The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 17:18:51   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Klejnoty 2
Rydwan Devera przetoczył się po niebie, krzesząc iskry błyskawic. Gdy zawrócił, przyniósł ze sobą ulewny deszcz, pierwszą ulewę, zapowiadającą mokrą, zimną jesień.
Rella zamknęła drzwi, odgradzając wnętrze rozklekotanego, chwiejącego się przy każdym kroku wozu od strumieni wody, spadających z nieba i z pluskiem spływających po brukowanych ulicach miasta. Krótkie włosy dziewczyny były mokre, ubranie ciężkie od wody, zaś oddech płytki po wyczerpującej ucieczce przed siłami natury. Odgarnęła mokre kosmyki z czoła i rozejrzała się po wnętrzu. Dwie prycze, stół i zawieszona u sufitu lampka, kołysząca się z każdym poruszeniem wozu. Kostiumy z wytartego aksamitu i spłowiałego sukna, obszyte lusterkami i paciorkami, imitującymi drogie kamienie, wisiały na sznurkach rozwieszonych między ścianami, wypełniając resztę wolnej przestrzeni. Rella rozgarnęła wilgotne, pachnące stęchlizną suknie, płaszcze i kaftany. Dopiero wtedy mogła wyraźnie zobaczyć około czterdziestoletniego mężczyznę o brunatnych, szarzejących na skroniach włosach, siedzącego przy stole i w świetle lampy studiującego pożółkły, poplamiony rękopis. Nie odwrócił nawet głowy, gdy dziewczyna podeszła i stanęła nad nim, uśmiechnął się tylko lekko, kiedy jej dłoń musnęła jego ramię, a włosy otarły się o policzek.
-Mam dużo pracy, Rella - mruknął, nie odwracając wzroku od pisma.
Dziewczyna zerknęła na kartkę, próbując odgadnąć, co oznaczają czarne, podobne do robaczków zawijasy, pokrywające papier. Pismo było dla niej niezrozumiałe jak magia, należało wręcz do jednej z dyscyplin magii, tej mrocznej sztuki, uprawianej przez sidhe i tajemniczych ludzi, zamkniętych w wieżach, z których kierowali władcami imperium. Umiejąc posługiwać się sztuką czytania i pisania, Alani stawał się w oczach dziewczyny jednym z nich, miał w sobie coś tajemniczego, co tym bardziej przyciągało ją do niego.
-Odłóż na później - mruknęła, ocierając się o jego ramię i przysuwając usta do jego ucha. Mężczyzna zamarł w bezruchu, ściskając kartkę w dłoniach. Mokre włosy dziewczyny ocierały się o jego kark i szyję, czuł stwardniałe z zimna sutki jej drobnych piersi przyciśnięte do jego pleców. Odwrócił głowę, a dziewczyna szybko dotknęła wargami jego ust. - Masz dużo czasu... a mnie jest zimno - wyszeptała, nim pocałowała go znowu, tym razem mocniej.
Objął ją w pasie, przyciągając do siebie, pocałowała go znowu, przeciągając językiem po jego wargach, on jednak szybko przesunął usta na szyję dziewczyny, wsuwając dłonie pod jej bluzkę i zataczając palcami kręgi na jej plecach i brzuchu. Rella odsunęła się nagle, chwyciła nadgarstki mężczyzny i pociągnęła go w stronę jednej z przytwierdzonych do przeciwległych ścian wozu prycz. Drewniana podłoga zaskrzypiała, potem skrzypnęły deski pryczy, gdy dziewczyna upadła na nią gwałtownie, ciągnąc za sobą swojego kochanka.
Na drugim łóżku ktoś poruszył się niespokojnie. Kochankowie zamarli w bezruchu, poczym odwrócili głowy, zażenowani faktem, że oczy gościa obserwują ich w tak intymnym momencie.
Wyplątała się z ramion mężczyzny, obciągnęła zmiętą bluzę i stanęła pośrodku małego pomieszczenia, patrząc na chłopca, który leżał w drugim łóżku, bez ruchu, lecz z otwartymi oczyma. Czuła, że jej policzki płoną czerwienią, powstrzymała jednak gniew.
-Och, obudziłeś się - stwierdziła.
Chłopiec, drobny, zielonooki blondyn, powoli kiwnął głową. W jego spojrzeniu malowało się obrzydzenie, pogłębiające tylko zażenowanie Relli. Chłopca, który przedstawił się jako Evan, znaleźli parę dni temu, wycieńczonego i zmaltretowanego, z paskudna raną w boku. Rana goiła się powoli, cud że chłopak zdołał zajść z nią tak daleko. Teraz przez większość czasu spał, ale cały czas był obecny i kochanie się przy nim nie należało do najlepszych pomysłów.
-Przepraszam - mruknęła, trochę kierując te przeprosiny do Evana, trochę do Alaniego.
Mężczyzna położył dłoń na jej ramieniu i wyszedł z wozu, przedzierając się między szeleszczącymi kostiumami. Rella wiedziała dobrze, czemu wyszedł i przez moment przeszło jej przez myśl, że powinna mu za to ukręcić głowę, miała teraz jednak inny problem.
-Chcesz coś do picia? - spytała chłopca.
Evan w milczeniu skinął głową. W ogóle mówił mało, porozumiewając się głównie za pomocą gestów i mimiki. Alani stwierdził, że kiedy w pełni dojdzie do siebie, powinien zostać z nimi, że będzie świetnym aktorem. Dla Relli oznaczało to zagrożenie jej pozycji, odkąd bowiem trupa zgodziła się zabrać ją ze sobą, dziewczyna, niska, szczupła i pozbawiona kobiecych krągłości, grała, wbrew odwiecznemu obyczajowi, traktującemu kobiety-aktorki jak najgorszy rodzaj prostytutek, wszystkie kobiece role. Nawet przed niektórymi członkami trupy udawała chłopca, co wystawiało z kolei na szwank honor Alaniego. Niedługo, rzecz jasna, aktorzy zorientują się, jak jest naprawdę, w końcu żaden chłopak nie pozostaje wiecznie pozbawionym zarostu młodzikiem o wysokim głosie. Niektórzy zaczynali już szeptać, że gość, który zamieszkał z szefem trupy ma zastąpić Rellę - nie tylko na scenie, ale i w łóżku Alaniego. Dziewczynę doprowadzało to do szewskiej pasji, nie okazywała jednak wściekłości, nadal wypełniając swoje obowiązki. Bądź co bądź, jej status kochanka, czy może raczej kochanki, szefa pozostawał niezagrożony. Nawet, jeśli straci pracę, będzie mogła nadali liczyć na wytarty koc, miskę rzadkiego gulaszu, kubek ciepłego piwa i seks.
-Proszę - podała chłopcu kubek wody, wymieszanej z winem i osłodzonej kilkoma kroplami miodu.
Evan usiadł, wysuwając spod kołdry szczupłe ramiona i wypił duszkiem zawartość kubka.
-To było obrzydliwe - oznajmił.
Dziewczyna popatrzyła ze zwątpieniem na kubek.
-Nie to. To co on ci chciał zrobić.
Westchnęła. No właśnie. Zaczyna się. Przysunęła krzesło i usiadła opierając podbródek na dłoniach, zaś łokcie na kolanach.
-Strasznie mi głupio, że musiałeś to widzieć. Wiesz, czasami po prostu... - machnęła ręką. Tłumaczenie się nie miało sensu. - Poza tym - dodała. - jestem kobietą.
-Ach - chłopak położył się znowu, naciągnąwszy na siebie kołdrę i przez chwile leżał w bezruchu, patrząc w sufit. Potem popatrzył na Rellę. - Miałem przy sobie sakiewkę - powiedział. - Z pieniędzmi. I niebieski klejnot.
Pamiętała, że kiedy go znaleźli, obszukali go dokładnie, częściowo po to, by obejrzeć jego ranę. Na jego szyi wisiał oprawiony w srebro niebieski kamień, a przy pasie - sakiewka z naprawdę pokaźną ilością monet. Wydało im się to dziwne - jeśli chłopak został napadnięty, to jakim cudem udało mu się zachować pieniądze i klejnot? Kesren chciał, żeby trupa zatrzymała zarówno sakiewkę jak i naszyjnik, jednak Alani zadecydował, że kamień dostanie z powrotem jego właściciel, pieniądze zaś zatrzymają w charakterze wynagrodzenia za udzieloną pomoc. Wszyscy zgodzili się, co do tego że była to uczciwa transakcja. Teraz Rella wstała i wyjąwszy medalion z kasetki, ukrytej pod obluzowaną deską w podłodze wozu, podała go chłopcu. Z żalem rozstawała się z tym pięknym przedmiotem, nigdy nie miała biżuterii innej, niż noszone na scenie szkiełka, nie obca była jej więc pokusa zatrzymania dla siebie niebieskiego kamienia oplecionego misterną siatką srebrnego drutu
-Proszę. To pamiątka rodzinna? - spytała, gdy Evan zawiesił sobie łańcuch na szyi.
-N... Tak. A gdzie moja sakiewka? - chłopak popatrzył na nią zimnym wzrokiem.
-Nie ma - odparowała - musiałeś ją zgubić.
-Jaasne - chłopak znowu zamknął oczy.
Rella siedziała przy nim przez chwilę, ale kiedy zauważyła, że oddycha równomiernie, wstała cicho, by go nie budzić, i wyszła na zewnątrz.
Deszcz padał nadal, nie tak gwałtowny i ulewny jak przedtem, a spokojniejszy, równomierny, nie przecinany raz po raz błyskami i grzmotem. Ulicami nadal płynęły strugi wody, jednak przejście ze stojącego na podwórzu za gospodą wozu, do zrujnowanej stajni nie wiązało się już z ryzykiem przemoknięcia na wylot.
Wewnątrz stajni, należącej nie tyle do gospody, ile do stojącego za nią, na wpół zrujnowanego, opuszczonego gospodarstwa, ich konie stały spokojnie w swoich boksach, żując owies i parskając co jakiś czas. Na stercie siana Alani leżał, wyciągnięty wygodnie, ze swoimi papierami w smukłych palcach. Wyglądał pięknie, ze skupionym wyrazem twarzy, który ujmował mu lat.
Podeszła i wyciągnęła się obok na sianie, muskając jego włosy, rozczochrane, pełnie źdźbeł siana. Odwrócił głowę, już drugi raz tego dnia nie zauważając, jak nadchodziła.
-Musisz być bardziej czujny - stwierdziła, wtulając policzek w jego szyje, tym razem już nie tak nachalnie.
-Jesteś jedyną osoba, przy której przestaję uważać - uśmiechnął się - gdyby ktoś chciał mojej śmierci, powinien po prostu zapłacić ci za nią.
-A czemu miałby chcieć?
-Na tym świecie dzieją się różne rzeczy... Jedna Najwyższa wie, co nas czeka. Pojutrze wyjeżdżamy, za tydzień będziemy w Salise, to duże miasto, dawna stolica, tam może się zdarzyć wszystko.
-Byłeś tam kiedyś?
-I to nie raz.
-Ach. Więc musisz mi dać adresy wszystkich twoich kochanek i kochanków. Wiesz, żebym wiedziała, gdzie cię znaleźć, kiedy gdzieś znikniesz.
-Mhm - mruknął, całując ją w czoło. - Dostaniesz całą długą listę.
***
Kiedy chłopiec obudził się, dziewczyny już nie było. Musiała wyjść w poszukiwaniu tego mężczyzny, swojego kochanka. Chłopak wstał i wtedy zauważył oprawiony w srebro niebieski kamień leżący na prześcieradle. Pamiętał, że ściskał go kurczowo w dłoni, musiał jednak, zasypiając, rozluźnić chwyt. Teraz ścisnął go znowu, czując bijący od klejnotu chłód. Kamień był niebieski, tak samo, jak oczy rudowłosego mężczyzny, któremu go zabrał, mężczyzny, który próbował go zabić. Nie był pierwszy i na pewno nie miał być ostatni, a jednak Kyle nie miał siły zabezpieczyć się zabijając go. Może dlatego, że mimo nienawiści i żądzy krwi widział w oczach rudowłosego litość i współczucie? O czym myślał właściciel kamienia, zbliżając się z nożem w dłoni do ocalałego z rak bandytów chłopca? Nienawidził go, ale nie była to ta sama zimna, ślepa, pełna obrzydzenia nienawiść, którą żywili wobec Kyle'a poprzedni nasłani na niego zabójcy. Rudowłosy był przekonany, że musi go zabić, może dla dobra swojego, może dla kogoś, kogo kochał - przyjaciela, ukochanej kobiety, rodziny - ale żałował swojej ofiary, i chyba właśnie dlatego Kyle oszczędził mu życie, zabierają jedynie pieniądze i naszyjnik. Ten ostatni przedmiot zamierzał sprzedać przy najbliższej okazji, im dłużej jednak patrzył na niego, podziwiając kunszt rzemieślnika, który uwięził błękitny płomień w klatce ze srebra, tym bardziej pragnął zatrzymać go dla siebie.
Ubierając się, Kyle zawiesił sobie łańcuch na szyi, starannie ukrywając kamień pod ubraniem. Teraz czuł jego chłód na nagiej skórze i przez chwilę zastanawiał się, czy klejnot był tak samo zimny, gdy nosił go prawowity właściciel. Mógł być magiczny i, jeśli tak istotnie było, mógł naprowadzić rudowłosego z powrotem na trop Kyle'a, ale chłopak nie zwracał na to uwagi. Dotychczas jego własna magia, potężna siła, uśpiona w jego krwi, budziła się od czasu do czasu, najczęściej w chwilach śmiertelnego zagrożenia. Miał do siebie żal, że, nie umiał kontrolować tej siły, ale był wdzięczny swojej mocy za ocalenie przed nożem rudowłosego mężczyzny. Dzika magia była kapryśna i nie zawsze przybywała wzywana, ale nie pozwoliłaby zabić swojego naczynia.
Drzwi wozu skrzypnęły i Kyle wyjrzał na zewnątrz. Ani dziewczyny, ani szefa trupy nie było widać nigdzie w pobliżu. Pewnie, pomyślał chłopiec z obrzydzeniem, zaszyli się gdzieś, gdzie mogą się w spokoju pieprzyć. Chłopak szedł powoli, każdy ruch sprawiał mu ból, miał jednak dość leżenia w łóżku. Deszcz ustał i ściekająca z dachów woda lśniła w promieniach popołudniowego słońca. W kałużach przeglądały się chmury, już nie ciężkie, ciemne, nasiąknięte wodą, a lekkie, białe obłoki, dryfujące na silnym jesiennym wietrze. Jeden spośród złocistych liści, pokrywających koronę rosnącego obok starej stajni klonu, oderwał się od gałęzi i wolno poszybował w dół, by osiąść na powierzchni kałuży.
Drzwi kolejnego ze stojących miedzy gospodą, a starym gospodarstwem wozów otwarły się i wyjrzał przez nie mężczyzna imieniem Kesren, którego Kyle zdążył już poznać jako prawą rękę Alaniego, człowieka podejrzliwego, ale uczciwego wobec towarzyszy. Kesren był wysoki, wyższy od swojego przełożonego, atletycznie zbudowany i silny. Długie, ciemne włosy nosił splecione w warkocz, fantazyjnie przewiązany niegdyś chyba czerwoną, obecnie wyblakłą wstążką. Także reszta ubrania aktora charakteryzowała się żywymi barwami i krojem, który u mieszczanina uznany byłby za ekstrawagancki, zaś u arystokraty za staroświecki. Kersen nosił go jednak z godnością, choć obcisła, uwydatniająca mięśnie na jego klatce piersiowej koszula robiła wrażenie pękającej w szwach.
-Widzę, że postanowiłeś wyjść na powietrze - powitał Kyle'a mężczyzna. - Rella musi być zadowolony, martwił się o ciebie, biedny, poczciwy dzieciak.
Mówił o Relli jak o chłopcu, Kyle doszedł więc do wniosku, że swoją wiedzę powinien zatrzymać dla siebie. Skinął wiec po prostu głową.
-Wiesz, zastanawiam się, jak długo zamierzasz z nami zostać - kontynuował Kesren. - Przydałoby się znaleźć ci jakąś pracę, nie potrzebujemy w trupie darmozjadów, sam rozumiesz, artysta musi ciężko pracować na swój chleb i nigdy nie jest pewny zarobku. Rella póki co nie zamierza dojrzeć, może ktoś odciął mu jaja w dzieciństwie, nie dziwiłbym się, gdyby tak było... do fizycznej pracy z kolei nie nadajesz się, cherlawy jesteś i figurę masz jak dziewka... Bogowie chyba z nas zażartowali, obdarzając nas dwoma takimi chłopaczkami... Umiesz na czymś grać?
Kyle zaprzeczył.
-Niedobrze... więc albo Alani znajdzie ci jakieś zajęcie, albo wylecisz z trupy... czy wiesz, kto zajmuje się tu pieniędzmi? Alani ma talent i dobre serce, ale traci głowę, gdy chodzi o pieniądze i takich ślicznych chłopców jak ty albo Rella... Jeśli się jeszcze do ciebie nie dobierał, to uważaj... I na Rellę też, jeśli dasz mu powody do zazdrości, chłopak wypruje ci flaki bez mrugnięcia okiem. Jest ładny jak dziewczyna i równie okrutny. Wiesz chyba, jakie są kobiety? W końcu to im zawdzięczamy naszą tułaczkę na tym padole łez - roześmiał się. - Wiesz co mówią? Że Bóg stworzył człowieka, a Bogini postanowiła zrobić Bogu na złość i wymyśliła baby. No i musimy użerać się z nimi całe życie, ale może to i dobrze, wiesz, co mam na myśli, nie mógłbym wsadzić kutasa owcy. A podejrzewam, że i Bóg posuwa równo swoją niebiańską małżonkę.
-Bluźnisz - oznajmił czysty głos dobiegający gdzieś z góry. Należał on do młodzieńca około dwudziestu pięciu lat, piaskowowłosego, szczupłego, o skórze opalonej na brąz, ubranego równie barwnie jak Kesren. Nazywał się on Tellin Taesa, ale prawdopodobnie jego nazwisko było zmyślone. Równie prawdopodobne było to, że Tellin to rodzony brat Kesrena - żaden z nich nigdy nie zaprzeczał tym plotkom, ale brakowało też jakiegokolwiek dla nich potwierdzenia poza faktem, że obaj mężczyźni pochodzili z jednego miasta, znali się na wylot i gotowi byli skoczyć dla siebie w ogień. Pytany o swoje pochodzenie Tellin opowiadał romantyczną historię szlachetnej dziewczyny uwiedzionej przez księcia. Na to samo pytanie Kesren odpowiadał niechętnie, swoją matkę nazywając kurwą i sprawiając, że Tellin przestawał odzywać się do niego na tydzień. Poza tym Tellin pełnił w trupie funkcję poety i muzyka oraz grywał role romantycznych kochanków. Umiał przemawiać wyszukanym językiem i szybko gromadziły się wokół niego dziewczęta, których część później dostawała się Kesrenowi. Jego skłonności do romantyzmu wiązały się również ze skłonnościami do efektowności - tak więc, ganiąc swego przyjaciela za bluźnierstwo, Tellin siedział na dachu wozu, jego włosy powiewały zaś na wietrze. - Bluźnisz, prostaku, tak przeciw Bogom, jak i przeciw niewiastom, najszlachetniejszym istotom, jakie Bogowie do życia powołali. Jak śmiesz tak zły przykład dawać temu dziecku, które mimo ludzkiego okrucieństwa zdołało zachować jeszcze swą niewinność?
Kyle uśmiechnął się mimo woli. Tellin był człowiekiem o wielkiej charyzmie, uroczym oszustem, któremu mężczyźni bez żalu pozwalali przepijać swoje srebro, a dziewczęta - kraść serca i dziewictwo.
-Nie jestem niewinny, panie Tellinie - powiedział spokojnie. - Nie byłem już niewinny, kiedy wyruszałem w podróż.
-Mimo to jesteś uroczym dzieckiem - blondyn uśmiechnął się - I nie przejmuj się słowami tego tutaj człowieka - wdzięcznym ruchem głowy wskazał na swojego przyjaciela - a może brata. - Zawsze znajdzie się dla ciebie miejsce wśród nas, a także i zajęcie, nie musisz się obawiać, że przejesz nasze nędzne grosze. A ty, miły Kesrenie, powinieneś nie zniechęcać naszego gościa i nie straszyć go.
-Więc mogę jechać z wami? - spytał Kyle, choć znał odpowiedź.
-Oczywiście.
Chłopiec uśmiechnął się znowu. Nieważne, czy w towarzystwie karawany kupieckiej, czy wędrownych aktorów, ważne było, by dotarł do celu. Nie czuł wyrzutów sumienia z powodu śmierci kupców i tak samo nie czuł ich na myśl o potencjalnym narażeniu kolejnych osób, nawet, jeśli osoby te udzieliły mu pomocy. W ostatecznym rozrachunku liczył się wyłącznie cel, do którego zmierzał, a kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt dodatkowych ofiar nie znaczyło nic w porównaniu z setkami, które już poniosły śmierć i tysiącami, które miały ją ponieść. Kyle zawsze musiał pamiętać, że pochylenie się nad jednostką może wpłynąć na losy świata, ale z drugiej strony nie musi być to wpływ pozytywny. Uczono go myśleć na duża skalę - trudna umiejętność dla niespełna piętnastoletniego dziecka, lecz z lekcji historii pamiętał, że młodsi od niego zasiadali na tronach imperiów, jednym gestem posyłając na śmierć tysiące, ruchem palca odbierając życie dawnym przyjaciołom. Imperium, które jemu było pisane, było innego rodzaju, lecz pewne rzeczy pozostawały niezmienne, pewnych rzeczy musi nauczyć się każdy władca.
***
Wyruszyli następnego dnia, w dwóch wozach, wiozących cały dobytek aktorów: drzewa z malowanego drewna, słońca, księżyce i gwiazdy z blachy, morza i oceany z potarganego tiulu, lusterkowe klejnoty, korony królewskie z pozłacanego papieru, szaty ze spłowiałego płótna, magiczny świat ukryty w kilku spróchniałych skrzyniach.
Wyruszyli świtem, pośpiesznie i Kyle był im za to wdzięczny. Miał przeczucie, że jego rekonwalescencja zajęła już zbyt dużo czasu i że rudowłosy deptał mu po piętach. Im więc szybciej zjawi się w Salise, tym lepiej. W wielkim mieście, z którego niegdyś cesarz, syn Bogini, pomazaniec Devera, rządził dużą częścią Starego Świata i skąd wysyłał swe wojska i poselstwa w odległe części świata, a nawet do Sidhe-are, było miejscem, gdzie łatwiej było się zgubić albo znaleźć ochronę. Ponadto czekano na niego w Salise. Pod samym nosem gubernatora, przedstawiciela obecnego władcy tej części świata, małej, w porównaniu z dawnym imperium, lecz rosnącej nieubłaganie, gdzieś na gubernatorskim dworze, ukrywał się spiskowiec, który miał udzielić chłopcu schronienia i dalszych instrukcji. Kyle nie spodziewał się, że Salise jest jego ostatecznym celem. Nie sposób byłoby ukrywać się w nim przez wieczność, narażając się na wytropienie przez Dahakę, nasłanych przez niego morderców czy ludzi, którzy wierzyli, że zabicie Wybrańca jest najlepszym z możliwych rozwiązań. Wiele jeszcze nauki dzieliło Kyle'a od dnia, w którym miał zyskać siłę dość wielka, by stawić im wszystkim czoła.
Na razie jechał rozklekotanym wozem, w towarzystwie dziewczyny udającej chłopaka, dwóch ekscentrycznych braci - albo też przyjaciół, siwiejącego, poważnego mężczyzny oraz zniszczonej przez życie kobiety w nieokreślonym wieku, która zajmowała się gotowaniem, praniem i cerowaniem ubrań. Właśnie między nią a Rellą siedział teraz, na tyle pierwszego wozu, widząc, jak drugi, ciągnięty przez masywnej budowy kasztanowatego wałacha podąża niespiesznie za nimi. Kyle wolałby, by przyśpieszyli nieco, lecz z drugiej strony taki właśnie powolne tępo miało tez swoje zalety. Po drodze minęło ich kilku kurierów, chłopska furmanka załadowana lekko wilgotnym z powodu jesiennych deszczów sianem towarzyszyła im przez kilka godzin drugiego dnia podróży, zaś tego samego dnia, wieczorem, gdy chłopak leżał w zawieszonym wewnątrz wozu hamaku, owinięty szorstkim wełnianym kocem, jakiś podróżny zatrzymał trupę i nawiązał rozmowę z Alanim. Naciągnąwszy koc niemal na uszy, Kyle wsłuchiwał się w znajomy głos, podający jego rysopis i w beznamiętną, perfekcyjnie pozbawioną uczuć odpowiedź Alaniego. "Aktor" - pomyślał sennie uspokojony chłopak, a potem zapadł w sen, w którym widział pochylającą się nad sobą parę niebieskich, roziskrzonych oczu - a może były to dwa klejnoty, dwa błękitne szafiry, więżące w sobie gwiezdny blask?
Ósmego dnia dotarli do Salise. Po raz pierwszy od opuszczenia Akreny Kyle miał okazję znaleźć się w tak wielkiej metropolii, a że ze swego krótkiego pobytu w stolicy nie pamiętał wiele, rozglądał się z zainteresowaniem. Rella najwyraźniej też po raz pierwszy odwiedzała wielkie miasto, bo z nieukrywaną ciekawością obserwowała niezwykłe zmiany krajobrazu. Pola i łąki przemieniły się w wioskę, ta zaś przeszła płynnie w miasteczko o wybrukowanych uliczkach i zadbanych domach z czerwonej cegły. Potem jednak ceglane domy ustąpiły miejsca kamiennym, zaś na horyzoncie wyrósł mur tak wysoki, że jego naszpikowany żelaznymi ostrzami szczyt zdawał się szarpać niżej przepływające chmury. Cała powierzchnię wykonanej z szarego kamienia konstrukcji zdobiły rzeźby - geometryczne wzory, wykonane w dawno już nie kultywowanym stylu, przemieszane ze scenami batalistycznymi. Nad potężną bramą wykonaną z czarnego żelaza, widniał wielki wizerunek brodatego mężczyzny opierającego dłonie na podwójnym bojowym toporze. Kimkolwiek był dla budowniczych muru, bogiem czy bohaterem, współcześni mieszkańcy Salise utożsamiali go z Deverem, Wojownikiem, synem Boga, patronem dawnego Imperium. Mur był jednak starszy niż samo Imperium i starsze były wznoszące się po jego drugiej stronie budynki. Wysokie i smukłe, dzięki zapomnianemu kunsztowi swych twórców urągające prawom grawitacji, ozdobione wiszącymi nad ulicą przybudówkami i łukami, które, wedle zdrowego rozsądku, powinny były dawno już spaść, a nie spadały od stuleci, zdobione rzeźbami w stylu tym samym, co mur, nakryte lśniącymi kopułami, o oknach wypełnionych witrażowymi szybami. Zwykli obywatele obawiali się w nich mieszkać, stawiali więc w ich pobliżu domy, będące czasem groteskową karykaturą majestatycznych budowli, czasem zaś domami, jakich setki można było spotkać w innych miastach Starego Świata. Niektóre z tych nowszych domów pamiętały jeszcze początki imperium, inne wybudowano dopiero po wojnie. To w nich toczyło się życie miasta, podczas gdy w niektórych spośród majestatycznych i niepokojących starożytnych budowli służyły za siedziby urzędów, bibliotek, domy dla magów, lub tylko mieszkanie dla gołębi, myszy i bezpańskich kotów.
Zatrzymali się niedaleko murów, w gospodzie położonej przy małym placu, w cieniu na wpół zawalonego, starożytnego budynku. Spomiędzy pozostałości frontowej ściany lśniła potężna maszyneria, jasno dając do zrozumienia, że ta konkretna konstrukcja nigdy nie służyła jako dom mieszkalny. Gospoda nazywała się "Pod Mosiężnym Kołem" i nad jej drzwiami rzeczywiście wisiało pokryte patyną koło zębate wydobyte z ruin, wymontowane z monstrualnej maszynerii. Alani, Kesren, Tellin i Pemea nie poświęcili tajemniczej budowli więcej niż jednego spojrzenia, podczas gdy Ralla i Kyle długo stali na placu, gapiąc się z fascynacją. Weszli do gospody dopiero, gdy Alani zawołał ich.
Karczmarz znał aktorów, co roku zatrzymywali się w Salise, by spędzić tu zimę. Tego roku przybyli wcześniej, lecz, za wyrokiem Losu, znalazły się dla nich trzy pokoje. Kyle zauważył, że Alani płaci za nie pieniędzmi wydobytymi z podejrzanie znajomo wyglądającej sakiewki, lecz nie powiedział ani słowa. Zarumienił się tylko, gdy karczmarz nie omieszkał skomentować jego i Relli urody. Dziewczyna zachowała się o wiele bardziej po męsku, rzucając mordercze spojrzenie. I tak nie miało obejść się bez plotek - zajmowała wspólny pokój z Alanim.
Kyle dzielił swój z Pemeą. Kobieta, której wieku nie zdołał odgadnąć nawet po tygodniu podróży, była spokojnym współlokatorem. Rzadko opuszczała pokój, tylko pierwszego dnia pobytu w mieście zniknęła i nie zjawiła się przed wieczorem. Wróciła z dwiema wielkimi paczkami, które okazały się być pełne kupionych gdzieś na wyprzedaży tkanin i wstążek. Teraz jej chude, pokrzywione palce z niesamowitą zręcznością zaczęły zamieniać skrawki materiału w nowe kostiumy. Pemea wykonywała całą tą pracę w milczeniu, gdyż, co dotarło do Kyle'a dość późno, była niema. Kiedy zaś chłopiec wyszedł pierwszego wieczora, nie mrugnęła nawet, całkowicie poświęcona swojej pracy.
Miejskie powietrze było nocą czystsze niż za dnia, choć nadal pełne nieprzyjemnych zapachów. W bladym świetle latarni starożytny budynek i maszyneria w jego wnętrzu rzucały upiorny cień, chłopak nie czuł jednak strachu, przekraczając granicę miedzy znanym światem, a tajemniczą starożytnością, wyznaczoną przez mur z szarych kamieni, pokrytych delikatnymi, na wpół zatartymi rzeźbieniami.
Maszyneria wznosiła się teraz nad nim na wysokość kilku pięter, skomplikowana plątanina rur, kół zębatych i przekładni, opleciona labiryntem chwiejących drabinek i podestów, które musiały kiedyś służyć ludziom obsługującym i konserwującym urządzenia, teraz jednak groziły zawaleniem, gdyby ktokolwiek spróbował na nie wejść. Jedynym sposobem, aby dostać się na górę były biegnące dookoła ścian schody, w zawalonych miejscach uzupełnione drewnianymi drabinami albo zwykłymi deskami. Najwyraźniej mieszkańcom miasta, zwłaszcza tym młodym, zdarzały się momenty odwagi, w których wyprawiali się do ruin budowli. Skorupy po dzbanach z winem sugerowały cele takich wypraw, lecz na wyższych piętrach skorup było o wiele mniej, a przykry zapach moczu był o wiele słabszy. Na samej górze nie można już było znaleźć żadnych śladów ludzkiej obecności, tylko gniazda, w których spały szare miejskie gołębie.
Kyle stanął na krawędzi kamiennej półki, oceniając jej odległość od maszynerii. Skoczył, uchwycił się rękami potężnego koła zębatego i po chwili siedział już na jednym z zębów. Gdyby jakimś cudem zapomniany mechanizm ruszył, tryby rozgniotłyby siedzącego miedzy nimi chłopca. Z tego miejsca jednak, ponad gruzami jednej ze ścian, miał wspaniały widok w kierunku centrum miasta. Wielka metropolia lśniła tysiącem nierealnie wyglądających, różnobarwnych świateł, które nie miały gasnąć nawet po zapadnięciu zmroku.
"Jutro" - pomyślał, przyglądając się miastu spod przymkniętych powiek. Tego wieczora patrzył z dala, lecz jutro włączy się w życie miasta, najpierw, jako bierny obserwator, a potem, może już teraz, może gdy skończy się jego nauka, jako jeden z graczy, ten siedzący po zacienionej stronie planszy do gry i pomału, lecz konsekwentnie zdobywający kolejne pionki, stopniowo opanowujący całą szachownicę. Ale ostateczna konfrontacja nie miała przypominać klinicznego zmagania dwóch graczy nad planszą. Krew, ból, a w końcu śmierć jednego z nich. Kyle'owi robiło się nieprzyjemnie, gdy sobie o tym przypominał, pocieszał się jednak myślą, że od tamtej chwili dzieli go jeszcze wiele lat. Może do tego czasu przestanie czuć cokolwiek...
Sięgnął za koszulę i wyjął klejnot. Nosił go na szyi i nie zdejmował, nawet podczas snu czy mycia, jednak nie przyglądał mu się już od kilku dni. Teraz, w ciemnościach nocy wydawało mu się, że kamień świeci własnym światłem, nie po raz pierwszy miał wrażenie, że bogowie musieli w niebieskim krysztale zamknąć gwiazdę, tym razem jednak światło było jaśniejsze, pulsowało powoli w rytm bicia serca chłopca.
I po raz kolejny Kyle zastanawiał się, czy w klejnocie zamknięto, wraz ze światłem, magię, i kim naprawdę był ten, który nosił go wcześniej. Kimś więcej niż zwykłym mordercą.













Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 20:47:35
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (Brak e-maila) 22:43 15-12-2004
ja juz sie rozpisywalam w mailu na temat tego opa, ale tym razem to dla reszty swiata : swietne opo. bardzo ciekawe, z dokladnie, szczegolowo przemyslanym swiatem. interesujace postaci - zapowiadaja sie na niejednowymiarowe. wielowatkowosc, ktorej tak czesto mi brak, w tym co czytam - i to nie powierzchowna. naprawde naprawde, jestem urzeczona tym opkiem i chce koniecznie dalszego ciagu smiley
(Brak e-maila) 19:27 27-04-2005
fajne
nefer (Brak e-maila) 17:01 07-12-2005
bardzo ciekawie napisane chciałabym poznać ciąg dalszy
(ostrygiwwinie@gazeta.pl) 18:15 17-10-2006
Podoba mi się. Może i nie jestem ekspertem w dziedzinie takiej literatury (fantasy itp), ale nie wydajeą mi się Twoje opowiadania gorsze, raczej znacznie lepsze, od większości tego, co serwują wydawnictwa i księgarnie. Zarówno pod względem języka, struktury i fabuły. Czekam na więcej i pozdrawiam..
Davey (Brak e-maila) 17:38 02-02-2007
Te wszechobecne absoluty i wyolbrzymienia są trochę śmieszne. Plus motyw z Wybrańcem, który wszystkich zbawi albo nie, blabla...
Fabuła totalnie leży.
Poza tym trochę błędów interpunkcyjnych i powtórzeń, ale ogólnie piszesz całkiem przyzwoitym językiem.
No coz, może twoje inne opowiadania prezentują się lepiej.
An-Nah (Brak e-maila) 15:41 25-02-2007
Hmmm, nie przypominam sobie, żebym pisąła gdzieś o absolutach ani o zbawianiu... Owszem, historia dawno zarzucona (nieco żałuję), ale mimo wsyzstko wiem, co napisałam i co planowałam napisać i naprawdę ani absolutu, ani zbawiania sobie nie przypominam. "Wybrańca" i owszem, tylko... aaaa, tam, co ja się będę kłucić o prawdziwy sens tego "wybrańca"... było, minęło.
Anloquen (Brak e-maila) 18:02 13-10-2007
Na razie przeczytałam 1 część i byłam zachwycona do momentu przeczytania ostatniego zdania. Grzmot rozlegający się w strasznych momentach to motyw tak zgrany, że nawet już nie śmieszy w parodiach. Ale nie zrażona czytam dalej, bo historia jest raczej niezła.
Anloquen (Brak e-maila) 20:06 13-10-2007
Druga uwaga - cała 3 część, motyw ze strzygą i przede wszystkim z antagonizmem ludzie-elfy bardzo mocno pachnie Sapkowskim, naprawdę bardzo bardzo (czy w Polsce już nikt nie pisze fantasy nie będącego wariacjami na temat jego twórczości?)
Ale niezrażona czekam na dalsze części, bo nadal twierdzę, że historia jest raczej niezła.
svev (Brak e-maila) 22:33 01-12-2007
Opowiadanko świetne. A uwagi krytyczne calkiem nietrafione. Pojawianie się w nurce fantasy tak topicznych wątków jak "wybraniec", walki z rożnymi potworami, zadania i próby itd. to chyba coś normalnego, a zarzucananie ich wykorzystania to jak zarzucanie, że książkea ma pocżatek i koniec.
Nie wiem, jak można zarzucić , że fabula leży. Stoi i ma się calkiem dobrze!

No i fajnie byłoby, gdybys jednak dokonczyła.. eh nie wiadomo, co dzieje się z Kylem i Lehanem...
Anloquen (Brak e-maila) 23:44 06-11-2008
Svev-ok, ale chodzi mi także o styl, scenerię i przede wszystkim o elfy. Tylko u Sapkowskiego ich sytuacja wyglądała tak niewesoło,w każdym innym świecie są czyściochami panującymi nad lasem, wyposażonymi w piękne głosy i absolutnie pozbawionymi słabości.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum