The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 08:02:25   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Koszi 2
Rozdział 5 Połączenie

Nie przeszkadzano mu do samego połączenia. O 19- tej posłusznie poszedł do komnaty władczyni.
Gdy zostali sami wyprowadziła go potajemnym przejściem do wykutego w skale korytarza, już na pierwsze spojrzenie wyglądał na wiekowy. Korytarz, co prawda nie był niczym oświetlony, ale fosforyzujące na niebieskawo ściany dawały wystarczającą ilość światła. Podłoże było lekko pochylone. Stopniowo korytarz doprowadził ich do obszernej jaskini. Na pierwszy rzut oka całkowicie naturalnej, tylko sufit i ściany zostały prawdopodobnie odrobinę wygładzone. Stopniowo zagłębiali się w głąb wnętrza jaskini. Pośrodku pomieszczenia znajdował się naturalny basen z wodą silnie mineralizowaną. Wydawała się lodowata. Wzdrygnął się na myśl, że będzie musiał tam wejść.
- Pani jestem gotowy. - Przerwał ciszę jako pierwszy.
- Wejdź proszę do wody i postaraj się rozluźnić. - Łagodnym gestem wskazała mu starą, częściowo zniszczoną rampę prowadzącą do wody. Schodząc nią zwrócił uwagę na rzeźby rozmieszczone wokół brzegu. Przedstawiały one legendarne bóstwa z mitów Slonów i wyglądały na naprawdę stare. Chwilę później cesarzowa wsunęła się do wody i podpłynęła do Koszego. Lekko oplotła go dwiema głównymi mackami w pasie i na biodrach. To, co się działo później umknęło Reniemu z pamięci. Pamiętał tylko jak coś gładkiego i jednocześnie gorącego wnika głęboko do jego organizmu. Chwilę później stracił przytomność. Ocknął się dopiero w łożu władczyni owinięty jej przednimi mackami. Lekko się przeciągnął i przewrócił na drugi bok a po chwili już zupełnie oprzytomniał. Powoli do niego docierało świadomość tego gdzie się znajduje.
- Witaj śpiochu! Jak się spało? - Dodała po chwili. Przywitała go Władczyni, lekko jednocześnie głaszcząc po ramieniu najmniejszą macką, pieszczotliwym gestem.
- Dziękuję pani. Ze mną chyba wszystko jest w porządku. - Dodał odrobinę niepewnym tonem, właściwie czuł się prawie normalnie. No może z tym wyjątkiem, że był piekielnie głodny. - Jeśli pozwolisz pani, chciałbym na trochę wrócić do siebie.
- Oczywiście, jeśli chcesz, proszę bardzo. Pomogła mu powoli wstać z legowiska. Reni narzucił na siebie miękki szlafrok i skierował się do swojego apartamentu. Przed drzwiami czekał na niego jego służący, a właściwie opiekun i oczywiście jego ochrona. Nie zdawał sobie jeszcze sprawy, że obecnie stał się tak samo ważny dla Slonów jak i Władczyni. W ogóle nie zwrócił uwagi na to jak nieliczni mieszkańcy dworu usuwali mu się z drogi lekko się kłaniając. Jemu człowiekowi!
No cóż w tej chwili był nie człowiekiem, ale Koszi. Nosicielem ich przyszłej królowej! Nie zwrócił na to uwagi, ponieważ po paru krokach poczuł jak zaczyna mu burczeć w brzuchu i robić się słabo. Pomyślał, że chyba zaraz zwymiotuje. Nie czuł jak z nosa zaczęła kapać mu krew i na czerwono barwić rękaw szlafroka. Po chwili zdziwiony zauważył, że korytarz się chwieje. Nie dotarło już nic więcej do niego, gdyż osunął się po ścianie na podłogę. Na korytarzu wybuchła totalna panika. Wszyscy chcieli sprawdzić, co się stało i mało, co swoimi ciałami nie przydusili leżącego.
- Wszyscy się odsunąć! - Zagrzmiał donośny głos dowódcy jego ochrony. Tym razem miał zamiar zrobić wszystko by jego podopieczny nie doznał żadnej krzywdy. Chwilę później na korytarz wytoczyła się władczyni. Szybko zaprowadziła w okolicy porządek po prostu każąc się wszystkim wynosić stąd. Reni obudził się na swoim łóżku. Nie trzymali go dłużej niż to konieczne do badań w szpitalu. Królowa stwierdziła, że ważne jest dla zdrowia jej dziecka samopoczucie Koszego, a na pewno swobodniej się będzie się czuł u siebie niż w nieprzytulnym szpitalu. Gdy otworzył oczy zobaczył początkowo niewyraźną postać Władczyni. Po chwili wzrok wrócił mu do normy.
- Pani - zapytał się, - co się stało? Jednocześnie siadając przy pomocy opiekuna.
- Nic strasznego, po prostu na chwilę zemdlałeś. - Lekko mu odpowiedziała.
- Przepraszam, czy dziecku nic się nie stało? - Zadał pytanie jednocześnie opiekuńczo głaszcząc podbrzusze. Władczyni spodobał się ten spontaniczny gest Koszego. Świadczył on o dobrych intencjach jej wybrańca.
- Nie martw się, wszystko jest w jak najlepszym porządku. Teraz musisz coś zjeść i przespać się.
- Rzeczywiście jestem głodny jak wilk - odpowiedział z uśmiechem jednocześnie zabierając się za duży kubek zupy gulaszowej. Kilka chwil później osunął się zmęczony na poduszkę. Opiekun przygasił w sypialni światło i wyszedł do drugiego pokoju. Chwilę wcześniej z apartamentu wyszła uspokojona Władczyni. Teraz pewna bezpieczeństwo dziecka mogła zająć się swoimi sprawami. Przez moment pomyślała lekko rozbawiona, - kim lub, czym jest ten często wspominany przez Kosziego wilk?

Rozdział 6 Ciąża

Trzy miesiące później.
- Doktorze, jak ma się moje dziecko? - Zadała pytanie królowa patrząc na aktualne wyniki badań Kosziego.
- Jak na razie mogę pani powiedzieć, że dziecko rozwija się, co prawda dosyć wolno, ale bez kłopotów. - Spokojnie odpowiedział naczelny lekarz.
- Dlaczego twierdzisz, że wolniej niż w innych przypadkach? Czy coś z małą jest nie w porządku? A może to wina organizmu Kosziego?
- Pani - konkretnym tonem odezwał się lekarz. - Przypuszczam, że to możliwe, iż dosyć delikatny organizm Kosziego powoduje wolniejszy rozwój embrionu, jednak nie ma najmniejszego jak do tej pory powodu do obaw. Jestem zdania, że po prostu ciąża potrwa trochę dłużej bez żadnych negatywnych skutków dla dziecka.. - Dodał przy ostatnich słowach głęboki ukłon, na który zresztą nie zwróciła królowa najmniejszej uwagi.
- Mam nadzieję, że się nie mylisz. - Mruknęła do siebie, jednocześnie kierując się do wyjścia. Postanowiła odwiedzić w ogrodzie Kosziego. Zobaczyła jak trzymał na podwiniętym kolanie blok rysunkowy i pastele. Nie chciał pracować na nowoczesnej elektronicznej sztaludze, powiedział, że woli stare manualne metody pracy twórczej. Pod ręką miał owoce i co jakiś czas przegryzał sobie prawdopodobnie nawet o tym nie wiedząc. W pewnym momencie władczyni pomyślała, że nosiciel pobrudził sobie czoło pastelą, jednak, gdy podeszła bliżej przekonała się, że jest to coś innego. Nagle zrozumiała, że dzieje się coś wyjątkowo niezwykłego: jej Koszi będzie Rani! Czyli powoli następowała częściowa wymiana DNA między dzieckiem, a nosicielem! Postanowiła mu jednak na razie nic nie mówić. Po co go denerwować? I tak już nic nie można było zrobić. Jednak się myliła Randi już od jakiegoś czasu zdawał sobie sprawę ze zmian w swoim organizmie. Można powiedzieć, że podświadomie je w jakiś sposób akceptował jako możliwą cenę do zapłacenia w jego sytuacji. W czasie porannej kontroli po upływie czwartego miesiąca ciąży zapytał się zbierającego się do wyjścia lekarza:
- Panie doktorze, mam pytanie. - Na chwilę przerwał i podszedł bliżej do doktora, - Co się dzieje ze mną? Co to za ślady i dlaczego są złote? - Dokończył niepewnym tonem.
- Nie chcieliśmy tego mówić dopóki nie będziemy tego pewni całkowicie, ale prawdopodobnie jest to reakcja organizmu na wymianę materiału genetycznego między tobą - a dzieckiem - dokończył za niego Randi.
- Czy jesteście w stanie mi powiedzieć, do czego może to doprowadzić?
- Niestety nie panie. - Stwierdził ze smutkiem. I wyszedł lekko się kłaniając.
- Dziękuję. - Pomyślał, że przecież nie sądził, iż wyjdzie z tego całkowicie bez szwanku. Na razie nie ma, co się martwić, po prostu musi wytrzymać do porodu, choćby miał umrzeć na stole operacyjnym. Czas to pokaże. W tym momencie mała zaczęła się poruszać w jego brzuchu. - Uff, malutka uspokój się proszę, jeszcze trochę, a zrobisz mi krzywdę, a nie jesteś jeszcze gotowa do wyjścia.- Jednocześnie łagodnym ruchem dłoni masował sobie okolice żołądka. Po chwili płód się uspokoił i mógł bez obawy, że zemdleje się ruszyć. Wiesz, co - mówił nadal do odrobinę wiercącej w nim istotki - może ci zaśpiewam? - Po chwili zanucił prostą kołysankę, w końcu sam zasnął wygodnie ułożony w obszernym fotelu. Jego opiekun już kilka krotne do niego zaglądał, ale nie chciał mu przeszkadzać we śnie. Widział, że nieczęsto w ostatnim czasie mógł on tak smacznie i głęboko zasnąć. Z reguła mała budziła go kręcąc się kilka razy w ciągu nocy. To powoli podkopywało jego siły, a nie prosił o żadne środki, bo nie chciał się faszerować chemią ze względu na dziecko. Przyniósł śpiącemu ciepły koc i delikatnie przykrył go. Parę godzin później lekko jeszcze zaspany Randi przeciągając się postanowił zamówić u siebie solidny posiłek i iść pod ciepły prysznic. Obstawa torowała mu drogę pośród dużego tłumu, ponieważ był to dzień, kiedy przy odrobinie szczęścia Slonowie mogli poprosić o prywatną audiencję u władczyni. Koszi miał na sobie obszerną bluzę i wygodne spodnie na szelkach by nie ściskać pasem czy gumką brzucha. W połowie korytarza na chwilę musiał się zatrzymać i lekko zgiąć, - uff - aż stęknął mała znowu zaczęła zmieniać sobie miejsce pobytu. Wiedział, że jej i sobie pomoże, jeżeli po prostu na to pozwoli. Usiadł na podłodze po turecku jakoś przestając się przejmować otoczeniem. W końcu, od czego miał ochroniarzy? Oparł się plecami o ścianę korytarza i zaczął lekko masować skórę brzucha pod bluzą. Przymknął powieki by się odgrodzić od otaczającego go zamieszania. Mała uspokoiła się dosyć szybko i wreszcie mógł się ruszyć, ale czuł się tak dobrze w tym momencie, że pomyślał, co mu szkodzi posiedzieć tu jeszcze chwilę. Przecież mu się nigdzie nie śpieszy. Jego opiekun odgradzający go od spojrzeń rozpraszającego się tłumu petentów posłał po nosze do gabinetu lekarskiego, by nie budząc śpiącego zanieść go po prostu do łóżka. Nosze przyniesiono bardzo szybko, a z nimi przybyła zaniepokojona władczyni i lekarz.
- Pani - wyszedł im naprzeciw opiekun głęboko się kłaniając-, co za zaszczyt?
- Przestać - bezceremonialnie przerwała mu władczyni, - co się dzieje z Koszi? - Doktorze - skinęła na lekarza, który zresztą już klęczał przy opartym o ścianę Koszim. Po chwili uspokojony skinął na noszowych. Delikatnym ruchem, by go nie zbudzić położyli go i nosze uniosły się gotowe do transportu.
- Pani wszystko jest w porządku. Koszi po prostu głęboko śpi. - Dodał przyciszonym tonem. - Chwilę - w pewnym momencie pochylił się jeszcze raz nad leżącym- pani spójrz! - Delikatnym gestem odsłonił czoło śpiącego. Całe czoło przecinał delikatny jakby tatuaż w formie diademu o złocistym kolorze. - To już niedługo! - Szepnęła władczyni.
- Tak pani! - Jak echo odpowiedział jej lekarz. Randi obudził się w swoim łóżku, kilka godzin później. Powoli się przesuwając zlazł z łóżka i poszedł poprosić opiekuna o coś solidnego do jedzenia. Czuł się piekielnie głodny i nareszcie wyspany.
- Panie - służący odezwał się jak tylko zobaczył go na nogach - czy chciałbyś coś zjeść?
- Z przyjemnością! Jak tylko wyjdę spod prysznica.
- Oczywiście, wszystko będzie przygotowane. - Jakiś kwadrans później siedział już wygodnie zajadając smaczny posiłek i znowu zachciało mu się spać. Nazajutrz rano, gdy wszedł do ambulatorium odezwał się do lekarza:
- Doktorze sądze, że to już czas.
- Chyba masz panie rację. Należy powiadomić władczynie.
- Będę gotowy na jutro rano. A teraz proszę mi wybaczyć, ale jestem zmęczony i chciałbym się przespać. Istna ze mnie śpiąca królewna - mruknął do siebie wychodząc z gabinetu.
- Jak sobie panie życzysz! - Ochrona odstawiła go do pokoju. Pół godziny później przyszła do niego władczyni.
- Witaj pani! - Powitał ją grzecznie. Nie próbował nawet wstać, gdyż i tak miał kłopoty z poruszaniem się.
- Witaj Koszi Rani! - Prawdę mówiąc nie zwrócił uwagi na słowa królowej. - Wielka chwila nadeszła, to już jutro rano. W całym pałacu jest teraz zamieszanie.
- Domyślam się pani. - Próbował skryć ziewnięcie. Prawdę mówiąc powieki same mu się zamykały.
- Widzę, że jesteś zmęczony, nie będę ci przeszkadzała. Idź spać. Musisz być wypoczęty. Dobranoc!
- Dziękuję pani. - Po chwili już spał. Po prostu organizm w ten sposób starał się ochronić siebie i dziecko minimalizując straty energii.

Rozdział 7 Poród

Ranek nadszedł tak szybko. Właściwie przygotowania trwały całą noc. O świcie Koszi poszedł pod prysznic i potem przewieziono go na stół operacyjny dostał tylko znieczulenie miejscowe i operacja się zaczęła. Koszi był przytomny cały czas. Po jakiejś półgodzinie zobaczył jak lekarz wyjmuje z jego brzucha małą istotkę miniaturową kopię władczyni i podaje ją królowej. Ta z czułością otuliła ją miękką pieluszką i położyła w pięknym łóżeczku. Potem na moment podeszła do zaszywanego przez lekarzy Koszego - Mam piękną córkę. Jestem ci naprawdę wdzięczna człowieku! - W odpowiedzi zmęczony operacją uśmiechnął się i wreszcie pozwolił sobie na całkowite rozluźnienie swojej woli. Był wolny, udało mu się. Czuł tylko jak wokół niego narasta łagodny szum, który w końcu przyniósł mu miękką ciemność i spokój. Powoli organizm wyczerpany do ostatecznych granic nie przewidywanymi stratami substancji, materii i energii, a na koniec krwi w wyniku operacji dawał za wygraną. Pozwał sercu uderzać coraz wolniej i słabiej. Randi osuwał się w stronę śmierci łagodnie i bez swojego sprzeciwu. W ostatnim przebłysku świadomości pomyślał, że wreszcie spotka się ze swoim ukochanym. Nagle dziecko strasznie się rozpłakało, obecni zaczęli się zamartwiać, co się stało. Gdy jeden z lekarzy przypadkiem spojrzał na Koszego. Zobaczył jak z jego ust wypłynęła delikatna strużka krwi. Zawiadomił lekarza: - Doktorze Koszi umiera! - Zaczęli cucić leżącego, na chwilę doprowadzili go do odzyskania przytomności. Randi wymamrotał przez maskę tlenową:
- Pozwólcie mi odejść! - Wyszeptał. - Jestem taki zmęczony, chcę już odpocząć.
- Nic z tego człowieku weź się w garść! Musisz żyć, moja dziewczynka cię potrzebuje. Słyszysz, masz nie zasypiać. - W tym momencie lekarze zaczęli podawać mu różne substancje wzmacniające. Ich szybka akcja spowodowała, że po jakimś czasie Randi po prostu usnął, już nie było niebezpieczeństwa zgonu. Mała też to wyczuła i przestała od razu płakać. Co zresztą wszyscy przyjęli z ledwo skrywaną ulgą.
- Pani sądzę, że z Koszi Rani już wszystko będzie dobrze. Będzie, co prawda długo dochodził do siebie, ale sądzę, że wkrótce wróci do zdrowia, przy odpowiedniej opiece. Nie wiemy, co prawda jak na niego wpłynęło nosicielstwo, ale jedno możemy powiedzieć na pewno! - Na chwilę przerwał i po lekkim skinięciu mniejszą macką w stronę wyników Koszego powiedział - on nigdy już nie będzie miał własnych dzieci.- Dokończył ze smutkiem.
- Rozumiem. - Ze smutkiem i współczuciem odpowiedziała świeżo upieczona matka. Tymczasem wywieziono do innego pokoju wózek z Koszim i obstawiono go aparaturą kontrolującą jego funkcje życiowe. Przebywał tam prawie dwa tygodnie. Następne dwa spędził na powolnej rehabilitacji. No cóż to nie takie proste wrócić do życia po rozpłataniu brzucha na cztery części. Już na zawsze pozostanie mu blizna w kształcie złotej błyskawicy, ciągnącej się od mostka do samej miednicy. Pozostało mu także diademowe znamię przecinające jego czoło. Znak rozpoznawczy Rani Kosziego. Królowa w czasie jego pobytu w szpitalu wyjechała z małą do zimowego pałacu. W szpitalu Randi spędził łącznie prawie miesiąc, a potem lekarz go wypisał zalecają dużo odpoczynku i odpowiednią dietę bogatą w brakujące jego organizmowi substancje. Z tym był kłopot, bo no cóż wszystko po prostu kosztowało. A on nie miał żadnych specjalnych oszczędności. Większość poszła na opłacenie czynszu, chciał mieć, dokąd wrócić po całej tej historii. Postanowił skontaktować się z ochmistrzem dworu, pragnął odzyskać parę rzeczy ze swojego apartamentu. Niestety miał z tym kłopot. Straż nie chciała go wpuścić. Twierdzili, że musi mieć pozwolenie władczyni, a przypadku jej nieobecności - ochmistrza. A z tym był kłopot, no cóż był tylko człowiekiem! W końcu po kilkugodzinnym czekaniu w biurze udało mu się skontaktować. Został potraktowany z totalnym lekceważeniem, ale się nie przejmował. Zdawał sobie sprawę ze stosunku Slonów do ludzi.
- Wybacz panie, że zawracam ci głowę, ale czy mógłbym dostać swoje rzeczy z apartamentu? - Poprosił grzecznym tonem puszącego się urzędnika. Ten po chwili zastanowienia posłał go z jednym ze swoich zastępców, który cały czas patrzył mu na ręce.
- Poprosiłbym też o pozwolenie na opuszczenie terenów pałacu.- dodał na zakończenie.
- Proszę i nie zawracaj mi już więcej głowy, człowieczku!- wyrzucił go z pokoju lekceważącym gestem.
- Dziękuję! - Lekko się skłonił. Był bardzo zmęczony, rano w szpitalu nie dostał przy wypisie śniadania, potem kilka godzin spędził na formalnościach, a końcu musiał postarać się o jakiś transport. Na służby pałacowe raczej nie liczył, w końcu nie zostało mu nic innego jak przejść pieszo dodatkowo ponad dziesięć kilometrów do miejskiej komunikacji. Do domu dotarł prawie o zmierzchu, do jedzenia miał tylko trochę pieczywa i niedrogi ser, które kupił po drodze. Ale i to zjadł na siłę, tak był zmęczony. Poszedł szybko spać, zdając sobie sprawę, że musi znaleźć jak najszybciej pracę, bo po prostu skończy na ulicy jak nie będzie miał na czynsz. Obudził się około południa i po zjedzeniu resztki zeschniętej bułki poszedł wciąż głodny najpierw do urzędu pracy. Wiedział, że oferowali tam tylko najmniej ciekawą pracę, ale on nie był na dobrej pozycji do negocjacji. W końcu znalazł coś dla siebie, przynajmniej do czasu jak przyjdzie do siebie. Coraz głodniejszy postanowił, że kupi sobie coś w przydrożnej budce, ale szybko się przekonał, że jego organizmowi ten posiłek niestety nie odpowiadał. No cóż na szczęście skończyło się na bólach żołądka, które w końcu przeszły po godzinie. Nie miał wyboru, obolały doszedł do świątyni i zapytał się czy nadał potrzebują kogoś do sprzątania. Na szczęście oferta była aktualna. Na pytanie, kiedy chciałby zacząć, odpowiedział, że w tej chwili! Mięśnie brzucha bolały go coraz mocniej, ale pocieszał się, że to tylko kilka godzin. Poza tym praca rzeczywiście nie była zbyt ciężka. Gdy sprzątał kuchnie po posiłku kapłanów znalazł trochę resztek zupy na dnie garnka i szczęśliwy patrząc czy nikt go nie widzi wyjadał ją ze smakiem. Poczuł się prawie najedzony, jednak, gdy kończył zobaczył go zastępca mistrza.
- Jesteś głodny? - Odezwał się spokojnym tonem. W pierwszej chwili Randi po prostu zastygł z zaskoczenia. W końcu poderwał się z podłogi i nadał trzymając garnek zaczął przepraszać mnicha za to, co zrobił. Nie zdawał sobie sprawy, że na mnichu zrobił wrażenie na wpół zagłodzonego
- Panie wybacz mi proszę, nie wyrzucaj mnie z pracy, bardzo proszę! - Pochylił się w błagalnym geście. Chwilę później lądował na podłodze podtrzymywany przez duchownego. Ten zaskoczony wpatrywał się w okropną bliznę na jego brzuchu.
- Kim jesteś? - Zadał pytanie oprzytomniałemu chłopakowi.
- Nikim ważnym panie po prostu człowiekiem. - Odpowiedział podnosząc się z wysiłkiem. Był zły na siebie, tak się wygłupić na oczach kapłana.
- Byłeś nosicielem?- stwierdział Slon poważnym tonem.
- No cóż panie masz rację, czy wyrzucisz mnie z pracy panie? - Zadał ważne dla niego pytanie. Mnich przez dłuższy czas tylko milczał, w końcu uspokoił Randiego. A w końcu kazał mu zjeść zanim wróci do pracy. Zaintrygował go ten chłopak. Ale przecież Slon, dla którego był Randi nosicielem chyba nie dopuściłby do tego by głodował i szukał jakiejkolwiek pracy w dodatku, gdy jeszcze nie wrócił do zdrowia! Postanowił, że zasięgnie informacji, jednak po jakimś czasie wyleciało mu to z głowy, no cóż niestety już wcześniej to się zdarzało, a Randi wykonywał swoją pracę starając się nikomu nie wchodzić w drogę. Niestety mnisi płacili bardzo mało, a i stan jego zdrowia nie był najlepszy. No cóż produkty, które kupował miały jedną główną cechę - były tanie. Ale niestety niezbyt zdrowe. Ale lepsze to niż głodowanie. Tak, więc zmienił swoje gniazdko na o wiele mniejszy lokal, składający się z jednego pokoju i wnęki sanitarnej oraz kuchennej. W dodatku mieścił się w takiej okolicy, w której lepiej nie było wracać wieczorem, jeśli człowiekowi było miłe życie. Zaczął na stałe nosić na czole opaskę gdyż przekonał się, że znamię wzbudzało ciekawość Slonów, w dodatku uważających, że on ich przedrzeźnia. Parę razy nawet dostał od Slońskich wyrostków. Tylko szybka ucieczka uratowała mu zdrowie, a może i życie. Po prawie dwóch miesiącach prawie zapomniał o pięknym apartamencie w komnatach władczyni. Czasami zastanawiał się, co się dzieje z maluchem, trzeba przyznać, że wtedy nachodziła go tęsknota za malutką. Czasami wydawało mu się, że mała jest obok niego i prosi go by jej zaśpiewał kołysankę do snu. Powtarzało to się właściwie, co wieczór i doszedł do wniosku, że chyba nadal utrzymuje z maluchem ograniczoną łączność empatyczną, albo zwariował! Nie orientował się co się dzieje z cesarską rodziną, raczej nie był na bieżąco, ponieważ nie miał w domu, holo - nie stać go było. Musiał mieć pieniądze na czynsz, więc je sprzedał. - obecnie starał się na razie po prostu przeżyć.
A tymczasem w pałacu.
- Czy w końcu znaleźliście Rani Kosziego? - Zadała pytanie szefowi służb wywiadowczych.
- Niestety pani, jedyne, co wiemy to, że nie ma go w więzieniach i szpitalach. Jego mieszkanie zajmuje ktoś inny, a gospodarz nam powiedział tylko, że Koszi musiał je opuścić jakieś dwa miesiące temu, ponieważ nie miał na czynsz. - Odpowiedział z ukłonem szef służb wywiadowczych. - Ochmistrzu jak mogłeś dopuścić do tego by Koszi opuścił pałac. Dlaczego nie zapewniono mu opieki? - Zadała pytanie złowieszczo spokojnym tonem. O tym, że Koszego nie ma w pałacu dowiedziała się w tydzień po opuszczeniu przez niego dworu. Nie zabrała go ze sobą, ponieważ gdy wyjeżdżała do zimowego pałacu ten nadal przebywał w szpitalu. Rani szukano już prawie dwa miesiące, ale bez rezultatu jak kamień w wodę. Mieli tylko pewność, co do tego, że on nadal żyje, ponieważ malutka od czasu do czasu nawiązywała z nim łączność. Jednak nie mogła powiedzieć, gdzie go można znaleźć. Pewnego razu jeden z gwardzistów władczyni został wysłany po głównego kapłana do świątyni w mieście. Było późne popołudnie i w świątyni już właściwie nikogo nie było, mnisi odbywali popołudniowe medytacje w wewnętrznym ogrodzie, a w holu był tylko zajęty myciem podłogi Randi, Strażnik nie chcąc marnować czasu zbliżył się do Randiego i lekko go klepiąc w ramie zadał pytanie:
- Człowieczku -Randi przerwał pracę i obrócił się w stronę pytającego. Nie wiedział, że przesunęła mu się przepaska na czole i odsłonił się duży fragment diademu.
- Słucham panie - zaczął powoli wstawać trzymając się lekko za mięśnie brzucha. Nadal, jeśli był zbyt długo skulony to łapał go skurcz mięśni brzucha. Miał wtedy wrażenie jakby jego blizna mocno się ściągała.
- Powiedz mi człowieczku, gdzie zastanę głównego kapłana? - Początkowo nie zwrócił uwagi na znamię na czole Kosziego.
- Najlepiej panie, jak cię zaprowadzę, to trochę trudne do wytłumaczenia.- spokojnie odpowiedział Randi.
- Dobrze prowadź. - Lekko popchnął przed siebią służącego.
- Proszę panie, nie tak szybko! - Zasapany ledwo nadążał za posuwającym się strażnikiem. W końcu doszli do kwatery głównego mistrza.
- Możesz odejść. - Lekkim gestem odprawił przewodnika. Za zakrętem korytarza była niewielka kamienna ławka, która skusiła go do chwilowego odpoczynku. Z przyjemnością wyciągnął się na niej nie przejmując się nierównościami kamienia, na którym leżał. Nie wiedząc, kiedy zasnął głębokim snem. No cóż uczucie stałego zmęczenia, czy znużenia towarzyszyło mu w ostatnim czasie prawie zawsze. Główny mistrz razem z gwardzistą idąc do pojazdu przybysza natknęli się na śpiącego słodkim snem Randiego.
- Mam go obudzić panie - ze śmiechem w głosie spytał się strażnik mnicha.
- Nie, niech sobie pośpi. Podejrzewam, że ci z naszych rodaków, którzy skorzystali z niego jako nosiciela kompletnie nie zadbali o niego po porodzie. Niestety sądzę, że nawet ta niezbyt ciężka praca, którą dla nas wykonuje jest ponad jego siły. Niech sobie pośpi.
- Skąd panie sądzisz, że był nosicielem? - Kapłan bez słowa najmniejszą macką lekko odsunął przepocony podkoszulek śpiącego.
- Popatrz na jego bliznę, strasznie go pocięli, cud, że to przeżył.- powiedział łagodnym tonem.
- Rzeczywiście,- potwierdził strażnik. W tym momencie ocknął się Randi, zobaczył nad sobą stojących i nie patrząc im w oczy powoli wstał z lawy.
- Przepraszam panie, natychmiast wracam do pracy.- Uważał, że najlepsze co może zrobić, to zniknąć im z oczu zanim mnich przypomni sobie, że raczej nie płacą mu za spanie na służbie.
- Poczekaj człowieczku - zatrzymał go głos strażnika, - ale musisz iść do lekarza.
- Dlaczego panie? -Zdziwił się nieoczekiwanej trosce wojskowego. - Nic mi nie jest. - Próbował po lekkim ukłonie w stronę mówiącego zejść im z drogi.
- Ledwo stoisz na nogach. - Nie dawał za wygraną strażnik, który jednym dużym krokiem ustawił się na jego drodze. Randi lekko westchnął, ale zniecierpliwiony odpowiedział szczerzej niż chciał.
- Panie, pewno masz rację, powinienem iść do lekarza, tak jak powinienem móc więcej jeść owoców i warzyw, oraz dobrego mięsa, aby wyleczyć się z anemii. Ale po prostu jest to niemożliwe. Tak, więc, naprawdę nie masz, co panie przejmować się jakimś nieważnym człowiekiem, bo i tak prawdopodobnie niedługo nie będzie go na świecie! - Ukłonił się i korzystając z zaskoczenia ominął strażnika i lekko pochylony wrócił z powrotem do zmywania podłogi. Tymczasem w pałacu władczyni łaskawie przywitała się z kapłanem i poprosiła go o pomoc.
- Kapłanie do twoich mnichów moi poddani mają większe zaufanie niż do strażników chcę byście zaczęli poszukiwania pewnego człowieka. Był on moim Rani Koszi. Podejrzewam, że znajduje się w trudnym położeniu i może grozić mu niebezpieczeństwo.
- Nie rozumiem pani, - odezwał się nich. - Jak to się stało, że wyrzucono go z pałacu?
- No cóż mój ochmistrz nigdy więcej nie podejmie błędnej decyzji. _ Dokończyła złowieszczym tonem. Kapłan przezornie nie zapytał się o los nieszczęśnika, pewno nie był najłaskawszy. Po chwili milczenia odpowiedział.
- Oczywiście pani, co tylko nasz zakon może zrobić dla swojej pani! - Odpowiedział z głębokim ukłonem.
- Doskonale, - uśmiechnęła się promiennie cesarzowa. - Oto portret Kosziego. - Skinęła na służącego, który z ukłonem wręczył notes elektroniczny z wgraną postacią Randiego. Kapłan najpierw tylko rzucił przelotne spojrzenie na twarz, ale po chwili zaskoczony przyjrzał się jeszcze raz. I nieoczekiwanie zadał pytanie.
- Pani czy Koszi Rani ma taką dużą bliznę w kształcie błyskawicy?
- Tak - odpowiedziała zaciekawiona Władczyni,- prawie przez cały brzuch. Czy wiesz o czymś kapłanie?
- Pani nasze poszukiwania zakończone! W mojej świątyni od ponad dwóch miesięcy pracuje pewien człowiek, który też ma taką bliznę. Powiedział mi, gdy ją zauważyłem, że był nosicielem. Ale nie powiedział, kogo. Przypuszczam pani, że jeśli teraz skontaktuje się, z moją świątynią to przypilnują by on nigdzie nie zniknął.
- Bardzo dobrze. Będę ci bardzo wdzięczna. - Kapłan skontaktował się ze swoim zastępcą.
- Witaj bracie, proszę cię byś w tej chwili poszukał naszego człowieka, Randiego i dopilnował, żeby czekał na transport z pałacu. Lepiej nic mu nie mów, bo może chcieć uciec. Pamiętaj, że to bardzo ważne.
- Oczywiście mistrzu! - Po zakończeniu rozmowy zastępca posłał młodszego kapłana po Randiego, ten zjawił się wkrótce ze ścierką w ręku.
- Słucham kapłanie, co mam robić.
- No cóż, chcę byś chwilę posiedział w tym pomieszczeniu. Wskazał mniejszą macką gościnny pokój
- Dlaczego panie? - Zrobił się niespokojny, co się stało nigdy nic takiego go tutaj nie spotkało. - Czy zrobiłem coś złego? - Zapytał się wychodzącego. - Ależ skąd, odpocznij. Możesz się położyć i trochę przespać, nie wyglądasz najlepiej.
- Nic mi nie będzie, - z naciskiem powiedział Randi. - Mogę wrócić do pracy.
- No cóż nie sądzę by było to już możliwe. - Tymi zagadkowymi słowami zakończył rozmowę i zamknął na klucz cele. Przez pewien czas Randi zastanawiał się, o co tu może chodzić, tym bardziej, że zobaczył kapłana pod oknem prawdopodobnie pilnującego jego pomieszczenia, a także dwóch przy drzwiach do komnaty. W końcu pomyślał, że właściwie to będzie się przejmował jak będą konkretne powody do tego. Już dawno nauczył się takiego filozoficznego podejścia do życia. Po niecałej godzinie drzwi do pomieszczenia otworzyły się i stanął w nich dowódca gwardzistów pałacowych.
- Witaj Koszi rani - odezwał się - jedziemy do pałacu. I pokazał mu macką by ruszał naprzód. - To naprawdę ciekawe jeszcze niedawno wyrzucono mnie z niego kopniakiem w tyłek! - Zakpił sobie ze strażnika. - Nic o tym nie wiem, wykonuję polecenia władczyni. Prawdę mówiąc szukamy cię już prawie półtora miesiąca.
- Co ty nie powiesz - mruknął pod nosem całkowicie ignorując tą informację. Niestety gwardzista śpieszył się i po chwili Randiemu zabrakło tchu. - Proszę wolniej - zatrzymał się chwytając się za bok, który go znowu rozbolał.
- Co ci jest? - Zainteresował się wojskowy pochylając się nad przykucniętym człowiekiem. - Źle się czujesz? - Przez chwilę milczał. W końcu powiedział - Nic mi nie jest. - Powoli się podniósł i nadal lekko pochylony ruszył do przodu. Przed świątynią stał wojskowy transporter, który w krótkim czasie dowiózł ich na miejsce. Randi nie wiedział, że dowódca rozmawiał o nim z władczynią jak tylko ruszyli.
- Pani, Rani Koszi bardzo źle wygląda, ma bóle brzucha i jest bardzo słaby. Prawdopodobnie jest chory. Stwierdziłem jedynie, że skóra na bliznach jest mocno zaczerwieniona i nie wyglądają one najlepiej. Są na nich drobne pęknięcia, a sama skóra ma zbyt wysoką temperaturę. Prawdopodobnie Koszi Rani ma gorączkę. Niestety nie mogę przeprowadzić bardziej szczegółowych badań. To wszystko co jestem w stanie stwierdzić na miejscu. Proponuję, pani by od razu zawieść Koszego do ambulatorium.
- Dobrze tam się spotkamy. - Tymczasem obiekt ich rozmowy czyli Randi z przyjemnością wyciągnął się w wygodnym fotelu i wtulił w oparcie, a wkrótce ukołysany lekkim szumem silnika zasnął. Spał naprawdę długo, a gdy się obudził, leżał pod aparatem diagnozującym w ambulatorium. Zanim się zorientował co się z nim dzieje poczuł słabe ukłucie w ramię i znowu zasnął. Nie zdawał sobie sprawy, że uśpili go na całą dobę. Spędził ją na badaniach w pokoju szpitalnym. Na drugi dzień obudził się w wygodnym łóżku lekko szarpany za dłoń przez dziecko Slona. To dziwne, ale w jakiś sposób od razu wiedział, kim to ta "mała maruda" jest.!
- Śpisz jeszcze? - Zadała pytanie z typowo dziecięcą logiką.












 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 13 2011 22:46:24
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Lias (Brak E-maila) 16:45 26-08-2004
nie wiem jak innym, ale mnie sie to bardzo podoba =]
Alexa (alexamalina@op.pl) 16:53 26-08-2004
według mnie też świetne^^
Shin (Brak e-maila) 19:29 27-08-2004
interesujące,będzie ciąg dalszy?
Natiss (natiss@tlen.pl) 23:41 29-08-2004
Fajne^.^
Nirja (Brak e-maila) 16:09 30-08-2004
będzie ciąg dalszy?.....szczególnie fajny jest wątek z małą! naprawdę fajne
ewe (Brak e-maila) 20:06 04-09-2004
a w, którym miejscu to jest yaoi?
koleus (Brak e-maila) 20:27 11-09-2004
no cóż nie może tak odrazu romansować w kocu stracił niedawno przyjaciela, nie martwcie się jednak nie zrobię z niego ascety
Kruha (Brak e-maila) 15:37 04-10-2004
To opowiadanie jak narazie nic tutaj nie ma związanego jak dla mnie z yaoi, ale jest bardzo dobre i czekam z zniecierpliwieniem na ciąg dalszy smiley! Świetna robota smiley!
Mika-chan (Brak e-maila) 08:42 06-10-2004
Opowiadanko jest swietne smiley Nie moge sie doczekac nastepnych czesci
Ignis (Brak e-maila) 17:55 22-10-2004
Interesujace...nawet bardzo...bardzobardzo =]
An-Nah (Brak e-maila) 19:27 02-11-2004
Oooo, ciekawe rzeczy mozna na TCD znalezc... yaoi tu niewiele, przyznam (jakby mnie to obchodzilo...) ale ciekawa kreacja swiata za to... i choc odrzuca mnie sam motyw \"m-preg\", to musze powiedziec, ze rozwiazano go z wdziekiem i z sensem. Ciekawa jestem dalszych losów Randiego. Tudziesz rozwoju warsztatu pisarskiego autora ^^
Livell (Brak e-maila) 18:25 27-11-2004
Jedno z lepszych opowiadań, chociaż nie ma yaoi smiley
Czekam na ciąg dalszy...
Aska Hime (aska_hime@wp.pl) 22:12 28-11-2005
dosyc ciekawe.. czekam na dalszy ciag..!! ^.^
Linda (Brak e-maila) 23:38 29-12-2005
Nie lubie twoich pozostalych opowiadan(w liczbie 2), ale to jest jednym zmoich ulubionych. Jest jak pluszowy mis, moze troche przesadzone, moze bledow jak na grzadce marchewki, ale to nic. Obraz takiej czytsej milosci ojca z dzieckiem...to jest cos.
Linda (Brak e-maila) 23:40 29-12-2005
Ekhem, a tak bylo pieknie poki nie przeczytalam notki o "ascecie"....pluszowego misia ktos trzyma na patyku nad ogniskiem...eh, tak to bywa z nawiedzonymi yaoistkami
nico (joladamian@op.pl) 17:58 20-03-2006
To opowiadanie naprawdę świetnie się zapowiada ale niestety mam wrażenia że autorka porzuciła swoje dzieło, proszę daj znać czy tak jest, może planujesz dokończyć swoje dzieło było by wspaniale. Proszę napisz chociaż że nie zapomniałaś o swoich fanach
lukger (Brak e-maila) 21:48 07-05-2006
ciekawe opowiadanie,czy będzie ciąg dalszy?Pozostałe opowiadania są wciągające,nareszcie coś innego niż klasyczne yaoi.Pa, czekam na kolejne części twoich opowiadań!
asjana (Brak e-maila) 20:17 12-06-2006
tak zupelnie ionna historia i przez to jeszcze bardzije ciekawa ale wciaz czakam na kontynuacje i boje sie ze moge sie nie doczekacprosze napisz kolejna czesc i to szybko
ewa (Brak e-maila) 15:29 16-07-2006
Jak autorka przestaje pisać dalsze części to powinna poinformować o tym czytelników.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum