The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 19:01:44   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Cisza 1
Nikt nie wiedział którędy dokładnie przyjechali. Nie potrafili też powiedzieć skąd byli, dokąd zmierzali, ani nawet kiedy dokładnie ich powóz przekroczył granice miasta. Ba, nie udało się nawet ustalić, którą bramą wjechali. Jedni mówili, że północną, ale straże zaprzeczyły jakoby ich widziały. Inni sądzili, że południową, zwaną również Bramą Rzeźników, ale i tu zaklinano się na różańce swoich matek, że nie przejechali. Sytuacja była podobna przy dwóch pozostałych. I nikt nie potrafił wytłumaczyć jak to się stało.
Choć przecież taki zaprzęg trudno przeoczyć. Właściwie, jest niemożliwe by go nie zauważyć.

Tak, dwukonna kareta, czy raczej powóz zdecydowanie rzucała się w oczy. Pojedyncze zwierzęta, mijane po drodze, unikały jej jak ognia. Tylko ptaki towarzyszyły jej w dużej ilości. Kilka nawet przysiadło na dachu, jakby pęd powietrza im wcale nie przeszkadzał. Inne kołowały nad woźnicą, omotanym od góry do dołu w suty płaszcz. Mężczyzna siedział skulony, milczący i wcale nie reagował na spadające do koła pióra, czy łopoczące skrzydła. Można było odnieść wrażenie, że jest to raczej niewyraźne widmo siedzące na koźle.
Koła toczyły się po ziemi, nie turkocząc. Konie, potężne, doskonale zadbane Perszerony, o silnych szyjach i delikatnych głowach, biegły równym, zadziwiająco szybkim kłusem. Właściwie, można było być zaskoczonym w jaki sposób te olbrzymie zwierzęta mają w sobie tyle gracji.
I dlaczego cały zaprzęg nie wydaje w ogóle żadnego dźwięku? Dlaczego powietrze do koła niego zdaje się być nieruchome, choć jednocześnie przecież pędzili do przodu? Dlaczego srebrzyste dzwoneczki nie dzwonią, resory nie skrzypią, konie nie parskają, a woźnica nie pokrzykuje?
Do tego całość była czarna. Kare konie, hebanowy wóz, a może pokryty czarną farbą? Nie, to był heban, najciemniejsza, wypolerowana niczym lustro odmiana. Na pewno lekko rzeźbiona. Do tego ciężkie, aksamitne kotary w oknach. Nieodmiennie kojarzące się z pogrzebowym całunem.
I biała, smukła ręka odchylająca je nieznacznie.
- Daleko jeszcze?
- Nie. Już całkiem blisko.
- Ale czy nie jedziemy na próżno?
- Na pewno nie. Zaufaj mi.
Dłoń znikła w wnętrzu. Powóz dalej toczył się bezgłośnie po starym trakcie wiodącym przez las.

Nikt nie potrafił opisać dokładnie pojazdu, choć wszyscy wiedzieli, że był wielki, mroczny, zaprzężony w konie jakich tu nie widzieli. A może to były małe smoki? Albo wielkie wilki? Albo demony? A może zupełnie zwykłe, tylko, że ciemne niczym noc, konie.
Nie wiedziano co się z nim stało. Czy się rozpłyną w nocnym powietrzu, czy przejechał przez miasto, czy został wprowadzony do wozowni, a konie zaprowadzone do stajni, gdzie zostały napojone i nakarmione owsem oraz sianem? Nie można było ustalić.
Wiadomo było tylko przed którą gospodą się zatrzymali, ilu ich było i jak wyglądali. Ale dokładnej pory ich przybycia znów nikt nie potrafił powiedzieć. Na godzinę przed zachodem słońca? Czy kiedy właśnie nikło? A może trochę później? Większość ludzi obecnych w sali, była niemal pewna, że słońce już zaszło. Nie potrafili jednak powiedzieć jak późna była to pora. Czy dopiero mrok zapadł, czy zbliżał się środek nocy.
Jednak brak zgodności w tej kwestii można było wytłumaczyć faktem, że w miasteczku i tak nikt nie spał. Od bardzo wielu nocy... Dla mieszkańców godziny mroku zlewały się w jedno.
Ale niemal natychmiast zauważono jak weszli. To znaczy kiedy drzwi zostały zamknięte. Czyli jak usłyszano ich skrzypnięcie. Dopiero wtedy wszyscy odwrócili się w ich stronę. A oni stali, jakby onieśmieleni, pod ścianą.
Ktoś potem powiedział, że z zupełnie innej strony, niż było wejście. Jednak wtedy nikt nie zwrócił na to uwagi.
Było ich troje. Wysoki, postawny mężczyzna; stosunkowo młody, niespełna trzydziestoletni, o krótko ściętych czarnych włosach i ciemno niebieskich, zmrużonych oczach. Jego twarz wręcz błyszczała w mroku, uśmiechał się nieznacznie. Obok stał nastoletni chłopak z warkoczem szarych włosów przerzuconym przez ramię oraz ciemną skórą; pamiętam, powiedziała później któraś z kobiet, że był smutny, bardzo smutny, ale piękny niczym anioł. Obaj odziani byli w czarne, podróżne płaszcze. Mężczyzna trzymał na rękach dziewczynkę, blondyneczkę w wieku mniej więcej pięciu, sześciu lat, a może trochę starszą. Spała przytulając misia. Była bardzo blada.
W sali zapadła zupełna cisza. Kilka starych kobiet patrzyło na nich z przerażeniem w oczach. Poruszały ustami w bezgłośnej modlitwie, a palce przesuwały paciorki różańców. Ktoś płakał w koncie. Z resztą, ciche zawodzenie dobiegało z kilku miejsc na sali.
Jeden z miejscowych podniósł się powoli. W świetle rzucanym przez wielki kominek jego postać nabrała jakiś złowieszczych kształtów. Nieśpiesznie ruszył w ich stronę. Silnie utykał na jedną nogę. Zgromadzeni w milczeniu obserwowali każdy jego ruch.
Tylko przesuwane paciorki stukały. Kilka osób cicho chlipało. Ktoś sporo głośniej zawodził. Głos dobiegał z głębi pomieszczenia.
Żadne z trójki przybyszy nawet się nie poruszyło. Wtulona w dość potężne ramię dziewczynka coś pisnęła przez sen.
Miejscowi odsunęli się zarówno od nowoprzybyłych jak i od idącego w ich stronę. Zrobili to bezgłośnie, zupełnie jakby porozumiewali się telepatycznie. W ten sposób powstało w miarę szerokie, wygodne przejście, po którego bokach stał milczący szpaler ponurych sylwetek. Kilkadziesiąt łojowych świec, krzywych i kopcących, oświetlało całą salę, nadając akcji coś z misterium, a pomieszczeniu wrażenie kościoła.
Nad kominkiem i drzwiami wisiały krzyże. Dużo krzyży. Mosiężny Chrystus zwieszał umęczoną głowę.
Mężczyzna w końcu się zatrzymał. Sięgnął do misy stojącej na trójnogu. Jego wzrok był cały czas utkwiony w przybyszach. Powoli i z namaszczeniem przeżegnał ich, jednocześnie ochlapując wodą. Najwięcej spadło na dziewczynkę, która gwałtownie się obudziła. Odruchowo zaczęła płakać.
- Pokój temu domowi.
Powiedział cicho czarnowłosy. Jedną ręką głaskał małą po głowie, próbując uspokoić. Kilka kropel wylądowało na jego jasnej twarzy. Odbijały blask świec niczym małe klejnoty. Towarzyszący mu młodzieniec nawet się nie poruszył. Dziewczynka bardzo szybko przestała płakać. Zwinnie zsunęła się na ziemię i stanęła z tyłu, kurczowo chwytając się nogawki mężczyzny.
- Pokój temu domowi.
Powtórzył cicho głosem, matowym i głębokim, od którego przyjemne mrowienie przechodziło po plecach.
- I pokój wam, przybysze. Ale w złą godzinę przyszliście.
Odpowiedział chromy. Jedna z kobiet zerwała się z miejsca.
- Zabierz ich stąd! Zabierz córkę z tego przeklętego miejsca! Zabierz chłopaka, zanim zginą! Zabierz, zabierz, zabierz! Wynoście się stąd! Wynoście! Precz!
Krzyknęła. Zaczęła machać rękami, jakby próbując ich wygonić, jakby byli muchami. Jej oczy były czerwone... Od płaczu? Od dymu świec? Od nie spania? Nie sposób było powiedzieć. Za to, na pewno były szalone. Kilka osób poderwało się i chwyciło ją za ręce oraz ramiona. Odciągnęli w cień, zaczęli szeptem uspokajać.
Gospodarz spojrzał na nią smutno, powoli pokręcił głową. Przybysze nie reagowali. Tylko dziewczynka jeszcze mocniej przylgnęła do wąskiej nogawki. Cały czas kurczowo trzymała swoją zabawkę.
- Wybacz panie, szaleństwo wszystkich ogarnia. - próbował wytłumaczyć. Potem zwrócił się do kobiety. Łagodnym, smutnym głosem kogoś, komu wszystko jedno. - Uspokój się Annabell, oni i tak nie mogą stąd odejść.
- Oni nie mogą... oni nie mogą? - powtórzyła wyrywając się z objęć. - To oni umrą! Nim ranek zaświta! Oni nie mogą? I my nie możemy. I my umrzemy! Nim ranek... nim będzie słońce. I ta maleńka... oni lubią dzieci... tutaj szybko giną dzieci... Jeszcze szybciej niż obcy... Zobaczycie... Szybciej obcy...
- Przestań! Nie strasz jej! - znów udało się ją opanować, kobiety usadziły ją pod ścianą. Z daleka od obcych. Gospodarz zwrócił się do podróżnych. - Nie zwracaj na nią uwagi panie. Postradała zmysły. I wybacz to powitanie. Ostatnie wypadki, sprawiły, że staliśmy się ostrożni w stosunku do obcych. - odsunął się na bok. - Proszę do środka. Zaraz podam wieczerzę. Nie będzie to nic wielkiego, ale zawsze... musicie być zmęczeni...
Słowa nie chciały się układać. Przy milczeniu innych, przy panującej ciszy, przerywanej tylko płaczem i głosem szalonej, szeptem uspokajających ją niewiast, trzaskaniem ognia, monotonną modlitwą, rwały się samoistnie. Było w nich coś z świętokradztwa. Miejscowi obserwowali ich spode łbów, ciągle jakby nie pewni.
Paciorki różańców przesunęły się jednocześnie. Stare kobiety zaczęły odmawiać kolejną dziesiątkę.
Dziewczynka wreszcie oderwała się od nogawki mężczyzny i podbiegła do chłopaka. Wyciągnęła w górę rączki. Ten chwycił ją i podniósł lekko w górę. Usadził ją sobie na rękach. Musiała być dla niego ciężka, sam był drobnej budowy ciała, ale nic nie powiedział. Także wtedy gdy zaczęła bawić się jego warkoczem.
Cały czas wydawał się smutny.
Usiedli przy jedynej pustej ławie. Gospodarz dał znak ręką. Jedna z niewiast wstała, przerywając swą modlitwę, przeżegnała się i znikła w sąsiednim pomieszczeniu. Przez szparę wpadła kolejna smuga światła. Tam też były zapalone liczne świece.
Najstarszy z grupy zdjął płaszcz. Pod spodem miał zwykłe, podróżne ubranie, trochę niedbałe, ale wskazujące na to, że był kimś znacznym. Błyszczały srebrne spinki przy jego białej koszuli. Chłopak usiadł obok, biorąc małą na kolana. Ta nie przestawała się bawić jego włosami. Używała końcówki szarego warkocza jako peruki dla swojego misia.
- Skąd przybywacie panie?
- Z południa. Jedziemy do przyjaciela, lecz trochę zboczyliśmy z trasy. Wiecie, chcieliśmy zobaczyć wasz piękny kraj. Jesteśmy cudzoziemcami. - dopiero teraz okazało się, że mówi z nieznacznym akcentem.
- Macie rację, panie; to piękna, ale niebezpieczna ziemia. Bardzo niebezpieczna... - dodał kulawy po chwili. - A jeżeli można się spytać, to czym podróżujecie?
- Prywatnym powozem.
- Aaa... Wasz woźnica, panie?
- Nie.
Mężczyzna uśmiechnął się dobrotliwie. Było w tym uśmiechu coś takiego, że jedna z kobiet pomyliła słowa modlitwy, co z resztą szybko naprawiła. Jakby od niechcenia dotknął ramienia chłopaka. Ten spojrzał na niego smutnym wzrokiem i wrócił do małej.
- To mój przyjaciel, nie sługa. - wytłumaczył półgłosem. - Woźnica został z końmi.
- Acha.
Zamilkł. Nie sposób było powiedzieć, co to ostatnie miało oznaczać. Kilku mężczyzn zaczęło cicho rozmawiać między sobą. Atmosfera powoli się rozprężała, chociaż ciągle było ponuro. Płacz ciągle się rozlegał. Niczym zawodzenie jakiegoś demona.
Kobieta wróciła. Postawiła przed nimi naczynia, dzban z winem, chleb, mięso, kawałek sera. Potem powróciła do innych, ocierając zaczerwienione oczy rąbkiem sukni. Co jakiś czas wpatrywała się w gospodarza. Inni też co rusz rzucali w jego stronę ukradkowe spojrzenia. Nic jednak nie mówili.
Podróżny nie zwracał na nich uwagi. Odkroił kawałek pieczywa, ale najwyraźniej nie był bardzo głodny. Odrywał po kawałku kromkę i powoli jadł. Wcześniej chciał dać go dziewczynce, ale ta potrząsnęła główką, roześmiała się i wróciła do swojej zabawy. Młodzieniec dał znak, że też dziękuje. Wziął tylko trochę wina, lecz nie pił.
Na dźwięk dziecięcego śmiechu szalona Annabell zaniosła się nowym płaczem. A może była to inna z kobiet? Trudno było powiedzieć. Ale nikt nie zwrócił na to uwagi. Nikt. Ktoś zrobił obchód wśród świec, zapalając te co pogasły.
Gospodarz coś najwyraźniej postanowił. Nalał sobie pełny kubek i wypił duszkiem. Potem drugi. Wino pociekło mu po brodzie.
- Pewnie jesteście zmęczeni po podróży. Zaraz karzę przygotować wam pokoje...
- Może być jeden. Widzę, że macie wielu gości...
- Ja nie chcę spać sama. Chcę z wami. - pisnęła dziewczynka, tylko na moment przerywając swoją zabawę.
- Ta-a wielu.
Powiedział powoli rozglądając się dokoła. Komuś wyrwał się zduszony ni to jęk, ni to szloch. Jedna z kobiet ponownie przerwała modlitwę. Jakby smutna, może przerażona, wpatrywała się w podróżnych. Zapadła jakaś dziwna cisza, bezruch. Niepokojące, nawet przy całej, jakby nie patrzeć, nietypowej sytuacji. Jakby wszyscy nagle stali się bardzo zajęci. Na tyle, że przestali przyglądać się obcym, że przestali na nich zwracać uwagę. Że wydali się jacyś odprężeni.
Ale oni nie zauważyli zmiany. Chłopak był cały zajęty dziewczynką. Tej nie wystarczały już tylko jego włosy, postanowiła ubrać misia w fragment jego płaszcza. Szarpał więc na wszystkie strony, jakby próbując urwać kawałek tkaniny. Najstarszy z grupy przyglądał się temu z pobłażaniem. Jego oczy były półprzymknięte, senne. Na ustach ciągle błądził mu lekki, trochę drwiący uśmieszek.
- Możecie udać się na spoczynek... pokój został przygotowany.
Zawiadomiła szeptem jedna z kobiet. Inna, niż ta, co podała im wieczerzę.
- Dziękuję.
Mężczyzna uśmiechną się wyraźniej i skłonił głowę w podzięce. Wstali, podobnie jak gospodarz.
- Zaprowadzę was.
- Ja nie chcę spać sama!
Krzyknęła ponownie mała. Zacisnęła gniewnie usta i piąstki, ciągle przyciskając misia do piersi. Czarnowłosy przykląkł, położył dłoń na jej głowie.
- Boisz się? Czego?
- Ona jest dziwna. - powiedziała nie wiadomo dlaczego, ani, do końca, o kim. - Chcę spać z wami. W waszym łóżku...
- Dobrze, będziesz. A z kim wolisz?
- Z tobą. - Zdecydowała podbiegając do ciemnoskórego. Ponownie wziął ją na ręce. Oparła główkę na jego ramieniu. - Będę spała z tobą! Ty mnie obronisz, prawda? Przed potworami.
Szatyn roześmiał się. Podszedł i pogłaskał ją, potem potargał młodzieńca po szarej grzywie. Nieliczni ze zgromadzonych przyglądali się temu w milczeniu. Większość nie zwracała na nich uwagi, z zadziwiającą zawziętością poświęcając się swoim własnym zajęciom.
Rozległ się głośniejszy płacz.
- Nie martw się. Ja ciebie też będę bronił. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Zobaczysz...
- Nie chcę jego, chcę byś ty mnie obronił. Ty mi pomożesz, prawda?
Chłopak nic nie odpowiedział. Nagle szalona kobieta zaczęła się histerycznie śmiać. Odchyliła w tył głowę i wręcz rechotała. Jej sylwetka wyraźnie się odcinała od czerwieni paleniska. Wszyscy zwrócili się w jej stronę.
- Obiecuj. Obiecuj! Rano żyć nie będziecie... sprzedadzą was jak mojego męża. Sprzedadzą... rano będziecie martwi... obiecuj jej, obiecuj.
Przerwała na kolejny napad śmiechu. Mała jeszcze silniej przylgnęła do ramienia. Wpatrywała się w nią okrągłymi, czarnymi oczami. Kobieta wysunęła oskarżająco palec. Zatoczyła nim krąg, obejmując wszystkich zgromadzonych. Smukła, ciemna sylwetka...
- Oni rano umrą... a wy żyć będziecie... pozwalacie mu ich oszukiwać. Boicie się, więc niech przyjdą do nich. Ta mała żyć nie będzie. Oni lubią dzieci... Lubią małe dzieci... i pięknych mężczyzn... jak... jak... - oczy zaszły jej łzami. Nikt się nie poruszył, jakby szok był zbyt wielki. Kobieta upadła na kolana. Wybuchła płaczem, a ten znów przerodził się w śmiech. W histeryczny chory śmiech. Wstała prostując się. - Ale ja juro będę żywa! Ja już zawsze będę żywa! A wy martwi. Będę bardziej żywa od twojej córki. My wszyscy będziemy bardziej żywi!!!
Wszyscy milczeli jak ich oskarżała. Jak stała wskazując na nich palcem. Smukła, ciemna, o rozpuszczonych, skołtunionych włosach. I oczach obijających światło setek świec. Nawet ono nie mogło zabić szaleństwa jakim błyszczały.
Mężczyzna chwilę patrzył na nią. Mierzyli się wzrokiem. Jego czarny płaszcz, swobodnie przerzucony przez ramię, przypominał bardziej całun, niż okrycie podróżnych. Nagle odwrócił się. Położył dłoń na ramieniu towarzysza.
- Chodźmy. Mała jest zmęczona.
Ruszyli schodami w górę prowadzeni świecą trzymaną przez utykającego gospodarza, a odprowadzani śmiechem Annabell. I jednocześnie jej wzrokiem. I wzrokiem wszystkich zgromadzonych w sali gospody. Monotonnym szeptem modlitwy. Cichym łkaniem kogoś w koncie. Trzaskiem płomieni w potężnym kominku. Ludzkim oddechem...
Któraś z kobiet z środka sali wstała i pożegnała ich znakiem krzyża, uczynionym krzyżykiem przy różańcu. Coś powiedziała bez głośnie i usiadła. Po pomarszczonym policzku spłynęła łza.
Dziewczynka patrzyła na szaloną ponad ramieniem chłopaka.
- Proszę nie zwracajcie na nią uwagi. Annabell niedawno oszalała...
- A co jej się stało?
- W ubiegłym tygodniu straciła męża i kilku letniego syna.
Wytłumaczył. Podróżny skinął poważnie głową, jednocześnie zerkając na swoich towarzyszy. Dziewczynka odwróciła się dokładnie w tym samym momencie. Napotkała na jego spojrzenie.
- Ona umrze.
Powiedziała cicho, wkładając sobie końcówkę warkocza do buzi.
- Ależ nie - przewodnik odwrócił się na moment. - Ona jest chora, ale tylko na umyśle. Jej ciało jest idealnie zdrowe.
- Ona umrze. - powtórzyła z całym uporem, na jaki stać kilkuletnie dziecko. - Na pewno umrze przed świtem.
- Nie! Tu nikt nie umrze!
Niemalże krzyknął czymś nagle zdenerwowany. Potem jakby się zreflektował. Uśmiechnął się przepraszająco. Zaprowadził ich niezbyt dużym, rzęsiście oświetlonym korytarzem do pokoju na jego końcu. Najbardziej oddalonym od zejścia. Otworzył drzwi. Te skrzypnęły, co wydało się być jakimś straszliwym jękiem.
Tu już nie docierały głosy z dołu. Tu żaden dźwięk nie docierał.
Oberżysta życzył im dobrej nocy, zostawił świecę i ich samych. Kulejąc zszedł do reszty gości. Na odgłos jego kroków wszyscy oderwali się od swoich zajęć. Podszedł do ławy i zaczął zbierać z niej naczynia. Nagle odwrócił się, nie mogąc wytrzymać nawału niemych pytań.
- Tak. Przemyślałem to. - powiedział półgłosem. - To okrutne, ale to jedyne wyjście. Chyba, że wolicie by to wasze dzieci, by to któreś z nas zginęło. To nasza szansa byśmy dożyli dnia. Chyba rozumiecie.
- Rozumiemy. - zaśmiała się Annabell - Ja aż za dobrze rozumiem. Nas tak samo potraktowaliście, dobry gospodarzu. A co będzie jutro?
To powiedziawszy skłoniła się szyderczo, obróciła na pięcie i nucąc dziecinną kołysankę odeszła w kont koło schodów. Kucnęła, objęła się ramionami i zaczęła kołysać się na piętach. Mężczyzna westchnął i wrócił do swoich zajęć. Ludzie milcząco przyznali mu rację...
- Wieczny odpoczynek... - zaintonowała jedna z kobiet.

C.d.n.

Wszelkie krytyczne uwagi, komentarze, opinie itp. będą bardzo mile widziane i uważnie czytane. Piszcie na adres: pazuzu_chan@gazeta.pl













 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 16 2011 12:38:09
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kethry (kethry@interia.pl) 00:59 28-08-2004
az nie wierze, ze tu jeszcze nic. opowiadanie niezywkle, jak zreszta wiekszosc Pazuzu. kaze wysilic szare komorki, a ja to lubie, bo moje maja wrodzona sklonnosc do lenistwa. poza tym zdobylo moj skrajny pomysl za fachowosc i drobiazgowosc w opisach. wiecej. koniecznie wiecej opek Pazuzu chce smiley
Kethry (kethry@interia.pl) 01:00 28-08-2004
podziw nie pomysl. oczywista -__-
Pazuzu (pazuzu_chan@gazeta.pl) 16:01 03-09-2004
Dzięki za komentarz, znacząco podbudował moją samoocenę^^. Opowiadanek na pewno będzie więcej - jeszcze cztery z tego samego świata, a potem... zobaczymy^^.
An-Nah (Brak e-maila) 18:12 07-10-2004
Cudowne. Piekna fabula, nastruj, ciekawy styl. To juz nie jest nawet yaoi z fabula - to fabula z yaoi, a wiec cos, co cenie najwyrzej, fic, w ktorym historia jest wazniejsza od dwuch panow i jendego lozka Nie doczytalam jeszcze do konca, ale dzis wieczorkiem skoncze. Jestem zachwycona, ale nie omieszkam tez skrytykowac - przydalbyci sie beta-reader, bo popelniasz drobne, aczkolwiek denerwujace bledy - na przyklad \"wysokosc\" geograficzna\" zamiast \"szerokosci geograficznej\". Mala rzec, a bruzdzi smiley Jak chcesz, to moge ci pomoc i wylapac czesc tych drobiazgow.
nache (Brak e-maila) 21:36 19-03-2005
łe no XD pierwszy raz od pol roku chce cos przeczytac, wchodze tu, patrze czy pazu dokonczyla to co zaczela [bodajze o.O] w wakacje i co? kupa xP
wez to kiedys dokoncz bo
1. skopie cie XD
2. fajnie sie zaczelo XD

no XD
mam nadzieje ze moj wpis wywola u ciebie nute pokory dla twoich czytelnikow smileyPP
Pazuzu (Brak e-maila) 17:12 27-03-2005
Koniec jest w oddzielnych opkach : Milczenie, Szept, Mowa, Krzyk...
nache (Brak e-maila) 15:28 28-03-2005
lol
wlasnie sie tak zastanawialam czy te opowiadania nie maja ze soba cos wspolnego przez te tytuly __^__
nache (Brak e-maila) 15:31 28-03-2005
tylko ze ja tu widze milczenie, szept, glos i krzyk... dobrze rozumuje ze ci sie pomylilo czy jednak nie wyslalas jeszcze jakiejs czesci?XD
Pazuzu (Brak e-maila) 00:21 29-03-2005
Suminasen, mi się pomyliło, wszystko o wampirkach jest tutaj, zamieszczone w kolejności czytania. Sorry za zamieszanie, ale wiecznie kiełbaszą mi się tytuły (zwłaszcza, że tu zmieniałam z X razy)
Zettai (Brak e-maila) 01:47 23-05-2006
Hej. Emm, niezłe. Tylko trochę literówek narobiłaś. Aha, i czasami nie do końca wiadomo, co kto mówi. Chociaż, jak już siem nabierze wprawy smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 23:44 24-05-2006
Cieszę się, że się spodobalo - zapraszam do następnych części.

Opko jest już stare, więc może stąd wszystkie błędy...
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum