The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:15:14   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Takie są zasady 3
Prolog trzeci



"Jedni rodzą się wielkimi; inni w pocie czoła do wielkości przychodzą; innych wielkość szuka sama" Nie co to znaczy, to sobie sam wymyśl. Willy, ciołku, Willy Shakespeare. Wieczór Trzech Króli w tłumaczeniu Ulricha. Wiesz, ja ci powiem, że dość mam robienia wszystkiego za ciebie. Jesteś straszny. No. Pisz dalej. "Wariat, kochanek i wieszcz istność całą ma w wyobraźni" No niee.... Sen nocy letniej, tłuczku buraczany. Dobra. Skończyłeś? To teraz przerwa. Nie na to ! Obrzydliwy erotoman. Zapiszę cię na terapię. Czy ty nie umiesz nawet godziny wytrzymać bez seksu? Wy wszyscy jesteście tacy sami... Jezu, co ci... Co? Eee... jak to co znaczy wy wszyscy... wy wszyscy to znaczy wy wszyscy... Ja się nie pytam co robisz jak cię tu nie ma!
Matko, nie obrażaj się... Jesteś niemądry, wcale cię nie zdradzam, ja nie mam aż takiej niespożytej energii jak ty. Kiedyś muszę dochodzić do siebie, a przy tobie ledwo nadążam. No chodź tu... no chodź to cię pocałuję w tę naburmuszoną buziuchnę i zaraz ci wszystkie fochy przejdą... Widzisz? Ja mam zawsze rację. Co się głupio cieszysz. Nie, więcej nie dostaniesz. Nie. Wytrzymaj chociaż do wieczora, desperacie. Biedny ty jesteś.
Aksjologicznie rzecz biorąc... nie aksjomatycznie, czy ty masz jakiś odchył? A no tak, nawet parę.... Wiesz, ty jak się już nauczysz jakiegoś wyrazu, to używasz go w nadmiarze... Mnie chodzi o systemy wartościowania. O wartości. O priorytety. Czy zastanawiałeś się kiedyś co jest dla ciebie najważniejsze? A to miło z twojej strony. Co, co mówisz? Nie słyszę? Co dla mnie jest najważniejsze? Hmmm.... niech pomyślę... Ała, za co? To odpowiedź, której powinno się udzielać po głębokim namyśle, ty jesteś postrzelony wariat i nie myślisz logicznie. Jezu, nie rób takiej miny przecież wiesz, że cię uwielbiam.... czasami... No co, trudno kogoś uwielbiać, kiedy bredzi od rzeczy i reprezentuje poziom trzylatka. Daj sobie spokój z tym obrażaniem, wiesz równie dobrze jak ja, że to ci nigdy nie wychodzi. No, no... tak, próbuj.... Chcesz całusa?
Ha i już ci przeszło... mięczak jesteś... siedź. Mnie tak wygodnie. O czym mówiliśmy? Aha.
Dla jednych najważniejsze jest endo a dla innych egzo. Ale czy ktoś ma prawo rozsądzać, która postawa jest słuszna? Czy można to wiedzieć? Odruchowo większość ludzi powiedziałaby pewnie, że słuszna jest postawa egzo. Ale czy większość z nich nie jest przypadkiem endo?
No dobra, już cię nie męczę. Powiedz jednak. Czy możesz być pewien, że zawsze wszystko oceniałeś właściwie? Sam widzisz. A my tak lubimy oceniać. Wszyscy powinniśmy być nauczycielami. Czy są ludzie, którzy naprawdę przestrzegają nakazu "Nie sądźcie, abyście nie byli sądzeni"? Myślisz, że są? Optymista z ciebie. Ale może i masz rację... W końcu... "ustami dzieci i prostaczków"... Co, co? Za którą opcję cię uważam? Emm... na dziecko to ty mi nie wyglądasz... Co to miało znaczyć? Poduszki nie służą do tego, żeby nimi rzucać w ludzi. Mówię! Przestań! Bo ci przyłożę! Wiesz co, zmieniam zdanie... ty jednak jesteś cholernie dziecinny...
Miłość... ostatnia i największa z cnót... a przecież tak sponiewierana... są ludzie, którzy na słowo miłość oburzają się, bo uważają je za niemoralne... Bo kojarzy im się z pewnym meblem... nie, nie ze stołem. Chociaż w twoim przypadku.... ale wiesz, ludzie, tak zazwyczaj to, robią to w łóżku... Oho, słyszałeś? "robią TO" . Owo tajemnicze "to". Rzecz, o której się nie mówi. Bo jest zła, grzeszna, niemoralna... Nawet jeśli samemu się tak nie myśli to odruchowo nazywa się "to" w ten sposób. Nie zawsze, rzecz jasna. Ale znak języka trwa. I są sytuacje, w których nie uchodzi o tym wspomnieć. Wiesz, znam osobę, która tłumaczyła mi to w ten sposób: "Oczywiście, że "to" się robi i jest to normalna, naturalna rzecz. Ale nie wypada "o tym" mówić, bo to rzecz wstydliwa. To tak jak z robieniem kupy"
Jezus Maria. Żeby seks porównywać z robieniem kupy? Tylko się nie udław. Co się śmiejesz, to nie jest zabawne, to jest tragiczne!
"To" zbrukało miłość. Odsunęło ją od najwyższych wartości. Bo było zbyt przyjemne. Wiara łączyła się często z męką i wyrzeczeniami. Miłość miała niebezpieczne powiązania z tym straszliwym i plugawym słowem jakim jest "rozkosz". Nie można było całkowicie jej wykreślić, więc zredukowano ją do bezcielesnej, nazwijmy to "ofiarności i życzliwości". Miłość braterska owszem. Miłość zmysłowa - ohyda! Ale ludziom ciężko jest rezygnować z "tego". Celibat obejmuje niewielką grupę osób. A zauważyłeś, że tym "nieszczęsnym ofiarom celibatu" jak napisał Boy. WSZYSTKO się kojarzy? Tyle, że oczywiście obrzucają to gromami jako obmierzłość. To robi się aż chore. Pewien dobrze nam znany ksiądz, czytając fragment Ewangelii św. Jana potulnej młodzieży, OPUŚCIŁ fragment , mówiący o umiłowanym uczniu, który spoczywał na Jego piersi. Żeby się coś komuś niebacznie nie pomyślało. Wiesz, że mnie aż do tamtej pory nigdy nie wpadło do głowy, że można to zinterpretować w taki sposób? CO? Tobie też nie? No nie, największy erotoman w kraju i nie wpadłby. A nasz księżulek wpadł. Boże, Ty widzisz i nie grzmisz... Biedny święty Jan... Nie wiedział jak jego słowa mogą działać na spadkobierców Apostołów...
No cóż, jak nasz znajomy Willy stwierdził "Reszta jest milczeniem". Więc wracajmy do miłości... Ołtarz odsłania ostatnie tajemnice...








Skrzydło trzecie: Miłość






Dość nędzna nora, ale przynajmniej zdołał opłacić cały tydzień z góry. Pierwszą noc przespał w parku, na szczęście była niezła pogoda. Udało mu się znaleźć nieźle płatną pracę choć dość wykańczającą, przy noszeniu materiałów na budowie. Może potem znajdzie coś lepszego, na razie przynajmniej zgodzili mu się zapłacić tyle, że mógł wynająć mieszkanie i czasem coś zjeść. W soboty i niedziele pracował cały dzień, w tygodniu przed i po zajęciach. Już prawie się nie uczył i musiał szybko coś wymyślić, bo zbliżały się egzaminy. Na tej budowie wyśmiali go z początku, no cóż zdawał sobie sprawę, że nie wygląda na kogoś kto jest w stanie unieść sto kilogramów, ale już dawno nauczył się, że bieda wzbudza w człowieku nadludzkie zdolności. Nie miał zamiaru wracać do swojego starego zawodu, już nie, za nic. Wprawdzie mięśnie bolały go tak bardzo, że miał problemy z zaśnięciem, ale miał je przecież i bez tego. Ciągle pamiętał tą swoją wędrówkę po mieszkaniu, muskane palcami meble, obrazy błyskawicznie przewijające się przed oczami. Wciąż je zresztą widział. Słyszał wszystkie słowa, które zostały w tamtym mieszkaniu. To przecież tylko kilka miesięcy, ale pamiętał je tak wyraźnie.
Przytulił do twarzy poduszkę... tęsknił za nim... za jego głosem... jego twarzą... jego dotykiem... Przecież Nicola... musiał... musiał przecież wiedzieć, że dla niego on byłby zdolny do wszystkiego. Na nikim mu tak nie zależało. I pewien był, że on chce z nim być, kocha go naprawdę, był tego pewien do ostatniej chwili, do tamtych słów. Jak on mógł tak po prostu, zwyczajnie, bez mrugnięcia okiem go wyrzucić? Jezu, czy to możliwe, że dla niego te wszystkie dni, które spędzili razem naprawdę nie mają znaczenia?
On jest teraz z nią. Z nią rozmawia, śmieje się, dotyka jej, może nawet...
Zazdrość, jeden z siedmiu grzechów głównych, czara jego grzechów się dopełnia. Nie zazdrościł mijanym ludziom, że mają co jeść, kiedy on jako małe, wygłodniałe dziecko włóczył się po ulicach. Nie zazdrościł nikomu kto był od niego szczęśliwszy, miał więcej, był lepszy. I teraz zazdrościł jej. Po prostu tego, że może z nim być, tylko tego. Teraz to ona go miała, a przecież kilka dni temu wydawało się mu, że on jest tylko jego. Chciał, żeby on był szczęśliwy... naprawdę chciał... tylko, że w głębi serca chciał, żeby był szczęśliwy... z nim i tylko z nim... Nie z nią. Ale przecież nikogo nie można zmuszać do miłości. Odkochał się. Trudno. Ma prawo być z kim chce... Poza tym... Jemu i tak było wszystko jedno, przez chemię nigdy nie będzie mógł mieć dzieci, ale może Nicola chce po prostu mieć normalną rodzinę, dzieci, żonę.... Taki związek dla niego jest faktycznie tylko kulą u nogi.
Leżał tu teraz, w jego koszuli, przymykając oczy i wyobrażając sobie, że to on jest obok, obejmuje go, jest tak blisko... Śmieszne, tak śmieszne, że aż płakał, choć jakoś dziwnie nie ze śmiechu. Żeby dwudziestoletni człowiek, nadal zachowywał się jak małe dziecko.
Wczoraj miał urodziny i po raz pierwszy od dawna ich nie obchodził. Ani prezentu ani życzeń. Cóż, w końcu kto miałby... tu tylko Nicola wiedział, kiedy on ma urodziny, a przecież Nicola... On nawet się nie zainteresował, gdzie on mieszka. Nie chce go już w domu, ale czy przynajmniej nie mogliby dalej być przyjaciółmi? On nie chce w ogóle się z nim kontaktować... Czy i ta przyjaźń była tylko złudzeniem? Już wcześniej nachodziły go takie myśli, już dawniej czuł ten ból i strach, ale Nicola zawsze bez trudu go rozwiewał... Jeszcze teraz, przez tych kilka dni miał nadzieję, że tak się stanie... Że on zjawi się nagle i odsunie to wszystko, minie cały ten ból, który stanie się tylko nic nie znaczącym złym snem... Ale przestał wierzyć... Jak Adam, Melchizedek, Mojżesz, Dawid byli typami Chrystusa, tak wszystkie tamte chwile...ich drugiej nocy... tamtej nocy po rozmowie z Willem... i po tamtej potwornej kłótni... to były tylko typy, zwiastuny tej ostatecznej klęski, cierpienia.
Dlaczego znów wszystko musiało mi się zawalić? Czy... czy to naprawdę aż taki grzech? Cholerny Paweł... nie mogę pozbyć się jego głosu z mojej głowy... Tato, jestem już dorosły i wciąż nie mogę sam zrozumieć siebie... A ty milczysz... I nie chcesz mi nawet powiedzieć co zrobiłem źle... Zawsze mówiłeś, że miłość jest najważniejsza, więc czy źle zrobiłem, chcąc spełnić to co zdawało się być jego największym marzeniem? Zdawało mi się, że on jest ze mną szczęśliwy... I za to, za to tylko muszę aż tak bardzo cierpieć? Zupełnie jakbym nie zaznał już dostatecznej ilości bólu. Nie tato... nie obchodzi mnie już nic, niech mnie pochłonie piekło, niech koniec się zbliży, to bez znaczenia, wszystko bez znaczenia, tego bólu już nie zniosę, to zbyt wiele, za żadne grzechy nie należy tak karać, to podłe... Nie wierzę ci już... On nie jest dobry, nie może być...
Nicola i Olivia milcząc wracali do jego mieszkania. Nie przeszkadzało im to, oboje mieli o czym myśleć. Nicola wciąż nie mógł go zapomnieć, choć starał się ze wszystkich sił. Wtedy, gdy znów się spotkali w przedpokoju, zanim on wyszedł już na zawsze... taki był nieprzytomny, że nie zauważył nawet, że Jesse nie wziął prawie nic... właściwie nic, czego nie miał zanim się do niego wprowadził. Nawet swoich instrumentów, choć przecież jemu były do niczego nie były potrzebne, w końcu nie umiał grać... Olivia umiała, ale jakoś nie chciał, żeby ona ich dotknęła. No dobra, raczej ciężko byłoby mu wynieść fortepian na plecach, ale mógł przecież wziąć ze sobą gitarę i skrzypce, nie rozumiał, czemu tego nie zrobił. Ciekawe gdzie on w ogóle się podziewa... mógłby wpaść na jego uczelnię... Tylko że bał się, że gdy go zobaczy wszystko przepadnie... i tak, gdy tylko zamykał powieki miał przed oczami jego.
Olivia spojrzała kątem oka na swojego towarzysza. Zamyślony, ostatnio wciąż zamyślony. Myśl kiełkująca w niej od jakiegoś czasu, znów dała o sobie znać. Jeśli wszystko ma pójść tak jak ona chce, to najpierw musi coś ostatecznie wyjaśnić. Ale to nie Nicolę chciała o to zapytać. Pożegnała go w drzwiach i mówiąc, że nie ma czasu zostać, wyszła szybko. Wydostała adres od znajomej z socjologii i teraz szła szybko w kierunku najpodlejszej dzielnicy miasta. Musi działać szybko i dowiedzieć się prawdy. Nicola zachowuje się dziwnie. Więcej niż dziwnie. Wiedziała, że nikomu coś takiego nie postało w głowie, ale jej podejrzenie umacniało się coraz bardziej. W końcu, gdyby to wyglądało tak jak uważają wszyscy, po co miałby kazać mu się teraz wyprowadzać? Przecież nie tylko po to, żeby wygodniej im było się spotykać.
To, jak Nicola się zamyślał, jak jeszcze unikał tego, żeby być z nią, jak czasem patrzył na nią, jakby była nie tą osobą, którą spodziewał się zobaczyć. Po prostu musiała się upewnić.
To dlatego weszła po tamtych obskurnych schodach, pozbawionych oświetlenia, brudnych, do tamtych drzwi, to dlatego zapukała w nie i dlatego spojrzała prosto w oczy chłopaka, który patrzył na nią jakby zobaczył ducha.
- O... Olivia ?!!
- Cześć, Jesse. Przyszłam cię o coś zapytać. Mogę wejść?
Przez moment wyglądał jakby chciał jej zatrzasnąć drzwi przed nosem, ale po chwili cofnął się i wpuścił ją do mieszkania. Przez jakiś czas obserwowała go uważnie. Nie przyjrzała mu się tamtego dnia, kiedy spotkali się przypadkiem. Zagryzła wargę. Nawet w tych kiepskich ciuchach wyglądał o niebo lepiej od niej. Trochę niższy niż ona i chyba o głowę niższy niż Nicola, jakiś metr siedemdziesiąt z centymetrami. Sylwetka szczupłego, smukłego wręcz, ale mimo wszystko dobrze zbudowanego modela. I ta ujmująca twarz z niesamowitymi oczami, te z wdziękiem opadające na nią włosy, jakich ona nie miała nawet po wizytach u najlepszych fryzjerów. Biła od niego taka siła przyciągania, taki prowokujący choć niewinny czar, że już zupełnie nie wierzyła w to, że między nimi do niczego nie doszło. Przecież mimo wszystko nie byli braćmi. Patrzyła na niego tak długo, ale on nie próbował zacząć rozmowy. Też przyglądał jej się, ale nie z taką złością, tylko ze smutkiem. I w ironii ludzkich uczuć sam przed sobą wypadał w porównaniu z nią tak samo niekorzystnie jak w jej oczach ona w porównaniu z nim.
- Co to za pytanie? - odezwał się w końcu cicho, patrząc już teraz w bok
- Chodzi mi o... o Nicolę...
- Kiepsko wygląda ten wasz związek skoro przychodzisz do mnie zamiast porozmawiać z nim. - zauważył lekko drwiącym tonem
- Zanim z nim porozmawiam, chcę zapytać ciebie. Pozwól, że powiem wprost. Sypiałeś z nim? A może nadal się spotykacie?
Odwrócił się gwałtownie i spojrzał na nią najpierw zaskoczony, potem z wrogością.
- Oto związek o silnych podstawach we wzajemnym zaufaniu... - skrzywił się wzgardliwie. - Nie widziałem się z Nicolą od wyprowadzki.
- Sypiałeś z nim, czy nie? - powtórzyła, patrząc na niego badawczo
- Dlaczego jego o to nie zapytasz?
- Pytam ciebie. I coraz bardziej się upewniam, że mam rację.
- Posłuchaj Olivia... Między mną a Nicolą nigdy niczego nie było. NIGDY I NICZEGO.
- Więc dlaczego kazał ci się wyprowadzić?
- Żeby mieć więcej miejsca dla ciebie. To chyba logiczne. Olivia, możesz już sobie iść? Jestem zmęczony, a ty przychodzisz tu i obrzucasz mnie bzdurnymi pomysłami. Dobranoc. - wypchnął ją za drzwi i oparł się o nie oddychając ciężko. Odepchnął się i dotarł do łóżka, upadając na nie.
O Boże... Dlaczego... Przecież ona już go ma... odebrała mu go... jeszcze jej mało? Musiała zrobić mu jeszcze to? Zabrać mu wszystko, co pozostało? Kazać zdeptać wspomnienia i wyrzec się tego co było? Przecież nie mógł powiedzieć prawdy... Nie może niszczyć jego życia tylko dlatego, że za nim tęskni, że chce znów być z nim... powinien się z tym pogodzić... tylko tak strasznie znów być samemu... tak okropnie...
Jego płacz stawał się coraz bardziej gwałtowny, nigdy jeszcze tak nie płakał, rozpaczliwie, histerycznie, aż zaczął się śmiać, sam przed sobą czuł upokorzenie, kiedy tak miotał się po łóżku w spazmach histerii, szlochu, niemal duszącego łkania, marzył żeby ktoś dał mu w twarz i uspokoił to wreszcie, ale nie było nikogo, zupełnie sam, tylko z tym wiatrem za oknem, własnym poniżeniem, histerią i końcem wszystkiego, nie przestał więc, aż w końcu zemdlał z wycieńczenia.

To już dwa tygodnie... Siedział z Olivią w restauracji i doskonale widział, że oboje chcą powiedzieć to samo, choć rozmawiali o czymś zupełnie innym...
Co z nim, do diabła? To wcielenie idealnej kobiety, świetnie się czuje w jej towarzystwie, była pociągająca, świetna w łóżku, co prawda tylko raz w nim wylądowali, u niej w mieszkaniu, ale jakby nie było, była tym czego mu potrzeba. Ale w żaden sposób nie mógł jej pokochać. Dlaczego? Niestety, odpowiedź jest równie prosta, jak tragiczna. Olivia może być i najwspanialszą osobą na świecie - ale Olivia to nie Jesse. Dlaczego on nie mógł go pokochać?
- Nicola... - usłyszał jej głos. Patrzyła na niego przenikliwie. - Ktoś w końcu musi to powiedzieć. Nie układa się nam.
- To...
- Pozwól mi skończyć. Jesteś ze mną, ale jesteś gdzie indziej. Nie wiem dlaczego. Myślałam, że może problem tkwi w tym, że ty chcesz być z kimś innym, ale z jakichś powodów nie możesz. Prawdę mówiąc... pomyślałam o Jessem.
Spojrzał na nią zaskoczony
- Przyznaję.... poszłam do niego kilka dni temu...
- Co?!
- Przepraszam, ale nie widziałam innego wyjścia. Zresztą... W każdym razie Jesse powiedział mi, że "między wami nigdy niczego nie było".
Nigdy... niczego.... Tak myślisz Jesse? Tak, pewnie tym dla ciebie było to wszystko... i to taki wstyd przyznać się do tego, co robiłeś, prawda?
- Mówię ci o tym, bo chcę być na koniec zupełnie szczera. Nie wiem... nie wiem już teraz gdzie tkwi problem. Ale chyba oboje wiemy, że dalsze ciągnięcie tej komedii nie ma wielkiego sensu, nie mylę się?
- Masz rację. - skinął głową - Chyba będzie najlepiej jak zakończymy to na stopie przyjacielskiej, zanim zacznie się robić nieprzyjemnie. To jak? - uśmiechnął się. - Płacę rachunek i wychodzimy?
- Co, rycerski do końca? - roześmiała się - W porządku.
Nicola skinął na kelnera i sięgnął po portfel.
- 98 dolarów. - z olśniewającym uśmiechem oznajmił przybyły.
Nicola otworzył portfel i poczuł, że serce zatrzymało mu się na nieco dłuższą chwilę niż powinno. Miał tylko 12 dolarów, resztę wydał dziś przecież, płacąc sprzątaczce i nie wziął nowych. Na domiar złego zapominał karty. Klęska. Jezu, ale kompromitacja. W przypływie naiwnej desperacji wsunął palce do nigdy nie używanej, przyciasnej przegródki i... wyciągnął 200 dolarów. Na chwilę skamieniał, a potem zamrugał oczami i machinalnie podał pieniądze kelnerowi.
- 98, proszę pana. - powtórzył uprzejmie młodzieniec
- Reszta dla ciebie... - odezwał się bezwiednie
- Dzięki! - rozpromienił się - To znaczy dziękuję panu. - ukłonił się i odszedł.
- Ależ ty hojny dzisiaj jesteś.. - roześmiał się Olivia, wstając lekko z krzesła - Nie odprowadzaj mnie, wstąpię do koleżanki, mieszka ulicę stąd. Pa!
- Cześć.
Wolno wyszedł z restauracji. Dwieście, dwieście, dwieście... Jezu, to na pewno są te pieniądze, które dawał Jessemu! Smarkacz znów pomylił przegródki, on nigdy się nie nauczy. Ale dlaczego ich do jasnej cholery nie wziął? Z czego on żyje, tak szybko znalazł pracę? Olivia u niego była, mógłbym zapytać, gdzie on mieszka... Ale nie... nie, nie pójdę do niego przecież, bo znowu wpadnę w to bagno.
Cholera, akurat teraz musiało się rozpadać... Nawet nie mam parasola...
Wybawił mnie z kłopotu nawet będąc daleko... Mój anioł... zawsze mnie ratuje, przed bandą chuliganów, przed piekłem i sidłami demonów, przed zmęczeniem, troskami, nawet przed kompromitacją wobec swojej rywalki... Rywalki? Jakiej rywalki, przecież on mnie nie kocha, nie zależy mu na mnie nawet... Tylko te zasady, te cholerne zasady, które wymyślił dla uregulowania ich wegetacji. Tak spokojna, obojętna twarz, nie poruszona niczym, w tej chwili, gdy mówił mu, że to koniec. Nic. Zero emocji.
Jezu, ale burza... byle tylko prędzej dojść do domu...

Jesse wracał wolno do siebie, nie przejmując się ani tym, że jest zupełnie przemoczony ani tym, że wokół pioruny biją jak najęte.
Najwyżej mnie piorun zabije, wielkie mi co... Tym mnie chcesz przestraszyć? Niewypał, największy z grzeszników pozostanie nieporuszony. Teraz już nic gorszego nie może mnie spotkać, a śmierć nie martwi mnie zbytnio, nawet jeśli planujesz mnie wtrącić w ostatni krąg piekła, jak to przypuszczam.
Szedł ze schyloną głową, gdy nagle usłyszał chlupnięcie i głośne przekleństwo z drugiej strony ulicy. Ktoś wdepnął w głęboką kałużę. Nic nadzwyczajnego, tylko ten głos... Podniósł wzrok i zobaczył go jak klnąc na czym świat stoi, wylewa wodę z buta i dalej idzie tym swoim szybkim, wkurzonym krokiem.
Nie, tylko nie to...
Nie możesz iść teraz za nim, zbliżyć się, nie wolno ci... Tylko ta burza... znów ten podświadomy lęk... żeby tylko nic jemu się nie stało, niech się dzieje co chce, tylko, żeby on... To głupie, idiotyczne, idąc za nim i tak go od niczego nie uchroni... ale tak już jest, strach jest mniejszy, gdy jest się z osobą, o którą się boimy. Tak jakby nasza obecność mogła w czymkolwiek pomóc.
Ale szedł za nim, zwinnie i cicho, kryjąc się w cieniu bram, jak złodziej-zwiadowca, śledzący miejsce ukrycia towaru przez konkurencję... przecież setki razy to robił... dawno, ale pamiętał...
I widział go... po raz pierwszy od tylu dni, o Boże, tak za nim tęsknił... Chciał niemal, żeby ta droga nigdy się nie skończyła, żeby mógł tak iść za nim w nieskończoność i patrzeć, po prostu patrzeć na niego...
Jednak dotarli w końcu do domu... to znaczy do jego domu. Spojrzał jeszcze za nim i wyszeptał kilka słów, zamierzając się odwrócić, ale pierwszy zrobił to Nicola, zupełnie jakby go usłyszał.
- Jesse? Jesse to ty? - szedł w jego stronę. Chłopak spanikował i cofnął się, ale uderzył plecami w ścianę. Za późno... nie ucieknie... już widział jego zupełnie teraz czarne, błyskające zielenią tylko w świetle błyskawic oczy... I włosy, mokre w tej chwili, przylepione do twarzy, do tej jedynej w całym świecie twarzy... - Jesse co tu robisz? Jezu, jesteś gorzej mokry ode mnie... chodź ze mną, musisz się wysuszyć...
- Nie... - jęknął. Nie może tam pójść... nie... za nic w świecie... Łzy znów zaczęły mu płynąć po policzkach.
- Jesse? - Nicola spojrzał na niego, wyciągając dłoń. Chłopak szarpnął się, unikając dotyku, drżał, a łzy płynęły coraz szybciej.
- Nie każ mi iść ze sobą... nie, proszę cię, nie rób mi tego, nie rób mi tego znowu... bo nie wytrzymam... nie zniosę tego... nie chcę...
- Jesse, jest burza, nie możesz tak chodzić w deszczu....
- Ale ja chcę! Chcę chodzić w deszczu! - niemal tupnął nogą jak małe dziecko i odsunął się, odchodząc kilka kroków od ściany. - Chcę! - powtórzył z dziecinnym uporem wobec małego nonsensu. Nicola spojrzał na niego z niepokojem. Zachowywał się jakby zwariował. Podszedł do niego wolno, chłopak znów się cofnął - Zostaw mnie, nie podchodź! Nie! Ja z tobą nie pójdę, nie chcę! Nie... nie zmusisz mnie... - nie przestawał się cofać - Nienawidzę cię, tak! Nienawidzę! Odejdź! Odejdź! - krzyknął histerycznie i stawiając nogę na krawężniku stracił równowagę i niemal upadł, ale Nicola chwycił go mocno i przyciągnął do piersi. - O Jezu... Jezu... - jęknął chłopiec, ale nie cofnął się, przywarł do niego konwulsyjnie i oddychał ciężko. - Puść... puść... proszę...nie rób mi tego... zabijesz mnie.... Nicola proszę...
- Jesse... co się z tobą dzieje... - szepnął łamiącym się głosem, bał się wypuścić go z ramion, dawno już nie wydawał mu się taki kruchy i bezbronny.
- Nie pójdę, nie chcę... nie...
Zacisnął zęby i wziął go na ręce, niosąc w stronę drzwi.
- Nie! Puść! Proszę, nie rób mi tego! - łkał coraz gwałtowniej, ale trzymał go kurczowo za ramię, wciskając się w niego wręcz boleśnie. - Zostaw! Ja nie chcę, proszę cię... błagam, ja nie wytrzymam... - wątły głos cichł coraz bardziej, w końcu Nicola słyszał już tylko cichy płacz. Wszedł z nim do mieszkania, poszedł do pokoju i posadził go na łóżku.
- Zaczekaj, przyniosę tylko ręcznik.
Kiedy wrócił, Jesse siedział skulony w najciemniejszym kącie pokoju, płacząc rozpaczliwie.
- Jesse... co ty wyprawiasz... - przyklęknął obok niego.
- Czego ty ode mnie chcesz, czego.... nie wystarcza ci to co już się stało? Co ja ci takiego zrobiłem? Nie zniosę tego, znowu... nie możesz mi tego robić... Czego chcesz, przespać się ze mną, a potem znów wyrzucić, jak zużytą zabawkę? Tego chcesz? Nie możesz tego robić... Ja jestem człowiekiem, mam uczucia, cierpię, nie możesz się mną tak bawić... to niesprawiedliwe... za bardzo boli... ja się staram zapomnieć... pewnie nigdy mi się nie uda... ale przynajmniej mam jeszcze siłę żyć... jeśli znów mi to zrobisz, to ja... Nie rozumiem cię, tak bardzo ci ufałem... byłeś dla mnie wszystkim... całym moim światem.... mam tylko ciebie... miałem... a ty... dlaczego mi to zrobiłeś, jak mogłeś.... jak Nicola... dlaczego znowu chcesz mnie skrzywdzić... dla ciebie, dla jednego twojego uśmiechu, dałbym się zabić, robiłem dla ciebie wszystko, nigdy się na nic nie skarżyłem, a ty i tak po prostu mnie wyrzuciłeś, bez żalu, bez wahania, tak od razu... znudziłem ci się i koniec... a ja ci tak wierzyłem, że będziesz mnie kochać zawsze, że mnie kochasz bardziej niż wszystko, tak mi było z tobą dobrze, szczęśliwie, bezpiecznie, a dla ciebie to było bez znaczenia... bez żadnego znaczenia... Dla mnie było nieszczęściem, kiedy bolała cię głowa, a ty bez mrugnięcia okiem skazałeś mnie na coś takiego... jak mogłeś mnie tak oszukać... pozwolić wierzyć, że... to takie okropne.... Pytałem cię... a ty mnie zapewniałeś, że mnie kochasz... a każąc mi się wynosić wyceniłeś mnie na dwieście dolarów. Jezu... Jezus Maria, Nicola... są dziwki, które więcej biorą za jedną noc, a ty chciałeś mi tak zapłacić za pół roku? Nie wiem, może to i słuszna cena, i tyle dla ciebie jest warte moje ciało. Tylko Nicola... ja ci oddałem całą swoją duszę, całe serce, wszystkie marzenia, myśli, każdą chwilę mojego życia... I to dla ciebie tylko tyle warte? Może nie chciałeś tego wszystkiego, a ja tylko jak skończony idiota... ale patrzyłem ci w oczy i wierzyłem... Zawsze mi byłeś najbliższy, skąd mogłem wiedzieć, że ty mógłbyś potraktować mnie w ten sposób... A teraz... na całym świecie nie został mi już nikt poza tobą... Czemu mi to zrobiłeś, czemu zniszczyłeś mój świat? Ale co ciebie mogłoby to obchodzić, kim jestem, żebyś w ogóle mnie dostrzegał... choćbym nie wiem, jak się starał i tak zawsze będzie tak samo... zawsze będziesz daleko, za wysoko dla mnie... nie zdołam tego zmienić... nie mogę cię mieć... pozwól mi odejść... pozwól, zanim zupełnie mnie zniszczysz... łudziłem się tak długo... ale to już minęło... zrozumiałem, dobrze zrozumiałem... lekcja była ciężka, ale zrozumiałem Nicola... dobrze wiem, że bez względu na to jak bardzo mnie to boli, jak bardzo chciałbym to zmienić, ty nigdy nie odwzajemnisz miłości kogoś takiego jak ja... tylko nie powinieneś był tego robić... nawet ty, nawet ty nie miałeś do tego prawa... tak łatwo ci się to udało, tobie wszystko przychodzi tak łatwo... Ale nie powinieneś był rozkochiwać mnie w sobie tylko po to, żeby przez chwilę się pobawić, a potem mnie porzucić, kiedy tylko ci się znudzę... Wiem, że moja miłość, nic nie znaczy... ale jest moja... nie powinieneś był jej deptać... pozwól mi już iść... proszę...
- Jesse... - wykrztusił po chwili, nie mógł jeszcze pozbierać myśli, kręciło mu się w głowie... i ta twarz... taka śliczna i udręczona. - Jesse... jak to... ty... kochasz mnie? Jesse, przecież nigdy mi tego nie powiedziałeś!
- I co z tego... - szepnął, patrząc na niego smutno. Blada twarzyczka mokra od łez... Jezu... Jezu, co z tego? Co z tego, że nigdy mu tego nie powiedział? Zupełnie jakby nie mówił tego każdym uśmiechem, spojrzeniem, pieszczotą, codziennie, na setki sposobów... Jezu, jakim jesteś skończonym idiotą, kretynem, dupkiem, jak mogłeś tak ślepo patrzeć na to wszystko i zrobić mu coś takiego?
Patrzył na niego i nie widział nic, teraz dopiero rozumiał czym są te jego zasady, to co on brał za jakiś chłodny kodeks, dla niego było tylko zasadami tej miłości, tym co powinien czuć i czuje bez względu na wszystko ten kto kocha... I nigdy nie przyszło mu do głowy, że on może rozumieć to inaczej, że może nie wiedzieć o jego miłości... Przecież powinien był widzieć... Jezu, i co teraz będzie? Jak on ma go skłonić, żeby znów mu zaufał? Po czymś takim... po czymś takim już nikt nie byłby do tego zdolny. Boże, jak można być aż tak ślepym i głupim, przecież on nawet w to nie uwierzy....
- Jesse... - szepnął żałośnie - Jesse, proszę cię uwierz, Jesse, ja... Kocham cię, przysięgam...zawsze cię kochałem... Jezu, ja zrobiłem to tylko dlatego... tylko dlatego, że sądziłem, że ty... że to ty, mnie nie kochasz... Przysięgam ci Jesse... ja... chciałem tylko spróbować znaleźć i pokochać kogoś, kto odwzajemni moje uczucie, pozwoli zapomnieć o tobie, bo sądziłem, że nic do mnie nie czujesz... Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, sam teraz nie mogę w to uwierzyć, choć byłem tego taki pewien... I przy tym rozstaniu... przecież ty wyglądałeś jakbyś wcale się tym nie przejął.... Jesse, błagam cię, uwierz mi, kocham cię, nie przestałem nawet na chwilę, cały czas cię kocham, proszę... - płakał już, Boże, czy to możliwe, że wszystko stracił, że zniszczył to co miał, nie dostrzegając tego? Ciemne, pociemniałe jeszcze oczy patrzyły w niego bez przerwy.
- A... Olivia? - szepnął w końcu chłopak
- Olivia? Nie jestem już z Olivią, Jesse, ja nie mógłbym jej pokochać, kocham tylko ciebie, zawsze tak będzie, przysięgam.... - czuł się taki zrozpaczony, nic nie miało sensu, zepsuł wszystko co miał, stracił go... Jezu....
- Jak to dobrze... - wyszeptał cicho chłopiec obejmując ramionami i przytulając się do niego. Nicola skamieniał i spojrzał w dół. Czarnowłosa główka podniosła się wolno ku niemu, a lśniące jeszcze od łez oczy, rozjaśniły się też swoim dawnym światłem. Uśmiechnął się powoli i nagle roześmiał głośno, a łzy znów spłynęły po jego twarzy. Nicola dotknął nieśmiało jego policzka, a on tak śmiejąc się, płacząc, pocałował go niespodziewanie i zaczął obsypywać jego twarz delikatnymi, mokrymi od łez ich obydwu pocałunkami.
- Jesse... - szepnął. Ze wszystkich ludzi tylko on zdołałby mu wybaczyć i jeszcze kochać go wciąż tak samo, tak od razu odsuwając żal, wszystkie urazy, to jak bardzo go skrzywdził. Jakie to szczęście być kochanym przez taką istotę, najlepszą, najcudowniejszą pod słońcem....
- Nicola...
- Tak?
- Ale lepiej ubierz coś suchego...
Roześmiał się, całując zatroskaną twarz chłopaka.
- Odezwał się suchy.... Czekaj przyniosę nam mniej grożące zapaleniem płuc ubrania.
Jesse patrzył za nim. W głowie wirowało mu wszystko, sprawiając dotkliwy ból, ale chciało mu się krzyczeć ze szczęścia. Znów tylko zły sen, znów przyszedł i go rozwiał. Wszystko minęło, miał go, Nicolę i jego miłość, naprawdę go miał. O Boże, jakie to głupie, czy on naprawdę nigdy mu tego nie powiedział? Ale to przecież było takie oczywiste, jak on mógł tego nie zauważyć, czy tego można było nie zauważyć? Biedny Nicola, jak męczył się przez cały ten czas, czemu go nie spytał? A czemu on mu tego nie powiedział tak po prostu? Boże, znów gdyby nie burza, żaden z nas mógłby się tego nie dowiedzieć. Uwielbiam burze, deszcz, pioruny, kocham! Och, jaki był głupi, czemu mu tego nie powiedział?
- Masz, przebieraj się.
Spojrzał na niego. Rozpinał koszulę, stojąc do niego bokiem. Wstał i pociągnął go zadziornie za rękaw, zaglądając mu swawolnie w oczy.
- Co?
- Nicola, jest po dziewiątej....
- To co?
- Tak właściwie to wcale nie musimy się przebierać... - zamruczał niewinnie, uśmiechając się lekko. Nicola patrzył na niego przez chwilę w milczeniu
- Jesse... czy ty myślisz o tym, o czym ja myślę?
- Ja tam nie wiem o czym ty myślisz, ale... - popchnął go leciutko w stronę łóżka
- Jesse, ja cię zaczynam nie poznawać, przysięgam... nie podmienili cię gdzieś?
- Nie... - zsunął mu z ramion koszulę i w dziesięć sekund poradził sobie z resztą jego garderoby. Własna zajęła mu tyle samo czasu i nagle mocno pchnął Nicolę na łóżko.
- Dobra, zaczynam się bać! - roześmiał się blondyn
- Ależ marudzisz... - położył się tuż obok niego i zaczął go delikatnie całować po szyi - Tęskniłem za tobą przez dwa, długie, okropne tygodnie.... potrzebuję cię.... - wyszeptał mu do ucha. Nicola objął go i obrócił tak, by znaleźć się na nim. Całował go po całym ciele, nie opuszczając żadnego miejsca, słuchał jego cichych westchnień i coraz głośniejszych jęków i setki razy powtarzanych słów, o których marzył tak długo.
Kocham cię.... kocham cię... kocham cię...
Nigdy jeszcze nie kochali się tak długo i tak nieprzytomnie jak tej nocy, wymazując co złe, przypominając co dobre, widząc tylko siebie. Nicola zasnął dopiero w połowie następnego dnia. Jesse jak zwykle z uśmiechem przyjrzał się jego śpiącej twarzy. Jeszcze się nie zdarzyło, żeby to on zasnął pierwszy, zawsze mógł widzieć jak Nicola zasypia. I pierwszy raz widział wyraz takiego absolutnego szczęścia. I sam czuł się szczęśliwszy niż kiedykolwiek dotąd.
Słyszał cichy, drżący od iskierek śmiechu i radości śpiew w swojej głowie i spokojny, trochę żartobliwie karcący głos.
No co... czego chcesz... wiem... no dobra... niech ci będzie... może i powinienem Go przeprosić.

Były już wakacje, słońce świeciło oślepiająco i ciężko było wytrzymać nawet w wodzie, więc Jesse szybciej wrócił z plaży i walnął się do chłodnej wody w wannie, włączając w całym apartamencie klimatyzację na najwyższy poziom. Od tygodnia siedzieli w Los Angeles, bo Nicola tu miał zgodnie z kontraktem mieć następną wystawę. Nie chciało mu się chodzić na te pokopane przyjęcia, herbatki i śniadanka(on osobiście nigdy nie słyszał o proszonych śniadankach), gdzie grono obrzydliwie bogatych i głupich bab obskakiwało Nicolę jak egzotyczne zwierzątko. Tym bardziej, że co po większe snoby i w nim rozpoznawały ową maskotkę orkiestrową i świetnie się bawiły, ubolewając nad jego rzekomo złamaną karierą. Nie chciało mu się tłumaczyć każdej idiotce swoich motywów, zwłaszcza, że i tak by go nie zrozumiały. Więc wydawał im Nicolę na żer, a sam chodził po mieście, a głównie na plażę, dzięki czemu przestał przypominać Włocha, a zaczął przypominać Murzyna. Nicola zaczął sobie pozwalać na durne żarty sugerujące, że nie może gasić światła, bo nie może go znaleźć po ciemku. Co jemu oczywiście było bardzo na rękę, bo mógł się z nim kochać przy zapalonym świetle, co uwielbiał. Jessego ciągle to trochę krępowało. Mógłby się już przyzwyczaić, w końcu robili to już setki razy, ale on wciąż rumienił się jak pensjonarka. Co oczywiście nie znaczyło, że mu się to nie podobało... Cóż dla Nicoli to jego wieczne zawstydzenie było czymś na kształt soli do potraw. Tym bardziej, że zawsze w końcu pozwalał mu robić ze sobą i sam robił takie rzeczy, że nigdy by nie podejrzewał nie tylko, że sam jest do tego zdolny, ale nawet, że w ogóle istnieją...
Rany, nawet teraz na myśl o wczorajszej nocy oblał się purpurą i wsunął głębiej w wodę, zupełnie jakby ktoś mógł go zobaczyć. Dali im ten sam apartament, a dyskretna obsługa niczego się nie domyślała. W końcu Nicola był najsłynniejszym aktualnie malarzem, a to było Los Angeles i hotel bogaczy i gwiazd. Przekazali im apartament bez żadnych pytań, profilaktycznie łóżka były dwa i to w osobnych, równie wielkich i wspaniałych pokojach. Grali w karty o to, gdzie której nocy śpią.
Yyy... dziś raczej będzie musiał z nim iść na ten wernisaż wieczorem... Jutro oficjalne otwarcie wystawy. Nicola jak zwykle będzie histeryzować. On wiecznie jest z siebie niezadowolony, zawsze tak bardzo się przejmuje tym co napisze ta cała krytyka, ciągle się boi, że coś pójdzie nie tak. Artysta rąbnięty. Tak jakby coś mogło pójść nie tak. Do niego nie dociera to jak jest genialny i jak niezwykłe jest to, co tworzy. Sztuka była dla niego najważniejsza w życiu, ważniejsza nawet niż on... To trochę bolało, ale pogodził się z tym. Mieć drugie miejsce po tej wszechwładnej, odwiecznej Pani to i tak bardzo wiele. Poza tym ona jest ze świata duchów, nie jest realna, tu tylko oni się liczą.
- Jeeesse...
Oho... zaczyna się...
- Jeeesse, skarbie... Gdzie jesteś?
A niech sobie szuka...
- Hm... chowasz się? Ok... ale jak cię znajdę....
Jezu, temu tylko jedno w głowie... I czego się cieszysz, durny makaroniarzu?
- Taaak... a może... może tu? - wsunął się do łazienki - Ahaaa... - Zamknął za sobą drzwi i oparł się o nie, przyglądając mu się z bezwstydnym uśmiechem. Pojaśniałe jeszcze od słońca włosy, opadły mu na twarz, nadając jej łobuzerski wygląd.
- Czego żabojadzie... - mruknął Jesse, zerkając na niego bokiem. Cholera, mógł chociaż wziąć pianę....
- No, no... co to za nacjonalistyczne podejście? Mam ci mówić don Jesse?
- Jak ci to sprawia przyjemność... - uśmiechnął się prowokacyjnie.
- Taki śliczny jesteś... - powiódł nieszczególnie niewinnym spojrzeniem po jego nagim ciele - I mokry... - ten półuśmieszek był już wyjątkowo nieprzyzwoity.
- Nawet o tym nie myśl...
- Dlaczego nie?
- Bo nie pójdę z tobą na wernisaż.
- Obiecałeś. - nadąsał się.
- Tak... i pójdę o ile dasz mi się teraz w spokoju umyć.
- E tam.... - zsunął koszulę i zabrał się za spodnie - Twoje usta mówią nie, twoje oczy krzyczą TAK!!!
- Spadaj, psychoanalityku od siedmiu boleści.
- Taki jesteś seksowny, kiedy się złościsz... - zachichotał i siadając na brzegu wanny, przechylił się niebezpiecznie w jego stronę - Nie chcę nic mówić, ale twarz ci się wymyka spod kontroli...
- Odwal się.
- Uśmiechasz się, pieszczoszku....
- Bujaj się.
- Ok. - przechylił się jeszcze bardziej i zleciał prosto na niego z głośnym chlupotem wody.
- Pięknie, zaraz tu obsługa przyleci, żeby sprawdzić, czy się nie potopiliśmy.
- No to co... dam im duży napiwek i dyskrecja gwarantowana.... jak dopłacę to nawet zostaną i popatrzą, chciałeś to kiedyś zrobić przy publiczności?
- NICOLA!!!
- Śliczny kolor... coś pomiędzy karminem a szkarłatem...
- Nie lubię cię...
- Tak, tak... jak mnie nie lubisz to po kiego czorta mnie obejmujesz?
- Nicola....
- Co?
- Przestań MÓWIĆ, dobra?

Nicola oddychał ciężko, pił już chyba czwarty kieliszek wina, a Jesse patrzył na niego z niepokojem, bojąc się odezwać. Kilka dni temu na wernisażu nie zjawił się ów guru krytyki, Donald Grumman. Miał już prawie dziewięćdziesiąt lat, ale to przed nim wszyscy drżeli. Nicola poczuł lekki niepokój, ale Jesse uspokoił go, mówiąc, że to w końcu starszy człowiek i pewnie nie chciało mu się przychodzić na tak późną godzinę i przyjdzie dopiero na właściwe otwarcie, w dzień. Rzeczywiście przyszedł.
W dniu wystawy pojawiły się jak zwykle bardzo pochlebne recenzje, a wszyscy krytycy jak zwykle piali z zachwytu. Ale następnego dnia pojawiła się recenzja Grummana. Ohydna, miażdżąca, obrzucająca błotem. I od następnego dnia pojawiły się "recenzje wtórne" wszyscy zaczęli się powoli wycofywać i przechodzić dyskretnie i niemal niepostrzeżenie na stanowisko Grummana. Nigdy dotąd Nicola Naveaux nie zaznał takiej klęski. A jego duma, ambicja i szalony umysł geniusza nie mogły tego znieść.
Jesse znosił go dziś cierpliwie cały dzień, choć miał ochotę się rozpłakać. Przecież to nie była jego wina. Ale był pod ręką i zbierał to, co powinni oberwać inni. Jeśli nawet pozwalał sobie na chwilę łez, to tylko w innym pokoju, żeby on nie widział. Nie chciał pogarszać sprawy, rozwścieczyć go jeszcze bardziej. Był przerażony, jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie. Ale nie mógł nic zrobić i sam też był już na granicy wytrzymałości. Owrzeszczał go już z milion razy, docinał mu, wyżywał się po prostu. Był już wieczór, a on nadal nic nie zjadł. W jego oczach było coś potwornego, przerażającego... miał wrażenie jakby go tracił...
- Nicola... proszę cię... od rana nic nie jadłeś... - szepnął, przymykając oczy jak przed spodziewanym ciosem.
- Jezu, tylko jedzenie! - krzyknął i poderwał się z fotela - Czy ty świata nie widzisz poza swoją kuchnią? Nic do ciebie nie dociera? Chryste, miej choć trochę wyczucia, na tyle cię chyba stać?!
- Nicola, ja tylko.... - otworzył oczy i spojrzał na niego błagalnie - Proszę cię, martwię się tylko, żeby coś ci się nie stało...
- Gówno mnie obchodzi o co ty się martwisz! Daj mi wreszcie spokój, mam cię dość, słyszysz? Dość! Ciebie, twojego idiotycznego narzekania, twojej prymitywnej głupoty, wszystkiego! Zejdź mi z oczu!
Jesse przez chwilę oddychał ciężko. Zacisnął pięści. On nie może tak do niego mówić. Nie ma prawa. Nawet on nie ma.
- Wiesz co.. - zaczął drżącym głosem, który po chwili stwardniał w tę bezwzględną kpinę z jaką mówił, kiedyś, dawno temu - Wyżywasz się na całym świecie, wszystkich oskarżasz o jakiś spisek i nie przyjdzie ci nawet do głowy, że może to on ma rację! Może naprawdę po prostu zrobiłeś najbardziej beznadziejną wystawę w historii tego miasta, skąd wiesz zresztą, że oni nie drżeli dotąd tylko przed twoją forsą i pozycją, że wygłaszali zgrabne pochwały tylko ze względu na to... I może dobrze się stało, że on w końcu powiedział prawdę. Zrozumiesz wreszcie, ze nie jesteś, nie byłeś i nigdy nie będziesz dobry. Nigdy, Nicola...
Ostatnie słowa powiedział już bardzo cicho, niemal z przerażeniem, niemal nie wierząc, że to wszystko powiedział. Boże, przecież nie chciał... wcale nie chciał powiedzieć tego wszystkiego... Ale za późno... I Nicola patrzy na niego z taką przerażająco zimną nienawiścią, jakiej nigdy dotąd nie widział w jego oczach... O Boże, na niego...
- Żałuję... - jego głos zabrzmiał jakimś metalicznym chłodem - Bardzo żałuję, że kiedykolwiek cię poznałem... Ale możesz być pewien, że to naprawię i nigdy więcej mnie nie zobaczysz...
Odwrócił się i wyszedł, trzaskając drzwiami. Jesse osunął się na fotel, nie mogąc złapać oddechu. Na miłość boską po co to powiedział? Przecież nigdy tak nie myślał, kochał wszystkie jego obrazy tak samo jak Nicola, może nawet bardziej, bo kochał je przez pryzmat swojej miłości do niego. Jego też bolały te brutalne, niesprawiedliwe, na pewno niesprawiedliwe słowa, które tak zatruły Nicolę... I powiedział to... Po co? Jezu... Nicola... on go znienawidził, naprawdę go znienawidził... przysięgał sobie nigdy nie próbować rywalizacji z tą wszechmocną Panią. Złamał przysięgę i przegrał. On naprawdę tu nie wróci... nie, to niemożliwe... nie może tak po prostu przestać go kochać... a może... w końcu zawsze miał tylko drugie miejsce. Boże, znów sam, swoją głupotą i gniewem zaprzepaścił wszystko, co miał... On przekreślił nawet to, co było... wszystko... Wszystko straciło znaczenie przez kilka idiotycznych słów... nie, on na pewno zrozumie... uspokoi się i zrozumie, że wcale tak nie myślał, że to były tylko głupie, gniewne, nic nie znaczące słowa... i wybaczy mu... wróci... musi wrócić... a jeśli nie? Jezu...

Nicola sączył powoli lampkę białego wina. Zmysł kolorystyczny mówił mu, że to symptom powolnego uspokojenia. Od karminu w blade ecru . Skrzywił się lekko. Od dwóch dni już się tam nie pojawił... Ciekawe co on robi? Siedzi tam, czy wrócił do domu? Pewnie został... I czeka aż wróci... pewnie boi się wyjeżdżać i dzwoni tylko kilkanaście razy dziennie, żeby sprawdzić, czy on nie pojechał do domu.
Dobrze wiedział, że on żałował swoich słów, już w chwili, kiedy je wypowiadał, widział to w jego oczach. Już kiedy byli dzieciakami nauczył się, że on najbardziej kpiące i bolesne słowa mówi wtedy, kiedy sam cierpi, boi się i niczego tak nie potrzebuje jak pocieszenia, przytulenia, po prostu jakiegoś okazania miłości. Wiedział o tym, ale nie mógł mu darować tamtych słów, bo to było wypowiedzenie na głos tego, czego sam zaczął się bać.
Wiedział, że się zemścił i to okrutnie. Może nawet jego słowa zabolały Jessego bardziej, niż jego to, co on mu powiedział. Ale wcale ich nie żałował, dobrze wiedział co robi, mówiąc je i wiedział jak bardzo go nimi zrani. Sam nie wiedział, czy naprawdę tak myślał... czy naprawdę już nigdy nie zechce do niego wrócić. I czy naprawdę wolałby nigdy go nie znać, niż usłyszeć od niego te słowa. Nawet jemu nie wolno było podnosić ręki w te sfery jego duszy.
Ale z drugiej strony dopiero dzięki niemu zaczął tworzyć coś rzeczywiście wielkiego. Czy naprawdę byłby gotów odepchnąć wszystkie chwile, które z nim spędził? Każda tak mocno wyryła się w jego pamięci, nie zapomniał ani jednego uśmiechu, spojrzenia, słowa, gestu. Wszystko pamiętał tak dokładnie... Nie zjawił się tam od dwóch dni... Przestraszył się nagle na myśl o tym, co się z nim dzieje. Wiedział, że on mimo wszystko wciąż boi się podświadomie, że kiedyś go straci. I jak potwornie, naprawdę potwornie go zranił. On nie pozbiera się z tego tak szybko... Gdyby tak... gdyby poszedł tam tylko na chwilę zobaczyć... co się dzieje... tylko tyle... może go nie będzie... może... zresztą nie musi z nim rozmawiać... powie tylko, że... wpadł po swoje rzeczy... właśnie...
Nawet się nie zorientował, kiedy znalazł się przed drzwiami, przekręcił klucz i wszedł, starając się być jak najciszej. Dostrzegł go opartego o drzwi balkonu, patrzył gdzieś przed siebie. Podszedł do niego bezszelestnie i stanął tuż za nim. On był tak zupełnie bez ruchu... z takim otępiałym wzrokiem... przestraszył się znów i dotknął delikatnie jego ramienia.
- Nicola... - obrócił się szybko i zarzucił mu ramiona na szyję. Stanął na palcach i przytulił twarz do jego policzka. - Przepraszam... Wybaczysz mi, prawda? Wybaczysz... - kilka łez spłynęło mu z oczu. Nicola westchnął cicho. Cały gniew i wszystkie nie wiadomo jak wielkie urazy uleciały z niego w jednej chwili. Odsunął jego twarz i zajrzał mu w oczy. Jezu, jak zwykle... zero oskarżenia, tylko ten zapiekły, jątrzący ból gdzieś głęboko i poczucie winy. Z jakiego świata on pochodzi? Gdzie jest gniew, obwinianie, pretensje... Jak żyć z kimś kto przyjmuje ciosy bez skargi i nie ma odwagi ich oddać, a jeśli nawet to robi, to cierpiąc z tego powodu już w chwili czynienia? Łzy, tylko łzy i niema prośba... jakby nie miał prawa do swojego bólu... jakby nie miał prawa cierpieć...
Nicola zagryzł wargę i pogłaskał go delikatnie. Czy musi go tak ranić prze tę swoją dumę i zacięty upór? Biedny dzieciak, tak zbladł, zeszczuplał, zmizerniał tylko przez te dwa dni... Zakłuło, bo przypomniał sobie tamtą szpitalną salę... omal go wtedy nie stracił, jeszcze zanim zrozumiał, że go kocha... tak długo do niego tęsknił, marzył o nim... a kiedy w końcu go zdobył traktuje go w taki sposób... I to co wtedy powiedział... kiedy gasł tak szybko i mimo to miał jeszcze siły, by ratować jego. Pamiętał wszystkie słowa... i pamiętał to co powiedział na końcu... "nawet jeśli ja sam jestem zbyt słaby i przeciętny, żeby pojąć twój świat, to martwię się o ciebie." Tak samo.... tylko troska i miłość, nawet za cenę ciosów. Wiedział, jak on może zareagować... Mimo wszystko on lepiej niż ktokolwiek inny, nawet jeśli i tak nie do końca, rozumiał jego świat. Ta istota z wyższych sfer nieba... tak teraz krucha... wpółżywa...
Wziął go ostrożnie na ręce i zaniósł do łóżka, kładąc go delikatnie i przytulając z czułością.
- To ja przepraszam... wiem, że ty nie chciałeś sprawić mi bólu... a ja tak bardzo cię zraniłem. Nie zostawię cię już tak... - szepnął. Poczuł delikatny pocałunek i przymknął oczy. Nie. Zrobił błąd. Przecież gdyby i jego stracił... Tylko on mógł teraz utrzymać przy życiu, gdy wszystko się wali, boli, traci sens... tylko on...
I czując jego pełen tkliwości dotyk, zasnął po raz pierwszy od wielu dni. Jesse słuchał jego oddechu. Odsunął się i spojrzał na jego znękaną twarz. Zacisnął zęby. Co to za człowiek... Dlaczego mu to zrobił... I ci wszyscy tchórze, bojący się mieć inne zdanie niż on... Czy to aż taka przyjemność niszczyć czyjeś życie, burzyć czyjś świat? Nie miał o nic żalu do Nicoli, nie mógł mieć. Wiedział jaki jest, jak łatwo można go załamać, wzgardzając tym co dla niego najważniejsze. Nie chciał go tak z tym zostawiać... musiał mu jakoś pomóc... gdyby tylko wiedział jak... Gdyby wiedział chociaż dlaczego ten człowiek potraktował go w ten sposób... szalona myśl zaświtała mu w głowie. Nicola by go zabił... ale przecież nie musi się dowiedzieć... on będzie dziś spać jeszcze długo... jest taki wyczerpany... mógłby się teraz wymknąć i... ale przecież to bez sensu, i tak go tam nie wpuszczą, wiedział, który to dom, najeżona ochroniarzami i psami rezydencja. Ale co tam... raz się żyje, kto nie ryzykuje ten nic nie ma...ale przecież ten człowiek nawet go nie zna... jednak musi spróbować...
I bardzo zdziwił się, gdy po konsultacji przez telefon, strażnik otworzył mu bramę.
Donald Grumman nie wiedział w pierwszej chwili, skąd zna to nazwisko, ale zaintrygowany pozwolił ochroniarzowi go wpuścić. Jeszcze zanim go przyprowadzili przypomniał sobie, że przed paru laty dzieciak o takim nazwisku robił sensację jako potrójny wirtuoz. Sensacja była dodatkowa, bo razem z nim zaczynał karierę jego... kuzyn, przyjaciel? W każdym razie coś w tym stylu... Nicola Naveaux. Skrzywił się lekko. Pewnie smarkacz zamierza mu zrobić awanturę za swojego przyjaciela. Nie znosił tych idiotycznych dzieciaków, którym wydaje się, że wszystko wiedzą lepiej. I tego ich górnolotnego patosu.
Usiadł za biurkiem z dość kwaśną miną. Wkrótce drzwi otworzyły się i kamerdyner wprowadził gościa, wycofując się z ukłonem.
- Siądziesz? - drwiącym tonem odezwał się starzec
- Dziękuję, chętnie.
Grumman się nieco ożywił. To chyba pierwsza osoba, która przyszła obrzucić go obelgami i zgodziła się usiąść. Przyjrzał mu się uważnie. Musiał mieć ze dwadzieścia lat, ale wyglądał na mniej. Patrzył mu prosto w oczy, bez cienia lęku, ale i bez gniewu, badawczo.
- Czemu zawdzięczam ten zaszczyt? - starzec odezwał się po chwili, nie porzucając kpiącego brzmienia.
- Sądzę, że pan się domyśla...
- No cóż, właściwie czekam, aż przystąpisz do rzeczy.
- Mam tylko jedno pytanie.
- Pytanie?
- Tak. Dlaczego napisał pan taką recenzję na temat wystawy mojego przyjaciela?
- Ponieważ jest zła. Czy to cię satysfakcjonuje?
- A dlaczego pan tak myśli?
- To drugie pytanie.
- Nie to to samo pytanie.
- Jest zła, bo nie jest dobra. A ty uważasz zapewne przeciwnie. Nie obraź się chłopcze, ale chyba nie masz wielkiego pojęcia o malarstwie.
- Może nie. Ale wiem, że na tych obrazach odbija się jego dusza. A to chyba jest wielki dar, umieć ją przelać na płótno.
- Jeszcze jeden romantyk... - westchnął starzec - Posłuchaj, znam jego wcześniejsze obrazy, choć o nich nie pisałem. Te pierwsze były dość dobre, następne może nawet genialne, choć poczułem się nimi trochę dotknięty. Kolejne były beznadziejnym chłamem, choć zaczynały się nieźle, przez kilka lat znów były dobre. Potem nagle pojawiło się zaskakujące studium jednego człowieka... twoje prawda? - powiódł po nim spojrzeniem - A to co namalował ostatnio... to najgorszy gniot jaki widziałem w życiu. Wszystko jasne?
- Żal mi pana.
- Słucham?!
- Nie jestem kimś niezwykłym, jestem przeciętny jak tysiące ludzi... ale umiem czuć. I rozumiem to co on przelewa na płótno. I znam już pańską historię...
- A to ciekawe. Nawet mój adwokat jej nie zna.
- Niepewność i poszukiwanie są dla pana dość dobre. Taki był pan dawno temu... Później coś się wydarzyło, nie wiem co, ale to było straszne. I to piekło i demony, które wyły z tego, co on kiedyś malował, musiał pan uznać za wytwór geniuszu, choć był pan wściekły, że tak dokładnie rysowało to pańską duszę... a później wasze drogi się rozeszły.... pan pozostał w swoim piekle, a Nicola się z niego wydostał. Wyrzuty sumienia, rozpacz, ból, próby wyszarpnięcia się z piekieł, to jeszcze pan znał. Ale ukojenie, pomoc, zaufanie, wdzięczność, pokora... tego już nie zdążył się pan nauczyć. Potem tęsknota, niespełnione pragnienie, męka, żal, ból, zawiedzione nadzieje, samotność, smutek to pan rozumie, to jest dobre... A potem zaskakuje pana to, że można poświęcić tyle uwagi jednemu człowiekowi, że zwykły śmiertelnik może okazać się dla kogoś na tyle ważny by poświęcić mu tyle czasu. A kiedy wreszcie niepewność ustaje, kiedy zostaje tylko szczęście, radość, spokój i spełnione marzenia, to już dla pana tylko gniot. Bardzo mi pana żal... Może pan gardzić Nicolą, on i tak pozostanie wielki, a o panu wspomną najwyżej w jakiejś jego szerszej biografii, jako o kimś kto nie docenił mistrza. Wielu było takich w historii. Tylko, że Nicola będzie szczęśliwy jeszcze tu i teraz.... a pan już nigdy... bo jest pan zbyt zgorzkniały, żeby kochać i żeby pozwolić się kochać... Do widzenia.
- Zaczekaj, seraficzny chłopcze. W twoich oczach widać błysk niebios. Przysłali cię w końcu? To jest ten obiecany znak? Zrób coś dla mnie... umiesz grać na skrzypcach i to całkiem nieźle prawda? Zagraj mi to co powiedziałeś, a ja przypomnę sobie te obrazy. Może przyznam ci rację, kto wie... Jej skrzypce są tam... - w roztargnieniu wskazał za ścianę. Jesse uniósł brwi na ten zaimek, ale nic nie powiedział. Zdjął skrzypce i zaczął grać.
Wkrótce pod drzwi zbiegła się służba i podsłuchiwała z oczami jak spodki. Skrzypce?!!
- Jezu, po sześćdziesięciu latach.... - szepnęła kucharka.
- Odejdź... - po kilku godzinach cicho odezwał się starzec. - Może sprawdzę jeszcze raz....

- Widzisz, mówiłem, że jakoś się ułoży. - uśmiechnął się Jesse.
- Tak... - blado odwzajemnił uśmiech Nicola - Skasowali mi wystawę, a krytyka znowu podniosła na mnie wrzask, że ja mam jeszcze czelność ją wznawiać.
- Ale ona sama kazała ci się tu przenieść.
- Jesse, naiwny altruisto, Megan Yaga zawsze zaprasza tych, których Grumman obrzuca błotem, nienawidzą się i robią sobie na złość.
- Tak czy siak, uśmiechaj się ładnie do gości.
- A w cholerę ich tu.
- Nie narzekaj, całkiem sporo. Pójdę po szampana. - mrugnął i podszedł do stolika. Nicola westchnął i popatrzył za nim z uśmiechem. Co by nie było, Jesse to największy w świecie skarb.
- Dobry wieczór, panie Naveaux.
Skamieniał. Na miłość boską, czemu ten człowiek tu przyszedł?! Nicola, wiem, że masz ochotę rozbić mu na głowie doniczkę, ale opanuj się i bądź ponad to, niech cię Jesse podziwia.
- Dobry wieczór, panie Grumman.
Dobra nasza, nawet głos nie drgnął.
- Rozmawiałem sobie z panią Yaga....
Że z kim rozmawiał? I oboje żyją? Nicola, unormuj rozmiar źrenic, tłumoku.
- ... i tak przy okazji przejrzałem sobie jeszcze raz tę pańską twórczość...
Za co?
- Wie pan, gdybym nie był taki uparty, to już dawniej bym zrozumiał kilka rzeczy, wystarczyło pozwolić jej zagrać... zawsze tak łatwo wyjaśniała w ten sposób tak wiele...
Okeeey.... Ktoś tu dosypuje czegoś do szampana...
- Ale na szczęście zawsze była w dobrych stosunkach z niebiosami i przysłała do mnie anioła, co zrobił to zamiast niej...
Niedobrze... Ja piłem tylko pół lampki, wina musi leżeć po jego stronie...
- Pan oczywiście nie ma pojęcia o czym mówię. - roześmiał się - No cóż, obawiam się, że muszę pana przeprosić...
Nicola otworzył usta, ale opanował się i je zamknął.
- Powinienem zwrócić uwagę na to, że nie jestem już pierwszej młodości. Potrzebuję dwóch zmysłów, żeby zrozumieć jeden przekaz. Tak... ale, dzięki muzyce zrozumiałem obraz, i muszę panu powiedzieć, że naprawdę bardzo się pomyliłem. Oczywiście odwołam swoją poprzednią recenzję, może pan być o to spokojny. Pan wybaczy, dama czeka. Proszę przekazać podziękowania dla anioła.
Nicola machinalnie uścisnął wyciągniętą dłoń, co podchwyciło kilka aparatów. Czy to był sen? Nie, to nie był sen, on tam stoi i rozmawia z jego aktualną protektorką... nie no, w takim razie na pewno coś jest nie tak... co on mówił?
Nagle znów otworzył usta. Muzyka i anioł kojarzyły mu się dosyć jednoznacznie. Rozejrzał się, ale Jessego nigdzie nie było, więc zaczął go szukać. Znalazł go na tarasie, wpatrywał się w gwiazdy z zamyśloną miną.
- Jesse, czy to ty przekonałeś Donalda Grummana do tej nagłej zmiany opinii o mojej wystawie? - wypalił prosto z mostu. Chłopak odwrócił się do niego z lękiem w oczach.
- Nicola ja.... przepraszam, ja tylko.... - Jezu, chciał, żeby to minęło, ale skoro on wie, co zrobił to się wścieknie, jest taki dumny i nie znosi cudzej pomocy, wciąż pamiętał jaki był rozjuszony, kiedy pomógł mu dawno temu przy tamtej bandzie, a teraz, matko, on mu tego nie daruje...
- Za co? - uśmiechnął się Nicola i objął go nagle.
- Ni... Nicola... Nie jesteś...zły? - wyszeptał z zaskoczeniem.
- Nie... ale ty jesteś najbardziej rąbniętym, odważnym, dobrym i najwspanialszym głuptasem na całym świecie i kocham cię opętańczo. A propos... mam ci przekazać podziękowania aniołku, znów kogoś ratujesz... i to za moimi plecami, za to to się już pogniewam.... - podniósł go z roześmianymi oczami i posadził na barierce, stając między jego nogami. - Jestem egoistą, pamiętaj, nie życzę sobie, żeby mój prywatny anioł stróż latał na posyłki dla innych ludzi, niezależnie od tego co mają w tej kwestii do powiedzenia niebiosa. Niebiosa oddały mi cię w użytkowanie wyłączne i wieczyste i w każdej chwili mogę im pokazać kontrakt.
- O czym ty mówisz, co? - wyszeptał, czując zbliżające się groźnie usta.
- Potem ci powiem... wzrok mnie myli, czy tam w ogrodzie stoi taka urocza altanka...
- Myli...
- Nie sądzę.... - uśmiechnął się zabójczo i wstał, biorąc go na ręce.
- Nicola, tu jest za dużo ludzi...
- Ale nie w ogrodzie... zresztą tak będzie zabawniej... kapkę adrenalinki...
- Nicola, postaw mnie...
- Ciebie, czy ci? - zachichotał bezwstydnie.
- Nicola... - jęknął chłopak i pokraśniał uroczo.
- Już kochanie, już niedaleko... zaraz dostaniesz... Chyba, że chcesz tu na trawie?
- Chcę w altanie! - zaprotestował szybko i poczerwieniał jeszcze bardziej, przygryzając wargę
- Ahaaa... - Nicola uśmiechnął się w sposób odrobinkę rozwiązły - Co za zapał, widzę, że już nie możesz się doczekać...
- Szkaradny, perwersyjny erotoman...
- Ja? A kto się tak pali? - wymownie przesunął dłoń między jego nogi.
- U... upuścisz... mnie...
- No to co, jesteśmy na miejscu... - położył go na ławce. - Tylko mam prośbę kochanie... - wyszeptał mu do ucha, zaczynając go rozbierać
- Ja... jaką...
- Nie krzycz za głośno, bo wszyscy się tu zbiegną....
- Naaajwyżeej... - jęknął, kiedy poczuł jego coraz bardziej natarczywe dłonie
- I zaczyna się... - pokręcił głową Nicola, kładąc się na nim - Anioł mi w oczach demonieje... Seks ma na ciebie zły wpływ...
- To złaź...
- Ok...
- Wracaj...

- Mmm.. wiek... dwadzieścia lat... płeć... męska... krotność ankietowania... e? Nicola, o co tu biega?
- Ile razy brałeś udział w jakiejś ankiecie. - mruknął, przewracając stronę w swojej książce.
- Aha... czyli że jeden.
- Musisz to robić na głos?
- Tak mi się lepiej myśli. Zresztą możesz mi tak pomóc w razie czego, to draństwo ma kilkadziesiąt stron.
- Po co masz to robić?
- Dała nam jakaś laska wczoraj...
- KTO!? - przerwał
- To znaczy taka pani, dla mnie zupełnie nieatrakcyjna... - uśmiechnął się niewinnie - Że niby ci z innych studiów robią durne błędy, a ci z psychologii za bardzo kombinują. Więc my jako nadzieja socjologii mamy się przyczynić do jej badań.
- A o czym jest ta ankieta?
- Emmm... o seksie...
- Tak? - zainteresował się Nicola - To rzeczywiście posłucham co masz do powiedzenia...
- Idź ty... Czyli...czy masz za sobą jakiegokolwiek typu kontakty seksualne... Eee... czy ja wiem...
- Bardzo śmieszne.
- No dobra. Tak. Ilu miałeś partnerów.... chamstwo... jednego... Szkoda, że tobie tego nie kazali robić...
- Czemu?
- W końcu bym się dowiedział... A powiedz mi....
- Lepiej nie...
- Aż tyle? 10?
Nicola się zakrztusił.
- 10 to dla ciebie aż tyle?
- Czyli więcej?
- Nie wnikajmy, ok.? Co tam dalej masz, to się robi ciekawe...
- Wiek w chwili pierwszego stosunku... no cóż... 19... Ile pełnych kontaktów seksualnych miałeś w życiu, umieść się w grupie. 0-5, 6-15, 16-40, 41-100, 101-200, 201-400, 401-800, 801 i powyżej. Kurde... masz kalkulator?
Nicola spadł z krzesła i wydobył się z powrotem, dławiąc się ze śmiechu.
- Ale zabawne... muszę policzyć... err... jesteśmy razem od roku i dwóch dni... Czyli to jest 367... odjąć... - chwila namysłu - 10 dni, to jest 357... raz wystarczyło ci tylko... - kolejna chwila namysłu - 8 razy... czyli to jest 8 dodać 349 razy dajmy na to 3, żeby przyjąć średnią statystyczną, a to jest razem.... 1055! Wow, jestem w ostatniej grupie! Czy ja się nie pomyliłem?
- Na mnie nie patrz... - Nicola zamrugał oczami - W szkole miałem tróję z matmy.
- Ok... Ile masz stosunków na tydzień, umieść w grupie 0-1, 2-5, 6-9, 10-16, 17-24, 25 i więcej... Eee... W zeszłym tygodniu to było dwa razy w poniedziałek, pięć razy we wtorek, trzy razy w środę, dwa razy w czwartek, trzy w piątek, sześć w sobotę, khe, 12 w niedzielę... rany, łącznie 33... Nicola w niedzielę, to już naprawdę przesadziłeś... przez ciebie wyjdę na erotomana...
- Przecież zazwyczaj nie kochamy się częściej niż... 27 razy w tygodniu... - podrapał się w głowę Nicola
- Wygląda na to, że będę zawyżać średnią statystyczną... Okej... Ile razy dziennie się onanizujesz......... CO ZA ZBOL UKŁADAŁ TE PYTANIA?!!!
- No? Ile? Bardzo jestem ciekaw... - Nicola uśmiechnął się wrednie.
- Dobrze wiesz, że robię to tylko wtedy, kiedy ty chcesz sobie popatrzeć, zboczeńcu!!!!
- A kto ci każe mnie słuchać? - zamrugał oczami z miną niewiniątka
- Jasne! Ja do dzisiaj pamiętam, co zrobiłeś, jak raz spróbowałem nie posłuchać, psychopato!
- E tam... przecież ci się podobało... - mrugnął
- Nieprawda!
- To czemuś tak jęczał, wzdychał, krzyczał i nie powiem, co jeszcze robił?
- Podły jesteś... - wymamrotał - I co ja mam tu zaznaczyć? To się w ogóle liczy?
- Co się przejmujesz, daj najniższą opcję i po krzyku. - zsunął but ze stopy i bezczelnie wyciągnął nogę pod biurkiem, przyciągając krzesło chłopaka i wsuwając stopę między jego nogi.
- HEJ!
- Ja tylko sprawdzam twoją zdolność koncentracji.... - uśmiechnął się słodko - Nie zwracaj na mnie uwagi i rób dalej...
- Jaak niby...
- Postaraj się to dostaniesz nagrodę...
- Aż boję się zapytać, co to za nagroda...
- Dowiesz się, słodkości...
- Ile stosujesz pozycji podczas stosunków... Rany boskie... 1, 2-3, 4-8, 9 i więcej. Nie ma siły 9 i więcej. W niedzielę było dwanaściee... Nicola, daj żyć... Zaznacz miejsca, w których uprawiałeś seks. Sekcja pierwsza: meble. Na sekcje to dzielą? Dziwne... Łóżko - ok., podłoga -ok., stół - ok., wanna -ok., kabina prysznicowa - ok., krzesło - ok., to to było wykańczające..., fotel - ok., biurko - ok., szafa.... Jezu...
- Zaznacz, dzisiaj tak zrobimy... - zachichotał Nicola
- Ty chyba nie mówisz poważnieeeeee... Dobra, mówisz... lada kuchenna - ok., piekarnik.... Nicola nawet o tym nie myśl...
- Czemu? - słodkie oczęta
- Wszystko tylko nie to...
- Wszystko? A zgodzisz się? - szatański uśmieszek
- Chyba robię błąd, ale się zgodzę...
- Ok...
- Na pewno robię błąd... no cóż... Inne... Co za inne?
- Raz się kochaliśmy na schodach.... - rozmarzył się Nicola - I parę razy na parapecie.... Aaa... i na fortepianie....
- Jezu, to było mocne...
- Prawda? - westchnął Nicola
- Sekcja druga-pokoje, sypialnia - jasne, kuchnia - żeby to raz, łazienka - na kopy, salon - w cholerę, przedpokój - bywało i tak, bawialnia... co to jest bawialnia?
- Chyba to, gdzie właśnie siedzimy.
- Aha, czyli nie raz... Strych - bywało, piwnica - no, raz cię naszło, Inne...
- Nie uwzględnili toalety. - zauważył Nicola
- Jezu, tego obciachu u Grega nigdy ci nie zapomnę...
- Przecież nikt się nie zorientował...
- Ale mógł!
- E tam... Poza tym chciałeś, tak samo jak ja...
- Niiiicolaaa....
- O co chodzi?- spytał z niewinną miną
- Uspokój się, bo ci złamię tę nogę... Sekcja trzecia - Inne. Biuro - o, nigdy!
- Bo nigdy nie bywamy w żadnych biurach.
- Też racja. Winda - nie policzę, korytarz - owszem, poczekalnia - oj tak, pociąg - oj tak, autobus - to było straszne, samochód - na kopy, las - więcej jeszcze, łąka - oj tak, plaża - oj tak, tak, taaaak... Nicola, uspokój się!, basen - tak, muzeum - tak, taksówka - a taksówka to nie samochód?
- Nie do końca.... - zachichotał Nicola - Tam ma się na pewno świadka...
- Ale on się chyba nie zorientował, co?
- Nie wiem... Ale w każdym razie nie protestował...
- Jej... Dobra.. Inne inne...
- Biblioteka, kino, supermarket, park, klatka schodowa, sklep z antykami, parking... - z prędkością światła wyrzucał z siebie Nicola
- Dobra, starczy... Określ swoją orientację seksualną... heteroseksualna, homoseksualna, biseksualna, nie wiem. Nie wiem.
- Nie wiesz?
- Nie mam pojęcia. Całe życie uważałem się za heteroseksualistę, nie moja wina, że zachwiałeś mi światopogląd. Blankiet dla odpowiedzi nie wiem. Stosunki miałeś z osobami płci odmiennej, tej samej płci, obojga płci... E... no cóż... tej samej... Głupio wyszło... Ale czekaj. Inne czynności seksualne. To już obojga.
- Co?
- A pocałunek to nie czynność seksualna?
- No właściwie...
- Sam widzisz... czy odczuwasz pociąg do przedstawicieli płci odmiennej. No...
- JESSE...
- No co... to przecież jeszcze nie zdrada, prawda? Co ja mogę na to poradzić? Czy odczuwasz pociąg do przedstawicieli tej samej płci... ja wiem? Raczej nie...
- Nie?
- Naprawdę.... mi się nigdy żaden facet nie podobał... Tylko ty mi się podobasz.
- Tak? - słodki uśmieszek i trzepot rzęs
- Nie wygłupiaj się. No ale w końcu ty jesteś mężczyzną.... a kij z tym niech będzie. Czy odczuwasz to względem jednej osoby czy w szerszym zakresie. No, te pytania układał jakiś mądry człowiek.
- A mówiłeś, że zbol.
- Jedno drugiego nie wyklucza. Do pytania pierwszego w zakresie szerszym, do drugiego wobec jednej. Czy uważasz, że pociągasz osoby płci przeciwnej. No chyba tak, sądząc po tym, co wyprawiają... Czy uważasz, że pociągasz osoby tej samej płci... e... chyba nie...
Nicola się zakrztusił.
- CO PROSZĘ?!
- Wydaje mi się, że nie, a co, nie mam racji?
- Jesse... na litość boską, czy ty nie widzisz jak się wobec ciebie zachowują choćby twoi kumple z roku? Na przykład ten Pete...
- Pete jest gejem.
- Ale facetem! Zresztą reszta... Mike, Dick, Andrew, Gus, Derek, Adam, Luke... Oni dostają na twój widok ślinotoku!
- Wydaje ci się, bo jesteś zazdrośnikiem...
- Nie, Jesse kotku. Prawda jest tak, że z ciebie emanuje coś takiego, że nie sposób choć przez chwilę nie pomyśleć o tym, że chciałoby się mieć cię w łóżku.
- Żartujesz?
- N - I - E.
- Jezu... No dobra, dalej...Czy lubisz seks oralny... rany boskie...
- To jak, lubisz? - ponownie szatański uśmieszek
- Nnie... Ała, to boli! Nicola! Przestań!
- To nie kłam...
- No dobra... Jezu... no dobra, powiedzmy, że lubię... Bierny, czynny, bierny i czynny... E?
- Wyjaśnię. Lubisz jak biorę cię w usta?
- Eee... no... właściwie...
- A ty lubisz to robić?
- Ej, ja... to znaczy... no... powie... dzmy... że...że... że lu...bię...
- Wiesz co, Jesse, później to skończysz....

Nicola nie wraca... to już prawie północ, obiecał być przed dziesiątą, a nie wraca... I czemu zaraz ryczysz idioto?
Jesse gniewnie otarł łzę, która mimowolnie spłynęła po jego policzku.
Znowu złamał słowo i co? Tylko że cię okłamuje, prawda? I tak już od tygodnia... Cynthia. Zjawiła się tak nagle. Jak zjawisko. Bo ona jest jak zjawisko. Piękna pięknością z wyższego, nadziemskiego świata. Eteryczna, tajemnicza, osjaniczna, nieprzenikniona.... jak Ona. Jak jego sztuka, jak jakieś jej ziemskie wcielenie. O tak - jest fascynująca. To chyba ta atmosfera mistycyzmu, niepochwytnego erotyzmu, to chyba aż tak go przyciąga i hipnotyzuje.
Jeszcze z nią nie był... Ale to już tylko kwestia czasu. Wiedział zawsze, że z Nią nie ma szans... ale był pewien, że Ona nigdy się tu nie zjawi, bo przecież jest nierzeczywista... ale teraz... Okłamuje go i wychodzi z Nią... chodzą gdzieś w ciemnościach, przy słabym świetle księżyca, jak Mistrz i jego Sztuka. Dla niego nie ma tu już miejsca.
Nicola wszedł po cichu do mieszkania. Nie chciał go zbudzić, nie miał teraz nastroju do awantury.
Znów mu się wymknęła... jest jak zjawa, masz wrażenie, że wyciągniesz rękę i musi być twoja, a ona nagle rozpływa się zanim zdołasz jej dotknąć... i ucieka... I śmieje się, wie, że jej pragniesz i że zrobisz wszystko, by ją zdobyć... Nigdy jeszcze tak nie szalał. Ona ma takie kocie oczy. Unosi się wokół niej posmak Orientu, tajemnicy... Wydaje się być jednocześnie wyuzdana i niewinna... Syndrom Madonny i Ladacznicy. Uśmiechnął się nieznacznie. Wszedł do pokoju.
- Nicola...
Zabrzmiało tak cichutko i żałośnie. Znieruchomiał i zerknął w stronę skąd dobiegał głos. Siedział na krześle i patrzył w ciemność za oknem.
- Tak?
Dobrze, że jest ciemno, bo poczuł że trochę się czerwieni. Mimo wszystko wstydził się przed nim trochę... to okłamywanie... ale przecież on nie zrozumie, nie może...
Usiadł na łóżku, opierając się plecami o ścianę i patrzył na niego. Po chwili Jesse wstał i podszedł, siadając obok. Nie podniósł do niego twarzy, przysunął się tylko blisko i przytulił, opierając głowę na jego piersi.
- Mogę? - spytał cicho.
- Jasne, dlaczego pytasz... - niepewnie odezwał Nicola. Chłopiec nie odpowiedział, zapadła dziwna cisza. Przyjrzał się drobnej, ciemnej główce opierającej się o niego tak ufnie jak robią to tylko nieświadome małe dzieci i niektóre zwierzątka. Znów zakłuły go wątpliwości. Bał się skrzywdzić go raz jeszcze. Ale nie mógł walczyć z tym, co zajmowało jego duszę. Teraz liczyła się tylko Cynthia, była czymś czego nie rozumiał, czego pragnął od zawsze. Jeśli w końcu pozwoli mu się zdobyć, będzie chciała go całego... i wtedy będzie musiał odejść... ale bał się... on wciąż tak bardzo przypominał dziecko... może dlatego, że kiedyś tak szybko musiał przestać nim być. Łatwo go można zranić... bardzo łatwo... Co zrobić kiedy będzie już musiał wybrać? Cynthia stała się dla niego powietrzem.... ale ona była tak silna, pewna siebie, władcza... A on był taki słaby, delikatny, kruchy... Jak łatwo mógł go ukryć w swoich ramionach, zupełnie jak małe dziecko. Ale przecież on nie był taki, mógł znieść więcej niż ktokolwiek inny, już przecież zniósł... Tylko najsilniejsi mogą przetrwać w świecie z którego przybył. I on był przecież silny i psychicznie i fizycznie, nawet jeśli nie było tego po nim widać. Tylko że.... właśnie wobec niego był zawsze taki bezbronny...
Jesse słuchał bicia jego serca. Takie spokojne... jakby nic się nie działo... Nie chciał go tracić... tak dobrze było móc dotknąć go i od razu znaleźć w nim oparcie... tak bezpiecznie... Przyzwyczaił się już, że zawsze ma go obok. Że kiedy tylko jest mu źle, może przyjść i po prostu się przytulić... Teraz nie będzie już mógł... I zawsze, kiedy było jakoś tak miło i słodko, jeśli tylko zachciało mu się pieszczot, mógł wkraść się na kolana i nigdy nie musiał długo czekać na uśmiech i czułość z jego strony. I to już teraz zniknie... nie będzie nic... Ale on powinien być szczęśliwy, to najważniejsze... Nie może rywalizować z Nią... Jest za silna, za mądra, za piękna... Nicola zawsze należał do Niej... On zdobył go tylko na chwilę... Boże, przecież to był tylko jeden rok... tylko jeden... ale chyba najszczęśliwszy, najwspanialszy ze wszystkich jakie przeżył... Tak bardzo żałował, że wtedy uciekł... że nie pozwolił mu wtedy niczego wyjaśnić... może wtedy przekonałby się już wcześniej... i mógłby mieć dla siebie jeszcze te dwa lata... teraz.... koniec. Nie zdoła Jej pokonać, nikt by nie zdołał, ona mogłaby mieć każdego, taka potęga bije z Jej oczu. Ona wybrała jego... kogo miałaby wybrać? Dziś nie ma między ludźmi większego geniusza, bardziej godnego Jej. On sam nie ma znaczenia, jest zbyt niepozorny by z Nią walczyć. A Ona zbyt wielka by go dostrzegać i przejmować się jego cierpieniem. To i tak był cud, że on w ogóle go pokochał, że choć przez ten czas był z nim.
- Nicola... wiem, dokąd wychodzisz... - wyszeptał niemal bezgłośnie. Od razu zapiekły go oczy. Nie, nie może teraz płakać... on wtedy nie odważy się na nic... jest za dobry, zostanie, choć będzie cierpiał... a przecież nie chciał tego, na pewno nie za taką cenę.
Nicola zmartwiał i nie wiedział, co mógłby powiedzieć. Wiedział, że kiedyś będzie musiał zdecydować... ale nie teraz... jeszcze nie...
- Nie mogę mieć do ciebie żalu... nie masz na to wpływu, wiem... Nie będę ci stawać na drodze, nie można zmuszać do miłości... skoro mój czas się skończył, odsunę się. Nie chcę, żebyś musiał cierpieć z mojej winy... - urwał, bo poczuł, że głos zaczyna go już zawodzić. Tak bardzo nie chciał się rozpłakać... za nic...
- Ale... ja... Jesse, ja wcale... - jąkał się zlękniony
- Wiem, że nic się nie stało... ale to tylko dlatego, że Ona jeszcze tego nie zażądała... nie pozwoliła ci... więc to jest tak jakby już się stało... Ja nie mam żalu, przysięgam... Jeśli zostaniesz ze mną obaj będziemy nieszczęśliwi... - nie płacz, nie płacz, nie płacz...
Nicola ujął jego twarz w dłonie i uniósł ją ku swojej. Te oczy... takie jak zawsze, kochające, czułe... i z takim bólem gdzieś w głębi...
- A jeśli odejdę tylko ty...
- To minie.. kiedyś... boję się, że jeśli nie pójdziesz za Nią... to Ona cię opuści... a tego nie zniósłbyś nigdy...
- Jesse...
- Ja rozumiem... widzę, kim Ona jest dla ciebie... ja tylko... zawsze wiedziałem, że Ona jest ważniejsza... a skoro przyszła... ja muszę ustąpić...
- Ale ja... ja nie chcę... przecież wciąż cię kocham... - kocha go? Tak, na pewno, przecież nie przestał, nie miał powodu, on wciąż był taki sam, nie zmienił się... Ale Cynthia... - A ... a gdybym... nie chciał rezygnować z żadnego z was... - sam czuł jak obrzydliwie to brzmi, jeszcze zanim to powiedział. Czy on wtedy naprawdę nie stałby się już tylko jego zabawką? Wobec niej... wobec jej wszechmocy i siły...
- Jeśli chcesz... - przytulił się do jego ramienia... twarz piekła go, nie chciał być tylko zastępcą, mieć go tylko wtedy, kiedy Ona na chwilę pozwoli mu odejść... Ale zupełnie oddał swój los w jego ręce, nie umiał już żyć bez niego... nawet jeśli tylko tyle będzie miał... niech będzie i tyle... Dobry Boże, daj mi siły, bym mógł unieść to wszystko...

Ma iść do niej. Pozwolił mu. Zgodził się. Nie jest zły. Nie ma żalu. Nie patrzy na niego z wyrzutem. Nie sprzeciwia się. Nie płacze nawet.
Tylko jest taki blady, wygląda jakby miał zemdleć.
Więc dzisiaj pójdzie do niej i... a może ona znowu mu się wymknie? Jak długo potrwa zanim w końcu ją zdobędzie? Nawet nie może malować... jakby to od niej zależne było jego natchnienie, wszystko, co było w nim... Potrzebuje jej...
I musi iść, nieważne, co się stanie, nieważne jak to się skończy...
Zerwał się wreszcie i ruszył do drzwi. Czuł na sobie spojrzenie, ale nie zatrzymał się, nie odwrócił, nie może teraz... nie ma ucieczki, to musi się stać... musi po prostu....
Szedł jak obłąkany, to cud, że nie wpadł gdzieś pod samochód... szedł szybko, coraz szybciej ścigany czymś... i ciągnięty...
- Nicola, książę... wypadałoby zapukać... - uśmiechnęła się wyzywająco. Wcale się nie przejęła. Leży na tej kanapie, nie zasłoniła nawet wyłaniającej się z szat nagiej nogi. Z szat? A jak inaczej to nazwać... to nie suknia... to żaden znany ubiór.. te fale jedwabiu... taka czerwień... ona ma takie długie, faliste, czarne włosy... ekspresja, czerwień i czerń... coś szatańskiego w niej jest.... tak, na pewno... ale artysta potrzebuje szatana albo Boga... albo obu...
- Wyglądasz dziwnie... w twoich oczach zawsze trwa żar... ale dzisiaj buchnął w płomień... - coś tryumfalnego było w jej uśmiechu. Wstała lekko i przeszła obok niego, muskając go otaczającym ją powietrzem. Wciągnął nerwowo powietrze, ten zapach był intrygujący, upajał przepychem i feerią barw. Taki mgielny chód... Usiadła w miękkim fotelu... z atłasu... tu wszystko było tak lukullusowe, bujne, monarsze... Była taka swobodna, założyła nogę na nogę, znów uwalniając ją z fałd szaty... długa, smukła, opalizująca... miała taką drobną stopę, nagą, o wysokim podbiciu i zgrabnych palcach... Taka majestatyczna, wyniosła, niedostępna... I taka zmysłowa... rozwiązła, orgiastyczna... i jakby nieświadoma tego, niewinna, czysta, odległa od tego co czują mężczyźni, kiedy znajdą się obok niej. Jak nimfa, kamena, bogini...
Gdzie jest w sztuce zło i dobro?
- Powiesz mi o co ci chodzi? - ten głos, melodyjny, głęboki... Oczy, przejmujące dreszczem, przenikliwe.
- Przyszedłem... nie pierwszy raz... co cię tak dziwi? - podszedł do stolika i nalał sobie szampana. Sączył go powoli, przesuwając po niej spojrzeniem.
- Doprawdy, już zachowujesz się, jakbyś był u siebie....
- Jestem u siebie... to miejsce jest jak świątynia sztuki... a ty jak jej kapłanka...
- Ach.... - roześmiała się dźwięcznie - Zapewne dziewicza kapłanka? Jak myślisz?
- Nie wiem.... - uniósł lekko brwi - Mam wrażenie jakbyś była dziewicą i jednocześnie nią nie była...
- Pół-dziewica? Marcel Prevost wiecznie żywy...
- Trywializujesz... To do ciebie nie pasuje...
- Ach.... może i nie... - spoglądała na niego uważnie. Z początku wydawał się być bardziej rozogniony niż kiedykolwiek, teraz w jego spojrzeniu pojawiło się coś nieobecnego. - Gdzie są twoje myśli?
- "Marzenie"
- Marzenie?
- Emil Zola. Na pewno to znasz...
- A... tak... - roześmiała się znów - I?
- Świętość i szatańskość. Przeplatają się i walczą przez wieczność... Pamiętam taki cytat "Krążący wszędzie szatan przybiera wszelkie możliwe postaci, przemienia się w kobietę, a nawet upodabnia się do świętych."
- Och, uważasz mnie za szatana? - spojrzała na niego z rozbawieniem
- Powiedz mi... Czy ty jesteś moim demonem? Wróciłaś? On też mnie od niego odpychał...
- O czym ty mówisz? - oparła głowę na ramieniu i wpatrywała się w niego. Jej kocie oczy były niepokojąco piękne.
- Wydajesz się być taka podniosła i nieskalana... Wtedy wiedziałem, że to zło.... teraz nie wiem... Ale wtedy niemal nie zginąłem, prawie zapadłem się do piekła... Tylko te oczy i dłoń... ja tak nie mogę...
- Nicola... - uniosła się i podeszła do niego, kładąc mu dłonie na ramionach. - Opamiętaj się, zaczynasz mówić od rzeczy... - przesunęła palcem po jego twarzy i zbliżyła do niego usta. Wymykał się... koniec ucieczki, pora zacząć ścigać...
Nicola zapomniał o niepokoju, usta i dłonie kobiety były jedynym co teraz czuł. Nie zauważył, kiedy znaleźli się na kanapie, nie przerywając nawet pocałunku. Całowała jak anioł i demon. Postać kobiety, postać świętego... Pocałunek i więcej nic...
Poczuł ostre ukłucie bólu w pulsach. Podniósł wzrok, to spojrzenie kota, nieposkromione, nieskrępowane niczym, samolubne...
I tamte kochające, uległe, pociemniałe z bólu oczy... Jezu nie, dlaczego nie umiem się zatrzymać? Wszechwładna bogini, natchnienie, wieszczka... Sybilla, która żąda zapłaty za swe księgi... i będzie palić je kolejno i żądać wciąż tej samej ceny.... aż się podda...
A gdzie jest miłość? Czy ją kocha? Czy to na pewno ją kocha? A co z tamtą miłością? Zrodzoną z rozpaczy, wyrzutów sumienia, męczarni i potęgi anielskiej łaski, szlachetności, nadziei.... Czy ktokolwiek inny umiał wznieść się do jego świata? A może zniżyć... zniżyć się ze szczytu swojego seraficznego, wzniosłego i nie zbrukanego świata do wysokości geniusza i małości dźwigającego to brzemię człowieka. Wniknąć do jego duszy, pomóc mu, dać natchnienie świadomie albo bezwiednie i być najczystszą, najświętszą inspiracją w każdej chwili swego życia.... Muza... tak go nazwał... i tak przecież było...
Nie płakał... Ale teraz płacze...
- Nie... Nie! - poderwał się i próbował złapać oddech. Spojrzała na niego z zaskoczeniem
- Co się stało?
- Ja... ja nie mogę... nie... przepraszam... przepraszam Cynthia, ale... i nie wrócę tu... - odwrócił się gwałtownie i wypadł z mieszkania, biegł jeszcze szybciej niż poprzednio, potykając się, podnosząc szybko i gnając dalej, na oślep, tylko z tym lękiem przed oczami. Wleciał do domu niemal rozbijając się o ścianę i wbiegł do pokoju, zawieszając się jeszcze na dłonią na framudze.
Leżał w łóżku, skulony, na boku, z poduszką kurczowo przyciśniętą do twarzy i płakał, histerycznie, zachłystując się powietrzem, konwulsyjnie. Przypadł do łóżka i objął go mocno, całując czarne, zwichrzone zupełnie włosy.
- Jesse, to ja... Jesse nie płacz... nie płacz, proszę cię, błagam... Jesse... o Boże wybacz mi, nie umiem walczyć ze swoim opętaniem, nie umiem... bez ciebie... Tylko ty możesz mnie uwolnić od tego, kim jestem, tylko ciebie kocham wystarczająco mocno.... nic się nie stało, przysięgam... wyszedłem, nie wrócę tam... nigdy cię nie zdradzę, to ciebie kocham, ty jesteś moim natchnieniem, moim światem, moim życiem, przysięgam... przestań już... zabij, tylko nie płacz...

Nicola westchnął dogłębnie po raz osiemnasty w ciągu ostatnich trzech minut. Czekać trzy minuty na śliczne ciastko, które się ma ochotę zjeść, to przekracza ludzkie, a nawet i nadludzkie możliwości. Co dopiero jak ciastko ma taki cudny zapach, jest takie delikatne, miękkie, gładkie, smagłe i ma duże oczy o nieprzyzwoicie długich rzęsach. Rrr... Za długo ich trzymają na tych wykładach.
- Hej, Nico, daj buzi... - szczupły szatyn wylądował tuż obok na ławce, przesuwając go siłą rozpędu o kilkanaście centymetrów.
- Spadaj, Pete.
- Jesteś aspołeczny. - wydął wargi i przeciągnął się, wyciągając dłonie w tył.
- Jak zwykle. - ziewnął Andrew, siadając z drugiej strony. Nagle zrobiło się gęsto od kolegów Jessego, obsiadających stolik jak ćmy.
- Skończyliście? - mruknął Nicola
- Ehem. Ale twój Jesse siedzi na krzesełku u profesora. - uśmiechnął się Pete
- Za co?
- Zaraz za co. Profesor chce wiedzieć, skąd takie frenetyczno-naturalistyczne akcenty w tym co on pisał o nizinach społecznych.
- Aha. - mruknął i przymknął oczy, opierając głowę o ławkę. On wiedział skąd... sam jeszcze pamiętał...
- Chłopaki! - nadleciał Luke, machając płachtą gazety.
- Co, wieczny entuzjasto... - ziewnął Mike
- Ta laska opublikowała nasze wyniki z tej ankiety, razem z komentarzem! W Timesie!!!!
- Jezu Chryste! - poderwał się Dick - Chyba nie napisała, że chodzi o nasz wydział?!
- Nie, coś ty, nawet nie napisała jakie miasto...
- No to Jezu, pokaż. - roześmiał się Pete
- He, he... 99% ankietowanych ma już za sobą inicjację seksualną...
- A gdzie ten 1%? - zainteresował się Pete
- Jak dla mnie, idzie o dziewczyny, więc to nie dla ciebie. - pokazał mu język Luke
- Chcesz z języczkiem, ok. - zachichotał
- Wypad! - wrzasnął i odsunął się na bezpieczną odległość. - Średnia liczba partnerów to 5... Tylko?
- To te cholerne dziewice nam hańbę przynoszą! - zawył Dick, zwracając uwagę okolicznych przechodniów, w tym kilku przerażonych, starszych pań. Nicola zasłonił twarz książką.
- Ja tam lubię dziewice. - zachichotał Derek
- Maniacy z was... - westchnął Luke - Liczba odbytych stosunków zazwyczaj nie wykracza poza liczbę stu... Co?
- Jezu, sami asceci na tym moim wydziale.... - mruknął Pete
- Dość rozpowszechnione są praktyki onanistyczne... co za określenie...
- Rozpowszechnione mówisz? - uśmiechnął się Pete - Zaprosicie mnie kiedyś?
- Stul się. Współżycie ankietowanych jest średnio urozmaicone tak pod względem zmian stosowanych pozycji jak i doboru miejsc.... Ekhe... chłopaki, mamy tróję z plusem, coś z tym trzeba zrobić... Na uwagę zasługuje przypadek osoby deklarującej posiadanie tylko jednego partnera i późną stosunkowo, w porównaniu z resztą ankietowanych, inicjację seksualną przy jednoczesnym zadeklarowaniu najwyższej z możliwych liczby stosunków, częstotliwości współżycia, urozmaicenia pozycji i technik seksualnych, a także zdecydowanie najbardziej różnorodnego wachlarza miejsc odbywania stosunków... Chryste, kto to?
Nicola głębiej wbił nos w książkę. Jezu...
- Dobra. Czytam dalej... Ciekawym objawem jest to, że 90 % badanych deklaruje heteroseksualizm...
- Co w tym dziwnego? - spytał Dick
- A jednak 100% badanych płci męskiej przyznało się do... Jezu Chryste... - Luke zbladł
- Co?
- 100% badanych płci męskiej przyznało się do odczuwania pociągu seksualnego do przynajmniej jednego mężczyzny...
Rechot ustał i młodzieńcy jednocześnie przełknęli ślinę.
- Taa, a ja nawet wiem o którego chodzi.... - roześmiał się Pete. Nicola zgrzytnął zębami i jeszcze głębiej wsadził nos w książkę. Zabiera go z tego wydziału! Tylko dokąd do diabła, skoro wszyscy tak reagują...
- Jasna cholera, szczerość nie popłaca... - szepnął Derek - Skąd ja miałem wiedzieć, że wszyscy to napiszą?
- Nie panikujcie, kto się będzie śmiał? - mruknął Mike - Cały wydział napisał to samo...
- Rany boskie, Betty mnie zabije... - jęknął Sean
- E tam.... - machnął ręką Pete - I kogo sobie znajdzie na wydziale na którym wszyscy heteroseksualiści chcą się przespać z facetem? Zaraz, zaraz... wszyscy? To znaczy, że Jesse też! Niicoolaa...
- Co...
- Czy wy...
- Czy my co...
- Sypiacie ze sobą?
- Jezu, Pete, przestań! - wrzasnął Andrew
- A co, zazdrościsz mu? Nicola, powiedz, nie mam racji?
- A wiesz, że takich pytań się nie zadaje?
- Czyli tak? - ryknął radośnie
- Myśl sobie co chcesz. Mnie rodzice uczyli, żeby nie odpowiadać na niekulturalne pytania.
- Chryste, Nicola, odpuść na moment te maniery rodem z pensji dla panien i odpowiedz mi jednoznacznie...
- Potrzebne ci to do szczęścia?
- Tak!
- Czemu?
- Bo ja chcę to wiedzieć! Chcę mieć wizję waszych nagich, spoconych ciał splecionych w miłosnej ekstazie! - zawył, ku przerażeniu kolejnych starszych pań.
- Czyich nagich, spoconych ciał? - spytał znienacka Jesse, który właśnie nadszedł.
- Eee...he, he... właściwie... - niepewnie roześmiał się Pete z zakłopotaniem drapiąc się w głowę. Wszyscy przybrali purpurową barwę, a Nicola uśmiechnął się lekko. Onieśmielał ich jakoś zawsze. Tą niebiańską czystością, nieskalaniem, spokojną dobrocią, świętością właściwie, która zawsze biła z jego oczu. Wiedział jak to jest wyobrażać sobie, że się go ma, myśleć o nim pożądliwie, a potem nagle ujrzeć to nieświadome, czyste spojrzenie. Sam się tak kiedyś czuł... A teraz on był jego... tylko jego... i dalej taki niewinny... jak dziewica, którą już właściwie nie był. I to było jeszcze piękniejsze... ta niepokalaność, bezgrzeszność, czystość, którą z taką czułością i miłością, za każdym razem mu ofiarowywał. Z uśmiechem i delikatnym rumieńcem. Naprawdę był jego. Jego świętość wcielona w miłość. Jest jednym z miliona spragnionych i tylko on ma prawo pić z krystalicznego źródła.
- Choć, Jesse, niech sobie żyją w niepewności. - roześmiał się i ruszył wolno, pozwalając dogonić się szczupłym nogom.

- Jesse Lacci, prawda? - usłyszał za sobą. Obejrzał się i zobaczył wysokiego, szpakowatego mężczyznę o oczach w kolorze bladego złota. - Jesteś przyjacielem Nicoli?
- Tak... - patrzył na niego wyczekująco. Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, prześlizgując się po nim spojrzeniem. - Natan Gordon, jestem jego wykładowcą.
- Ach tak, miło mi... - Jesse poczuł się niepewnie. Gordon vel Charybda - wszechmocny na uczelni Nicoli, wymagający, surowy. Nicola na egzamin przed nim nie wybierał się bez wypicia dziesięciu filiżanek melisy. Wykopał największą liczbę studentów.
- Widziałem was kilkakrotnie razem... Mam dla ciebie propozycję...
- Propozycję? Dla mnie? - Jesse zamrugał oczami.
- Nie tutaj, chodź ze mną.
- Ale... Nicola...
- Nicola będzie zajęty przez najbliższe dwie godziny.... nie chciał bym wyjść na potwora, ale z mojej winy... - uśmiechnął się znacząco. Może dla siebie, bo Jesse dalej nie miał pojęcia w czym rzecz. Mężczyzna wprowadził go do swojego gabinetu i oparł się o brzeg biurka. Przyglądał się z uśmiechem zdezorientowanemu chłopcu. Odezwał się po dłuższej chwili. - Zapewne orientujesz się, jak wiele mogę na tej uczelni... - zawiesił na chwilę głos - I że wyrzucenie kogoś to dla mnie bułka z masłem....
Jesse patrzył na niego z coraz większym niepokojem. O co mu chodzi do diabła? Po co mu to mówi?
- Jak już wspomniałem, widziałem cię kilka razy... jesteś bardzo w moim typie...
Chłopak cofnął się o krok.
- Zaczekaj... - podszedł do niego i oparł dłoń na jego ramieniu - Ja cię oczywiście do niczego nie będę zmuszać... Ale przemyśl moją propozycję. - uśmiechnął się i podszedł do regału z książkami. Wziął jedną i zaczął ją wolno, uważnie przeglądać. - Ty i Nicola dawno się znacie? Wygląda, że jesteście ze sobą blisko...
Jesse zagryzł wargę i wyszedł stamtąd szybko, odprowadzany ironicznym spojrzeniem. Do jasnej cholery, po co tu w ogóle przyszedł? Zachciało mu się nagle odwiedzać Nicolę... nie będzie teraz na niego czekał. Szedł prosto do domu. O Boże... Co teraz będzie? Przecież on nie może tego zrobić, nie może tak po prostu go wyrzucić... Przecież Nicola jest świetny, już jest uznanym malarzem, najlepszym ze wszystkich! Za co go wyrzuci, za podanie niewłaściwej daty namalowania jakiegoś obrazu? Jezu, a jeśli? Przecież Nicola, bez względu na to, jak jest genialny, wciąż ma tę swoją obsesję, wciąż chce wiedzieć więcej, być lepszy, lepszy od wszystkich... On bardzo chciał ukończyć te studia, naprawdę bardzo chciał... egzaminy przeżywał jak mrówka okres. Taki był kochany, tak się tym przejmował, i w końcu tak ciężko pracował, żeby to osiągnąć. Boże, co za podły człowiek, on nie może tego zrobić... A jeśli? Niemal żałował, ze tam nie został i... Jezu, nie... Zatrzymał się aż i zakrył usta dłonią w nagłym odruchu wymiotnym. Nie dałby rady, to niemożliwe... ale co będzie... nie, on się tylko odgrażał, co może mu zrobić, wyśmieją go, nic mu nie zrobi, na pewno nie...
Nie zauważył nawet jak minęło kilka godzin. Nicola wszedł do domu. Był jakiś blady.
- Co się stało? - szepnął patrząc na niego z lękiem. Pokręcił tylko w odpowiedzi głową ze słabym uśmiechem.
- Gordon się na mnie zawziął... najpierw każe mi zostać dwie godziny i wykonywać dodatkowe zadania. Potem trzyma mnie u siebie w gabinecie, przez godzinę wymyślając mi za coś, co zrobiłem... tylko, że ja nie mam pojęcia co... a na koniec dał mi wezwanie na jutro przez komisję etyczną... Nie wiem, o co mu chodzi, ale chyba skonam do jutra ze strachu.
- Komisję etyczną? - powtórzył Jesse. Jezus Maria no jasne... Przecież nie mógłby zaatakować z żadnej innej strony, ale to... Jezu...

No i stało się. Wyrzucili go. Nicola złożył apelację i jutro po południu będą rozpatrywać jego "sprawę" jeszcze raz. Nawet nie powiedzieli mu za co! Gordon był na tyle potężny, że nawet ktoś taki jak Nicola nie miał z nim żadnych szans. Wiedział o tym. Już się godził z tym, że wyleciał na dobre. Tym razem nie wyżywał się na nim, był tylko przygnębiony. Siedział tam po ciemku, taki zamyślony, wbity głęboko w fotel. Jesse czuł się winny. Tym bardziej winny, że on był dla niego taki miły, mimo tego jak okropnie się czuł. Przecież to wszystko była jego wina... Jezu, po co w ogóle go tam poniosło... Ale przecież nie mógł tak po prostu się zgodzić i... Przecież Nicola, by tego nie chciał, na pewno nie.... Powinien przynajmniej mu powiedzieć... wiedziałby, co się dzieje... Ale bał się, bał się, że mimowolnie, niezależnie od tego, jak bardzo go kochał, Nicola podświadomie miałby do niego żal... Albo, że zrobiłby coś nierozsądnego, poleciał do Gordona, lub próbował go oskarżyć... to tylko pogorszyłoby sprawę... dowiedział się, że kilku z tych, których wyrzucił Gordon... zapewne za odmowę... oni próbowali go oskarżać... ale nikt im nie wierzył, kilku stanęło przed sądem za oszczerstwo... tłumaczono to zemstą, powtarzające się zarzuty brano za próbę uwiarygodnienia oskarżenia. To było jak jakaś zbrodnia doskonała, z nim nie można było wygrać...
Spojrzał z żalem w stronę nie oświetlonej postaci w głębokim fotelu. Podszedł cicho i wślizgnął się mu na kolana, ocierając się o jego policzek. Nicola uśmiechnął się niewyraźnie i pocałował go lekko, pieszczotliwie głaszcząc po włosach. Jesse zajrzał mu w oczy ze zmartwioną miną.
- Przepraszam... - szepnął smutno
- Za co, kotku? - Nicola posłał mu rozbawiony uśmiech i pocałował kilka razy każdy policzek chłopca. On ciągle był taki rozbrajająco dziecinny i słodki, niezależnie od wszystkiego. Jesse wzruszył bezradnie ramionami, uśmiechając się nieśmiało.
- Nie chcę, żebyś był taki zgaszony... nie mogę na to patrzeć.... - wyszeptał ochryple i ukrył twarz w jego ramieniu. Dławiło go w gardle.
- Nikt nie lubi być bezsilny wobec cierpienia kochanej osoby. - Nicola pocałował z czułością jego włosy - Ale jeśli ty też będziesz przybity, to niewiele mi to pomoże. Nie martw się, damy sobie radę. Przecież wiem, że gdybyś tylko mógł, zrobiłbyś wszystko, żeby mi pomóc. Ale nie możesz.... Jesse, pisklaku nieznośny, czemu mi moczysz koszulę?
- To nic... ja tak tylko...

- Jesse, Jesse, Jesse, Jesse, Jesse! No gdzie ty jesteś? I czemu nie zapalisz światła?
- Nie świeć...
- A co ty, już w łóżku? Dopiero siódma. A zresztą masz racje, dzień był wy-kań-cza-ją-cy. To ja idę tylko wziąć prysznic i wracam do ciebie.... Mam ochotę cię pocałować. No daj buzi... - ucałował go prosto w usta z głośnym cmoknięciem. Jesse uśmiechnął się rozbawiony, przyglądając się jego rozradowanej twarzy. Wtulił się głębiej w poduszkę. W jakiś czas potem poczuł jak drugie ciało wprasza się pod kołdrę i przyciąga go do siebie, obsypując jego twarz szybkimi pocałunkami.
- Zgadnij co? - zamruczał mu do ucha, łaskocząc go delikatnie palcami po brzuchu i żebrach i włosami muskającymi jego twarz.
- Co? - spytał rozśmieszony jego frywolnym zachowaniem.
- Jest ok.! Wygrałem, mieli jakieś fałszywe informacje wyobrażasz sobie?
- Cieszę się. - szepnął
- Nie jesteś zaskoczony? - spojrzał na niego ze zdziwieniem. Jesse roześmiał się i pocałował go lekko.
- Nie jestem głupi. Rano idziesz jak na ścięcie, wieczorem wracasz cały w skowronkach. Domyśliłem się, że wszystko się wyjaśniło. Zresztą musiało się wyjaśnić, przecież nic nie zrobiłeś. - uśmiechnął się i pogłaskał go po policzku.
- Ymm... słodki jesteś, aż mam ochotę cię zjeść. - westchnął Nicola i musnął językiem jego skroń. - Taki śliczny... i pachniesz tak cudnie... - wtulił twarz w jego włosy i wciągnął głęboko powietrze. Jesse wsunął palce w jego włosy i przyciągnął do siebie. Nicola uśmiechnął się uwodzicielsko. Zaczął całować go delikatnie i ściągać z niego ubranie.
- Nie... - chłopak odsunął się nagle od niego.
- Stało się coś? - spojrzał na niego z niepokojem
- Nie... - uśmiechnął się nieprzekonująco.
- Przecież widzę... - ujął go ostrożnie dłonią za brodę i podniósł mu twarz na wysokość swojej, przyglądając mu się z troską.
- Nie... to tylko... chyba jestem zmęczony.... i... jakoś tak boli mnie... wszystko...
- Może ty jesteś chory? Wiesz co, jutro zostajesz w domu, a ja wezwę lekarza.
- Nie! - zaprotestował gwałtownie i zarumienił się - To znaczy... to nic poważnego, nie potrzebuję lekarza.
- No dobrze, dobrze... ale w domu zostaniesz. Bez dyskusji.
Skinął głową i przymknął oczy. I tak nie dowlókłby się jutro na uczelnię... Przytulił się do niego mocniej i silnie zacisnął powieki, aż zobaczył białe kółka.
- Jesse, ale co cię właściwie boli? I od kiedy?
- To tylko dzisiaj tak... nie wiem co... wszystko chyba... I... niedobrze mi... przepra... - zerwał się i pobiegł do łazienki. Nicola siadł na łóżku i słuchał z niepokojem. Jezu, naprawdę zwymiotował. Może jednak powinien zadzwonić po lekarza? Ale będzie piekło... no trudno, zobaczymy co będzie jutro, jak mu się nie polepszy, to nie ustąpi mu, choćby gryzł.
Wstał i narzucił na siebie szlafrok. Stanął po drzwiami łazienki.
- Jesse, w porządku?
- Tak... jeszcze chwilę, idź do łóżka, proszę... zaraz przyjdę...
Westchnął i wrócił, siadając na łóżku. Ciężka sprawa. Nie miał pojęcia jak się obchodzić z chorym człowiekiem. To Jesse był od tego, był urodzoną siostrą miłosierdzia. Jak on to robił? Jakoś tak naturalnie, wszystko przychodziło mu z łatwością. Czy tego się można nauczyć? Chyba nie... Jezu, miejmy nadzieję, że to nie potrwa długo....
Jesse siedział w rogu łazienki, oddychając ciężko. Spuścił wodę, ale jakoś nie miał siły na razie wyjść. Pociągnął kilka razy nosem. Tylko nie rycz, głupku... Boże... Co teraz będzie?

Nie poszedł jeszcze na uczelnię, choć minęło już kilka dni. Czuł się strasznie osłabiony. Za mało jadł, za dużo wymiotował. Ale wolał się nie przyznawać Nicoli. Zresztą jedzenie było potworne. Pierwszego dnia, Nicola próbował coś ugotować, ale oczywiście skończyło się to klęską. Więc przeszli na wikt restauracyjny. Jesse nie znosił takiego jedzenia i dziś się zbuntował, może nie iść na uczelnię, ale w łóżku nie będzie leżeć. Przynajmniej zjedzą w końcu porządny obiad. Westchnął. Tęsknił za nim... od tamtej nocy ani razu się nie kochali, a kto jak kto, ale Nicola potrafi uzależnić człowieka od sfery erotycznej.... Tylko, że wciąż miał kilka siniaków, na pewno zapytałby skąd... I bał się trochę czy on... czy nie pozna tego jakoś... nie był pewien, czy takie rzeczy można zauważyć, ale jeśli tak... Przecież prawdy powiedzieć mu nie może, Nicola by sobie tego nie darował. A jeśli nie powie mu prawdy to będzie to wyglądać jak zwykła zdrada. Czy on mógłby wybaczyć mu zdradę? Wolał się nad tym nie zastanawiać... Gdzie on w ogóle się podziewa, już dawno miał być w domu... No wreszcie, klucz.
- Cześć Jesse...
- Cześć. - odwrócił się do niego z uśmiechem. Wyglądał jakby chciał coś powiedzieć, ale wycofał się do salonu. No też coś, co to za witanie na sucho...
Zjadł obiad, ale cały czas się nie odzywał. Potem wziął książkę i próbował się uczyć. Kilka razy znów próbował coś powiedzieć, ale zaraz wbijał tylko wzrok w książkę. W końcu Jesse wyjął mu ją z rąk i kucnął obok fotela.
- Co jest?
- Nic, dlaczego coś ma być... - unikał patrzenia mu w oczy.
- Powiedz. - pogłaskał go delikatnie po dłoni.
- Niby co. - wzruszył ramionami
- To co próbujesz odkąd wróciłeś. - uśmiechnął się i wyciągając rękę skierował jego twarz w stronę swojej.
- To nic ważnego. - niezdecydowanie odwzajemnił uśmiech.
- No to tym bardziej nie widzę powodu, dla którego masz to tak w sobie dusić. No powiedz.
- Nie trzeba... - szepnął i wstał z fotela, podchodząc do okna - To na pewno bzdury...
- Jakie bzdury? - Jesse zamrugał oczami i podszedł do niego
- Właściwie, to... nie gniewaj się ja... sam w to nie wierzę, tylko.... zignorowałem to na początku, ale kiedy słyszę to już któryś raz... to pewnie jakaś pomyłka albo... czy... czy ty... - odwrócił się nagle w jego stronę - Powiedz mi... byłeś kiedyś w hotelu Hilea?
- Co... - wykrztusił Jesse. Zbladł bardzo i cofnął się o krok. Nicola spojrzał na niego uważnie i przygryzł wargę.
- Byłeś? - powtórzył twardo. Nie odpowiedział, cofnął się tylko jeszcze. Nicola wziął głęboki oddech i starał się opanować, ale jakoś nie bardzo mu to wychodziło. - Poszedłeś tam z jakimś facetem i... Ale po co Jesse... - urwał i spojrzał w bok. Do tego hotelu? Po co? Chyba nawet dziecko wie, PO CO się tam chodzi. Ale jakoś nie mógł w to uwierzyć... Jesse? Przecież to było bez sensu. Do cholery, prędzej by uwierzył, że poszedł tam jego ojciec niż ten chłopak. Tylko dlaczego on nie odpowiada? I dlaczego tak zbladł i cofa się, jakby miał ochotę uciec? - Jesse, czy ty... - głoś znów mu się załamał. Nawet nie wiedział jak ma to powiedzieć... zdradziłeś mnie? Przespałeś się z kimś? I do jasnej cholery, po co on miałby to robić? Ze wszystkich powodów jakie istnieją do zdrady, tu żaden nie zachodził. To wszystko nie trzymało się kupy, ale on patrzył na niego dokładnie tak jak człowiek, którego złapano na kłamstwie. Na miłość boską po co Jesse miałby sobie urządzać jednorazowy skok w bok? Chyba... chyba że wcale nie jednorazowy i że... Chryste, to chyba jeszcze gorsze.... - Jesse, czy ty...
Jesse starał się powstrzymać łzy cisnące mu się do oczu. I co teraz? Jezu, co teraz? Jeśli mu powie... Nie, nie może, za nic... wtedy czułby się winny i... on jest taki gwałtowny, wpakuje się tylko w kłopoty, Gordon znów znajdzie sposób, żeby go wywalić, a może nawet oskarży o napaść, Jezu, co ja mam powiedzieć? Że puściłem się z jakimś facetem spotkanym na ulicy? Przecież on mi nie daruje... a może skłamać, wymyślić coś.... tylko co, pomysłów zero, a on tak patrzy, czeka na odpowiedź, nie odpowiedział już tak długo, co teraz? Przecież nawet jeśli nie odpowie, to będzie tak jakby się przyznał... ale wtedy on może zacząć pytać.... na przykład tam w hotelu... jeśli się zorientuje, że chodzi o Gordona, to wtedy... nie do tego nie może dopuścić....
- Tak. - szepnął w końcu i przymknął oczy. Zapadła cisza. Straszna, długa cisza. Potem powoli podniósł powieki. Nicola patrzył na niego, z trudem chwytając powietrze.
- A...ale dlaczego...
- Nie wiem... - czuł jak łzy napływają mu do oczu.
- Jak to nie wiesz?! - krzyknął wreszcie Nicola - Ze wszystkich ludzi.... Chryste, czy ja ci kiedyś zrobiłem coś takiego? Czy ja nie zasługuję nawet na to, żebyś mi to wyjaśnił?!
- Ale ja... ja naprawdę... - nie chciało mu się już powstrzymywać łez. - Nicola przysięgam, ja.... to był tylko raz...
- Ach, tylko, no to nie ma problemu! - krzyknął i zaśmiał się sarkastycznie.
- Ja wiem, że... ale... - wyjąkał. Nie wiedział już, co ma mówić. Przecież nawet tego nie zrobił... w każdym razie nie tak.
- Do cholery, dobrze ci było chociaż?! - wrzasnął. Jesse znów przymknął oczy, poczuł się jakby dostał w twarz. Zresztą tamto od razu stanęło mu przed oczami... obrzydliwe, bolesne...
- Nie... - wyszeptał
- No to po diabła ci się było kurwić, jak nawet z tego nie masz satysfakcji?!!
- Nicola... - jęknął płaczliwie i skulił się, kiedy on go mijał. Usłyszał tylko trzaśnięcie drzwiami.
O Jezu... dlaczego znowu? Czy on naprawdę nie ma prawa do tego, żeby żyć normalnie? Czy wciąż go musi spotykać coś takiego? To chyba jakaś okrutna klątwa... Niektórych przez całe życie nie spotyka nawet w jednej dziesiątej tyle cierpienia co jego. Chwila szczęścia i w pięć minut potem katastrofa... są ludzie, którzy mają talent do przyciągania kłopotów... ale żeby zaraz katastrof? Nie miał do niego żalu, nie umiał mieć... Dobrze wiedział, jak bardzo go zranił. Ale przecież... zresztą mimo wszystko czuł się trochę winny... Wiedział, że nie jest, ale co to zmieniało... I wciąż pamiętał te obrzydliwe cztery godziny, najobrzydliwsze w całym jego życiu. Wciąż dobijała mu się do głowy myśl, czy nie mógł, czy na pewno nie mógł jednak załatwić tego jakoś inaczej... tylko że myślał o tym tysiące razy i nadal nie widział innego sposobu.... Ale to ostatecznie takie brudne... być z kimś innym, skoro kochał jego....O Boże, czy on naprawdę musiał się o tym dowiedzieć? Przy nim by zapomniał, przecież w jego miłości nic się nie zmieniło... tylko jego kochał, reszta nie ma znaczenia. Ale czy teraz także? Dla niego? Ile czasu minie zanim mu to daruje? Przecież nie wie jak było naprawdę... i nie dowie się nigdy...
Nicola szedł przed siebie na oślep przez ponad godzinę. W końcu siadł na jakiejś ławce, ściskając dłońmi głowę. Nie rozumiał tego, to było zupełnie nierzeczywiste. Jesse?! To wcielenie anioła? Chodzącej niewinności i czystości? W TAKIM hotelu, z jakimś obcym facetem, tylko i wyłącznie po to, żeby się z nim przespać? Aż śmiać mu się chciało, tak to było idiotyczne.
Ale to była prawda... przecież sam mu powiedział. Poczuł jak oczy zachodzą mu łzami. Jak to się stało? Czy on go przestał kochać? Niemożliwe, kiedy? Przecież zauważyłby...
Ostatecznie... każdemu może się zdarzyć taki przypływ idiotyzmu, nagła zdrada i wszystko po staremu. Ale on?!
To jak ostatnio się źle czuł... Może po prostu go to gryzło? Żałował, musiał żałować, przecież płakał, taki był zrozpaczony, przestraszony... Tylko dlaczego to zrobił? Ostatnio ten ciągły stres, ta afera z Gordonem, może miał go dość, jego i jego problemów i chciał odreagować.... Jezu, czy to jest powód? Przecież starał się być dla niego miły, może nie był idealnym towarzyszem, ale Chryste, przecież to były dwa dni! Aż tak potrzebował z tego powodu rozrywki?
Zerwał się i wracał wolno w stronę domu. Szedł do niego, wciąż do niego... Wybaczyć mu? Na razie na pewno nie miał na to ochoty... ale nie chciał myśleć o tym jako o końcu, co to to nie... To... jakoś minie... kiedyś... musi, bo inaczej...
On zawsze był tylko jego... tylko, tylko jego... a teraz... jakiś facet, którego nawet nie zna... chyba... nie zapyta go przecież, o Jezu... Zabiłby go.
Nie mógł się opędzić od najczarniejszych myśli, ale szedł coraz szybciej. Mimo wszystko coś ciągnęło go do niego, chciał zobaczyć jego twarz raz jeszcze... zrozumieć cokolwiek. W końcu dotarł do mieszkania i wszedł cicho. Przeleciało mu przez myśl, to jak wiele razy już tak robił...choć wtedy zazwyczaj to głównie on był winowajcą.
I jakby na przekór temu tym razem Jesse spał i to naprawdę. Uśmiechnął się ironicznie i pokręcił głową. Schylił się nad łóżkiem. Miał jeszcze kilka łez zawieszonych na rzęsach i taki smutek wypisany na drobnej, ślicznej twarzyczce. Nicola westchnął i położył się obok niego. Oczy po chwili otworzyły się i niemal natychmiast wypełniły łzami.
- Wróciłeś... wróciłeś do mnie... tak się bałem, że mnie znienawidzisz... - wyszeptał i ukrył twarz na jego piersi.
- Nie mógłbym... - szepnął Nicola z trudem przełykając ślinę - Nie mógłbym cię znienawidzić cokolwiek byś zrobił...
- Kocham cię... - duże, pociemniałe oczy uniosły się ku jego twarzy; całe błyszczały od łez. Nicola doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak bardzo on chce, żeby odpowiedział mu tym samym. Wiedział, że jeśli tego nie zrobi, zrani go i to bardzo. Ale nie mógł tego zrobić. Nie mógł go nawet objąć i przytulić, pocałować... nic. To co się stało, odpychało go od niego tak bardzo... I wcale nie wiedział czy go kocha... już nie wiedział, choć i jego to bolało.
Jesse patrzył na niego przez chwilę, a potem przygryzł wargę i znów wtulił twarz w jego koszulę. Płakał nie wydając najmniejszego dźwięku. Jeśli teraz stracił jego miłość... to równie dobrze mógłby zginąć. Nie było już niczego, co mogłoby go uratować. Nawet deszcz nie przywróci tego co było....

Dwa tygodnie... Minęły dwa tygodnie. I zupełnie już nie wierzył, że on jeszcze kiedykolwiek powie mu, że go kocha.... i nie wierzył już nawet w to, że go nie nienawidzi... Tylko nienawidząc kogoś, nienawidząc aż do bólu, można traktować go w ten sposób. Zimno, zjadliwie, okrutnie, drwiąco, pogardliwie. Czasami miał ochotę wykrzyczeć mu w twarz prawdę. Ale teraz... nie, nie było sensu tego robić. Zniósł już tyle, że głupotą byłoby teraz to zaprzepaścić. I wciąż go kochał... bardzo, bardziej niż wszystko, może nawet bardziej niż kiedykolwiek, choć nie rozumiał dlaczego. Starał się zachowywać normalnie, nic nie zmienił, dalej zajmował się domem i troszczył o niego jak zawsze. Ale on teraz traktował go tylko jak służbę. Gorzej niż służbę, jeśli w ogóle się do niego odzywał, to tylko po to, żeby wygłosić jakąś kąśliwą uwagę, rzucić kilka podłych słów, upokorzyć go, pokazać, że już w ogóle mu na nim nie zależy... Wciąż sypiał w jego łóżku, nie chciał się poddawać, przyznać przed samym sobą i przed nim, że to wszystko straciło sens. Od tamtej pory on nawet go nie dotknął, nie pocałował choćby przelotnie, nie musnął palcami jego włosów. Jakby się nim brzydził. No i pewnie tak było. Nie wyganiał go, zazwyczaj go ignorował, nie wściekał się nawet... Aż do dziś... Nigdy tak strasznie na niego nie nakrzyczał... obrażał go tak potwornie... i... pierwszy raz w życiu go uderzył... pierwszy raz... Nie tak od niechcenia, z całej siły, aż upadł na podłogę. Od tamtego czasu nie miał nawet siły wstać, siedział skulony, opierając się o nogę stołu i płakał bez przerwy, bardzo powoli, łzy pojedynczo spływały mu po policzkach. Ciągle go kochał... nie przestałby nawet, gdyby on spróbował go zabić. Nawet gdyby go zabił. Nie, tak wiele męczarni nie może go spotykać tak po prostu, za nic... wina musi gdzieś być, może mała, może dawno, ale musi... to zbyt straszne cierpieć aż tak bez najmniejszego powodu.
On już położył się spać... jakąś godzinę temu... tak bardzo go potrzebował... właśnie jego... tylko od niego chciał teraz pocieszenia, choć to on go krzywdził tak bardzo... on nie wiedział... czuł się zraniony, zdradzony, wzgardzony... a przecież ufał mu tak bardzo, uważał go za jakieś ucieleśnienie dobroci i szlachetności... nie mógł uwierzyć w to, że on go zdradził... sam mu to powiedział... Ale tliła się w nim iskierka buntu. Czemu on nie może mu wybaczyć? Czemu nie zastanowi się bardziej, nie dojrzy tego cholernego związku między tymi rzeczami, nie domyśli się? To prawda, że przecież sam za wszelką cenę starał się do tego nie dopuścić, ale podświadomie nie miał już sił, chciał wreszcie ulgi, przebaczenia... jego gniew sprawiał, że bezwiednie zaczynał czuć się winny... i coraz bardziej cierpiał...
Poszedł do jego pokoju... znów myślał "jego".. czuł się coraz bardziej obco i w tym mieszkaniu i w jego obecności... Jakby przestał być dla niego ważny...
Spał. Spokojnie, oddychając równo. Położył się obok niego i pogłaskał jego twarz. Tęsknił za nim... to już tyle czasu... dotknął jego włosów, odsuwając je pieszczotliwie od oczu. Pocałował go delikatnie. W policzek, czoło, usta. Przysunął się i oparł głowę na jego barku, otaczając się jego ramieniem. Musiał kraść sobie odrobinę dotyku i czułości, ale chociaż mógł... Przytulił się do niego i zasnął.
Kiedy Nicola obudził się rano, od razu poczuł ciepłe, wtulone w siebie ciało. Zacisnął zęby... cóż, mimo wszystko, ciągle go pragnął, choć jednocześnie... Miał go dość, nie chciał go oglądać, ale nie umiał się z nim rozstać, odejść ani kazać tego jemu. Nie umiał z niego zrezygnować i nie umiał już go kochać. Chyba nie można czuć się gorzej.
Wstał, nie przejmując się tym, że go obudzi i zaczął się ubierać. Poczuł na sobie smutne spojrzenie i mimowolnie zerknął w jego stronę. Duże oczy patrzyły na niego rozżalone, żebrzące... Uśmiechnął się wzgardliwie i pochylił się nad nim.
- O co chodzi? Aż tak się stęskniłeś za seksem? Czemu znów nie prześpisz się z jakimś przypadkowym przechodniem, przecież tobie wszystko jedno. - syknął. Czuł, że powinien oberwać w twarz, ale brązowe oczy rozszerzyły się tylko zranione, a usta wykrzywiły mu się jak do płaczu. Patrzył tak na niego przez chwilę, a potem nagle klęknął na łóżku między nogami chłopaka i przysunął się do niego, zbliżając usta do jego ucha - Skoro już tak bardzo chcesz...
Jesse wciągnął z przestrachem powietrze, miał taki nieprzyjemny ton głosu.... Nagle zdarł z niego spodenki i zanim chłopak w ogóle zdążył się odezwać, wszedł w niego brutalnie.
- Nicola! - krzyknął rozpaczliwie i szarpnął się, ale mężczyzna trzymał go zbyt mocno. I... Chryste, gwałcił go, zwyczajnie go gwałcił, nie zwracając uwagi na jego łzy i ból, na desperackie wyrywanie się i szamotanie, ani na coraz słabsze błagania. W końcu skończył i wstał szybko, ubierając się z powrotem. Spojrzał w stronę łóżka na wciąż szlochającego Jessego. Nie wiedział czemu to zrobił.... może to złość... może zbyt długie napięcie, w końcu nie kochali się już bardzo długo. Ale... pierwszy raz zrobił mu coś takiego, nigdy dotąd, nawet w największym gniewie nie pozwolił sobie na zrobienie mu krzywdy. Pierwszy raz on przez cały czas tylko płakał i prosił go, żeby przestał, Jezu, zwyczajnie błagał o litość...
Przełknął nerwowo ślinę i skierował się do wyjścia.
- Nicola... - usłyszał za sobą przepełniony łzami głos - Nie zostawiaj mnie tak... Jeśli mnie teraz zostawisz to ja...
Szarpnął za klamkę i wyszedł.
Jesse jęknął i bezsilnie uderzył pięścią w poduszkę. Jezu... Jezu Chryste... Tak ma to dalej wyglądać? Będzie traktować go jak śmiecia i gwałcić, kiedy nie będzie mógł już wytrzymać pożądania? Jak on mógł go teraz zostawić... tak po prostu... on wyszedł, wyszedł jakby nic się nie stało... Chryste, nie miał już siły żyć, znosić tego dłużej... to koniec, po co ma dłużej walczyć, skoro to nie ma sensu? Wstał z trudem, myślał, ze nie zdoła zrobić kroku, ale wyciągnął z szuflady pudełko i wysypał całą zawartość na dłoń. Oparł się plecami o szafę, ścisnął pudełko w jednej ręce i opuścił ją w dół. Przymknął oczy i odchylił głowę w tył, opierając ją o szafę. Uśmiechnął się ironicznie. Czuł się jakby przegrał wszystko i był już tylko tchórzem, ale teraz nie miało to już znaczenia. Nie chciał żyć, nie tak... Nie może mu powiedzieć, ale nie będzie cierpiał do końca życia... przynajmniej nie do odległego. Podniósł dłoń do ust i wsypał kilkadziesiąt tabletek do ust. Sięgnął po butelkę i popił je wszystkie. Odstawił ją spokojnie i stał bez ruchu, nie zmieniając pozycji. Prawie się śmiał.
Nagle, poczuł bolesny błysk pod powiekami. Tylko jedno słowo... Nicola... Otworzył natychmiast oczy, pudełko wypadło mu z ręki, odepchnął się i pobiegł zapominając o bólu. Klęknął przed muszlą i zmusił się do wymiotów. Klęczał tak chyba przez godzinę, aż dużo drobnych, białych tabletek zaczęło pływać w wodzie. Nie wiedział ile ich zażył, ale... chyba nie więcej.... Opadł na ziemię. Czuł się wycieńczony, wszystko potwornie go bolało brzuch, przełyk, język.... nie jadł nic od wczorajszego śniadania i nawet nie miał czym zwymiotować... Bolało potwornie, nie mógł złapać tchu, na domiar złego oddech przyprawiał go o kolejne bóle... Ale cieszył się, że się udało. Jezu, co za idiota... gdyby... przecież zniszczyłby mu życie, on nigdy by sobie nie wybaczył. Jak mógł być takim ograniczonym kretynem, Chryste... Zresztą nie można się poddawać... skoro był pewien, zupełnie pewien, że jego śmierć byłaby dla Nicoli czymś strasznym... to przecież Nicola musi go wciąż kochać, nawet jeśli sam tego nie wie albo nie chce wiedzieć. Nawet jeśli miałoby to trwać lata, to kiedyś go odzyska... tak po prostu musi być... i zacznie jeszcze dziś... pójdzie na jego uczelnię i porozmawia z nim... poprosi, żeby dał mu szansę... na pewno się w końcu zgodzi... nie ważne jak wiele będzie musiał poświęcić na to czasu i energii, Nicola znów będzie jego. Kiedyś to on musiał walczyć o jego miłość. Widać los domaga się zadośćuczynienia...

Nicola chodził jak wściekły po podziemnym parkingu. Tu mógł w samotności wyładować gniew. Zupełnie jakby nie miał dość problemów, tej łajdak Gordon nadal się go czepia. Już te pełne irytującej wyższości spojrzenia. Cholera, jakby uważał się za kogoś lepszego. A tak naprawdę to kim on jest w porównaniu z nim? To co on maluje nie dorasta do pięt jego obrazom. Tego rodzaju zgrabne rysuneczki Nicola trzaskał od ręki mając dziesięć lat. Ale krytyka się do niego przyzwyczaiła, chwali go od lat. No, nie tak jak jego, ale chwali. Pocieszające jest to, że Grumman niedawno koszmarnie zjechał jego ostatnią wystawę, pisząc coś w stylu, że po trzydziestu latach nie zaszkodziłoby coś czego jeszcze nie namalował, a przynajmniej w nieco ulepszonej formie. Zaczyna naprawdę lubić tego faceta... Linią skojarzeń od razu pomyślał o Jessem... Jezu... czy zawsze już tak będzie? Nie chciał tego... ale nie umiał inaczej. Wstyd palił go za to, co zrobił dziś rano... Ale wiedział, że przyjdzie do domu i będzie zachowywał się jak zwykle, nawet go nie przeprosi... Tak jak nie przeprosił za to, że go wczoraj uderzył.... Dobry Boże, Jessego... Nawet się nie zasłonił... tak bardzo mu ufał, że dawno stracił ten swój odruch obronny... a teraz...
Usiadł powoli na stojącej w rogu ławce. Zdradził go, to prawda, ale czy to jest powód, żeby zachowywać się w ten sposób? Czy on by się tak zachował? Na pewno nie... Nagle przypomniał sobie Cynthię... to było coś innego, bez wątpienia, po pierwsze sama osoba Cynthii, to kim była, po drugie to, że ostatecznie go nie zdradził, po trzecie to, że było to coś w rodzaju opętania, nie wyskok w rodzaju przespania się z pierwszą lepszą osobą bez konkretnego powodu. Ale mimo wszystko... Może zmniejszało to jego winę, ale nie zmniejszało cierpienia Jessego... a on tak po prostu...
Przygryzł wargę. Co z tego... nie jest taki jak on, nigdy nie będzie. Nie umie zwyczajnie darować mu win i żyć jakby nic się nie stało...
- Czego ode mnie chcesz? - usłyszał rozżalony głos Jessego. W pierwszej chwili myślał, że to tylko jego wyobraźnia, ale kiedy usłyszał drugi głos, zrozumiał, że słyszał go naprawdę.
- A jak myślisz? - to... Gordon? Wstał, ale nie mógł ich zobaczyć, stali chyba na drugim końcu parkingu za całą masą samochodów. - No jak? Po co kazałem ci ze mną pójść w miejsce, gdzie nikt się nie zjawi aż do końca zajęć? Zwłaszcza, że zablokowałem zejście? Zresztą chyba się za mną stęskniłeś, nikt ci nie kazał tu przychodzić.
- Przyszedłem do Nicoli. Zresztą... Pójdę już. - jego głos był zirytowany, ale trochę przestraszony. Nicola zaczął iść w kierunku skąd słyszał głosy.
- Spokojnie... - roześmiał się Gordon - Stój. - powiedział ostro. - Chyba nie chcesz, żebym wpadł w zły humor?
- Nie tak się umawialiśmy... - odezwał się niemal płaczliwie - Miało być... tylko raz...
Nicola zatrzymał się na chwilę, słuchając z niedowierzaniem. Czy to...?! Przecież...
- Będzie jak ja chcę. - zimno stwierdził mężczyzna. - Podejdź tu i bądź grzeczny... Chyba że chcesz, żeby twój przyjaciel znów miał kłopoty...
Nicola miał przez chwilę ochotę zdemolować stojące obok samochody. Nie mógł się ruszyć... i zobaczył ich....
Przyciągnął go do siebie, całując jego kark, rękami pożądliwie obmacując spięte ciało. Chłopak zacisnął powieki, spod których spływały łzy.
Nicola ruszył szybko przed siebie, oddychając ciężko. Obaj byli tak głusi na wszystko, że nawet nie zorientowali się jak podszedł. Szarpnął Gordona za ramię i z całej siły uderzył go pięścią w twarz. Mężczyzna upadł, ale nie zdążył wstać i już posypały się na niego kolejne ciosy, krew lała mu się z nosa i ust, wyglądał potwornie, kiedy w końcu się wyrwał i uciekł, nie oglądając się nawet za siebie. Nicola nie mógł złapać oddechu, miał dłonie i ubranie pomazane krwią. Usłyszał za sobą płacz, odwrócił się szybko, zagryzł wargę do krwi. Jesse klęczał na ziemi szlochając rozpaczliwie, nie patrzył nawet w jego stronę. Uklęknął przy nim i objął go delikatnie.
- Nie płacz... - szepnął drżącym głosem, sam poczuł łzy coraz szybciej spływające po policzkach. Twarz paliła go żywym ogniem. Nie wiedział co robić, on trząsł się niemal konwulsyjnie i płakał, ciągle płakał. - Kocham cię... - szepnął wreszcie - Kocham cię.... wybacz mi... Jezu, wybacz... wiem, że ty umiesz choć ja... jesteś lepszy ode mnie, zawsze byłeś. Kocham cię...
- Zabierz mnie stąd... - wyszeptał zdławionym głosem. Wziął go na ręce i zaniósł do samochodu. Przez całą drogę się nie odzywali. Nicola nie mógł opanować swoich myśli. Jakim cudem, jak? Boże, jak do tego doszło, przecież to niemal niemożliwe... to zbyt podłe, żeby było możliwe... nie... to zależy z której strony... bo w końcu nic się nie zmieniło... on jeszcze raz okazał się dobrym aniołem, a ty egoistycznym, ślepym dupkiem.
Dojechali, ale Jesse siedział wciśnięty w fotel, nie odzywając się nawet słowem, tylko z rozszerzonymi, przerażonymi oczami i zaciśniętymi nerwowo dłońmi. Znów wziął go na ręce i zaniósł na górę, sadzając w fotelu. Chłopiec przymknął oczy i spróbował rozluźnić spięte dłonie, ale zaczęły się tylko trząść jak w nagłym ataku malarii.
- Ja... przyniosę ci coś na uspokojenie... - Nicola zerwał się i poszedł w stronę sypialni. Jesse siedział przez chwilę nieruchomo. Ale po chwili otworzył w panice oczy i podniósł się z fotela.
Nicola wszedł do środka i oparł się o ścianę. Oddychał szybko.
- Jezu... co ja zrobiłem.... - szepnął w końcu. Potarł dłonią brodę i przesłonił usta. Czuł jakby się dusił. Przymknął oczy, ale po chwili podszedł do szuflady, szukając tabletek.
- Powinienem był kupić coś ziołowego, to draństwo może być szkodliwe. - syknął nie mogąc znaleźć tabletek, w końcu z furią zasunął szufladę i odwrócił się pomału. Jego oczy rozszerzyły się nagle zrobił kilka kroków i podniósł z podłogi pudełko. Całkiem puste. Poczuł, że oblewa go zimny pot. Jezu Chryste, czy to...
Skrzypnęły drzwi i do pokoju wszedł Jesse, ale zaraz cofnął się o krok.
- Chodź tu... - szepnął z trudem Nicola. - Chodź tu, proszę cię...
Podszedł niepewnie do niego, unikając spojrzenia mu w oczy.
- Jesse czy ty... ty... - głos mu się załamał i usiadł na łóżku, kryjąc twarz w dłoniach.
- Przepraszam... - wyszeptał chłopak. Nicola podniósł twarz i spojrzał na niego zaszokowany. Jesse przysunął się nieśmiało i rzucając mu pytające spojrzenie, usiadł mu na kolanach, obejmując go - Nic mi nie będzie, wszystko poszło w kanalizację. - uśmiechnął się blado i ukrył twarz w jego ramieniu. - Wiem, że to było egoistyczne, ale przez chwilę myślałem, że... że nie zdołam już tego znieść. Ale zrozumiałem, jakbyś się poczuł, gdybym umarł...
- Z mojej winy. Tak? Jesse... - jęknął cicho - Ja cię omal nie zabiłem...
- To nic... - pokręcił delikatnie głową.
- To nic? - uśmiechnął się - To zabrzmiało co najmniej groteskowo.
- Ja cię kocham.... - powiedział cicho. Nicola przygryzł wargę. Ja cię kocham. Czy dla niego te słowa wyjaśniają wszystko?
- Nicola, ja... ja muszę się umyć... szybko... - wyszeptał.
- Idź. - puścił go z kolan. Spojrzał za smukłym, drobnym ciałem. Jezu, tak łatwo mógł go stracić... Dlaczego... Przecież tak dobrze go znał, czemu w to uwierzył... czemu nie spróbował tego jakoś wyjaśnić? Jak zwykle, zupełnie jak zawsze... idzie na oślep i rani do krwi i dopiero po wszystkim, gdy jest już niemal za późno, widzi nagle wszystko tak ostro i wyraźnie, że wydaje mu się niemożliwe, że nie dostrzegł wszystkiego od razu. Chryste, co jest z nim nie tak? Tak kiedyś o nim marzył, bał się nawet do tego przyznać, zrobiłby wtedy dla niego wszystko i nie skrzywdziłby go za nic, on mógłby traktować go gorzej niż niewolnika, a i tak nie czułby na niego gniewu. I nagle... Zdobył jego miłość, mógł go mieć, on go kochał, tak bardzo i gotów był na wszystko dla niego... i właśnie teraz on zaczął traktować go tak podle. Więc co? Gdzie ten szacunek, ta niemal boska cześć którą czuł kiedyś wobec niego? Czy to że on go pokochał dawało mu prawo do traktowania go jak swojej własności? Z jakiej racji uznał, że ta miłość po prostu mu się należy, nagle zaczął tylko brać? To było nie tak, to wszystko było nie tak... musiał coś z tym zrobić... tylko co?
Jesse znów wszedł tak cicho i niepostrzeżenie jak zawsze, położył się na łóżku. Taki był smutny. Co on czuł właściwie? Co się czuje w takiej chwili? On nie wiedział, nigdy nie miał okazji się tak poczuć... bo niby jak? Z nim?
- Przytul mnie... - szepnął cichutko. Położył się obok i objął go, głaszcząc delikatne włosy. Poczuł jak policzki Jessego wilgotnieją znów wolno - On ci tego nie daruje...
- Co? - szepnął z zaskoczeniem - A... nieważne...
- Dziękuję, że...
- Nie masz za co. - przerwał - Nic innego nie mogłem przecież zrobić. Nie bądź niemądry.
- Ale... tylko że teraz... on znowu... właściwie to to nie miało sensu... nic by mi się nie stało, od tego się nie umiera. - powiedział jakoś tak tępo.
- CO?! - odsunął się i spojrzał na niego zszokowany - Chryste, czy ty słyszysz co mówisz?!!
- To się i tak już stało... - wyszeptał ochryple - A teraz... ja wiem co on robił kiedyś... znów cię wyrzucą i w dodatku wylądujesz na policji...
- Gdzieś to mam słyszysz? - wykrztusił z trudem - Nigdy... nie powinieneś był tego robić dla mnie, nikt na to nie zasługuje, ja na pewno nie.
- Je... steś zły? - wyjąkał
- Nie na ciebie. To co zrobiłeś to... ty jesteś z innego świata... nie powinni zsyłać aniołów na ziemię i kazać im żyć między takimi jak ja i Gordon.
- Tak nie mów... - potrząsnął głową i spojrzał na niego z wyrzutem - Ja cię kocham.
- Ja cię kocham... - uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał go po policzku - Dla ciebie kochać to znaczy nie liczyć się ze sobą i oddać się zupełnie bez względu na to, ile niesie to bólu?
- Takie są zasady... - szepnął i zasnął niemal od razu. Nicola pocałował go lekko. Taki wyczerpany... coś złego się dzieje... to nie jest tak Jesse... to nie powinno, to nie może być tak...

Współwięźniowie zabili Gordona już pierwszego dnia pobytu w więzieniu. To był najszybszy proces na przestrzeni ostatnich kilku lat. Zamknęli go za brutalny gwałt na siedmiolatku.
Nicola myślał czasem, że w ślad za jego aniołem idzie drugi, tamten mroczny, posępny anioł zemsty. Jesse nie krzywdził nikogo, nie życzył nikomu źle, ale tych którzy go krzywdzili spotykał w końcu straszny koniec. Tylko jego wciąż coś przed tym chroniło. Może ta miłość, która przyznawała mu prawo do wszystkiego. Jesse usuwał z jego drogi wszelkie ciernie, ratował go nie żądając niczego w zamian. Kolejne oskarżenie Gordona zostało z oczywistych względów zignorowane. Nic mu już nie zagrażało, życie toczyło się zwykłym rytmem... Jesse był jak zawsze.... zajmował się wszystkim jak zawsze.... kochał go jak zawsze.... nie zmienił się, był taki sam, czuły, niewinny, trochę nieśmiały... tylko... tylko, że w ogóle już się z nim nie kłócił, nie złościł się z żadnego powodu, nie docinał mu, nie pozwalał sobie na żadne złośliwości, nic.... to było aż nienaturalne... Nicola miał nadzieję, że minie mu to z czasem... Ale była już wiosna i wciąż wszystko było tak samo. I był ostatnio jakiś bledszy, słabszy... Nicola przeżył chwilę paniki, myśląc, że może odezwała się choroba, ale badania kontrolne niczego nie wykazały.
On wciąż z powodzeniem mógł uchodzić za nastolatka, to nie do wiary, że tak ze wszystkim dawał sobie radę... Z domem, nauką, nim...
I teraz aż zamarł z wrażenia, kiedy po powrocie do domu zastał niemal identyczny z porannym bałagan i zero zapachu związanego z obiadem. Prawdę mówiąc poczuł się jakby słońce nie wzeszło. Albo przynajmniej nagle zzieleniało. Poszedł do sypialni. Jesse siedział na podłodze, z głową opartą o łóżko. I spał!
Nicola zamrugał oczami. To się jeszcze nigdy nie zdarzyło, a ludzie głupio się czują w zupełnie nowych sytuacjach. No cóż, pewnie się zmęczył... Jesse?! To było niepokojące. Chyba nie powinien go budzić... Ale bał się trochę, nie wiedział, czy coś mu się nie stało... No i był głodny. Za tę ostatnią myśl miał ochotę chwycić ze stolika wazon i rozbić go sobie na głowie. No dobra, można być egoistą. Ale to już doprawdy przesada...
Kucnął obok niego i dotknął niepewnie jego ramienia. Chłopak rozbudził się od razu i spojrzał na niego zaskoczony.
- Już... już wróciłeś? Co się stało?
- Jesse, prawie trzecia...
- Co? - poderwał się gwałtownie i zrobił kilka kroków - Jak... Jezu, przepraszam... - szepnął płaczliwie - Ja nie chciałem, nie wiem czemu... jak zasnąłem...
Nicola znów zamrugał oczami i wstał, podchodząc do niego. Oczy chłopca rozszerzyły się w przerażeniu i cofnął się nerwowo, wpadając aż na stolik i przewracając się wraz z nim. Wazon stłukł się hałaśliwie i woda rozpłynęła się po podłodze i dywanie. Nicola patrzył na niego zaszokowany. Schylił się do niego, ale on cofnął się panicznie, nie próbując nawet wstać, Nicola poczuł się jakby ktoś go uderzył, klęknął na podłodze i chwycił go błyskawicznie, przyciągając do siebie mocno, choć próbował mu się wyrwać.
- Jesse... - wykrztusił w końcu z trudem, nie mógł już pohamować łez - Ja nie chcę... nie chcę, żebyś się mnie bał... - wyszeptał ochryple. Dopiero teraz chłopak się rozszlochał i przestał być tak potwornie spięty. Nicola wziął go ostrożnie na ręce i położył się razem z nim na łóżku, przytulając go do siebie. - Nie chcę... - powtórzył desperacko. Jezu, jak do tego doprowadził? Kiedy?
- To moja wina... - usłyszał zdławiony szept. - Wszystko moja wina...
- Co ty znowu... - odsunął go od siebie i spojrzał na jego twarz. Patrzył tak tępo i z jakąś zapiekłą rozpaczą.
- To nie może tak być... Nie za nic... to moja wina... to się mści... nigdy nie zapłaciłem za wszystko co zrobiłem... nie ma winy bez kary... oszustwo, kłamstwo, bicie, kradzież.... kradzież, kradzież, kradzież... ty mówisz, że jestem aniołem, nie mogę być, wciąż mam na sumieniu tyle grzechu... nigdy za to nie zapłaciłem, nie wiedzą o tym, to moja wina... wszystko co mnie spotyka to tylko kara, ciągła kara, za to co zrobiłem i za to, że nie miałem odwagi za to zapłacić...
- Jesse, daj spokój, przecież...
- Ona jest... wróciłeś? I czemu... po co... ja... och jesteś, tak się bałem.... ja cię kocham wiesz? Naprawdę cię kocham.... ty nie wiesz.... ja myślałem... dlaczego? Dlaczego każesz mi iść? Tak się bałem... nie ma.... boję się.... i oni tam poszli, poszli... wszyscy... ja... och, nie wiem dlaczego to zrobiłem.... nie patrz tak na mnie i tak wiem, że mną gardzisz... wszyscy mną gardzą... ale nie mów im... nie mów... dlaczego? Nie chciałeś przyjść.... tak płakałem... cały czas sam... nie przyszedłeś.... nie wiem czemu.... boję się o ciebie.... i że już nie chcesz mnie znać... czemu, nic nie zrobiłem... to wtedy.... przecież było już dobrze, czemu? Ona znowu tu idzie.... przegrywam z Nią... cały czas z Nią przegrywam.... nie chcę być sam... nie pójdziesz? Nie idź.... znienawidziłeś mnie, za co? Kocham cię.... i znowu przyszła.... nie idź... nie słuchaj jej... i mnie.... nie idź.... Jezu... czy ja jestem aż tak zły? Za co? Krew.... zabili go, ale to nie ja.... naprawdę... oni myślą, że to ja.... i im to imponuje, ale nie ja.... Idź, zostaw! Jadłeś coś? Jestem głodny... nie wiem, to chyba ogień... zostań.... Dlaczego kazałeś mi iść? Tak płakałem.... czy teraz? To... nie wierzysz mi, nie ufasz, nie kochasz... nienawidzisz mnie, czemu? Kocham cię.... nie rób mi tego, nie krzywdź mnie... starałem się przecież, nie wiem już, co mam robić... nie mogę nic, dlaczego? Nie słyszę jej.... jak mogłeś, jesteś taki okrutny, kocham cię..... nie chcę żyć, nie mam siły, kocham cię.... Jezu.... Jezu, zlituj się...

Znał Stevena McDean jeszcze z czasów szkoły, był od niego starszy o trzy lata, ale już miał własny gabinet i masy klientów. Ale zgodził się przyjść, kiedy go o to poprosił.
Osłabienie... fizyczne i psychiczne... dawne rany, nie zagojone, przysłonięte tylko... depresja.... jakiś wstrząs... i szaleństwo. On oszalał. Przez niego. To on doprowadził go do takiego stanu.... Chryste, nikt by tego wszystkiego nie zniósł.... ale przecież on wiedział jakie miał życie ten dzieciak.... właśnie on powinien dbać, by nie spotykało go już więcej cierpienie. I on zadał mu chyba go więcej niż ktokolwiek inny.... może dlatego, że on o wiele łatwiej mógł go dotkliwie zranić.
Albo spał albo mówił bez przerwy, bez żadnego związku, z takim strachem w oczach. Ale Nicola nauczył się już rozumieć każde słowo. I słuchał, cały czas słuchał, siedząc przy nim, choć czuł się, jakby ktoś smagał go batem.
Jeszcze mógł, jeszcze mógł go uratować. Steven powiedział, że potrzebuje odpoczynku. I najlepiej załatwienia jakiejś nie załatwionej sprawy. To mogło wywołać kolejny wstrząs i wytrącić go z tego transu. Nie załatwionej sprawy? Między nimi wszystko teoretycznie było "wyjaśnione". W końcu poznał prawdę o wszystkim. To były te rany, które będzie sam musiał leczyć, powoli... Rodzice... oni wciąż z nim nie rozmawiają... tylko czy to może być to? On nawet o nich nie wspomniał od początku tej choroby.
Steven powiedział, że tak. Że skoro się z tym nie wyrwie nawet w takim stanie, to znaczy, że ukrył to tak głęboko, iż każda próba dotarcia do tego będzie wystarczająco silnym szokiem, żeby go z tego wytrącić. Jeśli to nie zadziała... będzie musiał go umieścić w szpitalu.
Bał się.... on od rozmowy po jego powrocie ze świąt u rodziców, nigdy więcej o tym nie wspomniał... nawet kiedy kolejne święta spędzili oddzielnie. Choć rozmawiali w święta przez komórkę przez prawie dwie godziny, nawet nie spytał o nich.... Dlaczego? Dlatego, żeby nie utrudniać ci życia Nicola. Jak zwykle.
Rodzice nawet teraz nie chcieli przyjechać. Pierwsza ustąpiła mama, ojciec przyjechał z nią, ale powiedział, że rozmawiać z nim nie będzie. Rozmawiać... przecież z nim nie da się rozmawiać, on tylko mówi.... mówi... za każdym razem coraz bardziej histerycznie....
Obudził się, Steven poszedł po mamę. Nicola pocałował go delikatnie, on nie zaczął teraz mówić, patrzył na niego tylko.... odkąd zachorował jego oczy miały już tak gigantyczną wielkość, że wyglądało to, jakby miał tylko same źrenice zajmujące większą część oka. Było coś przerażającego w tym jego spojrzeniu. Nic nie mówił. Nicola przygryzł wargę. A jeśli już za późno? Cofnął się i poszedł na drugi koniec pokoju, opierając się o ścianę. Jesse nie zareagował. Patrzył przed siebie pustym wzrokiem. Steven wprowadził Agnes i stanął, trzymając dłonie na krześle. Ona była trochę sztywna z takim wymuszonym uśmiechem. Podeszła i siadła na łóżku, prosto, patrząc na ścianę. Jak po takim czasie można jeszcze chować w sobie taką zaciętą urazę?
Spojrzała w końcu na niego, wzdrygnęła się. Ta dziwna twarz musiała zrobić na niej wrażenie. Zwłaszcza, że on zupełnie się nie zmienił... i może teraz wyglądał jeszcze bardziej dziecinnie i bezbronnie niż zwykle. Tylko te oczy...
- Jesse.... - szepnęła w końcu. Podniósł powoli wzrok w jej stronę.
- Czego chcesz....
Jezu, w końcu zareagował. Steven uśmiechnął się lekko. Może będzie dobrze.... Jezu, oby... Nicola obszedłby ziemię na klęczkach, byle dostać jeszcze tę szansę... tę jedną....
Agnes nie odpowiedziała, poruszyła tylko ustami.
- Czego chcesz... - powtórzył uparcie. Szarpnął się nagle w tył i wyprostował na łóżku, odsuwając się od niej. - Przyszłaś? Po co? Skąd jesteś? Czemu? - jego głos znów zaczął brzmieć histerycznie. Nicola przymknął oczy i mocniej oparł się o ścianę. - Przecież kazałaś mi iść! Ciebie nic nie obchodzi, więc po co przyszłaś? Myślałem, że... że naprawdę to jest jak dom..... że mi wierzysz, kochasz.... przecież mówiłaś... i zaufałem ci.... ja nikomu nie ufałem, nauczyłem się czym to grozi... ale zaufałem ci, kocham prawie jak mamę, prawie tak... a ty.... Przecież to było dawno, tak dawno.... robiłem wszystko, czego chciałaś.... zawsze.... i więcej jeszcze, żebyś mnie kochała, żebyś nigdy nie kazała mi iść.... bo się bałem, dlatego to zrobiłem... tylko dlatego, nigdy więcej.... on mi darował, czemu ty nie mogłaś? Jego też mi zabrałaś.... ciebie nic nie obchodzi, nic... że jestem sam.... tak ciężko mi było, tyle razy płakałem przez ciebie.... jego też mi zabrałaś.... nie obchodziło cię, że ja zostaję sam, nic.... że musiałem go okłamywać, żeby tylko on też was nie stracił, ciebie nic nie obchodzi.... Taki byłem sam.... nie miałem nikogo, tylko pusty dom.... zabierałaś mi go, a ja byłem sam... Sam, sam, sam! - krzyczał już zupełnie histerycznie, poderwał się, ale wtedy ona też się rozpłakała i objęła go nagle, nie pozwalając mu się szarpać. Szeptała mu coś tylko do ucha.
Nicola osunął się wolno, wpierając się z całej siły plecami w ścianę. Usiadł na ziemi i osłonił głowę ramionami. O Boże , jeszcze i to.... To niesprawiedliwe, dlaczego on pozwolił zrobić ze sobą coś takiego?
Jesse uspokajał się powoli, płacząc tylko, ale wtedy wszedł nagle Julien, który usłyszał te krzyki. Chłopak znów szarpnął się w tył, był zupełnie przerażony. Wycofał się aż w róg pokoju i skulił się, przywierając do niego plecami.
Steven pchnął mężczyznę w stronę łóżka.
- NIE! - krzyknął chłopak - Czego chcesz?! UDAWAŁEŚ! Ty też mnie nienawidzisz, jak on... Nie zrobiłem ci nic, ODEJDŹ!
Julien przełknął ślinę, ale podszedł, Agnes była przerażona. Chryste, czy jemu to pomoże? Nicola z lękiem i bólem patrzył na niego, oddychał głośno, wyglądał jak zaszczute zwierzę. Jezu, co się dzieje? Żeby bał się go aż tak... Dave... po tym wszystkim zlali mu się w jedno.... on przecież też go skrzywdził, tylko inaczej....
- To tylko boli! Boli, boli, boli, nic nie rozumiesz, uderzysz mnie? Wszystko jedno, boli, złościsz się na mnie, to nie moja wina, boli!!!! Nie wierzyłeś mi, ani teraz, ani potem, nigdy, prawda? Okłamałeś mnie... Nie, nie podchodź... nie... nie rozumiem, nic.... czytam, ale wszystko zlewa mi się przed, oczami, boli.... nie złość się, nie mam sił tylko... zrozum, czemu nie rozumiesz? Nie daję rady... uwierz mi, proszę... nikt mi nie wierzy. Ani nawet on.... nie obchodzę go... Ona...
Nicola wbił paznokcie w skórę głowy, aż krew zaczęła spływać po jego włosach, na twarz, kapiąc aż na dywan, łącząc się ze łzami. Pamiętał to... ta cholerna białaczka, wszyscy uważali tylko, że zaczął się obijać... on sam NIC nie uważał.... krew, tylko malował, malował, malował.... Chryste to było tak dawno, a on ciągle...
- Nie chciałeś mnie znać, czemu? Jego sam straciłem, z mojej winy.... to kara? Mam stracić wszystko? To tylko tamten raz, przecież nigdy więcej was nie zawiodłem, przecież powiedziałeś mi.... uwierzyłem, żyłem tylko dla was.... jego się wyrzekłem, tylko wrócił, wrócił do mnie, taki dobry... ale wy... nic was nie obchodziło.... nie obchodziło was, że nie mam gdzie mieszkać, co jeść, za co żyć... ile setek brudnych garów muszę umyć, żeby zarobić na jeden nędzny obiad.... i że jestem sam.... STÓJ ! ! ! Odejdź, przepraszam, nic nie powiem, tylko idź! NIE! Zostaw mnie, zostaw mnie, zostaw mnie, ZOSTAW ! ! ! - wrzasnął, ale nie miał się już dokąd cofnąć. Objęli go oboje, wszyscy płakali.... Jesse, rodzice, nawet Steven musiał w końcu wyciągnąć chustkę, dwuletnia praktyka jeszcze tak nie zatwardza. Nicola oparł czoło o podłogę i już tylko próbował złapać oddech.

Był już maj, Jesse wolno dochodził do siebie, ale na szczęście wszystko skończyło się dobrze. Steven chwalił się tym przypadkiem po wszystkich konsyliach. Co nie przeszkadzało mu sobie słono policzyć. Ech, ci Szkoci.... Co tam i miliard by mu dał. Naprawdę dostał jeszcze jedną szansę. Tym razem jej nie zmarnuje, na pewno nie. Rodzice wyjechali już dawno, ale wszystko wróciło do normy....
Jakieś dwa dni po ich wyjeździe przyszło mu do głowy, czy oni zorientowali się, że... to prawda, że byli zaaferowani, ale... No cóż, jeśli nawet to piekła nie było. Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło, teraz się tak szybko nie odważą podskoczyć, o nie. Zachichotał. Jesse podniósł głowę znad gazety, patrząc na niego pytająco.
- Kocham cię.
Uśmiechnął się i zmarszczył lekko nos.
- I to cię tak śmieszy?
Aż wrzasnął z radości i przypadł do niego, obcałowując go jak wariat.
- Co ci? - bronił się ze śmiechem, ale nie zasłaniając się specjalnie.
- Wiesz jak dawno nie powiedziałeś nic złośliwego?
- Trzeba było powiedzieć, że to ci sprawia przyjemność. - patrzył na niego z politowaniem.
- Skoro już jesteś w takim dobrym nastroju... to zgodzisz się ze mną gdzieś pojechać?
- No dobrze, ale dokąd?
- Niespodzianka.
Posadził go w samochodzie, Jesse przysnął za jakiś czas. Ostatnio ciągle był zmęczony, ale jak tylko zaczął zdrowieć, znów wszystko wziął na swoją głowę. Nicola w pierwszej chwili nawet tego nie zauważył i nagle znów było jak dawniej, Jesse robił wszystko, on nic. Zasady. Te jego ciągłe zasady, którymi kierował się w życiu. To to jego serce, za dobre, o wiele za dobre do tego świata. Wszystkich uważał za dobrych i jeśli coś szło źle, zaczynał obwiniać siebie. Całe swoje życie ciągle robił coś dla kogoś innego, nigdy dla siebie, a i tak był szczęśliwy.... ale gdzieś po drodze ta technika zaczęła zawodzić... bo choć dla niego robił najwięcej, na nim najbardziej mu zależało, i tak go nie mógł uszczęśliwić. Nicola zrozumiał to niedawno. Jesse niczego od niego nie oczekiwał, rozwydrzył go do tego stopnia, że uważał za naturalne, że ma wszystko - za nic. Dopiero teraz zrozumiał, że to nie jest normalne... że to nie powinno być tak i że musi to naprawić, jeśli naprawdę chce z nim spędzić resztę swoich dni. A chciał.
Ech Jesse, tam w niebie ciągle toczą się o ciebie bitwy. Święty Paweł to cię chyba nie lubi, w końcu grasz mu na nosie, mówiąc, że sam sobie przeczy. Ale masz tam co najmniej dwoje dobrych i silnych opiekunów, co zawsze w końcu wyciągają cię z kłopotów. A i sam Szef musi cię lubić, w końcu jesteś lepszym jego emisariuszem od papieża. O kurde, dobrze, że to tylko twoje myśli Nicola, bo jakby to doszło do uszu twojego spowiednika... u którego byłeś po raz ostatni osiem lat temu, ekhe... Ej, Ty tam w górze, ja wiem, że kiedy Jessego leczyli, obiecywałem, że się poprawię w tej kwestii, ale Ty chyba nie brałeś tego na serio, co? W końcu jest kilka rzeczy, z których za diabła się nie będę spowiadać, bo dla mnie to nie grzech. A on by chyba tego wymagał. Słuchaj, weź ześlij na któregoś objawienie, bo ja mam dość tych bredni o grzeszeniu, miałem wrażenie, że się w tej kwestii dogadaliśmy, a Ty co? Ubaw masz ze mnie. No dobra, życie nie może być usłane różami, dzięki ci i za to, że swojego aniołka przekonałeś do mnie. I za to, że go nie zabierasz do siebie i pozwalasz mi naprawić to, co naknociłem. Święty Paweł pewnie Ci o niego głowę myje, to taki zawzięty staruszek. Ty wiesz co, poślij do niego Rose, takie oczy nawet jego zmiękczą i przestanie nawijać o rozpuście.
A właśnie... zwracam się do was jako do jego rodziców. Nie powinniście chcieć ze mną gadać, bo tak mu utrudniałem życie jak nikt na tej nędznej planecie. Ale bądźmy obiektywni, kilka dobrych rzeczy też dla niego zrobiłem, PRAWDA? No i kocha mnie, wciąż mnie kocha. Zadziwiający jest.
W zaistniałej sytuacji proszę o wsparcie. Wy tam chyba wiecie, że zamierzam to solidnie zreformować. Dłużej już tak nie będzie, przysięgam. Pomóżcie mu... niech będzie tak, jakby nie spotkało go nigdy nic złego.... niech będzie szczęśliwy.... Teraz już wiem, że on nie był szczęśliwy, bo ja nie byłem szczęśliwy, a ja nie byłem szczęśliwy, bo on nie był szczęśliwy... Wyszło mi to odrobinkę skomplikowanie, ale wy nie powinniście mieć problemów ze skapnięciem się w czym rzecz. Zresztą myślę, że macie tam dość filozofów, żeby tę kwestię w spokoju rozważać.
Chcę tylko, żeby się śmiał. Żeby czepiał się mnie jak kiedyś i potem całował na pogodzenie. Żeby był bardziej samolubny i rządził się czasem. Żeby od czasu do czasu czegoś nie zrobił z lenistwa. Żeby rzucił we mnie z raz jeden talerzem. Żeby na mnie wrzeszczał, kiedy zachowam się jak idiota. Żeby trzymał na wodzy mój cholerny egoizm i nie pozwalał mi zapominać o tym, co naprawdę dla mnie ważne. Żeby nie zapominał o moich błędach, dopóki ich nie naprawię. Żeby mówił mi o wszystkim, co go dręczy i przestał uważać za priorytet "nie martwienie mnie". Żeby kładł się do łóżka nie tylko ze stanem podgorączkowym, ale nawet ze zwykłym zmęczeniem albo bólem głowy i nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Żeby nie pozwalał mi na humory i grymasy.
I żeby się w końcu obudził, co to jest, dziesiąta rano, śpi od ośmiu godzin, jesteśmy na miejscu, wokół samochody trąbią jak najęte, a ten śpi i śpi.
- Jesse...
- Jezu, co... - ziewnął i przetarł oczy. - Gdzie jesteśmy?
- Trzeba było nie spać to byś wiedział. Wysiadka, słoneczko. Idziemy.
- Dokąd?
- Zobaczysz.
- Nicolaaa...
- Bądź cicho. - pocałował go w czubek nosa i pociągnął za sobą. Marudził tak rozkosznie, że Nicola miał ochotę krzyczeć z radości. Jeszcze będzie dobrze.... wszystko...
- Jezu, Jezu, Jezu, Jezu Chryste.... - wyjąkał chłopak.
- No co? - Nicola uśmiechnął się i pocałował go we włosy. - Wodospadu nie widziałeś?
- N... nie...
- Właściwie racja. - roześmiał się - Ale wiem jaką masz obsesję na punkcie wody. Działa na ciebie jak narkotyk. A w tej ilości...
- Ale czemu...
- No przecież powiedziałeś mi, że chciałbyś tu przyjechać.
- Kiedy? - spojrzał na niego z zaskoczeniem.
- Cóż... - przymknął oczy i z zakłopotaniem podrapał się po głowie - Jakiś czas temu.... trochę mi głupio, bo w związku z tym powinienem był cię tu przywieźć wcześniej.
- Ale kiedy to powiedziałem? Nie pamiętam...
- Nie dziwię się... - mruknął - No cóż... to było... nazajutrz potem jak się u nas zjawiłeś...
- CO?!
- Nie pamiętasz? W kuchni trwały obrady, my siedzieliśmy w salonie, na początku trochę skakałem po kanałach. Raz pojawiły się zdjęcia znad Niagary, a ty powiedziałeś " Jak rany, chciałbym tam kiedyś pojechać."
- Ni... Nicola... - szepnął
- No i widzisz? Tak to z tobą jest. Każdy normalny człowiek wkurzyłby się, że spełniam to po takim szmacie czasu, a ty się wzruszasz. Wacko, nie ma dwóch zdań. O, a od kiedy ty mnie publicznie całujesz, co?
- Mam to gdzieś. - uśmiechnął się - Ale... czemu dziś?
- Och, moje ty zero egoizmu... doprawdy, przesadzasz. Trzy i siedem to magiczne liczby, z takimi liczbami dobrze zaczynać nowy czas... A trzy razy siedem to dwadzieścia jeden, aniołeczku. Dzisiaj czwarty maj, czy ta data nic ci nie mówi?
- O Jezu...
- Jakie Jezu? Od dziś masz oficjalnie dwadzieścia jeden lat.... choć w życiu bym tego nie powiedział, ty nie będziesz wyglądać na tyle, aż skończysz sześćdziesiąt....
- KONAM ze śmiechu. - wykrzywił się - Czy ja się czepiam, kiedy ty na przykład nawet USIŁUJĄC sprzątać chodzisz w ciuchach za pół tysiąca?
- Tak. - skinął poważnie głową - Właśnie w tej chwili.

Był już wieczór i siedzieli w hotelu... siedzieli, jak siedzieli, Jessego nosiło po całym apartamencie, ale rzucał mu cały czas śliczne spojrzenia i uśmiechy. Nicola pokręcił w końcu głową i posadził go sobie na kolana, kiedy przelatywał obok niego.
- Siądziesz sobie, mucho utrapiona?
- A co? - pocałował go leciutko i połasił się do jego policzka.
- Karmelek jeden.... - zamruczał - Jest coś słodszego od ciebie?
- No... - pocałował go - Wata cukrowa...
- Nie lubię waty cukrowej.
- A mnie?
- Ciebie? Hm...
- Dobra, śpisz na kanapie. - wstał i pokazał mu język, po czym odwrócił się i odszedł z godnością.
- No co ty, przecież wiesz, że cię kocham! - pobiegł za nim, ale nie mógł go dogonić. Zatrzymał się.
- Jesse, wiem z doświadczenia, że gdzieś tam stoisz za drzwiami i czekasz, żeby mi podstawić nogę. Nie licz na to. I lepiej tu wróć...
Cisza.
- To ci coś dam....
Cisza.
- Jesse, mam jeszcze jeden prezent...
Cisza.
- Kupiłem godzinę temu...
Cisza.
- Mam go oddać?
- A co to jest?
- Chodź i zobacz... - roześmiał się. Wyszedł po chwili patrząc na niego nieufnie. - No chodź, chodź... Tam jest, w sypialni, pod łóżkiem... no idź, zobacz... - znów się roześmiał i poszedł za nim. Jesse wysunął pudło spod łóżka i szeroko otworzył usta. - Spotkałem tego faceta niedaleko hotelu. Siedział z bandą kumpli w trochę większym pudle, ale wyglądał na nieco samotnego. Ma co prawda dopiero dwa miesiące i czarno widzę następne cztery, ale jak mu spojrzałem w oczy od razu wiedziałem, że się dogadacie. Macie identyczne charaktery. Będziesz miał komu na mnie narzekać, on cię zrozumie.
- Ni... Ni... Nicola...
- Nawet pewna odziana w czerń dama, która mu towarzyszyła, nie była w stanie sprecyzować jakiej to kudłate coś jest rasy, choć ręczy, że to pies. No ale ty nigdy nie byłeś rasistą, więc to chyba nie problem.
- On jest... cudny...
- No widzisz, mówiłem, że cię przypomina. - roześmiał się i siadł na łóżku, opierając się na spiętrzonych poduszkach.
- Ale czemu?
- O Boże, ciężko z tobą dojść do ładu. Mogę ci dawać tyle prezentów ile mi się spodoba, zabronisz mi? A poza tym był mi potrzebny ktoś jako świadek.
- Jako świadek? - podniósł na niego zdziwiony wzrok.
- Musimy zweryfikować naszą umowę małżeńską. - kiwnął głową, aż włosy opadły mu na twarz. Jesse roześmiał się i biorąc szczeniaka na ręce podniósł się z podłogi. Nicola rzucił mu krytyczne spojrzenie spod włosów. - Sadzaj tego młodzieniaszka naprzeciw mnie, a sam siadaj mi na kolana chłopczyku. Muszę ci kilka rzeczy oznajmić i jednocześnie mówię, że to co teraz powiem nie podlega dyskusji i ma być traktowane jako świętość. Zrozumiano?
- Świętość mówisz? - zamrugał oczami i posadził psa na łóżku, co ten wykorzystał do natychmiastowego zaśnięcia.
- No nieee... - jęknął Nicola - Co to ma być? Świadek zasypia? Ty gdzie siadasz, powiedziałem na kolana, pieszczoszku.
- Nicola... - przewrócił oczami
- No chodź, chodź... tak nam będzie wygodniej.... od razu po weryfikacji przejdziemy do przypieczętowania umowy... - uśmiechnął się bezwstydnie.
- To znaczy? - zarumienił się lekko
- Jakbyś nie wiedział... - oparł łokcie na poduszkach i przyglądał mu się z ukosa. - Chodź... - wyciągnął dłoń i kiedy chłopak podał mu rękę, wciągnął go sobie na kolana. Pogłaskał zaczerwieniony policzek, patrząc głęboko w błyszczące oczy. Przytulił go do siebie i przesuwając pieszczotliwie palcami w jego włosach, pocałował lekko jego skroń. - Widzisz Jesse... kiedyś nie chciałem przyjąć do wiadomości tego, że miłość może opierać się na jakichś zasadach. Dopiero dzięki tobie zrozumiałem, na czym to polega. Ty, kochając dajesz z siebie wszystko i tylko to prawo się dla ciebie liczy. Ale to nie jest dobrze, jeśli zapominasz o sobie, kiedy masz obok kogoś, kto nie umie pamiętać o tobie zamiast ciebie. Jak ja...
- Nicola...
- Teraz bądź, cichutko, dobrze? - uśmiechnął się i znów go delikatnie pocałował. - A ty ustaliłeś sobie jakieś zasady, które w ogóle mi się nie podobają. Nie jestem kaleką ani małym dzieckiem, a ty wszystko robisz za mnie. Rozpuściłeś mnie i źle na tym wychodzisz. Nie ma tak. Nawet taki skończony egoista jak ja, źle się czuje jeśli zupełnie nic z siebie nie daje. W końcu to też przyjemność. Postulat pierwszy to to, że żyjemy na równych zasadach. Dobrze wiem, że ugotowanie obiadu przekracza moje możliwości, ale jestem pewien, że jestem w stanie nauczyć się robić choć śniadania i kolacje. Jestem do cholery, w połowie Francuzem!
Jesse zaśmiał się i pokręcił głową.
- No pięknie, on mi nie wierzy... Świadek! Proszę się obudzić i to zanotować. Ja ślubuję i się nauczę. Patrz, on mi uwierzył. Pies ma do mnie więcej zaufania niż ty! Nie całuj mnie teraz, ja próbuję być mądry. I na pewno umiem odkurzać. I myć podłogę tym czymś... Szmatą to bym chyba nie wyrobił, ale tym na pewno się uda. I mogę myć naczynia, ty będziesz wycierać. I jestem pewien, że obsługa pralki nie przekracza moich możliwości. Co prawda tam jest cholernie dużo guzików, ale co mi tam. Poświęcę chwilę życia na tego potwora. Do prasowania się nie pcham, do tego trzeba inteligencji. Zakupów lepiej też sam nie będę robił, ale pomagać ci mogę. I nie będę rozrzucać rzeczy po mieszkaniu. I będę odkładać książki na miejsce. A jak będziesz zmęczony albo będziesz miał dużo nauki masz mnie traktować jak służbę, capite? Ty też musisz mieć jakieś warunki do cholery. Czego beczysz? Nie całuj mnie mówię. Wiesz co, ty jesteś jeszcze głupszy niż ja, a to naprawdę spore osiągnięcie. Co się śmiejesz? Ja cię obrażam jakbyś nie zauważył. Aha i byłbym zapomniał. Zawsze masz mi mówić na co masz ochotę... a zwłaszcza jak będziesz miał ochotę na seks... Ała, za co? Masz mi zawracać głowę wszystkimi swoimi problemami nawet jak to będzie zgubienie zakrętki od długopisu. Masz marudzić, wściekać się, tłuc talerze i robić, co zechcesz, kiedy będziesz mieć zły humor... Wiesz, że najlepiej rozładowuje się emocje seksem? Oho, nie uderzyłeś mnie...Ała, a jednak... udawaj, udawaj dewocie jeden, już ja wiem, co ty umiesz wyprawić w nocy... I czego się rumienisz? Umiesz, umiesz, święta Klaro prześliczna. Moje słodkie, niewinne maleństwo... - szepnął i pocałował go w usta. - I od tych wakacji zaczynamy objazd świata. Pamiętam jak kiedyś ciągle mówiłeś o wszystkich miejscach, gdzie chciałbyś być. Jak dotąd jeszcze nawet nie wyjechałeś z kraju. To przeze mnie. Wszędzie już byłem i rozleniwiłem się potwornie. Ale teraz mogę tobie pokazać wszystko co sam widziałem i jeszcze więcej. Nauczę cię piękna świata jak cię uczyłem ars amandi. Znowu się czerwienisz! Skaranie boskie z tym chłopakiem! A ty mnie nauczysz cieszyć się z każdego drobiazgu, tak jak tylko ty na całym świecie umiesz. I będziemy szczęśliwsi od całego świata. I kochać się będziemy bardziej niż cały świat...
Położył się z nim na łóżku i pocałował mocno.
- Zgadzasz się?
- Tak...
- Więc trzeba przypieczętować układ.... - uśmiechnął się i dmuchnął mu w twarz.
- Zaraz...
- Czemu zaraz?
- Świadek jest nieletni. Ląduje w salonie. - roześmiał się i wyniósł szczeniaka z pokoju, wracając po chwili i klękając na łóżku.
Nicola klęknął naprzeciw niego i przyciągnął go do siebie, obejmując w pasie. Otarł się policzkiem o jego skroń
- Kocham cię...
- Udowodnij... - szepnął Jesse i zbliżył swoje usta do jego warg.













 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 13:22:29
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (kethry@interia.pl) 14:57 15-08-2004
Przeczytane jednym tchem, niemal do samego switu. Poruszajace, zachwycajace i doskonale smiley
Rahead (Brak e-maila) 15:53 17-08-2004
Chyba wszystko już zostało powiedziane smiley

Tyle że czytane za dnia smiley

Pozatym eee jedno ale... No cóż wydawało mi się że czasem komplikujesz ich życie na siłe...
Rahead (rahead@interia.pl) 15:55 17-08-2004
Mój mailik... Nie chcę cię pozbawiać sząsy do przekonania mne że tak nie jest smiley (kurcze to trochę snobistycznie brzmi czy mi się wydaje...)
Luna (Luna_sea@interia.pl) 22:39 20-08-2004
Pochłoniło mnie cała od poczatku do konca.Głupio to zabrzmi ale w tym opowiadanku czuje sie \"dusze\" i to mi sie własnie podoba.Zycze wielu takich dzieł^^
Cone (alexiel@bravo.pl) 23:30 20-08-2004
świetne ^^ tyle mogę powiedzieć ^^ ale fakt czasami te komplikacje wydają się być wymuszone, a te \"brednie\" Jessa jak dla mnie brzmią trochę zbyt sensownie i.... zbyt długo ^^\"
primea^^ (Brak e-maila) 00:05 21-08-2004
nyah, Sach-chan, ty juz wiesz co ja powiem^^ jedyny minus? ze chciałabym tego więcej^^ ale pewnie ty juz nie chcesz opisywac ich wspólnego, słodkiego żywota?smiley no nic, pri i tak to czyta bez przerwy^^I faktycznie, czuje się \'dszę\'^^ i to wcale nie brzmi głupio, ja lubię tylko opka z duszą ich twórców, wtedy stają się nie tylko textem a dziełem, to duża róźnica
Natiss (natiss@tlen.pl) 23:02 22-08-2004
Zgadzam sie z resztą. Twoje opowiadanie ma w sobie to \"coś\" co wciąga jak bagno i nie chce wypuścić. Ech... Chcę więcej takich opowiadań.
STOKROTKA (Brak e-maila) 12:22 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Alexa (Brak e-maila) 15:03 27-08-2004
poprostu super^^
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 20:00 27-08-2004
No dobrze, jak zwykle wszystkich kocham....(Nache, jak tu się gdzieś kryjesz, nie krytykuj znów za wyznania miłosnesmiley
Oto odzew rozwydrzonej boginismiley
Oks, Rahead uczucia me dla ciebie są jak najcieplejsze, nie mniej chwilowo nie wyrabiam z odpowiadaniem na te maile, które inni do mnie wysyłają i nie bardzo mam jak wysyłać jeszcze sama^^. Wszystkich tych, którym zawadza nagromadzenie \"upadków\" odsyłam do prologu i tytułów. Tekst ma z założenia strukturę epizodyczną i opiera się bardziej na symbolach i wyrwanych scenach niż twardo trzyma ziemi - czy ktoś kiedyś WIDZIAŁ taki ołtarz??????^^;;; Katolicki kraj w końcu, ja wiem, że fani yaoi z rzadka co dzień do kościółka biegają, a i nie w każdym kościółku są takie cudeńka, ale ja jestem wredna baba i zachowuję się jak moja eks-polonistkasmiley Wiem, że ja momentami przesadzam z metafizyką, ale cóż robićsmiley
Cone, do twojej wiadomości - mój ojciec kiedyś pracował w szpitalu psychiatrycznym i mam sąsiadkę, przybraną kuzynkę oraz koleżankę ze szkoły (i nauczyciela, ale wyleczonego) chorych psychicznie - czy to ci wystarcza jako dowód moich jako takich kompetencji w zakresie znajomości zachowania tzw. przypadków klinicznych? Do docenta psychiatrii nie aspiruję, niemniej jednak coś tam wiem.... Może stąd moja obsesja na punkcie szaleństwa?^^;;; Boże, i znowu się rozgadałam, gaduła paskudna.....
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 21:59 04-09-2004
Spodobało mi się to opowiadanie, zwłaszcza pierwsza część. Zgadzam się jednak z Rahead i Cone - troszkę wymuszone są te ich problemy... Zwłaszcza na Jessem się wyżyłaś, tak mi się coś zdaje... Ale poza tym opko jest świetne, jak wszystkie twoje zresztą, i niezmiennie pozostajesz moja ulubioną autorką ^_^
Emi (Emi_Yume@interia.pl) 00:56 12-09-2004
No, tu mnie jeszcze nie było, czas nadrobić zaległości.
Kocham ten tryptyk miłościa wielką a dziką, część druga czytana nieskończoną ilość razy, jest BOSKIE!
Czemu ja nie mam talentu literackiego?! Aż mnie brzuch boli i tez się czuję jak margines, jak to napisała moja genialna siostrzyczka (a zupełnie niesłusznie, nawiasem mówiąć). To jest mistrzostwo świata, krótko mówiąc. Zuzaa jeszcze tego nie zna, jak jej w końcu przeczytam to pewnie padnie ;P
Ja nie wiem, czego się ludzie czepiacie, to opowiadanie jest wspaniałe, dramatyzm musi być! Wciąga jak odkurzacz smiley
Głębokie pokłony dla autorki (i nie krzyczę, żeby później znowu nie było na mnie ;P)
Soma (dreams@yoricksoft.pl) 18:45 14-09-2004
Kurcze, aż się zdziwiłam, że jeszcze wcześniej nie przeczytałam tego opowiadania, a wydawało mi się, że przeczytałam już wszystko na tej stronie z twórczości szanownej autorki^^ Tak więc teraz nastąpi konstruktywna krytyka...Więc opowiadanie jest świetne, bardzo poruszające, poprostu boskie, ale...to nie koniec mojego wywodu^^...tak więc bohaterowie są naprawdę wspaniali, chociaż mimo wszystko ich niezwykłe charaktery powodują, że postacie są tak jakby odrealnione, a jednocześnie są takie prawdziwe i niesamowite. Obydwoje bohaterów mimo przepaści różnic jakie ich dzielą, niesamowicie do siebie pasują i są niesamowicie do siebie podobni(?)Jedno mnie tylko drażniło...albo nie...często zbijało mnie z tropu, a minowice kwestia, którą można umieścić w jednym bardzo mądrym zdaniu: \"Chodzą wciąż tą samą drogą, ale spotkać się nie mogą\" cóż, naprawdę tak odczuwam relację między bohaterami. Bardzo ładnie zaprojektowane i stworzone są postacie drugoplanowe, te jednak mają w sobie więcej realizmu niż główni bohaterowie. Bardzo ładne opisy otoczenia, osób i zdarzeń. Co do fabuły, to jest bardzo oryginalna, można by żec, można odnaleźć zdarzenia piękne i wzruszając, jak i dramatyczne, smutne, przygnębiające. Bardzo podobała mi się relacja uczuć i przedstawienie choroby umysłowej, to było także bardzo niezwykłe. Czytając to odczuwałam niezwykłą więź z bohaterami, mimo, że nigdy nie znalazłam się w podobnych sytuacjach i w takowych się już zapewne nie znajdę. Mimo, że wszystko jest na papierze(tu w formie elektronicznej)czułam, że postacie żyją, że wszystkie uczucia emanują i obezwładniają, jakby wszystko było prawdziwe i cóż... utwór bardzo filozoficzny i refleksyjny. Opowiadanie bardzo przyjemnie, chociaż nie lekko się czyta. Napisane bardzo profesjonalnie i twórczo, oczywiście nie twierdzę, aby autorka była nieprofesjonalna, o nie, tylko poprostu nie wiem. Z przyjemnością przeczytałam, bo coraz rządziej już można spotkaś takie dzieła. Przeczytam napewno jeszcze wiele razy. Pozdrawiam i życzę autorce zapału, chęci i weny do pisania równie niezwykłych i wspaniałych dzieł.
Ashura (Brak e-maila) 21:13 28-09-2004
To opko naprawde jest i wzruszajace i madre,i naprawde przykuwa do monitora.Wprawdzie faktycznie w pewnym momencie robi sie jakby naciagane i zaaa dlugie ale pod koniec jest znowu super.Ogolna ocena -5.
kasiuniaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa (Brak e-maila) 19:10 05-10-2004
super tekst bardzo kocham psy to najlepsze stworzenia na całym świecie pozdrawiam wszsytkich miłośników psów jeśli ktos tak jak ja lubi pieski to niech napisze na gg 8886172 czeakm na nowych przyjaciół pozdrooooooooo
_sol_ (zireael1@tlen.pl) 19:26 26-10-2004
Zachwycające owszem, owszem. Jednak po którymś razie np. mnie zaczęło to przypominać Zetsuai i Bronze. Cholera. Raz jedemu coś się dzieje potem drugiemu. Tutaj podobnie. Najpierw jeden rani a potem drugi. No drugi to może troche mniej niż pierwszy... Ale jednak. Jakby nie mogli sobie powiedzieć tego w twarz tylko w jakieś głupie chowanego się bawią. Ja wiem, że taka była jego rola ale Jesse/?/ mógł się chociaż trochę wkurzyć na niego. I dlaczego zawsze po pogodzeniu się szli do łóżka? Choleraa czy nie istnieją już inne drogi dojścia do porozumienia bądź jego przypieczętowania?
Ten Nicola też jakiś dziwny... Przeprasza go i mówi, że nie będzie jednak za chwile zmienia zdanie. A potem znów przeprasza i tak w kółko. On w sumie był jakiś opętany? Czy czegoś szukał, ale tak jakoś podczas czytania za bardzo o tym nie myślałam.
Mimo wszystko jestem na tak^^ i nawet pobeczałam się jak wurzycił go z domu. Ten moment najbardziej mi się podobał i te gwałtowne przeżycia, które się kumulowały przez cały czas w tym chłopaku. Tak bardzo żywo, chaotycznie a jednak logicznie. ¦wietnie. Osobiśnie bardzo podobała mi się postać Jessiego. Boże jak to się odmienia? Mam taki zwyczaj, że jak widze imię zawsze je omijam i w sumie nie wiem jak bohaterowie się nazywają O.o Mój błąd. Dobra kończe, bo jakbym chciała napisać wszystko co mnie wkurzyło a co przyprawiło o euforię...nie to nie byłoby możliwe. Trzeba by było mnie obserwować podczas czytania smiley
Pozdrawiam, _sol_
(Brak e-maila) 20:36 20-11-2004
to jest świetne. po prostu brakuje mi słów. oprócz zajefajnie opwiedzianej historii zawiera przesłanie. lepsze być nie mogło ^_________________________^
Noriko (noriko16@interia.pl) 14:24 26-11-2004
to jest boskie...
Troszeczke jak telenowela ale kto tak naprawdę nie lubi telenowel? ^^ Jetes genialna!!!! pozdrawiam
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 23:15 02-12-2004
Absolutnie zakochana w Twoich pracach jestemsmiley Tryptyk jest wspaniały, choć jakoś w środku trzeciej części wydawał mi się trochę wymuszony, dwie pierwsze jakoś bardziej gładko, łatwiej mi się czytało. Uwaga do Sol - zachowanie Nicola nie było niestety wcale takie nirealistyczne, mam nieprzyjemność znać osobiście podobny przypadek w osobie chłopaka przyjaciółki, którego ona znosi niemal z cierpliwośćią Jessego...Miłość dziwna jest.
Wracając do opowiadania, podobało mi się bardzo, sama koncepcja tryptyku podbiła mnie od razu. Chyba nawet zapaleni fani yaoi powinni częściej chodzić do kościoła - sztuka sakralna rulessmiley
Neferet (Brak e-maila) 22:34 05-05-2005
Czytałam 6 godz ale przeczytaąłm całe! Vivat dla cudownej autorki!
Bartek (Brak e-maila) 18:40 25-05-2005
Wbrew pozorom takie mijanie sie postaci i ich charaktery ...wcale nie sa oderwane od rzeczywistości. Takie osoby istnieja ...
Odnośnie samego dzieła : GENIALNE ! >.> trzeba to gdzieś wydać xD
asjana (Brak e-maila) 20:20 08-06-2005
zblizam sie do konca drugiej czesci i znow chce mi sie plakakc kobieto ty naprawde potrafisz wyciskac z ludzi lzy czemu oni musza byc najpier tak strasnie nieszczesliwi a dopiero potem coos moze im sie ulozycz takie sa moje odczucia w tym miejscu zobaczymy co bedzie po 3 czesci ale trzeba ci przyznac piszesz genialnie
Hastings (Brak e-maila) 10:50 21-12-2005
Absolutnie niesamowicie super opowiadaniesmileysmileysmiley
Katarina (Katarineczka@op.pl) 01:38 04-04-2006
Od jakiegoś czasu przymierzałam się do tego opowiadania, ale jak w końcu na dobre zaczęłam, to nie mogłam się oderwać i dotrwałam do końca. I nie uważam tego czasu za stracony.

Czy ktoś ci już mówił, że piszesz bardzo kobieco? Koncentrujesz się bardzo na emocjach, czasami nie pozostawiając nawet pola do wyobraźni. Tego mi właśnie brakowało. Jak to się mówi? Że nie można patrzeć na problem tylko z jednej strony? Hmmm...
Niemniej jednak jesteś jedną z moich ulubionych autorek na tej stronie i niezaprzeczalnie masz talent i szeroką wiedzę. To by było na tyle. Pozdrawiam ^^

Ach, właśnie. Dlaczego tak męczysz tych swoich bohaterów? Ja jestem do tego całkowicie niezdolna. Zaraz robi mi się ich żal...
sintesis (Brak e-maila) 01:07 03-07-2006
cudownosci po prostu moge czytac to dzielo w nieskonczonos... jestem tak zachwycona, az brakuje mi wznioslych slow...genialne boskie idealne, wstrzasnelo moimi wszystkimi uczuciami... skladam poklony uwielbienia w strone geniuszu autorki
kei (enigma@ny.pl) 21:23 21-09-2006
żgadzam się z przedmówcami ^^, opowiadanie majstersztyk i kropka!
Yumi (Brak e-maila) 23:34 13-10-2006
Cudowne...Nic więcej napisać sie nie da...Postacie wyobrażałam sobie jako osoby z Death Note...
pelle (Brak e-maila) 16:14 31-12-2006
piekne sceny erotyczne.
(Carmen) (Brak e-maila) 11:27 02-07-2007
Naprawde mi sie podobalo. Jest pieknie to jest drugie opowiadanie przy ktorym naprawde sie wzruszylam i smialam jednoczesne. Swietnie opisane momenty romantyczne ale nie przerobione na tani melodramat dzieki komicznym dialogom. Boskie
Milkiel (Brak e-maila) 13:30 06-09-2007
Świetne cały czas płakałam
(Brak e-maila) 00:32 15-12-2007
Śliczne, wzruszające, cudowne... i co tam jeszcze można dodać smiley
Czytane od późnego popołudnia do północy i nawet jeszcze dłużej smiley
Idealne (choć parę przecinków itp. na pewno by nie zaszkodziło, no i w części drugiej było zdecydowanie za dużo akcji zbyt ciasno upakowanej), ale tak naprawdę nie bardzo jest czego się czepiać.
Gratuluję talentu!
O, właśnie tak to można nazwać: DZIEŁEM.
PS Ciekawe, czemu odniosłam wrażenie, że jestem tak egoistyczna jak Nicola? smiley
A zaraz potem, że doskonale znam osobę niezwykle podobną do Jesse. I że w moim otoczeniu jest taka osoba, którą traktuję jak Nicola Jesse...
Oj, niesamowity utwór, przepiękne dzieło. Żeby to więcej było takich w świeci. Ech. To bym nigdy nie odrywała się od komputera. smiley
Dobra, idę spać, bo zaraz usnę na siedząco smiley Dobranoc.
Cirilla (cirilla@poczta.onet.eu) 00:33 15-12-2007
Zapomniałam wpisać nick do komentarza smiley
Hellgirl (Brak e-maila) 20:59 12-02-2008
powinieneś to wydrukować, zgłoś sie do jakiegoś wydawnictwa, na pewno dadza ci szanse
stahiros@onet.pl (16:36 20-03-2010)
Nie wiem w sumie, czy to dobre. Nie zwróciłam uwagi. Ale jest w tym taki ładunek emocjonalny, tyle namiętności... Wstrząsające i do głębi porusza. Mam tylko jedno pytanie. Czy Autorka tęskni za miłością, czy już ją znalazła?
Avi
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum