego. Nie mógł. Słowa Shterra docierały do niego jak zza grubej ściany. Jak to możliwe? Pomylił się? Ale jakim cudem? Przecież wyraźnie słyszał, że... jak można się tak pomylić? Jak można się pomylić w takiej sprawie? Przecież to niemożliwe! A może Shterr skłamał? Ale po co miałby to robić? Czy to możliwe, że naprawdę się pomylił? Przez ostatnie dni jak najprawdziwszy tchórz milion razy umierał ze strachu przed śmiercią. Jak zwykły, marny tchórz... A teraz jego życie było ocalone... Ale za jaką cenę! Jak w ogóle będzie w stanie żyć dalej, z krwią tylu ludzi na swojej głowie? A może... co jeśli zginął ktoś z jego przyjaciół? Nie, to niemożliwe... To nie mogłoby się stać... to byłoby już zbyt wiele... ale on nie może tego wiedzieć. Nie może. Musi tkwić tutaj i spełniać zachcianki tego.... a tam ludzie konają z jego winy... jak to się stało? Jak? Przecież... nie, do diabła, był pewien, że Navan rozkazał armii przegrupować się na Zachód! Jak to możliwe? Co się stało?
Więc teraz jest już nie tylko człowiekiem bez honoru, zwykłą dziwką, szmatą, jak on mówił przed kilkoma dniami... jest mordercą... mordercą ludzi, których miał chronić... możliwe, że tych których kochał. I zdrajcą. Zdradził ich wszystkich. Zdradził Navana, zdeptał ich miłość i nawet to, w co Navan wierzył, co chronił całym swoim życiem.
Teraz już nigdy mu nie wybaczy... i cały świat ostatecznie legł w gruzach...
- Nie chciałem... - wyszeptał drżącymi wargami - Navan, przysięgam.... nie chciałem tego....
Jak wiele bólu może znieść jeden człowiek? Dlaczego wszystko wokół wali się w pył? Jego życie już tak zupełnie nie ma sensu, ale czuje wszystkimi zmysłami, że on wciąż pragnie je zachować, jak przerażone zwierzę zagnane w pułapkę. Czy to możliwe, że coś w nim cieszy się, że jeszcze tym razem mu się udało? Nie wiedział, nie przypuszczał nigdy, że stać go na taką podłość. I czy to nie on nie tak dawno przekonywał Navana, że musi kierować się honorem, że nie może uchylać się od odpowiedzialności? Śmieszne. Jakie to wszystko małe i bez znaczenia. Wiedział już teraz, że będzie żyć. O tak. Jednak zapłacił potworny okup. Ból i wstyd nie odejdzie już nigdy.
Ale przynajmniej znów mógł płakać.













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 13:26:29
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

STOKROTKA (Brak e-maila) 12:23 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 22:00 04-09-2004
Jak zwykle - piękna historia, ale ze wszystkich twoich opowiadań najmniej mnie wciągneła...
Emi (Emi_Yume@interia.pl) 01:00 12-09-2004
Ja tak na szybko, krótko i treściwie. Mnie ta historia porwała, ryczałam jak bobrzyca.. Gdyby nie to, że jest tak sadystyczna, przeczytałabym raz jeszcze, ale się boję smileyNiesamowite dzieło. Jak zwykle zresztą.
Roza (Brak e-maila) 21:22 09-10-2004
Świetny tekst. Czy będzie jakiś ciąg dalszy?
lollop (Brak e-maila) 20:38 20-11-2004
kolejnie twoje świetne opcio smiley kurczę, jak masz tyle tego talentu to się podziel, co?
Rahead (Brak e-maila) 00:54 21-11-2004
W sumie sprawę Minny i Letei zostawilas tak eee niedokonczoną...

Ja rozumiem ze takie było zamierzenia ale... *mruga znacząco*
An-Nah (Brak e-maila) 14:12 01-12-2004
heh, do konca myslalam, ze dasz plame i Lais przezyje... jestem mile zaskoczona (choc w sumie nic nie jest do konca powiedziane...)

Dobra, rpzejdzmy do konkretow. Ładne. Piekne wrecz. Przeczytalam jednym tchem. zaraz sie zabiore za inne twoje dziela ^^
(Brak e-maila) 13:34 20-08-2005
Wspaniałe opowiadanie.
andrea (lubiezelkii@wp.pl) 13:37 22-10-2006
Boże.. naprawdę, nie wiem co powiedzieć. maltretujesz mnie swoimi pięknymi opowiadaniami, tragicznie zakończonymi.
Muszę także stwierdzić, jak już ktoś powyżej zdażył, że mnie również to opowiadanie wciągnęło najmniej. Avae jestv w czołówce^^ moze dlatego, że Luxy czytałam jako pierwsze? ale są naprawdę niesamowicie wybitnie cudowne. Nie podejrzewałam, że można ze mną zrobić to, co Ty właśnie robisz. Pozdrawiam, i mam nadzieję, że się doczekamy czegoś nowego smiley)
Agg (daihnee@o2.pl) 02:09 02-02-2008
Otwarte zakończenie mnie urzekło tak samo jak cała reszta. Te kilka niedopowiedzeń działa na wyobraźnię... więc może i dobrze, że jest, jak jest. Pozdrawiam smiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum