The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 11:47:06   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Cisza 3
Niebo było ciężkie, ciemno szare. Chmury bardzo dokładnie je zasnuły. Przesuwały się nie dając nadziei ani na deszcz, ani na poprawę pogody. Tak jakby czas nie istniał, jakby nic się nie zmieniało, na zawsze miało pozostać dokładnie takim samym jak w tej jednej chwili. Nawet wiatr, mimo swej siły, zdawał się nie istniejącym zjawiskiem. Nie odczuwalnym, choć przecież obecnym. Stałym mimo swojej istoty.
Powykręcane konary starych, zaniedbanych drzew wysuwały swoje gałęzie niczym olbrzymy chcące coś złapać szponiastymi palcami. Skrzypiały jednostajnie poruszane kolejnymi powiewami. Kilka połamanych pni zagradzało drogę do wejścia. Czarne, ponure kłody leżące poprzek resztek niegdyś zadbanego gościńca. Pobielone przed laty głazy oznaczały jego granice. Wybijały się spośród wybujałej, pożółkłej trawy i chwastów - smukłych, ciemnych, oszałamiająco pachnących.
Powietrze było ciężkie, mimo wszystkiego dość duszne. Jakby zatęchłe. Straciło swoją przejrzystość. Pozostałości zamku przypominały raczej fatamorganę w niezbyt gorący dzień, a nie rzeczywistą, zupełnie materialną przeszkodę.
W środku widmowa atmosfera nie znikała. Puste korytarze, rzędy sal połączonych ze sobą. Wysokie sufity ginące w półmroku, kurz na meblach. W większości w zadziwiająco dobrym stanie... niewiele było połamanych, niewiele zniszczonych. Na ścianach wisiały obrazy. Niejednokrotnie płótna przewyższały wzrostem dorosłego człowieka. Ciężko było rozpoznać co przedstawiały, farba olejna w wielu przypadkach już zbrązowiała, a tempery zatraciły pierwotną świetlistość pastelowych barw. W kilku przypadkach odpadły całe płaty od desek i nie sposób było powiedzieć co dokładnie było tematem dzieła. Były też miejsca w których najwyraźniej coś wisiało, ale zostało zdjęte. Jaśniejsze prostokąty na tle zmatowiałych ścian...
Posadzki były wychodzone. Śliskie i błyszczące, niczym lustra, ale tylko w pasie pośrodku. Reszta pokryła się grubą warstwą nagromadzonego przez lata kurzu. Część marmurowych płyt została połamana. Ktoś usunął kilka par drzwi, kilka innych leżało elegancko złożonych pod ścianą. Jedne oparte o drugie, wykonane z dwu, trzy calowych dębowych bali, były stosunkowo bogato rzeźbione, lub wyłożone wieloma gatunkami drewnianej wykładziny. Intarsje tworzyły filigranowe, delikatne arabeski.
W sali balowej ktoś wybił okno. Wiatr wdzierał się przez otwór podwiewając nadparciałymi, ciężkimi zasłonami z wypłowiałego aksamitu. W osamotnionym, pięcioramiennym świeczniku stojącym na środku sali płonęły świece... Wosk zachlapał mozaikową podłogę. Utworzył regularną plamę na środku wzoru.
Kaplica znajdowała się na końcu korytarza. Na parterze, oddzielona od właściwego gmachu galerią. Rzeczywiście przypominała raczej kościół. Rząd kamiennych świętych wpatrywał się w wchodzących pustym wzrokiem. Dwa pierwsze filary były zdobione figurami, ustawionymi spiralnie, dokoła podpór. Między nimi wąskie wiązki służek zaznaczały tektonikę, one też były jedyną ozdobą pozostałych kolumn.
Świątynia była trzy nawowa, z niewielkim transeptem, o wielobocznie zamkniętym prezbiterium. Powierzchnię ścian pokrywały freski, słabo zachowane... na środku pustego wnętrza posadzkę zdobił labirynt, z monogramem w centrum. Pod podwyższeniem, przed ołtarzem znajdowało się zejście do krypty. Sklepienie było kryształowe, o równo poprowadzonych cięciwach. Widać było, że pracowali tu mistrzowie murarskiego fachu. Wysokie, strzeliste okna ciągle posiadały witraże. Co prawda kilka było uszkodzonych, jednak większość została nienaruszona. Sączyło się przez nie smętne, mdłe światło, raczej zaciemniające, niż rozjaśniające wnętrze. Nie było słońca, które powodowałoby wesołe refleksy, które wydobyło by detale architektoniczne... Nic nie rozpraszało półmroku.
Ktoś utrącił ręce kilku figurom. Na środku labiryntu, w miejscu monogramu ktoś ustawił podium - kolumnę z kilku drewnianych skrzynek. Na jej szczycie zamontował krucyfiks, najwyraźniej zdjęty z jednego z bocznych ołtarz. Był on naturalnej wielkości, podczepiony ramionami do belki tęczowej. Z misternie wykonaną figurą. Bardzo misterną. Tak doskonale, że sprawiała wrażenie prawdziwego ciała...
Dwie niewielkie rany z boku szyi wskazywały miejsce skąd uciekło życie. Dokoła gwoździ nie było śladów krwi. Na stopniach podium ustawiono setki świec. Wszystkie płonęły.
Ławki stały na wzór siedzeń w teatrze. W równych, półkolistych rzędach dokoła ekspozycji... W powietrzu nosił się ledwie wyczuwalny zapach śmierci.
Sprzęty kościelne były w większości nie naruszone. Ale poprzesuwane. Części brakowało - kielichów, pater, kilku obrazów. To co zostało ktoś poustawiał na nowo, tworząc malownicze grupy, zbiory działające formą, barwą kształtem, wydobywane migotliwymi płomykami centralnej kompozycji.
W każdym miejscu widać było dziwny pietyzm, zamiłowanie do piękna i elegancji, jakieś przewrotne poczucie humoru. Grę świateł, słów, znaków...
Smukła sylwetka przemknęła przez korytarz. Jej stopy ledwie dotykały ziemi, szaty zlewały się z tłem. Nie wydawała żadnego dźwięku. Znikła w jednym z pomieszczeń.
Drzwi do części gospodarczej były rozbite. Tam już nie starano się dbać o pozory, zniszczone meble, poprzewracane sprzęty, przekrzywione drzwi. Przez wybite okna wdzierał się wiatr, pajęczyn nikt nie wymiatał.
Panowała cisza. Kamienne schody prowadzące na górę ginęły w mroku. Wyślizgane poręcze, stopnie w środkowej części krawędzi błyszczące się niczym złoto. Zmatowiałe tam, gdzie nikt nie stąpał. Dwa stopnie były obłamane, a na kilku czerwone ślady odcinały się od kamienia.
Na piętrze wszystkie okna zostały zabite deskami. Fakt ten skrywały szerokie, ciężkie kotary w ciemnych barwach. Zostały ściągnięte najwyraźniej z całego zamku - ale starano się zestawić je pod kolor. Tu nawet resztki światła słonecznego nie docierały. Główny korytarz oświetlało kilka świec i dwie, trzy wiekowe lampy. W ich świetle połyskiwały lustra, drogocenne mosiężne lichtarze, figury, zbytkowne drobiazgi. Podłogę pokrywał przetarty pośrodku dywan. Jego wzór został już lekko zatarty.
Drzwi były pozamykane, ale dawały się bez problemu otworzyć. Ktoś dbał, by zawiasy chodziły bezproblemowo. Była tu część bardziej osobista, intymna, domostwa.
Sypialnia o ścianach pokrytych arrasami. Nadgryzionymi zębem czasu, ale ciągle doskonale czytelnymi. Wszystkie przedstawiały sceny mitologiczne o tematyce miłosnej. Wenus obejmowała Adonisa, próbując zmusić go do zostania przy jej boku. Ten wyczekująco spoglądał na niecierpliwie krążące psy. Hiacynt pochylał się nad swoim odbiciem. Apollo bezskutecznie próbował powstrzymać Danae przed zmianą w drzewo. Z alabastrowych ramion dziewczyny wyrastały pierwsze gałęzie, przerażona patrzyła na nieszczęśliwego boga. Leda splatała się z łabędziem. Pióra i ludzka skóra, połączone w miłosnym uścisku. Ten, kto to wykonał miał dużo odwagi, i dobre wzorce.
Toaletka o filigranowych kształtach, zwiniętych akantowych dekoracjach obramienia lustra, dokładnie wskazywała do kogo należała komnata. W wazonie stały świeże, czerwone kwiaty. Z kominka starannie wymieciono popiół.
Niewielką bawialnię ozdabiały personifikacje czterech kontynentów, będące jednocześnie czteroma rzekami i czteroma żywiołami. Ganges owijał się dokoła nereidy. Nil i Helios grali w kości. Świetlista twarz młodzieńca była smutna. Wyciągnięta dłoń zawisła nad kubkiem, wskazując palcem na rozrzucone kostki. Najwyraźniej podliczali kto wygrał i co.
W jadalni dominowały sceny rycerskie. Damy na białych wierzchowcach w czasie przejażdżki. Mężowie w pełnych zbrojach ścierający się w szrankach turnieju. Polujący z sokołami w leśnej kniei. Święty Hubert na kolanach modlący się do świetlistego jelenia z krzyżem między rogami. Cały splendor dawnych wieków ujawniał się na tapiseriach, wspomnienie tego co było, marzenie o chwale przeszłości. O czasach gdy honor, uczciwość, wiara, miłość były najważniejsze. Były najwspanialsze. Z tkaniny zaczęła wychodzić osnowa...
Krzesła stały dokoła. Jedno przewrócone, ale pozostała czwórka stała, jakby właśnie skończono wieczerzę... Na starannie zastawionym stole nakryto dla sześciu osób. Najwyraźniej przewidziano tylko napoje. Smukłe, złociste kielichy mszalne kontrastowały z wykrzywionymi, fantazyjnymi kształtami szklanic z weneckiego szkła. Mleczne filigrany zatopione w przejrzystej, kruchej masie, resztki czerwonej cieczy na dnie naczyń. Dwa były pęknięte, jeden lekko obłupany. Krawędzie rozbijały światło świec na serie migotliwych odblasków. Kładły je po ścianach.
Na ziemi leżały zwłoki kobiety z podciętymi żyłami.
Nie żyła od dwóch, może trzech dni.
Ktoś staną w drzwiach. Ktoś cicho się zaśmiał, a może to wiatr zawył w korytarzach? Postać znikła równie bezszelestnie jak się pojawiła. Bezgłośna zjawa...
Drzwi po drugiej stronie były zamknięte. Skrywały pokój gościny z wybitymi szybami. Tu nikt okna nie zasłaniał, nie było świec, czy lamp. Krajobraz rozciągał się na las, równinę, kilka ginących w półmroku wzgórz. Nie można było poznać jaka to pora dnia, ile czasu minęło do świtu, ile zostało do zmroku. Jakby wszystko stanęło w miejscu, jakby czas nie miał tu dostępu. Jakieś dwadzieścia kilka stóp poniżej zaniedbany ogród ozdabiały pojedyncze rzeźby. Pogoda zatarła ich kształty, rozmyła rysy twarzy posągów. Zielonkawe glony wgryzły się w biały wapień.
W gabinecie, w kominku płonął ogień. Wesoło trzaskały polana, dokoła rozlewał się ciepły blask. Ktoś dosunął szeroki, uszkodzony fotel do niego. Na podniszczonej poręczy leżała stara księga. Kartki były pożółkłe, lekko zawinięte na rogach. Skóra oprawy zachowała się w o wiele lepszym stanie. Wytłaczane złote litery nie zostały nawet zbytnio zatarte. Była drukowana. Piękną maniskułą gotycką, trochę przekształconą. Napisana folksdouchem, z ręcznie malowanymi iluminacjami inicjałów i cało stronicowymi. Wskazywały one, że całość była jakimś romansem rycerskim. W ogrodzie mąż w zbroi ślubował coś ukochanej. Siedziała ona pod pergolą na której pięły się róże. Jej szata zadziwiająco przypominała suknie z miniatur braci Limberg.
W pokoju książek było dużo więcej. Całe ściany pokrywały proste regały, z bogato rzeźbionymi szczytami. Różnej wysokości półki, w część zasłonięte szklanymi drzwiami, wręcz uginały się pod ciężarem tomów. Modlitewników, dzieł naukowych, bestiariuszy, atlasów poznanego świata pełnych "ziem gdzie żyją lwy", tomików poezji, traktatów filozoficznych. Wszelkich dzieł myśli ludzkiej. Spisanych ręcznie, wydrukowanych, na pergaminie, papierze, płótnie. Oprawionych w skóry i bogato haftowane tkaniny. Wiele z nich było wprost bezcennych.
Choćby jedno z pierwszych wydań Biblii Gutenberga, godzinki z słynnej pracowni Lindburgów, kodeks praw wykonany w Aqwizgranie i Ewangelia Świętego Mateusza z Tur, o charakterystycznej, szybkiej, nerwowej kresce w miniaturach. Świadectwa wiedzy i wiary sprzed wielu wieków. Delikatne, pięknie zachowane dzieła sztuki. Które brano do ręki bardzo rzadko i głównie po to, by się nimi zachwycać, nie czytać. Ten kto to zgromadził był prawdziwym koneserem.
Atak był szybki i niespodziewany. Ale trafił w próżnię. Odwrócił się gdy w niego chcieli uderzyć. Kolanem trafił w korpus przeciwnika. Ten owinął się na nim. Poprawił łokciem. Popchnął go na stolik i wybiegł z pokoju.
Byle by nie uszkodzić ksiąg.
Napastnik poruszał się niczym zwierzę. Nisko utrzymany punkt ciężkości, płynne, lecz drapieżne ruchy. Gracja polującego kota. Chłopak był młody, o białej skórze i niemodnie przyciętych, rudych włosach. Zaśmiał się bezgłośnie, ukazując śnieżnobiałe kły. Otarł krew wypływającą z rozbitych warg. Jego oczy błyszczały w ciemności.
Skoczył do przodu. Długimi pazurami sięgając gardła. Złapał go za nadgarstki, kopnął w piersi. Uderzył czołem w jego głowę. Tamten chciał go ugryźć, ale trzymał go tak, że nie mógł go dosięgnąć. Z nieznacznym wysiłkiem odchylił jego ręce. Kości młodego wampira pękły z głuchym trzaskiem. Ten zaskowyczał niczym ranne zwierzę. Odskoczył jak tylko mógł.
Na twarzy pojawił się delikatny, wręcz przyjacielski uśmiech. W jego ręce niewiadomo skąd pojawił się niewielki sztylet, błyszczący niczym gwiazdy. Jednym skokiem był przy ofierze, poderżnął mu gardło zamaszystym ruchem. Potem wbił go prosto w serce. Krew zachlapała mu twarz. Rudowłosy padł na ziemię, rozbijając stolik.
Biała ręka oparła się na jego ramieniu. Dziewczyna uśmiechała się nieznacznie, trochę smutno. Patrzyła uwodzicielsko spod burzy czarnych włosów. Dotknęła łagodnie jego twarzy. Przesunęła smukłymi, trochę kościstymi palcami po owalu. Gładziła policzki. Nic nie mówiła. Powoli zbliżyła swoje wargi do jego ust, jakby chciała go pocałować. W jej oczach odbijały się płomienie świec. Nie można było oderwać od nich wzroku.
Roześmiała się i uciekła. Wcześniej rozorując mu policzek długimi paznokciami.
Dwóch mężczyzn zaatakowało go jednocześnie. Odskoczył w tył, unikając ich ciosów. Przetoczył się po ziemi. Wstał miękko niczym kot. Jedną ręką zablokował kopnięcie wymierzone w jego głowę. Podciął z obrotu przeciwnika i poderwał się na nogi. Drugi uderzył w niego mieczem zdjętym z ściany. Ostrze napotkało na ostrze. Trzymana odwrotnie broń nadawała się tylko do obrony.
Okręcił się w piruecie, zbliżając się do drugiego z napastników. Ostrze rozcięło jego czarny płaszcz na dwie części. Znów obie bronie na chwile się zwarły. Siła pchnęła go na ścianę. Ale i powaliła napastnika. On poderwał się szybciej. Skoczył chcąc zabić go jednym ciosem. Celując w tchawicę pięścią. Trafił w półkę. Uchylił się z szybkością zbyt dużą jak na człowieka. Resztki płaszcza rzucił na uzbrojonego, na moment wyłączając go z walki. Przerzucił broń do drugiej ręki i chlasnął drugiego przez pierś. Tamten padł na wznak skowycząc z bólu. Skoczył i przygwoździł go do ziemi swoim mieczem. Ukląkł na ciele.
W ostatniej chwili spostrzegł, że drugi już się wyzwolił. Wyszarpnął broń i zablokował jego atak. Trzymając za ostrze i głownię. Po przeciętej ręce popłynęła krew. Ale jakby tego nie zauważył. Od razu zaatakował. Ciosy miał szybkie i oszczędne. Krótkie, dokładne zwody. Szybkie bloki i riposty. Obaj działali błyskawicznie, tylko ich broń migotała, momentami tworząc świetliste półkola dokoła postaci.
Ponownie się zwarli. Obaj oddychali równo i miarowo. Po obu trudno było poznać zmęczenie. Potężny, niemal dwu metrowy blondyn i jego sporo niższy przeciwnik. Napierali na siebie, próbując wygrać siłą. Przygwoździć przeciwnika do ściany. Wampir powoli wygrywał w tym starciu. Był silniejszy. Uśmiechnął się, obnażając kły. Syknął, czy może się zaśmiał? Jego oponent nie zareagował. Po twarzy spływała mu krew.
Nagle upadł. Przesunął się koło jego nóg i uderzył od tyłu. Ostrze przeszło przez korpus, rozcinając go niemal na pół. Wampir padł na kolana. Więc uderzył raz jeszcze. Tak silnie, że głowa została odcięta od ciała. Uderzyła o ścianę. Potoczyła się po ziemi.
Powoli wyprostował się. Podszedł do leżącego i jeszcze raz przebił go swoją bronią. Tym razem na pewno trafił w serce. Powtórzył cios. Potem uderzył ostatni raz. Umarły niż nigdy miał się nie podnieść.
Nie ocierając nawet krwi ruszył w kierunku w którym udała się dziewczyna. Szedł zupełnie bezgłośnie. Niczym dzikie zwierzę. Stary, nie działający zegar wpatrywał się w niego okrągłą tarczą.
Stała na środku pokoju. Niemal naga, tylko w luźnej, jasno niebieskiej tunice, o długich, prostych włosach i z medalionem na szyi. Uśmiechała się. Patrzył bez ruchu, jakby sparaliżowany, jak zbliża się do niego. Poruszała się niczym tancerka, lub raczej widmo tancerki. Lekko, płynnie, nieznacznie kołysała biodrami, z niewymuszonym wdziękiem, kogoś, kto zarabia na życie swoim ciałem. Ręce nieznacznie wyciągnęła przed siebie, by pokazać, że jest bezbronna. W mroku jej skóra wręcz świeciła. Własnym, wewnętrznym, zimnym blaskiem. Upuścił miecz.
Nie przestraszyła się. A on się nie poruszył. Musnęła opuszkami palców jego policzek. Przyklękła i dotknęła jego dłoni. Cały czas patrzyła mu prosto w oczy. Ma jej twarzy błądził ni to uśmiech, ni to wyraz smutku. Powoli przytuliła krwawiącą kończynę do swojej piersi. Była bardzo czuła, delikatna w każdym swoim geście. Starała się sprawić mu jak najmniej bólu. Potem przytknęła rękę do ust. Poczuł przyjemny dreszcz, mrowienie rozchodzące się falami po całym ciele. Uczucie graniczące niemal z fizyczną rozkoszą. Ona nie spuszczała z niego smutnego wzroku.
W końcu oderwała swoje usta. Powoli, płynnie podniosła się. Ponownie dotknęła jego twarzy. Pod wpływem jej warg rana przestała boleć. Jakby się zasklepiła, jakby znikła. Pocałowała go.
- Nie bój się, nie skrzywdzę cię.
Miała piękny, aksamitny głos. Kojarzący się z wodą, lasem, księżycową nocą. Wolnością. Patrzyła mu prosto w oczy. Jej były ciemne, ciemno niebieskie. Głębokie jak jezioro, otoczone firanką czarnych rzęs. Była piękna.
On jakby poddał się jej woli, jakby pragnął tego, czego ona pragnęła. Pozwolił by zdjęła z niego resztki płaszcza, rozpięła mu kołnierz surduta, by rozwiązała zrobiony z chusty krawat. Była bardzo zwinna, szybka choć jednocześnie wcale się nie spieszyła. Powoli, jakby od niechcenia rozpięła dwa górne guziki przy koszuli. Nie przeszkodził jej w tym, podobnie jak w odpięciu pasa i odrzuceniu pochwy miecza. Przypatrywał się jej poczynaniom bierny, wręcz obojętny. A ona robiła to jakby od niechcenia, powoli, na pozór wahając się, ale pewnie. W końcu w każdej chwili mógł jej przeszkodzić.
Nie zrobił tego.
Nawet nie próbował zrobić.
Dotknęła wargami jego szyi. Ale nic więcej.
Potem oparła głowę na jego ramieniu. Było w niej coś dziewczęcego, wręcz dziecinnego. Łagodnego i smutnego jednocześnie. Śmiesznego oraz poważnego. Niepokojącego i bezpiecznego. Wszystko na raz, w podobnych proporcjach. W ciągle zmieniającym się stosunku, ale nie sposób było powiedzieć, kiedy która cecha zwyciężała.
- Jesteś piękny. - szepnęła. - O wiele piękniejszy od nich. Nie boisz się mnie, prawda? Bo ja się trochę ciebie boję, ale tylko trochę. Uwierz mi, nie chcę zrobić ci krzywdy, przecież też mam prawo do trwania, prawda? Rozumiesz to?
Bardzo powoli skinął głową. Uśmiechnęła się.
- Oni sami chcieli cię zaatakować. Nie mogłam im przeszkodzić. Teraz to już zakończone. Nikomu nic złego się nie stanie, prawda? A ja ci pomogę. Obiecuję. Pomogę ci...
Jej głos przeszedł w mruczenie. Przymknęła powieki. Miała niezwykle długie, kruczo czarne rzęsy, lekko wywinięte do góry. Przesunęła dłonią po jego barku, ramieniu, ręce, w końcu dłoni. Ich palce splotły się ze sobą. Pocałował ją poniżej karku. Odchyliła lekko głowę poddając się pieszczocie.
- Nareszcie wolni...
Powiedziała. Sięgnął w stronę jej dekoltu...
Nagle upadła. On przeleciał pół sali i wyrżnął plecami w toaletkę. Rozbił ją na pół. Wampirzyca przeszorowała kawałek bokiem. Poderwała się natychmiast, z niepokojem spoglądając na chłopaka, a zaraz potem, tym razem wciekła, w stronę wejścia.
Mężczyzna pochylił się do przodu, opierając się obiema dłońmi o futrynę. Zlewał się z półmrokiem korytarza. Jakby był nie do końca materialny.
- Powiedziałem, że ci nie pozwolę.
Syknął wchodząc do pokoju. Nie patrzył na nią, tylko na młodzieńca; ten nie ruszał się, cios najwyraźniej odebrał mu przytomność. W świetle świec czarnowłosy przypominał bardziej upiora, niż żywą istotę. Jego oczy gorączkowo błyszczały.
Kobieta z krzykiem wyrzuciła do przodu ręce. Fala uderzeniowa popchnęła go do tyłu. Trafiła w brodę, tak, że głowa odleciała. Przez chwilę można było pomyśleć, że mu ją urwała. Ale nie. Zachwiał się, lecz ustał.
Zerwała się na równe nogi. Ponowiła atak. Zasłonił twarz ręką. Rękaw rozpadł się na strzępy. A on odjechał jeszcze kawałek. Ściana za nim popękała. Znajdujący się na niej obraz zniknął w jednej chwili.
Powoli opuścił ramię. Nic nie powiedział, tylko spojrzał w jej stronę.
Podłoga została rozryta na całej długości. Najbliżej wisząca draperia spłonęła. Jasnym, czystym, lodowato błękitnym płomieniem. Końcówki włosów kobiety zajarzyły się. A sama musiała uklęknąć. Jednak jego atak rozbił się kawałek od niej.
Skoczyła do niego. Rozdarła pazurami zasłonę, która nagle zagrodziła jej drogę. Odbiła myślą lecące świeczniki. Uchylił się przed poderwanym przez nią fragmentem posadzki. Rozbił go na kawałki. Też ruszył w jej stronę.
Poza jej pierwszym krzykiem całość rozgrywała się w niemal całkowitej ciszy. Żadne z nich nie powiedziało nawet słowa. Tylko powietrze świstało w czasie słania kolejnych fal, tylko sprzęty rozbijały się z głośnym trzaskiem i hukiem.
Nie sposób było powiedzieć które w tej potyczce ma przewagę. Oboje dysponowali podobną siłą. Podobnymi technikami. Może ona była trochę szybsza...
Sięgnęła do jego gardła.
Nagle zamarła. Niemal zatrzymała się w powietrzu. Na jej twarzy malował się ból i zaskoczenie.
Caroll stał za nią. Powoli wyrwał rękę z jej tułowia. Upadła zwinięta w pół. Ale podniosła się na kolana. Jedną ręką kurczowo ściskała ranę z boku korpusu. Drugą sięgnęła jego twarzy. Musnęła ją palcami.
- Czemu... byłoby dobrze... pomóc...
Oczy chłopaka były smutne, zupełnie spokojne i smutne. Uderzył na wysokości karku, tam gdzie jeszcze przed chwilą ją całował. Chwycił jej głowę i przekręcił, łamiąc kręgi szyjne. Rozległ się suchy, mdły trzask. Osunęła się na ziemię.
Czarnowłosy wreszcie wszedł do ruiny pokoju. Stanął obok. Jego włosy były nadpalone, z jednej części surduta zostały tylko strzępy. Cała twarz ociekała mu krwią.
- To umarła
Powiedział jakby nie było widać. Ciemnoskóry wysunął rękę w proszącym, czy raczej rozkazującym geście. Jego towarzysz lekko westchnął i podał mu wyciągnięty zza pasa sztylet. Lekko się skrzywił gdy chwycił za błyszczące ostrze.
Chłopak wziął rękojeść. Mocno, pewnie złapał. Przykląkł. Wbił broń prosto w jej serce, obrócił dwukrotnie. Ciałem wstrząsnęły drgawki. Poderwało się na moment do góry, potem zesztywniało.
Kotara i ciężkie belki zasłaniające okno rozpadły się. Mdłe światło ponurego dnia wpadło do środka. Zasnute ciężkimi chmurami niebo rozświetliła daleka błyskawica.
- To na wszelki wypadek. - uśmiechnął się. - Jak będzie słońce, na pewno nie wstanie. Czy coś się stało Caroll?
W blasku następnej skóra chłopaka nabrała barwy mosiądzu, na jego twarzy zastygł smutek. Wieczny, niezmienny smutek, ale teraz jakby głębszy. Bardziej zdeterminowany? Wiatr wdarł się do środka, włosy, srebrzyste dzięki światłu, rozsypały się do koła. W czasie walki warkocz mu się rozplątał i niczym nie skrępowane powiewały dokoła jego drobnej sylwetki. Niczym jakiś płaszcz. Chwilę warzył w ręce broń, uparcie wpatrując się w ciemne źrenice. Było w nim jakieś napięcie, jakby gotowość do ataku.
Tamten zrobił krok w jego stronę i zamarł. W milczeniu mierzyli się wzrokiem. Ciało wampirzycy wreszcie zamarło.
- Co... - zaczerpnął powietrza. - To była litość. - syknął. Potem jakby się uspokoił. Zacisnął pięści, tylko po to by je rozluźnić. - I co planujesz? Co zrobisz?
Powiedział cicho. Jasne oczy parzyły nieruchomo. Usta chwilę się poruszały, jednak nie odpowiedziały. Drobne palce mocniej zacisnęły się na niewielkiej, wyłożonej czarnym drewnem głowni.
Powoli skierował ostrze w swoją stronę. Czubek niemal dotykał jego piersi. Ma miejscu serca. Sekundy mijały. Żaden z nich się nie poruszył. Trzecia już błyskawica rozświetliła scenę. Świece pogasły.
W całym domu wył wiatr. Już nie skrępowany wdzierał się do wszystkich pomieszczeń. Ogłaszał, że teraz on tu rządzi, że obejmuje we władanie całą posiadłość. Nie było mocy, która wcześniej go powstrzymywała.
Ale oni nie zwracali uwagi na zachodzące zmiany. Istnieli tylko oni, nic więcej, nikt więcej. Pełne napięcia sekundy, gdy chłopak i jego towarzysz mierzyli się wzrokiem. Gdy rozstrzygały się ich losy.
Na ubraniu pojawiła się niewielka plamka krwi.
W końcu powoli podał mu broń.
- Powinieneś wiedzieć, że tego nie zrobię, Książe.
Powiedział cicho, a odgłos grzmotu niemal zagłuszył jego słowa. Mężczyzna podszedł, odebrał mu sztylet. Schował go za siebie, umieszczając w ukrytej za pasem kieszeni. Oparł dłoń na ramieniu chłopaka.
- To dobrze.
Szepnął nachylając się. Delikatnie podniósł jego brodę. Na jego bladej twarzy malowała się ulga.
Caroll zachwiał się. Oczy uciekły mu w głąb głowy. Powoli i łagodnie osunął się na ziemię. W ostatniej chwili został złapany. Oddychał płytko, nierówno. Czarnowłosy przytulił go do siebie. Ułożył na zniszczonej posadzce, a dokładniej kawałku dywanu, jaki cudem ocalał z walki. Odgarnął włosy z młodej twarzy. Z widocznym niepokojem obejrzał jego szyję, kark, ręce. Chwilę dłużej zatrzymał się na pięciu wąskich zadrapaniach na policzku. Starł kciukiem wypływającą z nich krew. Spróbował jej. To samo zrobił z tą, która wypływała z rany na dłoni.
- Zwalczysz ją bez kłopotu. - powiedział z nieznacznym uśmiechem. Splunął w bok. - Tylko się trzymaj. Tylko chciej.
Wyszedł z pokoju. Wrócił po kilku minutach, niosąc swój płaszcz i kilka książek z biblioteki. Na jego twarzy nie było już śladów walki, żadnych obrażeń, zadrapań, czy siniaków. W jakiś sposób nawet krew pokonanego wampira znikła. Przypasał sobie leżący na ziemi miecz, wcześniej wycierając go w leżącą na łóżku pościel. Ostrze przez chwilę błysnęło, wyglądało jak wykute z gwiazd. Owinął tkaniną nieprzytomnego i wziął go na ręce.
Na piętrze wszystkie okna zostały wybite. Szczątki desek i zasłon walały się na podłodze. Ciała wampirów zostały przesunięte tak, by na pewno oświetliło je słońce. Kiedyś, innego dnia, o innej porze.
- Wracajmy.
Powiedział całując chłopaka w czoło.

Nikt nie wiedział co stało się z dziewczynką. Po prostu w jednej chwili znikła. Bawiła się przed kominkiem, a potem jakby rozpłynęła się w powietrzu. Nie pozostał po niej żaden ślad. Ani miś, ani włos, ani nawet strzęp sukienki, czy cokolwiek innego. Jakby jej nigdy tam nie było, jakby nikogo z nich tam nie było.
Gospodarz nie przejął się tym zbytnio. Z resztą nawet jeżeli, to, to już się nie liczyło. A na pewno jej nie obchodziło.
Tego samego dnia, w czasie najgorszej ulewy czarny, dwukonny pojazd przemknął ulicami miasteczka. Nikt nie wiedział skąd się wziął, nikt nie wiedział którędy się wydostał. Strażnicy i oddźwierni przy każdej z bram zaklinali się, że na pewno im nie otwierali wrót. Zupełnie nie potrafili powiedzieć co się stało.
Ale ludzie widzieli oddalający się powóz, nie słyszeli odgłosu kopyt, ale zaprzęg widzieli. Halucynacja? Sen? Mara? To nie było możliwe, więc gdzie zginęli? Co się z nimi stało? Kim byli?
Kiedy przez następne dwa tygodnie nikt nie zginął, postanowiono sprawdzić opuszczony zamek. Kilku najodważniejszych wojaków, pobłogosławionych przez proboszcza, udało się tam.
Znaleźli opustoszałe, mocno zniszczone sale, parę rozkładających się zwłok i cztery mumie, noszące ślady strasznych obrażeń. Jedna z nich była bez głowy, inna przecięta niemal na pół, pozostałe miały dziury w korpusach, całe wyrwy. Ale niewątpliwie ciała należały do wampirów.
Po powrocie nich do miasteczka, rada postanowiła spalić zamek. Jeszcze tego samego dnia w wielu miejscach został podłożony ogień, a podsypany proch dokonał dzieła zniszczenia. Biblioteka z bezcennymi woluminami, kolekcja obrazów, szczerozłote naczynia liturgiczne, zbiór arrasów i szkła sprowadzonego z weneckich pracowni. Rzeźby, ołtarze, meble ściągnięte z całej europy. Zdobywane przez wieki, gromadzone przez pokolenia w ciągu kilku chwil uległy zniszczeniu.
Posiadłość paliła się przez kolejne kilka dni. Od budynków zajęły się drzewa w parku i ogrodzie, a także okoliczne lasy. Zagroziły nawet miasteczku. Dopiero po dwóch tygodniach kolejna ulewa zgasiła pożar. Wtedy wszyscy odetchnęli z ulgą.
I nikt nie pamiętał, że tego samego dnia, gdy czarny powóz przemknął przez ulice, a trójka przybyszy na zawsze znikła z miasteczka, na gościńcu, kawałek na wschód, znaleziono jeszcze jedne ciało...
W mężczyźnie nie było nawet kropli krwi.

- Dla czego to zrobiła? Z głodu? Ze złośliwość? Ze strachu?
- Nie, z litości. To jedyny powód. Bo było jej szkoda, czuła litość patrząc jak się męczy. Dla tego postanowiła pomóc.
- Litość to słabość.
- Litość to oznaka życia. Jak żal, smutek, śmiech, miłość. Uczucia do których nawet nie do końca żywi są zdolni...


Koniec...


...tej części. Jeżeli chcecie, bym dosłała następne dajcie znak na maila. Tam też kierujcie wszelkie uwagi, bluzgi, krytykę, pytania itp. Wszystko przeczytam i, niezależnie od treści, bardzo będę wdzięczna. Pozdrawiam.
Pazuzu.
pazuzu_chan@gazeta.pl











 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 16 2011 12:38:47
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (kethry@interia.pl) 00:59 28-08-2004
az nie wierze, ze tu jeszcze nic. opowiadanie niezywkle, jak zreszta wiekszosc Pazuzu. kaze wysilic szare komorki, a ja to lubie, bo moje maja wrodzona sklonnosc do lenistwa. poza tym zdobylo moj skrajny pomysl za fachowosc i drobiazgowosc w opisach. wiecej. koniecznie wiecej opek Pazuzu chce smiley
Kethry (kethry@interia.pl) 01:00 28-08-2004
podziw nie pomysl. oczywista -__-
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 16:01 03-09-2004
Dzięki za komentarz, znacząco podbudował moją samoocenę^^. Opowiadanek na pewno będzie więcej - jeszcze cztery z tego samego świata, a potem... zobaczymy^^.
An-Nah (Brak e-maila) 18:12 07-10-2004
Cudowne. Piekna fabula, nastruj, ciekawy styl. To juz nie jest nawet yaoi z fabula - to fabula z yaoi, a wiec cos, co cenie najwyrzej, fic, w ktorym historia jest wazniejsza od dwuch panow i jendego lozka Nie doczytalam jeszcze do konca, ale dzis wieczorkiem skoncze. Jestem zachwycona, ale nie omieszkam tez skrytykowac - przydalbyci sie beta-reader, bo popelniasz drobne, aczkolwiek denerwujace bledy - na przyklad \"wysokosc\" geograficzna\" zamiast \"szerokosci geograficznej\". Mala rzec, a bruzdzi smiley Jak chcesz, to moge ci pomoc i wylapac czesc tych drobiazgow.
nache (Brak e-maila) 21:36 19-03-2005
łe no XD pierwszy raz od pol roku chce cos przeczytac, wchodze tu, patrze czy pazu dokonczyla to co zaczela [bodajze o.O] w wakacje i co? kupa xP
wez to kiedys dokoncz bo
1. skopie cie XD
2. fajnie sie zaczelo XD

no XD
mam nadzieje ze moj wpis wywola u ciebie nute pokory dla twoich czytelnikow smileyPP
Pazuzu (Brak e-maila) 17:12 27-03-2005
Koniec jest w oddzielnych opkach : Milczenie, Szept, Mowa, Krzyk...
nache (Brak e-maila) 15:28 28-03-2005
lol
wlasnie sie tak zastanawialam czy te opowiadania nie maja ze soba cos wspolnego przez te tytuly __^__
nache (Brak e-maila) 15:31 28-03-2005
tylko ze ja tu widze milczenie, szept, glos i krzyk... dobrze rozumuje ze ci sie pomylilo czy jednak nie wyslalas jeszcze jakiejs czesci?XD
Pazuzu (Brak e-maila) 00:21 29-03-2005
Suminasen, mi się pomyliło, wszystko o wampirkach jest tutaj, zamieszczone w kolejności czytania. Sorry za zamieszanie, ale wiecznie kiełbaszą mi się tytuły (zwłaszcza, że tu zmieniałam z X razy)
Zettai (Brak e-maila) 01:47 23-05-2006
Hej. Emm, niezłe. Tylko trochę literówek narobiłaś. Aha, i czasami nie do końca wiadomo, co kto mówi. Chociaż, jak już siem nabierze wprawy smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 23:44 24-05-2006
Cieszę się, że się spodobalo - zapraszam do następnych części.

Opko jest już stare, więc może stąd wszystkie błędy...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum