ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Aż do nieba 1 |
Dedykacja:
dla wszystkich, którzy kochają,
dla cierpliwych,
dla wierzących, że świat się zmieni,
dla wytrwałych,
dla cierpiących,
dla ludzi,
dla tych, którzy zgubili swoją drogę.
Motto pierwsze:
" Człowiek nigdy nie wejdzie
dwa razy do tej samej rzeki…"
(Heraklit z Efezu)
Motto drugie:
" Nie my decydujemy o tym,
kiedy się rodzimy i w jakich
czasach żyjemy… Możemy
jednak decydować, co zrobimy
z czasem, który został nam dany…"
("Władca Pierścieni" J. R. R. Tolkien)
Motto trzecie:
" Znać drogę to jedno,
ale podążać nią to, co innego."
(cytat z filmu "Matrix")
Prolog pierwszy
* Kochanie, spójrz… Ten obraz przypomina mi nas zanim się spotkaliśmy. Jest równie smutny i samotny pośród tych wszystkich innych. Co o tym sądzisz?
* Z jednej strony masz rację. Na pierwszy rzut oka jednak wydaje się, że oczy mogą wyrazić niewiele. To spojrzenie, aż boli… Ta samotność, która z nich bije… Czuję, że skądś znam ten wzrok… Chodźmy stąd. Ta galeria, ten obraz… To wszystko sprawia, że czuję ból…
* Kochanie. Chodź do mnie. Spójrz na ten obraz. Zdaje się, że został namalowany gdzieś niedaleko. Ciekawi mnie, kim jest ten samotny mężczyzna na moście. A tak swoją drogą to jest nawet przystojny. Zauważyłeś? Od niego bije podobna samotność… Coś się stało? Wyglądasz jakbyś ducha zobaczył.
* Bo… to mój ojciec… No tak, czemu nie wpadłem na to wcześniej. Żaden z tych obrazów nie jest podpisany, ponieważ to galeria jednego człowieka. A jej nazwa… Aż do Nieba. Te obrazy, to wszystko, co się tutaj znajduje… To te dwie samotne dusze. Jak myślisz, czy można w płótnie zamknąć czyjąś duszę?
* To raczej niemożliwe.
* Raczej…
* Wiesz, może masz rację. To miejsce jest zbyt przytłaczające.
* Zbyt przytłaczające? Posłuchaj tego… I co słyszysz?
* Nic… Głuchą ciszę. Pustkę, żadnych szeptów, rozmów, szmerów, nic. Zupełnie nic…
* A ja słyszę samotność. Przypatrz się tej postaci. Ten mężczyzna, to nie tylko mój ojciec. To również każdy z nas. Spójrz w głąb siebie. W każdym z nas drzemie samotność. Na szczęście do czasu.
* Uważasz, że my nadal jesteśmy sami? Wiesz, ja czasem, ba, często, zwłaszcza ostatnio nie za bardzo rozumiem, co się z tobą dzieje. Jesteś jakiś dziwny, chodzisz w innym świecie. Zaczynasz zachowywać się jak…
* Jak szaleniec?
* Ja tego nie powiedziałem.
* Ale chciałeś. Prawda? Mój ojciec był… Nieważne. Mawiał zawsze: "Człowiek zawsze jest samotny. Czasem mniej, a czasem bardziej, ale zawsze. Sam przestaje być dopiero w chwili, w której się zakochuje. Kochając już nie umie żyć samotnie…" Ja nie jestem już sam. Mam ciebie, a ty masz mnie…
* To może wrócimy do domu i przypieczętujemy to wyznanie? Zrobimy jakiś obiad, a potem "porozmawiamy"… Może nawet coś więcej. Ja oczywiście niczego nie sugeruję, ale też bym się nie pogniewał, gdybyśmy…
* Nie… Najpierw opowiem ci pewną historię… Historię wszystkich tych obrazów z sali o nazwie "Samotność". Może wtedy lepiej mnie zrozumiesz. Historia zaczęła się od tego obrazu… Spójrz… Niepewne, nieco zamazane rysy twarz, ale to on… Widzisz? Kontury zamazane, ponieważ osoba, która go malowała często nad nim płakała.
* Dlaczego?
* Tego dowiesz się jak wsłuchasz się w to, co mam ci do opowiedzenia. Posłuchaj tego, co podpowie ci serce. Historia zaczęła się tu. Przy tym obrazie…
* Zanim zaczniesz… masz do niego żal?
* Co?
* To, że zostawił ciebie i matkę.
* Nie. On nas nigdy nie zostawił. To my odeszliśmy, ale… Kiedyś sam zrozumiesz, dlaczego nigdy nie chowałem do niego urazy. To mój ojciec.
Obraz pierwszy: Samotność
To był naprawdę paskudny dzień. Deszcz lał od samego rana, aż nie chciało się wstawać z łóżka. Każdy miał z tym problem, a w szczególności pewien piętnastolatek imieniem Jess.
- Kochanie wstawaj jest już ósma. Wiesz, że tata nie lubi, kiedy spóźniasz się na spotkania z nim- do pokoju wpadła młoda, trzydziesto paro letnia kobieta. Była smukłej budowy, miała długie, kręcone, czarne włosy i piękne potrafiące rozkochać każdego ciemnozielone oczy.
- Mamo proszę jeszcze chwila. Po co ja mam tam w ogóle jechać. Nie znoszę tej nowej dziewczyny ojca. Ona jest okropna. O wszystko się mnie czepia. Czy ja musze spędzać z nimi każdy weekend? Dawno nie byłem u dziadków, chciałbym się z nimi zobaczyć - młodzieniec przetarł oczy i usiadł na łóżku.
- Wiesz dobrze kochanie, że takie jest postanowienie sądu. Ciesz się, że to tylko weekend, a nie całe życie…- roześmiała sie kobieta- No dalej, ubieraj się. Co chcesz na śniadanie?
- Mamo wiesz, że ja nie jadam śniadań.
- Wiem, wiem… O, twój ukochany tata przyjechał.- puściła oczko do syna i poszła przywitać się z byłym mężem.
Jess siedział jeszcze przez chwile na łóżku i wpatrywał się w szare niebo. Kiedy zszedł na dół ojciec jak zwykle był wściekł, bo musiał na niego czekać. Gdy wsiadł do samochodu od razu został poinformowany, że dzisiejszy dzień spędzi z Alice, gdyż on ma dużo pracy w biurze, a bez niego sobie nie poradzą. Jess był bardzo niepocieszony. Wolałby, żeby przyjechał po niego wieczorem jak skończy prace niż spędzać dzień z tą okropna dziewuchą.
***
Tego samego dnia, kilka przecznic dalej w jednym z domów dziecka znalazł się młody chłopiec. Miał dopiero dwanaście lat, ale przeżył tyle co nie jeden dorosły. To był jego czwarty dom dziecka w jakim się znalazł. Znowu ktoś się na nim zawiódł, ale przecież on nic nie zrobił… Dlaczego nie może znaleźć dla siebie domu? Dlaczego nikt go nie kocha, nie stara się zrozumieć co kłębi się w jego sercu? Zapisano go do szkoły niedaleko ośrodka. Wszystko wydawało się jasne… Nowy dom dziecka, nowa szkoła, nowe otoczenie, wszystko nowe. Można się czuć bezpiecznym, ale on wcale nie miał takiego wrażenia… Czuł się osamotniony, opuszczony, porzucony, niekochany. Kiedy po raz pierwszy znalazł się w ośrodku wychowawczyni pomyliła go z dziewczynką to wszystko przez te długie włosy i twarz… Miał tylko dwa dni, aby oswoić się z nowa sytuacją… Tylko dwa dni…
Poszedł do pokoju znajdującego się na końcu długiego korytarza. Był mały, pomalowany na biało. Okna wychodziły na niewielki ogródek znajdujący się za budynkiem. W pokoju znajdowały się szafa, łóżko, biurko, stolik nocy i maleńki stół pośrodku pomieszczenia. David rozpakował się, nie miał co prawda dużo rzeczy, ale strasznie się grzebał z ich układaniem na półkach. Kiedy skończył otworzył okno i wciągnął powietrze w płuca. Często tak robił kiedy nachodziła go wena twórcza, kiedy miał ochotę malować. Sięgną po kilka kartek i nakreślił na nich jakąś postać. Kiedy skończył swój szkic sięgnął po pudełko z farbami i nałożył kolory. Sam nie wiedzieć czemu namalował mężczyznę. Miał średnio-długie czarne włosy, czarne jak bezgwiezdne niebo oczy i ciemną karnację. Położył swoje dzieło na stoliku i wyjrzał za okno… Padał deszcz, a mimo to powoli jakby od niechcenia wychodziły ciepłe promienie wiosennego słońca… Przez jego myśl przebiegła cicha nadzieja, że może gdzieś daleko stąd czeka na niego ktoś, kto go pokocha i w kogo ramionach poczuje się w końcu bezpieczny.
Położył się na łóżku, był zmęczony, bolała go głowa. Chciał odpocząć… Kiedy udało mu się zasnąć miał dziwny sen. Szedł długą ulicą, padał deszcz. Nagle zza zakrętu wyłonił się mężczyzna. Ten sam, którego namalował. Wpadli na siebie… Chłopak trzymał go w swoich ramionach i nie chciał go wypuścić. Zresztą on mu się specjalnie nie wyrywał. Nagle twarz bruneta zbliżyła się do przerażonej twarzyczki, a po chwili chłopak poczuł jak miękkie wargi dotykają jego… Obudził się. Była siódma i pani wychowawczyni przyszła obudzić go na kolację, ponieważ nie był na obiedzie i zaczęła się o niego martwić. Przez cały czas zastanawiał się dlaczego w tym śnie pojawił się mężczyzna, przecież on wcale nie czuł pociągu do tej samej płci.
***
Tymczasem w mieszkaniu pana Cozza - ojca Jessego panowała błoga cisza. Alice - nowa zdobycz ojca, obecnie już jego żona, pogrążyła się w lekturze jakiegoś babskiego czasopisma, a Jess oglądał film. Tego dnia jakoś żadne z nich nie miało ochoty na sprzeczki. Alice siedziała na kanapie z nogami podkulonymi pod siebie. Ubrana była jedynie w jakąś skąpą koszulę nocną i długi różowy szlafrok. Często spoglądała na swojego pasierba. Była niewiele od niego starsza, miała dwadzieścia lat i studiowała turystykę. Dzięki temu nie musiał spędzać z nimi wakacji, ponieważ ona była ciągle zajęta, a ojcu nie chciało się nigdzie bez niej ruszać. Tego dnia Alice patrzyła na Jessego jakimś pożądliwym spojrzeniem, jakby chciała żeby należał tylko do niej…
- Chcesz soku?
- Jeżeli nie jest zatruty to poproszę.- odparł Jess z sarkazmem w głosie.- Dlaczego odnoszę wrażenie, że czegoś chcesz ode mnie?
- Wydaje ci się, chcę się z tobą zaprzyjaźnić, nie wierzysz mi?- podała mu sok i usiadła mu na kolanach.
- Ej… Co ty robisz, złaź. Nie jestem twoim fotelem.
- Jess oboje tego chcemy. Doskonale o tym wiesz. No nie opieraj się.
- Przestań… - Jess odstawił szklankę po soku. Chciał ją zrzucić ze swoich kolan, ale poczuł się bezsilny.
Alice zaczęła całować go najpierw po szyi, później w usta. Z początku wystarczał jej zwykły pocałunek, ale z każdą chwilą zaczęła bardziej pragnąć tego ciała. Wsadziła mu język w usta i pieszcząc jego bezwładne ciało zaczęła go rozbierać. Jess był zesztywniały. Prosił, błagał, żeby tego nie robiła, ale było już za późno. Leżał nagi na kanapie, a ona robiła z nim dokładnie to na co miała ochotę. Jess po raz pierwszy od rozwodu rodziców płakał. Kochali się przez blisko półtorej godziny, ale ten czas był największą torturą dla młodzieńca. Kiedy zakończyli Alice położyła głowę na piersiach pasierba i czekała na jego reakcję. Jess odsunął ją od siebie, wstał i poszedł do łazienki, a wszystko to działo się bez słów. Chłopak wziął zimny prysznic i czekał, aż ojciec przyjdzie z biura. Alice była bardzo zadowolona w końcu osiągnęła swój cel i Jess był jej. Czekała na niego w salonie, na jej twarzy malowało się zadowolenie.
- Jess, co się stało? Czyżby ci się nie podobało? No chodź do mnie… - wyciągnęła rękę w zachęcającym geście.
- Zostaw mnie. - wycedził przez zęby- Nie jestem twoją zabawką. Powiem o wszystkim ojcu. Znienawidzi cię już ja się o to postaram…
- Nie bądź taki pewny siebie. Wystarcz, że powiem mu…
- Co mu powiesz? - Jess odwrócił się w stronę okna.
- Powiem, że mnie uwiodłeś. Jak myślisz komu uwierzy, tobie czy mnie? - na jej twarzy pojawił się podstępny uśmiech - Nic nie powiem pod jednym warunkiem. Zostaniesz moim kochankiem, a nikt się nie dowie. Ani twoja matka, ani twój ojciec. Co ty na taki układ? - podeszła do niego, pocałowała go i przytuliła się.
- Dlaczego ja a nie ktoś inny? Aż tak ci na tym zależy? - zapadła chwila milczenia -Nie…
- Nie bądź naiwny - powoli otwierały się drzwi wejściowe - Dobrze się zastanów zanim dasz odmowną odpowiedź… Jim, chciałabym ci coś powiedzieć na temat twojego syna.
- Dobrze, zgadzam się. - powiedział ledwie dosłyszalnym szeptem. Zamknął oczy.
- Słucham, bo chyba nie dosłyszałam?
- Zgadzam się, zostanę twoim kochankiem, ale nie każ mi tego więcej powtarzać.
- Mądry z ciebie chłopiec.
Do salonu wszedł ojciec Jessego.
- Chciałaś coś kochanie?
- Tak mam dla ciebie dwie dobre wiadomości. Pierwsza to taka, że cię kocham, a druga to ja i Jess znaleźliśmy w końcu wspólny język. Już nie będziemy się więcej kłócić.
Po kolacji Jess od razu poszedł spać. Stwierdził, że jest bardzo zmęczony. Nie zdołał jednak zasnąć. Cały czas myślał o tym, co się stało. Czuł się brudny, nie mógł nawet spojrzeć ojcu w oczy. Coś paliło go we wnętrzu, marzył o powrocie do domu. Następnego dnia ojciec odwiózł go nieco wcześniej, zabierał Alice do opery i nie chciał, aby Jess się nudził. Było mu to na rękę, od razy poszedł do pokoju przebrał się i wyszedł. Kiedy przechodził niedaleko dużego budynku z czerwonej cegły coś go tam zatrzymało. Nagle z bramy wybiegł chłopak. Miał długie ciemne blond włosy, brzoskwiniową cerę i ciemno niebieskie oczy. Zapatrzył się na niego… W chwilę później przejechała ciężarówka i chłopak, który wybiegł po piłkę rozpłynął się jakby w ogóle nie istniał. Jess ruszył w drogę powrotną. W jego głowie zamiast wczorajszych wspomnień zamieszkał ANIOŁ. Następnego dnia musiał iść do szkoły, ale miał wysoką gorączkę. W gruncie rzeczy było mu to na rękę. Nie miał ochoty wychodzić z łóżka, a tym bardziej na spotkanie z kolegami. Bał się, że wszyscy już wiedzą o tym, co się stało. Chciał zapaść się pod ziemię. Usiadł przed komputerem, ale do gry też nie był skory. Otworzył "Worda" i zaczął coś pisać. Z początku jego myśli były bez ładu i składu. Sam nie mógł odnaleźć się w tym co pisał. Przed komputerem spędził cztery i pół godziny. Z pewnością siedziałby jeszcze dłużej gdyby gorączka go nie zmogła. Ledwo doczołgał się do łóżka… Od razu zasnął… Był zmęczony, śnił o Alice, o tym co mu robiła i co mówiła. Nicole - mama Jessego wróciła do domu później niż zwykle. Od razu weszła do pokoju syna, aby sprawdzić co u niego. Kiedy zobaczyła włączony komputer podeszła, żeby go wyłączyć, ale jej uwagę przykuły zapisane linijki jakiegoś tekstu. Nicole była dziennikarką, od razu wydrukowała dokument i zaniosła swojemu staremu znajomemu ze studiów. Conrado był szczerze zainteresowany poznaniem tego wschodzącego geniusza. Bardzo spodobało mu się to co napisał Jess. Stwierdził, że niczego tak szczerego już dawno nie czytał. To pierwszy od czterech lat tekst, który naprawdę mu się spodobał. Nicole zaprosiła go na kolację w sobotę. Miała nadzieję, że do tego czasu Jess poczuje się lepiej i nie myliła się. Już w środę poszedł do szkoły. Miał jeszcze lekką gorączkę, ale uparł się, że powinien iść, żeby nie narobić sobie zaległości. Prawda była zupełnie inna. Nie mógł już dłużej wysiedzieć w domu i myśleć o Alice. Chciał się czymś zająć, a jedyną możliwością poza pisaniem była szkoła, lekcje, nauka.
Od razu jak przyszedł do szkoły okazało się, że tego dnia mają trzy klasówki i dwie kartkówki. Wcale go to nie pocieszyło, ale on i tak ich nie pisał. Jak nigdy dotąd cieszył się, że kończy lekcje o wpół do piątej. Koledzy pytali go co się stało, że nie było go w szkole, gdzie był z ojcem, co robili… Ale on jak nigdy milczał. Kiedy wyszedł ze szkoły był zmęczony. Choroba dawała o sobie znać i przypominała, że jeśli nie chce się jeszcze bardziej rozchorować powinien założyć szalik. Właśnie sięgał po niego do plecaka, gdy usłyszał krzyk dobiegający zza rogu budynku … Niewiele myśląc pobiegł tam i zobaczył jak banda szkolnych osiłków bije jakąś dziewczynę. Rzucił się na nich bez wahania. Trenował karate, więc szybko się z nimi uporał. Uciekali od niego w popłochu, aż się za nimi kurzyło. Jess podszedł do przerażonej dziewczyny i spytał czy nic jej nie jest. Kiedy bliżej się jej przypatrzył spostrzegł, że ta dziewczyna to jego ANIOŁ.
-Jak się czujesz? Wszystko w porządku? - patrzył na nią oniemiały. - Może mogę w czymś pomóc… Nie rozumiem jak można podnieść rękę na dziewczynę… - wziął ją na ręce i zaniósł na ławkę.
-Ale ja jestem chłopcem. - odparł smutno. - To przez moje włosy, wszyscy uważają mnie za dziewczynę. Ja tego więcej nie zniosę. - chłopak wtulił się w ramiona wybawcy.
-Przepraszam - odparł zawstydzony - nie miałem zamiary doprowadzać cię do depresji z tego powodu. Może pójdziemy na lody? Wiesz, tak w ramach przeprosin.
-Chętnie, ale muszę zapytać się wychowawczyni w domu dziecka.
Ruszyli, więc w stronę ośrodka. Obaj milczeli bojąc się odezwać. Było im tak dobrze, bali się powiedzieć cokolwiek, nie chcieli, aby coś zburzyło tę błogą chwilę. Następnego dnia David nie opuszczał Jessa na krok. Bał się, że po wczorajszym nie zostawią go w spokoju. Poza tym chciał odwdzięczyć się jakoś swemu obrońcy i powiedział, że odczepi się od niego dopiero wtedy, gdy mu na to pozwoli. Spędzali, więc razem każdą wolną chwilę, dobrze się razem bawili. Zwłaszcza David… Po raz pierwszy poczuł się bezpieczny i to przy kimś kogo tak naprawdę za dobrze nie znał. Jess zabierał go w swoje ulubione miejsca, pokazywał miasto, zapoznawał ze swoimi znajomymi. Wszystko było w porządku, a właściwie tak jakby znali się od dawna.
Kiedy Jess wrócił w piątek do domu matka oznajmiła mu, że jutro nie jedzie do ojca, ponieważ zaprosiła na kolację swojego znajomego ze studiów. Powiedziała, że dała mu do przeczytania jego tekst i bardzo mu się spodobał. Jess był wściekł… Wydarł się na matkę, krzyczał, rzucał rzeczami po całym domu.
-Kochanie, czy jest coś o czym nie wiem? - spytała zaniepokojona.
-Tak. Kto pozwolił grzebać ci w moich rzeczach?
-Ale kochanie komputer był włączony i chciałam go zgasić, ale to co napisałeś tak mi się spodobało, że pomyślałam, że zaniosę je znajomemu. Wiesz Conrado jest pisarzem, pomyślałam, że mógłby udzielić ci kilku fachowych porad. Nie chciałam zrobić nic złego. Przepraszam jeśli odniosłeś takie wrażenie.
-Nie, to ja przepraszam. Miałem stresujący dzień.
-Chodź znam na to najlepsze lekarstwo…
-Jakie? - spytał nieufnie spoglądając na matkę.
-Upieczemy ciasto na jutro.
-Mamo… Ale ja jestem mężczyzną, ja nie pieką ciast. To typowo babskie zajęcie.
-Ale chyba twoja męska duma pozwala pomóc matce w kuchni?
Nicole miała rację, Jessowi od razu poprawił się humor.
Była ósma wieczorem kiedy w mieszkaniu rozbrzmiał dzwonek u drzwi.
-Jess, otwórz ja nie mogę.
Za drzwiami stał wysoki mężczyzna w ciemnym garniturze. Miał krótko ostrzyżone czarne włosy, przenikliwe czarne spojrzenie i niebanalny uśmiech.
-Mogę? - nie pewnie przekroczył próg mieszkania - Ty pewnie jesteś Jess, zgadłem? Nicole mówiła, że ma dużego syna, ale nie mówiła, iż jesteś aż tak wysoki jak na swoje piętnaście lat. Chyba się nie przedstawiłem. Conrado Martinez, jestem przyjacielem twojej mamy ze studiów.
-Tak, przepraszam mama mówiła mi o panu. Proszę wejść do środka. Napije się pan czegoś?
-Poproszę martinii.
Jess stał przy stoliku z alkoholami i nalewał martinii. Po krótkiej chwili z kuchni wyłoniła się mama Jessego w zielono białym fartuchu i z ciastem na kloszu. Przywitała się czule z mężczyzną i zaprosiła do jadalni. Podczas posiłku rozmawiali o studiach, o tym co robili później i w ogóle o takich tam drobiazgach. W ogóle nie zauważali Jessa, a przecież to on miał być główną "atrakcją" wieczoru. Przypomnieli sobie o nim dopiero podczas deseru.
-Twoja mama przyniosła mi kilka dni temu twoje opowiadanie. - zaczął poważnie. - Rzeczywiście jest bardzo dobre jak na początek kariery, ale mam pewne uwagi. Pierwsza to taka, że nie masz dystansu do tego co piszesz. Twoje dzieło jest nazbyt przepełnione twoimi uczuciami, to się czuje i możesz zaprzeczać, ale uważny czytelnik to zauważy. Takie rzeczy się czuje, uwierz… Zbyt mocno wcieliłeś się w rolę głównego bohatera. Jeżeli dalej będziesz tak postępował to szybko zaczniesz tracić grunt pod nogami. Druga to zbyt często się powtarzasz. Takie powtórki są dobre, ale tylko wtedy, gdy chcesz coś mocno podkreślić. Trzecia uwaga… hmm… jakby to powiedzieć piszesz językiem bardzo potocznym. Nie we wszystkich miejscach dobrze to wygląda, ale tak jak powiedziałem, twoje dzieło bardzo mi się spodobało i z chęcią przeczytam coś jeszcze.
-Dziękuję panu za cenne wskazówki. Z pewnością się do nich zastosuję, a teraz przepraszam głowa mnie boli i chciałbym się położyć.
Conrado wyszedł bardzo późno (jeżeli można nazwać to późno), bo o siódmej rano. On i Nicole spędzili razem upojną noc. Jess widział to doskonale na twarzy matki. Od rana była rozanielona, uśmiechnięta i w ogóle. Jess cieszy się szczęściem rodzicielki i miał nadzieję, że ułoży sobie z kimś życie. Polubił Conrado, wydał mu się męski, przystojny, miły, sympatyczny, a przede wszystkim odpowiedzialny. Można nawet powiedzieć, że Jess poczuł się przy nim bezpiecznie. Widział, że zależy mu na jego matce i gotów jest zrobić dla niej wszystko, a bynajmniej wiele. Niedziela była ładna i słoneczna. Nareszcie wiosna zaczęła przypominać wiosnę. Dawno nie widział się z dziadkami, więc postanowił ich odwiedzić. Po drodze do nich wstąpił do kwiaciarni po bukiet żółtych róż dla babci i do sklepu po czekoladki dla dziadka. Dziadkowie ucieszyli się na widok wnuka. Był to dla nich prawdziwa niespodzianka. Babcia od razu zrobiła herbatę i przyniosła ciasto. Jess był zadowolony, że tu przyszedł. Lubił rozmawiać z dziadkami… Zwłaszcza z dziadkiem. Mówił mu często o tym o czym nie chciał lub nie mógł powiedzieć matce. Miał w nim prawdziwą podporę, tak jakby drugiego ojca. Zdarzało się, że mówił do niego tato zamiast dziadku. Babcia uśmiechała się wtedy i kiwała tylko głową. Tego dnia, gdy babunia zmywała w kuchni Jess opowiedział dziadkowi co się ostatnio wydarzyło w jego życiu. Nie chciał mówić o tym przy kochanej staruszce, bo wolał oszczędzić jej zmartwień i nie przespanych nocy. Od dziadków wyszedł ok. dziewiątej wieczorem. Kiedy wrócił do domu wziął prysznic i położył się spać. Było mu jakoś lżej na sercu czuł się wolny od tego wszystkiego.
Tydzień upłynął mu spokojnie. Dostał kilka piątek, czwórek i gałę z matmy. W końcu nadeszła sobota i musiał jechać do ojca. Cały dzień upłynął im jak, powiedzmy, w typowej rodzinie. Zjedli obiad poszli na spacer. Tego wieczoru ojciec zaproszony był na bankiet. Miał pójść tam z Alice, ale po spacerze "złapała" ją migrena, więc została w domu. Tak naprawdę był to tylko pretekst by wśliznąć się do łóżka Jessa pod nieobecność męża. Tym razem nie było sprzeciwów. Nie dlatego, że coś mu się odmienił, ale dlatego, iż zawarli układ: on jest jej kochankiem, a ona nic nikomu nie mówi. Chłopak nie czerpał z tego nic. W jego głowie szumiała pustka. Alice położyła głowę na jego piersiach i zaczęła bawić się jego włosami opadającymi bezwładnie na ramiona. Kobieta sięgnęła po chwili po coś co leżało na nocnej szafce. I podała Jessowi.
-Co to? - zapytał nie ufnie.
-Załatwiłam ci karnet w siłowni. Pięć razy w tygodniu, po godzinę. Mam nadzieję, że przybędzie ci trochę mięśni.
-Nie chcę od ciebie żadnych podarunków, rozumiesz? - Jess był rozzłoszczony.
-Uważam, że dobrze ci to zrobi. A poza tym to twój ojciec za to płaci. Ja mu tylko podsunęłam pomysł. No… nie dąsaj się już na mnie. Pocałuj mnie. - spojrzała na niego zalotnym wzrokiem i przybliżyła twarz do jego.
Jess pocałował ją chociaż nie było w tym żadnych uczuć z jego strony. Alice wstała i poszła do swojej sypialni. Jess ubrał się i od razu zasnął. Następnego dnia poszedł rano, razem z Alice do kościoła. Kiedy wrócili przygotował śniadanie i poszedł do salonu. Nie miał ochoty oglądać dłużej tej kobiety na oczy. Kiedy na nią patrzył zbierała się w nim nagła ochota, żeby powiedzieć o wszystkim ojcu, ale jej spojrzenie wyraźnie zaznaczało, że jeżeli to zrobi ojciec i tak mu nie uwierzy. Po objedzie wszyscy usiedli w salonie i każdy zajął się swoimi sprawami. Alice była umówiona o czwartej z koleżankami do kina, poprosiła Jessa, aby pomógł wybrać jej sukienkę albo cokolwiek innego w co mogłaby się ubrać. Chłopak ruszył niechętnie za nią do sypialni i pomógł jej wybrać ciuchy. Miał rzeczywiście dobry gust… Alice wyglądała prześlicznie. Miała na sobie ciemne rozszerzane u dołu spodnie, zieloną bluzkę podkreślającą jej oczy i upięte w kok włosy. Kiedy Jim odwoził swoją żonę na spotkanie zabrał ze sobą Jessa, odwiózł go do domu i został na herbacie. Nicole chciała porozmawiać z nim o dalszym kształceniu ich syna.
-Jim myślę, że po gimnazjum powinniśmy zapisać Jessa do szkoły o profilu humanistycznym, a później na studia dziennikarskie. Ostatnio czytałam jego prace z angielskiego i muszę przyznać, że są naprawdę dobre i szkoda by była, żeby go zmarnować.
-Nic z tego. Jess ma po mnie odziedziczyć firmę, więc najlepiej będzie jeśli pójdzie na ekonomię… Nie rób na mnie takich oczu. Trzeba patrzeć realistycznie na świat. Co mu przyjdzie z takiego pisania?
-Wolisz zaprzepaścić jego talent dla swoich wybujałych ambicji? - Nicole nie mogła uwierzyć w to co usłyszała. - Nie sądziłam, że jesteś aż tak zakochany w sobie i w swojej karierze.
-Jesteś w błędzie. Zależy mi jedynie, aby nasz syn miał godną przyszłość. Skoro będzie miał pieniądze to i dobrą żonę z pozycją znajdzie. To wszystko dla jego dobra…
-A może tak ktoś się mnie zapyta jakie są moje marzenia? - w salonie rozległ się głos Jessa, który przysłuchiwał się przez cały czas tej chorej rozmowie.
-Kochanie nie powinieneś już iść spać? - zapytała oszołomiona matka.
-Zamierzałem, kiedy usłyszałem wasza rozmowę. Kiedy następnym razem będziecie rozmawiać o mojej przyszłości to może zaproście mnie do dyskusji. - odwrócił się na pięcie i poszedł do swojego pokoju.
Jego ojciec wyszedł chwilę później. Matka chłopca zajrzała do niego zanim sama położyła się spać i przykryła go jeszcze kocem, bo noc była dość chłodna.
Mijały miesiące… Jess dużo czasu spędzał pisząc różne opowiadana. Nie opuścił się jednak w nauce, poprawił nawet oceny z matmy. Nadal spotykał się z Davidem, chociaż nie tak częsta jak kiedyś. Sporo czasy zajmowała mu siłownia i treningi, z których ostatnio wychodził jako najsłabszy. Po tych kilku miesiącach na niej spędzonych zaczęło być widać efekty. Jess poprosił jednak ojca, aby zmniejszył mu karnet z pięciu do dwóch razy w tygodniu. A Nicole i Conrado? Cóż byli ze sobą po trosze dzięki Jessowi. Nadchodził czerwiec. Zbliżały się upragnione wakacje, wszystkich ogarnął letni szał…
***
Do domu dziecka przyjechali młodzi ludzie. Mieli ok. dwadzieścia pięć lat i postanowili wziąć jedno dziecko do siebie. Dyrektorka zgodziła się jednak tylko na wakacje. Umotywowała to tym, że powinni na razie poczekać, aż poznają dziecko, którym chcą się opiekować. Kiedy zapoznawali się z wychowankami spodobał się im David. Nie chcieli nikogo innego. Uznali, że on jest dla nich idealny… Kiedy się z nim żegnali obiecali mu, że jak tylko załatwią formalności zabiorą go na zawsze do siebie. Po raz pierwszy odkąd tu jest nie chciał, aby ktokolwiek go stąd zabierał. Nie chciał rozstawać się z Jessem. On zbyt wiele dla niego znaczył, zbyt dużo mu siebie oddał. On po prostu czuł się przy nim bezpieczny…
-Cześć. - za jego plecami stanął Jess. - Masz ochotę na spacer?
-Z tobą? Zawsze. - odwrócił się i rzucił na szyję przyjacielowi.
-Hej, co z tobą. Skąd taki nagły przypływ uczuć? No już, tylko nie płacz… No nieeee… Co się stał? - przytulił go do siebie. - Uczucia ci się skropliły czy co? Powiesz mi co się stało? Bo zastosuję nową formę wyduszenia z ciebie potrzebnych informacji…
-Jaką? - zapytał David nie uwalniając przyjaciela z uścisku.
-Co, zaciekawiłem? - w głosie chłopaka zabrzmiał sarkazm.
-No, nie bądź taki i powiedz…
-Jak się za moment nie uspokoisz to ci wsadzę język w usta i zdobędę twój pierwszy pocałunek…
-Ani się waż… - David puścił go ze swoich objęć, ale nadal pozostawał blisko jakby bojąc się, że za chwilę go straci. - Bo chodzi o to, że jacyś ludzie chcą zabrać mnie ze do siebie na wakacje…
-No to czym się tak przejmujesz? - Jess spojrzał na niego z zaciekawieniem.
-Bo oni mieszkają daleko i nie będę mógł się z tobą widywać. Ja nie chcę się stąd nigdzie ruszać… Dobrze mi tu…
-Taaak? A jeszcze niedawno marzyłeś, żeby ktoś cię zaadoptował.
-Ale już nie chcę… - odwrócił wzrok. -To idziemy na ten spacer?
-Jasne. Dokąd chcesz iść?
-Do parku, a później na lody i do kina.
-Aleś ty dzisiaj wymagający. - pokręcił głową, wsadził ręce do kieszeni w spodniach i ruszyli w stronę parku.
Kiedy stanęli na małym mostku i popatrzyli w dół na płynącą rzeczkę, David wyjął mały zeszycik i nieśmiało poprosił, aby Jess zapozował mu do portretu. Kazał oprzeć mu się o poręcz balustrady, włożyć ręce do kieszeni, niedbale stargać włosy i spojrzeć gdzieś daleko przed siebie. Jess był posłusznym modelem. Stał bez ruchu i nie marudził, że mu nie wygodnie. David skończył o zachodzie słońca. Nie pokazał jednak swojego dzieła przyjacielowi, który bardzo nalegał. Stwierdził, że zobaczy je dopiero wtedy kiedy nałoży farby na szkic. To trochę potrwa, więc powinien uzbroić się w dużą ilość cierpliwość. Przeszli się jeszcze kawałek i postanowili wrócić. Wieczór był ciepły, gwiazdy pojawiały się na nieboskłonie i księżyc łaskawie cieszył oczy zakochanych par siedzących na ławkach w parku.
-Chciałbym się kiedyś w kimś zakochać… - po krótkiej chwili milczenia odezwał się lękliwie David. - Myślisz, że to możliwe?
-Jasne. Masz co do tego wątpliwości? - odpowiedział przyjaciel.
-Czasem… Wydaje mi się, że mnie nikt nie może pokochać. Wiesz kiedy jesteś nieustannie odrzucany przez wszystkich, to po jakimś czasie zaczynasz w to wątpić… Rozumiesz mnie?
-Tak… Posłuchaj może cię to pocieszy, ale kiedy moi rodzice się rozwodzili myślałem, że oddadzą mnie do bidula. Wydawało mi się, że nikt mnie już nie kocha, bo moi starzy się rozwodzą. I wiesz co się wtedy stało?… Pewnego dnia przyszedł do mnie dziadek i zabrał do wesołego miasteczka. Długo rozmawialiśmy o tym, co dzieje się w domu. Od tego dnia wiem, że nie ważne co dzieje się w moim życiu, jak jest mi źle zawsze mogę pójść do niego, ponieważ on zawsze znajdzie jakieś lekarstwo.
-Co chcesz przez to powiedzieć? - David spojrzał na niego nieco zdziwiony.
-To, że nieważne gdzie będziemy, zawsze będę twoim przyjacielem i będę starał się pomóc na tyle, na ile będę w stanie.
-Wiesz, właśnie dlatego cię lubię… - przybliżył się i chwilę patrzył w jego oczy, a po chwili niemalże krzyknął - Czarne jak bezgwiezdne niebo, dokładnie takie jak na moim pierwszym rysunku jaki tutaj namalowałem. Boże, przez trzy miesiące zastanawiałem się jaki kolor mają twoje oczy…
-Aleś mnie nastraszył. Tego to już w zupełności nie rozumiem. Przed chwilą marudzisz, że nikt cię nie kocha, a po chwili wybuchasz śmiechem, bo wiesz jaki kolor mają moje oczy… To jakaś chora paranoja. Dobra, nie ważne. Jesteśmy na miejscu. Do zobaczenia jutro w szkole.
-Jess, poczekaj. Bo… ja… tego… chciałem… powiedzieć, że… ja… no… wiesz… bardzo będę za tobą tęsknił jeżeli mnie stąd zabiorą… ale… ja nie chcę o tobie zapomnieć… Nie ważne. Cześć. -odwrócił się zmieszany i wbiegł po schodach do budynku.
Jess powolnym krokiem ruszył w stronę domu. Jakoś mu się specjalnie nie spieszyło, chciał jeszcze chwilę się przejść… Kiedy wrócił do domu w salonie na kanapie siedział Conrado, a matka Jessa przytulała się do niego. Od ostatnich kilku tygodni mężczyzna był dość częstym gościem w ich domu. Jessowi wcale to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, był z tego powody bardzo zadowolony. Do tej pory matka wtrącała się w jego życie bez opamiętania. Zwłaszcza w życie uczuciowe. Miał już tego dość, a teraz to jego rodzicielka wymagała od niego prywatności. W ich wspólnym życiu było wiele rzeczy, spraw, w których byli do siebie podobni, ale i sporo takich, w których dość znacznie się od siebie różnili. Jess miał raczej spokojne nastawieni do otoczenia. Nie wybuchał gniewem bez powodu, co często zdarzało się Nicoli, lubił przyrodę, świeże powietrze, ciszę, spokój. Preferował raczej grono dobrych, sprawdzonych przyjaciół, trudno mu było do kogoś od razu się przyzwyczaić. Kiedy poznał Davida niełatwo było mu się z nim oswoić. Potrafił nie raz dobrze ukrywać emocje, ale kiedy miał chandrę nie należało go denerwować. Był wówczas bardzo drażliwy. Zresztą jak każdy artysta… Nicole była dość wybuchowa, nie tylko wtedy, gdy zbliżał jej się okres, ale w ogóle, zawsze… Kiedy była jeszcze z Jimem często się kłócili, ale to tylko do czasu gdy na świat przyszedł Jess. Boże jaka ona wtedy była rozanielona, wszystko ją cieszyło. To, że słonce świeci, kwiaty pięknie pachną. Już nie gniewała się kiedy Jim przychodził do domu o jedenastej wieczorem, bo zatrzymał go w pracy teść. Później jednak wszystko wróciło do normy. Jess doskonale pamiętał pierwszą i ostatnią kłótnię odkąd przyszedł na świat. Jego też to zabolało. Wydawało mu się, że rodzice zawsze będą razem, a tu okazało się, iż tata ma kochankę. Nicole wyrzuciła go z domu… Kilka miesięcy później do domu przyszedł z sądu pozew o rozwód. Nicole nie protestowała, bez najmniejszego wahania podpisała papiery i odesłała do sądu. Dzięki Bogu to ona dostała opiekę nad siedmioletnim wówczas Jessem. Od tego momentu Nicole bała się z kimkolwiek związać. Zawsze odnosiła wrażenie, że będzie tak samo jak z Jimem… Aż pewnego dnia pojawił się ON. To było jak grom z jasnego nieba. Piękny, Hiszpan, ktoś z rodzinnych stron Nicole. W końcu po ośmiu latach poczuła się przy kimś bezpieczna i chyba dopiero teraz cieszyła się, że nie wzięła z Jimem ślubu kościelnego. Zawsze tego żałowała, ale teraz zrozumiała, że nie popełniła największego błędu w swoim życiu.
Boże, cóż to za słodycz w tym domu… Halo, ludzie czy ktoś się tu do czegoś szykuje czy mnie się tylko wydaje. Ciekaw jestem co mnie jeszcze dzisiaj czeka poza nieudanymi zawodami… No jasne, znowu on… Czy ja mogę kiedyś przyjść do domu i go tu nie widzieć? Dobra rozumiem ktoś pod moją nie obecność się tu wprowadził. Miło było by gdyby ktoś mnie o tym poinformował. Nienawidzę ludzi!!!!!!! O cholera… Dobrze, że nikogo nie ma w domu. Lepiej zmyję się do pokoju, usiądę przed komputerem i zwalę w razie czego winę na tego piep… znaczy rudego kota, co żre więcej ode mnie… Och idą zakochani, a więc plan "A"- ulatniamy się.
-Aaaaaaaaaa… Jess… - po całym mieszkaniu rozległ się głos matki.
-Tak mamo? - udał zdziwionego.
-Czy możesz mi powiedzieć co się tu stało? - Nicole była wyraźnie zdenerwowana.
-O czym ty mówisz. Przecież od przyjazdy siedzę u siebie w pokoju i piszę. Jutro jest koniec roku, więc pozwalam sobie na odrobinę lenistwa. Miałem słuchawki na uszach i usłyszałem dopiero twój rozhisteryzowany krzyk. - Jess miał twarz niewiniątka. Wiedział, że trochę przesadził z tą histerią matki, ale co tam. Raz się żyje, a dwa razy umiera jak to mawiają jego znajomi z karate. A i jeszcze wracając do zawodów to z pewnością zająłby miejsce na podium, gdyby nie musiał chodzić na tę głupią siłownię.
-Ja wcale nie jestem histeryczką.
-Dobra, już się uspokój i nie zwalaj całej winy zawsze na mnie. To pewnie ten rudzielec. Jak przyszedłem do domu to jakoś dziwnie przyglądał się temu wazonowi. Mówiłem mu żeby nie ruszał, ale mnie nie posłuchał i masz babo placek. Coś jeszcze, bo jestem zmęczony. - odwrócił się i wyszedł z kuchni, ale wrócił po chwili, żeby dolać oliwy do ognia.- A wy gołąbki to wybieracie się gdzieś na wakacje? - dobra tu już zdecydowanie przesadził.
-A co ci do tego?!!!!!!!!!!!!… - Nicole była wściekła - Jak zaraz nie pójdziesz spać to spędzisz całe wakacje z ojcem, słyszysz?
Nie słyszał, bo był już dawno w łazience pod prysznicem i woda skutecznie zagłuszała wszelkiego rodzaju dźwięki z zewnątrz. Jutro będą już wakacje. Ta myśl skutecznie podtrzymywała dobry humor Jessa. Jedyne co mogło zepsuć ten dzień to kolacja, na którą został zaproszony Jim z Alice oraz dziadkowie, nie tylko ci od strony mamy. Ciekawe po co cały ten cyrk. Mama szykuje się jakby co najmniej miał pójść na jakiś ślub, Conrado już od pół godziny zajmuje łazienkę, no i oczywiście ten rudy, tłusty kot był dzisiaj fryzjera. Nie wiem po co wydawać pieniądze na takie bzdury, ale to już nie mój interes.
Jess zdał do następnej klasy z najlepszym wynikiem w całej szkole. Jedynie z matmy miał czwórkę, ale wszyscy się już przyzwyczaili, że z tym przedmiotem nie najlepiej mu idzie chociaż nie jest już tak źle jak kiedyś, kiedy to w piątej klasie przyszedł do domu z dwóją na półrocze. Ale wtedy było krzyku i płaczu. Na szczęście odwiedził ich wtedy dziadek i powiedział mu, że należy żyć tak jakby miał jutro umrzeć, ale uczyć się tak jakby miał żyć wiecznie. No cóż… chyba poskutkowało, bo kilka dni później Jess dostał piątkę z tego feralnego przedmiotu. Dobra co ona tam brzęczy pod nosem? Mam założyć garnitur? Chyba oszalałaś kobieto, mogę co najwyżej założyć lepszą parę spodni i tę nową koszulę od dziadka. Co?! Nie pasuje?!! Nic z tego nie założę krawatu, nie licz na to… Wystarczy, że będę znosił to napuszone towarzystwo i się uśmiechał. Ha ha… w końcu i tak stanęło na moim… A nie mówiłem, że ja żądzę w tym domu! Ha ha ha - ale mam idiotyczny śmiech, no nie patrz się na mnie jak na wariata…
Uroczysta kolacja odbyła się o ósmej, byli na niej również rodzice Conrado. Jessowi coś tu podejrzanie ostatnio pachniało i nie wiele się pomylił. Pod koniec kolacji Conrado wstał, uniósł kieliszek z winem w górę i najpierw wypił zdrowie Nicole, a po chwili wyjął małe czerwone pudełeczko. Jess wiedział co się święci - zaręczyny jak w mordę strzelił. No, to mamusia zafundowała mu nowego tatusia. Bosko, nie żeby miał coś przeciwko, ale dlaczego musiała być przy tym prawie cała rodzina. On wcale by się nie pogniewał gdyby byli tylko we trójkę. Dobra to ich sprawa, nie jego… Tylko dlaczego ona musi pożerać go wzrokiem przez cały wieczór, a jak ktoś domyśli się, że są kochankami? Nie to nie możliwe. A jeśli? Co on wtedy zrobi? Fakt faktem, że to on jest tu poszkodowany, ale przecież nie ma dowodu na to, że Alice go do tego zmusiła. Właśnie dlatego Jess nie lubił rodzinnych uroczystości, za którymi Nicole przepadała. W tych sprawach różnili się najbardziej. On urodzony samotnik z niewielką liczbą przyjaciół (ograniczającą się zaledwie do siedmiu osób), ona urodzona wielbicielka imprez i wszelkiego rodzaju spotkań towarzyskich ( liczba przyjaciół - bliżej nieokreślona).
Dziadkowie od strony ojca oczywiście marudzili coś pod nosem, ale zmyli się ok. dziesiątej. Podobnie połowa pozostałych gości. Niestety ojciec wypił za dużo i nie mógł prowadzić, a Alice nie miała prawa jazdy. Musieli zostać na noc, gdyż mama bała się puścić ich do domu taksówką. Jakimś dziwnym trafem ona i Alice świetnie się dogadywały. To było przerażające… Zwłaszcza dla Jessa. Tego wieczoru Nicole pozwoliła wypić mu wina do kolacji i chyba za dużo się napił, ponieważ ledwo doczołgał się do pokoju spod prysznica. Kiedy dotarł do sypialni był tak zmęczony, że nie chciało mu się nawet palić światła. Wszyscy w domu już dawno spali tylko on tak się grzebał. W pokoju czekała go niezbyt miła niespodzianka. Gdy doczłapał się już do łóżka z myślą, że teraz zaśnie okazało się, że jest ono już przez kogoś zajęte. Jess wiedział tylko, że ten ktoś ładnie pachnie, ma delikatną skórę i zachęca go do położenia się obok. Był posłuszny. W głowie szumiał mu tylko alkohol, stracił prawie wszystkie instynkty samozachowawcze. Gdy zbliżył się do osóbki znajdującej się w jego łóżku dopiero wtedy spostrzegł, że jest nią Alice. Nie opierał się jednak kiedy go całowała. Odwzajemniał każdą jej pieszczotę, każdy pocałunek, dotyk. Po raz pierwszy odkąd się kochają Jess był całkowicie w to zaangażowany i pierwszy raz osiągnął maksimum podniecenia. To było dla niego nowe i nie zwykłe. Czuł jak przyjemne dreszcze przeszywają całe jego ciało, seks pochłonął go doszczętnie. Nic co działo się dookoła nie mogło zakłócić tego co miało miejsce u niego w sypialni. Całował bez opamiętania spragnione jego pieszczot ciało Alice. Nie wiedział co robi, był tak pijany, że nie zwracał na nic uwagi… Alice mogła robić z nim co chciała… Kiedy powoli budził się świat, wstała bezszelestnie, ubrała się, ale zanim wyszła z pokoju włączyła komputer Jessa i dopisała kilka stron tekstu do jego opowiadania, po czym wyszła. Jess obudził się z koszmarnym bólem głowy. Gdyby był w staniane pochłonąłby całe morze aspiryny i jogurtu. Pierwszą rzeczą jaką zrobił od razu po wstaniu było pójście (jeśli to w ogóle chodzeniem można nazywać) do łazienki i prysznic, dopiero potem poszedł do kuchni i zajrzał we wnętrze zbawiennej lodówki. Niestety, ktoś już bezczelnie wyżłopał wszystek jogurt jaki był w domu. Kiedy Jess przeżywał frustracje z tego powodu do pomieszczenia weszła Nicole i położyła na kuchennym blacie całą stertę jogurtów i kefirów.
-Cześć kochanie? Jak spałeś?
-Bywało lepiej… Czy mogłabyś tak nie krzyczeć? Strasznie boli mnie głowa… Nic nie mów, wiem, że wczoraj trochę przesadziłem… Kefir???????… Mój!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
-Oooooooo… Nie, nic z tego. Skoro wiesz już, że przesadziłeś, to jakaś kara musi być. - Nicole nie miała zbyt szczęśliwej miny - Masz dzisiaj kategoryczny zakaz zbliżania się do lodówki. Może mi wyjaśnisz co strzeliło ci wczoraj po pijaku do głowy, żeby wypisywać takie rzeczy w swoim opowiadaniu? Chyba nie chcesz mi powiedzieć, że ty już w tym wieku uprawiasz seks? Czy jest coś o czym mi nie powiedziałeś?
-Nie mamo. Skąd ci coś takiego przyszło do głowy? - na twarzy Jessa wciąż malował się jedynie wyraz udręki spowodowany bólem głowy i silnym kacem. - Ale mamo, ja wczoraj nie siadałem nawet przed kompem… O czym ty do mnie rozmawiasz?
-Conrado był ciekaw czy coś napisałeś, więc zajrzał do twojego opowiadania. Nie rób takich oczu. Sam mu wczoraj pozwoliłeś zaglądać do niego bez pytania i jest jeszcze jedna sprawa, którą mam ci za złe, ale to za chwilę… Więc wracając do sprawy… Zajrzał do niego i spostrzegł dość spory zapisany fragment. Mówiłeś, że chcesz tylko delikatnie zaznaczyć, że twoi główni bohaterowie pójdą ze sobą do łóżka, ale to przekroczyło moje wszelki wyobrażenia. Nie wiem co dla ciebie oznacza termin "delikatność", ale chyba mamy co do tego nieco odmienne zdanie. To na tyle kazania na ten temat. Teraz druga sprawa… - w ustach zdenerwowanej Nicole zabrzmiało groźnie. Jess zastanawiał się co jeszcze takiego zrobił wczorajszego wieczoru, że matka jest na niego, aż tak zła. Wiedział jedno, nigdy nie chciałby zostać jej wrogiem -Co miały znaczyć twoje wczorajsze słowa: Pocałuj mnie Conrado?
-CO?!????!!!!… Przecież ja nic takiego wczoraj nie mówiłem. Ja mogę znieść wiele, ale nie to kiedy ktoś próbuje mi wcisnąć nie moje słowa.
-Wypierasz się? No cóż ten jedyny raz mogę ci to podarować i minie cię kara, ale do lodówki i tak nie wolno ci się zbliżać…
-Ale dlaczego?… Mamo proszę mi zaraz łeb rozsadzi…
-Gdybyś wczoraj tyle nie wypił, to wszystko było by dzisiaj w porządku. Zmykaj teraz do pokoju i ubierz się jakoś normalnie. Nie zapominaj, że za dwie godziny masz iść do tego swojego przyjaciela, który jutro wyjeżdża. Tylko nie licz, że następnym razem znów ci się upiecze.
-Mamo?
-Tak kochanie?
-A tata już dawno pojechał do domu?
-Tak, a dlaczego pytasz? Chciałeś coś od niego?
-Nie, nieważne. Tak tylko pytałem.
-Trzymaj. - Nicole podała mu duży kubek kefiru. - Ale żeby mi to był ostatni raz. Umowa stoi?
-Tak jest, pani sierżant. Dzięki mamo… - Jess pocałował czule matkę w policzek i spojrzał głęboko w jej ciemne oczy. - Mówiłem ci już dzisiaj, że cię kocham? Bo jak nie to mówię: KOCHAM CIĘ… Dobra idę się ubrać i przeczytać to co napisałem… Chociaż nie przypominam sobie żebym wczoraj wieczorem siadał do kompa… No cóż, może to przez ten alkohol… Conrado jest w sypialni?
-Tak, ale…
No cóż, jak to u młodzieży bywa Jess nie zwrócił uwagi na ostatnie słowa matki i poszedł od razu w kierunku sypialni, w której znajdował się Conrado. Chłopak nie miał w zwyczaju pukać do cudzych drzwi (zwłaszcza ostatnio), więc wszedł bez zbytecznych ceregieli. Chwilę patrzył nieprzytomnym spojrzeniem na oświetloną promieniami słońca, półnagą postać mężczyzny, który wzbudził w nim jakieś dziwnie mieszane uczucia. Po chwili jednak podszedł do niego, objął za szyję i szepnął: Przepraszam… Conrado popatrzył mu głęboko w oczy, wyjął z rąk kubek z kefirem i odstawił na stół. Objął Jessa w psie, oparł go o drzwi tak, aby nikt nie mógł wejść do środka, zbliżył swoje rozpalone usta do miękkich warg chłopaka i pocałował go delikatnie pieszcząc dłońmi skórę pod koszulką. Oderwał się jednak od młodzieńca, ale ten nie wypuścił go ze swojego objęcia, a zamiast tego szepnął: Naucz mnie tego… Conrado ponownie zbliżył twarz do Jessa. Ich wargi zetknęły się ponownie. Tym razem jednak pocałunek był dłuższy. Mężczyzna pozwolił sobie na więcej… Delikatnie rozchylił wargi Jessa swoimi i subtelnie wsunął język we wnętrze jego ust. Po krótkiej chwili Conrado poczuł, że i chłopak odwzajemnia tę pieszczotę. Kiedy w końcu obaj oderwali się od siebie Jess jęknął jakby odczuł niewypowiedzianą ulgę. Stali tak jeszcze przez chwilę patrząc sobie w oczy. Jess jednak uwolnił przyjaciela z uścisku, zabrał kefir i bez słowa chwycił za klamkę…
-Jess…
-Tak?… - odparł Jess ledwie dosłyszalnym głosem.
-Nie dziw mi się… Ja tak dawno nie całowałem mężczyzny, że po twoich wczorajszych słowach zapragnąłem tego pocałunku… Proszę nie mów nic matce. Przynajmniej nie teraz, sam powiem jej w odpowiednim czasie…
-Nie ma sprawy… Idę, bo muszę się jeszcze przebrać. Na razie… i dziękuję to było niesamowite przeżycie… - Jess chwycił klamkę i sam nawet nie spostrzegł kiedy znalazł się u siebie w pokoju. Usiadł na łóżku i z niedowierzaniem dotknął drżącą ręką rozchylonych lekko, piekących warg.
Siedział tak dopóki zegar nie wybił drugiej po południu. Jess zerwał się z łóżka, chwycił świeżą koszulkę z półki i wybiegł z domu niemalże z prędkością światła. David czekał na niego w parku. Był blady, miał zaczerwienione od płaczu oczy. Kiedy przyszedł Jess rzucił mu się na szyję i rozpłakał. Chłopak pogładził jego lśniące włosy, przytulił mocno do siebie i wziął na ręce, a później zaniósł go do siebie do domu. Weszli bezszelestnie, tak że nikt ich nie zauważył, oczywiście oprócz tej rudej imitacji kota… Położył go na łóżku i nie odrywając wzroku od jego oczu zdjął z niego przyciasną koszulkę i nałożył mu swoją (często tak robili i nikogo to nie dziwiło). Patrzył na niego i nie mógł zrozumieć co się z nim dzieje… David zacisnął mu delikatnie ręce na szyi i przywarł do jego ramienia… Jess odruchowo już przyciągnął to wątłe ciało do siebie, położył się obok przyjaciel i przysunął go bliżej. David położył mu małą główkę na piersiach i wtopił swoje długie palce w jego ciemne włosy.
-Wiesz, gdybym był dziewczyną zakochałbym się w tobie… - na twarzyczce chłopca pojawił się lekki rumieniec spowodowany jego ostatnimi słowami.
-We mnie? Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego co właśnie powiedziałeś? We mnie nie można się zakochać, zresztą kto by ze mną wytrzymał na dłuższą metę… Och, ty moja nie mądra główko… - Jess pokiwał przecząco głową i uśmiechnął się sam do siebie.
-Nie śmiej się ze mnie, ja mówię całkiem poważnie… Bo wiesz… chodzi o to, że ja przy tobie czuje się bezpieczny. Od tamtego dnia kiedy mnie uratowałeś wiedziałem, że mogę ci zaufać. Wiesz jesteś moim najlepszym przyjacielem. Nie chciałbym cię kiedykolwiek stracić… Nie umiałbym już nikomu zaufać tak jak tobie…
-Skoro mówimy już o związkach i rozstaniach, to mam dla ciebie mały prezent… - Jess sięgnął po małą paczuszkę leżącą na biurku. - Miałem ci to dzisiaj dać, ale zapomniałem wziąć ze sobą. W gruncie rzeczy to dobrze, że tu przyszliśmy.
-Dlaczego?…
-Bo na ulicy byś mi takich rzeczy nie powiedział. Mam rację? No, a poza tym chyba należy mi się coś po takiej deklaracji…
-Co masz na myśli?…
-No jakiś buziak czy coś takiego… No nie rób takich oczu. Seksu ci przecież nie proponuje… Aaaa… tylko nie po głowie. Jeszcze mnie boli po wczorajszym… To co, mały buziak?
Jess nie czekał na odpowiedź tylko nachylił się nad zdezorientowaną twarzyczką i pocałował go w policzek. David nie wiedział przez chwilę co powinien zrobić, ale jego przyjaciel wiedział doskonale… Wstał z łóżka i poszedł do kuchni po sok, aby dać mu chwilę na powrót wśród ludzi. Kiedy wrócił młodzieniec wciąż siedział na łóżku i jakby z niecierpliwością wyczekiwał jego powrotu…
-Dlaczego wyszedłeś? - w głosie chłopca zabrzmiała nuta rozczarowania.
-Chciałem dać ci chwilę na ochłonięcie. Mam nadzieję, że się na mnie nie gniewasz? Przyniosłem sok.
-Dlaczego to zrobiłeś?
-No cóż, nie wiem. Po prostu zrobiłem. Ale chyba buziak w policzek to jeszcze nie zbrodnia, co? - Jess puścił oczko w stronę kumpla. - Hej rozchmurz się. Mamy wakacje. Trzeba się cieszyć życiem póki jesteśmy młodzi. Wiem, że chciałbyś zostać w Los Angeles, ale San Francisco nie jest, aż tak daleko, żebyśmy nie mogli się od czasu do czasu spotkać. Może nawet uda mi się przyjechać do ciebie. A poza tym kiedy poczujesz się samotny zawsze możesz do mnie zadzwonić. Nawet o czwartej nad ranem… Jakoś to przeżyję… Yyyyy przeżyję. Mniejsza z tym. Rozchmurz się, zawsze będę przy tobie. - Jess przytulił go, położył na łóżku i nachylił tak, jakby znowu chciał go pocałować, lecz nic w tym kierunku nie zrobił, na co kamień spadł z serca Davidowi. Leżeli tak rozmawiając o niczym i było im tak dobrze. W gruncie rzeczy Jess również nie był zachwycony tym, że David może już nie wrócić, ale ktoś w tym "związku" musiał się trzymać i nie tracić gruntu pod nogami. Tak naprawdę, to Jess był nie tylko aniołem stróżem Davida, ale przede wszystkim ostoją i filarem dzięki któremu Mały jeszcze się trzymał. Lubił mówić na niego "Mały", bo on wtedy tak rozbrajająco śmiesznie się wściekał. David był rzeczywiście mniejszy od Jessa, który miał 178cm, on w porównaniu do niego miał zaledwie 160cm. Przyjaciel czasem wykorzystywał to, że był wyższy oraz silniejszy, i kiedy stali na mostku w parku podnosił go, i sadzał na barierce tak, aby mógł spojrzeć mu w oczy. David lubił w nie patrzeć… Zawsze twierdził, że odbijają się w nich gwiazdy i kryje się wiele tajemnic do których Jess nie chce dopuścić nikogo, nawet jego… Co niekiedy sprawiało mu przykrość, zwłaszcza wtedy gdy chciał mu pomóc, a nie wiedział jak. Uważał również, że serce i oczy Jessa to jedyne księgi, które są dla niego zamknięte. Czasem go to drażniło, bo nie mógł mu wtedy pomagać, ale Jess świadomie nie dopuszczał go do tego co było w jego życiu złe. Nigdy nie wyrzucał z siebie gniewu. Uważał, że wszystko się samo ułoży. Czas leczy rany… -to jego dewiza. David położył głowę na jego piersi i zasnął, a Jess poszedł w jego ślady. Kiedy się obudzili było około szóstej. David zaczął się powoli zbierać do wyjścia. Jess odprowadził go do ośrodka i powolnymi ruchami ruszył w drogę powrotną… W domu czekała na niego kolacja. Matka gdzieś wyszła, Conrado siedział w salonie i przeglądał jakieś papiery. Nie był głodny, więc wszedł do salonu i usiadł na kanapie obok Conrado.
-Nie będę przeszkadzał jeśli tu posiedzę? - jego pytanie wzbudziło małe zaskoczenie, które uwidoczniło się na twarzy mężczyzny.
-Od kiedy o to pytasz? Przecież to twój dom…
-Ja nie pytam czyj to dom, tylko czy nie będę przeszkadzał.
-Jasne, że nie. Cieszę się nawet, że ktoś w końcu oderwał mnie od tej cholernej roboty. To naprawdę coś okropnego. Już czwarty raz poprawiam ten sam felieton i jak tym razem coś będzie nie tak to chyba zabiję tego starego grata. Co on sobie wyobraża, że ja nie mam nic ciekawszego do roboty tylko poprawianie jakiegoś tekstu…
-Mogę zobaczyć? - Jess nie czekając na pozwolenie nachylił się po tekst i rzucił na niego okiem. Przecież jest świetny. O co twój szef się czepia? -Jess podkulił nogi i zagłębił się w jego treści…
-Chyba właśnie o to… -odparł Conrado, spojrzał na młodzieńca i na myśl przyszło mu zdarzenie z ranka. Nagle zapragnąłby jakimś cudem ich wargi znowu się spotkały…
Jess właśnie skończył czytać artykuł i chciał go odłożyć na miejsce. Nie chciało mu się jednak wstawać z miejsca, dlatego nachylił się w stronę stolika. Zachwiał się i niewiele brakowało, żeby się przewrócił i uderzył o niego głową. Na ratunek na szczęście pospieszył mu Conrado, który złapał go zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć.
-Nic ci nie jest? Wiesz jaka bura by mi się dostał gdybyś zrobił sobie krzywdę?
-Przepraszam, ja nie chciałem… Zakręciło mi się w głowie i za mocny się nachyliłem… Przepraszam… - w oczach Jessa malowało się przerażenie.
Ten przerażony wzrok sprawił właśnie, że Conrado usadził go na kolanach i przytulił, a po chwili kiedy bicie serca Jessa się ustabilizowało złożył pocałunek na jego drżących wargach… Chłopak nie sprzeciwiał się niczemu, w końcu sypia już z Alice, więc lepiej żeby Conrado zdradził jego matkę z nim niż z kimś obcym. Mężczyzna wziął go na ręce, zaniósł do sypialni i położył na łóżku. Nie przerywając pocałunków powoli rozpinał jego koszulę. Zdejmując ją z niego, przeszedł na napiętą skórę szyi i dalej, aż do jego spiętego brzucha. Jess dopiero wtedy zrozumiał co może się za chwilę stać, ale bał się odezwać. W milczeniu pozwalał robić ze sobą wszystko… Conrado spojrzał na niego i z troską w głosie zapytał:
-Jesteś pewien, że chcesz ze mną stracić dziewictwo?
Jess nic nie odpowiedział, pocałował tylko Conrado i miał cichą nadzieję, że nie wróci do tego pytania. Mężczyzna całował go namiętnie, goręcej niż tego popołudnia i zdawało się Jessowi, że już nigdy nie odessie się od jego ust. Niespodziewanie, kiedy rozpinał mu spodnie zadzwonił telefon. Jakież to było zbawienie dla Jessa. Telefonował szef Conrado, pytał jak mu idzie przeróbka i dlaczego jeszcze mu jej nie przesłał. Jakiż Jess był mu wdzięczny… Kiedy rozmawiali wymknął się do łazienki wziąć prysznic, a potem cichutko położył się do łóżka i udawał, że śpi… Około północy do pokoju wszedł Conrado. Usiadł na skraju łóżka i przez chwilę patrzył na śpiącego chłopaka. Jess otworzył oczy i napotkał jego spojrzenie.
-Dlaczego chciałeś się ze mną kochać?
-Z ciekawości i nie tylko… Ufam ci i wierzą, że nie zrobiłbyś mi krzywdy. - spojrzał na niego z ciekawością - Czy jest coś o czym chcesz ze mną porozmawiać?
-Skąd taki pomysł?
-Widzę to w twoich oczach…
-Czy przeszkadza ci to, że jestem biseksualistą?
-Nie, dlaczego pytasz?
-Bo wiąże się to z moim następnym pytaniem. Czy widzisz coś złego w tym, że kochając twoją matkę czuję do ciebie pociąg seksualny?
-Nie… -na twarzy Jessa pojawiło się zmieszanie - Czy to znaczy, że chcesz się ze mną kochać tylko dlatego, że jestem chłopakiem i pociągam cię?
-Nie, źle mnie zrozumiałeś. Podobasz mi się i mogę zaryzykować nawet stwierdzenie, że zakochałem się w tobie. To jednak nie oznacza, że przestałem kochać twoją matkę… Wiesz kiedy wczoraj powiedziałeś, że chcesz, żebym cię pocałował nagle odżyły dawne wspomnienia…
-Jakie? Oczywiście jeśli wolno wiedzieć.
-Kiedy kończyłem studia byłem w stałym związku z synem jednego z dziekanów. Przynajmniej wtedy ten związek wydawał się stały… Po obronie pracy magisterskiej pojechaliśmy w moje rodzinne strony, do moich rodziców. Było jak w marzeniach. Niestety pod koniec naszego pobytu tam coś zaczęło się psuć. Ja jak zawsze uważałem, że to moja wina. On był starszy o trzy lata, czułem że nawet gdyby to była jego wina ja powinienem wziąć za nią odpowiedzialność. Kiedy mieliśmy już wyjeżdżać powiedział, że kiedy dojedziemy do domu musimy poważnie porozmawiać. Nigdy nie bałem się żadnej rozmowy tak jak tej. Wyjaśniliśmy sobie wszystko i było jak dawniej… A przynajmniej ja chciałem w to wierzyć. Trzy lata później w piątą rocznicę naszego związku po kolacji spędziliśmy namiętną noc. Przenigdy wcześniej nie kochaliśmy się do upadłego tak, jak tamtej nocy… Było cudownie… najbardziej bolało jednak przebudzenie… Wiesz w takich chwilach marzysz o tym, by ta druga połówka była obok kiedy się obudzisz… Ja zamiast niego znalazłem kopertę na poduszce, a w niej klucze od mieszkania. W liście napisał, że przeprowadza się do Nowego Yorku i zaczyna nowe życie. To nie oznacza jednak, że o mnie zapomni, ale chce ułożyć sobie je od nowa. W Los Angeles nic go nie trzymało poza mną, ale to za mało żeby zostać. Od tamtego dnia z nikim się nie całowałem ani nie kochałem. Mam na myśli oczywiście mężczyzn… Między innymi dlatego moja matka tak ci się dziwnie przyglądała. Cóż może ona kiedyś pogodzi się z moim biseksualizmem. Zawsze drażniło ją to, że nie mogę się zdecydować… No cóż, teraz wiesz dlaczego tak bardzo zapragnąłem dzisiaj twojego ciała… Śpij, jutro czeka cię ciężki dzień. Z tego co wiem ten twój David wyjeżdża, więc powinieneś być wypoczęty, żeby podtrzymać go na duchu.
-On nie jest mój… - szepnął Jess kiedy Conrado zniknął za drzwiami pokoju.
Ranek był niezwykle słoneczny. Jess wstał dość wcześnie i od razu po małej czarnej wyszedł z domu, aby spędzić z Davidem chwile do jego odjazdy. Kiedy dotarł do budynku z czerwonej cegły, do tego samego przed którym zatrzymał się kilka miesięcy temu, spostrzegł jak młodzi ludzie rozmawiają z dyrektorką ośrodka.
-Ale to nie możliwe. Już to państwu tłumaczyłam, że nie mogą państwo zabrać Davida do siebie na stałe…
-Co ty sobie, kurwa ubzdurałaś stara szmato. Przecież rozmawialiśmy z sędzią i powiedział, że możemy…
-Tak, ale dopiero kiedy sąd wyrazi zgodę na adopcję. Niech mnie pan zrozumie… Takie są procedury.
Mężczyzna był tak wściekł, że chciał rzucić się na starszą panią, ale Jess skutecznie go zatrzymał. Wyrwał mu się jednak po chwili i ruszył w stronę centrum miasta. Kobieta, która mu towarzyszyła powiedział, ze będą o czwartej i pobiegła za nim. Dyrektorka opadła ciężko na schody i złapała się za głowę.
-Przepraszam, czy wszystko porządku?
-Nic nie jest w porządku młody człowieku. Z początku oni byli tacy mili, a teraz… Sam widziałeś, tak się boję o Davida… Niestety nic nie można już zrobić jeśli chodzi o jego wyjazd na wakacje. Cóż, idź już do niego, bo gotów dostać histerii, że się spóźniasz i może coś ci się stało.
-Na pewno nic pani nie jest?
-Tak, jeśli o mnie chodzi to może być… Przeżyje…
Jess pomógł jej wstać i poszedł do pokoju Davida. Chłopak siedział przy oknie i kończył portret przyjaciela z parku. Właśnie zastanawiał się jak dobrać kolor do jego oczy. To było coś pomiędzy szarym granatem, a czernią… W końcu zdecydował się pomieszać te kolory i uzyskać zadawalający efekt.
-Pokaż, co malujesz? - zapytał Jess stojąc w drzwiach.
-Przestraszyłeś mnie… nie mogę pokazać. Poczekaj jeszcze chwilę to sam zobaczysz. Jess nie dotykaj, daj skończyć, została mi już tylko koszula… Daj żyć!!!!
-OK. Ale żebym nie usłyszał, że mam cię gdzieś i o tobie zapomniałem…
-HA ha… nie bądź taki dowciapny.
-Nie jestem! Poświęcam się, wstaję rano i biegnę do ciebie, żeby spędzić z tobą jak najwięcej czasu, a ty samolubie tak mi się odwdzięczasz? - Jess opadł ciężko na łóżko.
-Taaak… Jess, ja po prostu przed wyjazdem chce ci to dać… Czy ty nie możesz wysiedzieć spokojnie chociaż pięć minut?!
-Dobra, już dobra, zamykam się.
Po kilkunastu minutach na twarzy Davida pojawił się prześliczny uśmiech oznaczający zakończenie przez niego pracy. Wstał wyjrzał przez okno i wciągnął powietrze w płuca, a po chwili usiadł na łóżku obok Jessa. Popatrzył na niego i z nieznikającym wyrazem zadowolenia podał mu blok. Jess patrzył na niego ze zdumieniem.
-Czekaj, ty chcesz mi wmówić, że to ja?
-A… co… nie jesteś podobny?… Myślałem, że sprawię ci radość, ale widocznie… - na twarzy chłopca pojawiła się nutka rozżalenia pomieszana ze smutkiem.
-To jest rewelacyjne, ja po prostu nie wiedziałem, że ktoś może na mnie w ten sposób spojrzeć.
-Co chcesz przez to powiedzieć?
-No, nigdy nie sądziłem, że ktoś to zauważy. Jesteś pierwszą osobą, która poza dziadkiem zna mnie tak dobrze. Wiesz, żeby zauważyć mój egocentryzm, który bije stąd chyba na kilometr to już trzeba być naprawdę rozgarniętym. Jestem pełen podziwu.
-Powiedz od razu, że ci się nie podoba, a nie…
-Ależ on mi się bardzo podoba i to co powiedziałem to szczera prawda. Wiesz, ja naprawdę jestem egoistą. Może ty tego nie zauważasz, a to to zwyczajny przypadek, ale taka jest prawda. Kiedyś sam się przekonasz. Ja nie zawsze jestem taki jak przy tobie…
-To znaczy jaki?
-No wiesz, roześmiany, pogodny, stający w obronie słabszych, "normalny". W domu potrafię pokłócić się z matką, z ojcem zdarza się rzadko kiedy, ale się zdarza… Wiesz, ja w rzeczywistości nie jestem taki nieskazitelny jak się niektórym wydaje. Jestem egoistycznym egocentrykiem myślącym wyłącznie o sobie, aczkolwiek nie zawsze. Co chyba daje się zauważyć. Każdy artysta jest w pewnym stopniu egoistą. -puścił oczko w jego stronę i wyrwał kartkę z bloku. - Wiesz, chyba potrzebne ci są sztalugi… Zdaje się, że dziadek ma jakieś na strychu. Pogadam z nim, na pewno zgodzi się żebym ci je przywiózł… No nie patrz na mnie jak wół na malowane wrota, to nic wielkiego. Jak wrócisz to zbiorę cię do niego, co ty na to?… Jak na lato?
-Bardzo chętnie, chciałbym go poznać. Może dowiedziałbym się o tobie czegoś więcej… Przepraszam. - David spuścił wzrok w dół.
-Za co mnie przepraszasz?
-Bo nie powinienem był mówić, że będę się o ciebie pytał. Uważam, ze jeśli chcesz mi coś powiedzieć to sam to zrobisz. Przepraszam.
-Ale ja się wcale nie gniewam, możesz rozmawiać z nim na każdy temat, nawet na mój. Wcale nie będę zły. Ja po prostu go znam i wiem, że nie zdradzi moich tajemnic. On jest inny niż wszyscy dziadkowie tego świata. Jest wyjątkowy, tak jak ty.
-Nie żartuj sobie ze mnie. Ja za nic w świecie nie jestem i nie będę wyjątkowy.
-Dla mnie jesteś wyjątkowy. No, a poza tym namalowałeś mój portret i to już sukces. Właściwie podwójny, ponieważ pokazałeś mnie takim jakim jestem. I za to jestem ci wdzięczny.
-Nie pleć głupstw. Ja po prostu takiego cię widzę.
-No cóż, nie będę się z tobą sprzeczał. Może gdzieś pójdziemy, jest ładna pogoda, nie sądzisz?
-Tak, to prawda. Może pójdziemy do parku. Dawno tam nie byliśmy razem, ale tak naprawdę razem. Ostatnio odnoszę wrażenie, że coś jest nie tak i zaczynamy się od siebie oddalać. To smutne. Robisz to dlatego, bo jest możliwość, że wyjadę stąd?
-Nie, wydaje ci się. Nic się nie zmieniło. Rozchmurz się. Dzień dopiero się zaczyna. Mamy czas do czwartej. Przez te godziny może wydarzyć się wiele rzeczy. Wiesz, w sumie możemy dzisiaj pojechać do dziadków. To tylko kilka przecznic stąd. Z pewnością się ucieszą. Zwłaszcza babcia, lubi takie chucherka jak ty, bo ma kogo dokarmiać. Powaga, dlatego staram się zawsze trafić po porze obiadowej, ale my chyba dzisiaj tak szybko nie wyjdziemy.
Ruszyli w stronę czarownej i harmonijnie "udekorowanej" alei, która o tej porze roku wyglądała prześlicznie. Co rusz kwitły piękne kwiaty i roznosiła się przyjemna woń. Spotkać tu można było różne rośliny, nie tylko te, które rosną wszędzie, ale i te egzotyczne, którym odpowiada klimat. Po piętnastu minutach szybszego marszu stanęli przed małym, białym domkiem. Na werandzie w wiklinowym, bujanym fotelu siedziała starsza pani i robiła na drutach, a nie opodal niej siedział starszy pan pogrążony w jakiejś lekturze. Z daleka wyglądali jak szczęśliwa para starszych ludzi, nieco znudzonych życiem, tym co ich otacza. Ot taka zwykła para staruszków. Właśnie ci ludzie byli dziadkami Jessa. Od razu ich spostrzegli i zawołali. Babcia była niezmiernie szczęśliwa, gdyż jej ukochany wnuk nigdy nie przyprowadzał do nich znajomych. W jednej chwili poszła do kuchni, zaparzyła herbatę i pokroiła ciasto z owocami. Była to kobieta, która na przekór latom jakie już upłynęły miała w sobie dużo energii. Jej oczy nie był jeszcze aż tak przygasłe jak innych, twarzy nie pokryła niezliczona ilość zmarszczek… No, i ten nieznikający z jej warg uśmiech. Dziadek był raczej spokojnym mężczyzną w sile wieku, na którym niestety wiek i chore serce wywarły duży wpływ. Zdawał się jednak nie zwracać na to uwagi i żyć dalej tak, jakby nic się nie stało. Był nieco zgarbiony, chodził lasce i utykał na prawą nogę, ale to nie przeszkadzało mu w chodzeniu na długie spacery z żoną albo Jessem. Zawsze był pogodny, ale tego popołudnia w jego twarzy odbijał się niepokój. To zmartwiło Jessa, ale nie mógł dać nic po sobie poznać. Był naprawdę rewelacyjnym aktorem… Zresztą, miał się od kogo uczyć… Rodzice zawsze odgrywali przed nim komedię, która z czasem stała się dramatem, a później zwykłym, codziennym przedstawieniem. Może nie był to idealny spektakl, za to obsada była iście wyborna.
-Jess to mój prawdziwy skarb… Opiekuj się nim kiedy mnie już zabraknie. Co wydarzy się już niedługo. - powiedział dziadek kiedy zostali sami.
-Niech pan tak nie mówi…
-Kiedy to szczera prawda. Moje ostatnie wyniki badań nie są najlepsze, więc spodziewam się najgorszego. Chcę mieć pewność, że będzie miał w tobie oparcie przez ten czas. Zrozum on miewa czasem humory jak baba w ciąży. Jest egoistycznym egocentrykiem. Chyba każdy pisarz tak ma… No i przestań mówić do mnie per pan. Mów do mnie dziadku. Będzie mi o wiele milej. Dobry z ciebie człowiek. Musi mu na tobie bardzo zależeć skoro przyprowadził cię tutaj. Gdybyście byli homoseksualistami tworzylibyście naprawdę świetną parę. Zdaje się, ze nikt oprócz nas nie zna go tak dobrze. On zawsze był w sobie zamknięty. Ma swój własny świat, do którego wpuszcza jedynie najbliższych.
-Dlaczego mówi mi pan takie rzeczy? - dziadek chrząknął i spojrzał na Davida spod krzaczastych brwi. - To znaczy… dlaczego dziadek mi to mówi?
-Ponieważ jesteś dobrym człowiekiem i moja intuicja podpowiada mi, że twoja nić przeznaczenia w dość znaczący sposób splata się z jego, ale to on będzie się tobą opiekował, nie ty nim… Oho, już wracają. Ciekawe co moja żona tym razem przygotowała na obiad. Mamy przecież specjalnego gościa. Trzeba go godnie ugościć.
-Niech dziadek tak nie mówi. Ja naprawdę nie chce sprawiać kłopotu.
-Ależ to żaden kłopot. Wręcz przeciwnie sprawiliście nam radość swoim przyjściem. - w drzwiach stała babcia z wazą z zupą. - Jess i tak rzadko nas odwiedza. To nic specjalnego, zwykła pomidorowa, ale mam nadzieję, że będzie ci smakowała. Widzę, że mąż pozwolił mówić ci do siebie "dziadku", a więc i ja nie będę gorsza. Mów do mnie babciu, OK.?
-Bardzo państwu dziękuję. Jesteście dla mnie tacy mili, chociaż mnie nie znacie.
-Przyjaciele Jessa są naszymi przyjaciółmi. - powiedział dziadek i na czas obiadu zapadła cisza.
Zostali z nimi jeszcze pół godziny, ale musieli wracać ponieważ David nie długo wyjeżdżał. Chcieli się jeszcze sobą nacieszyć. W końcu nie zobaczą się przez mniej więcej dwa miesiące. A to szmat czasu.
Kiedy stanęli przed domem dziecka była już tam ta para, która miała go zabrać. Gdy tylko go zobaczyli, kobieta podbiegła do niego i rzuciła mu się na szyję. Zaczęła go ściskać i bacznie mu się przyglądać. Była rozanielona. Jej mąż wyglądał na równie zadowolonego jak ona, że go widzi. Przez moment Jess pomyślał, że może dobrze by było, aby David znalazł u nich dom. Po chwili jednak ta myśl zabolała go, chociaż nie odnajdował przyczyny bólu. Kobieta uwolniła go z uścisku i kazała mu zacząć znosić walizki. Widać było, że bardzo się niecierpliwi i chce jechać już do domu. Jess pomógł mu z torbą i poczekał, aż zniknie mu z horyzontu. Do domu wrócił przybity. Nie tknął nawet kolacji… Od razu poszedł do łazienki, wziął kąpiel, a następnie podążył do pokoju i całą czas siedział przed kompem czekając na telefon od Davida. Niestety czekał na próżno. Na szczęście zabrał jego rysunek. Będzie mógł go oprawić i powiesić na ścianie w anty ramie.
***
San Francisco było dla Davida ogromny. Tyle olbrzymich wieżowców i drapaczy chmur nigdy nie widział. A przynajmniej nie na raz… Był podekscytowany, zafascynowany tym, co dzieje się dookoła niego. Kiedy dojechali na miejsce było około pierwszej w nocy. David od razu po przyjeździe poszedł do "swojego" pokoju, ale nie mógł zasnąć. Zastanawiał się czy powinien zadzwonić do Jessa, chociaż jest tak późno. Czy będzie czekał na telefon od niego? Czy śpi, co robi jeśli nie poszedł spać? Może pisze jakieś opowiadanie… Czy myśli o nim? W końcu zmęczony zasnął. Rano obudziła go krzątanina i zapachy dochodzące z kuchni. Pani domu - młoda, ładna szatynka o angielskim akcencie, ubrana w długą do kostek zieloną sukienkę nakrywała do stołu, a pan domu czytał gazetę. Gdy spostrzegł chłopaka odłożył najnowszy numer New Jork Times'a i posadził na krześle obok siebie.
-Posłuchaj młody człowieku. - zaczął poważnie. - W tym domu obowiązują pewne zasady. Po pierwsze: czas do kiedy możesz być poza domem to 22:00, ale nie później. Po drugie: jeśli masz jakiś problem to nam o tym powiedz. Po trzecie: nie tolerujemy: kłamstwa, narkotyków, papierosów i alkoholu. Po czwarte: mów do nas po imieniu. Ja nazywam się Joe, a moja żona Sylwia. Pochodzimy z Anglii, jeśli cię to interesuje. Miałeś jakiś przyjaciół w Los Angeles?
-Tak. Jednego przyjaciela, no i znajomych w domu dziecka.
-A jak twój przyjaciel zareagował na wyjazd?
-Było mu smutno, źle się z tym czuł. On jest inny niż wszyscy. Jest trochę zwariowany, zamknięty w sobie. Uratował mnie kiedyś od pobicia. Od tego momentu jesteśmy przyjaciółmi.
-A on uważa podobnie?
-Tak… Dlaczego pytasz o to?
-Z czystej ciekawości. Wolałbyś być teraz w Los Angeles czy tutaj z nami?
-Nie wiem, nie myślałem o tym…
-Dobrze nie będę cię już więcej męczył. Pomyślałem, że może wybralibyśmy się dzisiaj na zakupy. Kupilibyśmy ci komórkę. Mielibyśmy wtedy pewność, że nic ci nie jest i mógłbyś do nas dzwonić gdybyś czegoś potrzebował albo gdybyś się zgubił.
-Ale ja mam komórkę. Dostałem w prezencie od Jessa. Powiedział, że daje mi ją, ponieważ chce mieć pewność, że u mnie wszystko w porządku. Poznaliście go. To ten chłopak, który znosił moją walizkę.
-Tak. To prawda. No cóż, w takim razie wybierzemy się byle gdzie za miasto. Popływamy gdzieś nad jakimś jeziorem, zjemy coś na świeżym powietrzu. Spałeś kiedyś pod namiotem?
-Nie…
-To w takim razie nie mamy co dyskutować. Po śniadaniu Sylwia pomoże ci się spakować i jedziemy…
Droga jaką wybrał Joe była naprawdę cudowna. Lasy, pola, łąki… Wszystko to zaczynało się tuż za miastem. Krajobraz jak z bajek i książek. Brakowało jedynie elfów, leśnych wróżek, krasnoludków i innych baśniowych stworzeń. Po dwu i pół godzinnej jeździe zatrzymali się na małej polanie i rozbili dwa namioty. Jeden dla Jessa, drugi dla nich. Później wysłali go po chrust na ognisko.
-Jak myślisz, spodoba mu się u nas? Chciałabym, żeby został…
-Ten cały Jess mi się nie podoba. On jest za bardzo do niego przywiązany. Musimy zrobić coś, żeby o nim zapomniał, może w jakiś cudowny sposób to się uda.
-Joe, to czwarty chłopiec, którego bierzemy na wakacje… Nie chce się znów rozczarować. Obiecałam mamie, że jak tylko znajdziemy kogoś odpowiedniego to wrócimy do domu. Tak dawno nie byłam w Londynie… Stęskniłam się za tymi wszystkimi uliczkami, za przyjaciółmi. Ciekawe, czy Karol znowu odwalił jakiś numer swojej matce. Swoją drogą podziwiam jednak królową Elżbietę, że znosi jego wybryki. Tak samo zresztą jak Harrego… O, David wraca. Widzę, że udało ci się zebrać dużo chrustu.
-Tak. Czy mam pomóc w czymś jeszcze?
-Nie, czy coś się stało?
-Nie. Ja chciałem pójść na spacer i zadzwonić do Jessa. Pewnie zastanawia się czy u mnie wszystka OK. nie dzwoniłem do niego odkąd tu jestem. Z pewnością martwi się o mnie. To ja niedługo wracam.
-Dobrze, tylko nie oddalaj się zbyt daleko. - Sylwia nie była zbytnio zachwycona tym, że David tyle myśli o tym całym Jessem. Z niewiadomych przyczyn, znanych tylko tej dwójce, chcieli oni by chłopak zapomniał o wszystkich przyjaciołach z Los Angeles.
Tymczasem główny zainteresowany całą ta sprawą przechadzał się wśród drzew i próbował dodzwonić się do przyjaciela. Udało mu się to dopiero kiedy wyszedł na małą polanę, pośrodku, której leżało niewielkie jezioro. Usiadł na pniu obalonego drzewa i z niecierpliwością oczekiwał, aż usłyszy po drugiej stronie znajomy głos.
-Tak, słucham? - odezwał się Jess. - Kto mówi?
-To ja, David… -chłopak był nieco wystraszony kiedy go usłyszał, gdyż brzmiał zimno i oschło. - Przepraszam, że nie dzwoniłem wcześniej, ale…
-Nie nic się nie stało. Cieszę się, że zadzwoniłeś. Co u ciebie?
-U mnie? Wszystko w porządku. Jesteśmy nad jeziorem. Przyjechaliśmy tu na kilka dni. Wiesz, jestem po raz pierwszy pod namiotem. Jest super…
-Cieszę się razem z tobą… - głos Jessa brzmiał tak, jakby coś go martwiło, ale David nie zwracał już na to uwagi. - Podoba ci się tam?
-Tak. Ale chciałbym, żebyś tu był razem ze mną. Przyjedziesz tu z dziadkiem?
-Może kiedyś cię odwiedzę na razie nie mogę. Mam parę spraw do załatwienia. Za pół godziny przyjeżdża po mnie ojciec, więc będę kończył…
-Ale mówiłeś, że wakacje spędzasz tylko z mamą. Jess, czy coś się stało?
-Nie, musimy jechać do adwokata. Ma nam przedstawić jakąś ważną sprawę. Zadzwonię później… Pa… -Jess odłożył słuchawkę bez jakichkolwiek wyjaśnień.
-Jess… Co się dzieje? - niestety nie było już żadnej odpowiedzi.
David mniej ochoczo niż przedtem ruszył w drogę powrotną.
-Kochanie, co się stało? - spytała Sylwia.
-Tak. Dzwoniłem do Jessa, ale nie mogliśmy długo rozmawiać, ponieważ szedł do adwokata. Czuję, że coś się stał, ale on nie chciał mi nic powiedzieć…
-Nie przejmuj się, to na pewno nic strasznego. - zapewniał go Joe.
***
Nad Los Angeles zapadł wieczór. Na ulice miasta wylał się tłum młodzieży. Były wakacje, wszyscy się tym cieszyli… ale nie Jess. Kiedy każdy spieszył na jakąś prywatkę on siedział na korytarzu szpitalnym i zastanawiał się czy powinien wejść do pokoju, w którym leżał jego dziadek. Wczoraj wieczorem zasłabł w domu i zabrała go karetka. Jess strasznie się bał, że dziadek z tego nie wyjdzie, a przecież za parę dni ślub jego ukochanej córki.
Czy zawsze musi tak być, że aby ktoś był szczęśliwy ktoś musi cierpieć? Jess miał pretensje do całego świata. Denerwowało go, że jego znajomi poszli na prywatkę, jacyś ludzie wzięli dzisiaj ślub. Gdyby mógł rozwaliłby cały świat… Chciał, żeby cierpiał z nim cały wszechświat. W domu był nie przyjemny. Pyskował, miał fochy, humory. Zamykał się w pokoju i leżał na łóżku… Nie płakał, myślał… dlaczego wszystko co złe spotyka właśnie jego. Czy on choć raz nie może być szczęśliwy? Czy on od życia wymaga zbyt wiele?…
Do pokoju dziadka wszedł lekarz. Jess siedział już pół dnia w szpitalu i na nikogo nie zwracał uwagi. Nawet nie wiedział czy stan dziadka się poprawił czy pogorszył. Myślał, cały czas zastanawiał się dlaczego wszystko co złe przytrafia się właśnie jemu. Po długiej chwili z pokoju wyszedł lekarz. Usiadł na krześle obok Jessa i powiedział mu coś co od razu poprawiło mu humor:
-Twój dziadek pyta czy długo będziesz siedział na tym korytarzu czy może łaskawie do niego wejdziesz… Nie przejmuj się, on jutro wyjdzie. To nic poważnego, spadek ciśnienia i tyle. Głowa do góry.
Jess patrzył na niego jak wół na malowane wrota, ale ocknął się szybko i z zapałem wbiegł do pokoju. Rzucił się na szyję ukochanemu dziadkowi. Tak naprawdę to tylko przy nim zachowywał się jak dziecko, tyko on potrafił wydobyć z niego te dziecięce zachowania i uczucia. Mimo, że dziadek czuł się dobrze Jess wiedział, czuł, że coś jest nie tak. Jego oczy były jeszcze posępniejsze niż zawsze, a na twarzy nie udawało się już odczytać tej jego drugiej ukrytej osobowości, którą znał tylko jego wnuk. Obaj wiedzieli, że to ich ostatnie chwile. Jak nikt inny potrafili porozumiewać się bez słów. Czuli jak coś tracą bezpowrotnie.
-Dziadku, ty nigdy mnie nie opuścisz, prawda? - zapytał Jess z dziecinnością jakiej dawno nikt już nie słyszał. - obiecaj, że nigdy mnie nie zostawisz.
-Chciałbym, ale wiesz, że to nie możliwe. Śmierć kiedyś po mnie przyjdzie….
-Ale obiecaj… - w jego oczach pojawiły się łzy.
-Obiecuję, że niezależnie od tego gdzie będę, zawsze będę się tobą opiekował. Kocham cię jak własnego syna. Będzie mi ciebie brakowało…
-Nie mów tak…
-Dobrze, już dobrze. Idź już do domu, bo jest bardzo późno i będę się o ciebie martwił. Ucałuj ode mnie swoją mamę i pozdrów tego całego… jak on tam miał? -jak zawsze udał, że zapomniał -A Conrado. No idź już sobie. Jak będziesz mnie chciał jeszcze jutro tu odwiedzić to musisz przyjść przed 10:00. No uściskaj mnie jeszcze i idź sobie. No spadaj.
-Pa dziadku.
Kiedy chłopak opuścił pokuj, dziadek zgasił światło, ale wbrew pozorom nie zamierzał wcale zasnąć. Leżał w swoim szpitalnym łóżku, a z oczu płynęły mu łzy, ponieważ nie umie powiedzieć swojemu najukochańszemu wnukowi, że zostało mu tylko kilka dni życia. Zawsze inaczej to sobie wyobrażał. Ludzi, którzy go otaczali traktował zimno do momentu, kiedy na świat przyszedł Jess. I co było w tym wszystkim zadziwiające to to, że z każdym dniem odnajdywał w nim siebie. Byli niemal jak dwie krople wody. Obaj tak samo uparci, obaj tak samo kochali życie i obaj przeżyli swego rodzaju koszmar. Ale była jedna rzecz, która ich od siebie różniła, lecz to nie czas ani miejsce by o niej wspominać. W tym miejscu można tylko powiedzieć, że ich życie zakończyło się w zupełnie różny sposób i w zupełnie innych okolicznościach. Staruszkowi wydawało się, że jeśli będzie traktował życie z dystansem to uda mu się umrzeć nie mając żalu, że musi już odejść. Ale jedna mała istotka całkowicie odmieniła jego życie. W końcu zasnął. Jess wrócił do domu i usiadł przed laptopem… Nic jednak nie zapisał. Wpatrywał się w leżącą nieopodal komórkę i zastanawiał się czy powinien zadzwonić do Davida. Wreszcie wziął ją do ręki i postanowił zadzwonić. W słuchawce odezwał się zaspany głos przyjaciela.
-Słucham? Kto mówi?
-Obudziłem cię? Przepraszam to ja, Jess.
-Cześć! - zawołał David ożywionym głosem. - Co u ciebie?
-Wszystko w porządku, a u ciebie? - głupio mu było go okłamać, ale po co ma go martwić, przecież nie można być aż takim egoistą. - Jak się bawisz w San Francisco?
-Dobrze. Joe i Sylwia zabrali mnie pod namiot za miasto. Tu jest naprawdę cudownie.
-Chciałbyś z nimi zostać?
-Dlaczego o to pytasz?
-Z czystej ciekawości…
-Ciekawość to pierwszy stopień do piekła. Czy stało się coś o czym nie chcesz mi powiedzieć?
-Nie, skąd to pytanie? Zastanawiam się czy tu jeszcze kiedyś wrócisz, bo wpadłem na pomysł gdzie mógłbym cię zabrać na wycieczkę… Ale nie wiem jakie są ich plany. Chciałbym zabrać cię w daleką podróż… Może nawet aż do Nieba… - na krótką chwilę zapadła głucha cisza - Stęskniłem się za tobą. Przepraszam za moje wcześniejsze zachowanie, ale miałem do załatwienia na prawdę ważną sprawę.
-Rozumiem. Nie musisz mi się tłumaczyć.
-Wiem, ale chciałem. Kończę, bo jutro muszę być wcześnie na nogach. Wiesz, jadę do ojca…
-Tęsknię za tobą… Dobranoc.
-Ja za tobą też. Kolorowych snów.
Jess pierwszy odłożył słuchawkę. Było mu lżej na duszy, że z nim pogadał. Miał jednak wyrzuty sumienia, że go okłamał. Z drugiej strony nie chciał go martwić, przecież nie jest pępkiem świata. David był jedyną osobą w stosunku, do której nie zachowywał się egoistycznie…
Tydzień później przyszła chwila, na którą od dawna czekała Nicole. Właśnie stał przed lustrem ubrana w długą białą suknię. Cała aż promieniała. Jess nie mógł się na nią napatrzeć. Była inna niż na co dzień. Conrado pojechał do kościoła i tam czekał na swoją narzeczoną. Nicole miała tradycyjnie przyjechać oddzielnie do kościoła i zostać poprowadzona do ołtarza przez ojca i syna. Kiedy ich powóz dotarł do staro gotyckiego sanktuarium, i kiedy stanęła w drzwiach dech jej zaparło ze szczęścia. Powoli w takt muzyki podążała w stronę ołtarza. To był najpiękniejszy kościół w ich okolicy. Trójskrzydłowy ołtarz przedstawiał scenki rodzajowe z Nowego Testamentu, a na ścianie widniał piękny złoty napis: "Tak trwają: wiara, nadzieja, miłość. Te trzy, a z nich największa jest miłość." Podczas ceremonii Jess był zamyślony. Jego myśli błądziły po wspomnieniach z przeszłości.
-A teraz powtarzaj za mną - zwrócił się do Conrado kapłan - Ja, Conrado…
-Ja, Conrado…
-… biorę sobie ciebie, Nicole, za żonę…
-… biorę sobie ciebie, Nicole, za żonę…
-… i ślubuję Ci: …
-… i ślubuję Ci: …
-… miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
-… miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
- A teraz ty Nicole.
-… biorę sobie ciebie, Conrado, za męża…
-… biorę sobie ciebie, Conrado, za męża…
-… i ślubuję Ci: …
-… i ślubuję Ci: …
-… miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
-… miłość, wierność i uczciwość małżeńską oraz, że Cię nie opuszczę, aż do śmierci.
Nicole cała aż promieniała ze szczęścia. Gdy wyszli z kościoła zaproszeni goście poczęli obsypywać ich ryżem i grosikami na szczęście. Panna młoda odwróciła się i rzuciła za siebie wiązankę, która trafiła w ręce jej najlepszej przyjaciółki. Po ceremonii wszyscy udali się na wesele. Bawili się do białego rana tańcząc i rozmawiając. Było naprawdę uroczo. Jess cieszył się szczęściem matki, ale był smutny. Wyglądał tak, jakby coś go gnębiło.
Kilka dni później jego dziadka powtórnie zabrało pogotowie, ale tym razem już nie do szpitala. Jego dziadek, "ojciec", ostoja, ktoś dla kogo Jess znaczył coś więcej niż tylko dorastający nastolatek, zmarł. Kiedy się o tym dowiedział coś się jakby w nim zamknęło. Od razu poszedł do swojego pokoju i machinalnie zaczął pisać kolejne opowiadanie. Było ono niesamowicie przepełnione goryczą i żalem. Główny bohater Jim stracił swojego najlepszego przyjaciela. Trudno mu było się w tym wszystkim odnaleźć, ale nie miał innego wyjścia. Pewnego dnia potrącił go samochód. Jim trafił do szpitala, był w śpiączce. Któregoś dnia w śnie ukazał mu się John. Kazał mu wracać wśród żywych oraz żyć dla i za niego. Jim posłuchał przyjaciela, ale nie umiał już tak jak dawniej cieszyć się życiem… Jess położył się na łóżku i rozmyślał. Przypomniały mu się wszystkie chwile spędzone z dziadkiem, ich wszystkie rozmowy. Nagle zadzwonił telefon. To David… chłopak nie miał jednak ochoty z kimkolwiek rozmawiać. Wyłączył komórkę i spróbował zasnąć. Parę dni później odbył się pogrzeb. To był najsmutniejszy dzień w życiu tego młodego człowieka. Czuł się tak jakby zawalił mu się cały świat. Jakby wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu.
***
Tymczasem David i jego opiekunowie wracali z wycieczki za miasto. Dostali zaproszenie od znajomych na kolacje. John i Suzy byli najlepszymi znajomymi Joe i Sylwii. Mieli córkę w wieku Davida i pomyśleli, że dobrze by było, aby chłopiec miał tu jakichś znajomych, z którymi mógłby pójść na imprezę czy do kina. Umówili się na 20:00, wiec musieli wyruszyć wcześniej, aby się przygotować. Droga tym razem wydawała się Davidowi długa i męcząca. Chciał wrócić już do Los Angeles, do Jessa. podświadomie czuł, że coś jest nie tak, ale jego komórka się rozładowała i nie mógł do niego zadzwonić. Kiedy dotarli na miejsce od razu podłączył ją do kontaktu i poszedł się wykąpać. Musiał przecież dobrze wypaść przed znajomymi być może jego przyszłych rodziców. Niemniej jednak nie cieszył się z tego spotkania.
U państwa Kidman byli punktualnie o 20:00. ich dom był duży, przestronny i urządzony w stylu dziewiętnastowiecznym. Stare meble i skromne oświetlenie sprawiały, iż Davidowi wydawało się, że cofnął się w przeszłość. Mieszkańcy tego domu nie wyglądali jak z XIX wieku. Byli to młodzi ludzie, w wieku ok. 34 lat. Ich córka miała dwanaście lat, była ładna, miała długie brązowe włosy i ciemno brązowe oczy. Goście zostali przywitani naprawdę gorąco. Zwłaszcza David, który znalazł się w centrum uwagi. Nigdy tego nie lubił, ale cóż miał począć. Po kolacji wyszedł do ogrodu, aby zadzwonić do Jessa, ale jego komórka wciąż milczała. W końcu jednak chłopak podniósł słuchawkę.
-Cześć. Coś się stało? - zapytał lekko drżącym głosem. Miał ochotę wybuchnąć na niego, ale się powstrzymał.
-Właściwie to ja chciałem zapytać cię o to samo. Gniewasz się na mnie o coś?
-Nie, mam po prostu ciężki tydzień. Ty mi nic nie zrobiłeś.
-Jess, ja wiem, że coś jest nie tak. Powiesz mi?
-Mój dziadek zmarł kilka dni temu. Dzisiaj był jego pogrzeb… Ale nie chcę o tym mówić. Co u ciebie?
-U mnie? W porządku. Jestem na kolacji u znajomych Joe i Sylwii. Jest nawet fajnie tylko szkoda, ż ciebie nie ma. Bardzo mi przykro.
-Z pewnością nie bardziej niż mnie. Muszę kończyć, matka mnie woła. Pewnie odchodzi od zmysłów czy ja jeszcze żyje. Miłej zabawy. Zadzwonię. Cześć.
-Jess?
-Tak?
-Nie złość się na mnie. Ja…
-Przejdzie mi. Trzymaj się.
-Dobranoc. - David odłożył słuchawkę i przez chwilę wpatrywał się w bezgwiezdne niebo.
-O czy myślisz? -nagle usłyszał za sobą głos Mii. - Z kim rozmawiałeś?
-Eee… Z przyjacielem. - odezwał się nie pewnie.
-Ta, w dzisiejszych czasach tak to się nazywa. Ładna jest?
-Kto? - odezwał się zdziwiony.
-No twoja dziewczyna.
-Ale ja nie mam dziewczyny.
-No nie żartuj. Naprawdę nie masz? - David pokiwał głową - Ale czad. - po chwili namysłu - To już masz. Ja będę twoją dziewczyną.
-Ale ja…
-Nie ma żadnego "ale". Idziemy im o tym powiedzieć.
David posłusznie poszedł zakomunikować wszystkim tę radosną nowinę. Jednak jego wcale to nie cieszyło. Ona nawet mu się nie podoba. Cały czas myślał o Jessie. Było mu smutno, że nie może być blisko niego i podtrzymać go na duchu. Wiedział, ze teraz będzie mu się z nim trudno porozumieć. Mija postanowiła, że jutro pójdą do kina. Co prawda to chłopak powinien dbać o swoją dziewczynę, ale ze względu na to, że David nie zna miasta to ona przejmuje ster dowodzenia. Zresztą dzięki niej poznał dokładnie San Francisco. Pewnego dnia zadzwonił do niego Jess:
-Słuchaj na jakiej ulicy mieszkasz?
-Na Yellow Street 28? Dlaczego pytasz?
-Jestem niedaleko i pomyślałem, że wpadnę. Masz jakieś plany na najbliższe godziny?
-Nie.
-To dobrze. Niedługo będę. Do zobaczenia.
David był w niebo wzięty. Założył najlepsze ciuchy i z niecierpliwością wyczekiwał dzwonka do drzwi. Dryń, dryń… Rozległo się po całym mieszkaniu. Chciał otworzyć, ale ubiegł go Joe i wpuścił Jessa do środka.
-Miło pana znów widzieć. -powiedział z udawaną uprzejmością. - Co pana do nas sprowadza?
-Pomyślałem, że odwiedzę przyjaciela. Ostatnio nie miałem dla niego zbyt wiele czasu, więc pomyślałem, że jakoś mu to wynagrodzę.
-Rozumiem. Zaraz go zawołam.
-Już jestem. O której mam wrócić?
-Najlepiej przed 22:00. mam nadzieję, że go pan odprowadzi. Do widzenia.
-Niech się pan nie martwi. A i jeszcze jedno. Mam na imię Jess. Do widzenia.
Milczeli krótką chwilę, dopóki nie znaleźli się wystarczająco daleko od domu. W pewnej chwili David rzucił się na szyję Jessowi i prawie że go pocałował w policzek. Bardzo cieszył się, że go widzi. W końcu to już prawie półtora miesiąca od rozstania. Cały, aż promieniał. W pewnej chwili zadzwonił telefon Davida.
-Cześć - odezwał się w słuchawce głos Mii. - Może się spotkamy? Stęskniłam się za tobą.
-Wybacz, ale nie mogę. Przyjechał do mnie przyjaciel z Los Angeles.
-Może kiedy indziej? Unikasz mnie?
-Nie, wydaje ci się. Muszę kończyć. Cześć.
-Kto to? Jeśli w ogóle można wiedzieć. - zapytał z sarkazmem w głosie Jess.
-To córka znajomych Joe i Sylwii. Przyczepiła się do mnie i zmusiła mnie żebym był jej chłopakiem…
-Taaa… Zmusiła. Takie kity to innym wciskaj, a nie mnie. I co całowaliście się już? - dopytywał się z ciekawością Jess.
-Nie.
-Jak to nie? Dlaczego? - spytał zdziwiony.
-No, bo jakoś nie było okazji.
-Okazji nie było? A może ty się po prostu cykasz?
-Nie. Co też ci w ogóle przyszło do głowy!
-David? A ty się kiedyś całowałeś?
-No jakby to powiedzieć… nie.
-To wszystko jasne. Cykor.
-Nieprawda. - uniósł głowę wysoko i ruszył szybkim krokiem przed siebie.
-Uważaj! - krzyknął za nim Jess i złapał za rękę przyciągając mocno do siebie.
Obaj poczuli swoje bijące serca. Byli bardzo blisko siebie. Ich oddech splótł się w całość, twarz przysuwała się coraz bliżej. W końcu byli już na tyle blisko, że ich wargi zetknęły się ze sobą i połączyły się w zmysłowym pocałunku. Trwał on krótko. Może kilka sekund, ale dla nich był to wyrok na całe życie. Tego dnia nie rozerwalnie splotły się ze sobą ich drogi. Choć obaj zdali sobie sprawę z tego dopiero później. Może nawet o wiele za późno. Chociaż na miłość nigdy nie jest za późno… Patrzyli jeszcze przez chwilę sobie w oczy, po czym odsunęli się od siebie zmieszani. Jess ruszył wolno na przód. Nie wiedział dlaczego to zrobił. Jakiś wewnętrzny impuls nim kierował. Nawet nie zastanowił się nad konsekwencjami, ale nawet nie było kiedy. Zachował się jak typowy egoista, a przecież tak bardzo starał się wyplenić z siebie tę cechę. Widocznie on nie potrafi być inny. Ten egoizm to tak jakby mur przed światem, przed miłością, ludźmi i przede wszystkim przed samym sobą.
David ruszył za nim. Miał w głowie pomieszanie z poplątaniem. Istny mętlik myśli. Z jednej strony ten pocałunek przypominał mu ten ze snu, z drugiej był dla niego czymś nowym. Przyspieszył kroku i złapał Jessa za rękę. Zawsze tak robił, kiedy siedzieli w pokoju i rozmawiali o niczym. David zabrał go do parku, na lody. Pokazał mu miasto. Próbował się skupić na tym co mówi, ale było mu ciężko. Kiedy usiedli przy stoliku w małej francuskiej kawiarence chcieli porozmawiać o tym "drobnym" incydencie. Już rozmowa schodziła na odpowiedni tor, ale zadzwonił telefon Jessa.
-Cześć mamo. - Jess był wyraźnie niezadowolony z tego telefony. - Gdzie jestem? W San Francisco.
-Co ty tam robisz? I kiedy tam pojechałeś? - Nicole była wyraźnie rozzłoszczona.
-Pojechałem odwiedzić Davida. Co nie wolno mi? Ostatnio byłaś zbyt zajęta żeby posłuchać tego co do ciebie mówię, więc nie miej do mnie pretensji. Pojechałem wczoraj w nocy. Nie martw się będę jutro rano z powrotem. Cześć.
-Jess, proszę nie odkładaj słuchawki. Ja nie mam nic przeciwko temu, że pojechałeś tylko mogłeś powiedzieć. Strasznie się o ciebie martwiłam. Dlaczego miałeś wyłączoną komórkę?
-Bo musiałem pozbierać myśli. Sorry, musze kończyć. Cześć. - i nie dał już nic powiedzieć matce. Odłożył słuchawkę i na chwile zamilkł. Musiał się uspokoić.
-Jess… Nikt nie wiedział, że tu jesteś?
-Nie. Przecież wszyscy mają ważniejsze sprawy niż słuchanie tego co do nich mówię. Zrobiłem to, co uważałem za słuszne. - mówił nieco rozdygotanym głosem, ale po chwili dodał spokojnie - Przepraszam. Ostatnio jestem nerwowy. To o czym rozmawialiśmy?
-Jess… Czy ty w ogóle spałeś?
-Zdrzemnąłem się trochę w samochodzie, bo co?
-Może wrócimy i się prześpisz. Boję się o ciebie.
-Nic mi nie będzie. Nie jestem z porcelany. Zresztą, trzeba być twardym nie miękkim. Która jest godzina?
-Dochodzi 21:00. Chcesz już wracać?
-Chyba tak. Zdrzemnę się w samochodzie i pojadę do domu.
-Jess, a nie możesz spać ze mną?
-Twoi opiekunowie nie wyrażą pewnie zgody, a nawet jeśli to nie chcę sprawiać kłopotu.
-Proszę.
-Rób co chcesz.
-Dziękuję. - uściskał go i odszedł na chwilę.
Jess w tym czasie poszedł zapłacić rachunek. Po paru minutach wrócił do stolika. David promieniał cały ze szczęścia. Młodzieniec od razu wiedział, że się zgodzili. Ruszyli więc ramię przy ramieniu w kierunku Yellow Street. Wzięli prysznic i położyli się spać. Jess po raz pierwszy od kilku dni zasnął spokojnie. Może dlatego, że David wtulił się w niego mocno i poczuł, że jest jednak ktoś na tym świecie kto go potrzebuje. Obudził się jednak skoro świt. Próbował poruszać się bezszelestnie, ale mu to nie wyszło.
-Co ty robisz? - spytał zaspanym głosem David.
-Nie chciałem cię obudzić. Muszę już jechać.
-Dlaczego?
-Bo Conrado i moja matka się martwią. Ostatnio mieli dużo na głowie… Nieważne. Śpij.
-Jess… zostań jeszcze. - David przytrzymał jego rękę i pociągnął w dół.
Jess wylądował na nim i prawie już miało dojść do pocałunku… byli już tak blisko, dzieliły ich milimetry… aż w pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Odskoczyli od siebie w jednej chwili jak oparzeni. Jess zapiął koszulę i otworzył drzwi, za którymi stał Joe.
-Przepraszam, nie chciałem pana obudzić. Zamierzałem wyjechać. Muszę już jechać. Moja matka się o mnie martwi.
-Nic się nie stało. Ja zawsze wstaję o tej porze. Może odwiozę pana na dworzec? - zapytał szorstko, z nie krytą niechęcią w głosie, a zarazem radością, że już wyjeżdża.
-Nie dziękuję. Jestem samochodem. Do widzenia. - rzekł chłodno, po czym zwrócił się do Davida - Trzymaj się mały. Zadzwonię jak dojadę. Nie chce żebyś się martwił.
-Jess…
-Tak?
-Będę tęsknił za tobą. Ja nie chce być znowu sam…
-Nie jesteś sam. Pomimo tego, że nie ma mnie przy tobie ciałem zawsze jestem przy tobie sercem. Posłuchaj tego co powiedział mi kiedyś mój dziadek. Człowiek zawsze jest samotny. Czasem mniej, a czasem bardziej, ale zawsze. Sam przestaje być dopiero w chwili, w której się zakochuje. Kochając już nie umie żyć samotnie… A ja kocham cię jak brata. I mam cichą nadzieję, że ty darzysz mnie choć trochę podobnym uczuciem. Jeśli tak to nie jesteś sam. Trzymaj się i pamiętaj o tym… -uśmiechnął się i puścił w jego stronę oko.
Kiedy stał już w drzwiach wyjściowych zwrócił się do Joe:
-Opiekuj się nim. Zasłużył na to… - odwrócił się i wsiadł do samochodu.
Joe stał w drzwiach długo. Domyślał się, że on wiedział, iż nie jest tu mile widzianym gościem. Poza tym zaskoczyło go to co mu powiedział: "Opiekuj się nim. Zasłużył na to…" Czy to możliwe? Czy możliwe jest to, że ten smarkacz przejrzał jego zamiary? Przecież zamienili tylko kilka słów ze sobą i to nawet na zupełnie inny temat. To wszystko wydało mu się dziwne. Ten chłopak również… Joe otrząsnął się z zamyślenia i poszedł sprawdzić czy David zasnął. Chłopak jednak siedział w oknie i szukał wzrokiem niewidocznego już samochodu. Tak bardzo chciał z nim wrócić. Wcale nie miał ochoty dłużej tu zostawać, zwłaszcza, że czuł, iż z Jessem jest coś nie tak. Bał się o niego. Przez chwilę w głowie zaświtała mu myśl, że może to było pożegnanie, a on chce coś zrobić. Jednak ta myśl znikła tak samo szybko jak się pojawiła.
Joe patrzył na niego i widział jak cierpi. Chyba po raz pierwszy nie pragnął, aby to dziecko zostało oddane (sprzedane) komuś innemu. Chciał, aby to był jego syn. Teraz doskonale rozumiał co czuje Sylwia. Do tej pory każde dziecko, którego nie adoptowali "sprzedawali" innym parom. Teraz jednak i on pokochał Davida jak swojego. Było mu przykro, że cierpi. Jednak on nieraz sobie powtarzał: trzeba być twardym, a nie miękkim. Wyszedł i bezszelestnie zamknął za sobą drzwi. Poszedł do pokoju, położył się obok Sylwii i wlepił oczy w biały sufit. Sylwia obudziła się, popatrzyła na męża i zapytała:
-Pojechał już?
-Tak…
-Więc co cię tak martwi? Przecież już go nie ma.
-To prawda, ale mały bardzo cierpi. Przez cały czas stoi w oknie i szuka jego samochodu. To przygnębiające. Chciałbym żeby o nim zapomniał. Mam nadzieję, że będziemy mogli go zaadoptować.
-A ja chciałabym, żeby był szczęśliwy. A jeżeli jego szczęście jest przy tym całym Jessie to trudno… Kochać to znaczy poświęcać się i iść na kompromis. Zawsze tak było. Czy mi się wydaje, czy ty go polubiłeś?
-Nie wydaje ci się. Polubiłem go i chciałbym, żeby był moim synem.
-Ja chciałabym, aby był przede wszystkim szczęśliwy. A jeżeli szczęście w jego przypadku oznacza bycie blisko tego chłopaka to my nie możemy stawać na jego drodze. Kochanie, z nami było podobnie. Nas też nie można było rozdzielić. - nie dała mu nic już powiedzieć. Dała mu całusa i poszła do łazienki, a następnie do pokoju Davida. Było tak jak mówił Joe. David stał w oknie i wpatrywał się w stronę, w którą odjechał Jess.
-Masz bardzo sympatycznego przyjaciela. - zaczęła Sylwia.
-On jest jedyny w swoim rodzaju. Zawsze mi pomaga i jest wtedy kiedy go potrzebuję.
-Teraz też go potrzebowałeś? Źle się u nas czujesz?
-Nie, ale tęskniłem za nim. To prawie tak samo jakbym go potrzebował. Rozumiesz?
-Rozumiem. Zresztą, ze mną i Joe było podobnie. Zanim się pobraliśmy na naszej drodze stało mnóstwo przeszkód. Moi rodzice nie chcieli, aby Joe się ze mną ożenił, bo nie miał odpowiedniego majątku. My jednak uciekliśmy i potajemnie wzięliśmy ślub cywilny. Kiedy wróciliśmy postawiliśmy ich przed faktem dokonanym. Jeszcze przez jakiś czas się na nas gniewali, ale im przeszło. Posłali mnie na studia do Oxfordu i myśleli, że tam znajdę kogoś odpowiedniego. Joe jednak przyjeżdżał do mnie jak mógł najczęściej. Dużo pracował… W końcu kiedy doszedł do czegoś w życiu i założył firmę przynoszącą dochody rodzice przekonali się do niego.
-Ale wy to coś zupełnie innego. Wy się kochacie, a my jesteśmy wyłącznie przyjaciółmi. Mimo to bardzo za nim tęsknię. Brakuje mi go.
-Wiesz, znam dobre lekarstwo na smutek.
-Jakie?
-Umów się z Miją. Pójdźcie do kina albo na spacer.
-Wiesz, chyba posiedzę jednak w domu. Nie mam ochoty się z nikim dzisiaj spotkać.
-Jak chcesz… - Sylwia wyszła z pokoju niepocieszona i zmartwiona. Czuła, że od wczoraj coś się zmieniło i to ją martwiło.
David położył się na łóżku i przez chwilę myślał czy może jednak to nie był dobry pomysł żeby zadzwonić do Mii. Zrezygnował jednak. Sięgnął po ołówek, kilka kartonów i zaczął malować. Malował wszystko co przyszło mu do głowy: drzewa, liście, ludzi. Wszystko. Cały dzień spędził w łóżku. Stracił już nawet nadzieję, że Jess zadzwoni, kiedy nagle odezwała się znajoma melodyjka.
-Cześć, co u ciebie? - w słuchawce zabrzmiał znajomy głos.
-Jess… już myślałem, że nie zadzwonisz.
-Przed chwilą podjechałem pod dom. Matka pewnie będzie się czepiać, ale kit z tym.
-To ty jeszcze nie wszedłeś do domu?
-Właśnie wchodzę. Wyciągam klucz, wsadzam do zamka i przekraczam próg… OK. jestem. Dobra kończę, bo mi się bateria kończy zadzwonię jak minie piekiełko. Pa.
-Jess… Tęsknię. Pa.
Jess wszedł do salonu. Nie ukrywał się przed nikim. Postanowił, że tym razem poniesie konsekwencję swojego czynu (chodzi o stłuczony wazon, za który nic mu się nie stało). W salonie był tylko Conrado.
-Gdzie jest mama?
-Kiedy się do ciebie dodzwoniła spakowała kilka rzeczy i pojechała do babci. Nie chciała się denerwować. Powiedziała, że przyjedzie kiedy opadną emocje.
-A co ty teraz zamierzasz zrobić? - spytał nie odrywając od niego wzroku. W jego spojrzeniu nie było jednak widać pokory. Był raczej ciekawy tego co usłyszy.
-Nic. -odrzekł spokojnie Conrado. Poprawił okulary i usiadł na kanapie.
-Nic? Ojciec wie?
-Nie. Co u niego?
-Ok., mogę z tobą posiedzieć?
-Jasne. Ale ja będę teraz pracował.
-Nie będę przeszkadzał. Obiecuję.
-Nie to miałem na myśli.
-Wiem.
Jess usiadł. Myślał, zastanawiało go to dlaczego wtedy go pocałował, przecież… on woli dziewczyny. A Conrado? Nie to wszystko jest jakieś chore. Położył głowę na ramieniu Conrado i sam nie wiedział kiedy zasnął.
***
-I co zrobimy, Joe? - zapytała Sylwia. Wakacje dobiegły końca. Przez ten czas David niby był wesoły, ale kogoś mu brakowało. Brakowało Jessa… Ta myśl przygnębiała ich oboje.
-Myślę, że powinien wrócić do Los Angeles. Tak będzie najlepiej. Może pojedziemy do Nowego Yorku i tam kogoś poszukamy? - odparł Joe. On też nie chciał się z nim rozstawać, ale tak trzeba. Tak będzie najlepiej.
-Powiem mu. - Sylwia posmutniała jeszcze bardziej, ale wiedziała, że musi. Bo później będzie jeszcze ciężej. Weszła po drewnianych schodach na górę do pokoju Davida. - Co robisz? Jesteś już spakowany?
-Tak. Coś się stało? Nie adoptujecie mnie? - w jego głosie nie było pretensji.
-To znaczy…
-Zgadłem?
-Tak.
-Nie szkodzi. Polubiłem was.
-Nie chcemy żebyś rozstawał się z Jessem. My też cię lubimy. - łamał jej się głos, a łzy same napływały do oczu. Przytuliła chłopaka do siebie i wyszła z pokoju.
Nazajutrz wyruszyli bardzo wcześnie, słońce jeszcze dobrze nie wzeszło nad Ziemią. David wpatrywał się za szybę i w głębi duszy cieszył się, że wraca. Wraca do domu, do Jessa. Zwłaszcza do niego… Kiedy dotarli na miejsce Joe i Sylwia bardzo szybko pożegnali się z chłopakiem i odjechali. Za kilka dni wyjeżdżają do Kanady. Może tam się uda…
***
-Jess?
-Co?
-Wiesz, że to już pół roku jak się znamy.
-No coś ty. Liczysz na jakiś prezent? - Jess puścił w jego stronę oczko.
-Nie o to mi chodzi.
-A o co? - zapytał z przekąsem.
-O nic.
-No już, nie wściekaj się.
-Nie wściekam się… Jess, myślisz czasem o tym pocałunku?
-Czasem. A ty?
-Ja? Też… - lekko się zaczerwienił - Co wtedy czujesz?
-Nie wiem. A ty?
-Ja… nie umiem tego nazwać.
-Zapomnij o tym. A przynajmniej nie myśl. Chodź, bo spóźnię się na trening.
-Mogę iść z tobą?
-Jasne.
Poszli najpierw do domu dziecka, żeby nie martwili się tam o Davida. Kiedy byli już pod salą doczepili się do nich "ulubieni koledzy" Jessa..
-No proszę kto by pomyślał. Jess i jego chłopak. - zwrócił się do towarzyszy. - Od jak dawna jesteście ze sobą?
-Odczep się od nas! David nie jest moim chłopakiem!
-Uuuuuu… Stawiasz się? Nie ładnie. Oj nie ładnie. Jess nie denerwuj się. Przecież nie mam ci za złe, że wtedy mi odmówiłeś. Chciałem się tylko tobą zabawić. To wszystko, a ty uniosłeś się zupełnie nie potrzebnie honorem.
Jess nie wytrzymał. Jego złość osiągnęła maksimum. Patrzył na niego przez moment wściekłym wzrokiem, a po chwili uderzył go z całej siły pięścią w twarz.
-Nigdy więcej nie zabawisz się moim kosztem. - wysyczał przez zęby. Patrzył jeszcze jak leży i gdyby David nie pociągnął go za rękę pewnie na jednym uderzeniu by się nie skończyło.
Jess podczas treningu wyładował całą złość. Nacierał i bronił się jak dzikie zwierzę zamknięte z treserem w klatce. Trener był zachwycony jego aktywnością. Jess pokazał prawdziwą klasę. Był prawdziwym smokiem o tygrysim sercu. David patrzył na niego z niekłamanym zdumieniem. Teraz wiedział dlaczego na co dzień jest taki opanowany i spokojny. Zauważył również to czego nie widział u niego do tej pory. Upór z jakim walczył, siła z jaką zadawał ciosy, a przy tym zupełne odcięcie się od świata zewnętrznego. Po treningu Jess odprowadził przyjaciela do domu. Stali tak przez chwilę i wpatrywali się sobie w oczy. Po chwili David zawiesił ręce na szyi Jessa, stanął na palcach i delikatnie pocałował go w policzek.
-Dobranoc. - szepnął mu do ucha i odszedł.
Jess patrzył za nim, aż jego sylwetka nie znikła za drzwiami. A potem wolnym krokiem ruszył w stronę domu.
***
Była zima, nadchodziły święta Bożego Narodzenia. Jess wiedział, że na Wigilii będzie również ojciec i Alice. Dlatego pomyślał, że może uda mu się zaprosić również Davida. Mały byłby naprawdę szczęśliwy. Nawet udało mu się przekonać matkę, ale w ośrodku nie uzyskał zgody. Do domu wracał przygnębiony, nie zwracał na nic uwagi. O mało nawet nie wpadł pod samochód… Alice kupiła mu dwa prezenty. Jeden oficjalny, drugi prywatny, tylko dla jej i jego świadomości. Kiedy go odpieczętował był naprawdę zdziwiony tym co zobaczył. Alice podarowała mu klucz do "ich" mieszkania.
-Co to ma znaczyć?
-To taki mały prezent, gdybyś chciał skorzystać. Wystarczy, że zadzwonisz i się tam spotkamy. Nie będziesz się obawiał, że ktoś nas przyłapie.
-Czego ty tak naprawdę ode mnie chcesz?
-Już ci mówiłam. Ciebie. - podeszła do niego bliżej i pocałowała go głęboko.
-Wynoś się stąd. Słyszysz?
-Pa, kochanie. Pozdrów ode mnie Davida.
***
-Cześć tato, to ja Jess. - odezwał się głos w słuchawce.
-Cześć. Co u ciebie?
-Podjedziesz po mnie. Chcę, to znaczy muszę ci o czymś powiedzieć.
-To coś poważnego?
-Tak. O której będziesz?
-Najwcześniej za godzinę.
-Czekam. Cześć.
***
Był luty. Na dworze było niezwykle zimno. Jess czekał na ojca pod domem. Jak zwykle był punktualny. Młodzieniec wsiadł do samochodu i powiedział żeby ojciec pojechał gdziekolwiek, byle by nie do niego. Było ślisko, padał śnieg…
-Co się stało? - zapytał ojciec kiedy wyjechali za miasto.
-Bo chodzi o to, ze ja z kimś sypiam.
-No to tylko pogratulować. Jak do tego doszło?
-Ona mnie zgwałciła, a potem zmusiła, żebym został jej kochankiem. - Jess poczuł jak płonie ze wstydu. Słowa więzły mu w gardle, czuł jak ojciec przyspiesza.
-Kim ona jest?
-To…
-Kto?
-To Alice…
-Słucham?
-To Alice.
-Łżesz jak pies!
-Mówię prawdę! Dlaczego mi nie wierzysz?!
-Ty nigdy jej nie lubiłeś. No tak, mogłem się tego spodziewać. Jak możesz?
-Tato, ale… ja… bo… ja… - Jess mówił coraz ciszej.
-To wszystko przez twoją matkę. Nie umiała cię porządnie wychować. Gdybyś był ze mną nigdy byś czegoś podobnego nie wymyślił! Czasem nie mogę uwierzyć, że jesteś moim synem. Jak mogłeś. Co ona ci takiego zrobiła?
-Tato, ja… Uwierz mi. Ja już nie mogłem dłużej. To mnie męczy już od kwietnia. Ja nie mogłem…
-Zamknij się!!!
-Tato zwolnij. - Jess ledwo zdążył wypowiedzieć słowo, kiedy samochód zaczął się niebezpiecznie ślizgać po jezdni i skierował się w stronę rowu. - Uważaj!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!………
Było już jednak za późno. Jim stracił panowanie nad kierownicą. Samochód wpadł w poślizg, przekoziołkował się kilka razy i zatrzymał na drzewie. Jess wypadł podczas koziołkowania przez przednia szybę. Kilkanaście odłamków szkła wbiło mu się w twarz. Miał wrażenie, że za chwilę umrze… Czuł wszechogarniające go ciepło. Paląca, słodka ciecz napłynęła mu do ust. W głowie szumiał mu świst powietrza, słyszał płynącą we własnych żyłach krew, bicie serca, niemal nie wyczuwalne drżenie powietrza. Prawie całe życie przeleciało mu przed oczami. W końcu znużony bólem zemdlał.
Obudził się w karetce. Chciał wstać, był w szoku. Lekarz zatrzymał go jednak i podał coś na uspokojenie. Jess nie wiedział co się dzieje, gdzie jest, co z jego ojcem. Bał się, że coś mu się stało, że nie będzie miał okazji z nim porozmawiać. Wyjaśnić cokolwiek… Droga do szpitala bardzo mu się dłużyła. Czuł się wyczerpany. Chciał zasnąć i już nigdy się nie obudzić. Bardzo bolała go twarz, zwłaszcza okolice lewego oka. Tam też wbiło się najwięcej odłamków szkła i coś metalowego. Poza tym nic jeszcze nie czuł. Środek zaczynał powoli działać, a chłopak spokojnie zasnął. Kiedy się ocknął leżał już w szpitalnym łóżku. Miał zabandażowaną głowę, ręce. Wszystko go bolało i potwornie rwały go mięśnie. Gdyby miał choć odrobinę więcej siły wyłby z bólu. Chciał umrzeć. Niespodziewanie do sali wszedł lekarz.
-Jak się czujesz?
-Zależy o co pan pyta.
-Coś cię boli?
-Nie no skądże. - odparł sarkastycznie.
-Czy mógłbyś być odrobinę milszy? Nie jestem twoim kolegą.
-Przepraszam co z moim ojcem?
-Pytasz o tego mężczyznę z samochodu. Jak na razie jest operowany. Możesz mi powiedzieć co się tam wydarzyło?
-Nie bardzo pamiętam. Najpierw nie pokłóciliśmy, pokłóciliśmy potem wpadliśmy w poślizg. Tylko tyle. Mogę dostać coś przeciw bólowego?
-Oczywiście. Zaśnij teraz. Powiadomię cię jak coś się zmieni. Ok.?
-Dzięki. Przepraszam.
-Rozumiem. Mam do kogoś zadzwonić?
-Do mamy i Alice - żony ojca. Numery telefonu są w komórce o ile się nie zniszczyła. Dzięki.
-Odpocznij. - powiedział lekarz zamykając za sobą drzwi.
***
-Przepraszam, czy dodzwoniłem się do mieszkania państwa Martinez?
-Tak. Nazywam się Conrado Martinez. Czy coś się stało?
-Dzwonię, aby powiadomić państwa, że Jess Martinez jest w naszym szpitalu. Miał wypadek samochodowy.
-Jak to się stało? Kiedy, gdzie?
-Proszę się nie martwić. Z nim jest wszystko w porządku. Niestety pan Cozza zmarł na stole operacyjnym.
-Zaraz będę. Jaki to adres?… Aha, tak wiem gdzie to jest. Zaraz będę. Do widzenia.
***
Po pół godzinie Conrado był już w klinice. Biegał od sali do sali i szukał Jessa. W końcu go odnalazł. Spał, widać było po nim, że bardzo cierpi z bólu, zarówno fizycznego i psychicznego, dlatego nawet go nie budził. Zadzwonił tylko do Alice i Nicole, aby je o wszystkim poinformować. Nicole nie było w domu, ponieważ załatwiała sprawy związane z odebraniem Davida z bidula. To miała być niespodzianka dla chłopców. W końcu powinni być razem, a nie bać się, że się za chwile nawzajem stracą. Nicole chodziło również o to, żeby Jess otworzył się na ludzi. Żeby przestał być taki zamknięty. To ją w nim zawsze denerwowało. Ten przerażający chłód z jakim traktował otoczenie. Przecież on nie zawsze taki był. A właściwie jaki był kiedyś? Tego nie pamiętała nawet ona, jego własna matka. Jak do tego wszystkiego doszło? Kiedy oni się zgubili?… Ale to był dopiero początek dramatu, który przerwać mogła… Ona wszystko kończy… Nicole zostawiła Davida w domu i jak najszybciej pojechała do szpitala. Była w szoku. Cała aż trzęsła się z nerw. Usiadła przy łóżku Jessa i patrzyła w jego twarz.
-Cześć mamo. - odezwał się cichuteńkim głosem syn.
-Cześć. Jak się czujesz? - pytała, siłą powstrzymując łzy.
-Dobrze. Co z tatą?
-Nie wiem. Zapytam lekarza. - kiedy wyszła z sali oparła się o ścianę i gorzko zapłakała.
-Przepraszam, czy coś się stało? - zapytał stary, siwy lekarz.
-Mój syn miał wypadek. Ja nie wiem co mam zrobić. Nie wiem nawet co z jego ojcem…
-A to pani jest matką Jessa. Chciałbym z panią porozmawiać.
-O czym?
-Widzi pani, właśnie miałem powiedzieć Jessowi, co z jego ojcem…
-Co z nim?
-Operowaliśmy go kilka godzin, ale niestety nie udało nam się go uratować. Był bardzo mocno pokaleczony ogólnie na ciele, miał wiele obrażeń wewnętrznych… niestety w wyniku innych jeszcze komplikacji zmarł na stole operacyjnym.
-Boże jak ja mu to powiem?
-Zdążyłem go trochę poznać i wiem, że powinna pani powiedzieć mu to prosto w oczy. Z drugiej jednak strony może to wywołać to u niego szok i będzie musiał porozmawiać z psychologiem. Czy nie wie pani o co się pokłócili? Wydaje mi się, że wtedy łatwiej byłoby z nim rozmawiać.
-Nie mam zielonego pojęcia… Proszę mi jeszcze powiedzieć. Co z nim?
-Jess miał o wiele więcej szczęścia niż jego ojciec. Miał nie zapięte pasy przez co wyleciał przez przednią szybę. Dzięki temu żyje. Na nieszczęście kilka odłamków szkła bardzo mocno poraniło mu okolice lewego oka. Dzięki Bogu nic mu się nie stało, ale może mieć jakieś zaburzenia w przyszłości.
-Co ma pan na myśli?
-Czasem może go to oko boleć, łzawić, chwilami może nie widzieć. Z całą pewnością pozostanie mu blizna. Nie polecałbym jednak operacji plastycznej, można w ten sposób uszkodzić mu wzrok. Przepraszam muszę iść do pacjentów.
-Dziękuję. Do widzenia. - Nicole weszła do pokoju. Jess od razu wiedział, że coś wie.
-Co powiedział lekarz? Operacja się powiodła? - zapytał z nadzieją.
-Niestety… - Nicole pokiwała przecząco głową.
-Jak to? Gdzie jest tata? Co z nim?
-Przykro mi… on nie ży… nie żyje… Przykro mi… - nie zniosła już dłużej jego wzroku przepełnionego niedowierzaniem, żalem… wyszła… musiała.
Jess leżał, po policzkach płynęły mu słone łzy… Wciąż nie mógł jeszcze uwierzyć… To przez niego… Przez niego ojciec nie żyje. To on go zabił… Słońce powoli chyliło się ku zachodowi. Jess znużony tym co się stało zasnął, zasnął po kolejnej dawce środków znieczulających i uspakajających.
David stał w oknie swojego nowego pokoju. Czuł się dziwnie i nie swojo. Nie miał ochoty zapalić światła, był sam. Nicole nawet nie powiedziała mu o co chodzi. Czuł, że coś się stało. Nagle w drzwiach zabrzęczał klucz… David od razu zbiegł po schodach.
-Co się stało? Gdzie Jess? - pytał zniecierpliwiony Conrado.
-Jess miał wypadek, ale żyje. Za to jego ojciec nie miał tyle szczęścia. Idź spać. Porozmawiamy jutro.
-Jak on się czuje?
-Dobrze.
***
Za oknem obficie padał śnieg z deszczem. Była odwilż. Było bardzo wcześnie, może piąta, może szósta… Jess nie mógł spać. Męczyła go świadomość, że to z jego winy… że to wszystko… gdyby mu nie powiedział… Ale dlaczego ona do niego nie przyszła? Dlaczego nie zrobiła mu dzikiej awantury? Dlaczego?… Nagle powoli otworzyły się drzwi.
-Śpisz? - odezwała się postać.
-Nie, co ty tu robisz?
-Przyszłam do ciebie. Dręczy mnie jedno, powiedziałeś mu a on ci nie uwierzył?
-Tak.
-Dlaczego mu powiedziałeś?
-Bo sobie z tym nie radzę, a zresztą co ty możesz wiedzieć…
-Może masz rację nic nie wiem. Ale ty też. Kochałam Jima. Pomimo tego, że go zdradzałam z tobą to go kochałam. Był moją ostoją, tak jak ty jesteś dla Davida. Rozumiesz?
-Tak.
-Pójdę już. Pewnie jesteś zmęczony. Dobranoc. - nachyliła się nad nim i czule pocałowała.
***
-No Jess, w końcu zdejmujemy ci ten opatrunek.
-Ta blizna mi już zostanie prawda?
-Tak. Nie będę cię okłamywał.
Lekarz powoli zdejmował bandaż i opatrunki. Z początku chłopak nie mógł nic zobaczyć, ale z czasem przyzwyczaił się do światła. Przez chwilę siedział nieruchomo, a po chwili spojrzał w lustro… Nie mógł uwierzyć w to co w nim zobaczył. Okropna blizna, którą zobaczył na swojej twarzy była dla niego naprawdę straszna. Nie tylko ze względu na to, że do końca życia będzie mu przypominała ten wypadek. Do tej pory Jess uważany był w szkole za najprzystojniejszego chłopaka. On zdawał się jakby o to wcale nie dbać, ale fajnie było kiedy dziewczyny za nim wzdychały, zresztą nie tylko dziewczyny… Kilku chłopców również… Jemu to jednak nie przeszkadzało. Był tolerancyjny. W końcu mieszka pod jednym dachem z biseksualistą. W jednej chwili, po raz kolejny zawalił się cały jego świat. Przecież teraz nikt na niego nie spojrzy. Dlaczego to właśnie jego spotykają wszystkie najgorsze rzeczy jedna, za druga? Bez opamiętania… Dlaczego cały świat się na niego uwziął?
Jess rzucił lusterko na podłogę i wyrzucił wszystkich za drzwi. Rozrzucał wszystkie rzeczy po pokoju. Miotał się z miejsca na miejsce. Nie wiedział co się z nim dzieje. Był załamany. Nigdy nie dbał o miano playboya, ale ta blizna? To wszystko… W końcu uspokoił się i zasnął otulony kocem na łóżku. Kiedy do pokoju wszedł lekarz Jess spał. Położył mu więc na stoliku, który o dziwo był cały jego wypis ze szpitala i wyszedł.
Jess obudził się z samego rana. Pokój wyglądał jak przedtem, na podłodze nie było nawet śladu rozbitego szkła. Usiadł na łóżku i właśnie wtedy spostrzegł leżący na stoliku wypis. Było jeszcze bardzo wcześnie, więc nie dzwonił do nikogo. Poszedł do przechowalni po swoje rzeczy i po prostu wyszedł. Nawet bez pożegnania się z lekarzem(jeszcze go nie było), bez podziękowania mu osobiście. Zostawił dla niego tylko małą karteczkę i wyszedł. Cicho, niezauważony, jak złodziej.
Kiedy stanął przed drzwiami domu długo zastanawiał się czy otworzyć drzwi. Jednak jakaś siła kazała mu to zrobić. Nicole chodziła po całym domu ze słuchawką od telefonu w każdej chwili gotowa dzwonić na policję. Kiedy zobaczyła Jessa rzuciła słuchawką o podłogę i wzięła go w ramiona.
-Jess, tak się o ciebie martwiłam. Gdzie ty się podziewałeś?
-Wracałem do domu. Wypis dostałem bardzo wcześnie. Nie było sensu budzić kogokolwiek z was.
-Dlaczego nie zadzwoniłeś?
-Już ci mówiłem. Jest w domu Conrado?
-Jest w sypialni. Jess…
Jess poszedł do Conrado. Wszedł bezszelestnie i usiadł na łóżku czekając, aż mężczyzna go zauważy.
-Jess?… Matka się o ciebie martwi…
-Wiem. Pójdziesz ze mną do fryzjera?
-Po co? Dobrze wyglądasz.
-Musze zakryć to obrzydlistwo.
-Wydawało mi się, że nie zwracasz uwagi na wygląd.
-Powiedz, że nie i tyle…
-Zaczekaj. Przecież nie powiedziałem nie. - Conrado przycisnął go do siebie i pocałował. - Tęskniłem za tobą. Bałem się, że sobie nie poradzisz.
-Martwiłeś się o mnie? Po co?
-Bo mi na tobie zależy…
-Podobno kochasz moją matkę.
-Wiesz o czym mówię…
-Wiem… - uśmiechnął się do niego i głęboko pocałował.
-Chcesz iść do tego fryzjera dzisiaj?
-Tak. Nie pójdę tak do szkoły.
-A co dostanę w zamian?
-Mnie już dostałeś…
-Prawie…
-Tego chcesz? - popatrzył na niego zalotnym spojrzeniem.
-Yhm… właśnie tego.
-OK. -Jess zgodził się, chociaż nie bardzo tego chciał, ale… nie, w jego życiu nie ma już miejsca na "ale".
Poszli, więc razem do fryzjera. Jess długo tłumaczył o co mu właściwie chodzi i bardzo wybrzydzał. Chodziło mu o to, żeby zakryć tą bliznę, żeby nie musiał na nią codziennie patrzeć i widzieć przed oczyma wypadek. Nie chciał nieustannie czuć tego bólu, który mu towarzyszył wtedy. Te wspomnienia… one tak bolą… bolą nieustannie i czasem bardziej niż pierwszy raz kiedy o wszystkim sobie przypomniał. Kiedy wyszli był bardzo zadowolony. Miał teraz krótkie, za ucho, cieniowane włosy zaczesane na lewy bok. Gdy przechodzili obok sklepowych witryn w każdej się przeglądał. Powoli przyzwyczajał się do swojego nowego wizerunku. Conrado postanowił zabrać go do kawiarni. Chciał żeby na chwilę zapomniał o całym świecie. Po za tym zależało mu na rozmowie. Musiał wydobyć z niego to czy on jest naprawdę gotów, aby się z nim kochać. On nie chciał go skrzywdzić, dlatego musiał wiedzieć. Przecież jeszcze kilka miesięcy temu nie pozwoliłby mu na to. Zresztą wciąż intrygowało go to czemu wtedy mu odmówił. To miało jakiś związek z tym co zdarzyło się u ojca. Gdyby wiedział co się tam stało…
Do domu wrócili późnym wieczorem. Nicole i David jedli właśnie kolację.
-Cześć. Co u was?
-U nas? - spytała zdziwiona Nicole. - W porządku.
-Coś ty zrobił z włosami? - w głosie Davida zabrzmiało rozczarowanie.
-To moja sprawa. A co nie podobam ci się?
-Nie, to nie o to chodzi.
-Więc o co? - Jess nie czekał jednak na odpowiedź, odwrócił się i poszedł do pokoju.
Nicole, Conrado i David nie mogli uwierzyć w to co usłyszeli. Przecież on nigdy się tak nie zachowywał. O co mu chodzi? David wiedział, że na to pytanie odpowiedziałby jedynie dziadek, ale jego już nie ma. Może w ten sposób Jess chce poradzić sobie z problemami? Teraz nikt mu już nie odpowie na to pytanie. Zresztą on już nie próbuje go zrozumieć. Bo po co, skoro on tego nie chce.
***
Jess od kilku dni zachowywał się bardzo dziwnie. Miał pretensje do wszystkich, i o wszystko. Najbardziej czepiał się Davida. Miał dość tego, że wtyka nos nie tam gdzie powinien. Wrzeszczał na niego, mało brakowało, a raz by go nawet uderzył. Opanował się dopiero kiedy zobaczył przerażone oczy przyjaciela. Nigdy wcześniej nie podniósł ręki na osobę słabszą od siebie. A teraz… te jego oczy… Takie smutne i przerażone… Coraz rzadziej wychodził z pokoju. Mało się odzywał. Nie odbierał nawet telefonów. Nicole bała się, że coś jest z nim nie tak. Ale jak mu pomóc skoro on nie chce pomocy. Skoro się nie odzywa.
W pokoju rozległo się pukanie:
-Jess, mogę? - za drzwiami stał David.
-Czego chcesz?
-Porozmawiać. Co się z tobą dzieje?
-Nic. Przecież mówiłem ci już, że nie jestem tak nieskazitelny jak ty to sobie wyobrażasz.
-Jess przestań.
-Co boli? To dopiero początek twojego piekła…
-Jess… to boli…
-Dopiero teraz? A do tej pory nie bolało?
-Pozwól mi wejść.
-Nie! Zostawcie mnie w świętym spokoju. Czego ty chcesz ode mnie?
-Dawnego ciebie… - spłynęły mu po policzkach dwie duże łzy. Stał jeszcze chwilę pod drzwiami, aż w końcu, kiedy zrozumiał, że nic nie może zrobić odszedł.
Pewnego dnia Jess zupełnie się w sobie zamknął. Nie pozwalał już nikomu wejść do pokoju, przestał chodzić do szkoły. Ze swojej "pustelni" wychodził jedynie wtedy, kiedy był sam. Najczęściej jednak pod osłoną nocy… Zupełnie pogrążył się w pisaniu. Pisał coraz bardziej mechanicznie. Przestał być jedną z postaci. Teraz był niczym reżyser przedstawienia. Niczym widz pociągający za sznurki od kukiełek. Pisał coraz bardziej dramatycznie, jakby chciał dać duszy ciało i kształt. Wciąż szukał… szukał uosobienia dla swoich myśli… ale czy można to wyrazić za pomocą słów? Świat jego opowiadań zaczął przerażać czytelników. Za każdym razem jednak sięgali po nie, bo byli ciekawi co będzie dalej. To opowiadanie, które teraz pisał nosiło nazwę bardzo wymowną do tego co zawierało, a mianowicie: "Anioł z piekła rodem". To historia anioła, który chcąc być dobrym stał się złym. Świat, na którym mu tak bardzo zależało sam powoli niszczył. Doprowadzał go do powolnej śmierci. Czarne przerażające chmury zbierały się nad miastem. Już nie było różnicy pomiędzy dniem a nocą.
Powoli wszystko zaczęło tracić dla niego znaczenie. Widział tylko swoje chore wizje i nic po za tym. Nie poszedł nawet na pogrzeb ojca. Cały czas tworzył. Ale to co pisał… To było niczym z piekła rodem. Zresztą każde opowiadanie miało z nim w mniejszym lub większym stopniu do czynienia. Te wizje zaczęły go nachodzić już wtedy gdy zbił lustro w szpitalu, to wszystko zaczęło się od tej przeklętej blizny. Znowu to zrobił… Znów rozbił lustro… gołą dłonią, żeby bardziej bolało, żeby czuł ten przeszywający ból. A potem tą zakrwawioną dłonią zaczął kreślić jakieś dziwne znaki na ścianie, ale te znaki nie miały tak na prawdę żadnego znaczenia. To co napisał miało mu tylko ulżyć, nic więcej… Może nawet tego dnia zawarł pakt z samym Lucyferem. Właśnie tego dnia jego wizje zaczęły nabierać kształtu. Teraz tworzył jak obłąkany, bez udziału myśli, bez udziału czegokolwiek. Od tego dnia zaczął pełną piersią wydychać smród piekielnej siarki i przekleństw w niej zawartych.
Świat przestał go zupełnie obchodzić. Mogłaby teraz nadejść nawet Apokalipsa, a jego nic by to nie obeszło. On już zawarł przymierze, pakt krwi… Właśnie siedział w pokoju i po raz kolejny nadawał kształt tym przerażającym wizjom. Wizjom, dzięki którym zapadał się coraz głębiej w grzech i nicość. To one pozwalały zobaczyć mu najciemniejszą stronę zła. Ale czegoś mu brakowało… Jakby jego natchnienie, jego piekielna muza wzięła urlop. Po raz pierwszy od kilku tygodni wyszedł z pokoju.
-Jess, co ty robisz? Gdzie idziesz?
-Idę do szkoły, bo co? Nie wolno mi? Może mam szlaban albo coś podobnego?
-Co się z tobą dzieje?
-Nic.
-Dlaczego tak się zachowujesz? Ranisz mnie…
-Ciebie? Przecież ciebie nic nie jest w stanie zranić.
-Nie mów tak…
-Bo co? Co mi zrobisz?
-Dlaczego taki jesteś? Jak możesz być taki zimny, taki egocentryczny, taki cyniczny, taki …
- Egoistyczny? Chcesz coś jeszcze dodać?
-Ranisz nie tylko mnie, ale i Davida. Nie rozumiesz? Jesteś dla niego wszystkim co ma. On każdej nocy płacze, bo nie rozumie co się z tobą dzieje, bo nie rozumie ciebie… to nie chodzi aż tak bardzo o mnie, ale o niego…
-Od kiedy przejmujesz się tak losem innych?
-Przestań!… Ja już tak nie mogę…
-To ty przestań. Cześć. Idę, bo się przez ciebie spóźnię. - popatrzył na zapłakaną matkę i wzruszył ramionami, ale kiedy miał już odejść powiedział jeszcze - Żałosna jesteś odstawiając ten cały teatrzyk. Cześć.
-Jess… - Nicole nie mogła uwierzyć w to co się przed chwilą stało. To było jak horror, najgorszy jaki w życiu widziała.
Jakgdby nigdy nic wziął plecak i poszedł do szkoły. Nauczycielom wytłumaczył się, że był chory. Uwierzyli, bo niby czemu mieli by mu nie uwierzyć. Wszyscy zauważyli, że się zmienił. Może nie zewnętrznie, ale wewnętrznie. Jego sposób mówienia, poruszania się. Sposób w jaki walczył na treningu… to było podobne do walki ze samym sobą, niewidzialnym przeciwnikiem, którym jest jego sumienie nawołujące go do powrotu z krainy zła.
Ale co oni wiedzą… nie ma już na świecie osoby, która by go zrozumiała… Może jedynie David, ale on mu nie pokaże tego co się w nim kłębi. Gdyby to zrobił, pozwoliłby mu wejść zbyt głęboko w siebie, a przecież on nie chce go martwić… Co? On się o niego martwi? Przecież to zupełnie do niego teraz nie pasuje. Jego sprzedana diabłu dusza nie powinna się do niczego wtrącać, ale… Znowu "ale"!… Boże jak go boli całe ciało… Ten ból jest nie do zniesienia. Tak bardzo boli. Ledwie zdążył dojść do domu i wczołgać się po schodach na piętro. Jak boli… Nagle poczuł znajomy smak, który wypełnił mu usta. Upadł na podłogę, zakrztusił się… z ust popłynęła mu szkarłatna krew… zemdlał…
Czuł jak leci w dół jakiejś przepaści… że zaraz umrze, ale wtedy pojawiło się jasne światełko. Piękny ANIOŁ wyciągnął do niego rękę. Znów go uratował…
-David… Dlaczego? - wyszeptał.
-Bo nie umiałem inaczej… musiałem. - po policzkach leciały mu łzy, a mimo to miał uśmiech na buzi, bo wiedział, że żyje i nic mu nie jest.
-Ja byłem dla ciebie taki okropny… przepraszam… - mówił łamiącym się głosem.
-Ciiiiiii… nie męcz się tak. Teraz już będzie wszystko dobrze. - pogładził go po policzku i otarł łzy z jego twarzy. - Teraz już będzie dobrze. Zobaczysz.
-Nie mów nikomu o tym co się stało. Ok.?
-Dlaczego?
-Nie chcę nikogo martwić. Proszę.
-Ale…
-Proszę.
-Dobrze. Wolałbym jednak żeby obejrzał cię lekarz, ale jak uważasz…
-Dzięki. Pójdziemy na lody?
-Ale…
-Chcesz czy nie?
-Chcę.
-No, to nie marudź.
Jess przebrał się, starł z podłogi krew i poszli na lody. Wrócili bardzo późno. Nicole i Conrado bardzo się martwili. Kiedy zobaczyli ich razem, uśmiechniętych, może nawet takich jak kiedyś, bardzo się ucieszyli. Mieli nadzieję, że Jess jest już tym samym chłopakiem co dawniej.
-Jess… - w oczach Nicole pojawiły się łzy.
-Przepraszam mamo. Ja nie powinienem…
-Ja rozumiem, nie tłumacz… Wiem, że ci ciężko.
-To nie tak. To coś co się dzisiaj zdarzyło… przepraszam. - znowu to poczuł. Te demony znów go opętały. Tyle, że to były inne demony.
W głowie szumiał mu głos konających cieni. Pobiegł do pokoju, do swojego piekła… Wziął laptopa i znów zaczął pisać. Pisał i pisał, jak opętały… Sam nie wiedział czemu po policzkach ciekły mu łzy, łzy bólu. Pisał całą noc, aż do zmierzchu, aż opadł bezsilnie na podłogę… Wciąż jednak pisał… A kiedy skończył… wtedy dopiero zrozumiał co tak naprawdę siedziało w jego głowie. Coś jednak nie dawało mu spokoju… Ten cichy cień, którego nie mógł się pozbyć. Cały czas go szukał, a kiedy znalazł okazał się jeszcze dalszy niż na początku jego szaleństwa. Wiedział, że będzie musiał na niego jeszcze długo poczekać, ale warto… W końcu tyle już wycierpiał, tyle przeżył, że warto jeszcze poczekać na ten cień. Przecież nic nie traci tylko zyskuje…
***
To był naprawdę paskudny dzień. Deszcz lał od samego rana… Była sobota. Jess postanowił, że pójdzie na grób ojca. Po raz pierwszy odkąd opuścił piekło postanowił pójść na jego grób. Minął już miesiąc od tego czasu, a on dopiero teraz zdobył się na odwagę, aby tam pójść. Dopiero teraz…
Szedł długą aleją. Groby leżące po prawej i po lewej stronie przerażały go, ale nie dlatego, że tam lżą ludzie, ale dlatego, że sam był blisko jednego z nich. Nigdy nie bał się śmierci, nawet wtedy kiedy pochłaniało go piekło. Bał się czegoś innego… Bał się zostawić Davida samego na świecie, chociaż wiedział, że ich drogi kiedyś się rozejdą. Aleja bardzo mu się dłużyła. Kiedy dotarł do grobu ojca nie wiedział co powinien zrobić. Stał wpatrzony w płytę nagrobną, a łzy same ciekły po policzkach. Było mu ciężko, ale wiedział, że musi. Inaczej nie będzie mógł z tym żyć.
-A ty chłopcze to tu po raz pierwszy? - za jego plecami odezwał się jakiś męski, basowy głos.
-Skąd pan wie?
-Bo nigdy cię tu nie widziałem. Jesteś jego synem?
-Tak. Ale nie mogłem… to znaczy nie umiałem tu wcześniej przyjść.
-Rozumiem. To było, aż takie trudne?
-Nic pan nie rozumie. Nie byłem w stanie tu przyjść. Pan nie wie co to znaczy, kiedy piekło pana pochłania.
-Może i nie wiem, ale to nie znaczy, że nie możesz przyjść na grób ojca.
-Ale… Pan i tak nie zrozumie… - Jess pokręcił głową, zapalił znicz i poszedł w swoja stronę. Od grobu ojca udał się na grób dziadka. W końcu to on tak naprawdę był przez całe życie dla niego jak ojciec.
Na mogile dziadka leżało jeszcze sporo śniegu. Jess odgarnął go i zapalił znicz. Usiadł na ławeczce, ale za chwilę się zerwał padając na kolana i płacząc. Nie wiedział dlaczego płacze. Po prostu nie umiał inaczej, nie potrafił inaczej powiedzieć tego co czuje. Tylko jemu opowiedział o wizjach, które go nachodziły i o tym, że jego ANIOŁ znów go uratował… tak jak wtedy, zanim jeszcze wiedział jak ma na imię. To dziwne… on zawsze jest, kiedy go najbardziej potrzebuje. Klęczał tak nie zwracając uwagi na to, że jest cały przemoknięty, że bolą go kolana. Czuł, że musi tak klęczeć, że tylko w ten sposób może zmyć z siebie ten przeszywający ból. Śnieg padał coraz mocniej. Jess ruszył do domu. Po drodze wstąpił do parku, do którego zawsze chodzili z Davidem. To już nie był ten park co kiedyś, to już nie był ICH park. To miejsce stało się dla niego zupełnie obce… obce jak cały ten świat, zimny i wyrachowany świat… Ruszył dalej. Stanął przed domem dziecka, przed którym spotkał rok temu Davida, ale to też nie był ten sam dom… Wszystko było inne… a może takie samo tylko on był inny? Może świat wcale się nie zmienił tylko on inaczej na niego patrzy? Znów ruszył, tym razem do domu… Do pustego pokoju, w którym na ścianach wciąż są te nic nieznaczące znaki. Znaki wyjęte gdzieś spoza własnej podświadomości. Nie pozwolił ich zmazać. Pomimo braku ich znaczenia dla niego były czymś ważnym, może nawet teraz czymś najważniejszym.
Do domu wszedł bezszelestnie, tak jakby w ogóle nie istniał. Poszedł do siebie na górę i zajrzał do neta co napisali o jego ostatnim opowiadaniu, tym, które napisał jeszcze będąc w piekle… niektórym się podobało, innych przerażało. Nie wiele obeszły go ich opinie. Wziął gorącą kąpiel i spróbował znów coś napisać, ale tak jak przez ostatni miesiąc nic mu nie wyszło. Miał wrażenie, że się w środku powoli wypala. Leżał tak długo dopóki zegar nie wybił północy. Wtedy naszła go jakaś wena twórcza, która nie pozwalała mu zasnąć. To pierwsze opowiadanie po tym demonicznym opętaniu było jak powolne wychodzenie z piekła. Było podobne do małego dziecka, które uczy się wszystkiego od podstaw. Jemu się udało… Wyszedł z piekła i na powrót odzyskał wiarę. Tyle, że nadal czuł się samotny. Samotny jak nigdy wcześniej. Dopiero teraz uświadomił sobie jak wiele rzeczy już w życiu stracił…
Dlaczego tak jest? Pytał siebie w myślach. Dlaczego? Przecież nic złego nie zrobiłem. Ale nie mogę się przez całe życie usprawiedliwiać. Tak nie powinno być. Tylu ludzi już zraniłem. Ja nie powinienem w ogóle był się urodzić. Trudno jest być na świecie samotnym, ale skoro to jest jedna z jego zasad to muszę się do niej przystosować. W końcu życie cały czas składa się z jakiś zasad. Czasem chorych, ale wszyscy musimy się do nich przyzwyczaić. A skoro ja mam być sam to nie będę się temu sprzeciwiał… Chociaż to takie trudne…
Długo jeszcze borykał się z własnymi myślami, aż zasnął. Zasnął wyczerpany, zmęczony z bolącą duszą, wtedy po raz pierwszy przyszła do niego myśl o śmierci. Po raz pierwszy pomyślał o tej strasznej, czarnej damie, która ma po niego przyjść. Widział jej białe, kościste dłonie, zapadłe policzki, w których nie było ani odrobiny krwi. Stała przed nim w długiej czarnej, aksamitnej sukni. Stała i patrzyła na niego tymi swoimi podkrążonymi, sinymi oczami.
Obudził go świt. Cały dom jeszcze spał, jedynie Jess krzątał się nerwowo po pokoju i szukał tamtego rysunku, który David podarował mu w dniu swojego wyjazdu. Wreszcie udało mu się go odnaleźć. Wziął do ręki długopis i duży zeszyt i zaczął pisać. Tym razem w swoim świecie przeniósł się gdzieś daleko, do jakiejś odległej krainy, niezaznaczonej na żadnej z map. Historia mówiła o młodym mężczyźnie, który rozbił się na morzu i fale przyniosły go na brzeg. Znalazł go jakiś piękny młodzieniec, do złudzenia przypominający jego ANIOŁA, ale nikt nie był w stanie się tego dopatrzyć. Młodzieniec miał długie ciemne blond włosy, ciemno niebieskie oczy i pociągłą twarz w kolorze przypominającym brzoskwinię. Chłopak zabrał rozbitka do siebie i tam go pielęgnował. Pewnego dnia jednak ktoś zabrał rozbitka. Rozstali się na kilka długich lat. Bardzo za sobą tęsknili, ale nie mogli być razem. Mężczyzna nie mógł jednak wytrzymać tej rozłąki. Zszedł do najgłębszych czeluści piekła i tam zawarł pakt z samym Lucyferem, który pomógł mu wrócić do ukochanego. Jednak cyrograf zawarty z diabłem miał skutki uboczne… mężczyzna oszalał i mało brakowałoby popełnił samobójstwo. Jednak uratował go chłopak, który w rzeczywistości był aniołem. Od tamtego dnia Lucyfer nie miał już żadnych praw do owego rozbitka. Jess ukazał tego młodzieńca w sposób, w jaki do tej pory mu się nie zdarzało. Sam nie wiedział jak to nazwać… To był portret człowieka, który… To był David, tyle że widziany zupełnie inaczej niż do tej pory. David widziany oczyma zakochanego człowieka, chociaż ani on, ani Jess o tym nie wiedzieli. To David był tym cieniem, który przez całe życie prześladował Jessa. Zakochanego Jessa…
Nagle w pokoju rozległo się pukanie…
-Jess śpisz jeszcze?
-Nie, wejdź.
-Nie chciałem cię obudzić.
-Nie obudziłeś, coś się stało?
-Stęskniłem się za tobą. Mogę usiąść obok ciebie?
-Jasne. Co jest?
-Nic.
-Przecież widzę.
-Teraz już wszystko będzie jak dawniej, prawda?
-Mam taką nadzieję. Ty się wciąż boisz?
-Trochę, ale tylko wtedy kiedy nie ma ciebie blisko mnie.
-Ty się rumienisz…
-Nieprawda…
-Prawda. Zupełnie jak wtedy.
-Kiedy?
-Kiedy cie pocałowałem… khm… Nieważne.
-Wszystko jest ważne.
-Masz rację.
-Wiesz, muszę ci coś powiedzieć…
-Co?
-Zanim cię poznałem byłem bardzo samotny.
-A teraz?
-Teraz? Teraz już nie jestem, mam ciebie. To znaczy… mam w tobie przyjaciela. Chyba…
-Dlaczego chyba? Masz na myśli to co się stało?
-Nie to chciałem powiedzieć.
-Nie? A co?
-…
-A jednak…
-Mogę się położyć obok ciebie? - Jess kiwnął na potwierdzenie głową. - Już nie jestem samotny… Obiecaj mi coś.
-Co?
-Że już nigdy mnie nie zostawisz.
-Nie mogę ci tego obiecać.
-Dlaczego?
-Bo nie wiem co się jeszcze w naszym życiu wydarzy… ale bardzo bym chciał ci to obiecać.
-Więc obiecaj.
-Obiecuję.
-Jess? Co się z tobą wtedy działo?
-Chyba nie chciałbyś wiedzieć.
-Chcę.
-Oj, uwierz, że nie chcesz… Masz racje.
-Z czym?
-Ja też nie jestem już samotny… mam ciebie. Drugiego takiego kumpla nigdzie bym nie znalazł. Zresztą po co szukać, skoro mieszka ze mną pod jednym dachem… To była długa podróż aniołku, bardzo długa… dziękuję.
-Za co?
-Za to, że jesteś. Że znosisz moje humory. Za wszystko…
-Jess…
-Wiem jak się nazywam, nie musisz mi przypominać. - uśmiechnął się do niego figlarnie i mocniej przytulił do siebie. -Jesteś całym moim światem… - szepnął tak, że David nie usłyszał, był nawet Bogu za to wdzięczny. Nie chciał żeby usłyszał to co powiedział. Jeszcze by coś sobie ta niemądra główka pomyślała i to dopiero był by problem.
Nicole zajrzała do pokoju syna. Kiedy zobaczyła ich rozmawiających i śmiejących się jak dawniej ogromny kamień spadł jej z serca. Przez ostatni czas czuła, że nad ich domem wisi jakieś fatum. A poza tym Jess zachowywał się naprawdę dziwnie. Teraz jednak na prawdę się uspokoiła.
Jess patrzył z podziwem na Davida, który właśnie próbował nauczyć się rysów jego twarzy z zamkniętymi oczami. Jego małe dłonie powoli błądziły po oczach, ustach. Jess gdzieś podświadomie wiedział, że zna go od bardzo dawna, ale nie na Ziemi, tylko gdzieś dalej. Dużo dalej. Chciał przy nim być, opiekować się nim i czuwać by nie stała mu się żadna krzywda. Gdzieś w jego sercu na dnie siedział ukryty lęk żeby go nie stracić. Wtedy jego świat naprawdę by się zawalił. Jak on by chciał mu o wszystkim powiedzieć. O tym co go boli… Ale tak jest lepiej. Lepiej kiedy nie wie. To by go zabiło, a on właśnie tego boi się najbardziej. On tak panicznie boi się śmierci. David jest taki kruchy, taki niewinny… A on? Urodzony cynik, egoistyczny egocentryk, chłopak, który ma pretensje do całego świata, tylko wtedy kiedy jemu się źle dzieje. On by mu nieba przychylił, gdyby nie to, że David to chodzący anioł i to on mu daje cały skrawek nieba. Chłopcy zasnęli. Zmęczyli się tym wszystkim. Potrzebowali odpoczynku, bardzo długiego odpoczynku… Nicole zamknęła cicho drzwi i wróciła do sypialni.
-Co u nich?
-Skąd wiesz, że są razem?
-Intuicja.
-Co ty nie powiesz… Intuicja… Phi… Też ci się zachciało. Intuicja. Nie wiesz czasem. Wstałbyś lepiej, a nie zajmujesz się czymś nie potrzebnym.
-Mogę zająć się czymś potrzebnym równie dobrze w łóżku…
-Co masz na myśli?
-Nie udawaj, że nie wiesz…
-Zboczeniec…
-Jestem twoim mężem. Od czasu do czasu mi się należy.
-Taaak?… Serio?
-Serio, serio…
-A jak chłopcy wejdą?
-Mam nadzieję, że nie. A jeśli nawet to kiedyś w przyszłości będą mieli się na kim wzorować. Nie chciałabyś być wzorem dla nich?
-Chciałabym, ale nie w takim wydaniu… W gruncie rzeczy mamy drzwi zamykane na klucz
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 14 2011 09:38:49
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Darkness (Darkness@konin.lm.pl) 00:23 08-11-2008
Hm....nie potrafię chyba nic sensownego na tą chwilę po przeczytaniu tego opowiadania napisać.Ciekawe,bardzo ciekawe.Sposób w jaki jest pisane bardzo przykuwa uwagę.Ten rok z życia Jessa jest bardzo..bogaty.To chyba najlepsze określenie.Postacie bohaterów bardzo ciekawie wykreowane..zwłaszcza Jessa.Jego charakter,styl bycia,który się zmienia i to widać s± niesamowite..oraz David,który jakby wypełnia luki w bogatym charakterze Jessa...bardzo mnie zaciekawiło.
Okashi (Brak e-maila) 15:16 10-11-2008
Opowiadanie dobre. Tylko wg mnie czegoś tam brakuje. Trochę pomyłek jest, czasem pojawia się coś zupełnie nierealnego, ale w końcu to tylko opowiadanie - tu może się wszystko wydarzyć.
Poza tym odbieram wrażenie, jakby było to pisane trochę "na szybcika". No ale może to tylko mój taki odbiór.
(Brak e-maila) 18:31 01-08-2009
Na jakiego szybcika?? Pisałam je jakiś skromny rok, łącznie z poprawkami |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|