The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 07:53:32   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Klejnoty 1
Ślady walki, czy może rzezi, jaka rozegrała się pośrodku starego, leśnego traktu, dostrzec można było już z daleka. Przewalony wóz kupiecki jaśniał bielą między drzewami, wyraźnie widoczny nawet w środku nocy, gdy zaś podeszło się bliżej, w nozdrza uderzała ostra woń krwi.
Droga biegła tu między dwiema skarpami, w głębokim jarze wyżłobionym przez strumień, którego źródła dawno już musiały wyschnąć. W czasach, gdy trakt należał do najbardziej uczęszczanych szlaków Starego Świata, u obu wylotów jaru stały strażnice, obecnie jednak ich ruiny znakomicie nadawały się na zasadzkę. Bandyci wiedzieli o tym i nieprzypadkowo wybrali miejsce ataku na karawanę. Najpierw zablokowali drogę kamieniami, a potem zeskoczyli ze skarpy, stosując starą, lecz niezwykle skuteczną taktykę. Kupcy nie bronili się, a wynajętych strażników nie było wielu - wszyscy oni leżeli teraz martwi pomiędzy wywróconymi wozami.
Jedna rzecz psuła ten obraz, jedna rzecz nie zgadzała się z wiarygodną wizją obrabowanej kupieckiej karawany. Obok ciał kupców i ich ochrony leżały też ciała bandytów, niewątpliwie martwe, pokryte ciemnoczerwoną krwią. Ktoś zabił ich, pozwoliwszy najpierw wymordować podróżnych. Zbyt późno przybyła odsiecz? Wątpliwe, zwarzywszy na fakt, że nie zadbano o wyprawienie ofiarom choćby prowizorycznego pogrzebu.
Mężczyzna szedł przez pobojowisko, skrupulatnie przypatrując się ciałom. Żadna z ofiar nie odpowiadała opisowi. Nie zdziwił się tym zbytnio. Las był gęsty i rozległy, wielu dni trzeba było, by go przebyć. Przed laty wiodąca przez puszczę droga stanowiła główny szlak handlowy, jednak po wojnie zmieniły się wszystkie trasy. Wybudowano trakt omijający las, o starym zaś zapomniano. Zagubione w lesie gospody popadły w ruinę i nawet bandyci opuścili bezpieczne schronienie, jakie dawał im las. Tym dziwniejsza była obecność tej bandy. Ktoś musiał zapłacić im za trud wyczekiwania na zapomnianym szlaku, co oznaczało tylko jedno - ktoś jeszcze szukał chłopaka. Patrząc jednak na ciała wynajętych do poszukiwań ludzi, mężczyzna stwierdził, że ów ktoś nie umiał zabrać się do tego zadania.
Przeszukał cały teren i jego podejrzenia potwierdziły się - chłopca nie było wśród zabitych, musiał uciec z miejsca zdarzenia. Zapewne był w szoku po tym co się stało - po tym, do czego sam się przyczynił. Może biegł, ale nawet jeśli, nie zdążył uciec daleko. Napad miał miejsce najwyżej godzinę temu. Dogonienie celu nie powinno nastręczyć większych trudności.
Odruchowo poprawił zawieszoną przy pasie pochwę z krótkim mieczem, jakby chcąc upewnić się, że w razie potrzeby łatwiej będzie mu dobyć broni. Był raczej średniego wzrostu, ale masywnej budowy, jego szerokie ramiona i umięśnione nogi wskazywały, że większość swojego nie tak znowu jeszcze długiego życia spędził jaki wojownik. Miał około dwudziestu lat, rude włosy i ciemnoniebieskie oczy, ubranie zaś w uniwersalnych odcieniach czerni i szarości, brudne już i obszarpane na brzegach po długiej podróży. Czarny płaszcz, dla wygody obwiązany wokół pasa, zdołał zachować względną czystość, ale długie, podróżne buty całe powalane były świeżym błotem.
Rudowłosy starannie obejrzał teraz zarośla otaczające drogę i znalazł to, co spodziewał się tam znaleźć - prowadzącą w górę ścieżkę i ślady drobnych stóp, mogące należeć do kobiety lub dziecka. Zostawiwszy pobojowisko za sobą, ruszył za nimi, by po chwili znaleźć się na skarpie ponad droga. Po swojej lewej ręce widział zrujnowaną strażnicę z białego kamienia, jedną z wielu budowli, które w dawnych czasach miały ochraniać szlak i ułatwiać podróżnym życie. Po prawej stronie, na trawie, pod drzewem, leżała drobnej budowy istota. Mężczyzna uśmiechnął się z zadowoleniem i ostrożnie, powstrzymując się na razie od dobycia broni, podszedł bliżej.
Stworzenie, otulone ciepłym, wełnianym płaszczem, było chłopcem w wieku najwyżej piętnastu lat i najwyraźniej zasnęło, nie mając już siły, by iść dalej. Chłopiec był szczupły, delikatnej budowy, jego zamknięte oczy o długich rzęsach i delikatne, rozchylone usta, sprawiały, że w mężczyźnie odezwały się wyrzuty sumienia.
Ostrożnie wyciągnął dłoń i zatrzymał ją dopiero w momencie, gdy chłopiec otworzył powieki. Tęczówki miał w dziwnym, szarozielonym odcieniu. Obaj przez moment patrzyli na siebie w milczeniu.
-Kim jesteś? - spytał wreszcie rudowłosy.
-Evan - odpowiedział chłopak, lecz mężczyzna wiedział, że to nie było jego imię.
Czekał na karawanę już od kilku dni nie będąc, jak się okazało, jedynym zainteresowanym. Bandyci ubiegli go, nie zabili jednak jego celu. Popatrzył na chłopca, Evana, czy jakkolwiek naprawdę brzmiało jego imię, siedzącego teraz pod drzewem, owiniętego opończą aż po szyję. Mały miał popielato-blond włosy, nierówno obcięte nad czołem i związane na karku czarną wstążką i wielkie oczy, szare, pokryte siateczką zielonych prążków i żyłek, patrzące na mężczyznę z przerażeniem. Tam, gdzie rudowłosy zamierzał go zabrać, strach nie będzie miał już znaczenia. Ciało chłopca spocznie pod drzewem, może potem jakieś zwierzę wykopie jego kości, lecz nikt nigdy go już nie znajdzie. Ślad po Wybrańcu zaginie na zawsze. Rudowłosy pomału przesunął dłoń w kierunku pochwy przy pasie.
-Nie nazywasz się Evan - oznajmił w końcu. - Jak masz naprawdę na imię?
-Kyle... - powiedział chłopak - Kyle Suatre Zenarin.
Wargi rudowłosego rozciągnęły się w smutny uśmiech, w jego dłoni znów zalśnił nóż.
-To właśnie chciałem usłyszeć. Przykro mi, Kyle.
Chwycił ramię chłopaka, chcąc go unieruchomić, lecz Kyle jakimś sposobem wyślizgnął się. Chłopiec stanął przed nim, płaszcz spadł na ziemię, i mężczyzna mógł zobaczyć głęboką ranę od miecza na prawym boku. Ubranie dookoła niej było przesiąknięte krwią, ale chłopiec stał prosto. Jego szarozielone oczy zalśniły niebezpiecznie, zaś prawa ręka uniosła się. Wargi chłopca zaczęły wymawiać jakieś niezrozumiałe słowa.
Mężczyzna poczuł paniczny niemal strach. Nie spodziewał się tak szybkiej reakcji. Skoczył do przodu, lecz leżące gwałtowny wir powietrza uderzył go w twarz. W jego stronę, niosąc ze sobą lisie i gałązki pędził potężny wicher, za nim zaś podążał strumień czystej energii, popychając rudowłosego na samą krawędź skarpy i spychając go w dół. Tracąc grunt pod nogami, mężczyzna widział promieniejące czysta bielą oczy chłopca i tańcząc wokół niego strumienie mocy. Spadając w dół, obijając się o kamienie i kolczaste krzewy, pomyślał, że nie mógł być przecież aż tak głupi i że los zakpił sobie z niego. "Nic nie jest przypadkowe" - przypomniał sobie zasłyszane niegdyś słowa, a potem ogarnęły go ciemności.


***


Chłopczyk siedział w przydrożnym pyle, bawiąc się konikiem wystruganym z kawałka drewna. Jego piegowatą buzię, małe, pulchne rączki i płucienne ubranie pokrywało ciemne, cuchnące błoto. Rude włosy, przyprószone kurzem, przybrały brunatną barwę. Pochłonięty zabawą chłopiec został niemal stratowany przez jeźdźca, który wstrzymał konia w ostatniej chwili. Nieświadome cudem uniknionego niebezpieczeństwa, dziecko nadal siedziało w kurzu, ściskając zabawkę i z otwartą buzią gapiąc się na rumaka, niczym nie przypominającego masywnych, krótkonogich koni, które każdego lata ciągnęły z pola wozy załadowane zbożem lub sianem, a każdej zimy - drewno z lasu. Ten koń był duży, o wąskich pęcinach, smukłej szyi i małej głowie. Jego grzywa i ogon były starannie zaczesane, a na jego grzbiecie leżało siodło - przedmiot, który w całej wiosce posiadał tylko wójt. Jednak siodło wójta nie było czarne i lśniące, ani nabijane srebrnymi guzami. Podobnie wyglądała uprząż, sam jeździec zaś, który zdążył w miedzy czasie zsiąść z konia i stał teraz naprzeciw chłopca, trzymając wodze i mierząc go wzrokiem, także ubrany był w czerń i srebro. Przy pasie zawieszony miał krótki miecz, którego głowicę stanowił wielki, niebieski kamień. Podobne, choć mniejsze kamienie wprawione były w srebrny naszyjnik i w spinającą srebrzyste włosy mężczyzny klamrę.
Jeździec, nie wypuszczając z ręki uzdy, przykucnął przy dziecku.
-Powiedz mi, mały, gdzie mogę znaleźć waszą Wiedzącą?
-To moja mama - powiedział chłopczyk. - A to jest nasz dom - wskazał małym paluszkiem na zagrodę za swoimi plecami.
Mężczyzna zmrużył oczy, przyglądając się chłopcu uważnie.
-Jesteś synem Lehnan? A wiec wiele musiało się zmienić, odkąd ostatni raz ją widziałem - westchnął ciężko. - Zaprowadź mnie do niej.
Chłopczyk z powagą skinął głową i poszedł w kierunku domu. Przybysz przywiązał konia do płotu i ruszył za dzieckiem, cały czas zastanawiając się, ile może mieć ono lat, oraz kto jest jego ojcem.
Dom Wiedzącej nie różnił się wiele od domu zwykłej wioskowej wiedźmy, tak samo, jak we wszystkich tego typu zagrodach, pod powałą wisiały pęki ziół i zasuszone jaszczurki, a przynajmniej coś co przypominało je na pierwszy rzut oka. Jednak na stole w kącie, oparte o ścianę z niebielonego drewna, stało brudne zwierciadło w zaśniedziałej ramie z kutego mosiądzu. Przed zwierciadłem, na krzywym zydlu, siedziała kobieta, która w najmniejszym stopniu nie przypominała wioskowej wiedźmy, ani nawet zwykłej wieśniaczki. Podczas gdy ciężka praca i złe warunki sprawiały, że wiejskie kobiety starzały się szybko, ona, w wieku ponad trzydziestu lat była wysoka i prosta jak brzoza. Jej włosów, rudych i splecionych w gruby warkocz, nie skrywała chustka, noszona zazwyczaj przez zamężne wieśniaczki, jej suknia zaś, mimo, iż uszyta z grubo tkanego, burego samodziału, miała krój, który lepiej pasowałby do ulic miasta, niż do tej zapomnianej przez bogów wsi.
-Słyszę twoje kroki, Eeste Suatre - rzekła kobieta, nie podnosząc się z krzesła ani nie odwracając głowy. -Słyszę twoje myśli huczące w mojej głowie. Czyż nie uczono nas, by się kontrolować? Cóż więc się stało z twoimi umiejętnościami, Eeste Suatre? - kobieta wstała i spojrzała prosto w niebieskie oczy przybysza. Jej twarz była twarzą kobiety dojrzałej, lecz dalekiej jeszcze od starości, jej oczy miały stalowoczarną barwę, a ich wzrok przyprawiał o dreszcze. - Zostaw nas, Lehan - zwróciła się do chłopca, który natychmiast zniknął za drzwiami. - Ma pięć lat - powiedziała, nim Eeste zdążył otworzyć usta. - I nie zna swojego ojca. Chcesz czegoś do picia?
-Poproszę.
Kobieta zniknęła na chwilę w drugiej izbie, oddzielonej zasłoną z pozszywanych kawałków skór i grubego materiału.
-Mam tylko kozie mleko - dobiegł przybysza jej głos. - Więc musisz się tym zadowolić - pojawiła się znowu, niosąc dwie czarki z czerwonej gliny, pełne białego płynu. - A więc, jakiemu to wydarzeniu w tym wielkim świecie zawdzięczam twoja wizytę?
-Siree urodziła syna.
-Ach - kobieta uniosła brwi. - Więc jednak. Sądziliśmy wszyscy, że to będzie dziewczynka. I jak ma na imię nasz Wybraniec?
-Kyle.
-Kyle Suatre Zenarin... - Lehnan wymówiła te słowa pomału. - Wybraniec... a więc nic nie jest przypadkowe...
-Twoje dziecko... - zaczął srebrnowłosy.
-Mój syn. Słucha nas teraz - gdy to powiedziała, mężczyzna podniósł głowę, nasłuchując. Rzeczywiście, ktoś przyczaił się w krzakach koło okna, nasłuchując uważnie. - Nic nie jest przypadkowe - powtórzyła. - Mój syn, wybraniec... Wiesz, co przepowiedziano mnie?
-Że twoje dziecko narodzi się dla kogoś, kto nadejdzie później. Dla Kyle'a?
-Dla Kyle'a - skinęła głową. - Wybraniec musi mieć kogoś, kto będzie go chronił.
-A ojciec Lehana?
-Zbyt wiele chcesz wiedzieć, Eeste Suatre - kobieta wstała - Przekazałeś mi nowinę i wiem, że liczysz na dłuższą gościnę, muszę cię jednak zawieść. Nie zostaniesz tu. Ani ja nie pojadę z tobą. Wracaj. Do Siree, do jej męża i syna. Będą cię potrzebować, Eeste.
-Skąd to wiesz?
-Wiem, Eeste Suatre, wiem, ponieważ jestem tym, kim jestem. Żegnaj, Eeste Suatre - dodała cichszym głosem, gdy mężczyzna wychodził z jej domu.
Potem przywołała do siebie syna, umyła go i przebrała w czyste ubranie. Lehan nie odzywał się, aż skończyła. Zadał nurtujące go pytanie dopiero wtedy, gdy siedzieli oboje przy stole, jedząc kolację, złożoną z ciemnego chleba i pieczonej cebuli.
-Mamo, czy ten szlachetny pan to mój tata?
Kobieta pochyliła głowę i milczała przez chwilę.
-To nie należy do spraw, które powinieneś wiedzieć, synu - rzekła w końcu. Dziecko w jej oczach ujrzało krople wilgoci.
-A kim jest Wybraniec, mamo?
-Kyle Suatre Zenarin. Urodziłeś się dla niego.
Chłopiec skinął poważnie głową, choć nie rozumiał wiele ze słów swojej matki ani z jej wcześniejszej rozmowy z niesamowitym przybyszem. Miał zrozumieć dopiero siedem lat później, gdy po tragicznej śmierci matki wyruszył w świat, z jej listem w kieszeni i z jej medalionem na szyi, szukając ludzi, wśród których wychowała się jego matka i dla których pracował Eeste Suatre. Piętnastolatek, rzucony w życie wielkiego miasta, w niekończące się intrygi magów i arystokratów, po raz kolejny usłyszał nazwisko Kyle Suatre Zenarin i poznał treść związanego z wybrańcem proroctwa.

***


Kiedy Lehan odzyskał przytomność, przekonał się, że całe jego ciało pokryte jest zadrapaniami i siniakami, zaś ubranie naszpikowane igłami krzewów, przez które przetoczył się spadając ze skarpy. Na głowie miał wielkiego guza, ale przynajmniej żył. Słońce stało już wysoko na niebie, musiał więc leżeć bez zmysłów przez kilka godzin. Wstał z trudem, zauważając, że do długiej lisy drobnych, ale w gruncie rzeczy nieszkodliwych obrażeń, które odniósł, należy doliczyć także skręconą kostkę. Wspiął się z powrotem na wzgórze, podpierając się suchą gałęzią, by przekonać się, że Kyle zniknął, zabierając ze sobą jego nóż. Żeby tylko nóż! Zniknęła także sakiewka, którą Lehan miał przypiętą do paska. Mężczyzna zaklął, uświadamiając sobie, że stracił też najcenniejszy posiadany przedmiot - medalion z niebieskim kamieniem Dzieciak, korzystając z jego nieprzytomności, przeszukał go dokładnie.
No tak, ale to przecież on chciał go zabić... Rudowłosy powstrzymał gniew. Gdyby Kyle miał mniej oporów, prawdopodobnie role by się odwróciły i ofiara zabiłaby myśliwego. Mężczyzna przeżył jednak i mógł kontynuować swoje poszukiwania. Ścigał Kyle'a już od dwóch lat, ale tej nocy widział go po raz pierwszy. Nie tak wyobrażał sobie to spotkanie, liczył na to, że zakończy się ono śmiercią "Wybrańca" - działał wbrew woli swojej matki, ale wiedział więcej niż ona kiedykolwiek mogła się dowiedzieć. Tak zwany "Wybraniec" w równym stopniu stanowił nadzieję dla zdążającego ku zagładzie świata, jaki i czynnik, który mógł tą zagładę przyśpieszyć. Śmierć Eeste Suatre upewniła Lehana w przekonaniu, że Kyle musi zginąć - niezależnie od domniemanego pokrewieństwa, które ich łączyło. Jeśli Lehan naprawdę urodził się dla tego chłopca, to czy nie było możliwe, że urodził się by go zabić?
Młody mężczyzna zebrał dobytek, który mu pozostawiono, przygotowując się do drogi. Szansa na dogonienie Kyle'a była znikoma - skręcona noga, po usztywnieniu jej dwoma drewienkami i bandażem, przestała boleć, ale opóźniała go skutecznie. Lehan podejrzewał, że nawet, jeśli jego celowi nie uda się wyleczyć odniesionej rany, chłopak dotrze do najbliższego miasta mając kilka godzin przewagi, nim on sam zdoła nawet opuścić las. Jedyne, co rudowłosy mógł w tej sytuacji zrobić, to ruszyć drogą, utykając i miotając najgorsze z przekleństw, których nauczył się podczas roku spędzonego w najgorszych dzielnicach Akreny.
Była już jesień i drzewa w lesie, przez który Leahan podróżował, przybrały barwy purpury i złota, tak intensywne, że kolory szat najpotężniejszych władców świata wydałyby się przy nich spłowiałe. Stara droga, niegdyś wysypana żwirem i obramowana białym kamieniem, dziś zarośnięta trawą, spomiędzy której wyrastały gdzieniegdzie małe drzewka, pokryta była złotymi i brunatnymi liśćmi, jeszcze świeżymi, przed nastaniem listopadowych deszczy. Promienie słońca, w końcu września nie tak ciepłe, jak w lecie, padały spomiędzy splątanych gałęzi i wciąż gęstych, choć pożółkłych, liści, na drogę, tak, że rudowłosy mężczyzna szedł po kostki w złocie liści i złocie słonecznego światła. Kiedy indziej zapewne zachwycałby się pięknem otaczającego go lasu, teraz jednak zbyt skupiony był na chodzeniu w sposób nie obciążający uszkodzonej nogi oraz na planowaniu dalszego postępowania.
Za lasem znajdowało się miasto Taren, niegdyś bogate, żyjące z kupców podróżujących przez las, dziś powoli dźwigające się z upadku, nadal zachowujące resztki dawnej świetności. Miasto otoczone murem z takiego samego wapienia, jakim wyznaczono wiodąca do niego drogę, miasto z zamkiem książęcym na wzgórzu i wspaniałą świątynią Astrate, która niegdyś ustępowała jedynie sanktuarium w Taana Astrate, a i dziś uważana była za architektoniczną perłę Starego Świata. Choć stary szlak handlowy podupadł, wiele starych rodzin kupieckich z Tarenu było dość bogatych, by pozwolić sobie na posyłanie karawan nową trasą, dlatego też zrujnowane w czasie wojny miasto pomału zaczynało na powrót rozkwitać. Mówiono, że kupcy z Tarenu gotowi są zapłacić władcy za możliwość odbudowania dawnego szlaku. W świetle tej plotki, rzekoma karawana kupiecka, której towarzyszył Kyle, nie powinna była stanowić dla mieszkańców miasta wielkiego zaskoczenia. Opiekunowie chłopca zadbali o wszystko. Zapewne w Tarenie czeka na "Wybrańca" mag, który zapewni mu ochronę i bezpieczny transport do następnego przystanku w jego długiej wędrówce. Ile jednak czasu minie od chwili przybycia Kyle'a do miasta do wyruszenia w dalszą drogę? Lehan liczył na to, że rana chłopca wymaga długiej kuracji. Ciągle nie mógł wyzbyć się uczucia żalu, które zjawiło się gdy pierwszy raz ujrzał Kyle'a, ale pamiętał też o swojej misji, jak i o tym, że jego mocodawcy potrzebowali aż dziesięciu lat, nim na powrót wytropili Wybrańca. Gdyby Kyle znowu zniknął im z oczu, mogło by być już za późno.
Taren okazał się dokładnie taki, jak opowiadano Lehanowi. Miasto, w którym na każdym kroku można było ujrzeć pozostałości zniszczonych przez wojnę starych domów, a którego mieszkańcy mieli dość samozaparcia, by nie popadać w marazm i wierzyć w przyszłość, czekająca ich miasto. Na głównym placu, wybrukowanym układającymi się w mozaikę kostkami z wapienia, piaskowca i granitu, stała wielka fontanna, wyschnięta i pełna śmieci, lecz wciąż zdradzająca poczucie estetyki jej twórcy, z posągiem przedstawiającym Dziewicę Jaellę pośrodku. Dziewica straciła jedno ramię, to, w którym zapewne kiedyś trzymała muszlę albo dzban, z którego płynęła woda, a obtłuczony nos nie dodawał jej uroku. Na murku, w cieniu posągu, siedział grupka ludzi w barwnych ubraniach, zdradzających wędrownych komediantów. Jeden z nich, mężczyzna w średnim wieku, zapewne przywódca trupy, stał przed swoimi podwładnymi i tłumaczył im coś, gestykulując intensywnie. Za ich plecami, obstawiona rusztowaniami, stała świątynia Astrate. Jej wspaniała fasada, ozdobiona kolumnami i ornamentami w formie rzeźbionych muszli, lśniła bielą w świetle wrześniowego słońca. Pod rusztowaniami leżały narzędzia kamieniarskie i nowe elementy fasady, które wkrótce miały wymienić stare, zniszczone. Kapłanka Bogini, starsza, otyła kobieta, w białej szacie, obszytej przy krawędzi muszelkami, stała na schodach, mrużąc oczy i krytycznie przyglądając się elewacji, porównując co chwila efekty pracy robotników z trzymanym w dłoni planem.
Lehan nie miał jednak czasu ani ochoty na zwiedzanie świątyni, skierował więc swe kroki w zupełnie inną stronę, do gospody. Tam wynajął pokój i zjadł pierwszy od dłuższego czasu porządny obiad. Nie przypuszczał nawet, że tak był wygłodzony, po kilku dniach żywienia się wyłącznie podróżnymi racjami żołądek miał skurczony do rozmiarów sakiewki biedaka, pochłonięcie dwóch porcji gęstego gulaszu nie stanowiło jednak dla niego żadnego problemu. Problemem było jedynie zapłacenie za posiłek - mężczyzna z ciężkim sercem rozpruł ukrytą kieszeń w podszewce kaftana i wydobył schowane na czarną godzinę srebrne monety. Kilka miedziaków za obiad, drugie tyle za nocleg i cała sztuka srebra za łaźnię, którą odwiedził po obiedzie. Zanurzony w ciepłej wodzie, mógł wreszcie rozwinąć prowizoryczny bandaż i rozmasować spuchniętą i posiniaczoną kostkę. Ciepło, ziołowa maść i nowy bandaż potrafiły zdziałać cuda - po opuszczeniu łaźni rudowłosy mógł chodzić o wiele swobodniej niż przedtem, jednak z żalem musiał stwierdzić, że wszelkie bardziej skomplikowane wyczyny nadal należały do nieokreślonej przyszłości. W takim stanie dogonienie i zabicie Kyle'a było utrudnionym zadaniem.
Przy wyjściu z łaźni zaczepiła go dziewczyna w rozciętej z boku i mocno wydekoltowanej sukience barwy czerwonego wina. Jedna z pracownic, będących też kurtyzanami, młoda i nawet ładna, tak, że przez krótką chwilę Lehan zastanawiał się nawet, czy nie skorzystać z jej usług, jednak świadomość utraty większej części majątku odwiodła go od tego zamiaru. Spytał tylko dziewczynę, czy w ciągu kilku ostatnich dni łaźni nie odwiedził około piętnastoletni, ranny chłopak.
-Nie, szlachetny panie - odpowiedziała, gdy dał jej już dwa miedziaki za informację. - Nie było tu nikogo takiego. Jeśli potrzebował leczenia, mógł odwiedzić też pana Ellari, to mag, w dodatku sidhe - to ostatnie słowo wypowiedziała z lekką pogardą, z jaką odnosiła się do innych ras większość mieszkańców Starego Świata. - Oczywiście, nie umie tego, co nasz uzdrowiciel...
Lehan kiwnął głową ze zrozumieniem. Uzdrowiciel pracujący w łaźni naprawdę potrafił cuda, a maść, którą rudowłosy kupił przed chwilą, była jednym z nich. Dziewczyna udzieliła mu więcej informacji, niż się spodziewał. Podziękował jej, rzucił na pożegnanie uśmiech i udał się szukać wspomnianego maga sidhe.
Znalezienie pracowni maga nie było trudne - wyglądało na to, że jej lokalizację znała większość mieszkańców miasta, trudno w końcu byłoby zignorować stary, na wpół zrujnowany dom, otoczony wielkim ogrodem. Przed wojną musiała być to zapewne rezydencja jakiejś bogatej rodziny, obecnie jednak w tak wielkim stopniu popadła ona w ruinę żaden z zamożnych mieszkańców miasta nie podjął się jej renowacji. W takich domach zazwyczaj mieszkali sidhe - w opuszczonych, zapomnianych ruderach, za drzwiami których zaczynało się ich sanktuarium. Na framudze drzwi wyrzeźbiono runy, i pociągnięto je czerwoną farbą. Gdy Lehan stanął na progu, znaki zamigotały lekko, dając mu znać, że ma czekać, aż gospodarz zdecyduje się go wpuścić. Gdy czerwony blask zgasł, młody mężczyzna wkroczył do ciemnego wnętrza domu. Wewnątrz pachniało kurzem, woskiem i pergaminem, ale dominującym zapachem była słodka, dusząca woń tlących się ziół, zapach, który wywoływał w rudowłosym blade wspomnienie matki, siedzącej w transie naprzeciw lustra, między dwiema misami z dymiącym kadzidłem.
Korytarz prowadził prosto do pokoju będącego bardziej luksusową wersją tego, który Lehan pamiętał z dzieciństwa. Także tu najbardziej rzucało się w oczy zwierciadło, ciemne, oprawione w zdobioną bogato ramę z ciemnego metalu, lecz w przeciwieństwie do domu, który mężczyzna pamiętał z dzieciństwa, za lustrem znajdowała się nie goła ściana, lecz półki z licznymi księgami. Sufit wysokiego pomieszczenia pomalowany był ciemną farbą i ozdobiony gwiazdami, które w mroku świeciły słabym, fosforycznym blaskiem. Naprzeciw Lehana wyszedł mężczyzna w długiej, ciemnej szacie wyszywanej w dziwne symbole, mężczyzna w niezidentyfikowanym wieku, o wysoko umieszczonych uszach i wąskich, zielonych oczach z pionowymi źrenicami, które jego twarzy nadawały nieco kocie cechy. Kevan-shee.
-Witaj - cichy, miękki, lecz niepokojący, głos mężczyzny Kevan-shee przypominał mruczenie kota. - Co sprowadza cię do mojego domu, szlachetny panie?
-Szukam kogoś - Lehan rozglądał się po pokoju, co jakiś czas jednak kierując swoje spojrzenie na maga.
-Szukasz, owszem, szukasz już od pewnego czasu i sądzisz, że wiesz czemu szukasz - Ellari zmrużył oczy. - Nie sądź jednak, że pomogę ci znaleźć to, czego szukasz.
-Wiedziałem - syknął rudowłosy, kładąc dłoń na rękojeści miecza. - Masz jeszcze czelność przyznawać się, że go ukrywasz, sidhe?
Mag uśmiechnął się, prezentując drobne, ostre zęby.
-Jesteś jeszcze młody, szlachetny panie i w gorącej wodzie kąpany. Tego, kogo szukasz nie ma tu. Możesz przeszukać dom, wywrócić do góry nogami wszystkie meble - nie znajdziesz go. Nie odwiedził mojego sanktuarium, gdzie indziej szukał uzdrowienia, ale jego rana nieprędko się zagoi.
-Jeśli nie ma go tutaj, gdzie jest?
-Nie widzę wszystkiego, szlachetny panie, jedynie twoje myśli. Nie znam miejsca pobytu chłopca, którego szukasz, którego się boisz, dla którego się narodziłeś.
-Więc udziel mi jakiejś wskazówki, sidhe - parsknął Lehan, zdenerwowany. - Jesteś magiem, zapłacę ci, chociaż ten przeklęty szczeniak zabrał mi sakiewkę.
-Jeśliś stracił sakiewkę, szlachetny panie, nie marnuj tego, co ci pozostało, na rady od maga, które nie muszą okazać się potrzebne. Jeśliś zaś przeznaczony temu, którego "wybranym" nazywasz, bądź też "przekleństwem", los twój poprowadzi cię do niego w swoim czasie. Ja mogę spróbować przyspieszyć wyroki Wiecznej Pani, zrobię to, zrobię to, jeśli zażądasz, zapytam.
-Więc pytaj.
Mag skinął głową i wskazał Lehanowi stojące pod jedną ze ścian zdobione krzesło, sam zaś stanął naprzeciw lustra i zapalił świece. Ciemna tafla zwierciadła zafalowała i zamiast odbicia pokoju pojawił się w niej wir barw i kształtów. Rudowłosy siedział cierpliwie na krześle, podczas gdy Ellari koncentrował się na obrazie w lustrze. Jego wargi poruszały się, nie wydając niemal żadnego dźwięku, zaś jego postać spowijały coraz gęstsze kłęby słodko pachnącego dymu, dobywającego się ze stojących na podłodze mis z kadzidłem. Przez chwilę cała sylwetka maga, wraz z lustrem, stołem i całą ścianą, zniknęły w oparach. Gdzieś w oddali, ponad zrujnowanym domem, odezwał się zwiastujący nadchodzącą burzę grzmot.
Dym opadł, Kevan-shee wstał i chwiejnym krokiem podszedł do swojego klienta. Jego złote, kocie oczy były matowe i nieobecne, przerażone, jak oczy kogoś przebudzonego z koszmarnego snu. Mag położył na ramionach mężczyzny smukłe dłonie, zakończone ostrymi paznokciami i wbił spojrzenie nieprzytomnych oczu w jego twarz.
-Jest kropla ciemności w każdym świetle i iskra światła w mroku. Ty jesteś drogą pomiędzy nimi - wyszeptał, a potem, odurzony dymem, lub przerażony wizją, zwalił się na ziemię.
Po niebie przetoczył się kolejny grzmot, przynosząc nagłą ulewę.











 


Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 20:47:19
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (Brak e-maila) 22:43 15-12-2004
ja juz sie rozpisywalam w mailu na temat tego opa, ale tym razem to dla reszty swiata : swietne opo. bardzo ciekawe, z dokladnie, szczegolowo przemyslanym swiatem. interesujace postaci - zapowiadaja sie na niejednowymiarowe. wielowatkowosc, ktorej tak czesto mi brak, w tym co czytam - i to nie powierzchowna. naprawde naprawde, jestem urzeczona tym opkiem i chce koniecznie dalszego ciagu smiley
(Brak e-maila) 19:27 27-04-2005
fajne
nefer (Brak e-maila) 17:01 07-12-2005
bardzo ciekawie napisane chciałabym poznać ciąg dalszy
(ostrygiwwinie@gazeta.pl) 18:15 17-10-2006
Podoba mi się. Może i nie jestem ekspertem w dziedzinie takiej literatury (fantasy itp), ale nie wydajeą mi się Twoje opowiadania gorsze, raczej znacznie lepsze, od większości tego, co serwują wydawnictwa i księgarnie. Zarówno pod względem języka, struktury i fabuły. Czekam na więcej i pozdrawiam..
Davey (Brak e-maila) 17:38 02-02-2007
Te wszechobecne absoluty i wyolbrzymienia są trochę śmieszne. Plus motyw z Wybrańcem, który wszystkich zbawi albo nie, blabla...
Fabuła totalnie leży.
Poza tym trochę błędów interpunkcyjnych i powtórzeń, ale ogólnie piszesz całkiem przyzwoitym językiem.
No coz, może twoje inne opowiadania prezentują się lepiej.
An-Nah (Brak e-maila) 15:41 25-02-2007
Hmmm, nie przypominam sobie, żebym pisąła gdzieś o absolutach ani o zbawianiu... Owszem, historia dawno zarzucona (nieco żałuję), ale mimo wsyzstko wiem, co napisałam i co planowałam napisać i naprawdę ani absolutu, ani zbawiania sobie nie przypominam. "Wybrańca" i owszem, tylko... aaaa, tam, co ja się będę kłucić o prawdziwy sens tego "wybrańca"... było, minęło.
Anloquen (Brak e-maila) 18:02 13-10-2007
Na razie przeczytałam 1 część i byłam zachwycona do momentu przeczytania ostatniego zdania. Grzmot rozlegający się w strasznych momentach to motyw tak zgrany, że nawet już nie śmieszy w parodiach. Ale nie zrażona czytam dalej, bo historia jest raczej niezła.
Anloquen (Brak e-maila) 20:06 13-10-2007
Druga uwaga - cała 3 część, motyw ze strzygą i przede wszystkim z antagonizmem ludzie-elfy bardzo mocno pachnie Sapkowskim, naprawdę bardzo bardzo (czy w Polsce już nikt nie pisze fantasy nie będącego wariacjami na temat jego twórczości?)
Ale niezrażona czekam na dalsze części, bo nadal twierdzę, że historia jest raczej niezła.
svev (Brak e-maila) 22:33 01-12-2007
Opowiadanko świetne. A uwagi krytyczne calkiem nietrafione. Pojawianie się w nurce fantasy tak topicznych wątków jak "wybraniec", walki z rożnymi potworami, zadania i próby itd. to chyba coś normalnego, a zarzucananie ich wykorzystania to jak zarzucanie, że książkea ma pocżatek i koniec.
Nie wiem, jak można zarzucić , że fabula leży. Stoi i ma się calkiem dobrze!

No i fajnie byłoby, gdybys jednak dokonczyła.. eh nie wiadomo, co dzieje się z Kylem i Lehanem...
Anloquen (Brak e-maila) 23:44 06-11-2008
Svev-ok, ale chodzi mi także o styl, scenerię i przede wszystkim o elfy. Tylko u Sapkowskiego ich sytuacja wyglądała tak niewesoło,w każdym innym świecie są czyściochami panującymi nad lasem, wyposażonymi w piękne głosy i absolutnie pozbawionymi słabości.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum