The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 12:06:26   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Atalaya 3
KSIĘGA V
"Kłótnia"


Rok szkolny 2004/2005 był to dziwny rok, jeden z tych obfitych w wydarzenia, które na zawsze pozostają w pamięci uczniów, przekazywane kolejnym rocznikom wraz z wszystkimi sekretami tego miejsca, metodą destylacji świerzopu i techniką picia rumuńskiej wódki tak, by nie wypalić sobie przy tym dziury w żołądku. Jeszcze w sierpniu rozmaite znaki na niebie i ziemi i drobne, pozornie nie mające znaczenia zdarzenia, kazały domyślać się, że nadchodzący rok będzie inny niż wszystkie. W tym bowiem miejscu nic nie działo się bez przyczyny.
Pierwszoroczni przyjechali wcześniej niż zwykle, i większymi grupami, pustosząc okolicę, niczym najazd tatarski. Rodia i Morgan musieli uciec się do barykadowania w wieży, by móc w spokoju prowadzić swoje badania astronomiczne, nad przelatującą raz na 300 lat kometą. Pogoda popsuła się i zaczęły padać jesienne deszcze, zmuszając wszystkich do pozostawania w środku. Już wcześniej stało się jasne, że wrzesień nie zacznie się spokojnie, teraz jednak w powietrzu zaczęła wisieć prawdziwa wojna. A największy problem polegał na tym, że nikt nie wiedział kto z kim i przeciw komu walczy. Układ przymierzy zmieniał się z dnia na dzień. A Terry Boot zaczął robić notatki.

- Pać na mnie, jak do ciebie mówię! Johnatan! Śtój!
Johnatan, z ręką przyłożoną do czoła w geście totalnej rezygnacji, zatrzymał się i oparł plecami o zewnętrzną ścianę zamku.
- Cio ty siobie wyobraziasz?! - usłyszał wrzask Francuza tuż przy własnym uchu.
- Telly.... - zaczął niepewnie.
- Zamknij się! Zapomniałeś, że tzi dni temu siam za mną latełeś? Teraz nagle ci się odwidziało? Myślisz, zie cio ja jeśtem, ziabawka?
- Telly... uspokój się, ja... Boże - westchnął. - Co mam ci powiedzieć?
- Cioś ty sobie myślał?! - wyjaśnił rzeczowym wrzaskiem Telly.
- Telly, pomyśl... - Johnatan naprawdę starał się wyartykułować jakieś argumenty. Nie bardzo mu wychodziło. - Ja nie rozumiem... Bardzo cię lubię i w ogóle, lubię z tobą rozmawiać... pod warunkiem, że nie wrzeszczysz. Ale ty chcesz... To nienormalne. Co ludzie powiedzą?
- LUDZIE? Jaci ludzie? W tim ziamku mieszka trzistu dwudziestiu popaprańców!
Świetnie. Ale go pocieszył.
- Myślisz, że tio międzi nami jeśt czimś wyjątkowym?
Johnatan nie wiedział, co odpowiedzieć. Chciał tylko, żeby ta rozmowa się skończyła. Nic więcej.
- Telly, ja zwyczajnie nie chcę, żeby nasza znajomość się pogłębiała. Uszanuj to. Proszę.
Francuz spojrzał na niego z wyrazem osłupienia na twarzy.
Johnatan usłyszał świst dłoni przecinającej powietrze, poczuł ostry ból w policzku i zobaczył całą galaktykę gwiazd.
- Kłamca.
Kiedy Johnatan wrócił na ziemię, Tellego nie było.
Usiadł na trawie i ukrył twarz w dłoniach.
Tak było zawsze. Gdziekolwiek się pojawiał, cokolwiek robił, wszystko szło nie tak. Przecież nie chciał go zranić, po prostu... płynął z prądem wydarzeń. Skrzywdził Tellego. Przez swoją głupotę i niezdecydowanie. I nie miał pojęcia, jak to naprawić.
Johnatan wstał i bez namysłu poszedł przed siebie. Zanurzył się w gęstą jak wata cukrowa mgle spowijającej zamek, i po pięciu krokach stracił z oczu jego mury. Wiedział, że według wszelkiego prawdopodobieństwa zbliżał się do lasu i wiedział, że nie jest to szczególnie dobry pomysł. Poprzedniego ranka uczestniczył w urządzonej przez czwarty rocznik pogadance na temat czyhających w lesie niebezpieczeństw i zamieszkujących go dziwnych istotach, która zaowocowała tym, że co najmniej jedna trzecia pierwszorocznych pozbyła się wszystkich przedmiotów czerwonego koloru i solennie sobie przyrzekła nigdy nie wchodzić do lasu. Ale on w to nie wierzył. Mgła zgęstniała jeszcze bardziej i Johnatan kilka minut cieszył się tym dziwnym wrażeniem wędrówki przez chmurę. A potem zderzył się czołowo ze sporym dębem.
Świat, który dotąd był całkowicie, jednostajnie biały, na krótką chwilę stał się brązowy, potem czarny, a na koniec czerwony.
Chłopak usiadł na ziemi, przykładając rękę do krwawiącej rany na czole. Instynktownie, automatycznie, pomyślał o tym, czy udałoby mu się w tej mgle odnaleźć drogę powrotną.
Powrotną... do czego? Przecież i tak chciał stamtąd odejść. W Atalayi nie było dla niego miejsca. Nigdzie nie było dla niego miejsca.
Wstał i poszedł przed siebie, w przypadkowo wybranym kierunku, mając szczerą nadzieję, że po drodze uda mu się znaleźć jakieś głębokie i sympatyczne bagno, w którym mógłby się utopić.
Z filozoficznego zamyślenia nad sensem życia tudzież jego brakiem wyrwał go dźwięk łamanych gałęzi. Niemożliwe, pomyślał, kto mógłby się szwendać po lesie w taką mgłę. Z resztą, to nie brzmiało jak chód. Raczej, jakby ktoś *przetaczał* się po małych gałązkach, łamiąc je jedna po drugiej.
Dochodzące z dość bliskiej odległości jęki sprawiły, że opowieści czwartorocznych o zamieszkujących ten las długozębych potworkach stały się nagle aż nadto prawdopodobne.
Jeśli Johnatan miał do tej pory jakieś wątpliwości, prysnęły one właśnie w tej chwili - utopienie się w błocie *zanim* to coś rozerwie go na kawałki, stało się naprawdę całkiem sympatyczną perspektywą.
Ruszył przed siebie biegiem.
Jak powszechnie wiadomo, mgła rozprasza dźwięk. Dlatego Johnatan nie był szczególnie zaskoczony, kiedy okazało się, że zamiast oddalać się od jego źródła, nagle wpadł na nie, potknął się i upadł.
To coś było okryte czerwonym płaszczem. Najwyraźniej należało do typu stworzeń pełzających. I miało kilka par kończyn. Wydało bardzo głośny jęk i rozdzieliło się na dwoje, przybierając postać człekokształtną.
- Co ty tu kurwa robisz?
Eryk sturlał się z Louisa, rozmasowując obolałe biodro, o które przed chwilą potknął się Johnatan.
Chłopak patrzył na nich osłupiały.
- A wy?
- To, co zwykle. Odwróć się, chcielibyśmy się ubrać.
- Daj spokój - druga połowa stworzenia podniosła się z ziemi, chwyciła Eryka i przyciągnęła go do siebie. - I tak nic nie widać w tej mgle. Więc *dokończ* co zacząłeś, jeśli łaska.
Johnatan mrugnął. Jego uszkodzona głowa w zwolnionym tempie przetwarzała sytuację. Miał przed sobą ludzi. W liczbie dwóch. Chłopców. Najwyraźniej...
Eryk pochylił się nad Louisem i pocałował go mocno, pozwalając, by płaszcz się z nich zsunął.
...nagich.
- Dokończę, skarbie, za moment - wyburczał Eryk, sięgając po ubrania.
- A w ogóle to kto ty jesteś? - zapytał Louis. Gdyby Johnatan mógł cos dojrzeć, dowierzałby się, że miał naprawdę niezwykle naburmuszona minę.
- Johnatan... - przedstawił się.
- To ty? Gomen, nie poznałem cię - Eryk uśmiechnął się, wciągając spodnie. - Więc co tu robisz?
- N-nie wiem. Nic. - Nawet gdyby chciałby im wyjaśnić, nie wiedziałby, jak.
- Wszystko jedno. Wracamy. Zabijesz się w tym lesie po omacku.
- Ja nie...
- Co?
- Nie... nie chcę wracać. Jak się zabiję, to trudno.
- I masz zamiar zamieszkać w dziupli, jak sowa?
Johnatan milczał przez chwilę.
- Nie chcę tam wracać. To nie miejsce dla mnie.
- Żartujesz? - Eryk skończył się ubierać i wstał. - Nie zaczął się nawet rok szkolny. Byli ludzie, którzy rezygnowali, ale dlatego, że nie mogli sobie poradzić w szkole, a nie dlatego, że nie podobało im się w internacie. Co cię ugryzło?
Chłopak milczał. Eryk westchnął i chwycił go za ramię.
- Idziemy - oświadczył. - Wszyscy grzeczni pierwszoroczni powinni być już w łóżkach - Uśmiechnął się głupkowato i pociągnął Johnatana za ramię. Chłopak westchnął z rezygnacją i wstał.


- Miałem dzisiaj przepiękny sen - westchnął Terry, ładując kolejne brudne slipki do miski pełnej piany.
- Luter King też miał - stwierdził Morgan, wzrokiem pełnym zadumy wpatrzony w drzwiczki pralki. - I zobacz, jak to się skoczyło.
- Mój sen był lepszy. - Chłopak zamyślił się na chwilę. - Od rana zastanawiam się, czy taka pozycja seksualna byłaby możliwa z punktu widzenia fizyki.
Morgan westchnął. Zielone światełko na pralce poinformowało go, że jej misja została spełniona. Ukucnął na podłodze i otworzył drzwiczki.
- Hej, chłopaki, co wy tu robicie?
Rodia wparował do pralni z workiem pełnym brudnych ubrań przerzuconym przez ramię.
- Pierzemy, nie widać?
- Aaale... - Rodia był zaniepokojony.
Jak świat światem, internat miał tylko jedną praczkę, co przy ponad trzystu uczniach stanowiło pewien problem. Chłopcy sami sobie prali koszulki czy bieliznę, jednak nigdy - przenigdy - nikt nie próbowałby prać spodni czy pościeli czy czegokolwiek innego. I przede wszystkim NIKT nie odważyłby się dotknąć pralki.
- Morgan... czy jest cos o czym nie wiem...?
Morgan wyjął już z pralki czerwoną koszulkę, zielone slipki, czarne skarpetki i jasne spodnie dżinsowe. Te ostatnie miały olbrzymią plamę na nogawce.
- Kiedy je tam wkładałem, nie było tu tego - stwierdził, zamyślając się nad tym głęboko.
- Zapewne nie wiesz jeszcze o tym, że praczka nas rzuciła - wyjaśnił Terry, do łokci zanurzony w mydlanej pianie.
- Jak to: rzuciła?
- Odeszła z pracy. Zatrudniła się w żeńskim internacie. Twierdzi, że tam praca jest przyjemniejsza i lżejsza. Bo dziewczyny plamią prześcieradła krwią tylko raz w miesiącu, nie codziennie.
Chłopcy skwitowali chwilą milczenia ten oczywisty przejaw szowinizmu i dyskryminacji.
- Czy to znaczy... że teraz... Że teraz będziemy musieli...
- Przynajmniej dopóki Drake nie znajdzie zastępstwa. Tam leży instrukcja obsługi - Morgan uśmiechnął się paskudnie.


Dzieci chyba normalnie się tak nie zachowują - pomyślał Teo, wyciągając Zoiego ze skrzyni. Chłopiec ocknął się na moment, ale najwyraźniej nie uznał za stosowne budzić się na dobre, bo natychmiast zasnął znowu, obejmując Teo ramionami. Brunet westchnął i zaniósł go do pokoju, gdzie z rezygnacją spojrzał na ich łóżko piętrowe. Po krótkim namyśle stwierdził, że nie ma ochoty wdrapywać się na górę po wąskiej drabince z pięćdziesięcioma kilogramami przewieszonymi przez ramię, więc położył chłopca na swoim materacu. Zoi przeciągnął się i wtulił w poduszkę.
- Mam nadzieję, że nie moczysz się w nocy - mruknął brunet.
- Tylko kiedy mam polucje - odparł sennie chłopiec.
Teo postanowił nie zastanawiać się głębiej nad tym wyznaniem. Pogłaskał Zoiego po jasnych włosach, po czym wyszedł z pokoju i podążył w stronę biblioteki. Przez chwilę krążył smętnie po całym pomieszczeniu, zaglądając pod wszystkie stoły i za wszystkie regały, ale tym razem nie znalazł tam nikogo. Usiadł więc w rogu na niskim, szerokim stole, i zatopił się w lekturze, z której jednak już po kilku minutach wyrwał go głośny plask i piekący ból. Siła tego policzka mało nie zrzuciła go ze stołu.
- Telly... odbiło ci? - zapytał, przykładając rękę do twarzy.
Francuz patrzył na niego z dziką furią w oczach.
- Tzimaj się z dalieka od Johnatana - wysyczał. Brunet uśmiechnął się.
- Telly, nie będziesz brzmiał groźnie dopóki nie pozbędziesz się tego akcentu.
Chłopak spoliczkował go po raz drugi. Teo westchnął i wstał, gotując się do konkretnej dyskusji.
- Co tym razem zrobiłem? - zapytał.
- Dobzie wiesz. To twoja wina. Zaciął mnie unikać po rhozmowie z tobią.
Teo pokręcił głową z rezygnacją.
- Nie wiem, o co ci chodzi i nie chcę wiedzieć - stwierdził, podnosząc dłonie w obronnym geście. - To, co jest między tobą a Johnatanem mnie nie interesuje.
- Ciebie nigdy nic nie interesuje. Nie myśliś o śkutkach tego, cio rhobiś! - Telly wrzeszczał. Teo uznał, że okazywanie, jak bardzo śmieszy go w tym momencie akcent Francuza, byłoby towarzyskim nietaktem.
- Zachowujesz się, jak baba - stwierdził, z rezygnacją machając ręką. - Chcesz Johnatana, to o niego walcz, i tyle. Nie szukaj problemów tam, gdzie ich nie ma.
- NIE BIŁOBY ZIADNYCH PRHOBLIEMÓW GDIBY NIE TIY!
- Gdyby nie ja, nie przespałby się z tobą za pierwszym razem. Telly, ja nie kieruję Johnatanem. On robi co chce. Wasza sprawa, jak to rozwiążecie.
- Nie kierhujeś? A ktio go trhół świeziopem?
- Za to akurat powinieneś być mi wdzięczny. Na trzeźwo nie dałby się zerżnąć. Prędzej sam zerąnżł by ciebie.
Teo oberwałby po raz trzeci, gdyby w porę nie chwycił Tellego za nadgarstek.
- O co chodzi, Telly? Trafiłem w sedno?
- O cim ty piepzisz? - Francuz próbował wykręcić rękę z jego uścisku. Teo chwycił go mocniej.
- Mówiłem ci kiedyś, że twój akcent naprawdę mnie powala? - zapytał, z naprawdę psakudnym uśmiechem. W odpowiedzi Telly próbował dać mu w twarz drugą ręką. Teo ją również unieruchomił.
- Znam się na ludziach. Dobry jestem z psychologii. A ty, Telly, jesteś nadpobudliwy i niestabilny psychicznie, jak każda niezaspokojona samica. I przelecenie Johnatana w cale ci nie pomogło. Potrzebujesz porządnego rżnięcia, od razu by ci się uspokoił poziom hormonów. Może nawet akcent by ci przeszedł... Nie wiem, nie jestem behawiorystą.
Teo właściwe wiedział, co się teraz stanie. Gdyby nie trzymał Tellego za oba nadgarstki, dostałby od niego w twarz. Teraz chłopak mógł jednak tylko kopnąć go albo opluć. Wybrał to drugie.
Teo wykręcił ręce Francuza do tyłu, świadomie sprawiając mu ból. Odwrócił ich obu i pchnął go na stojący obok stół. Chciał unieruchomić Tellego na tyle, by móc dać mu w twarz i odejść, zanim tamten się wstanie, ale Francuz skutecznie mu to uniemożliwiał. Wiercił się, usiłując uwolnić nadgarstki. W końcu kopnął Teo w krocze, a ten stracił równowagę i upadł na niego, unieruchamiając go swoim ciężarem. Ich usta się spotkały.
Dalej, poszło jak zwykle.


Na biurku czekała na Johnatana elegancka paczka sporej wielkości, a w niej dżinsowe spodnie, dwa granatowe podkoszulki i rozpinany sweter, pełniące funkcję mundurku szkolnego. Obok leżały gruba kurtka podszyta futrem i toporne, zimowe buty. Johnatan przełknął ślinę. Nigdy jakoś szczególnie nie interesował się wspinaczką wysokogórską, ale mógłby przysiąc, że podobne znajdowały się na wyposażeniu alpinistów zimą zdobywających Mont Everest. Przez chwilę usiłował wyobrazić sobie siebie przedzierającego się z internatu do budynku szkoły w środku styczniowej zamieci.
Opadł na krzesło i sięgnął po dziennik, jednak jakoś nie mógł się zmobilizować do tego, by coś w nim napisać.
- Co tak siedzisz? - Rodia, jego współlokator, wpadł do pokoju z kupką ubrań na ręku. Większość jednym ruchem wrzucił na dno szafy, która i bez tego miała problemy z domykaniem się, tylko sweter, ciągle wilgotny, przewiesił przez krawędź łóżka. Swetry przydzielane uczniom miały z reguły kolor ciemnoszary, ale ten Rodii od ostatniego prania zrobił się zgniłozielony. Chłopak nie przejął się tym jakoś szczególnie.
Johnatan westchnął i podparł głowę na rękach.
- No co? - zapytał bez głębszego sensu Rodia.
- Ja naprawdę nie chciałem tu trafić. Cieszyłem się, że wydostanę się z domu ale...
- Wiesz, że praczka od nas odeszła?
- Dlaczego życie musi być takie skomplikowane?
- Dobre pytanie - stwierdził Rodia, patrząc na swój zgniłozielony sweter.
Johnatan wbił wzrok w ścianę i kontynuował.
- Jak to możliwe, że krzywdzimy innych nawet nie zdając sobie z tego sprawy?
- Słyszałeś, że filozofowanie na trzeźwo zakłóca metabolizm komórek nerwowych?
- Ludzie nie potrafią być wobec siebie otwarci.
- W piwnicy jest popijawa. Przyda ci się. Idziesz?
- Tak bardzo chciałbym...
- Świetnie.
Rodia wykorzystał swoją przewagę fizyczną do tego, by złapawszy Johnatana za sweter na karku, ściągnąć go z krzesła i wyciągnąć za drzwi, zanim ten zdążył zamknąć usta.
Pomieszczenie, do którego go zaciągnął, znajdowało się w najdalszej części lochów. Pokój oświetlony był kilkunastoma cmentarnymi zniczami i jedną słabą elektryczną żarówką wsadzoną w kinkiet pozbawiony abażuru. Okien nie było. Ściany z gołego kamienia, najwyraźniej nie nie remontowane od czternastego wieku, pokryto mnóstwem plakatów i idiotycznych zdjęć. Na podłodze, na porozrzucanych starych pufach i poduszkach, siedzieli Morgan, Terry, Luka i Sam. Rodia pchnął Johnatana na rozwaloną kanapę.
- Dajcie mu piwa! - polecił.
- Ja nie... - zaczął Johnatan, usiłując się podnieść. Nie było to proste, jako że kanapa nie była wiele młodsza od samego budynku, i zwyczajnie zapadła się pod ciężarem chłopaka.
- Piwo dla kota.
- Ja nie piję...
- Trzymaj - Terry podał mu butelkę.
- Ja nie piję piwa - wykrztusił wreszcie Johnatan.
- On CO? - zapytał ze swojego miejsca na podłodze Morgan.
Z zacienionego rogu wynurzyła się jasnowłosa głowa Louisa.
- Co on powiedział? - zdążył zapytać, zanim czyjaś ręka wciągnęła go z powrotem w mrok.
- Boże... co się dzieje z dzisiejszą młodzieżą - prychnął Terry. - Dajcie mu jakieś importowane piwo, jak się napije tych rumuńskich sików, zostanie mu uraz na całe życie.
Morgan zabrał Johnatanowi butelkę i wsadził mu w rękę inną.
- Ale ja naprawdę... - pierwszoroczny zdołał się wreszcie wydostać z zagłębienia, które jego ciężar zrobił w kanapie, i niepewnie usiadł na jej brzegu.
Z rogu pokoju doszły do nich dziwne dźwięki.
- Czy ktoś już widział nasz nowy plan lekcji? - zaptał Morgan.
- Mam coś ciekawszego. Zapytaj, kto jest opiekunem pierwszego roku - mruknął Terry. Chłopcy spojrzeli na niego pytająco.
- Chyba nie...
- Nie masz na myśli...
- Właśnie tak... - Terry pochwalił się swoim uroczym, paskudnym uśmiechem.
- O co chodzi? - zapytał niepewnie Johnatan. Patrzył na swoją butelkę i po krótkim namyśle uznał, że upicie się tego wieczoru nie jest takim głupim pomysłem.
- Boże... - pytanie Johnatana zostało przez grupę zignorowane. - On się po nich przejedzie jak Czingiz-chan po Rusi. Jak mogli to zrobić pierwszorocznym? - zapytał Morgan.
- A co? Wolałbyś, żeby zrobili to tobie?
- Mam inne pytanie. Jak to możliwe, że on tu ciągle jest? Dlaczego nikt go jeszcze nie zamordował?
- To da się zrobić - uśmiechnął się promiennie Luka.
- Uważaj... on może mówić poważnie - ostrzegł Terry.
- Ja zawsze mówię poważnie - obruszył się Luka.
- Jakbyście nie zauważyli, pytałem o plan... - wtrącił Morgan, - Trochę ciekawi mnie, czy znowu będę musiał wstawać za piętnaście piąta...
- Doobra, dobra, już... Bez paniki, panowie! - Z rogu sali wynurzył się Louis, tym razem w całości. Poprawił ubranie, zapiął rozporek i przeszedł przez pokój w stronę rzuconej na podłogę torby. Wyjął z niej gruby plik papierów. - Proszę - prychnął. - Dla kogo pierwszy rok?
- Dla tego półprzytomnego pana na kanapie - mruknął Rodia. Louis podał Johnatanowi plik kilkunastu kartek zszytych zszywaczem, pokrytych tabelami i wykresami. Chłopak spojrzał na nie błędnym wzrokiem. Louis rozdał plany pozostałym, z których część natychmiast zatopiła się w lekturze, przyświecając sobie zniczami, a część zwyczajnie zwinęła kartki i wcisnęła je do kieszeni.
- C-co to je? - wybełkotał Johnatan, po tym jak obrócił kratki na wszystkie strony i stwierdził, że do góry nogami wykres jest równie bez sensowny.
- Twój plan zajęć - wyjaśnił ktoś.
- A-ale... jak to działa?
Eryk, zapinając koszulę, usiadł koło pierwszorocznego i pochylił się nad nim.
- Samemu określasz sobie profil - wyjaśnił, choć nie był do końca pewien, czy chłopak w swoim obecnym stanie jest władny go zrozumieć. - Jedną trzecią przedmiotów musisz mieć na poziomie zaawansowanym. Chyba, że jesteś stuknięty, wtedy nic nie stoi na przeszkodzie, byś zapisał się TYLKO do grup zaawansowanych.
Kilka osób w pokoju prychnęło. Eryk nie przejął się i kontynuował:
- Ale wtedy wysyłają cię na obowiązkowe badania psychologiczne. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego. Przedmioty na poziomie średnio zaawansowanym i nie zaawansowanym muszą się mieć do siebie jak trzy do pięciu albo pięć do siedmiu. Żeby to jeszcze uprościć, część zajęć prowadzona jest po francusku i hiszpańsku. Jeśli zapiszesz się, powiedzmy, na przedmiot po francusku do grupy podstawowej, to tak, jakbyś zapisał się do grupy zaawansowanej po angielsku. Jeśli do grupy zaawansowanej, to tak, jakbyś odrobił półtora godzin zajęć zaawansowanych po angielsku. Pod warunkiem, że mówimy o przedmiotach humanistycznych, bo ścisłe nie liczą się jak półtora, tylko jak pięć ósmych. Chyba, że pochodzisz z kraju w którym francuski jest językiem urzędowym. Wtedy to się w ogóle nie liczy. Tak samo z hiszpańskim. Całość musisz pomnożyć przez dwa i podzielić przez trzy - Eryk uśmiechnął się szyderczo. - Języki obce są podzielone na trzy grupy. Z pierwszej musisz wybrać dwa, z pozostałych po jednej. Chyba, że zapisałeś się do nie swojej grupy językowej na jakimś przedmiocie humanistycznym. Wówczas masz o połowę mniej godzin tego języka. Oczywiście pod warunkiem, że nie pochodzisz z francuskiego obszaru językowego, bo wtedy to cię nie dotyczy. Ale możesz zapisać się na zajęcia prowadzone po norwesku, wtedy...
Eryk zorientował się, że Johnatan śpi.


- Jesteś skończonym dupkiem, Teo.
Teodor podniósł głowę, dysząc ciężko. Odgarnął z twarzy posklejane od potu włosy i spojrzał na chłopaka z niedowierzaniem.
- Mógłbyś powtórzyć?
- Jesteś skończonym dupkiem. - Telly usiadł na boku. Teo z satysfakcją pomyślał, że na tyłku to on nie usiądzie do końca tygodnia. - Doigrasz się kiedyś.
- A powiedz... jesteś hałaśliwym, pierdolniętym, cholernym skurwysynem - poprosił.
- Z przyjemnością - prychnął Telly, nie podejrzewając podstępu. - Jesteś hałaś...
Teo roześmiał się.


To skrajne lekceważenie - pomyślał Hrabia, stawiając niewielką miskę pełną wody na komodzie, obok przyborów do golenia. To najzwyklejsza obraza. Żeby jemu, ostatniemu krewnemu Tepesów (chociaż po kądzieli), przeznaczać w jego własnej rodowej siedzibie pokój bez łazienki.
Hrabia zaczął się golić, patrząc w wiszące nad komodą lustro.
Traktują go tu jak intruza! Kierownik internatu nastawia wszystkich przeciwko niemu. A on tylko przyszedł odzyskać swoją własność! Coś, co mu się prawnie należy, jego rodową siedzibę, z którą od wieków łączą jego rodzinę niezrywalne więzi emocjonalne, w której jego ród uzyskał swą świetność... Nie da się odstraszyć drobnym przeciwnościom, takim jak brak łazienki czy przypadkowe wpadnięcie do wykopanej w podłodze dziury. Sprawiedliwość jest po jego stronie!
Nagle hrabia poczuł czyjaś rękę na swoim ramieniu. Podskoczył i odwrócił się gwałtownie, zacinając się żyletką do krwi.
- Dobry wieczór - powiedział Drake z ledwo zauważalnym uśmiechem. - Przyszedłem zapytać, jak znajduje pan naszą gościnę. Hrabia poczuł, że blednie. Gwałtownie odwrócił się w stronę lustra. Stało pod takim kątem, że powinien zobaczyć w nim odbicie Drake. Przez chwilę wydawało mu się, że...
Mężczyzna za nim głośno kaszlnął. W tej samej chwili lustro pękło i sekundę później kawałki szkła wysunęły się z ramy, rozpryskując się na komodzie.
- Lustra to idiotyczny wytwór ludzkiej próżności, nie sądzi pan? - usmiechnąl się Drake. - Proszę na siebie bardziej uważać - dodał wskazując na krople krwi, płynące po policzku Hrabiego. - Takie zwykłe skaleczenie może być bardziej niebezpieczne, niż pan sądzi. Zwłaszcza tutaj - zakończył z naciskiem.
Z piwnicy doszedł do nich śpiew kilku pijanych nastolatków, brzmiący jakby ktoś próbował śpiewać Marsyliankę w takt Marsza Imperialnego. Hrabia skrzywił się zdegustowany takim traktowaniem drogiej mu pieśni bohaterskiej. Po chwili chłopcom zaczęły wtórować wszystkie psy i wilki z okolicy. Drake uśmiechnął się z namaszczeniem.
- Dzieci nocy - mruknął. - Cóż to za muzyka... Kocham to miejsce, naprawdę. Ale pan zapewne jest zmęczony. Proszę się nie przemęczać - dodał z troską w głosie. - Miło mi się z panem rozmawiało. Dobranoc - powiedział i wyszedł bezszelestnie.
Hrabiego przeszły ciarki.


Telly nie był zły. Znał Teodora długo i dobrze - zbyt dobrze - i nie był na niego zły. Był tylko absolutnie, ekstremalnie wściekły. Ich podejście do seksu było zbyt powszechnie znane i zbyt dobrze rozumiane, by którykolwiek z nich mógł mieć problem z przejściem nad tym, co się stało, do porządku dziennego. Telly mógł być zły tylko na siebie. Gniew nie miał sensu.

Sens miała tylko wendeta.

- Aaaach! MON DIEU! - wrzasnął, wpadając na wysokiego blondyna, który właśnie wyszedł zza zakrętu.

Po kolejnym z serii niezwykłych spotkań, jakimi uraczyli go mieszkańcy tego zamku, Hrabia uznał, że nie może biernie czekać na rozwój wydarzeń. Drążony przekonaniem o wielkiej, spowijającej zamek tajemnicy, postanowił odkryć ją, nim Drake Aqula doprowadzi jego plany do ruiny. Jak powszechnie wiadomo, spowijające stare zamczyska tajemnice najlepiej odkrywa się łażąc po nich po nocy, w pidżmie, ogolonemu do połowy, oświetlając sobie drogę świeczką. Poszukiwanie ich za dnia tudzież korzystanie z dobrodziejstw elektryczności zupełnie nie mieści sie w kanonach. Obserwowany bacznie przez skrzypiące zbroje i wścipskie postaci z portertów, Hrabia powoli posuwał się do przodu wzdłóż jednej ze scian korytarza. Patrząc za siebie wynurzył się z za zakrętu i zderzył ze zgrabny brunetem o płonących oczach.
Przez chwilę patrzyli się na siebie tępo. Telly uśmiechnął się.
- Vous avez fantastiques yeux - stwierdził.





***




- Jestem śliczny - powiedział załamanym głosem Zoi, patrząc w zatłuszczone lustro.
Zoi miał rację. Co więcej, w poruszonej kwestii pogląd Zoiego i zdanie otaczającego go świata były zupełnie zgodne.
Nie, Zoi nie był piękny. Nie był nawet szczególnie ładny. Był po prostu śliczny, w sposób głęboko uwłaczajacy godności każdego (przyszłego) mężczyzny. Był kwintesencją śliczności, promieniował ślicznością zdolną przyćmić wszystko, co każdego innego, nawet ładniejszego nastolatka mogło ubrzydzić. W jakiś niepojęty sposób konglomerat elementów samych w sobie nijakich i (chwilami) nawet typowo męskich, stawał się w przypadku Zoiego słodki, milusi i ładniutki. Jego włosy, obdarzone naturalną tendencją do puszystości, sterczenia na wszystkie strony i absolutnego nieposłuszeństwa wobec grzebieni, wyglądały po prostu uroczo, jego sylwetka, ogólnie rzecz biorąc typowa dla chłopców w jego wieku, nadawała mu wygląd licealistki, jego oczy powinny być szare i mdłe, tymczasem wszyscy dookoła twierdzili, że błyszczą jak dwie małe gwiazdki.
Fakt, że o wszystkich wyżej wspomnianych czynnikach Zoi doskonale wiedział, dzięki uganiającym się za nim od jedenastego roku życia zboczeńcom, pogarszał tylko sytuację. Świadomy jak gdyby, że nie jest w stanie zbrzydnąć, Zoi programowo i konsekwentnie robił wszystko, by się nie wyróżniać, zlać z tłem, uszarzyć i umysić. Ta swoista mimikra, mająca w założeniu maskować i ukrywać śliczność, jednocześnie zabezpieczając jego cnotę, odnosiła, rzecz jasna, skutek zupełnie odwrotny.
Nie pomagały znoszone podkoszulki, szerokie dżinsy, dziecięce napisy na bluzach, różowe skarpetki oraz kolorki mające teoretycznie odjąć mu jakieś pięć lat i odstraszyć potencjalnych napastników groźbą dwudziestoletniego więzienia za napastowanie ośmiolatka. Zoi BYŁ śliczniutki. Absolutnie nic się nie dało z tym zrobić. Jego śliczność działała także na heteryków, czego żywym dowodem był nijaki Hrabia.

Po pamiętnym spotkaniu z Luką, Hrabia zapoznał się za pośrednictwem wtykających wszędzie nos i inne części ciała dżokejów, ze skróconą wersją historii Zoiego. Utwierdziwszy się w przekonaniu, że to przeznaczenie postawiło Istotkę na jego drodze, postanowił adoptować chłopca, tym sposobem zyskując również jego, dużo bardziej klarowne i pewne, prawa do zamku. Zamierzał zaopiekować się kruszynką, zapewnić odpowiednie wychowanie i najlepszą opiekę, posłać do najlepszych szkół i namówić na operację zmiany płci.
W końcu dzieci można adoptować. A łóżko z baldachimem wciąż pozostawało aktualne, jak tylko Zofiją zajmą się odpowiedni lekarze.

Jak powszechnie wiadomo, traumatyczne przeżycia miewają bardzo duży wpływ na psychikę pewnych słabszych, egzaltowanych jednostek i mogą ją spaczyć czasem nawet nieodwracalnie.

Zoi miał żal do Hrabiego. W ogóle był dzieckiem zakompleksionym, mającym żal do wszystkiego i wszystkich. Ale do Hrabiego miał żal bardzo konkretny i na dodatek uzasadniony, po pierwsze za to, że istniał, po drugie za to, że chciał zdobyć na własność zamek, który tak naprawdę zawsze powinien być Zoiego, po trzecie za to, że miał szanse to pragnienie urzeczywistnić, po czwarte za to, że Zoi był sierotą, po piąte za to, że rzeka Ardżesz była tak strasznie zanieczyszczona, po szóste za to, że życie na Ziemi może się skończyć za siedemnaście lat w skutek uderzenia olbrzymiego meteorytu.
Mając tak konkretne powody, by za Hrabim nie przepadać, Zoi nie zadał sobie nawet trudu wysłuchania wszystkiego, co ten miał mu do powiedzenia, zwiał i schował się pod stół w salonie, gdzie przesiedział jakieś dwie godziny, dopóki nie znalazł go Telly.
Zoi przez chwilę gapił się na niego tępo, zastanawiając się, jak chłopak zmieścił się w te czerwone spodnie ze skóry.
- Tu es... - brunet chrząknął i przeszedł na angielski. - Jesteś nowym wspoulokatorim Teo, phrawda?
Mały skinął głową.
- I jak? - na twarzy Francuza pojawił się specyficzny uśmiech - Polubiliście się?
Mały wzruszył ramionami.
Telly zrobił taką minę jakby niespodziewanie przyszło mu coś do głowy. Jego plan zaczął układać się w całość.











 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 14:26:49
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Evil_yuki (Brak e-maila) 17:32 15-08-2004
Powiem w trzech słowach: TO JEST CUDOWNE!
kethry (kethry@interia.pl) 01:33 17-08-2004
ja tez: Evil_Yuki ma racje! smiley
Aion (Brak e-maila) 15:43 17-08-2004
Prawdziwa uczta dla czytelnikow ^__^ wspanialy humor i te liczne odniesienia do innych pozycji literackich...CUDO!
Fu (Fu_chan@interia.pl) 00:04 21-08-2004
I co to.... własciwie jest świerzop?? ^_________^
morgiana (Brak e-maila) 11:27 21-08-2004
ok. ok, ok, aluzję pojęłam. Siadam i piszę ^-^. Fu, jak się dowiem, to Ci powiem.
Kethry (kethry@interia.pl) 23:25 22-08-2004
jakies ziele, jak sadze ^__^\'
Natiss (natiss@tlen.pl) 16:55 24-08-2004
Świetny humor i przyjemnie sie czytało. Licze na jakieś dalsze części, bo po prostu nie mozesz tego tak zostawić. XD
Evil Yuki (Brak e-maila) 14:05 29-08-2004
a ja wam zaraz walnę, z pamięci downy!!!! Znam całe, od \"Litwo...\", ale zacytujętylko to:
\"Gdzie bursztynowy świerżop, gryka jak śnieg biała
gdzie panieńsim rumieńcem dzięcielina pała
a wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą
zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą...\"
Jak ktoś chce posłuchać inwokacji zapraszam smiley
P.s. Theo o Tadeusza, Zoi to Zosia... francuz Telly Telimena... a Jonathan???
morgiana (Brak e-maila) 18:40 29-08-2004
Johnatan to nie z Tadeusza. Johnatan Harker to z innej bajki - Z tej samej, co Helsing, Renfield (raz wspomniani) i Drake... Drake... Drake Aqula.
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 07:48 13-09-2004
Opowiadanie jest świetne, błyskotliwe, z humorem i w dodatku hipertekstualne, a to podobno najlepszy sposób na wejście do historii literatury^^. Tylko że nie mogę przeczytać o Tellym, żeby nie pomyśleć o Karlu Lagerfeldziesmiley
Evil Yuki (Brak e-maila) 09:38 06-11-2004
Ale i tak jaj estem ładniejsza od Morgiany, prawda mamo? Mamo, czemu się smiejesz?
morgie (Brak e-maila) 13:23 11-11-2004
ach, yuki, yuki.... ^_^\' jesteś ładniejsza. Przecież ja brzydka jak noc jestem.
(Brak e-maila) 18:40 16-11-2004
A kiedy ciąg dalszy??
Jeneefrath (Brak e-maila) 19:39 23-11-2004
Kiedy kolejna część? Długo korzesz jeszcze czekać?
morgie (Brak e-maila) 22:50 28-11-2004
bez paniki.. będzie. Nie tak dobra, jak druga, bo do sceny w któej Teo...e no[cenzura] kompletnie nie miałam już sił... ale będzie. Przy najblizszej aktualizacji
(Brak e-maila) 20:32 03-12-2004
Jupi!!!
Dzięki dzięki dzięki
An-Nah (Brak e-maila) 16:31 14-12-2004
Dopiero teraz przeczytałam.. khem, khem... parodia Pana Tadeusza, Harry\'ego Pottera, Draculi i czego jeszcze? No i w koncu wiemy do czego swierzop sluzy XDDDDD Piekne, piekne, piekne... Pospiesz sie z ciagiem dalszym ^^
Maja-Pistacja (Brak e-maila) 14:13 16-12-2004
Uwielbiam to.Kiedy kolejna część?Oni wszyscy są cudni,no i ten normalny Jonathan...wogle wszystko świetnie...tak dalej i nniech się nie kończy,albo kończy ale happy endem.Pozdrówka
(Brak e-maila) 21:27 16-12-2004
Dalej proszę vnie chcę czekać kolejny raz tyle czasu na kolejną część
Nache (Brak e-maila) 21:44 19-12-2004
o gosh, kolejna dręczycielka się znalazła _^_ goopia jestes i cie nie lubimy za to ze robisz nam taką krzywdę >.>
nie odzywam się do ciebie do następnej części. bye.
smiley
morgie (Brak e-maila) 09:27 21-12-2004
dziękuje, nechebet, to na pewno pomorze mi zabrać się do pracy ^_^\"
zawsze można na Ciebie liczyć
(Brak e-maila) 23:41 22-12-2004
Skoro tak to pisz pisz my tu czekamy i cierpimy z nudów i ciekawości
Nache (Brak e-maila) 14:50 24-12-2004
ty mnie nie probuj przekupic Morgie... i tak ci sie nie uda >;]
Emi (Emi_Yume@interia.pl) 02:30 26-12-2004
Hahaha, no nie mogę, uke, jesteś genialna!!! To jest cudowne! Kocham Telly\'ego i jego boski akcent! I chcę jak najszybciej mojego Chemika, please!!!
morgie (Brak e-maila) 22:41 27-12-2004
spoko, chemik już się robi ^_^
grzybek (Brak e-maila) 18:17 29-12-2004
Chwilowo jestem zbyt zauroczony tym co przeczytałem. Za tydzień mi przejdzie, wtedy coś napisze.
Ozi (Brak e-maila) 10:20 13-06-2005
Cosik dawno nie było tu żadnych wpisów, zaczyna więc dręczyć mnie pytanie - czy jest jakaś szansa na następne części? To jest genialne i Telly jest ganialny i Drakuś jest genialny i piętnastowieczny zamek jest genialny i Teo jest genialny i Ty jestes genialna i wogóle to wszystko jest jenialne, napisz dalej, napisz, napisz, NAPISZ!!!
ONEGAAAI-SHIMASU!
morgiana (Brak e-maila) 16:13 24-06-2005
oczywiscie, popowiadanie nie zostało i nie zostanie zarzuconwe... po prostu wyskoczyły mi pilniejejsze sprawy, ale o atalayi nie zapomniałam... im sie właśnie zaczął rok szkolnmy, a ja właąnie przeżyłam sesję, więc nazbierało mi się trochę intrygujących pomysłów ^_^\". Mimo to nie prosze o cierpliwość, umówmy się tak, że zapomnicie o tym opowiadaniu na pewien czas..... ^_________^\"

Aska Hime (aska_hime@wp.pl) 12:49 22-12-2005
OoO lol swietne poprostu az chce sie wiecej!! pisz dalej bo sie doczekac nie moge buziak za to cudenko!

asjana (Brak e-maila) 13:39 04-03-2006
hej kiedy bedzie nastepna czesc to jest p ptrotu swietne i wiem zeczekanie zaostrza apetyt ale mozejuz sie z nami nie baw tylko daj nam nastepna czec plis
Ryoko Kotoyo (Brak e-maila) 12:57 15-08-2006
No to opowiadanko zawsze sobie ceniłam więc zapytuję... A gdzie kontynuacja?
(Brak e-maila) 01:11 05-09-2006
Właśnie ale czemu nie ma do tego cudownych dalszych części?
(Brak e-maila) 23:08 19-11-2006
Pewnie sie powtarzam ae czemu nic się nie posuneło
Mosa (Brak e-maila) 20:39 01-09-2007
Czy to opowiadanie będzie kontynuowane, czy też pozostało brutalnie porzucone ???
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum