The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 02:15:52   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Droga do Naszhiar 2
Myślę, że była między nami jakaś nić. Więź, która poprowadziła go do mojej ukrytej przy drodze samotni. Gdy pewnego dnia znalazłem nowa plecionkę z rzemyków, zawieszoną na tylnej ścianie kapliczki, wiedziałem, kto ją tam zawiesił. Moje serce zabiło mocniej, gdy przesunąłem po niej palcami. Wydawała mi się ciepła, jakby zachowała ciepło jego ciała. Pamiętam, że nosił ją na szyi, ciemnozielone rzemyki na szarobłękitnym tle jego skóry. Nosił ją zawsze i teraz, gdy zobaczyłem ją wiszącą w kapliczce miałem przeczucie, że to nie tylko dar dla duchów - ale też znak dla mnie. Więc czekałem, spędziłem tam resztę dnia i przespałem noc oparty o ścianę, z palcami zaciśniętymi na plecionce. Nie dbałem o to, że rodzice wściekają się i planują kary - nigdy nie dbałem o moich rodziców. Pół-spałem, pół-czuwałem w ciemnościach, a wiatr wpadający przez szczeliny muskał moją skórę niczym czyjeś widmowe palce.
Znalazł mnie nad ranem. Obudził mnie z twardego snu, który przyszedł do mnie dopiero po wschodzie słońca, a dotyk jego dłoni na moim ramieniu sprawił, że dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. Patrzyliśmy sobie w oczy.
"Szukali cię cały wieczór." powiedział.
"Ale tylko ty wiedziałeś, gdzie powinni?"
"I że chcesz być sam - tak."
"Ale mimo to zabierzesz mnie stąd?"
"Mam obowiązki także wobec twojego ojca" wyciągnął do mnie dłoń. Sama myśl o dotknięciu jego palców, mocnych, stwardniałych, spalonych słońcem Południa, sprawiała, że robiło mi się gorąco i zimno na przemian. Nie chwyciłem jednak jego ręki, czekając na jego ruch. "No chodź" ponaglił mnie, nie cofając dłoni. Teraz dopiero nieśmiało wyciągnąłem własną, małą w porównaniu do jego ręki, mokrą od potu. Nasze palce spotkały się. Jego uścisk było mocny jak kleszcze, ale nie próbowałem nawet wyrwać się, gdy pociągnął mnie za sobą. Szedłem posłusznie i czułem się, jakbym stąpał w powietrzu. Nie słyszałem nawet własnych myśli. Tylko szum.
Nie odzywaliśmy się do siebie, ale po raz pierwszy od miesięcy czułem, że znowu jesteśmy blisko. Tak blisko, jak jeszcze nigdy. Zatrzymaliśmy się dopiero na skraju lasu, gdzie, pomiędzy drzewami, było już widać zamek. Mógł puścić moją dłoń, ale nie zrobił tego, ściskając ją mocniej i patrząc mi głęboko w oczy. Musiała być między nami jakaś więź i jestem pewien, choć nigdy mi tego nie powiedział, że był razeghe, nie mogę bowiem inaczej wytłumaczyć faktu, że wiedział dokładnie, co myślałem w tej chwili. Pochylił się nade mną i pocałował mnie bardzo delikatnie. Jego usta były wyschnięte i spękane, dobrze pamiętam ich szorstkość, ale ten pocałunek nie mógłby mi sprawić większej przyjemności, nawet, gdyby miał wargi miękkie jak jedwab.
Kiedy mnie całował, stałem bez ruchu i nie odezwałem się ani słowem, gdy przestał. On też się nie odezwał. Dalszą drogę do zamku pokonaliśmy w milczeniu, nie dotykając się więcej.
Wieczorem, kiedy miałem już za sobą awanturę, którą urządzili mi rodzice, przyszedł do mnie. Stanął przy drzwiach, oparł się o ścianę i milczał długo, bardzo długo.
"Czekasz, aż ja odezwę się pierwszy?" spytałem w końcu zniecierpliwiony.
"Tak." przyznał.
"Usiądź." wskazałem mu miejsce na skraju mojego łóżka.
"Nie. Postoję."
"Usiądź!" powtórzyłem tonem, którego mój ojciec używał w stosunku do służby. Nie posłuchał i tym razem, więc przestałem na niego naciskać.
"Powinienem powiedzieć, że to była chwila słabości, ze jest mi przykro i ze to się nie powtórzy" oznajmił. "Ale wcale nie jest mi przykro . I chciałbym, żeby to się powtórzyło. Ale jeśli się nie zgadzasz, wyjdę teraz z tego pokoju i nie wejdę do niego więcej."
"Usiądź" powiedziałem po raz trzeci. Tym razem usłuchał i po chwili czułem je go zapach, a potem kolejne delikatne muśnięcia jego ust na mojej szyi. Objąłem go za szyję, nie tylko poddając się jego pieszczotom, ale i odpowiadając na nie. W ciszy letniej nocy spełniły się moje sny.
Wymknął się przed świtem, gdy jeszcze spałem i jedynym, co po sobie pozostawił był ból. Ten fizyczny, który palił moje ciało, i psychiczny, rozrywający mi serce, ból, którego nie mogłem zrozumieć. Poniekąd czułem się zawiedziony, spodziewając się uczucia szczęścia, a nie dziwnej pustki, jakby ktoś zabrał mi kawałek mnie. Nie czułem jednak obrzydzenia tak, jak z tamtą dziewczyną. I wiedziałem już jedno - zakochałem się i to na dobre.
Pamiętacie kapłana, którego spotkaliśmy parę dni temu? Nie wiedział nawet, kim jesteśmy i gdzie jedziemy. Mówił to wszystko o takich jak ja, jak mój kochanek. Że między dwiema osobami tej samej płci nie może dojść do nawiązania prawdziwej więzi. Że wszystko zawsze będzie ograniczać się do brudnego, nienaturalnego pożądania. Chciałem go wtedy uderzyć, bo to co mówił było największymi bzdurami, jakie w życiu słyszałem. To, co czułem, co wciąż czuję, nie było czystym pożądaniem. Nasze stosunki nie ograniczały się do cielesności, znaliśmy się przecież dobrze, jeszcze zanim w ogóle przeszło mi przez myśl, że jakikolwiek mężczyzna mógłby budzić moje pożądanie. Kochałem tego mężczyznę tak, jak kocha się przyjaciela, opiekuna i nauczyciela, teraz zaś pojawiło się między nami pożądanie i szukaliśmy każdej okazji, by je zaspokoić. Kochaliśmy się w moim pokoju, w lesie, całowaliśmy się ukradkiem w bibliotece podczas lekcji. Byłem szczęśliwy, tak bardzo szczęśliwy, że zapomniałem o ostrożności. Mój kochanek, starszy i rozsądniejszy, zmuszony był pamiętać o tym za nas obu i nieraz przypominał mi, że przed mieszkańcami zamku nadal musimy grać nauczyciela i ucznia. Denerwowało mnie to często, ten wymuszony dystans przy obiedzie, kiedy siedzieliśmy na przeciwległych końcach stołu, ja między ojcem, śmiejącym się głośno do swoich przyjaciół, których zawsze było u nas pełno, oraz matką, zamyśloną i nieobecną, zaś pośród zaufanej służby, cichy, milczący, nie zaszczycający mnie ani jednym spojrzeniem.
"Nie kochasz mnie." mówiłem potem, obrażony.
"Ależ kocham."
"Nie. Nie powiedziałeś nic w ciągu całego obiadu."
"A co niby miałem powiedzieć?"
"Cokolwiek."
"Głuptas." przyciągał mnie do siebie i całował gorąco. Mając zajęte usta nie mogłem i nie chciałem więcej protestować. Musiałem w końcu zgodzić się, że jego ostrożność była uzasadniona. Ostatnią rzeczą, której obaj pragnęliśmy było ujawnienie naszego romansu.
Miałem już prawie szesnaście lat i rodzice uznali, że czas już przyzwyczaić mnie do obowiązków, które czekały mnie jako dziedzica posiadłości. Musiałem więc spędzać z ojcem więcej czasu, słuchając nudnych, w moim mniemaniu, wywodów na temat ekonomii i polityki, albo znosić towarzystwo jego przyjaciół i jeździć z nimi na polowania, które moim zdaniem nie wiele miały wspólnego z prawdziwą przyjemnością obcowania z naturą. Myśliwi tratowali trawę i krzewy, płoszyli drobną zwierzynę, śmiali się głośno, a rozpalane przez nich ogniska groziły podpaleniem lasu. Mój nauczyciel oczywiście nie uczestniczył w tym wszystkim, co stanowiło dla mnie dodatkową udrękę. Polowanie potrafiło trwać kilka dni, i kilka zimnych, samotnych nocy, podczas których mój młody, niewyżyty organizm dosłownie wariował.
"Pojedź ze mną" poprosiłem któregoś bladego poranka, leżąc z głową na jego brzuchu, gładząc dłonią jego udo.
"To tylko kilka dni. Wytrzymasz."
"Nie wytrzymam. Będzie tam mnóstwo przyjaciół ojca. I nie będzie tam ciebie."
"Musisz się nauczyć żyć beze mnie. Nie zawsze będę przy tobie."
Podniosłem wzrok i spojrzałem prosto w jego czarne oczy. Nigdy dotąd nawet nie przeszło mi przez myśl, że moglibyśmy się rozstać, a on mówił to z takim spokojem, jakby było to zapisane w naszym przeznaczeniu.
"Nie!" zaprotestowałem.
"Posłuchaj, kastiisa, nic nie trwa wiecznie." powiedział, siadając, obejmując mnie ramionami i przyciskając moją głowę do swojej piersi. "Ty masz swoje życie tutaj i obowiązki, ja być może niedługo dostane od twoich rodziców wymówienie. Poza tym, jesteś prawie dzieckiem. Pierwsza miłość często przemija, potem nie pamiętasz już, czemu kochałeś... Ożenisz się, będziesz miał swoje dzieci, które odziedziczą twoje imię i zapomnisz..."
"Przecież sam mówiłeś, że mam duszę kobiety i muszę poślubić mężczyznę." powiedziałem, prawie płacząc.
"Nikt nie udzieli ślubu dwóm mężczyznom. A co do małżeństwa... wierz mi, można do tego przywyknąć."
"Ale ja nie chcę!" przycisnąłem twarz do jego ramienia i rozpłakałem się. "Chcę być z tobą. Zawsze."
Mój kochanek delikatnie ujął mnie pod brodę i popatrzył mi prosto w oczy.
"Dobrze, hi kast, jeśli naprawdę tego chcesz, to zapamiętaj co ci teraz powiem. Jeśli w ciągu najbliższych pięciu lat coś nas rozdzieli, a ty nadal będziesz chciał być ze mną, spotkamy się w Naszhiar. Pamiętaj. Naszhiar. Dokładnie pięć lat od dzisiejszego dnia. Pamiętasz?"
Kiwnąłem głową. Uśmiechnął się do mnie i przyciągnął moją twarz do swojej. Całował mnie bardzo długo i bardzo gorąco, podczas gdy jego dłonie wędrowały po moich plecach.
Chwilę później do drzwi pokoju zastukał mój ojciec. Nie muszę chyba mówić, że jego pukanie zastało nas w bardzo intymnym momencie? Niech będą dzięki wszystkim potęgom, że ojciec nie wszedł do mojego pokoju, a tylko załomotał w drzwi i kazał mi wstawać. Wyplątałem się więc z ciepłych objęć kochanka i ubrałem pośpiesznie, przeklinając fakt, że moje ciało rozpaczliwie domagało się dalszych pieszczot. Po chwili biegłem już po schodach, potykając się o stopnie.
Na dziedzińcu, w szarym blasku świtu, czekał ojciec i trzech jego przyjaciół, służba i osiodłane zwierzęta. Mieliśmy przejechać do doliny, oddalonej od zamku o około pół dnia drogi, założyć tam obóz i o świcie następnego dnia rozpocząć polowanie.
Mężczyźni przywitali mnie głośnym śmiechem, pytając, która to ze służących zajęła mnie tak długo, że zaspałem. W odpowiedzi burknąłem coś pod nosem i chyba zrobiłem się fioletowy na twarzy. Ojciec uspokoił śmiechy swoich przyjaciół, mówiąc, ze jestem jeszcze młody i wstydliwy, ale wkrótce stanę się prawdziwym mężczyzną. Nie sądzę, żeby mówiąc to sugerował moje dziewictwo - fakt, że rok wcześniej przespałem się ze służącą, zdążył do niego dotrzeć, co więcej, dał mu powód do dumy.
Wsiadłem na swojego wierzchowca. Potulne zwierzę zastrzygło uszami i wolno ruszyło drogą. Przede mną jechał ojciec i jego przyjaciele. Za mną służba, juczne zwierzęta wiozące namioty, prowiant i broń. Czekała mnie długa, nudna droga i jeszcze nudniejsze polowanie. Jakże wielkie było moje zdziwienie, gdy usłyszałem stukot kopyt wierzchowca zrównującego się z moim własnym. Gdy spojrzałem na jego jeźdźca, ku memu zaskoczeniu ujrzałem twarz mężczyzny, z którym kochałem się niecałą godzinę wcześniej. Uśmiechał się do mnie.
"Patrzcie, kto zaszczycił nas swoją obecnością!" wykrzyknął mój ojciec, zauważywszy jego obecność. "Cóż to, reasoe-kashriz, nagle zmieniłeś zdanie co do naszych rozrywek?"
"Reasoe, trochę ruchu i trochę towarzystwa co jakiś czas przyda się, dla odmiany" odrzekł.
"Cieszy mnie to. Panowie" ogłosił ojciec swoim przyjaciołom "Kashriz zdecydował się nam towarzyszyć. Przekonamy się, jak tropi się zwierzynę na dzikim południu."
Mój nauczyciel uśmiechnął się tylko w odpowiedzi. Przez cała drogę jechał przede mną, nie odzywając się do mnie więcej, niż było trzeba, dbając, jak zawsze o zachowanie pozorów. Tym razem nie miałem do niego pretensji. Byłem bezgranicznie szczęśliwy i dowartościowany - w końcu to ja byłem powodem, dla którego zdecydował się do nas dołączyć. Chyba po raz pierwszy zdarzyło mu się zrobić coś tylko dlatego, że miało mi to sprawić przyjemność.
Pod wieczór byliśmy już na miejscu. Ojciec nie omieszkał oprowadzić mnie po obozie, zaprowadził mnie też na pobliskie wzgórze, z którego widać było okolicę. Widać było tez stamtąd skały, w których znajdowała się jaskinia górskich azhere. Ojciec opowiedział, ze bestie od lat gnębią mieszkańców pobliskiej wioski, która znajdowała się w granicach naszych włości, tak więc do naszych obowiązków należało dbanie o bezpieczeństwo mieszkańców. Co roku, tłumaczył mi ojciec cierpliwie, szukał dojścia do jaskini, ale co roku jego wyprawy ponosiły fiasko. Podobnie wieśniacy, dodał z pogardą w głosie, tak, jak zawsze mówił o ludziach niższego stanu.
Noc spędziliśmy w obozowisku, które służba zdążyła rozstawić pod nasza nieobecność. Nie spałem bardzo długo, wpatrując się w leżące po drugiej stronie namiotu posłanie mojego kochanka. Mimo moich modlitw, nie dał mi żadnego znaku i tej nocy moje niecierpliwe ciało musiało zaufać własnym dłoniom.
Nazajutrz zostałem obudzony jeszcze przed świtem i dostałem w swoje ręce prawdziwą myśliwską kuszę. Ojciec wyciągnął ze starannie opakowanego kufra swój skarb - nowomodną broń, która po podpaleniu prochu wyrzucała metalowe kule, mogące strzaskać czaszkę nawet największemu zwierzęciu. Z dumą rozkręcił ją, zaprezentował mechanizm, a potem skręcił z powrotem i strzelił w powietrze, płosząc ptactwo i, jak podejrzewam, wszelką drobną zwierzynę w okolicy. Przyjaciele ojca byli oczywiście pełni entuzjazmu, mój nauczyciel wykazywał normalne zainteresowanie naukowca i żołnierza, tylko ja odporny byłem na magię broni palnej. Z mojej kuszy wystrzeliłem kilka razy do pobliskiego drzewa, niezbyt celnie, nigdy bowiem nie miałem serca i ręki do broni bardziej skomplikowanej niż nóż czy łuk. Oczywiście, przeciw zwierzęciu rozmiarów azher łuk, a tym bardziej nóż nie jest skuteczną bronią i spodziewałem się raczej uciekać, niż stanąć oko w oko z górską bestią. Ojciec rzecz jasna wolałby, żeby zwierze rozszarpało mnie, niż żebym okazał strach, miałem więc nadzieję nie musieć go okazywać.
Była jedna rzecz, która mi się w tym wszystkim podobała - zawsze mogłem powiedzieć ojcu, że szukam dojścia do jaskini i zniknąć w lesie na jakiś czas. Tak więc gdy ojciec i jego przyjaciele zajęli się szukaniem drobnej zwierzyny, ja wyruszyłem na mały rekonesans. Nigdy jeszcze nie byłem w lesie tak oddalonym od mojego domu i wszystko dookoła miało dla mnie urok nowości. Przedzieranie się przez las, szukanie śladów zwierząt, poznawanie nieznanych wcześniej kamieni i strumieni.
Drugiego dnia mój nauczyciel także oddzielił się od grupy, wyruszyliśmy więc razem. Oczywiście, nie zaszliśmy daleko - krótki postój na małej polance nad strumieniem prędko stał się dłuższym postojem, kiedy zaczęliśmy się kochać na rozłożonych na trawie płaszczach.
Pamiętam dobrze tamta chwilę i żałuję, że nie wykorzystałem jej lepiej, bo to był nasz ostatni raz. Tak, mój kochanek miał racje - nie mógł być przy mnie zawsze. Zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd, ale nie widzę żadnego - to nie moja nieostrożność doprowadziła do tragedii ani tym bardziej nie jego postępowanie. Tak naprawdę, nie rozumiem tego, co się wówczas wydarzyło.
Mężczyzna, który zastąpił nam drogę gdy wracaliśmy do obozowiska, był jednym z trzech przyjaciół ojca, tym, który robił na mnie zawsze najgorsze wrażenie - a może tylko mi się tak wydaje, kiedy oceniam go z perspektywy czasu. Wysoki, o jasnej skórze, która, jak sam twierdził, jasnej jak kryształ krwi, płynącej w jego żyłach, chyba mnie nie lubił - czasem zdarzało mu się nazwać mnie "barbarzyńskim nasieniem".
"Młodzieńcze" powiedział, stając naprzeciw nas i splatając ramiona na szerokiej piersi. Mój nauczyciel był w porównaniu z nim niski i szczupły. "Twój ojciec rozkazał cię szukać, i oto znajduję w towarzystwie tego południowca."
Zacisnąłem zęby, słysząc, jak szacunek, który dotąd okazywał mojemu nauczycielowi znika bez śladu z jego głosu. W ułamek sekundy później byłem już śmiertelnie przerażony - "On wie" myślałem "On widział nas razem."
"Jestem nauczycielem chłopca" oznajmił mój kochanek. Jego twarz pozostała nieporuszona, podczas gdy ja czułem zimny pot spływający po moim karku. "Jego ojciec powierzył go mojej opiece. Czyżbyś sugerował, reasoe, że nadużywam moich praw?"
"Jeśli dasz mi powód, bym tak sądził - będę szczęśliwy" uśmiechnął się mężczyzna, wyciągając w naszą stronę kuszę. "Co mam powiedzieć ojcu chłopaka? Że nie zdążyłem ocalić mu życia, ale zdążyłem go pomścić?"
Teraz zupełnie przestałem rozumieć. Jaki powód miałby przyjaciel ojca, by mnie zamordować? chwyciłem kurczowo rękaw mojego nauczyciela. Odepchnął mnie, dobywając noża z pochwy zawieszonej przy pasie. Gwiaździste ostrze rozłożyło się ze szczękiem.
"Najpierw musisz zabić mnie - potem możesz zrobić z chłopcem co chcesz" powiedział. Jego twarz miała dziwny wyraz. Nigdy jeszcze nie widziałem go takiego, i przeraził mnie ten widok - jego oczy pałały rządzą krwi.
"Nawet nie wiesz, ile lat na to czekałem" odparł mężczyzna i wystrzelił w jego kierunku kilka bełtów.
Dalsza walka była krótka, albo ja po prostu jako krótką ją zapamiętałem. Po kilku chwilach mój kochanek stał nad napastnikiem z ociekającym krwią nożem w dłoni. Miał nieobecny wyraz twarzy i czoło pokryte potem, zupełnie, jak w chwilach spełnienia. Ja zaś stałem jak sparaliżowany, pierwszy raz będąc świadkiem morderstwa.
Mój kochanek pierwszy doszedł do siebie. Chciał mnie objąć, ale wyślizgnąłem się z jego objęć. Śmierdział ludzką krwią.
"Hi kast, popatrz na mnie" nie mogąc mnie dotknąć, przyklęknął przede mną i patrzył mi w oczy. Takiego też nigdy go nie widziałem: patrzył na mnie z przeraźliwym smutkiem. "Hi kast, muszę odejść."
"Dla... dlaczego?" spytałem łamiącym się głosem. Nie rozumiałem nic - ani ciała u naszych stóp, ani smutku w jego oczach. "Bo go zabiłeś? Przecież nas napadł..."
"Hi kast, nie rozumiesz, zrobiłem to, co miałem zrobić. Niedługo dowiedzą się..."
"Czego?" nie opierałem się już, stałem biernie, pozwalając się obejmować.
"Jeśli mnie kochasz... jeśli mnie będziesz kochać - powiem ci. W Naszhiar. Za pięć lat."
"Ale..."
"Cicho, nie pytaj. Wybacz mi. Wybacz mi wszystko." Pocałował mnie w czoło, potem pocałował moje powieki. "Awa zir kast"
W tak nieoczekiwanych okolicznościach pożegnaliśmy się. Do obozu wróciłem sam, obmyślając po drodze historię w racjonalny sposób tłumaczącą to wydarzenie. Mój nauczyciel zabił jednego z przyjaciół ojca i uciekł. Dlaczego? Tego nie wiem do dziś. Pewne strzępy informacji...
Tu Seider umilkł na chwilę. Pozostali patrzyli na niego w milczeniu, ponad blaskiem dogasającego ogniska.
-Nie, nie powiem już więcej - odezwał się w końcu. - to koniec mojej historii. Pięć lat upływa dokładnie za miesiąc.

KONIEC

Ukończone 19 sierpnia 2004














Komentarze
ak dnia maja 07 2016 22:45:40
Tą część czyta się jakoś lepiej. Chyba dlatego, że już się jest po rozeznaniu w sytuacji. W ogóle to był bardzo przyjemny fragment. I fabularnie też, tak naprawdę dopiero ta część mnie wciągła.

Lecę dalejsmiley

Co do tego poniżej - wiem, że tu już nie będziesz mogła edytować - więc jeśli Cię to denerwuje, nie będę więcej tego zaznaczać. Tekst jest stary, a wiem, że potrafisz pisać - więc chyba dalsze sobie daruję?
Póki co:
- Znalazł mnie nad ranem. Obudził mnie (DRUGIE "MNIE" ZBĘDNE) z twardego snu
- "Szukali cię cały wieczór. (ZBĘDNA KROPKA)" powiedział.
- Jego uścisk było (BYŁ) mocny jak kleszcze
- Szedłem posłusznie i czułem się (ZBĘDNE "SIĘ"smiley, jakbym stąpał w powietrzu
- "Tak. (ZBĘDNA KROPKA)" przyznał.
- "Usiądź. (ZBĘDNA KROPKA)" wskazałem mu miejsce na skraju mojego łóżka.
-"Powinienem powiedzieć, że to była chwila słabości, ze (ŻE) jest mi przykro i ze (ŻE) to się nie powtórzy" oznajmił.
- "Głuptas. (ZBĘDNA KROPKA)" przyciągał mnie do siebie
- rozpalane przez nich ogniska groziły podpaleniem (ROZPALONE+PODPALENIEM) lasu
- "Posłuchaj, kastiisa, nic nie trwa wiecznie. (ZBĘDNA KROPKA)" powiedział,
-"Przecież sam mówiłeś, że mam duszę kobiety i muszę poślubić mężczyznę. (ZBĘDNA KROPKA)" powiedziałem,
- Ojciec uspokoił śmiechy swoich przyjaciół, mówiąc, ze (ŻE) jestem jeszcze młody
- Przez cała (Ą) drogę jechał przede mną
- Ojciec opowiedział, ze (ŻE) bestie od lat
- obozowisku, które służba zdążyła rozstawić pod nasza (Ą) nieobecność
- Ojciec rzecz jasna wolałby, żeby zwierze (Ę)
- Pamiętam dobrze tamta (Ą) chwilę i żałuję
- TEGO ZDANIA NIE ROZUMIEM: Wysoki, o jasnej skórze, która, jak sam twierdził, jasnej jak kryształ krwi, płynącej w jego żyłach, chyba mnie nie lubił
- "On wie" myślałem (KROPKA) "On widział nas razem."
- Jaki powód miałby przyjaciel ojca, by mnie zamordować? (Z DUŻEJ LITERY) chwyciłem kurczowo
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum