The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 14:11:24   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Cennik życia 5
Słowniczek:

Crusaider - tzw. krążownik szos. Motor o zwartej bryle i dużej ilości chromu, np. Honda Valkiria, czy połowa Harleyów.
Enduro - motor terenowy.
Link - z ang. kabel do szybkiego przepływu danych, łączący coś z czymś.
Łącze radiowe - system pozwalający na komunikację bez używana dźwięków, bezpośredni przekaz myśli. Przykład takiej "rozmowy" był w części pierwszej. System ten, wykorzystujący fale radiowe, ma jedną wadę - stosunkowo łatwo go namierzyć i podsłuchać, stąd zwyczaj kodowania częstotliwości, a że i to można obejść, rzadko kiedy łącza radiowe są wykorzystywane do ważnych rozmów. Dodam, że dyskusja między Lynn a Junone z poprzedniej części odbywała się raczej na zasadzie telepatii (o ile można tak powiedzieć przy c-mózgach) niż łącza radiowego.
Sprzęg - bezpośrednie połączenie umysłu z pojazdem/sprzętem/siecią pozwalające na kierowanie nim/szukanie itp. przy użyciu myśli. Wymaga przynajmniej częściowej cybernetyzacji mózgu, odpowiedniego gniazda wyjściowego, oprogramowania i linku łączącego ze sprzętem.


Pustynia
Skalista, żeby być dokładnym. Nie było tu zbyt wiele wydm, raczej skały, kamienie, tu i ówdzie jakieś skarlałe, byle jakie krzaczki, przypominające raczej chrust niż żywe rośliny. Większość z nich nie miało dość siły, by utrzymać się gruntu, choć pozostałe mogły wytrzymać nawet tornado i nie drgnąć.
Cała przestrzeń, jak okiem sięgnąć, poorana była niewielkimi kanionami, upstrzona głazami, a co kilkadziesiąt kilometrów znajdowano ruiny opuszczonych miasteczek. Rzadko kiedy pojedynczego podróżnika, albo zwierzę inne niż kojoty czy węże. Czasami można było ujrzeć ciągi słupów nie przytrzymujących już drutów, głównie przez to, że te ostatnie zostały rozkradzione na złom.
Tak mniej więcej wyglądało południowo-wschodnie wybrzeże USA.
Ale dla dwóch samotnych motocyklistów to był cały świat. I dom. Właśnie zatrzymali się na brzegu wysokiego urwiska. Prowadzący, nie zsiadając z swego rumaka, wyciągnął z wnętrza owiewki makrolornetkę i powoli, nieśpiesznie zlustrował horyzont. Był to niewysoki, dość barczysty mężczyzna. Ubrany był w zniszczoną, skórzaną kurtkę, takież spodnie i stary, wojskowy hełm, pamiętający pewnie czasy inwazji na Irak. Dół twarzy zasłonił czymś, co przy bliższych oględzinach okazało się zszarganą do nieprzyzwoitości flagą USA. Reszty obrazu dopełniały związane kablem wysokie buty, brudne rękawiczki i szeroki, wojskowy pas z setką kieszonek i skrytek. No i shotgun wystający z zamontowanej na przedniej owiewce motoru kabury oraz uzi beztrosko dyndające na jego szyi, zabezpieczone przed wszędobylskim piaskiem folią spożywczą.
Jego towarzysz, dosiadający potężnego, wojskowego enduro, ubrany był w zadziwiającą mieszaninę kombinezonu zwykłego mechanika, munduru Teksańskich Rangerów i, nie wiedzieć, czemu, Kanadyjskiej Policji Konnej. Przy czym wszystko wyglądało jakby pierwszą, drugą i dziesiątą młodość miało za sobą. Jaskrawoczerwona kurtka była raczej różowa, rękawiczki miały postrzępione mankiety, a policyjne buty trzymały się dzięki szarej taśmie samoklejącej. Oczy zasłaniał okularami najwyraźniej gwizdniętymi jakiemuś spawaczowi. Natomiast resztę głowy szczelnie owijał brudny zawój. Spod jego krańca wystawały pojedyncze, śnieżnobiałe kosmyki włosów. Ogólnie rzecz biorąc wyglądał jeszcze mniej porządnie niż drugi z mężczyzn. Był też od niego szczuplejszy, bardziej filigranowy. Jak jakiś dzieciak.
Ten na crusaiderze wreszcie odłożył lornetkę.
- Czysto - stwierdził.
- Czysto.
- Nawet jednego gównianego zwierzaka. Znów będziemy żreć konserwy.
- Przynajmniej coś będzie. Wody nie widać?
- Nie. Może jest w jakimś kanionie? Słyszysz cokolwiek?
Potrząsnął przecząco głową.
- Silniki zagłuszają.
- To nie mogłeś od razu powiedzieć? - jęknął, wyłączając silnik.
Zapadła idealna cisza. Chłopak zeskoczył z swojego motoru, przepchnął go do krawędzi. Chwilę nasłuchiwał, przechyliwszy w bok głowę.
- Coś jest, jakieś trzy i pół kilometra od nas. Gdzieś tam - wskazał kierunek ręką.
- Stern, jak ty to robisz, do cholery?!
- Moja słodka tajemnica - zaśmiał się krótko.
Nagle zesztywniał. Poderwał zaniepokojony głowę. Nerwowo zlustrował okolicę.
- Co…
Jego partner urwał w połowie. Gdzieś na granicy słyszalności rozległ się głuchy, dudniący odgłos. Tak jednostajny, że na pewno nie naturalnego pochodzenia. Obaj odruchowo położyli maszyny na ziemi i przywarli do pylistego podłoża. Ich brudne ubrania oraz zmasakrowane owiewki stanowiły całkiem przyzwoity kamuflaż, choć oczywiście z bliska każdy mógłby ich zauważyć. Zwłaszcza, jeżeli był wyposażony choćby w tak podstawowe systemy obserwacji terenu jak podczerwień. Oczywiście wiedzieli o tym… nieznacznie, wykonując minimalną ilość ruchów, odbezpieczyli broń. Jednocześnie uważnie obserwowali kierunek, z którego zbliżał się dźwięk.

Czarny śmigłowiec zawisł nad pooranym kanionami płaskowyżem. Łopatki obracały się z jednostajną prędkością, młócąc powietrze. Było coś dziwnego, spokojnego i jednocześnie złowieszczego w tej smukłej, mrocznej maszynie. Wyglądała niczym czająca się do skoku pantera.
Dwóch przypominających obcych pilotów siedziało w pozbawionej okien kabinie. Z ich potylic i ramion wystawały szerokie kable sprzęgu. Na głowach mieli matowoczarne hełmy z szczelnie obudowaną częścią twarzową, ubrani byli również w czarne, pozbawione dystynkcji kombinezony. Na miejscu naszywek z nazwiskami mieli kody kreskowe i oznaczenia alfanumeryczne. Dłonie w ciemnych rękawiczkach nikły w plątaninie linków podczepionych do obręczy wokół nadgarstków. Nawet centymetr ich ciał nie był odsłonięty, zupełnie jakby były to dwa futurystyczne androidy, potwory z kosmosu, a nie zwykli, mocno zcybernetyzowani ludzie. Nigdy nie widzieli swoich twarzy, nigdy nie słyszeli swego głosu, nie znali swoich imion. Byli tylko cyframi porozumiewającymi się wyłącznie przez łącze radiowe.
Częściami zamiennymi do śmigłowca.
"Centrum, tu Kruk jeden, namierzyłem cel. Proszę o potwierdzenie rozkazu…"
"Kruk jeden, rozkaz potwierdzony. Macie zlikwidować cel w trybie natychmiastowym."
"Przyjąłem."
Nim skończył potwierdzać, pierwszy pilot rozpoczął manewr. Dwa niewielkie, bojowe skrzydła rozwinęły się bezgłośnie. Maszyna majestatycznie zmieniła kurs, przechylając się w bok. Jednocześnie strzelec aktywował broń. Płaty boczne najeżyły się kilkunastoma, obło zakończonymi wypustkami rakiet. Dzięki temu smukła, mroczna sylwetka śmigłowca naprawdę wyglądała jak kruk. Groźny, potężny, niebezpieczny. Powoli, wręcz leniwie skierowali dziób w stronę celu.
Ułamek sekundy później systemy celownicze namierzyły ofiarę, a pozbawiony twarzy mężczyzna nacisnął spust.

Najpierw ujrzeli jasne nitki pocisków z szybkostrzelnego, wysoko kalibrowego działka. Dopiero po chwili dobiegł do nich huk wystrzałów. Daleki, a jednak głośny i stawiający dęba włosy na głowie. Mężczyzna odruchowo wtulił głowę w ramiona, zasłaniając uszy, Stern natomiast lekko się podniósł na łokciach. Śledził wzrokiem atakującą maszynę. Śmigłowiec był co prawda ustawiony pod słońce, ale i tak dał radę zauważyć, że pruje z dwóch działek. Sprzężenie sprawiało, że ich odgłos zlewał się w jedno, jednak wyraźnie widział podwójne błyski naboi i ogień z luf.
Chwilę później jego towarzysz również zaryzykował spojrzenie.
- Do kogo tak wali? - spytał szeptem.
- Nie mam pojęcia.
- Wojskowi? Masz patrzałki, powiedz?
- Nie wiem - pokręcił przecząco głową.
Nawet na moment nie zdjął okularów czy prowizorycznej maski. Nagle na horyzoncie pojawiła się kula ognia. Doskonale widoczna mimo słońca i bezchmurnego nieba. Potem doleciał do nich huk eksplozji. Obydwaj zasłonili przedramionami twarze, choć przecież byli co najmniej kilka kilometrów od centrum. Śmigłowiec zatoczył ciasne koło, prawie obrócił się w miejscu. Zobaczyli jak zwija skrzydła bojowe, raptownie nabiera wysokości i rusza w ich kierunku. Nie drgnęli. Jak urzeczeni obserwowali smukłą, mroczną sylwetkę o opływowej linii. Błyskawicznie, choć bezgłośnie doleciała i minęła ich z ogłuszającym łopotem wirnika. Potem znikła za horyzontem, tuż nad jego linią skręcając w stronę odległego o przeszło sto kilometrów oceanu.
Bez słowa podnieśli swoje maszyny i odpalili silniki. Obaj prowadzili trochę za granicą powszechnie przyjętego ryzyka. Motory, mimo wyglądu wraków, bez trudu pokonywały najbardziej strome wzniesienia i zjazdy. Widać było, że są w doskonałym stanie. Silniki warczały równomiernie, piasek osuwał się spod dobrze bieżnikowanych opon. Zamontowane w obu maszynach systemy GPS wyjątkowo zostały włączone, wskazując nie tyle pozycję, co plan okolicy.
Pierwszy do celu dotarł chłopak na Enduro. Zatrzymał się jakieś dwieście metrów od miejsca wybuchu. Coś, co kiedyś mogło być niemal dowolnym pojazdem, powoli się dopalało. W powietrze unosił się słup czarnego, śmierdzącego dymu. Odruchowo dodatkowo zasłonił nos i usta dłonią. Dokładnie w tej samej chwili zatrzymał się drugi z motocyklistów. Zasłaniająca dolną część jego twarzy flaga zmarszczyła się wraz z jego nosem i ustami.
- To chyba był poduszkowiec. - ocenił, przyglądając się wrakowi. Głos miał stłumiony. - Spadajmy stąd, Stern. Zaraz szlag trafi zbiornik paliwa.
- Tam coś się rusza.
- Nie pieprz. Rozwalili poduchy i turbiny. Nikt nie mógł tego przeżyć - odwrócił swoją maszynę. Stern nawet nie drgnął. - Chcesz, by cię zdmuchnęło?! Dla jakiejś zjawy?!
Krzyknął. Nagle głos ugrzązł mu w gardle. Rzeczywiście, w płomieniach coś zamajaczyło. Dość wysoki, smukły kształt. Początkowo niewyraźny, po chwili wykrystalizował się w jakąś sylwetkę. Szła powoli, ale zupełnie spokojnie w ich stronę.
- Co do…
Stern zeskoczył z siodełka. Ruszył w jej kierunku biegiem.
- A ty gdzie?!? Kuźwa!!!
Chłopak nie słyszał. Dopadł do osoby, obalił ją na ziemię. W tej samej sekundzie płomienie dosięgły do zbiorników paliwa. Mężczyzna zaklął szpetnie, zwalając się wraz z motorem na kamienne podłoże. Boleśnie uderzył ramieniem w głaz. Była to ostatnia chwila. Ziemia zatrzęsła się od wybuchu, a przez powietrze śmignęły pogięte kawałki blachy i tego, co nie zdążyło spłonąć. Dosłownie dwa metry od niego w piaszczystą wydmę wbił się bliżej niezidentyfikowany, powyginany fragment metalu. Obsypał go piaskiem.
Dopiero po kilku sekundach poderwał się na nogi. Ciągle dzwoniło mu w uszach. Zygzakiem dopadł do leżącej dwójki. Chwycił chłopaka za ramię. Silnie potrząsnął.
- Żyję… - jęknął Stern. Nawet nie wyglądał na specjalnie ogłuszonego.
- Kurde! Zawału dostałem!
- Pomóż mi - poprosił, wskazując na leżącą pod nim osobę; młodą, niezbyt przytomną kobietę.
- Durne gniazdo! - warknął, chwytając ją pod pachę. Wspólnymi siłami podnieśli ją z ziemi. Zaczęli na wpół biec, na wpół wlec ją w stronę porzuconych motorów.
- Jeszcze jeden taki numer, a cię zastrzelę, jarzysz? Mam za słabe nerwy na to!
- Nie mogłem jej…
- Mogłeś, kuźwa! Cholerny bohater! Lama do sześcianu! Co by było, gdyby…
- Ale nic się nie stało. Żyjemy.
- Bo mamy więcej szczęścia niż rozumu!
Wreszcie dotarli do maszyn. Wspólnymi siłami wwindowali dziewczynę na siodełko crusidera.
- Nie złość się, Dick. Musiałem.
- Gdybyś czasami myślał o sobie, albo o mnie, byłoby przyjemnie - mruknął, zezując w stronę wbitego obok kawałka. Ciągle dymił.
- Nie wymagaj zbyt wiele.
- Cena… - szepnęła dziewczyna.
Dopiero teraz spojrzeli na nią tak, by zobaczyć. Miała bardzo bladą skórę i dziwnie opływową sylwetkę. Jej długie, niebieskie włosy śmierdziały spalenizną. Kilka ciągle tliło się na końcach. Nagle usiadła i rozejrzała się dokoła zupełnie przytomna. Jej oczy były również niebieskie. Niczym niebo pod koniec dnia.
- Myślałam, że coś znaczę. Nawet wysoka cena ich nie powstrzymała.
- Co? Kogo?
- Jaka cena?
Uśmiechnęła się w odpowiedzi. Dotknęła jego okularów spawacza.
- Woda… czarna… byłam wolna… szkoda…
Westchnęła i zemdlała. Obaj spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Co jej?
- Nie wiem. Spadajmy, Stern - Dick usiadł za dziewczyną, przytrzymując ją jedną ręką. Leciała na boki. Uruchomił silnik. - Nie wiem, co jeszcze może tam wybuchnąć, ale coś na pewno może.
Chłopak skinął powoli głową. Podniósł z ziemi własny jednoślad i wskoczył na siodełko. Na szczęście zaskoczył od razu. Nagle zamarł. Utkwił wzrok w dopalającym się wraku. Ogień trawił wszystko, co nie było blachą. Stanowiące znaczną część karoserii włókna węglowe, wykonane z plexi szyby, specjalna guma wzmacniająca fartuch… to wszystko przestało już istnieć. Do jutra pozostanie tylko śmierdzący, powyginany szkielet.
- Stern! Przyrosłeś?!
- Sorry, zamyśliłem się.
- Te, filozof, jeżeli zaraz nie ruszysz tyłka, dziewczyna wykorkuje. A jeżeli dalej będziemy mieć tak parszywe szczęście, to my też. Tego chcesz?
W odpowiedzi zaśmiał się i ruszył za nim. Dick miał rację, musieli jak najszybciej dotrzeć do taboru. Inaczej całe narażanie skóry pójdzie na marne.

W całym pomieszczeniu panował półmrok. Ale nie jednolity, taki jaki daje wyłączenie światła w podziemnym garażu czy pustym korytarzu. Raczej przypominał opustoszały kościół w momencie gdy wygaszono w nim wszelkie światła, wieczna lampka się zepsuła, a za wysokimi, smukłymi oknami unosi się mgła jesiennego wieczoru. Albo ruiny szkockiego zamku w bezksiężycową noc; zniszczone opactwo w północnej Anglii. Tak jak tam, tu też pełno było cieni, niepokojącej gry ciemności i szarości; załamanych, brudnych barw oraz ulotnej atmosfery zniszczenia. Gdzieś daleko słychać było trzaski, zawodzenie wiatru. Przez zbite szyby dostawało się do środka chłodne, wieczorne powietrze. Unosiło szary pył zalegający podłogi, jakieś papiery walające się w kontach.
Miejsce zdecydowanie było niezwykłe - wysoka na 2,5 metra, rozległa sala poprzecinana niskimi, sypiącym się ściankami, ozdobiona poprzebijanymi murkami, śmieciami, gruzem i nieregularnymi filarami. Dopiero po chwili człowiek dochodził do wniosku, że to piętro zwykłego bloku mieszkalnego, ale kompletnie zrujnowane, ze zniszczoną większością podłóg i ścian, wyrwanymi przewodami, rozkradzionym wszystkim, co się da… To, czego nie zabrali szabrownicy, zdemolowali wandale, a jeżeli cokolwiek przetrwało też ich, zostało zniszczone przez czas i niepogodę.
Coś trzasnęło w odległym kącie. Mężczyzna poderwał broń. Wycelował. Ale to był tylko kot. Zwierzę miauknęło obrażone i uciekło. Powoli opuścił lufę. Westchnął. Poza typowymi hałasami wielkiego miasta oraz przeciągłym wyciem wiatru, wokół panowała idealna cisza. Zupełnie jak przed burzą…
Wtem znowu poniósł pistolet. Odruchowo nacisnął spust. Momentalnie odwrócił się i, nawet nie celując, wystrzelił. Rozległo się głuche splunięcie. Potem zapadła cisza. Na zewnątrz doszło do jakiejś eksplozji. Złote światło na moment wyłoniło popękany, nagi sufit i sterty gruzu na pozbawionej klepek podłodze.
Hałas był ledwie słyszalny. Błyskawicznie skierował broń w jego stronę. Trzykrotnie nacisnął spust. Potem wyprostował się, wyraźnie rozluźnił mięśnie. Komora była pusta. Płynnym ruchem wymienił magazynek na nowy. Potem poszedł sprawdzić, jak mu poszło.
Cele były martwe. Oczywiście, nigdy nie były też żywe, ale we wszystkich wypadkach trafił dokładnie w sam środek. Nie zdziwiło go to specjalnie. Nawet tuż po zagojeniu się ran, jak tylko jako tako zaczął funkcjonować, nie pudłował. Nie potrafił nie trafić.
Więc czemu ciągle tu siedział? Czemu każdą wolną chwilę spędzał na wpakowywaniu kolejnych naboi w puszki, kartonowe pudła czy hologramy? Bo dzięki temu nie musiał myśleć? Bo to go uspokajało? Bo zabijał w ten sposób czas? Poprawił czarne okulary. Główną zaletą tego miejsca był fakt, że od roku nikt tutaj nie mieszkał, poza oczywiście punkami i członkami gangów, którzy chowali się tu przed glinami, ale oni się nie liczyli. Główną wadą, że za kilka dni zacznie być naprawdę zimno po nocach. Będzie musiał zdobyć piecyk elektryczny czy coś podobnego. W końcu był jedynym mieszkańcem przeznaczonego do rozbiórki bloku, a że zajmował go oczywiście nielegalnie, nie było co marzyć o centralnym ogrzewaniu. Na szczęście miał nieograniczony dostęp do prądu i bieżącej wody.
Jednak nie to go martwiło. Nie zbliżająca się zima i nie zlecenie, które ostatnio otrzymał, a które za kilka dni miał wypełnić. Tu chodziło o coś innego, choć sam nie miał pojęcia, o co.
Może o młodziutką zabójczynię? Prędzej czy później przyjdzie mu się z nią zmierzyć. Jak dobra będzie? Na pewno dorównywała mu siłą, przewyższała prędkością, ale chyba nie refleksem. Tyle wyczytał z filmów i domyślił się z artykułów. Założył też, że ma porównywalne wyszkolenie. By ją pokonać musiał być lepszy, musiał ćwiczyć i to do upadłego. Nie tylko osiągnąć stan sprzed skatowania, ale być lepszy niż kiedykolwiek.
Szelest był niemal niesłyszalny. Zlał się z drugą eksplozją. Odruchowo strzelił pięć razy. Dopiero, kiedy opuszczał broń, zauważył, że trzymał ją w lewej ręce. Trudno, czasami zapominał, że jest oburęczny. Niechętnie podszedł do zdjęcia. Czyżby o to chodziło? O tą niesamowitą pustkę, jaką czuł w sobie? Brak jakiegokolwiek uczucia, gdy patrzył na grupę jednakowych dziur niszczących fotografię? Świadomość, że w realnym świecie zareagowałby tak samo? To znaczy nijak. Zabiłby i odszedł. Ale co byłoby potem? Szaleństwo? Samobójstwo? Zupełnie nic? Zadrżał, choć nie miało to nic wspólnego z zimnem. Tak bardzo chciałby móc pójść do niego. Znów, choć na moment zapomnieć się w jego ramionach. Na przerażająco krótką chwilę stać się z nim jednością. Czuć kogoś obok siebie. Czyjś oddech, ciepło, zapach, nawet ból… proste świadectwo, że sam też żyje. Że do kogoś należy. Że ma się, na kim oprzeć, na kim polegać. Złudę pewności.
Westchnął. Niestety. To nie było mu dane. Nie teraz. Przeczesał palcami białe włosy. Rozczulanie się nad sobą nie miało sensu. Zwłaszcza, że miał, co robić. Poszedł do swego mieszkania zajmującego wyższy poziom.
W opustoszałej hali, na specjalnym uchwycie dyndało zdjęcie stosunkowo młodego, przystojnego mężczyzny z kwiatuszkiem z dziur pomiędzy dwukolorowymi oczami.













 


Komentarze
wielkamorda dnia padziernika 16 2011 13:27:12
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Max (delavere@wp.pl) 21:02 14-01-2005
Brak mi słów.
To opowiadanie jest niesamowite. Tworzysz tak specyficzny i pełen niepokoju klimat, że nie sposób ominąć choćby jednego zdania, przede wszystkim w obawie, że umknie coś małego, lecz niezwykle istotnego dla całej fabuły. Postacie jak zwykle ciekawie zarysowane, tajemnicze. Budujesz napięcie powoli, nie wyjaśniasz wszystkiego na początku, co czasami jest denerwujące (zwłaszcza, gdy wyłącza się ta cześć mózgu, która odpowiada za myślenie), lecz znacznie podnosi wartość opowiadania. Pazuzu, jestem zdecydowanie na TAK!!!
P.S. Osobista prośba: Wiem, że artystów się nie pogania, ale PROSZĘ miej litość i nie każ czekać pół roku na kolejną cześć.
Vil (vil4@o2.pl) 13:49 27-01-2005
Niesamowite.
Całkowicie zgadzam się z przedmówcą. Nie szkodzi, że (pozornie) chaotycznie i że nie podajesz wszystkiego od razu, jak na tacy. To jest właśnie klimat, dla którego nie da sie oderwać od opowiadania ani na moment. Dołączam się również do osobistej prośby Max(a) o kontynuację. Proszę, niech wkrótce okaże się... wkrótce
Natiss (natiss@tlen.pl) 21:57 31-01-2005
Powinno sie mnie ukarac, poniewaz przeczytalam to opowiadanie dopiero przed chwila.
Jest kapitalne, ten klimat i ta pewna tajemniczosc. Co prawda w niektórych momentach mnie denerwowalo, ale nie moglam sie oderwac od monitora. Pazuzu jestes moim guru.^^
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 23:27 14-02-2005
Nie zasługuję na bycie guru, chyba, że jakiejś fundametalnej sekty (a i to pod warunkiem, że będzie się składała tylko i wyłącznie z przystojnych mężczyzn ^_^). Ale cieszę się, że się podobało. Ciąg dalszy już jest i niedługo powinien tu trafić.
nache (Brak e-maila) 01:18 26-03-2005
a ja jestem zla ze siebie, ze skusilam na to opo. zawsze obiecuje sobie, ze juz nigdy nie zabiore sie za nic co nie bedzie skonczone, bo potem czlowiek dostaje dalna jak mu sie podoba i ma czekac na cd. a znajac ciebie, boje sie ze bede musiala dosc dlugo czekac na kolejne rozdzialy.

co do samego opa... hmm, dawno nie czytalam nic twojego autorstwa i zdziwilam sie ze jestem w stanie cos zrozumiec z tych pierwszych czterech czesci o.O\' zazwyczaj czlowiek nie kumal nawet kto jest glownym bohaterem [no dobraXD tutaj tak na wyczucie kumam kto smiley], a tu prosze, nawet udalo mi sie zrozumiec ze trzy watki O.O\' *pelen podziw dla siebie XD*
niespecjalnie przepadam za sf czy fantasy ale z dwojga zlego wole juz sience fiction i ten caly cyberpunk, choc czasem drazni mnie opisywanie wszystkich scen technicznych przy ktorych czlowiek musi sie skupic bo inaczej w pozniejszym czasie moze nie zrozumiec jakiegos watku, ale tak naprawde chce mu sie ziewac, aczkowiek przyznac musze, ze ty akurat jestes juz starym wyga w tych tematach [no przynajmniej jak dla mnie ^^, ja sie nie znam prawie wcale smiley] i umiesz w jakis sposob przykuc moja uwage piszac o jakichs tam robtach, ich wygladzie i funkcjach. za to chcialam ci dac plusa od siebie, bo raczej zadkokomu udaje sie sprawic ze nie zasypiam przy fragmentach tego rodzaju opowiadan ;-)
hm.. co dalej. mialam pochwalic narracje, szczegolnie na poczatku, ale pozniej jakos, wydaje mi sie, zeszlas stopien nizej, czesto zdarzaja ci sie zdania w takiej formie, ze akurat nie pasuja do sytuacji [szczegolnie razą po oczach te z wyrazami potocznymi w niektorych fragmentach]. mysle ze tutaj tkwi klucz do ciekawej i niebanalnej narracji. mimo, ze wydaje sie nam, ze to zdanie lub ten wyraz fajnie brzmi, tak szpanersko albo tez slangowo [nie mam na mysli tego slangu ktory sama wymyslilas na potrzby opa, jak skalpel czy lod!] i sprawia wrazenie ze bedzie pasowal jak ulal zeby na chwile zatrzymac przy sobie czytelnika, to jednak, jak dla mnie, takie wyrwania z kontekstu bardzo burzą ogolny wyglad calej narracji w danych fragmentach fabuly czy akapitach.
widze, ze poprzedniczki pochwalily za klimat. no tak, trza przyznac, akurat klimat cyberpunku prawie kazdemu sie podoba [ze nie wspomne o fanach mangi], a jak ktos jeszcze umie ciekawie opisac, to juz w ogole miod z maslem ^.~ co prawda jak dla mnie na przyklad twoje mialo jakis taki klimat bardziej wyrazisty, ale tutaj tez nie jest zle.
jesli chodzi o fabule, to nie moge za wiele powiedziec, bo rozumiem, ze to dopiero poczatek czegos wiekszego, ale zapowiada sie bardzo ciekawie, licze na wielowątkowosc i rozbudowanie tej fabuly :-)
i nastepnym razem, zanim wyslesz prace do nami, balgam, daj to komus pod korekte, bo zauwazylam tu mase literowek, bledow ortograficznych i interpunkcyjnych, a niestety, takie rzeczy rowniez przeszkadzaja w czytaniu.

podsumowujac: chce ciagu dalszego i to jak najszybciej bo, nie daj boze, jeszcze mi sie jakis wazny motyw zapomni i poznij kicha przy czytaniu XD. nie mowie ze juz, natychmiast, sama wiem jak to jest, kiedy nie ma ochoty sie pisac tego danego opowiadania, ale miej litosc i nie kaz czekac zbyt dlugo smiley

ps. sory za bledy i literoki ale juz troche pozno jest, wiec wybaczcie mi tak jak i ja sobie wybaczylam ;D [i odposcilam XD]
nache (Brak e-maila) 01:21 26-03-2005
emm... tam, na koncu piatego akapitu mialo byc:

co prawda jak dla mnie na przyklad twoje \"Koło\" mialo jakis taki klimat bardziej wyrazisty, ale tutaj tez nie jest zle.

sorry, nie wiem czemu mi to wcielo xD
Pazuzu (Brak e-maila) 20:32 03-05-2005
Dzięki za długaśny komentarz. Teraz się zrewanżuję.
Nie ukrywam, że uwielbiam c-punka; pierwsze \"poważne\" anime jakie widziałam (te n-lat temu) to Akira, potem GitS, Armitage, BGC itd. Z mangą, RPGami, książkami a w efekcie moimi opkami też tak było. Więc wybaczcie nowomodne klimaty ^_^.
Przy klimacie, rzeczywiście, \"Koło\" od razu uderzało mocno; ale było jakieś cztery razy krótrze od \"Cennika\", więc to co tam skondensowałam, tu rozwinęłam. Choć jako autorka nie mam pojęcia, czy będzie równie klimatyczne i sugestywne co tamto ^_^. Ale nie chcę zbytni powtarzać tamtych wzorów, w końcu i bohaterowie i miasto są inni. \"Koło\" mówiło o ludziach których okoliczności zmieniły w potwory, \"Cennik\" o potworach które muszą żyć wśród ludzi i ludziach którzy żyją z nimi. Może to i spoiler, ale nie przejmujcie się. W końcu zawsze można to traktować jako niezobowiązującą historyjkę (i byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby tak było).

Mam nadzieję, że cd będzie się podobał, wybaczycie dłużyzny, chaos w narracji i wytrwacie do końca.

Za komentarze jak zwykle będę wdzięczna, za wszystkie dotychczasowe bardzo dziękuję, uwagi przyjmuję, poprawę obiecuję. Pozdrawiam wszystkich.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum