The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 14:05:34   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Atalaya 1
Atalaya historia studencka w XII księgach prozą, z których siedem zaginęło. Dzieło przełożone z niemieckiego rękopisu dr. Ralfa.


Wszelkie prawa zastrzeżone. Podobieństwo do osób, miejsc i wydarzeń rzeczywistych bądź też znanych drogim czytelnikom z innych źródeł, jest nieprzypadkowe i celowe.



KSIĘGA II

ZAMEK

"Opuściłem Monachium o 20:35 i następnego dnia rano byłem w Wiedniu" - zapisał Johnatan Harker w swoim dzienniku. - "Powinienem był zajechać o 6:46, ale pociąg spóźnił się o godzinę. Budapeszt wydał mi się cudownym miastem, przynajmniej z tego, co zdążyłem się zorientować, chodząc tylko po uliczkach wokół stacji. Bałem się odejść zbyt daleko, bo..."
- Można się przysiąść?
Johnatan został oderwany od pisania przez zaglądającego właśnie do przedziału osiemnastoletniego bruneta. Zanim zdołał powiedzieć "Oczywiście", brunet, jego bagaże i drobny rudzielec z olbrzymim plecakiem byli już w środku.
- Do Atalayi? - zapytał rudy. Johnatan skinął głową.
- Teodor - przedstawił się brunet, siadając koło okna.
- Eryk - rzucił rudzielec, nie patrząc na Johnatana. - Przepraszam, muszę zadzwonić - dodał, wykopując z plecaka komórkę.
- Johnatan Harker. Miło...
Eryk zatrzasnął właśnie drzwi przedziału od zewnętrznej strony i zniknął z pola widzenia. Teodor uśmiechnął się lekko.
- On musi... mieć odpowiednią atmosferę do rozmów przez telefon - wyjaśnił. Johnatan nie do końca zrozumiał, ale chłopak zmienił temat, nim zdążył zapytać. - Mów mi Teo - powiedział. - Pierwszy rok, co? Witamy na naszym karpackim wygnaniu kujonów - uśmiechnął się. - Język urzędowy, angielski. Obiegowa łacina. Jeśli chodzi o internat, zamek z piętnastego wieku, ogrzewanie stosowne do epoki. Kamienna posadzka, intrygujące lochy. Przynajmniej łóżka nowe. Wygodne. Stare nie wytrzymały, wyeksploatowaliśmy. Lekcji codziennie siedem, z tym, że zimą czasem nas zasypuje w naszym zameczku na jakieś trzy tygodnie. Przepisujemy potem notatki od dziewczyn, które swoje lokum mają nieco lepiej usytuowane i z tego tytułu nie cieszą się w styczniu darmowymi wakacjami. Pobudka o szóstej, cisza nocna o drugiej. To tyle ważnych zasad. - Chłopak uśmiechnął się znowu, wyszczerzając zęby. - Spodoba ci się tam.
Johnatan nie był taki pewien.
- Nie mogę się doczekać - ciągnął rozentuzjazmowany Teo, - miałem półroczną przerwę, problemy w domu... Cały semestr w cholernym Yorku, myślałem że zwariuję. Nie wiem, co zrobię po skończeniu szkoły, tylko tam czuję się jak u siebie. Mówię ci, to jest zupełnie niepowtarzalne...
Johnatan wyłączył się.
On sam bynajmniej daleki był od entuzjazmu. Nie uśmiechało mu się życie na wygnaniu w cholernych Karpatach. A jednak, szkoła była elitarna... Cudem się załapał i wuj i ciotka przez tydzień nie mogli się nacieszyć, że się go wreszcie pozbędą.
Rodzice Johnatana zginęli w wypadku samochodowym, kiedy miał niecały rok (jemu została po tym zygzakowata blizna na czole). Od tamtej pory wychowywało go wujostwo. Zawsze wychodził z założenia, że wszytko byłoby lepsze od mieszkania z nimi, no ale... PIĘTNASTOWIECZNY ZAMEK?!

Opuścili tereny cywilizowane i teraz za oknem rozciągały się tylko leśne pagórki i olbrzymie połacie pól zasianych rozmaitym zbożem, poprzecinanych wstęgami miedzy. Johnatan przyglądał się temu w zamyśleniu, nie zauważając nawet, kiedy Teo skończył wreszcie swój monolog. Na korytarzu zaczęło się tymczasem jakieś zamieszanie.
- Co się dzieje?
Teo uśmiechnął się tajemniczo.
- Pewnie kolejka do kibla - mruknął.
- Hę?
- Mówiłem ci, Eryk potrzebuje nastroju.
- Od dwudziestu minut gada w kiblu przez telefon?
- Jak go znam, nie wyjdzie przed Bukaresztem. - Teo przeciągnął się i założył dłonie za głowę.
- Aleee...
- Dowiesz się, zapewniam - uspokoił go brunet.

Podróż była długa i męcząca. Nie, żeby w czasie jazdy nie wydarzyło się nic godnego uwagi - połowa pasażerów jechała do Atalayi, miała między 15 a 20 lat i bardzo bujne temperamenty. Z tego tytułu w pociągu działo się MNÓSTWO interesujących rzeczy, począwszy od odwiedzin w przedziale intrygujących gości ("Nie wiedzieliście gdzieś tutaj mojej ropuchy?"), poprzez wspólne podziwianie uroków krajobrazów ("Widzisz te bursztynowe plamy na polu? Tak właśnie wygląda świerzop. Zapamiętaj, bo to cholernie istotna sprawa"), wyrażanie przez różne osoby swoich opinii na temat tzw. spraw bieżących ("Niech ****** on @#$$@@@! do cholery jasnej @**&^$^% wyjdzie wreszcie z tego @^&*@%^&)*$!@! kibla!!!!!), podziwianie cudzych zwierzątek-maskotek ("Ten szczur wygląda, jakby go ktoś usiłował ufarbować na żółto"), aż po ambitne dyskusje na temat pisarzy różnych epok ("Wilde nie lubił anala i miał wstręt do seksu oralnego. Czytałem, że akceptował jedynie pozycję międzyudową.", "Od razu widać, że Anglik. Oni są tacy sztywni... Szekspir nie był wiele lepszy. Co innego Francuzi, taki Rimbaud na przykład..."). Johnatan czuł się tą podróżą bardzo, ale to bardzo zmęczony.

Jakieś pół godziny drogi za Bukaresztem mieli przesiadkę i godzinny postój. Teo wykorzystał go do nazbierania na przydrożnym polu świerzopu, którego żółte drobne kwiatki używał podobno do jakiś niecnych celów. Eryk rozmawiał przez telefon w stacyjnej toalecie, a Johnatan uzupełniał dziennik.
"Przez całą noc miałem koszmarne sny. To chyba nie była kwestia łóżka, które było bardzo wygodne, ale kolacji, straszliwie ostrej i chyba niestrawnej. Poza tym przez całą noc pod moim oknem wył jakiś pies. Nie jestem pewien, czy dobrze robię jadąc do Atalayi..."
- W DROGĘ!! - Usłyszał za sobą wesoły głos Eryka. - Transport czeka.
Miara koszmarów Johnatana została uzupełniona godzinną jazdą po drogach i bezdrożach (z naciskiem na to drugie) czymś w rodzaju dorożki. Uczniowie Atalayi zostali wepchnięci do pięciu takich wehikułów i ruszyli w drogę. Johnatan wylądował z Teo, Erykiem i dwoma innymi chłopcami, wyglądającymi na jakieś 17 lat, z których jeden nazywał się Terry Boot, a drugi Morgan MacDougal. Eryk był z minuty na minutę coraz bardziej rozweselony, tymczasem twarz Johnatana zmieniała już kolor z zielonego na niebieski. Teo usiłował różnymi sposobami łagodzić nieprzyjemne odczucia pierwszoroczniaka, pocieszając go przy tym, że po dwóch latach taka podróż będzie dla niego absolutnie bezbolesna.
W końcu piekło dobiegło końca i, kiedy Johnatan z niewielką pomocą Teodora wyturlał się wreszcie z dorożki, zobaczył przed sobą wielki, ba, olbrzymi zamek z wieloma basztami i wieżyczkami, z rozjarzonymi oknami na tle ciemniejącego już nieba.
- O w mordę.
- Prawda? Cudeńko.

Służąca wpuściła ich i zostawiła na wycieraczce, a sama pognała bocznym korytarzem z powrotem do kuchni, gdzie paliło się właśnie coś, co się palić nie powinno. Eryk bez słowa rzucił plecak na ziemię i pobiegł schodami na górę. Teo zignorował pytające spojrzenie Johnatana.
- Usiądź - powiedział, wskazując na stojące na środku sali wejściowej wygodne fotele. Pozostali też zaczęli się rozchodzić we wszystkich kierunkach, wyraźnie czując się jak u siebie. - Zaraz tu przyślę Drake'a.
- Kogo? - zapytał chłopak, ale Teo również zdążył zniknąć. Johnatan po raz kolejny zastanowił się, czy nie rozminął się aby z własnym przeznaczeniem, nie wyskakując po drodze z pociągu i nie zostając pasterzem krów w jednej z rumuńskich wiosek.

Eryk wpadł do pokoju jednocześnie ściągając z siebie koszulę. Nie zamknąwszy drzwi, podbiegł do łóżka i rzucił się na leżącego na nim szesnastoletniego, nagiego blondyna. Louis, bo tak miał na imię, w pośpiechu usiłował uwolnić Eryka od nadmiaru ubrań w czasie, kiedy język tego ostatniego błądził już w okolicy jego pępka i kierował się na południe.

- Witaj w moim domu! - Johnatan podskoczył w fotelu, słysząc za sobą dźwięczny, metaliczny głos. - Wejdź swobodnie i z własnej woli - dodał nieznajomy. Johnatan odwrócił się.
Mężczyzna wyglądał na najwyżej trzydzieści lat, miał długie, czarne włosy spięte w koński ogon i jasną karnację. Prawe oko było czarne, lewe, nie wiedzieć czemu, zielone. Uśmiechał się łagodnie, nie odsłaniając zębów.
- Właściwie to ty już tu jesteś - ciągnął. - Ale nic to, lubię tę starą formułę, wszystkich nią witam. Witaj w moim domu, wejdź swobodnie, poruszaj się bezpiecznie i pozostaw trochę szczęścia, które wniosłeś tu ze sobą. Plaplapla - wykonał ręką nieznaczny gest lekceważenia. - Jestem Drake. Zarządca tej tu budy. Johnatan Harker, rozumiem? - Chłopak pokiwał głową. - Zaraz znajdziemy ci jakiś pokój. Chodź ze mną.


Teodor tymczasem rozkoszował się widokiem znajomych murów, mebli, sprzętów, wiszących na ścianach portretów, nawet tego popsutego zegara, który - kiedy jeszcze działał - wydawał z siebie jakąś paskudną, pokręconą melodię (właśnie dlatego przestał działać. Kilka osób nie mogło już go znieść). Nie spodziewał się, że zdoła tak bardzo się za tym wszystkim stęsknić. Wpadł do swojego pokoju i odruchowo usiłował powiesić torbę na wieszaku znajdującym się na ścianie między drzwiami a kontaktem. Ku jego zdziwieniu, wieszaka nie było.
Było za to wiele innych rzeczy, których Teo bynajmniej się nie spodziewał. Porozrzucane na podłodze i stoliku leżały książki, zeszyty, luźne kartki z notatkami i ubrania jakieś młodej, stanowczo jeszcze niedorosłej istotki. Zaskoczony Teo rozglądał się dookoła, podchodząc do otwartego na oścież okna, za którym dostrzegł jakiś ruch.
Kilka metrów od niego, na trawniku przed zamkiem, stała Istotka. Ostatnie promienie zachodzącego słońca tak oświetlały jej jasne, niesforne włosy, że Teo wbrew sobie musiał ulec temu banalnemu złudzeniu, iż Istotka ma aureolę. Ubrana w biały T-shirt i ledwo spod niego wystające spodenki, mierząca jakiś metr czterdzieści siedem w jednej skarpetce, Istotka stawała właśnie na palcach i wyraźnie szukała wzrokiem kogoś znajdującego się w polu. Kiedy znalazła, klasnęła w dłonie, zaśmiała się, przeleciała przez trawnik niczym biały ptaszek (kolejne do rzygu banalne porównanie) i, nim Teo zdążył się zorientować, nucąc wleciała po opartej o parapet desce do pokoju. Mało nie zderzyła się z Teodorem, wrzasnęła na przywitanie i uciekła.
Teo westchnął i podrapał się za uchem.


Drake nalał herbaty sobie, Teo i Johnatanowi.
- To był Zoi - odpowiedział na pytanie Teodora. - Jakieś praprawnuczątko ostatniego właściciela tego tu oto przybytku - wyjaśnił. Z góry, z jednego z pokoi doszło do nich głośne łomotanie, jakby coś ciężkiego walnęło nagle o ścianę.
- Więc Eryk też dzisiaj przyjechał? - zapytał zdziwiony Drake. Teo pokiwał głową. - Zawiadomiłeś pannę Pomfrey?
- Daj spokój, oni zbyt szybko nie skończą. - Teo poprawił się na krześle. - Wystarczy, jeśli pójdę po nią rano.
- Czego nie skończą? - zapytał Johnatan. Teo i Drake wymienili spojrzenia.

Piętro wyżej, w dwuosobowym pokoiku, na metalowym piętrowym łóżku, ze spodniami wokół kostek i wojskowymi butami ciągle na nogach, Eryk w dalszym ciągu oddawał się rozkoszom cielesnym z Louisem. Chłopak od kilku godzin czekał na niego w tym łóżku, znając przybliżoną porę jego przyjazdu (w końcu od czego są komórki) i, chociaż będąc sam nie nudził się aż tak zupełnie (patrz nawias wyżej), to teraz zachowywał się, jakby czekał co najmniej dekadę.

- Wiesz, Johnatan, w tym zamku jest ktoś, za kim Eryk całe lato bardzo tęsknił. Trochę potrwa, zanim się sobą nacieszą.

Louis i Eryk sturlali się na podłogę.

- Wróćmy do tematu - zaproponował Drake. - Ten apetyczny kawałek nieposzlakowanej jakości ludzkiego mięska to syn kobiety, która w prostej linii jest potomkinią Tepesa. Sierotka, biedactwo, której rodzina chciała się za wszelką cenę pozbyć. Ma niecałe 14 lat, ale wymusili na mnie, żebym go tu przetrzymał, dopóki nie nada się do Atalayi. Szkołę skończy w trybie internetowym. Podobno górskie powietrze i, khem, khem, towarzystwo >>intelektualnie rozbudzonej męskiej młodzieży<< - powiedział Drake z nieudolnie symulowaną powagą - dobrze zrobi na kształtowanie się jego młodego charakteru.
- Już ja go ukształtuję. - Teodor przeciągnął się, a na jego twarzy pojawił się niesforny uśmiech. - Bo rozumiem, że po to właśnie umieszczony został w moim pokoju...?
- Łapy przy sobie, zboczeńcu jeden, chcesz, żeby mnie w końcu aresztowali? Zajmuj się tymi powyżej 14 lat, we wrześniu pojawi się tutaj cały rocznik. A Zoi został twoim współlokatorem z okazji klaustrofobii. Musi mieć dostęp do otwartej przestrzeni, innymi słowy pokój na parterze.
- To po to była ta deska oparta o okno? A nie wystarczyłby pokój w wieży i drabinka sznurowa...?
- Nie.

Louis i Eryk zorientowali się właśnie, że leżą na podłodze. Nie przeszkodziło im to. Korzystając z krótkiej przerwy, Eryk ściągnął buty, notując w pamięci, żeby następnym razem rozwiązać sznurowadła już w dorożce.
- Wchodzimy na łóżko? - zapytał, okrakiem siadając na udach Louisa.
- Nieeee. - chłopak przyciągnął go do siebie, obejmując ramieniem za szyję. Pocałowali się mocno, głęboko, ostro. Eryk położył się na chłopaku, ręką uniósł nieco jego lewe udo i, ignorując wszystkie rady z internetowego podręcznika "jak być dobrym seme", wsunął się w niego (po raz drugi tego wieczoru) gwałtownym, raptownym i szybkim ruchem. Louis jęknął, ale nie przerwał pocałunku. Eryk od razu zaczął się poruszać.


- Nagle obrodziło w krewnych, psiakrew - zaczął po chwili milczenia Drake, odkładając herbatę na stolik. - Zoi co prawda nic do tego zamku nie ma, ale pojawiła się inna woda po kisielu, jakiś hrabia z Anglii - Drake westchnął, wyraźnie poirytowany. - Jak wiesz, Teo, kiedy wreszcie udało się zmusić właściciela zamku, niejakiego hrabiego Tepesa, do położenia się do trumny na stałe (a uwierz mi, że nie było to łatwe), to jest tak około 1898, zamek przeszedł na własność państwa, które w dwadzieścia lat później urządziło tu internat.
Johnatan słuchał z zainteresowaniem.
- Wcześniej rząd przez trzy lata rząd użerał się z jakimś domorosłym filozofem o nazwisku Helsing, jeżeli dobrze pamiętam, który w naukowych wywodach udowadniał i to za pomocą dat, nazwisk i cyfr, że to miejsce przeklęte, które powinno się zrównać z ziemią, zanim ocknie się uśpione w tych murach zło. No, ale że nikt nie jest nieśmiertelny, problem Helsinga wkrótce jakoś sam się rozwiązał. Ale odchodzę od tematu. Otóż, po śmierci Tepesa okazało się, że facet nie miał żadnej bliskiej rodziny. Nie było nikogo, kto mógłby tę budę wyremontować, kiedy się sypała. A teraz, jak jest tu prąd i nowy dach, nagle się znaleźli. W jakiś miesiąc po twoim wyjeździe, Teo, był tu nijaki Renfield, prawnik z Londynu, załatwiać interesy w imieniu swojego klienta, właśnie hrabiego Jakiegośtam. Hrabia jest podobno dalekim krewnym Tepesów, chociaż po kądzieli. Zachciało mu się gotyckiego domku letniskowego.


Louis i Eryk do końca nie przerwali pocałunku. W końcu Louis zepchnął chłopaka z siebie, zmuszając go do położenia się przy nim bokiem. Wodził palcami po jego kręgosłupie, scałowywał krople potu z jego skóry. Zasłużyli w końcu na krótką przerwę. Jakieś trzy minuty.


- Co zrobiłeś z tym Renfieldem? - zapytał Teo, popijając herbatę.
- Wytłumaczyłem mu, że on wcale NIE CHCE interesować się tą sprawą. Uwierzył. - Drake uśmiechnął się półgębkiem. - Ale Hrabia ciągle siedzi nam na karku.
- Nie rozumiem - odezwał się Teo. - Czy Zoi nie jest bliżej spokrewniony z Tepesem niż ten cały Hrabia?
- Jeśli chodzi o ścisłość, to jest.
- Więc dlaczego nie bierze się tu pod uwagę JEGO praw do zamku?
Drake wzruszył ramionami.
- Nie wiem. Nie ja wymyśliłem tę durną epopeję.


- Szybciej. - Louis, ignorując wszystkie razy z internetowego podręcznika "jak być dobrym seme", wsunął się w Eryka bez najmniejszego przygotowania, toteż wrzask chłopaka nie był niczym szczególnie zaskakującym. Po chwili przeturlali się po podłodze tak, że Eryk znalazł się na górze, potrącając przy tym krzesło, które upadając zbiło szybę w witrynie. Zignorowali. Eryk podniósł się i usadowił w ten sposób, że siedział na kochanku okrakiem. Uśmiechnął się paskudnie.

Drake westchnął, kalkulując koszty.
- Mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez szwów - mruknął.






Główna sala zamku była olbrzymia. Stare kamienne sklepienie, rozwalone przez jakiegoś zabłąkanego pilota w 1942 roku, zastąpiono przezroczystą kopułą, przez którą widać było gwieździste niebo. Pod kopułą stały cztery rzędy długich stołów, ale tego dnia jedzono tylko przy jednym. Johnatan został wszystkim dość pobieżnie przedstawiony, po czym Drake posadził go na miejscu między sobą, a jakimś pustym krzesłem. Teo usiadł na przeciwko, załamany faktem, że nie udało mu się wcisnąć koło Zoiego. Mały nałożył sobie na talerz po trochu wszystkiego, co miał w zasięgu ręki i całą uwagę skupił na pochłanianiu tego, nie zaszczycając spojrzeniem nikogo ani niczego poza własnym talerzem. Przez kilka minut wszyscy jedli we względnej ciszy, nie licząc kilku osób kłócących się o jakieś psy.
- Draaaaaaaaake? - rozległo się nagle z drugiego końca stołu. Johnatan oderwał wreszcie wzrok od wolnego krzesła obok niego i spojrzał na Drake'a.
- Ne?
- To właściwie kiedy spodziewamy się Hrabiego? - Pytanie zadał jakiś 17 letni szatyn, przechylający się razem z całym krzesłem do tyłu, żeby móc spojrzeć na Drake'a.
- Któż to raczy wiedzieć. Jutro. Pojutrze. Za tydzień.
- I co z nim zrobimy?
- Zakopiemy pod podłogą - stwierdził z pełną powagą Drake.
- QUI? - Drzwi wejściowe otworzyły się nagle i rąbnęły o ścianę, a do środka wleciał szczupły, długowłosy brunet, bawiący się w ręku czymś, co przypominało pozłacany wachlarz. Johnatan już kilkakrotnie obiecywał sobie, że nie będzie się niczemu dziwić, ale dla obcisłych skórzanych spodni i różowej koszulki zasłaniającej jakąś jedną trzecią torsu, postanowił zrobić wyjątek. Chcąc nadrobić kilkuminutowe spóźnienie, brunet przedostał się na swoje miejsce w trzech czy czterech krokach przeskakując stół i lądując z trzaskiem na krześle koło Johnatana. W locie stracił równowagę i podparł się o jego kolano. Podniósł wzrok, spoglądając na chłopaka z figlarnym uśmiechem.
- Pardonnez-moi - powiedział, podnosząc się.
- Nie szkodzi - wymamrotał Johnatan, nie ryzykując francuszczyzny.
- Mówimy o hrabim - Drake odpowiedział na wcześniejsze pytanie chłopaka.
- Cecie mu zhrobić krzywdę? - zapytał brunet, z wyraźnym francuskim akcentem.
- ...a jego zwłoki tygodniami wisieć będą na murach ku przestrodze i nauce każdego, komu przychodzi ochota podnieść dłoń na ten tu przybytek cnoty i roztropności... - Drake rozmarzył się na chwilę. - Albo tradycyjnie, na zaostrzony palik. Aż rozdziobią go kruki i wrony... kiedyś to były czasy. Nieprawdaż, Zoi?
Chłopiec, który od chwili wspomnienia Hrabiego jakoś zmarkotniał i przestał jeść, uśmiechnął się teraz półgębkiem.
- Cruel. - Brunet wyszczerzył zęby. Zlustrował spojrzeniem Johnatana i utkwił wzrok w jego twarzy.
- Tu n'est pas bien?
- Jestem tylko zmęczony - odparł po angielsku, jako że znajomość francuskiego pozostawała w jego przypadku raczej bierna.
- Zanim jednak zhhhhhrobimy mu tę krzywdę - zaczął ktoś, parodiując akcent bruneta, - nie można by spróbować łagodnej perswazji...?
- PRECZ Z IMPERIALISTYCZNĄ KLASĄ WYZYSKIWACZY!! Co to znaczy, żeby jakiś zachodni hrabik, jedynie dzięki niepewnym powiązaniom rodzinnym, kładł łapę na czymś, co jest efektem pracy całych pokoleń, i co całym pokoleniom przynosi...
- Zamknij się, Rodia, w tym kraju już upadła komuna - wyjaśnił cierpliwie Teo.
- Nas jest więcej. Ale po co zaraz morderstwo. Jakiś strajk okupacyjny albo co...
- Ja jednak optuję za nadzianiem go od dołu na naostrzony pal - Drake podniósł w górę rękę, jak do głosowania.
- Zawszie byueś taki bhrutalny. - Brunet siedzący koło Johnatana uśmiechnał się z jakimś dziwnym wyrazem rozmarzenia na twarzy. Najwyraźniej nie zamierzał jeść, bawił się tylko wachlarzem.
- Jaki ty przykład dajesz młodzieży? - Teo nawet nie próbował udawać, że jego oburzenie na Drake'a jest szczere.
- Odezwał się ten, który nigdy nikogo na nic od dołu nie nadziewał - mruknął niespodziewanie Terry Boot.
Kilka osób wydało dźwięk przypominający krztuszenie.
- Czego się czepiasz? Sam nie jesteś wiele lepszy.
- Możliwe. Ale nie będę pokazywać palcem, kto mnie tak zdemoralizował.
Johnatan, z trudem koncentrując myśli, zauważył, że przestaje nadążać za dyskusją.
- To wszystko dla waszego dobra - Teo przeciągnął się i założył ręce za głowę. - Sprowadzam tylko zagubione owieczki na właściwą drogę. Nie moja wina, że robię to cholernie skutecznie.
- I hurtowo - dorzucił ktoś.
- Kto z was jest bez winy, ten może sobie rzucać, czym mu się podoba - wygłosił Teo sentencjonalnie, wykonując jednocześnie taki gest, jakby zamierzał odsłonić pierś. - Wybaczę. To wszystko w imię wyższych idei.
Drake wziął głęboki oddech.
- Jasne. Idee. - Mruknął. - A tymczasem Atalayę dawno można by przechrzcić na Święty Zakon Rycerski Do Zwalczania Heteryków.
- Chyba heretyków - poprawił sennym głosem Johnatan.

Nad stołem pojawiło się nagle coś na kształt olbrzymiej kropli potu.

- Czemu nie ma Louisa? - zapytał ktoś, z litości postanawiając przerwać milczenie.
- Eryk przyjechał?
- Czy ktoś już zawiadomił pannę Pomfrey?
Johnatan czuł, że jest mu coraz bardziej słabo. Rozmawiał jeszcze chwilę ze swoim nowym sąsiadem, o tym, jakim to się jest fatigue po podróży przez cały kontynent i jak tres tres sympatique jest w Akademii, nie wspominając już o samym internacie, ale rozmowa przeradzała się powoli w monolog bruneta, gdzyż Johnatan czuł, że odpływa.
- Tu as fantastiques yeux.
Johnatan spojrzał na chłopaka, podpierającego brodę na łokciu i uśmiechającego się słodko rzędem równych, drobnych zębów. Kosmyki czarnych, lekko kręconych włosów opadały mu na czoło, kontrastowały z jasną skórą. Spojrzenie ciemnych oczu wypalało Johnatanowi dziurę w żołądku. Chłopak przechylił się do tyłu i...




Johnatan spojrzał na chłopaka, podpierającego brodę na łokciu i uśmiechającego się słodko rzędem równych, drobnych zębów. Kosmyki czarnych, lekko kręconych włosów opadały mu na czoło, kontrastowały z jasną skórą. Spojrzenie ciemnych oczu wypalało Johnatanowi dziurę w żołądku.
- Bonjour - brunet uśmiechnął się jeszcze szerzej. - Jak ci się śpało?
Johnatan podskoczył i kompletnie ogłupiony stwierdził nagle, że znajduje się w łóżku.
- C-co?
Brunet odgarnął włosy z twarzy. Leżał obok niego na brzuchu, nakryty kocem.
- Tu etais marveilloux - stwierdził, nie przestając się słodko uśmiechać.
- A-a-ale... - Johnatan usiadł na łóżku.
- Wszistko w porziądku?
- Nie - odparł krótko Johnatan, przykładając rękę do czoła. Przecież dwie sekundy temu był na kolacji... jak to się...? - Co mi się... co się ze mną stało...?
- Co masz na myśli?
Johnatan spojrzał na niego zdezorientowany.
- CO SIĘ STAŁO? - zapytał, wymawiając wyraźnie każdą sylabę. - Co mi zrobiłeś?
Brunet przez chwilę wyglądał, jakby się czymś zakrztusił. Ale tylko przez chwilę. Potem przybrał na twarzy wyraz pełnego zrozumienia i łagodnego pobłażania. Całkowicie wolnym od sugerowania jakiejkolwiek wyższości tonem zaczął tłumaczyć:
- Wiesz, Johnatan, kiedi dwoje ludzi phragnie być ze sobą bahrdzo blisko, to zazwyczaj odcziuwają wuaśnie takie emocje, jak ty wczoraj. I nie ma nić zuego w uleganiu...
- Jakie emocje? Bolała mnie głowa!
- Czemu nie powiedziaueś?
- Kiedy?
- Wczoraj. Zaradzilibyśmy temu - chłopak znowu się uśmiechnał i z czułością pogładził Johnatana po czole, odgarniając jego włosy.
- Wczoraj byłem w Wiedniu!!
Francuz zrobił minę, jakby nagle coś do niego dotarło.
- Nić nie pamiętasz? - zapytał, mrużąc powieki.
- A co mam pamiętać?
- A co pamiętaś?
Ta dyskusja zaczęła się powoli stawać żałosna.
- Kolację... i...i nic. Nic wi...
- ODWRÓĆ SIĘ!! - wrzasnął chłopak.
- Co?
- JUŹ!!
Johnatan spełnił polecenie, a brunet wyskoczył z łóżka, ubrał się błyskawicznie mamrocząc coś po francusku, po czym zniknął bez słowa wyjaśnienia.




Teo robił wszystko, żeby ignorować wpadające przez okno ostre światło słoneczne. Odwrócił się na drugi bok, ale to niewiele pomogło. Nagle chłopak zdał sobie sprawę, że mieszkanie w Yorku wcale nie było takie złe, a nawet miało pewną zaletę - możliwość wstawania o pierwszej po południu, nie skoro świt. Tutaj panowały zupełnie inne zwyczaje i nie było sposobu, by to zmienić.
Słońce nie mogło dobudzić Teo, ale dobudził go cień, który zamajaczył się nagle nad jego głową. Otworzył oczy i zobaczył twarz Zoiego jakieś dwadzieścia centymetrów nad własną.
- Niech pan wstaje - krzyknął chłopiec, znikając w tym czasie z zasięgu. - Pan zaspał! - dorzucił już zza drzwi.
Teodor zdążył jeszcze pomyśleć, że mieszkanie z Zoim może być całkiem zabawne, szczególnie, jeżeli takie uciekanie wejdzie chłopcu w nawyk, kiedy drzwi otworzyły się znowu i do pokoju wparował Telly.
- IDIOT!! - wrzasnął. - Khrrretyn! Ty popiehrniczony skiurwysynu!!! - fakt przejścia na angielskie przekleństwa świadczył, że Telly nauczył się ich już na miejscu.
- Co? - zapytał przestraszony Teo, w czasie, kiedy chłopak wyrywał mu spod głowy poduszkę.
- Jak mogueś?!! Wiem, żie to ty. Tylko ty źdolny jeśteś tak pothraktować niewinne dziecko!!! I to piehrwszej nocy! - krzyczał, okładając go poduszką.
- Telly, o czym ty pieprzysz? - zapytał, siadając na łóżku.
- O Johnatanie i świerzopie!
- Jakim świerzopie? Zaraz, myślisz, że go naszprycowałem? Dopiero przyjechałem, skąd wziąłbym zasuszone zielsko?
- Mogueś mieć zapaś! I najwyhraźniej przedawkowałeś, bo on dzisiaj nić nie pamięta. Czi ty w ogóle masz po kolei, thruć ludzi bez ich wiedzy, dla zabawy? I to jeścze gównarza, któhry dopiero co przyjeał!!
Teo opadł ciężko na łóżko.
- O co ci chodzi? Sam tego używasz. Jakoś nigdy ci nie przeszkadzało...
- Ale on dopiero przyjeał! Nie możnia tak thraktować ludzi!
- A z Luką to było coś innego, tak?
- TAK!
- Niby czemu?
- Bo Luka nie był phrawiczkiem!
Głębia tej różnicy jakoś umknęła Teodorowi, być może dlatego, że broniąc się przed ciągłymi atakami poduszką, nie miał warunków, by się nad tym dłużej zastanowić.
- Skoro nic nie pamięta, to psychicznie nadal nim jest. Będziesz mógł go rozprawiczyć aż dwa razy. Czyż to nie cudownie?
- IMBECILE!! - Telly rzucił w niego poduszką, odwrócił się na pięcie i wyszedł, z nosem zadartym wysoko do góry.
Teo westchnął ciężko. Po namyśle stwierdził, że tłumaczenie Tellemu, iż nafaszerował Johnatana zasuszonym świerzopem jeszcze po drodze i że chciał go dla siebie, w niczym mu już nie pomoże.



Zamek budził się do życia. Powoli wypełniały go hałasy dochodzące ze wszystkich możliwych zakamarków, wliczając stryszek w sypiącej się wieży. Odgłosy, co należy podkreślić, były najprzeróżniejszego typu, barwy i pochodzenia. Cztery osoby potknęły się o wielkiego, wylegującego się na środku schodów psa, kilka innych usiłowało zlokalizować zaginioną żabę. Na parapecie okna w korytarzu suszył się dopiero co zerwany świerzop, ktoś zlitował się i pierwszy raz od tygodnia nakarmił rybki w wielkim, stojącym w sali wejściowej akwarium. Kucharka za pomocą pogrzebacza utrzymywała co po niektórych z dala od kuchni. Charlotta Pomfrey, młoda pielęgniarka, została siłą wyrzucona z pokoju Eryka i Louisa, po tym, jak zagroziła interwencją chirurgiczną. Innymi słowy, rozpoczynał się właśnie kolejny zwykły dzień.
Po śniadaniu masa uczniowska wyniosła się nad jezioro. Był to stały punkt programu, jedyne możliwe lekarstwo na nudę, z resztą niezbyt skuteczne.


- Jak ci się spało?
- Okropnie - stwierdził rozbrajająco szczerze Johnatan, opierając głowę na łokciu i zerkając na Teo. - Czy ty nie wspominałeś czegoś o wygodnych łóżkach?
- Hn?
- Jeśli to nazywasz wygodą, to nie chcę wiedzieć, jak się spało na poprzednich - westchnął sennie.
- Aż tak źle? - Teo zaśmiał się, rozkładając się obok niego na trawie.
- Nie. Tylko tyłek boli mnie jak jasna cholera.
- Przyzwyczaisz się. - mruknął, decydując się nie uświadamiać chłopaka, że samo łóżko bardzo niewiele ma do tego bólu.
Leżeli na trawniku między drzewami, obserwując kilku desperatów, którzy usiłowali wmówić sobie, że woda w jeziorze jest ciepła, oraz paru innych, którzy z opróżnieniem pierwszej w tym roku szkolnym butelki rumuńskiego szampana nie wytrzymali nie tylko do pierwszego września, ale nawet do wybicia południa. Docierały do nich strzępki rozmów, prowadzonych co prawda w trzech różnych językach, ale zawsze o jednym i tym samym.
- Powiedz mi coś, Teo - zaczął nieśmialo Johnatan, decydując, że jednak nie chce wiedzieć, co oznacza wyrażenie "four-handed fistee". - Wczoraj na kolacji, czy ja...
- Zemdlałeś - Teo potakująco kiwnął głową. - Razem z Tellym odstawiliśmy cię do pokoju.
- Ale Telly...
- Jest trochę dziwny, jak to Francuzi. Musisz brać na niego poprawkę.
Jak na zawołanie, chłopak pojawił się właśnie między drzewami, ale widząc Johnatana i Teo razem, ostentacyjnie zadarł nos do góry tak wysoko, jak tylko pozwalały na to prawa fizyki, i odszedł.
- Nie żebym miał coś przeciwko niemu, ale...
- Mi wydał się w porządku - Johnatan wzruszył ramionami. - Tylko jest taki trochę...
- Daj spokój. Jak można po trzech latach nie nauczyć się języka? Są dwie możliwości, albo jest idiotą albo snobem. Do głupich nie należy, sprawdziłem. A snobów nie cierpię.
Johnatan przez chwilę chciał powiedzieć coś na obronę chłopaka, ale po jednym dniu znajomości nie bardzo miał co. Mruknął coś pod nosem i położył się na brzuchu.
Przed nimi, na samym brzegu, z nogami częściowo w wodzie, siedział Eryk, oparty plecami o spory głaz, i Louis, oparty plecami o Eryka.
- Teooo?
- Tak?
- Czy oni...?
- Tak.
- Skąd wiesz, co chcę...?
- Mam dar - Teo prychnął, ręką zasłaniając oczy przed słońcem. - Louis i Eryk to nasza szkolna parka małżeńska. Od dwóch lat usiłuję dojść, który jest uke.
Johnatan nie zapytał.




- Czyż to nie jest cudo?
Młody blondyn o pociągłej twarzy i modrych oczach wstrzymał konia i z wysokości wzgórza spojrzał na zamek, wynurzający się przed nim z porannej mgły. Promienie słońca odbijały się od dachu i załamywały na szybach w pootwieranych oknach.
- Cudo, panie hrabio - przytaknął jeden z jego towarzyszy, jegomość ubrany, tak z resztą jak i ten drugi, w mały, czarny, przypominający grzyb kapelusz, kurtkę i rzucające się w oczy białe buty.
- Masz pełną słuszność - stwierdził blondyn, na chwilę pogrążając się w myślach. - I ja miałbym z tego zrezygnować?! - roześmiał się nagle i kłusem ruszył w dół po łagodnym stoku wzgórza.
- Myślę o historii opowiedzianej przez tego staruszka - zaczął, zwolniwszy nieco u podnóża. - Gdybyż mogła być prawdziwa... Trochę nierealna, no ale... co tam. Znalazłoby się jakiś dowód. W Anglii, Szkocji i Niemczech każdy zamek był teatrem zbrodni, ale to nic, w porównaniu do tego. Żeby usłyszeć coś takiego, trzeba się znaleść w kraju barbarzyńców. Hrabina Fiantee spadnie z krzesła, jak wrócę z aktem własności. Myślisz, że mają szansę ze mną wygrać?
- Z punktu widzenia prawa zamek należy do pana, panie hrabio. Protesty dyrektora szkoły i zarządcy internatu nie mają na to żadnego wpływu. Pukamy? - zapytał służący, jako że znaleźli się właśnie tuż przy drzwiach. Hrabia zapatrzył się na chwilę na tabliczkę z białym napisem "Lasciate ogni speranza voi ch'entrate", po czym odpowiedział:
- W końcu to mój zamek.
Służący spojrzał na niego dziwnie.
- Jeszcze nie, proszę pana.
- Myślisz?
- Myślę.
Hrabia westchnął z rezygnacją.
- Niech będzie. Pukaj.
Jednakże ani z pukaniem, ani bez niego, wejście przez te drzwi było niemożliwe z tego prostego banalnego powodu, iż były one zamknięte na klucz. Hrabia, który przywykł, że to na niego zawsze wszyscy czekają, zniecierpliwił się po jakiś dwóch minutach, po których postanowił rozpocząć oględziny zamku od zewnątrz.

Bogowie, jakież to piękne miejsce - myślał, włócząc się po zaniedbanym ogrodzie. Szkoda tylko że to męski internat... Gdyby były tu jakieś młode dziewczęta... Sytuacja skomplikowałaby się w taki uroczy sposób. No i, stałaby się trochę zabawniejsza. Byłoby miło zakochać się w tak egzotycznym miejscu...

Bogowie, jak to z bogami bywa, mają zwyczaj spełniać czasem życzenia swoich wyznawców.
Szkoda tylko, że rzadko dokładnie się im przysłuchują.

Hrabia potknął się o wystający z ziemi korzeń i wylądował w krzakach. Kiedy powoli podnosił się i spojrzał przypadkiem w górę, doznał tego charakterystycznego uczucia, które metaforycznie określane bywa często mianem uderzenia pioruna. Kilka metrów od niego, na trawniku przed zamkiem, stała Istotka...












 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 14 2011 14:26:10
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Evil_yuki (Brak e-maila) 17:32 15-08-2004
Powiem w trzech słowach: TO JEST CUDOWNE!
kethry (kethry@interia.pl) 01:33 17-08-2004
ja tez: Evil_Yuki ma racje! smiley
Aion (Brak e-maila) 15:43 17-08-2004
Prawdziwa uczta dla czytelnikow ^__^ wspanialy humor i te liczne odniesienia do innych pozycji literackich...CUDO!
Fu (Fu_chan@interia.pl) 00:04 21-08-2004
I co to.... własciwie jest świerzop?? ^_________^
morgiana (Brak e-maila) 11:27 21-08-2004
ok. ok, ok, aluzję pojęłam. Siadam i piszę ^-^. Fu, jak się dowiem, to Ci powiem.
Kethry (kethry@interia.pl) 23:25 22-08-2004
jakies ziele, jak sadze ^__^\'
Natiss (natiss@tlen.pl) 16:55 24-08-2004
Świetny humor i przyjemnie sie czytało. Licze na jakieś dalsze części, bo po prostu nie mozesz tego tak zostawić. XD
Evil Yuki (Brak e-maila) 14:05 29-08-2004
a ja wam zaraz walnę, z pamięci downy!!!! Znam całe, od \"Litwo...\", ale zacytujętylko to:
\"Gdzie bursztynowy świerżop, gryka jak śnieg biała
gdzie panieńsim rumieńcem dzięcielina pała
a wszystko przepasane jakby wstęgą, miedzą
zieloną, na niej z rzadka ciche grusze siedzą...\"
Jak ktoś chce posłuchać inwokacji zapraszam smiley
P.s. Theo o Tadeusza, Zoi to Zosia... francuz Telly Telimena... a Jonathan???
morgiana (Brak e-maila) 18:40 29-08-2004
Johnatan to nie z Tadeusza. Johnatan Harker to z innej bajki - Z tej samej, co Helsing, Renfield (raz wspomniani) i Drake... Drake... Drake Aqula.
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 07:48 13-09-2004
Opowiadanie jest świetne, błyskotliwe, z humorem i w dodatku hipertekstualne, a to podobno najlepszy sposób na wejście do historii literatury^^. Tylko że nie mogę przeczytać o Tellym, żeby nie pomyśleć o Karlu Lagerfeldziesmiley
Evil Yuki (Brak e-maila) 09:38 06-11-2004
Ale i tak jaj estem ładniejsza od Morgiany, prawda mamo? Mamo, czemu się smiejesz?
morgie (Brak e-maila) 13:23 11-11-2004
ach, yuki, yuki.... ^_^\' jesteś ładniejsza. Przecież ja brzydka jak noc jestem.
(Brak e-maila) 18:40 16-11-2004
A kiedy ciąg dalszy??
Jeneefrath (Brak e-maila) 19:39 23-11-2004
Kiedy kolejna część? Długo korzesz jeszcze czekać?
morgie (Brak e-maila) 22:50 28-11-2004
bez paniki.. będzie. Nie tak dobra, jak druga, bo do sceny w któej Teo...e no[cenzura] kompletnie nie miałam już sił... ale będzie. Przy najblizszej aktualizacji
(Brak e-maila) 20:32 03-12-2004
Jupi!!!
Dzięki dzięki dzięki
An-Nah (Brak e-maila) 16:31 14-12-2004
Dopiero teraz przeczytałam.. khem, khem... parodia Pana Tadeusza, Harry\'ego Pottera, Draculi i czego jeszcze? No i w koncu wiemy do czego swierzop sluzy XDDDDD Piekne, piekne, piekne... Pospiesz sie z ciagiem dalszym ^^
Maja-Pistacja (Brak e-maila) 14:13 16-12-2004
Uwielbiam to.Kiedy kolejna część?Oni wszyscy są cudni,no i ten normalny Jonathan...wogle wszystko świetnie...tak dalej i nniech się nie kończy,albo kończy ale happy endem.Pozdrówka
(Brak e-maila) 21:27 16-12-2004
Dalej proszę vnie chcę czekać kolejny raz tyle czasu na kolejną część
Nache (Brak e-maila) 21:44 19-12-2004
o gosh, kolejna dręczycielka się znalazła _^_ goopia jestes i cie nie lubimy za to ze robisz nam taką krzywdę >.>
nie odzywam się do ciebie do następnej części. bye.
smiley
morgie (Brak e-maila) 09:27 21-12-2004
dziękuje, nechebet, to na pewno pomorze mi zabrać się do pracy ^_^\"
zawsze można na Ciebie liczyć
(Brak e-maila) 23:41 22-12-2004
Skoro tak to pisz pisz my tu czekamy i cierpimy z nudów i ciekawości
Nache (Brak e-maila) 14:50 24-12-2004
ty mnie nie probuj przekupic Morgie... i tak ci sie nie uda >;]
Emi (Emi_Yume@interia.pl) 02:30 26-12-2004
Hahaha, no nie mogę, uke, jesteś genialna!!! To jest cudowne! Kocham Telly\'ego i jego boski akcent! I chcę jak najszybciej mojego Chemika, please!!!
morgie (Brak e-maila) 22:41 27-12-2004
spoko, chemik już się robi ^_^
grzybek (Brak e-maila) 18:17 29-12-2004
Chwilowo jestem zbyt zauroczony tym co przeczytałem. Za tydzień mi przejdzie, wtedy coś napisze.
Ozi (Brak e-maila) 10:20 13-06-2005
Cosik dawno nie było tu żadnych wpisów, zaczyna więc dręczyć mnie pytanie - czy jest jakaś szansa na następne części? To jest genialne i Telly jest ganialny i Drakuś jest genialny i piętnastowieczny zamek jest genialny i Teo jest genialny i Ty jestes genialna i wogóle to wszystko jest jenialne, napisz dalej, napisz, napisz, NAPISZ!!!
ONEGAAAI-SHIMASU!
morgiana (Brak e-maila) 16:13 24-06-2005
oczywiscie, popowiadanie nie zostało i nie zostanie zarzuconwe... po prostu wyskoczyły mi pilniejejsze sprawy, ale o atalayi nie zapomniałam... im sie właśnie zaczął rok szkolnmy, a ja właąnie przeżyłam sesję, więc nazbierało mi się trochę intrygujących pomysłów ^_^\". Mimo to nie prosze o cierpliwość, umówmy się tak, że zapomnicie o tym opowiadaniu na pewien czas..... ^_________^\"

Aska Hime (aska_hime@wp.pl) 12:49 22-12-2005
OoO lol swietne poprostu az chce sie wiecej!! pisz dalej bo sie doczekac nie moge buziak za to cudenko!

asjana (Brak e-maila) 13:39 04-03-2006
hej kiedy bedzie nastepna czesc to jest p ptrotu swietne i wiem zeczekanie zaostrza apetyt ale mozejuz sie z nami nie baw tylko daj nam nastepna czec plis
Ryoko Kotoyo (Brak e-maila) 12:57 15-08-2006
No to opowiadanko zawsze sobie ceniłam więc zapytuję... A gdzie kontynuacja?
(Brak e-maila) 01:11 05-09-2006
Właśnie ale czemu nie ma do tego cudownych dalszych części?
(Brak e-maila) 23:08 19-11-2006
Pewnie sie powtarzam ae czemu nic się nie posuneło
Mosa (Brak e-maila) 20:39 01-09-2007
Czy to opowiadanie będzie kontynuowane, czy też pozostało brutalnie porzucone ???
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum