The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 20 2024 11:04:17   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Przez zasłonę 1
Disclamer: Świat Mroku, systemy "Mag: Wstąpienie" i "Wampir: Maskarada" należą do wydawnictwa White Wolf. Postaci pojawiające się w historii są w większości stworzone przeze mnie i moich graczy. Kilka postaci zaczerpniętych z podręczników zostało przetworzonych i zinterpretowanych zgodnie z widzimisie Mistrza Gry (czyli moim). Pairing: Sporo różnych, dotyczą głównie postaci autorskich.

I feel it snowing under my skin
I keep on falling into this dream
Andru Donalds Snowin' under my Skin


1
PRZEZ ZASŁONĘ






Co widzisz, gdy zamykasz oczy?
Widziałem śnieg. Miniaturowe kryształki lodu wirowały mi pod powiekami. Śnieg był ukojeniem i przeznaczeniem.
Spytałem ją czy też go widzi. Zaprzeczyła.
- Widzę gwiazdy, niezliczoną ilość gwiazd.
Pomyślałem, że każdy musi mieć coś, co widzi, zamykając oczy. Że ten obraz pod powiekami jest obrazem duszy.
Poniekąd miałem rację.

* * *


Zatracam sam siebie, zapadam się, coraz głębiej i głębiej. Jego ciało jest jak pochłaniająca mnie otchłań, niewiarygodnie głębokie, tak, jak nigdy wcześniej ciało żadnego mężczyzny czy kobiety. To już nie jest doznanie fizyczne - przekracza granice wszystkiego, czego dotąd doświadczyłem. Po drugiej stronie wyczuwam wszystko to, co dotąd postrzegałem jako transcendentne. To przestrzeń, wszechogarniająca i pozbawiona granic.
Jestem ponad moim ciałem, widzę je z góry, pochylone nad szczupłym, ciemnowłosym mężczyzną, zastygłe w orgazmicznym spazmie.
Widzę śnieg, spadający nieubłaganie, przyklejający się do mojej rozpalonej skóry.
Widzę własną duszę, rozbijającą od środka kruchą iluzję osobowości. Moje Ja rozpada się na miliardy kawałków. W tym, co pozostało, przeglądam się jak w zwierciadle.
Ułamek sekundy rozciągnięty w wieczność.
Potem spoglądam dwiema parami oczu - na moje łóżko i mężczyznę leżącego na nim. Jego twarz wykrzywia ekstaza. Mam wrażenie, że znam go od wieków - a równocześnie że widzę go po raz pierwszy. Jest czymś nowym, obcym, choć cały czas zanurzony jestem w jego ciele. Czuję się, jakbym spoglądał na niego nowymi oczyma. Dwiema parami oczu.
Druga należy do mnie - i nie do mnie. Do nowego-starego elementu we mnie.
I w chwili, w której to sobie uzmysławiam, wracam do własnego ciała, podejmuję przerwany krzyk, przeżywam do końca orgazm, który już nigdy się nie powtórzy.

* * *


Jeśli słyszałem kiedyś jakąś piosenkę Comy, nie zapadła mi w pamięć, więc pójście na koncert tego zespołu traktowałem jako nowość, ciekawostkę. Także i lokal, w którym mieli grać nie należał do często przeze mnie uczęszczanych - byłem tam jeszcze przed magisterką, z moją ówczesną dziewczyną. Sympatyczne miejsce, klimatyczne, urządzone ze smakiem. Potem nie miałem za bardzo okazji go odwiedzić, więc koncert miał być dla mnie podwójną atrakcją. Potrójną właściwie, biorąc pod uwagę tego faceta.
Zjawił się w moim życiu wraz z marcem. Odpowiedział na ogłoszenie które umieściłem w sieci tydzień wcześniej, po tym, jak pożegnałem kolesia, z którym umawiałem się wcześniej. Żona faceta zrobiła się podejrzliwa, a i ja miałem go dość - początkowo nie przeszkadzał mi, był czysty, zadbany i uprzejmy, ale stopniowo zaczęły mnie irytować jego nawyki - piskliwe jęki, które wydawał z siebie podczas seksu, nerwowe zerkanie na zegarek, rozbiegany wzrok. Paranoik, jak większość homo i bi w tym zakłamanym mieście, przekonany, że zaraz ktoś go zdemaskuje. Ciągle miał do mnie pretensje, że nie jestem zbyt dyskretny. Zanim wyczerpała się moja własna cierpliwość, zwiał, popędzany przez własne wyrzuty sumienia.
Świnia amoralna, potrzebowałem kasy. W mojej norze na Koletek zalągł się grzyb - pal licho moje zdrowie, kaszleć mogę, ale niech mi draństwo nie zżera książek. Więc próbując zebrać pieniądze na szlachetny cel remontu postanowiłem się spotkać z tym lekarzem.
Tyle że wcale się nie spodziewałem, że facet będzie tak wyglądał. Goście, z którymi się spotykam są różni - niektórzy nawet atrakcyjni, inni po prostu - zwyczajni, neutralni. Z kimś, kto absolutnie by mi się nie podoba po prostu bym nie mógł... a ten niestety zdecydowanie był w moim typie.
Dość wysoki, ale szczupły, miał w sobie coś specyficznego - w symetrycznej twarzy, w smukłych, zadbanych dłoniach i w płynnych ruchach. Coś androgynicznego - zawsze podobały mi się osoby mające w sobie jakąś cechę zawieszającą je w przestrzeni pomiędzy obiema płciami. I spojrzenie, przenikliwe spojrzenie jasnobrązowych oczu, świadczące tak o inteligencji, jak i o uporze. Żal takiego faceta w takim społeczeństwie jak nasze, naprawdę. Nawet się z nikim spotykać nie może, przynajmniej nie oficjalnie. Pewnie zobowiązania, może nawet żona.
Cóż, żony, jak się okazało, nie miał - ani obrączki, ani śladu po niej, ani zachowania wskazującego na to, by był w stałym związku. Cóż, wtedy nie był, ale... ale. No cóż.
Szczerze powiedziawszy, okazał się być najbardziej intrygującym facetem, z jakim się dotąd spotykałem. Ciągle jeszcze młody - ledwo co przekroczył trzydziestkę - był już, jak się okazało, profesorem (W gruncie rzeczy nie powiedział mi tego - znalazłem później jego zdjęcie w archiwalnym numerze gazety. Media roztrąbiły tę jego profesurę porządnie, bo i rzadko się zdarza tak szybki awans na polu naukowym... lepszy był od niego tylko ten koleś od robotyki...). Zaangażowany totalnie w swoją działkę, cholerny idealista uważający, że znalezienie przyczyn śmierci każdego z jego pacjentów przyśpieszy zbawienie świata. Dobrze, przesadzam z tym zbawieniem, ale niewątpliwie uważał, że ma misję. Przypuszczam, że miał też misję podniesienia standardu ubioru wśród krakowskiej inteligencji, a mnie, jako, że jestem zniewieściałym degeneratem a przy tym wzrokowcem, cholernie się spodobał jego lekki, czarny garnitur i bordowa koszula. I skończyło się na tym, że na kolejne spotkanie, tydzień po tym, szedłem o wiele gorliwiej, niż dotąd. Cóż, prawdę powiedziawszy należał do facetów, z którymi spotykałbym się i bez gratyfikacji, ale skoro już zdecydował się zasponsorować ratowanie moich książek przed grzybem, to nie zamierzałem narzekać.
Powinienem był już wtedy zorientować się, że coś jest nie tak. Kiedy w rozmowie napomknąłem, że coś dziwnego dzieje się ze światem, uniósł brew nieco za wysoko i trochę za spokojnie słuchał, gdy tłumaczyłem, na jakich podstawach opieram moje twierdzenie. Na boga, zawsze widziałem takie pozornie przypadkowe rzeczy i myślałem, że powinien je zauważać każdy człowiek obdarzony jako taką inteligencją. Więc kiedy zgodził się ze mną, nie uznałem tego za coś dziwnego. Podobnie nie zaniepokoił mnie nagły telefon, który przerwał nam rozmowę.
Odebrał. Widziałem jego minę - trochę zaniepokojoną, trochę rozbawioną.
- Jest z tobą?
Może wściekłą? Nachyliłem się nad stołem, przypatrując mu się uważnie.
- Do licha, powiedziałem ci, żebyś tego nie robił... Tak, wiem. Idę tam. Ale jeśli coś się stanie, nie żyjesz.
Wyłączył komórkę. Popatrzył na mnie. Na jego jasnych policzkach pojawił się cień zakłopotanego rumieńca.
- Przepraszam. Moja... lokatorka... - odkaszlnął. - Ma problemy. Wybacz.
- Nic się nie stało - uśmiechnąłem się. Gapiłem się jak głupi na ten jego rumieniec.
- Jeśli mógłbyś... nie miałbyś nic przeciw... chciałbym żebyśmy się znów spotkali...
- Oczywiście.
W tej chwili bardziej się zastanawiałem nad tym, czy podczas seksu też się tak czerwieni, niż nad tajemniczą lokatorką z problemami. Racjonalny umysł podsunął mi wizję studentki wynajmującej pokój i robiącej różne głupoty - jak to studenci, będąc doktorantem wiedziałem coś o tym.
Mój błąd, że tak łatwo to przełknąłem.
Rzeczy z Drugiej Strony wchodzą czasem w ludzkie życie w dziwaczny sposób.
Zadzwonił jeszcze tego wieczora, powiedział, że wszystko ok. Zaprosił na koncert. Wszystko wydawało się być najzupełniej normalne. Przez następny tydzień dręczyłem studentów Cyceronem, a jakąś część mojego mózgu nawiedzały kosmate myśli. Zastanawiałem się jaki ten mój młody lekarz, Daniel, jest w łóżku. Przypuszczałem, że jeśli ma jakiekolwiek doświadczenia z facetami, to raczej niewielkie. I zapewne, jak nazbyt wielu ludzi w jego sytuacji naukowo-finansowej, nie ma czasu ani możliwości, żeby szukać stałego związku z osobą tej samej płci. Nawet gdyby szukał i mu się udało, pewnie by się to skończyło skandalem. Moralność, cholera jasna...
W międzyczasie znalazłem płytę Comy. Chciałem wiedzieć, z czym będę mieć do czynienia. Puściłem ją w piątek wieczór, wiem, że zasnąłem gdzieś pod koniec.
Nocą spadł śnieg.
Wstałem z łóżka, podszedłem do otwartego na oścież okna... Pamiętam, że zdziwiłem się tym, że pada. Była już druga połowa marca i od dawna było ciepło. Wyciągnąłem rękę, pozwoliłem białej gwiazdce dotknąć skóry... potem była już tylko zamieć smagająca bezkresną białą połać...
Zawsze bałem się zamarznąć, bałem się śnieżycy. Podobno kiedy byłem mały zgubiłem się w zadymce podczas ferii zimowych. Nie pamiętam tego, ale to tłumaczyło moje sny i strach. Czasem śniłem, że zamarzam. Budziłem się szczękając zębami, biegłem do łazienki pod gorącą wodę, próbując pozbyć się wyimaginowanych odmrożeń. I racjonalizowałem, zwalając to na dziecięcą traumę. I w szufladzie, w stercie papieru poniewierał się wiersz, będący impresją tych snów...
Obudziłem się we własnym łóżku, okno było zamknięte, a za nim zaczynała się wiosna.
Była sobota, a ja miałem randkę z Danielem. Życie było piękne i nie przypuszczałem, że gość zamierza mnie wkopać w coś naprawdę pogiętego.

* * *

Zjawiłem się na miejscu u umówionej porze. Minęło sporo czasu, odkąd tu byłem, ale klub nie zdążył zmienić się bardzo. Ponoć ogólny zamysł wystroju powstał już w latach osiemdziesiątych, a to niezłe osiągnięcie, jak na ten kraj. Nie byłem nigdy gotem, ale znałem sporo ludzi z tego środowiska (urok bycia degeneratem...) i wiedziałem, że lokal, noszący, nomen omen, nazwę Gotyk, jest swoistą mekką krakowskiego mrocznego towarzystwa. Czegóż się zresztą spodziewać po klubie, w którym ściany średniowiecznej piwnicy zdobią zdjęcia z filmów o wampirach i lichtarze z grubymi, czerwonymi świecami? Dziś koncert miał być raczej rockowy, więc i publika była nieco bardziej zróżnicowana niż zwykle, a ja z moimi brązami i zieleniami nie wyróżniałem się z tłumu aż tak bardzo, jak mógłbym innego dnia. Zresztą, kto by się przejmował?
Daniel czekał - punktualny perfekcjonista. Ubrał się nieco bardziej ekstrawagancko, niż zazwyczaj - do diabła, ten facet chodził w fularze. Niech go coś za to przeklnie...
I za to, jaki wywinął mi numer.
W pierwszej chwili naprawdę mnie wmurowało - myślałem, że będziemy sami. Do diabła, snułem całkiem miłą wizję wizyty w jakimś hotelu - a nawet i w mojej zagrzybionej norze, gdyby było trzeba. Nie zakładałem obecności dziewczyny, zwłaszcza takiej bezczelnie klejącej się do mojego potencjalnego sponsora. Z naszych dotychczasowych rozmów wynikało, że nie miał nikogo - że praca i nauka skutecznie uniemożliwiały mu zdobycie partnera, i nie ważne, jakiej płci (no cóż, przynajmniej teraz widziałem, że jest bi). Więc byłbym nawet gotów uznać, że panienka ma status podobny do mojego - gdyby nie to, jak wyglądała.
Wiecie, nie da się kupić czyjejś niewinności. Osoba niewinna może sprzedać nawet swoje ciało, niewinna jednak pozostanie. W chwili, gdy świadomie i z premedytacją chcesz sprzedać SIEBIE, tracisz niewinność. Przedmiot transakcji znika bezpowrotnie, a kupiec nie dostaje, tego co chciał. Niewinność przynależy do osoby niewinnej, nie można jej oddać nikomu. Każdy, kto chce ją kupić lub odebrać siłą, dostanie tylko jej iluzję. Jedynym czym może się zadowolić, będzie posmak cudzej straty. Sam nie zyska niczego.
Daniel był za inteligentnym i za idealistycznym facetem, żeby szukać takich wrażeń. A nie oszukujmy się, zapłata za towarzystwo i seks dziewczynie wyglądającej tak, jak ta, która teraz siedziała koło niego, to próba kupienia niewinności.
Z drugiej strony, nie przypuszczałem też, że mógłby być na tyle perfidny, żeby uwieść nieletnią. Nawet nie przyszłoby mu to do głowy.
A dziewczę nie mogło mieć wiele ponad osiemnastkę. Wyglądało na ze szesnaście lat może... nie no, ja jestem degeneratem. Spałem z szesnastolatką, licealistką, którą uczyłem podczas szkolnych praktyk. Słodkie stworzenie o figurze chłopaka i nastroszonej czarnej fryzurce. Ale ja jestem amoralny. Daniel nie był (Czyżbym go idealizował?). Zresztą, nie uwiodłem tej dziewczyny... to inna historia zresztą...
Tak czy inaczej, dziewczyna miała twarz dziecka, dziecka z dużymi oczyma, jasnacholeraniebieskimi. Z blond lokami. I cholera, czerwieniła się, kiedy Daniel, wpatrzony w nią jak w obraz, całował ją w skroń.
Jasnacholera. Ja o nim fantazjuję, a ten, perfidna świnia, tuż pod moim nosem, znajduje sobie dziewczynę. Byłem pewien, że nawet się czegoś takiego nie spodziewał, kiedy się ze mną umawiał.
Z drugiej strony, jeśli jest bi...
Stop, idioto. To ewidentny koniec. Jest tak na amen w dziewczynie zakochany, że pewnie zaraz mnie poinformuje, że nasza znajomość się skończy, zanim się na dobre zaczęła.
Pa, pa remoncie.
A ja zaczynałem dupka lubić...
A dupek się uśmiechnął. Szeroko i radośnie. Wszystko się w nim śmiało - usta, oczy, całe jego cholerne ja.
Zrobiłem dobrą minę do złej gry, przywitałem się.
Dziewczątko podniosło oczy, popatrzyło na mnie zza firanek - dosłownie - rzęs.
Jasnacholera po raz kolejny. Co jest z jej oczyma?
Miała w oczach całą cholerną galaktykę.
Poczułem, że marzną mi czubki palców.
Podałem jej dłoń. Miała małe, cieplutkie, mięciutkie paluszki. Miała po za tym obcy akcent i dziwaczne imię, jak cholerny wytwór wyobraźni nastolatki.
- Twilight - przedstawiła się.
- Szymon - powiedziałem.
- Wiem. Daniel mi mówił.
Och, powiedział jej wszystko.
Ale w sumie miło z jej strony, że nie rzuciła się wydrapać mi oczu za to, że planowałam randkę i seks z jej prywatnością własną. Plus dla niej, przynajmniej wyglądała na otwartą.
Zostawiłem kurtkę i poszedłem zamówić piwo. Na scenie w lokalu zaczęła rozkładać się ekipa, przy stolikach przybywało gości. W sumie kiedy się rozglądałem, zauważyłem parę ciekawych osób, doszedłem więc do wniosku, że jakby co, odkuję sobie, perfidnie, z cholerną premedytacją, zmarnowaną szansę na seks. Jeśli będzie trzeba, zamierzałem zacząć kogoś podrywać przy Danielu, choć nie sądziłem, że mógłby to zauważyć.
Niestety (Och? To raczej złe słowo) rzeczywistość szykowała dla mnie kolejną serię niespodzianek. Ledwo bowiem zdążyłem wrócić do stolika, ledwo kelnerka zdążyła przynieść moje piwo, wraz z drinkiem dla blondyneczki i winem dla Daniela (szpaner!), już do naszego stolika dosiadła się kolejna osoba.
Jasnacholera (powtarzam się) czy to jakaś parada oryginałów? Nie, żeby takich tu brakowało, ale pierwszy raz ujrzałem kogoś, kto wyglądał TAK.
Był nieludzki - nieludzko piękny. Miał perfekcyjnie regularne rysy, skórę jak marmur, cholera, cały był jak wyrzeźbiony z marmuru, tylko czarne włosy błyszczały mu jak jedwab. Był wysoki, nawet z pół centymetra wyższy ode mnie, miał ostre rysy, drugi, prosty nos i błyszczące, czarne jak węgle oczy. Do tego wargi - piękne, wąskie, uśmiechnięte ironicznie. Boże dowolny, w tym miejscu to się samo narzucało - wampir. No dobra, znów racjonalizowałem - po prostu jakiś skrajny ekscentryk, którego było stać na ciuchy i makijaż jak z filmu. Tfu, jeśli Daniel chciał swoimi kreacjami ocalić krakowską modę, a przy okazji uśmiercić jednego doktoranta filozofii, to ten facet zamierzał chyba doprowadzić do białej gorączki bywalców klubu. A jeśli na co dzień ubierał się przynajmniej w połowie tak, jak teraz - drżyj krakowska matrono, bo bordo twojej sukni właśnie wyblakło i straciło znaczenie. Nie jesteś godna nosić szlachetnego koloru, który najwyraźniej upodobał sobie ten osobnik.
Wizja poderwania kogokolwiek nagle stała się mało istotna. Gapiłem się na wampirycznego kolesia, kiedy ten witał się z Danielem i z jego panienką.
Naprawdę coś było nie tak, bo patrzył się na dziewczątko, jakby chciał je zjeść, a przynajmniej ugryźć w alabastrową szyję - a Twilight spojrzała na niego nie jak idealna ofiara wampira, ale jak jakaś łowczyni - i to nie Buffy, co przywali kopniakiem, ale ktoś, kogo w życiu swoim nie widziałem. Taka do wampira podejdzie, uśmiechnie się, uda ofiarę, pozwoli się ugryźć - i w tym samym momencie kołek w serce wbije. Więc właśnie - uśmiechała się do niego, jakby gdzieś pod obcisłą czarną sukienką miała schowany kołek. A przynajmniej główkę czosnku między piersiami. Oj?
A Daniel wstał, uśmiechnął się szeroko, zaprosił "wampira" do naszego stolika.
- To jest pan Hrabia - przedstawił go, puszczając oko, jakby znał prawdziwe imię mężczyzny i powód, dla którego ten jakże niesamowity osobnik nie chciał (chyba?) go podawać.
"Wampir" odchrząknął, jakby zamierzał poprawić go - ale nie powiedział niczego, nie podał swojego imienia. Zlustrował mnie wzrokiem, potem jednak wrócił do kontemplowania dziewczyny, która demonstracyjnie wtuliła się w swojego partnera. Zupełnie, jakby zamierzała pokazać "panu Hrabiemu" język. Co jest? Czemu jemu, a nie mnie? To mnie miał jej osobisty płacić za seks, a ten facet z nim nie spał nigdy, tego byłem pewien. Bo gdyby był to zrobił, to co ja robiłbym tu teraz?
Usiadł. Gdzieś pomiędzy mną, a przytuloną do siebie parką (Dłonie Daniela na karku dziewczyny, przeczesujące złote loki. Czemu czuję się zazdrosny, skoro to miał być układ finansowy?). Poczułem bijący od niego chłód. Zobaczyłem dłonie wystające spod bujnych koronek mankietów. Długie palce wieńczyły perłowe w połysku, wyszlifowane w szpic paznokcie. Zalśnił masywny srebrny sygnet.
Kelnerka wróciła z kolejnym kieliszkiem wina. Rozparty na swoim fotelu "wampir" wyszczerzył do niej lśniące zęby. Potem spojrzał w kierunku Twilight.
- A więc jednak. Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolna.
Oj, ile jadu w tym melodyjnym głosie. A dziewczyna śmieje się perliście.
- Zdolna do czego?
- Do niewierności. Jak się z tym teraz czujesz?
- Wierność może się objawiać na wiele sposobów.
Do czego on pije? Słuchałem z zainteresowaniem, tak, że nieomal umknęły mi pierwsze riffy gitary. Zespół wszedł na scenę, zaczynając koncert od tytułowej piosenki swojej płyty.
Przed świtem obudziłem się by żyć, wplątany w cudzą pościel, w cudze sny, pomiędzy pożądaniem a rozkoszą tkwi dolina nocy...
- Och, a jak objawia się w twoim przypadku?
- Zastanów się lepiej, jak objawia się w twoim.
Uśmiechała się, w jej oczach wirowały gwiazdy. A ja czułem śnieg spadający na moją skórę. Może to obecność tego "wampira". Nie znoszę zimna. Ale to, jak ta dwójka walczy między sobą było wręcz niesamowite. Każde ich słowo wibrowało od podtekstów. I cholera, nie przeszkadzało mi nawet to, że najwyraźniej byłem tylko narzędziem, z pomocą którego ktoś (Daniel?) zamierzał rozwiązać ten "mały" problem.
...Zapewne każdy choć raz utracił wiarę jak ja, obym nie bliżej stał sennego dnia w królestwie mroku...- Marnujesz czas swoją zazdrością, królewno.
- Uważasz, że mam powód do zazdrości?
- Uważam, że nie powinnaś oskarżać go o zdradę, sama zdradzając.
- A ty, może powinieneś się przyznać, hmmm? - przechyliła główkę i uśmiechnęła się. Mały aniołek z diabelskimi ognikami w ślicznych oczach.
Daniel przytulił ją, jego twarzy wyrażała bezgraniczną dumę i miłość.
Popatrzyłem w bok, na scenę, na wokalistę ściskającego mikrofon w dłoniach. Obraz był zamglony, zasnuty dymem z papierosów. Mężczyzna śpiewał z namaszczeniem, a słowa piosenki docierały do mnie, nabierając nowego znaczenia. Przypomniałem sobie, jak słuchałem ich poprzedniego wieczora, wciśnięty w fotel, jak zasypiałem pomału, a mój umysł wychodził na spotkanie ze śnieżycą...
I słuchając piosenki, patrząc na Daniela, Twilight, mężczyznę nazywanego "Hrabią" zaczynałem rozumieć, że właśnie dotykam zupełnie innego świata.
Zespół wykonał parę kolejnych utworów, ja wypiłem piwo do końca. Blondyneczka wysączyła swojego drinka i wylądowała na kolanach Daniela, równie zaskoczonego, co zadowolonego. Ucałowała go gorąco w usta, widziałem różowy języczek ślizgający się po wargach mojego lekarza. Na złość mi, na złość "wampirowi". Moje, nie dam.
A proszę, zatrzymaj go sobie, ja chce tej tajemnicy, której ślady widzę w waszych oczach.
Tymczasem do stolika podeszła kolejna osoba. Kobieta tym razem, czterdziestolatka nosząca wiktoriański strój z wdziękiem przystojącym raczej gotce niż starej pannie. Ani wysoki kołnierzyk, ani kamea, ani starannie upięte włosy nie upodabniały jej do angielskiej guwernantki, choć ze swoja chudością mogłaby taką być. Nie wiem, jak ona to robiła, ale nie widziałem w niej ani grama ascetycznej surowości, jaka przysługiwałaby kobiecie w tym wieku i tym stroju. Za to widziałem pewną dziwną melancholię.
"Hrabia" wstał pośpiesznie, na jego twarzy malowało się zaskoczenie. Ujął dłoń kobiety, ucałował długie palce o czarnych paznokciach. Daniel jakoś wyplątał się spod swojego słodkiego ciężaru, także uprzejmy. Podniosłem się i ja, a co ja będę niegrzeczny wobec damy.
Przedstawiła się jako Rachela. Bez nazwiska, Rachela, po prostu. Wyspiańskim zapachniało, nic tylko się za chochołem rozglądać...
Za to "wampir" zechciał się przedstawić. Boże wielki, nawet miałem prawo przypuszczać, że to jego prawdziwe nazwisko...
- Tivadar Drugeth - oznajmił.
Daniel się skrzywił. Usiadł na swoim miejscu. Twilight też. (Na jego kolanach znaczy się...)
Rachela zajęła krzesło zwolnione przez blondyneczkę. Na stole postawiła kieliszek z winem, białym dla odmiany. Uśmiechnęła się ciepło do Daniela, do Tivadara, do Twilight. Do mnie nawet.
To "wampir" odezwał się pierwszy. Do kobiety.
- Czuję się zaszczycony spotkaniem z panią - rzekł.
- A ja zaskoczona tym, jak niezwykłych znajomych ma pan Świętojański.
- Ma pani coś przeciw nam?
- Ależ skąd. Było was tu dużo od samego początku. Myślę, że to miejsce potrzebne jest też wam.
No i się rozkręcili. Zaczęli mówić o "planach", o "zmianie układu", o "rozejmie", o potrzebie pomocy i wspólnych interesach. Jakiś cholerny spisek. Daniel, który szybko dołączył się do rozmowy, zerkał na mnie co chwilę, uśmiechając się tajemniczo. Twilight, pozornie zajęta bardziej swoją drugą połówką niż dialogiem, odzywała się rzadko, ale jej wypowiedzi świadczyły o tym, że nawet pijana (tak alkoholem, jak i miłością), ma wielkie pokłady inteligencji i przenikliwości. A ja w tym wszystkim siedziałem jak głupi, z rozdziawioną gębą i próbowałem poskładać wszystko do kupy...
Czasami wolę być zupełnie sam, niezdarnie tańczyć na granicy zła, i nawet stoczyć się na samo dno, czasami wolę to, niż czułość waszych obcych rąk. Posiadam wiarę w niemożliwą moc, potrafię, jeśli chcę rozświetlić mrok...
Dlaczego te teksty brzmiały jak jakaś pokręcona ilustracja do tego, co słyszałem. Nie było w nich nic o tajnych organizacjach, ani o złowieszczych sektach planujących zaciągnąć biednego doktoranta na odludzie i przebić mu serce... Nie, one mówiły o tym, o co w tym wszystkim chodziło naprawdę...
Cholera.
I w końcu koncert dobiegł końca, a członkowie spisku wstali i zaczęli się żegnać. Nie wiedziałem, co mam teraz począć, gdy Daniel z szerokim uśmiechem na twarzy zaproponował mi, żebym poszedł do niego - i wysłuchał wyjaśnień.
Przyszła ofiara dla krwiożerczych bóstw zgodziła się nader chętnie, z cichą nadzieją, że kultyści jednak wymagają dziewictwa.
W końcu siedzieliśmy we trójkę w dużej, przytulnej kuchni w starej kamienicy. Twilight (kłopotliwa lokatorka we własnej osobie, jakżeby inaczej...) przeszła w stan przysypiania i drzemała wsparta o Daniela. Wyglądała słodko, ale pamiętałem jej ostry języczek.
Powąchałem herbatę. Pu-erh, nieźle. Nie czuć środka nasennego.
- I co teraz? - spytałem. - Czuję się nieco zawiedziony, spodziewałem się bluźnierczego ołtarza w piwnicy...
Daniel uniósł brew, uśmiechnął się.
- I czego jeszcze?
Rozłożyłem ramiona.
- Nie wiem. Ty mi powiedz. Jednego jestem pewien - zaintrygowaliście mnie na tyle, że muszę wiedzieć, o co chodzi.
Uśmiechnął się.
- Widzisz, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy, nie miałem wobec ciebie żadnych niecnych planów. Poza seksem, oczywiście. W międzyczasie, jak widzisz, w moim życiu zaszła zmiana, której nie przewidziałem - z czułością pogładził złote włosy dziewczątka, które w odpowiedzi zamruczało przez sen. - Mógłbym po prostu powiedzieć ci, że sytuacja się zmieniła, ale jest jeszcze jedna rzecz.
- To znaczy? - spytałem.
Opowiedział.
To zabawne uczucie, kiedy wszystko zaczyna układać się we właściwy sposób. Najbardziej niesamowite elementy nagle stają się oczywiste. Kwestia otwartego umysłu, zapewne. Nie pochlebiając sobie zbytnio - miałem taki.
W świetle tego, co słyszałem w klubie, w świetle tego, że nie miałem powodów, by podważać wiarygodność słów Daniela, w świetle tego, że widziałem gwiazdy w niebieskich oczach Twilight i czułem chłód bijący od Tivadara Drugetha - uwierzyłem bez większych oporów. Może dodał mi coś do tej herbaty, a może mówił prawdę (mówił ją, cholera jasna...). Nie musiał mi niczego udowadniać, moja racjonalna spekulacja wzięła jego słowa za pewnik.
Siedziałem w domu i kuchni faceta, który posługiwał się magią. Złotowłose stworzenie przysypiało nie z powodu wypitego alkoholu, a z powodu własnego błędu przy rzucaniu jakiegoś czaru. Dostojny mężczyzna o węgierskim nazwisku naprawdę był arystokratą - i wampirem. Przeterminowana gotka była czarodziejką, czymś w rodzaju ambasadora ichniej rady.
Sam się sobie dziwię, że tak lekko to przyjąłem. Ale może moje życie cały czas zmierzało do tego momentu, tego spotkania, tych osób?
Daniel urządził mnie pięknie, nie ma co, nie pozostało mi nic innego, jak tylko pozwolić mu się dalej prowadzić.
Za nos, ot co.
Szanowni państwo, byłem radosnym akolitą maga.

* * *


Collegium Broscianum to szacowny XVIII-wieczny budynek wzniesiony koło kościoła świętego Piotra i Pawła. Dzień w dzień idąc tam, mijam dwanaście fatalnych kopii apostołów i Skargę autorstwa Dźwigaja, który owym apostołom wygraża. Wygraża też zapewne bezbożnikom, którzy zajęli pojezuicki budynek. Pewnie wolałby, żeby nadal mieścił się tu sąd, a nie nora heretyków i bezbożników.
Bo, proszę państwa, choć na drugim piętrze wciąż jeszcze znajdują się pomieszczenia szacownych biologów, to na pierwszym zalęgło się zło zwane filozofią i nieludzka socjologia, na parterze zaś przycupnęli sobie religioznawcy. Koegzystuje to sobie w radosnej harmonii, czasem tylko jeden instytut łypie podejrzliwie na drugi.
Jako, ze zrobiło się ciepło, zająłem sobie jedną z dwóch ławek na dziedzińcu pomiędzy budynkiem, a tym, o czym religioznawcy mówią "strefa sacrum, dwieście metrów stąd" (kościołem). Zresztą paru przedstawicieli dolnego instytutu stało sobie kilka metrów ode mnie, garstka studentów w towarzystwie lokalnej egzotyki, doktorantki z USA, rdzennej, jak to się mówi, Amerykanki. Mijałem tę pannę czasem i zdecydowanie przyjemnie mi się na nią patrzyło, choć jak na mój gust miała nieco za duży tyłek. Ale sprawdzenie, jak pachnie i jaka jest w dotyku jej rdzawa skóra, kusiło. Teraz też gapiłem się bezczelnie na czarny warkocz spływający aż na krzyże i pasek skóry pomiędzy skórzaną kurtką a spódnicą. Książka, którą dał mi Daniel leżała na kolanach, ale jakoś nie miałem nastroju do niej wracać, skoro alternatywą było obserwowanie seksownej Indianki.
Mój uroczy lekarz od tygodnia był w Arabii Saudyjskiej. Miał tam do załatwienia jakieś sprawy własnego rodzaju, oraz konferencję naukową, na którą został zaproszony z racji tej, że jego niewątpliwy geniusz nie pozostawał niezauważony w środowisku. Pozostawił mi stertę lektur i polecenie "ucz się". No to się uczyłem, choć zdążyłem już się dowiedzieć, że magiem tak czy inaczej nie zostanę. Do tego trzeba było mieć dar, którego najwyraźniej nie posiadałem, "przebudzić się", jak mówił. Coś przebąkiwał co prawda o tym, że możliwe, że mam do tego predyspozycje, ale nie drążyłem. Nie, żeby mnie to nie interesowało - interesowało mnie wszystko (W tej chwili - ramiona Indianki, która właśnie zdjęła kurtkę. Z pewnym zaskoczeniem stwierdziłem, że ma tatuaż - stylizowanego orła.), ale doszedłem do wniosku, że w ten niezwykły świat lepiej wchodzić metodycznie. Więc dawałem się Danielowi prowadzić za rączkę.
Indianka powiedziała parę słów swoim studentom, po czym niespodziewanie odwróciła się i podeszła do mnie. Przez ułamek sekundy gapiłem się na nią jak wmurowany, potem zmiarkowałem się i wstałem.
- Dorianne Daves - przedstawiła się.
- Szymon Kubiak.
Chwyciłem jej dłoń, ucałowałem ciemne paluszki. Wywinęła się, spojrzała na mnie jak na egzotyczne zwierze. Dłoń machinalnie wytarła w spódnicę - jakby moja ślina była czymś obrzydliwym.
- Uraziłem panią?
- Wy macie jakąś manię?
- Słucham?
- Pan i Daniel. Dokładnie to samo. Dziwaczne zwyczaje.
Uniosłem brwi. Mój lekarz i ta szamanka?
- Słucham?
- Dziwne zwyczaje - powtórzyła.
- Nie, to wcześniej.
- Daniel. Jak pan myśli, czemu do pana podeszłam? Zdążył mi przekazać, żebym miała pana na oku. A ta książka - wskazała tomik w mojej dłoni - to od niego zapewne?
Zerknąłem na pożółkłą ze starości broszurkę oprawioną w płótno. Dzieło poświęcone rozwijaniu "innego widzenia", zdolności postrzegania aury.
- Tak jakby...
- Mogę?
Podałem jej książkę. Co miałem zrobić? Przerzuciła ją szybko. Uśmiechnęła się.
- Powiedz w takim razie, co widzisz, kiedy na mnie patrzysz.
Jaja sobie ze mnie robiła? Ledwo co doszedłem do połowy, a ona już wymagania stawiała. Co ona, do cholery, wykładowca na UJ?
Dobra, złe pytanie.
- No... dobra.
Skoncentrowałem się i gapiłem się na nią dobrą minutę. Łatwe to nie było, bo moim oczom zachciało się skorzystać z okazji i pokontemplować sobie egzotyczną piękność. W końcu jednak przemogłem się... jakoś. Pomału przestawałem widzieć Dorianne Daves jako człowieka, a zaczynałem jako układ barwnych, migocących plam, świetlistych smug i zamazanych konturów.
- Co widzisz? - spytał wytwór wyobraźni awangardowego artysty.
- Linie światła. Obiegają cię dookoła. Po za tym parę radosnych kolorków, jak po LSD
Chyba kiwnęła głową.
- Dobry jesteś.
Otrząsnąłem się, powróciłem do normalnego trybu.
- Dzięki. Co to znaczy?
-Te linie to zapewne kwintesencja... Magiczna energia, rozumiesz?
Potwierdziłem. Daniel mi już zdążył parę rzeczy wytłumaczyć.
- A więc po tym poznajesz maga.
- A wampira po czym?
- Po kłach - roześmiała się. Chyba nie miała mi za złe tego całusa.
Zaproponowałem jej kawę. Zgodziła się. Pacnęliśmy sobie w pubie nieopodal (Gotyk też całkiem blisko, ale zamknięty o tej porze...) i zamówiłem nam obojgu wielkie, złe latte z dużą ilością pianki i z bitą śmietaną na dodatek. Jak szaleć, to szaleć, a co. Nie zgodziła się, żebym za nią płacił, ale to był właściwie jedyny zgrzyt.
Po za tym... wygadała się.
Nawet nie, że była autentyczną szamanką z indiańskiej wioski na pograniczu Kanady (jakiś odłam Kwaikiutlów), że miała w żyłach domieszkę wilkołaczej krwi... to też można uznać za wygadanie się, ale cholera, ważniejsze było co innego - powód, dla którego Daniel kazał jej mieć mnie na oku.
Świnia, cham, drań, kanalia.
Czy ja już mówiłem, że go nie znoszę.
Okłamał mnie. Nie byłem dla niego tylko akolitą - przeczuwał, że się Przebudzę. Nieprędko, jak myślał (mylił się, ale wtedy nikt z nas tego nie wiedział), ale wiedział, że mam silnego Avatara - tę cząstkę duszy, którą starożytni uważali za źródło boskiej wiedzy.
Źródło tego, co oni nazywają magyą.
Postanowiłem zmusić go do zeznań zaraz po jego powrocie z Arabii.
Nie musiałem, sam wezwał mnie na dywanik - a właściwie na herbatkę do swojego idealnie czystego mieszkania.
Od poprzedniego razu przybyło tu parę rzeczy, na przykład witraż z różą... czemu miałem wrażenie, że to robota Twilight? Taki uroczy, bardzo kobiecy drobiazg, choć z drugiej strony chyba oboje mają coś do róż... pierścionek na jej palcu, pierścionek, którego nie było wcześniej. Oj, aż tak poważnie?
Ukłuło mnie coś. Nie zazdrość. Żal, że obejdę się smakiem.
Wypiliśmy herbatkę. A potem Daniel zaczął.
- Zajmuję się, między innymi, tym, co nazywamy Entropią. To element świata który reprezentuje los, przypadek i rozkład... Niedługo po tym, jak wyjaśniłem ci wszystko, sprawdziłem twój los... Wygląda na to, że masz silnego avatara... Nie dowiedziałem się wiele, ale w poprzednim wcieleniu byłeś magiem - kimś ważnym.
Użarła mnie ciekawość.
- Kim?
- Nie mam pojęcia. Nie chciałem też tego sprawdzać, nie bez twojej zgody.
A jednak uczciwy względem mnie. Cholera, o co ja miałem pretensje?
- Myślisz - spytałem - że nie chcę wiedzieć?
- Mówiłam - mruknęła Twilight. Cały czas siedziała obok Daniela, raz po raz dotykając to jego dłoni, to ramienia.
- No co, ciekawy jestem - rozłożyłem ramiona.
Mój lekarz zaśmiał się.
- Chyba cecha charakterystyczna ludzi, których spotykam... tym mniej mnie dziwi to, że masz silnego avatara... Jeśli chcesz...
- Jasne.
No i pokazał mi ukryty pokój. Jak się okazało - sypialnię i pracownię w jednym. Z wielkim łóżkiem (cholera...). Z mandalą na podłodze, pod dywanem. Z całą masą dziwnych przedmiotów na półkach. Gapiłem się z zainteresowaniem, on zaś swobodnym ruchem rozpiął i zdjął koszulę. Boże, cudo nie facet. Smukły, o gładkich liniach ciała - ale delikatnie i równomiernie umięśniony. Ramiona, tors, brzuch, nic tylko patrzeć... albo dotknąć. I jeszcze krzyżyk na szyi, srebrny mały krucyfiks zawieszony miedzy kształtnymi obojczykami...
Tylko, że obok siedzi spokojniutko jego narzeczona. I też się gapi, jakby nie miała tego na co dzień... widać, że jej się nie znudziło... W pełni rozumiem, ja też bym nie miał dość.
Jakoś się nie zastanawiałem długo i sam zdjąłem koszulę. Patrz, co straciłeś, cholero.
Patrzył.
Jego druga połówka zachichotała.
Zapragnąłem schować się pod ziemię.
Kazał mi usiąść w jednym końcu mandali, postawił między nami misę z wodą. Twilight zapaliła kadzidła - pomieszczenie wypełnił ciężki zapach opium.
- Zamknij oczy.
Głos Daniela był miękki, niemal kobiecy. Wykonałem polecenie.
Poczułem jego dłonie na swoich - miękkie, delikatne, gładkie. Przeszył mnie dreszcz. Zapragnąłem chwycić je - albo poczuć na moim torsie, na twarzy, na...
Śnieg. Znów śnieg. Wiruje w powietrzu, migoce, opadając monotonnie na bezkresną białą połać. Zimno przeszywa mnie - nas - na wylot. Pomału tracę czucie w palcach. Wzdrygam się.
Śnieg, jak okiem sięgnąć tylko śnieg, niezgłębiona, biała, lodowata zasłona... Każdy płatek opadający na moją dłoń to możliwość, to...
Zimno szarpnęło moim ciałem. Otwarłem oczy. Naprzeciw mnie siedział półnagi Daniel, obok niego Twilight - poważna, ze zmarszczonym czołem. To ona odezwała się pierwsza.
- Przypomina mi to Zaca...
- Kogo?
- Mój przyjaciel - wyjaśniła. - On widział pustynię i piasek...
Daniel potarł się dłonią po karku, zakłopotany.
- Wygląda na to, że twój avatar opiera się... może czuje się winny czegoś co zrobił...?
- Nie mów... - zacząłem.
Twilight położyła mi rękę na ramieniu.
- Nie - powiedziała ciepło. - Nie zrobiłeś niczego złego, to wiemy... Ale może musiałeś zapłacić cenę... Wiesz, ten mój przyjaciel naraził się demonowi... inny nasz znajomy - upadłemu. Ty chyba nie masz nawet takich powiązań.
- Więc co?
Daniel pokręcił głową.
- Nie wiemy. Będziemy cierpliwie czekać.
- Dobrze.
Mogę być cierpliwy. Ale to nie oznacza, ze nie chciałem wiedzieć. Kim byłem. Czemu moja dusza się opierała i walczyła z własną naturą.
Dopiero potem, bardzo, bardzo potem, zorientowałem się, że Twilight chyba mnie lubi.

* * *


Parę dni później oboje złożyli mi nieoczekiwaną wizytę. To znaczy, najpierw zaprosili mnie do siebie, potem się odwołali, wymawiając się jakimiś zajęciami. Ok, nie miałem pretensji. Zabrałem się za lekturę, ale niedługo się nią cieszyłem. Dzwonek do drzwi nory zmusił mnie do odłożenia książki na bok. Na progu stał Daniel w towarzystwie swojej drugiej połówki oraz wielkiego pudełka pizzy. Uśmiechał się od ucha do ucha.
- Ja przepraszam?
Twilight zachichotała.
- Napad - stwierdziła.
- Pan zamawiał pizzę? - spytał Daniel.
Miałem ochotę odpowiedzieć "nie, ciebie", ale ugryzłem się w język. Zaprosiłem ich do środka. Przyglądali się mojej norze - przedpokojowi, wielkiej kuchni i zagraconemu pokojowi z antresolą.
- Ciekawie mieszkasz.
"Ciekawie"? To eufemizm ma być? Kurz, bajzel i pleśń. Nie to co danielowe pudełeczko z roślinkami starannie wytartymi szmatką. I żadnych uroczych drobiazgów naznoszonych przez kobietę. Chyba, że przez moją babcię.
Ano właśnie, przyglądają się babcinej narzucie.
Się z niej musiałem wyspowiadać. Jak również z tego, że rodzice nabyli dla mnie norę po śmiesznej cenie, z całym dobrodziejstwem inwentarza - czyli patologią za ścianą i grzybem w ścianie. I że chciałem tego grzyba się pozbyć, zanim mi książki zeżre.
Daniel tylko zamarł w bezruchu, kontemplując moją ścianę.
- Aaaa, widzę drania - stwierdził w końcu. - Masz drabinę? I jakąś miskę. I łyżkę.
Znalazłem. Ustawił drabinę przy ścianie, zdjął garnitur, zakasał rękawy i wdrapał się po drabinie (Szymon, zboczeńcu, nie gap się na jego tyłek...). Tam zaczął pracowicie zeskrobywać coś ze ściany. Trwało to jakieś pół godziny, po których pokazał mi zawartość miski. Podświadomie oczekiwałem tynku, ale tynk był nienaruszony. Substancja wewnątrz miski była grzybem.
Zamurowało mnie.
- Dzięki. Wiesz, zbierałem na remont...
- Och?
- Taaaa, zamierzałem go przeprowadzić za twoje pieniądze.
- No widzisz, jednak się dzięki mnie pozbyłeś pleśni - uśmiechnął się - kiedyś się odwdzięczysz.
Ja też się uśmiechnąłem. Szeroko.
- Znajdę sposób.
Nie mogłem nie myśleć o tym, co widziałem, kiedy wszedł na drabinę. Oraz o tym, co widziały oczy mojej wyobraźni. Jakoś tak naturalnie zacząłem z nim flirtować - przy jego narzeczonej, inteligentnej bestyjce.
Nie ukręciła mi głowy. Siedziała w mojej kuchni, piła moją jaśminową herbatę, śmiała się z nami i wydawała się nie zauważać, że mam ochotę na jej faceta, który najwyraźniej ma ochotę na mnie. Nie miałem pojęcia co jest grane, ale jakiś irracjonalny głos podpowiadał mi, że to musi mieć coś wspólnego z gwiazdami w jej oczach.
W mieszkaniu wyczyszczonym z grzyba spało się znakomicie. Szybko poczułem się lepiej.
Za drugim razem odwiedził mnie kilka dni później, sam - bez Twilight i bez pizzy. Był wieczór, a ja zastanawiałem się, co też spreparować na kolację. Stwierdził, że on się tym zajmie i zanim zdążyłem zaprotestować, dobrał mi się do szafek i lodówki. Bardzo szybko po norze rozniósł się cudowny zapach.
- Przydałoby się wino... - mruknąłem.
- Pójdziesz kupić?
Wyszczerzyłem się.
- Jasne.
O cholera, czyżby to była moja szansa? Prawie zbiegłem po schodach, w sklepie ręce mi tak drżały, że ekspedientka patrzyła na mnie podejrzliwie ("Osobom nietrzeźwym alkoholu nie sprzedajemy").
Wróciłem z winem, zadowolony z siebie jak głupi. Miałem cicha nadzieję, że Daniel ma słabą głowę, ale nie za słabą znowu. Że puszczą mu kontrolki. I uważałem, że warto będzie, nawet, jeśli jego panienka, która ponoć ma własną definicję wierności, mnie zabije.
Spodziewałem się, że w międzyczasie tak zwanym Daniel dobierze mi się do papierzysk, on jednak znów mnie zaskoczył (ma talent, trzeba mu to przyznać...) - kiedy wszedłem do kuchni, on z zacięta miną fanatyka szorował mi zlew.
- Popieprzyło cię?
- Masz teraz czystszą kuchnię - Wyszczerzył zęby z nieziemskim zadowoleniem
- No wiem, i jak ja ci się za to odpłacę?
- Znajdę jakiś sposób.
Drań. Obiecująco to brzmiało.
- Liczę na to - oznajmiłem, uśmiechając się szelmowsko i wyjmując kieliszki z szafki.
Zjedliśmy kolację. Muszę przyznać, że radzi sobie z gotowaniem wyśmienicie. (Gotuje, zmywa, sprząta, a wszystko to bez pytania, jego druga połówka ma święte życie...). Wino też przyzwoite było, choć zapewne przyzwyczajony był do lepszych. Potem siedzieliśmy, rozmawiając.
Zwróciłem uwagę, że kaszle. Krwią, jak stary gruźlik. Co jakiś czas wypluwał w chusteczkę paskudny skrzep.
- To przez twoją pleśń - powiedział, kiedy spytałem.
- A ja myślałem, że ona atakuje tylko książki.
- Jestem książką, nie widzisz?
- Hmmm, mam nadzieję, że ciekawą...
Pod wpływem impulsu wstałem i nachyliłem się nad stołem. Wyciągnąłem rękę i przesunąłem palcem po jego nosie.
- W sumie tu książka ma grzbiet - stwierdziłem. - Hmmm, zapowiada się interesująco.
Drań uśmiechnął się prowokująco, więc oparłem się brzuchem o stół i powiodłem dłonią niżej po grzbiecie książki. Sam się prosił. Mógł zwiać.
A on wstał po prostu i znienacka pocałował mnie w same usta.
Oddałem pocałunek. Miałem jakieś wyjście? Oczekiwałem tego, oczywiście, co prawda nie aż tak szybko, ale skoro się stało teraz, to tym lepiej. Cholera, żeby się tylko nie wycofał... smakował zjedzoną przed chwilą kolacją i winem. Rozłożyłem się na stole, bezczelna świnia, i kontynuowałem pocałunek, walcząc o kontrolę. Przerwaliśmy dopiero, gdy brakło nam tchu.
- No łał. To było... nieoczekiwane - wydusiłem z siebie. - Szybsze niż myślałem. I co teraz?
- Mam uciekać?
- Och, ja o twoją moralność za ciebie dbać nie będę. Własnej nie mam. Zostawiam decyzję tobie.
W odpowiedzi pocałował mnie znowu.
Doskonale.
Chwyciłem go dłonią za głowę, przejąłem inicjatywę. Myślałem teraz dość jednotorowo, choć pomysłów miałem zdecydowanie za dużo.
- Daj mi zejść ze stołu - wyksztusiłem w końcu.
Szkoda kieliszków, jakby na to nie patrzeć. Choć mógłbym drania podejrzewać o odkupienie ich. Tak czy inaczej, mimo kuszącej propozycji pozostania w kuchni i załatwienia sprawy na stole, zdecydowałem się przemieścić do pokoju. Daniel nie miał w końcu doświadczenia z facetami, a ja w żadnym wypadku nie zamierzałem pozwolić mu być na górze, więc lepiej być ostrożnym na dobry początek.
Do pokoju przemieszczaliśmy się, porzucając po drodze części garderoby i potykając się o sterty książek. Zachowywałem się pewnie jak wygłodniałe zwierzę, ale minęły dobre dwa miesiące, odkąd ostatni raz robiłem to w pełni spontanicznie. Zresztą nie miał mi za złe - sam odpowiadał na moje pieszczoty, gwałtownie, jakby też był po długim poście - co właściwie nie było prawdą, ale równocześnie nią było. Musiał od dawna myśleć o seksie z facetem - i od pewnego czasu zapewne o seksie ze mną, co mi pochlebiało.
Skłoniłem go do położenia się na łóżku, uklęknąłem nad nim. Wyglądał niesamowicie - smukły, ale z wyraźnie zaznaczonymi mięśniami, z idealnie męskim ciałem, ale z gładką, pozbawioną włosów skórą i drobnymi dłońmi. Chyba musiałem się oblizać.
- Masz pecha - oznajmiłem - jestem od ciebie wyższy, być może silniejszy i mam na ciebie straszną ochotę.
Oj, jednak się czerwienił. Na całej twarzy, pięknie, nie do końca po męsku, i strasznie pociągająco. No masz pecha, naprawdę masz pecha. Mam ochotę cię pożreć, tu i teraz.
Wsunęłam mu dłoń pod pośladki, badając je, przyssałem się do szyi. Aż jęknął. A mnie to tylko zachęcało, zwłaszcza, że nie pozostawał przy biernym reagowaniu na moje działania. Całował mnie, lizał, gryzł, drapał, ściskał, co sprawiało, że nasze podniecenie rosło jak spirala. Trochę zawahał się przed dotknięciem mojego członka, ale nie winię go za to - chyba każdy facet, nawet zadeklarowany gej tak ma. Ja, cholera miałem...
No i jednym mnie zaskoczył. Centralnie, totalnie. Zaskoczył, zabił i zmiażdżył.
Pierwszy raz widziałem faceta, który by tak spontanicznie robił laskę.
Cholera, trzydziestodwuletni, ustatkowany profesor medycyny leżący sobie wygodnie między nogami doktoranta filozofii i z pełnym zaangażowaniem odstawiający absolutnie profesjonalne fellatio. Gdyby sam się nie przyznał, stwierdziłbym, że już kiedyś z jakimś facetem był... a tak... Samorodny talent ma, cholera jedna. Jego panienka pewnie też.
Nie miałbym w sumie nic przeciw skończeniu mu w ustach, ale zapłata w naturze za tę pleśń mu się należała. Więc jakoś odciągnąłem jego głowę od mojego krocza, pocałowałem namiętnie. Nie miałem wielkiego problemu z położeniem go na brzuchu, popodziwiałem sobie go chwilę w takiej pozycji. Jasne, zapłata za usunięcie pleśni... podniecała mnie ta zapłata jak cholera.
W odruchu zdrowego rozsądku przypomniałem sobie o lubrykancie (Prezerwatywy, jak się okazało, były zbędne... Miło.). Wydłubałem go z szafki przy łóżku, ręce mi się plątały, a członek nie był zadowolony z tak długiego czekania. Och, jak ja dawno nie miałem okazji do tak spontanicznego seksu z kimś, kto mi się po prostu normalnie podobał. Ledwo panowałem nad sobą, chciałem się wbić w Daniela, penisem, zębami, paznokciami, wszystkim, a musiałem być z nim ostrożny, był w końcu analną dziewicą.
No to byłem ostrożny, choć przyjął mnie zadziwiająco dobrze. Byłem wolny, pozwalając mu się dostosować, przywyknąć, potem stopniowo przyśpieszałem...
A potem, kiedy obaj byliśmy już na granicy orgazmu, poczułem, jak wdziera się we mnie, otwiera mi umysł i penetruje go tak samo, jak ja penetruję jego ciało.
I wtedy zaczęło się naprawdę...

* * *


Ma moje oczy - żółte, z zielonymi plamkami. Moją sylwetkę - tylko kobiecą. Jak siostra bliźniaczka.
Anima
Moja dusza.
Avatar.
Źródło mojej mocy.
Przygląda mi się z zadowolonym uśmiechem, ja też muszę być zadowolony - jak kot. Każde z nas jest szczęśliwe z innego powodu - ona, bo w końcu doszła do głosu, ja - bo przeleciałem Daniela.
Nie pytam jej o śnieg. Nie powiedziała sama z siebie, może nie chce... na pewno nie chce. Widzę go więc tylko - wiruje w powietrzu, iskrząc się. Nie boję się go już - wywołuje tylko we mnie smutek.
Siedzę na łóżku, z kubkiem herbaty w dłoniach. Zapach jaśminu i zapach Daniela, który już poszedł. W co ja się wpakowałem? Związek z zaręczonym facetem, którego dziewczyna wie o wszystkim - anioł, nie kobieta. W bycie uczniem maga - uczniem nekromnaty, gwoli ścisłości. W podróż w zaświaty - niedługo, inicjacja, którą muszę odbyć... W moje własne poprzednie życie.
W śnieg.











 


Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 21:16:08
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Cyrograf (Brak e-maila) 10:18 27-02-2010
O boże, świetne!
Choć nie lubię takiego typu narracji, gdzie wypowiada się bohater w pierwszej osobie, to tutaj nie mogłam się oderwać. Mag, wilkołak, wampir? Heh, co jeszcze? Zobaczę, co będzie dalej, ale mam nadzieję, że nie będzie stereotypów z kołkiem i czosnkiem smiley Eh, mam ostatnio trochę żalu do ludzi, którzy wprost kochają używać schematów typu trumna i nietoperze. Eh, dobra. Zobaczymi kim był bohater no i co będzie dalej.
Oh, i dzękuję za tę masę przymiotników xd
Cyrograf (Brak e-maila) 12:36 18-04-2010
Ależ publikuj, publikuj.
I wiesz co? Pewnie jestem odmieńcem i tak dalej, ale jak widze tak długi tekst, to jakoś nie mogę się zebrać żeby go przeczytać. Ksiązki kompletnie inna sprawa - uwielbiam te opasłe tomy. Ale nie potrafię się jakoś skupić czytając coś w internecie. Mam nadzieję, że się nie obrazisz, gdy podsumuje mój wywód pisząc, że doczytałam jedynie do połowy. Nice XD. Jak bedę miała więcej czasu, to dokończę. Ogólnie ostatnio rzadko włączam komputer...

Ale wiesz. Jak to jest? Puplikujesz dla siebie czy dla innych? Będe wredna, ale ja tam nie robię tego dla internautów. Na nich nie można liczyć, nie chce im się komentować czy dać jakikolwiek znak, że czytają. Wiem, bo sama taka jestem smiley. Więc "Porzućcie nadzieję!" ( za dużo historii xd).
Cyrograf (Brak e-maila) 11:21 04-05-2010
Aaaale się czepiasz smiley. Z tym tytanem to była przenośnia, żeby pokazać, że jest bardzo twarde xd.

No i coś z tym jest (umieszczaniem w internecie). Przez jakieś czas pisałam na bloga. Na początku pojawiały się komentarze, lecz potem ani jednego przez długi czas. Będę teraz zapewne hipokrytką, ale wytrzymała tylko kilka miesięcy. W końcu założyłam blog specjanie dla czytelników i pisałam dla nich (często nie byłam zadowolona, bo raczej starałam się powielać schematy z innych blogów. Tak powstało Gangsta, które skończyłam, jednak pisze od początku, żeby było choć troszkę oryginalne smiley)

Aha, jakbyś mogła to jednak podaj mi te błędy stylistyczne. Wciąż mam z tym problem. Złe skomponowanie zdania, albo o który podmiot się rozchodzi itp.
marika66tk (Brak e-maila) 12:42 27-09-2010
zaskakująco zaczytowywaśne xD
An-Nah (Brak e-maila) 23:16 14-02-2011
Następne części jeśli będą to... nie tu.

Dziękuję za uwagę. Opowiadanie jest porażką, jak widać.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum