The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 16:49:33   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Ukryty trop 8
CZĘŚĆ ÓSMA - "ZNASZ-LI TEN STRACH?..."




Szpitalne łóżko było gładko zaścielone i puste. Nieskazitelną gładkość pościeli burzyła lekko jedynie niewielka torba, postawiona na skraju i marszcząca prześcieradło. Jefferson stał ubrany przy oknie, wyglądając na zewnątrz. "Zmienił się" pomyślała Sarah, wchodząc do sali. Piosenkarz odwrócił się do niej, na twarzy zajaśniał mu szczery, powitalny uśmiech. Nie wiedziała na czym w zasadzie polega ta zmiana... czy wywołuje ja ta zaduma w oczach, ulotna, a jednak obecna, czy to może aż szokująco normalny strój? Gdzieś znikły skórzane, obcisłe spodnie, czy postrzępione jeansy, znikła gdzieś rozchełstana na piersi koszula, czy aż nazbyt obcisły podkoszulek... i włosy, zawsze rozczochrane, zawsze w nieładzie, teraz poskromione i ułożone w zgrabny kucyk. Czy ten odziany w zwykłe sprane jeansy i wyciągnięty sweter mężczyzna, to naprawdę Jeff? Tylko iskierki w oczach nie zgasły całkowicie, iskierki po których zawsze i wszędzie można było rozpoznać Jeffersona.

- Hej... - powiedziała niepewnie, podchodząc bliżej.
- Cześć, złośnico.
Uśmiech, który zapierał dech w piersi, wciąż ten sam.
- Cóż za uprzejmość od samego rana... - mruknęła sarkastycznie.
- Zwykła szczerość.

Zamachnęła się na niego, a on w udawanym lęku zasłonił się przed jej uderzeniem. W rozproszonym, białym świetle dnia, dostrzegła jak blady jest i jak schudł w przeciągu zaledwie kilku dni. Nie wiedziała, czy to pogoda, czy ten zmieniony Jeff, czy świadomość nieuchronnego, wycisnęła jej z oczu łzy. Ukryła je szybko po powiekami. Wydawało się jej, że nagle już wie, co się w Jeffersonie zmieniło najbardziej... wyglądało jakby zblakł... jakby powoli przestawał już należeć do ich świata.
Lekarz powiedział, że to już niedługo.
Zagryzła wargi.
Piosenkarz tymczasem odwrócił się znów do okna i palcem podważył żaluzję.

- Gdzie Matt? - zapytał.
- Realizuje twoje recepty. Zaraz tu będzie.

Kiwnął głową.
Spojrzała na swoje drżące ręce.

- Jeff... chciałabym z tobą porozmawiać o Matcie.
Zaciekawiony pomruk od okna.
- On... chyba obserwował nas... ciebie od znacznie dłuższego czasu, niż myśleliśmy.
- Wiem o tym... - rzekł spokojnym głosem piosenkarz. Spodziewała się wszystkiego, zdziwienia, niedowierzania, w końcu kpiny... ale nie spokoju.
- Wiesz?
- Tak... Powiedział mi o tym.
- Jeff... - przełknęła gulę w gardle. Żałowała teraz, że podniosła ten temat... teraz i wtedy. - To nie jest normalne...

Jefferson spojrzał na nią z boku i po raz pierwszy w życiu dostrzegła w jego oczach chłód skierowany przeciwko niej. Potem znów wyjrzał przez okno.
- Nałóg, miłość i przyzwyczajenie... - powiedział w końcu - To tylko słowa. Jakie mają znaczenie? Każde z nich oznacza trudność życia bez obiektu swojego odczucia. I jeszcze pewien element emocjonalny. Rozróżnienie między nimi jest czysto intuicyjne. W czysto intuicyjny i bardzo wartościujący sposób określa się granice pomiędzy miłością i uzależnieniem, czy miłością i przyzwyczajeniem.
Podszedł do niej, zaglądając jej głęboko w oczy. Skóra jej ścierpła od tego spojrzenia.
- I jak wszystkiemu, co ludzkie i jak wszystkiemu, co intuicyjne... nie ufam temu rozróżnieniu za grosz. To tylko słowa...
- Jefferson... - Sarah chciała coś jeszcze powiedzieć, ale w tym momencie do pokoju wpadł Matt i sala rozjaśniła się od jego uśmiechu. Co ze zdumieniem stwierdziła kobieta, rozjaśnił się od niego także Jeff... jakby nabrał sił, barw, jakby wróciła jakaś część jego, o której właśnie pomyślała, że już jej nie ma, że odeszła na zawsze. Poczuła jak rumieniec wstydu i poczucie winy każe jej odwrócić wzrok od niewinnego, nie podejrzewającego nic spojrzenia Matta.
- Gotowy? - zakrzyknął radośnie siedemnastolatek.
- Zawsze gotowy... - błysnął uśmiechem Jeff, jakby nic się nie stało.
- To zmywajmy się stąd - Matt podszedł do łóżka i wziął z niego torbę piosenkarza, po czym złapał go za ramię i zaczął wyciągać ze szpitalnej sali.
- Nie mam nic przeciwko - zgodził się Jeff i pozwolił się wyciągnąć na zewnątrz. Sarah została w pomieszczeniu jeszcze chwilkę. "Chyba dano mi do zrozumienia, że nie powinnam wsadzać nosa w nie swoje sprawy" pomyślała ze smutkiem "Chyba czasem nawet przyjaciele nie mają do tego prawa". Otarła z policzka ukradkową łzę. "Tylko przyjaciele..."



Było mu niewygodnie... nawet przez sen poczuł, że coś krępuje mu ruchy, uniemożliwiając zmianę pozycji. Poczuł suchość w ustach, zupełnie jakby miał kaca. I jak na kacu, potwornie bolała go głowa. Ostrożnie otworzył oczy... nie poraził go żaden blask, bo pomieszczenie w którym się znajdował było ciemne. Otworzył oczy szerzej. Chciał przetrzeć dłonią zaspaną twarz. Miał pewne trudności z przypomnieniem sobie ostatnich wydarzeń. Z zaskoczeniem stwierdził, że nie może poruszyć ręką. Irracjonalny lęk spłynął wzdłuż jego kręgosłupa. Spojrzał za siebie w panice... i zamarł, wstrząśnięty. Oba jego nadgarstki były skute i przymocowane do oparcia łóżka, na którym leżał. Otworzył ze zdumienia usta, przypominając sobie nagle, co się stało zanim zasnął...Nie! Zanim stracił przytomność... a stracił ją, gdyż... Był u Robertsona... był gotów... ale ktoś wszedł do gabinetu polityka i... to był... to był... nagle sobie przypomniał i bezradnie szarpnął się w więzach. Kajdanki zagrzechotały lekko o lakierowaną powierzchnię oparcia, ale nie ustąpiły ani o centymetr. Jego serce łomotało szaleńczo w piersi.
"Za co?" pomyślał, dławiąc w gardle szloch "Co takiego zrobiłem, że mnie to spotyka?... Za co? Mamo..." Musiał zagryźć wargi, aby nie zaszlochać głośniej i zacisnąć powieki, by nie wymknęły się zza nich łzy.
"Później będziesz rozpaczać" rzekł sobie "Teraz musisz się stąd wydostać".
Rozejrzał się po pomieszczeniu, ale nie przyniosło mu to żadnych przydatnych wiadomości, choćby takiej, gdzie się teraz znajduje. Pokój był prawie pusty, oprócz łóżka, na którym leżał dostrzegał w cieniu tylko zarysy jednego krzesła i pustej, połamanej biblioteczki. Powietrze było przesiąknięte wilgocią, jakby znajdował się w jakiejś piwnicy... a okna, nawet jeśli znajdowały się tu jakieś, były skrzętnie zasłonięte. Chcąc nie chcąc, wrócił spojrzeniem do kajdanek. Nie były to zwykłe, policyjne kajdanki z zapadką, uruchamianą przez impuls elektryczny, lecz znacznie straszy model... dostrzegał w nich nawet dziurkę od klucza. Od policyjnych różniły się także wyglądem. Gdyby nie był nimi skuty, byłby skłonny stwierdzić, że ma przed sobą dzieło sztuki jubilerskiej służące do ozdoby, nie przemocy... metal z którego były wykonany był bardzo jasny, prawdopodobnie stop platyny, czy białego złota i cały wysadzany ciemnozielonymi kamieniami szlachetnymi, które lśniły chłodno i złowieszczo w mroku pokoju. Kajdanki może były piękne i znacznie delikatniej zbudowane niż policyjne, jednak nie zmieniało to faktu, że nie mógł się z nich uwolnić. Ich obręcze były zbyt wąskie, by mógł przez nie wysunąć dłonie. Jego bezskuteczną walkę z więzami przerwał nagle cichy dźwięk, pisk odblokowanego zamka w drzwiach. Zamarł w oczekiwaniu. Po chwili usłyszał zgrzyt zamykanych drzwi i ciche, powolne kroki. W jego polu widzenia pojawiła się nagle męska sylwetka w garniturze. Nie mógł dokładnie obejrzeć twarzy mężczyzny, ale nie musiał jej widzieć, żeby zgadnąć kim był jej właściciel. Znieruchomiał. Wstrzymał nawet oddech. Wpatrywał się tylko pałającymi oczyma w Deverella Robertsona, czekając na jego ruch.

- Więc... - Deverell zawiesił głos - Obudziłeś się w końcu.
Jeremy bezsilnie szarpnął się lecz jego więzy trzymały mocno.
- Ty morderco! - wyrzucił z siebie, a jego przesycony bólem i nienawiścią głos głucho odbił się od ścian.
Robertson usiadł na krawędzi łóżka.
Zapadła cisza.
Jeremy, jakby nagle stracił siły, bezwładnie legł na posłaniu.
- Dlaczego? - zapytał niemal spokojnie.
- Dlaczego co? - zagadnął Robertson poważnym głosem.
- Dlaczego zabiłeś mojego ojca? I matkę?
- Wielu rzeczy nie rozumiesz.
Spod zaciśniętych powiek chłopaka wymknęła się łza. Polityk delikatnie dotknął jej palcem.
- Czy tak bardzo pragnąłeś mnie?... - zadał pytanie Jeremy, a jego głos był ledwie słyszalny.
Robertson jakby zirytował się nagle, bo wstał i odszedł od łóżka. Zielone, zmrużone oczy śledziły każdy jego ruch.
- Świat nie kręci się wokół ciebie, Jeremy! - warknął mężczyzna.
- Zatem dlaczego?! Mój ojciec był uczciwym człowiekiem. Zazdrościłeś mu? Obawiałeś się, że nie wygrasz następnych wyborów, gdy za przeciwnika będziesz miał człowieka o nieposzlakowanej opinii? Bałeś się, że nie wygrasz nawet pomimo szumu, jaki narobiłeś, by poddać w wątpliwość obecną władzę? Czy tego się bałeś?!
Deverell odwrócił się ku niemu i Jeremy struchlał, widząc jego pałające oczy.
- Nie wiesz o czym mówisz!
Nie rozumiejąc do końca swej odwagi, chłopak prychnął.
- Tak jest najłatwiej, co? Zasłonić się motywami, o których nikt nie ma pojęcia. By tylko zamaskować swą chorobliwą zazdrość i świadomość tego, że się komuś nie dorasta do pięt?
Robertson zbliżył się do niego w kilku krokach i pochylił nad jego twarzą. Jego złote oczy lśniły w mroku, jak dwa ogniki.
- Upewnijmy się... - wycedził - mówimy o Terrence'u Michelsie, członku Zgromadzenia i twoim ojcu?
Jeremy nie rozumiał gry, którą prowadził polityk, ale przestraszył się nagle i rozpoznał ten strach po zimnym dreszczu przebiegającym przez całe jego ciało.
- T..tak.
Deverell roześmiał się nagle.
- Twój ojciec... mówisz o nim, że był uczciwym, prawym człowiekiem?
Chłopak patrzył na niego bez słowa.
- Nie był nim.
Jeremy zbladł lekko.
- Chyba nie spodziewam się, że ktoś taki jak ty rozpoznałby uczciwość i prawość charakteru, nawet gdyby się o to potknął. To musi być dla ciebie abstrakcja - powiedział, znajdując niemal ekstatyczną przyjemność w igraniu z ogniem, kiedy stawką było jego własne życie. Jego życie... Cóż mogło teraz być dla niego warte?
Coś zamigotało we wzroku Robertsona.
- Oto, co znalazłem w twoich rzeczach - powiedział, jakby odchodząc od tematu. Jeremy dostrzegł w jego dłoni drobny srebrny przedmiot. Zamarł. Miał uczucie, jakby właśnie zaczął się jakiś upiorny taniec, jakby usłyszał pierwsze takty melodii... przerażającej w swym smutku. Subtelnej, delikatnej, owijającej umysł, serce i ciało cienkimi, niby pajęcze, nićmi. - Ćma... - kontynuował Robertson - Bynajmniej nie banalna błyskotka. To symbol. Symbol przynależności. Skąd to wiem? To bardzo proste... mam taki sam...
Niesłyszalna muzyka rzeczywistości oplotła ciało Jeremy'ego, nie pozwalając mu się ruszyć, nawet po to by zaczerpnąć tchu. Chciałby móc zamknąć Robertsonowi usta, lecz była to jedynie słaba myśl. Wpatrywał się w dłoń polityka, na której, lśniąc na czarnej, skórzanej rękawiczce leżały dwa srebrzyste drobiazgi... bliźniacze ćmy.
- Nie chcesz wiedzieć o jakiej organizacji mówię?
Chłopak nie był w stanie odpowiedzieć.
- Takich ciem nie ma wiele na świecie. Są bardzo wyjątkowe. Sam je zrobiłem. Wszystkie. Jedną dałem twojemu ojcu, niemal dwadzieścia lat temu. Kawał czasu, nie sądzisz?
Polityk wpatrywał się w niego nieodgadnionym wzrokiem, po czym zwrócił się do niego plecami.
- Mówisz, że twój ojciec był uczciwym człowiekiem o niesplamionych rękach, a ja robię szum wokół wydarzeń, które mogły, ale wcale nie musiały mieć miejsca.
Jeremy zmarszczył brwi zdumiony. Nawet przez chwilę nie pomyślał, że prowokacja mogła nie mieć miejsca. On myślał raczej, że to nie ma żadnego związku ze sprawą... Cóż zatem znaczyły słowa mordercy jego rodziców?
- Nie uwierzę w ani jedno twoje słowo... - zapewnił zapobiegawczo.
- Dlaczego? Czy moje słowo jest gorsze od słowa twojego ojca?
- Jeszcze pytasz?! On był dobrym człowiekiem... a ty?! Ty jesteś mordercą! Dla ciebie kłamstwo to musi być chleb powszedni!
Deverell nie spuszczał z niego zamyślonego wzroku. Jeremy poczuł się jak zwykle, gdy dyskutował z nim. Jakby każde słowo miało podwójne znaczenie, a on nie znał podstawowych faktów.
- Hmmm... dlatego, że jestem mordercą jestem także kłamcą?
Jeremy postanowił, że nie odezwie się więcej.
- A twój ojciec kłamcą nie był, bo nie był...
- Bo nie był mordercą. - dokończył za niego chłopak, wbrew swoim postanowieniom.
Robertson roześmiał się krótkim, suchym śmiechem.
- W takim razie, muszę cię chyba rozczarować. Twój ojciec miał na sumieniu gorszą zbrodnię niż ja. Ja mam ręce splamione krwią jednostek. Twój ojciec... twój ojciec winny jest śmierci milionów.



- Co?! - spodziewali się zaskoczenia, ale nie tego, że Jefferson zblednie jak ściana i że będą się obawiali o jego bardzo już nadwerężone zdrowie - Jak to Terrence i Theresa Michels nie żyją?
Matt spojrzał zakłopotany na Sarah. Karl bez słowa usiadł przy perkusji. Twarz Jeffersona kolorem przypominała jego szary sweter.
Piosenkarz zamilkł na sekundę a potem podbiegł do Matta i zajrzał mu w oczy, silnie łapiąc za ramiona.
- A co z Jeremym? - zapytał z naciskiem.
- Ja.. ja... - wyjąkał Matt zdumiony i lekko wstrząśnięty.
- Nikt nie wie, gdzie jest Jeremy - powiedziała spokojnie Sarah - Ale dlaczego się tak zachowujesz? Zupełnie jakbyś go znał.
Jeff puścił Matta i spojrzał na kobietę. Spojrzał jakoś tak dziwnie, z rozczarowaniem. Sarah w głębi duszy zatrzęsło. Poczucie nieokreślonej bliżej winy wraz z tym karcącym spojrzeniem wywołało w niej gniew.
- O co ci znów chodzi?! - warknęła, może ostrzej niż należało.
Matt nieoczekiwanie wtulił głowę w ramiona.
- Jeff zna Jeremy'ego... - szepnął - Prawda? - dodał, patrząc na piosenkarza - To on był wtedy w barze. To z nim zostałeś.
Jefferson przetarł twarz dłonią. Nagłe mdłości wykręciły mu wnętrzności. Jeremy... zamglone zielone oczy, ciepło i te dołeczki w policzkach.
- Tak... - mruknął - Znam Jeremy'ego.
Zapadła niezręczna cisza.
Policzki Sarah poczerwieniały.
- Wracajmy do naszych zajęć - rzekł niespodziewanie Jefferson nie patrząc na nikogo. Sarah po chwili wściekle rzuciła swą kurtkę w kąt i stanęła za organami. Matt wwiercał się spojrzeniem w Jeffa, ale nie doczekawszy się odpowiedzi sięgnął po gitarę.

Pierwsze takty znanej im wszystkim melodii rozbrzmiały w pokoju. Wejściówkę zagrali trzy razy, zanim Jeff wyrwał się z zamyślenia i jego głos wplótł się w muzykę. Matt w pewnej chwili zagryzł wargi. Tu, na oczach ich wszystkich Jefferson improwizował, przetwarzając na bieżąco tekst piosenki, jedynej, której tekst kulał. Do dziś.



Do zamroczonej przez ból świadomości dobiegł cichy dźwięk. Spowodował, że opuchnięte od płaczu powieki uchyliły się lekko, a we wzroku zamigotał strach. Ktoś podszedł do jego łóżka, wnosząc ze sobą ulotny zapach cynamonu. W zielonych oczach zalśniło odbicie na czarno ubranej sylwetki. Szczupły mężczyzna usiadł na krawędzi łóżka i wyciągnął dłoń w rękawiczce bez palców. Bardzo delikatnie dotknął policzka Jeremy'ego. Chłopak stwierdził, że dotyk tych lodowatych opuszków przynosi mu ulgę, chłodząc rozpalone policzki. Zimna dłoń przesunęła się z policzka na czoło Jeremy'ego.

- Biedaku... - usłyszał cichy szept - Masz gorączkę.

Jeremy'emu było to obojętne. Obojętny był ból, którym promieniowało jego nagie ciało i zdrętwiałe skute ręce. Nieobojętne były mu tylko słowa, które wciąż i wciąż od nowa kołatały mu w głowie. "Twój ojciec jest winny śmierci miliona". Czuł się odległy od swego ciała, odległy od swego umysłu. Miał wrażenie, że gdyby był bardziej przytomny, czułby się pewnie przerażony tym, jak bardzo zatracił się w szaleństwie. Ale w tej chwili nie miało to żadnego znaczenia. To było tak, jakby wyszedł na wycieczkę, przekraczając most, którego nie wolno mu było przekroczyć, i w czasie jego nieobecności ktoś ten most zburzył. Nie było już powrotu z krainy koszmaru.

- Ból minie... - usłyszał ciche słowa nad głową. "Ból? Jaki ból?"
Zerknął na swego towarzysza. Białe włosy niemal świeciły w mroku, kontrastując z ukrytą w cieniu twarzą.
- Zamordowałeś mi matkę... - wycharczał Jeremy.
Białowłosy poruszył się niespokojnie. Jego chłodna ręką spłynęła bezwładnie z czoła chłopaka.
- Śmierć ją ucałowała. Śmierć ją przyjęła na swe pełne miłości łono... - szept owionął uszy Jeremy'ego.
Głuchy, słaby, drżący szloch wyrwał się z popękanych ust chłopaka. Nie sądził, że jest to niego jeszcze zdolny. Że coś jeszcze w nim zostało.
- Wiem, że teraz cierpisz... - rzekł znów Nitta - Wiem, jak boli, gdy on przychodzi.
- On... - nie zrozumiał Jeremy, ale nie był pewien czemu właściwie go to interesuje.
Białowłosy roześmiał się nagle, podrywając się z miejsca. Zaczął tańczyć po pomieszczeniu. Jeremy wodził za nim obojętnym wzrokiem. Nitta przez jakiś czas wirował we mgle swych rozrzuconych przez pęd powietrza włosów, lecz gdy dostrzegł, że powieki chłopaka opadają, zamarł. Przypadł nagle do łóżka i nachylił się nad Jeremym, stykając się z nim nos w nos. Bardzo powoli, jakby nie mając już na to sił, chłopak otworzył oczy. Nitta dmuchnął mu w twarz.
Zbliżył swoje usta do jego ust, prawie ich dotknął. Lecz powstrzymał się w ostatniej chwili.
- Nie...on powiedział, że jego całować nie wolno... - i równie nagle odsunął się. Cicho zagrzechotały kajdanki, gdy Jeremy lekko przesunął dłonie w bok.
- Oh, przecież to musi ci strasznie przeszkadzać... - przejął się niesłychanie białowłosy - Daj, uwolnię cię.
Jeremy usłyszał cichy zgrzyt zamka i nagle kajdanki opadły z jego rąk. Czując opór zdrętwiałych mięśni chłopak przesunął je w dół. Po chwili z jego ust wydobył się jęk, gdy krew zaczęła krążyć żywiej w jego żyłach. Tego bólu nie był w stanie zignorować. Nitta stał obok, wpatrując się w niego z ciekawością.
- Wiesz, że już wiedzą kto zamordował twoich rodziców? - zapytał.
Jeremy oszołomiony zerknął na niego. Otępiały umysł nie był w stanie poradzić sobie z faktami.
- Nie ciekawi cię, kto to jest?
Zielone oczy patrzyły na niego bez emocji.
-Powiem ci... To Anthony Hudson. Znasz go przecież dobrze. Uczyliście się w jednej szkole. Niektórzy mówią, że nie tylko to robiliście razem... - Nitta uśmiechnął się radośnie.
- Anthony... - zmarszczył brwi Jeremy.
- Tak. Zrobił to z zemsty, bo jego kochanek i dowódca został aresztowany i wydano na niego wyrok śmierci. Obwiniał za to twego ojca... Niegrzeczny Anthony...
Jeremy nie rozumiał nic.
- Więc... pewnego ranka przyszedł do domu twoich rodziców i zabił ich. Ciebie też by zabił, ale na szczęście nie było cię w pobliżu.
- Anthony... - załkał krótko Jeremy. Coś w jego wnętrzu krzyczało głośno, że to nie tak, ale nie miał siły by dopuścić to "coś" do głosu.
-Teraz na szczęście jesteś pod naszą opieką, więc nic złego ci się stać nie może. A my zawiadomimy policję, że widziałeś mordercę, że wiesz kto nim jest... Nie martw się, Jeremy. Anthony dostanie to, na co zasłużył.
Chłopak nie miał już siły, żeby odpowiedzieć.
- Bo ty wiesz, kto jest mordercą. Widziałeś go. Widziałeś, jak bez skrupułów morduje twoją matkę, jak z jej ust dobywa się cichy jęk, gdy kula rozrywa jej pierś. Widziałeś... go, prawda? Powiedz... powiedz mi kogo tam widziałeś?
Zielone oczy spojrzały na Nittę nagle przytomnie, były pełne nienawiści i gniewu.
- Tak. Widziałem tam ciebie.
- Nie... nie mogłeś tam zobaczyć mnie, bo mnie tam nie było... - cieniutka igła wbiła się w ramię chłopaka - Nie było mnie tam... - cichutko szumiał głos... - Był tam Anthony... - przekonywał delikatnie lecz nieustępliwie, jak potok szemrał i jak potok powoli rył koryto w skalnej ścianie. Jeremy skulił się, przybierając pozycję embrionalną.
- Widziałeś tam Hudsona. Widziałeś tam Anthony'ego. Pochylał się nad twoją umierającą matką... Prawda, Jeremy? Prawda?...
Ale chłopak nie słyszał już tych słów i tych pytań. Kołysany łagodnym zaśpiewem strumyka, odpłynął wraz z nim w krainę złudzeń, spokoju i bezpieczeństwa. Zasnął.



- Co z nim? - Robertson stał oparty o ścianę, nie dbając o to, że brudzi sobie garnitur. Nitta przeciągnął się lekko, przeczesując dłonią białe włosy.
- Śpi... Nie potraktowałeś go zbyt delikatnie, wiesz.
Robertson prychnął.
- To nie jest świat dla delikatnych... - zbliżył się do Nitty łapiąc go ręką za włosy i przyciągając jego twarz do własnej - Ty coś o tym wiesz, czyż nie.
- Tak... - potwierdził pokornie.
Deverell bardzo powoli wypuścił z dłoni białe kosmyki, które przesunęły się po jego skórze, gładkie niczym jedwab.
Nitta zgarbił się lekko.
- Co zamierzasz z nim teraz zrobić?
Polityk zamyślił się. Wciągnął do płuc wilgotne powietrze. Znajdowali się w piwnicy jednego z opuszczonych budynków. Nikt ich tu nie miał prawa znaleźć. Policja nie zaglądała tu nigdy, wychodząc z założenia, że cokolwiek ma miejsce w takich miejscach jak to, ich interwencja nie pomoże zjawisku na skalę szerszą niż ich możliwości. Robertson często zastanawiał się, kto jeszcze, oprócz niego, wykorzystuje tę sposobność. I po co to robi... W jego zamyślenie wdarł się nagle ostry dźwięk telefonu. Zaklął szeptem i spojrzał na identyfikację numeru przychodzącego.

- Słucham, Toki?...
Miniaturowy obraz Ichinawy otworzył usta, jakby chciał coś rzec, po czym zamarł.
- Gdzie jesteś? - rzucił w końcu.
- Mam sprawy.
- Masz Jeremy'ego, z tego co wiem.
Robertson uśmiechnął się niemile.
- Imponujesz mi... nie sądziłem żeby wieści rozniosły się tak szybko.
- Nie ty jeden masz swe odrębne źródła informacji...
- Przejdźmy do rzeczy, Toki.
- Czyżbym odrywał cię od jakieś... przyjemności, Deverell? - zakpił Ichinawa.
- Być może - warknął polityk.
- Dobrze już, dobrze, nie irytuj się. Mam dwie sprawy. Pierwsza. Rozwiązałeś już sprawę Burke'a i tej jego wpadki?
- Ja... - zaczął Robertson i urwał, bo w głowie zrodził mu się plan - Jestem w trakcie... - rzekł z uśmiechem po chwili.
Jedna z wąskich brwi Ichinawy uniosła się odrobinę.
- Skoro tak mówisz...
- Tak właśnie mówię. Jaka jest ta druga sprawa?
- Nie mogę się skontaktować z Harrelsonem. Miał się zgłosić dwie godziny temu, a jego komórka nie odpowiada.
- Hmmm... - zamyślił się Robertson - Daj mu jeszcze trochę czasu, a potem wyślij tam kogoś.
- Ostatnio mówił, że siedzi na ogonie tego islamskiego buntownika Hashima. Sądzisz że coś mogło się stać?
- Sigumunt to specjalista. Potrafi o siebie zadbać.
Ichinawa patrzył po niego bez słowa.
- Ale wyślij tam kogoś, gdyby się wciąż nie zgłaszał.
- Dobrze. To chyba wszystko, co od ciebie chciałem.
- Aha, Toki... za kilka dni uruchamiam kampanię. Za parę tygodni odbędą się wybory na członka Zgromadzenia.
- Rozumiem, że nie masz żadnych poważnych kontrkandydatów, więc życzenia powodzenia są zbędne.
Robertson uśmiechnął się.
- Takie życzenia zawsze się przydają, przyjacielu.
- Skoro tak, to powodzenia.
- Nie dziękuję, bo zapeszę. Do widzenia, Toki.
- Do widzenia, Deverell.
Robertson wciąż jeszcze z uśmiechem schował telefon do kieszeni.
Nitta stał obok nieporuszony.
- Więc... - zagadnął w końcu - Co zamierzasz robić z młodym Michelsem?
Polityk spojrzał na niego spod oka, po czym skierował swe kroki ku wyjściu.
- Widziałeś kiedyś Nitta, jak kot bawi się z myszą kiedy nie jest głodny?
Białe brwi uniosły się w zaciekawieniu.
- Pozwala jej uciekać na pewien dystans... a potem ją łapie. Mysz pędzi w złudnej nadziei, że uda jej się umknąć, nieświadoma, że biegnie tylko tak daleko, jak pozwoli jej na to kot.
Białowłosy zawahał się.
- Zamierzasz dać Jeremy'emu uciec, aby go potem złapać?
- Zastanów się, gdzie pobiegnie najpierw?
- Na policję?
Robertson roześmiał się i dźwięk ten wsiąkł w ciszę korytarza, urywając się gwałtownie.
- Nie, mój drogi, on pobiegnie do ostatniej osoby, która jest mu jakkolwiek bliska. I która jest w dodatku w niebezpieczeństwie. Jeremy pobiegnie do Anthony'ego.
Nitta zamyślił się głęboko.
- Wciąż... nie rozumiem po co coś takiego...
Deverell odwrócił się ku niemu, śmiejąc się okrutnie.
- Z tych samych powodów, dla których kot igra z myszą... Dla zabawy.
Po czym odszedł, nie oglądając się więcej. Białowłosy patrzył w ślad za nim. Przez chwilę w jego szalonych oczach lśniło coś jakby współczucie, potem jego wąskie blade wargi wykrzywiły się w uśmiechu do złudzenia podobnym do uśmiechu Robertsona. Ciężkie drzwi zamknęły się za nimi z ponurym zgrzytem, nie zakłócającym wszakże snu chłopaka, który leżał skulony na łóżku w niewielkim pokoiku w podziemiach.



Anthony wpatrywał się w szybę, chłostaną bezlitosnymi uderzeniami wiatru i deszczu. Pogoda była parszywa, stąd i niewielu przechodniów. Krople wody spływały po szkle okna, tworząc strumyczki, rozmazując rzeczywistość... Ktoś zapukał do drzwi, niepewnie i cicho. Anthony wzruszył ramionami. Naprawdę nie miał już ochoty wycierać kolejnego napisu "morderca" ze swoich drzwi. Stosunek sąsiadów zmienił się diametralnie w ciągu ostatnich kilku dni. Nie był już wybawcą, był teraz bezlitosnym katem i oprawcą. Anthony wsłuchał się w deszcz. W dłoni ściskał dyktafon, z włączoną funkcją play. Urządzenie było czułe, mężczyzna był pewien, że zbiera w tej chwili zarówno odległy szmer deszczu, jak i jego spokojny oddech... i tak, z pewnością to pukanie, które nagle odezwało się ponownie, bardziej uporczywe. Anthony zmarszczył brwi, wciąż próbując wsłuchać się w muzykę deszczu. Podniósł dyktafon na wysokość oczu, zapominając że ten model nie ma funkcji kamery. Waters wciąż nie wyszedł z więzienia, jego zarzuty nie zostały wycofane. Anthony zaczął się martwić.
- Na litość boską... - rzucił wrogo. To nie było już pukanie, to było walenie. Odszedł od okna, zatrzymał dyktafon i nie zaglądając w wizjer gwałtownie otworzył drzwi... i zamarł.



- Witamy państwa serdecznie w popołudniowej audycji radia KCTM. Mamy dziś niewątpliwą przyjemność gościć u siebie, w studiu, znany państwu na pewno zespół Silent Memory. Witam.
- Dzień dobry.
- Słyszałem, że planujecie wydać nową płytę. Czy to prawda?
- Tak, to prawda. Nosić będzie tytuł "Łabędzi śpiew". Możemy ujawnić, że mamy już większość utworów na ten krążek.
- Hmm..."Łabędzi śpiew"... Brzmi to trochę ostatecznie? Chyba nie oznacza to, że będzie to ostatnia wasza wspólna płyta?
- Tego nie będziemy zdradzać.
- ... Więc jest taka możliwość?
- Świat to same możliwości.
- Rozumiem, że więcej się na razie nie dowiem. Niech i tak będzie. Od siebie mogę jedynie powiedzieć, co jak podejrzewam będzie głosem milionów fanów na całym świecie, że gorąco pragnąłbym żeby był to jedynie kolejny krążek, ale na pewno nie ostatni.
- To bardzo miłe.
- Przede wszystkim szczere.
- Tym bardziej nam miło.
- Czy może zatem z okazji nowej płyty doczekamy się w końcu trasy koncertowej?
- Nie powiem tak, ale nie powiem też nie.
- Mówi pan samymi zagadkami.
- Taką mam już zagadkową naturę.
- Czy to przyczyna tych masek na twarzach?
- Maski na twarzach to nasz image. Przyznałby pan, że Silent Memory bez nich to nie byłby ten sam zespół.
- Tak... jednak ciekawość...
- To pierwszy stopień do piekła, jak mówią.
- Widzi pan, ilu swoich fanów zwodzicie państwo na złą drogę?
- Może i złą, ale przyzna pan, że przyjemną.
- Przyjemność przyjemnością... ale co zostaje potem?
- Jedynie... ciche wspomnienie... Silent Memory.
- Ekhm... tak... Niestety kończy się nam czas antenowy. Czy chcecie państwo powiedzieć coś swoim fanom, słuchającym naszej audycji?
- Tak. Pozdrawiamy ich wszystkich bardzo serdecznie i mamy nadzieję, że nasza nowa płyta przypadnie im do gustu.
- Jestem tego pewien. Jeżeli to wszystko, to...
- Jeszcze miałbym taką małą osobistą prośbę.
- Oczywiście.
- Chciałbym przekazać pewną wiadomość bardzo szczególnemu fanowi. Jeremy, jeśli mnie słyszysz, wiedz, że jestem przy tobie w każdej mej myśli. I Jeremy... run, run as fast as you can... To wszystko, co miałem do powiedzenia.
- Żegnamy bardzo serdecznie zespół Silent Memory.
- Do widzenia.
- I zanim będziemy mieli możliwość wysłuchania kilku piosenek z nowej płyty zespołu, zapraszamy na ich stary kawałek "Absentminded".

Czwórka młodych ludzi w maskach na twarzach podniosła się ze stołków w studio. Grube, dźwiękoszczelne, przeszklone drzwi otworzyły się bezszelestnie. Członkowie zespołu wyszli na korytarz. Spiker, niemal nieświadomie podążył za nimi, jak zauroczony wpatrując się w odzianego w skóry wokalistę. Żeby jeszcze tak naprawdę nie lubił ich piosenek... ale on szczerze za nimi przepadał. Muzycy zbliżali się już do załomu świetliście białego korytarza, za którym znajdowała się winda, kiedy nagle wokalista, który szedł ostatni, zatrzymał się i oglądając przez ramię, zdjął z twarzy maskę upiornie wykrzywionego demona. Dziennikarzowi zaschło w gardle. Spod krwistoczerwonej powierzchni maski wyłoniła się jasna twarz piosenkarza. Mężczyzna odwrócił się jeszcze bardziej, stając naprzeciwko oniemiałego spikera i puścił do niego oko, uśmiechając się zalotnie. Radiowiec w tym ułamku sekundy przyswoił sobie jego twarz, głęboko zapisując ją w pamięci... Oblicze o spiczastym podbródku i wysokich kościach policzkowych, oblicze o asymetrycznych brwiach i głębokich, lekko skośnych oczach, oblicze o wąskich, zmysłowych ustach w tej chwili wygiętych w radosnym uśmiechu. Sekundy potrzebował i sekundę jedynie miał, bowiem wokalista mrugnął do niego jeszcze raz i zniknął za załomem korytarza. Radiowiec pokręcił głową i wrócił do studia, operując wózkiem tak sprawnie jakby się na nim urodził.



- Dlaczego to zrobiłeś? - naskoczyła na Jeffersona Sarah ledwie znaleźli się w windzie.
- Wydawał się sympatyczny i wydawał się naprawdę lubić nasze utwory. Pomyślałem, że nikomu korona z głowy nie spadnie, jak odsłonię twarz ten jeden jedyny raz.
Sarah wpatrywała się w niego morderczym wzrokiem spod wykrzywionej maski, której wciąż nie zdjęła.
- Naprawdę jesteś taki głupi, czy tylko udajesz?
Ostre błyski zamigotały w oczach piosenkarza.
- Udaję tylko. Dobrze mi wychodzi?
Kobieta parsknęła i odwróciła wzrok. Atmosfera w windzie zrobiła się gęsta. Napięcie rozładował trochę Karl w westchnieniem ulgi zdejmując maskę.
- Nie lubię tych przedstawień... - mruknął.
Nikt mu nie odpowiedział. W chwilę potem rozległ się cichy dźwięk, oznajmujący, że winda zjechała na parter. Sarah wyrwała się do przodu.
- Poczekaj - złapał ją za rękę Jeff - Czy mogłabyś mi wytłumaczyć o co masz do mnie pretensje?
Odwróciła się ku niemu, wściekła.
- Skoro sam tego nie wiesz, to ja ci nie będę tego tłumaczyć - i wyszła.
Matt ociągając się lekko poszedł za nią.
Jefferson już miał za nimi podążyć, kiedy zatrzymał go Karl. Drzwi pisnęły cicho, zamknęły się i winda zaczęła się wznosić.
- Nie gniewaj się na nią, Jeff. - rzekł spokojnie Karl.
- Nie gniewam się. Tylko życie z nią ostatnio, to jak stąpanie po bardzo kruchym lodzie. Nigdy nie wiem, kiedy i za co się na mnie wkurzy.
- Wiem. Ale ona po prostu sobie nie radzi ze wszystkim tak dobrze jak by chciała. Nie trzyma kontroli, rozumiesz. A ona bardzo tego potrzebuje. Czuć, że ma nad wszystkim kontrolę.
Jefferson rozluźnił się nieco, patrząc na Karla.
- Kontrolę, mówisz. Możliwe... Tylko skoro już chce mieć tę kontrolę, to niech się zdecyduje w którym kierunku. Najpierw sugeruje lewo, potem wybiera prawo. "Spotykaj się z Mattem", "Może lepiej żebyś się zastanowił czy Matt to najlepsze wyjście". Do jasnej cholery... Nie jesteśmy plastikowymi zabawkami, które można przestawiać jak się chce.
- Ona chce jak najlepiej dla ciebie.
Winda zatrzymała się na 14 piętrze. Drzwi rozsunęły się, ukazując pusty korytarz...i zasunęły się na powrót. Jeff automatycznie wcisnął parter.
- Wiem.
- Tym razem też chodziło jej o Matta. O to, co powiedziałeś. O... Jeremy'ego.
- Wiem.- wokalista Silent Memory uśmiechnął się blado, opierając o ścianę windy, która cicho mknęła na dół. - Nie zauważyłem kiedy stała się taką... tyranką. Zawsze miała skłonności do narzucania innym swego zdania, ale nigdy tak bardzo nie chciała kontrolować cudzego życia.
- Twojego życia chciałeś rzec.
Jeff rzucił mu zadumane spojrzenie, po czym roześmiał się lekko.
- Wygląda na to.
Winda ponownie zatrzymała się na parterze. Jefferson uczynił krok naprzód, ale niespodziewanie poczuł ciężką dłoń na ramieniu.
- Jeff, ja ufam że wiesz co robisz.
- Ale...?
- Bez ale. Zawsze możesz na mnie liczyć, Jeff.
Piosenkarz ugiął się ledwo dostrzegalnie pod tą dłonią, pozwolił, by smutek i lęk o przyszłość na moment zniekształciły jego rysy.
- Wygląda na to... - rzekł, odwrócił się i odszedł.

Karl patrzył za nim przez parę sekund, a potem spuścił wzrok, skupiając go na szerokim, nieszczerym uśmiechu maski, którą trzymał w dłoniach. W ostatniej chwili opuścił windę.
Patrząc, na tłum kłębiący się przed wejściem do budynku, w którym przebywał, pomyślał jak niesłychanie łatwo im przychodzi wtopienie się weń. Postarał się prześliznąć spojrzeniem po każdej migającej przed jego oczyma twarzy, myśleć, że każdy ten człowiek jest na swój sposób jedyny i niepowtarzalny, a jednak jego odejście nie stanowi dla tłumu obok żadnej szkody. Gdzieś wśród tych ludzi znajdował się Jefferson, jego barwny jak ptak przyjaciel, tak pełen życia a przecież umierający. Ludzie musieli mijać go, nie poświęcając mu nawet spojrzenia. A potem wracali do domu i być może niektórzy włączali na cały głos płytę Silent Memory, myśląc że wokalista tego zespołu jest dla nich kimś absolutnie szczególnym, wyjątkowym. Nieświadomi, że być może tego popołudnia zderzyli się z nim, śpiesząc gdzieś. Czy odejście Jeffa tak naprawdę zmieni coś dla nich? O bez wątpienia wśród młodych ludzi przetoczy się fala nagłych samobójstw, kiedy Jeff umrze i fakt ten przedostanie się do publicznej wiadomości, ale czy będzie to rozpacz za Jeffem, czy jedynie za tym, co dla tych nastolatków reprezentował? A dla reszty? Co dla reszty zmieni jego śmierć? Jego głos, wibrujący od ukrytych, nienazwanych emocji będą mieli na zawsze, nagrany na błyszczące krążki. Będą je mogli odsłuchiwać wciąż i wciąż od nowa...Kto naprawdę przeżyje odejście Jeffa? Matt, na pewno, obsesyjnie go kochający Matt... I Sarah, która tak przepełniona jest poczuciem miłości i lęku o niego, że już w tej chwili nie wie, jak żyć. I on sam, na pewno, wspominający bez słowa te wszystkie radosne wieczory, Jeffersona pijanego szczęściem i pijanego szkocką. Jeffersona i samego siebie czerpiących z życia pełnymi garściami, Jeffa i siebie na fotelach u tatuażysty, pytających siebie nawzajem "Jesteś tego pewien?" i wybuchających śmiechem. Niewielu wiedziało, że takiego samego smoka, jakiego piosenkarz miał na lewym ramieniu, Karl miał na prawym. Niewielu wiedziało, chyba sam Jefferson nie miał pojęcia, jak bardzo pomógł Karlowi niegdyś, gdy ten stracił wiarę w sens wszystkiego wokół, jak bardzo pomógł mu, dając mu schronienie w swoim zazwyczaj pustym mieszkaniu i nie zadając żadnych pytań. Jefferson był jedynym człowiekiem o którym Karl mógł powiedzieć, że jest jego przyjacielem. A przyjaciół ceni się wyżej niż złoto, zwłaszcza, gdy ma się ich tak niewielu. Karl upuścił uśmiechniętą maskę na ziemię i minął ją. Nie miał uśmiechu w sercu. Nie zamierzał nosić go na twarzy.



- Matt... - szczupła, cała odziana w czerń sylwetka odwróciła się od zaparkowanego przy krawężniku motoru i spojrzała ku niemu. Jeff zamarł. Biała, przecięta pojedynczym, pionowym, czarnym paskiem maska kontrastowała z ciemnymi włosami i czarnym, przypominającym szkolny mundurek, strojem chłopaka. Widząc jego wzrok, Matt postąpił krok naprzód, a piosenkarz nie mógł przeniknąć tych ukrytych w cieniu maski, oczu. Szukał wskazówki w martwych liniach białych niewzruszonych ust i gładkich krzywiznach policzków. Chłopak przystanął się naprzeciw niego, a jego źrenice migotały w masce, jedyna żywa w tej twarzy rzecz.
- Zdejmij maskę, Matt - rzekł Jeff głosem stłumionym z napięcia. Za jego plecami ludzie gnali gdzieś, spieszyli. Chłopak nie uczynił najmniejszego gestu wskazującego na to, że zamierza wykonać polecenie piosenkarza. Jefferson otworzył usta żeby ponowić prośbę, kiedy wyczuł czyjś intensywny wzrok na swoich plecach. Spojrzał w bok. Parę kroków dalej stała młoda dziewczyna i świdrowała go pałającym wzrokiem. Widząc nieprzychylne spojrzenie Jeffa, zmieszała się wyraźnie.
- Przepraszam... - rzekła, zakładając za ucho kosmyk jasnych, płowych włosów. Jefferson zmarszczył brwi. Spojrzenie oczu dziewczyny przeniosło się z niego na Matta, który nie drgnął nawet, jakby był manekinem, ustawionym przez sprzedawcę w sklepie w danej pozycji. Jefferson poczuł nagle jakby czas zwolnił, jakby ludzie wokół poruszali się w zwolnionym tempie. Niewielka, pusta przestrzeń wokół szczupłego Matta wydała mu się nazbyt spokojna, otoczona kordonem nieprzebytej ciszy. Gorąca dłoń bólu zacisnęła się na jego żołądku. Chcąc pchnąć czas znów naprzód, zapomniał o dziewczynie, zrobił jeden szybki krok w kierunku chłopaka i szarpnął za maskę, którą Matt miał na twarzy. Spod jej bieli wyłoniło się opalone, lekko uśmiechnięte oblicze chłopaka.
- Widzisz, co z ludźmi robi ciekawość. - szepnął Matt, wciąż delikatnie uśmiechnięty.
Jeff parsknął krótko i roześmiał się.
A potem nagłym ruchem przygarnął do siebie chłopaka. Ich usta złączyły się w pocałunku. Matt, z początku zaskoczony i niepewny po krótkim wahaniu odwzajemnił pocałunek. Ludzie wokół przestali się liczyć w ogóle, choć wielu z nich przystawało by popatrzeć na tę dziwną parę. W końcu rozłączyli się niechętnie, ale nie oddalając się od siebie, wciąż niemal usta w usta. Oczy Jeffa śmiały się wprost w oczy Matta.
- Przepraszam... - usłyszeli nagle. Jefferson zerknął w bok. Tuż obok nich stała wciąż ta sama dziewczyna, teraz z wypiekami na twarzy i fascynacją w oczach. - Czy wy przypadkiem nie jesteście...Silent Memory?



- Hej, śliczna, nie pędź tak... - Karl złapał niemal biegnącą chodnikiem Sarah za ramię. Ta szarpnęła się raz czy drugi, lecz przystanęła w końcu. Nie odwróciła się jednak.
- Znów spieprzyłam sprawę, czyż nie? - szepnęła, pozwalając by rude włosy zasłoniły jej twarz.
- Sarah...
- Nie rozumiem... - Karl poczuł, jak ramię na którym wciąż trzyma dłoń, drży - Zawsze miałam z nim taki dobry kontakt. Przekomarzaliśmy się, ale nigdy na poważnie.
Mężczyzna czekał, w milczeniu, na jej dalsze słowa. Wiedział, że nadejdą.
Nie omylił się.
- A teraz... teraz kiedy powinnam być mu najlepszym przyjacielem, zawodzę.
- To nie tak, Sarah - rzekł Karl spokojnie.
- Czyżby?... - mruknęła, schylając głowę - Mówię same niewłaściwe rzeczy. Niewłaściwe rzeczy w niewłaściwej chwili. I widzę w jego oczach... rozczarowanie. A nigdy wcześniej go tam nie było. Bo nie było ku niemu powodów. A teraz...
- Nie gadaj głupstw. Jefferson wie, że jesteś jego przyjaciółką. Ufa ci i kocha cię.
- Jeff wszystkich kocha, czyż nie? Mnie, ciebie, Matta... kocha Zacka... być może kocha też tego tajemniczego, przebywającego nie wiadomo gdzie Jeremy'ego Michelsa. Jeff ma bardzo pojemne serce...
- Czemu słyszę w twoim głosie sarkazm, Sarah? - zapytał cichym głosem.
Kobieta uniosła głowę i spojrzała na wprost siebie, na migający na ścianie wieżowca billboard.
- Nie wiem...
- Czy to źle, że Jeff naprawdę kocha ludzi? Bo przecież na tym polega właśnie jego urok?
- Kiedy nie kochasz, nie będziesz zraniony...
- Czy tego właśnie się boisz? Że Jeff zostanie zraniony? Przecież cierpiał już wielokrotnie i dał sobie z tym radę...
- Tak, ale wtedy nie był... nie był...umierający... - wyrzuciła z siebie ostatnie słowo jakby parzyło ją w usta.
- Sarah, Jeff jest świadomy ryzyka, które podejmuje. Nie możesz traktować go wciąż jak dziecko.... jak młodszego brata. To dorosły mężczyzna.
Szarpnęła się i wyrwała spod jego ręki, odwracając w jego stronę gwałtownie.
- Wiem! - krzyknęła i zobaczył w jej oczach łzy - Wiem...
Przygarnął ją do siebie. Z początku opierała się, ale po chwili przylgnęła do niego mocno. Załkała.
- Nie mogę... nie wytrzymuję tego... Kiedy patrzę, jak cierpi i jak ignoruje oczywiste fakty, jak naraża się na cios z każdej strony... Coś we mnie umiera. Kto nie kocha nie cierpi...
- Kto nie kocha, nie żyje... - odparł cicho, wiedząc że Sarah nie do końca mówi o Jeffie.
Załkała rozpaczliwiej, tak że jego serce ścisnęło się w niemym bólu.
- Nie chcę, żeby i on odszedł... Tylko nie on... Myślałam, że umrę, gdy Basil zginął. Jak będę żyć, gdy zabraknie także Jeffa? To takie... niesprawiedliwe!
Karl mógłby jej powiedzieć, że życie nie jest sprawiedliwe, ale to by jej w niczym nie pomogło, więc nie powiedział tego. Kołysał ją tylko w ramionach, jak małe dziecko, szepcząc do ucha uspokajające słowa.
Ludzie mijali ich, nie zwracając na nich większej uwagi.



Twarz Jeffersona wykrzywił zabawny grymas.
- My Silent Memory? Skąd taki pomysł? - wymamrotał, starając się uśmiechnąć i zarazem cofając się. W końcu wpadł na Matta, stojącego wciąż w tym samym miejscu. Dziewczyna patrzyła na nich oskarżycielskim wzrokiem. Paru przechodniów spojrzało ku nim ciekawie. Jeff uśmiechnął się szeroko i nie do końca szczerze, po czym ledwo dostrzegalnie popchnął chłopaka ku Hondzie. Blondynka wymownie spojrzała ku masce, ściskanej przez piosenkarza w dłoni.
- To? To tylko maska. O czym niby miałaby świadczyć zwykła maska?
Dziewczyna prychnęła urażona.
- Przecież każdy wie, że członkowie Silent Memory noszą maski, by nikt nie mógł ujrzeć ich twarzy. To dlatego, że podobno mają na nich jakieś szpecące blizny.
- Co? - zachłysnął się Jefferson, purpurowiejąc gwałtownie - Jakie...
- Widzisz... - wszedł mu w słowo Matt - zatem to na pewno nie my. Nie mamy żadnych blizn, prawda?
Dziewczyna spojrzała na niego w zamyśleniu.
- Nie powiedziałam, że NA PEWNO mają na twarzach blizny, tylko, że PODOBNO tak jest. Ale nikt tego nie może stwierdzić, bo przecież nikt ich nie oglądał bez masek.
- No tak... - załamał się z lekka Matt. Jeff łapał oddech. - Jednak twoje przypuszczenie, że to my mielibyśmy być... Wiesz, sam bardzo lubię ten zespół, mam ich wszystkie płyty...nawet czeszę się podobnie jak jeden z nich... To jednak nie powód by...
- Coś kręcisz - rzekła blondynka bezlitośnie.
Tym razem to Matt stracił głos.
- Nie mam czasu na takie brednie - zirytował się nagle wciąż czerwony Jeff - Wsiadaj na motor.
Chłopak rzucił mu niepewne spojrzenie. A potem spojrzał na dziewczynę... i otworzył szeroko usta.
- Co? - rzucił Jeff, odwracając się. Niespodziewany błysk flesza oślepił go. Zanim odzyskał zdolność widzenia, aparat fanki jego własnego zespołu zdążył już wypluć zdjęcie.
- Co? - powtórzył, niezbyt inteligentnie.
- Poproszę o autograf - rzekła tymczasem dziewczyna, uśmiechając się niewinnie.
- To jakieś kpiny...
Złe błyski zamigotały w jasnobłękitnych oczach młodej osóbki.
- Autograf, albo zacznę się drzeć. Ciekawe ilu ludzi na tej ulicy to fani waszego zespołu.
Jefferson rozejrzał się wokół. Zadrżał. Ludzie byli wszędzie. Wypełniali wąski pasek chodnika tak szczelnie, że zdawało się, że nie da się tam wetknąć już ani szpilki. Nerwowym ruchem wyszarpnął z kieszeni kurtki długopis.
- Dobrze już dobrze... - zgodził się potulnie - Tylko nie krzycz - zastrzegł.
Dziewczyna uśmiechnęła się olśniewająco.
Jeff zacisnął zęby i nabazgrał na zdjęciu "Coleman" po czym z gniewnym grymasem podał je Mattowi. Ten podpisał się i dodał od siebie jeszcze wykrzyknik i serduszko. Jefferson spojrzał na niego jak na wariata. W odpowiedzi został obdarowany szerokim uśmiechem.
- Teraz dobrze? - zapytał blondynkę, która wyglądała na szczerze uszczęśliwioną - To dobrze... - odpowiedział sam sobie i wsiadł na motor. Po chwili poczuł ciepłe ramiona Matta wokół swego pasa. Nieprzeciętnie zirytowany uruchomił Hondę i po paru chwilach włączył się do ruchu.
- Co za niecny szantaż... - burczał.
W głośnikach kasku usłyszał śmiech.
- Czy ktoś niedawno nie powiedział, że nikomu korona z głowy nie spadnie, jak odsłoni twarz jeden raz?
- Ten ktoś musiał być wtedy niespełna rozumu - wymamrotał.
W odpowiedzi Matt roześmiał się głośniej.
- Wyjaśnij mi - rzekł Jeff lekko zjadliwym tonem - Po cholerę rysowałeś te serduszko.
- To proste - odparł Matt, rozkoszując się chwilą i przejażdżką - Zawsze miałem ochotę to zrobić.
- No tak... - wokaliście zabrakło słów.
- Dokładnie - Matt był w doskonałym humorze.
Jefferson zamknął się na długą chwilę, koncentrując się na jeździe.
- Nie bocz się już... - rzekł w końcu chłopak - Wyszedłeś naprawdę ładnie.
- Co?
- Na zdjęciu. Uroczo wręcz.
- Nie drażnij mnie.
- Ja cię drażnię?
- Tak.
- Och, przepraszam... - głos Matta zniekształcał tłumiony śmiech.
Chwila ciszy.
- No i stanowczo nie było widać żadnych blizn - dodał.
Jefferson wydał z siebie dziki okrzyk, przyspieszył gwałtownie i poderwał motor do góry, stając na tylnym kole. Matt roześmiał się i mocniej objął piosenkarza w pasie. Po chwili Jefferson także wybuchnął śmiechem.
- Blizny... dobre sobie...
Śmieli się obaj.
Jefferson skręcił w uliczkę, która prowadziła do bloku w którym mieszkał. Zwolnił i w końcu zaparkował.
Matt zsiadł z siodełka i spojrzał na niego pytająco.
- Masz ochotę na kawę? - zagadnął piosenkarz, uśmiechając się.
- Jasne. Ale... - zawahał się chłopak.
Jeff zerknął na niego niepewnie.
- Ale większą na piwo - dokończył chłopak uśmiechając się szelmowsko.
- Nie jesteś pełnoletni. Nie dam ci piwa - rzekł Jeff śmiertelnie poważnie i dostał w łeb. - No co? Nie zamierzam deprawować niewinnych młodych ludzi...
- Nie zamierzasz, co? - wrednie uśmiechnął się Matt, celowo zwracając uwagę na dwuznaczność słowa "deprawować".
- Ty... - zachłysnął się Jeff i wybuchnął śmiechem - Masz gadane, co?
- Pewnie. Mam wiele zalet...
Jeff niemal rozpłakał się ze śmiechu.
- Chodźmy już - wystękał w końcu - zanim ktoś zacznie doszukiwać się w nas podobieństwa do członków pewnego zespołu.
- Hmmm... Naprawdę nie lubisz fanów - droczył się z nim Matt - ja ich uwielbiam...
- Naprawdę? - w oczach Jeffa zaigrały wesołe ogniki - zatem będziemy cię chyba musieli ujawnić. Nie chciałbym pozbawiać cię przyjemności sławy. - to mówiąc wyjął komórkę.
- Co robisz? - zapytał zdumiony chłopak, widząc jak Jeff wybiera numer.
- Dzwonię do naszego menedżera. Myślę, że da się załatwić jakąś niewielką sesję zdjęciową na jutro...
- Przestań! - krzyknął Matt, wyrywając mu z dłoni telefon.
- Dlaczego? - piosenkarz zatrzepotał rzęsami - czyż nie tego właśnie pragniesz?
- Żartowałem tylko... - przyznał się brązowowłosy.
Jeff uśmiechnął się wyrozumiale i odebrał od niego telefon.
Po chwili zachichotał. Dostał kuksańca w bok. Roześmiał się głośniej. Matt parsknął i wyprzedził go o kilka kroków. Jefferson spojrzał na jego plecy z uśmiechem.
- Matt... - zawołał głosem, w którym śmiech łączył się ze szczerym uczuciem - Ty też wyszedłeś uroczo.
Chłopak wzruszył ramionami, ale po sekundzie odwrócił się i mrugnął zawadiacko do Jeffa.
- To jak będzie z tym piwem? - zawołał kilkanaście minut później rozwalając się na kremowej kanapie Jeffersona. Rozejrzał się ciekawie wokół, korzystając z tego, że Jefferson jest zajęty w kuchni. Mieszkanie piosenkarza było jednym z najładniejszych jakie widział w życiu. I jednym z najbardziej zaniedbanych. Nawet nie chodziło o bałagan, bo nie było go. Po prostu wyglądało na opuszczone. Na szafkach nie stały kubki po herbacie, na stoliku nie leżały gazety. Na oknie, częściowo zasłoniętym przez zasłonkę, stała doniczka z resztkami czegoś co dawno temu musiało być kwiatkiem. Matt wstał z kanapy i podszedł do wysokiego regału, na którym stało kilka jasnokremowych figurek. Przyjrzał się imponującej kolekcji zakurzonych płyt. Poszukał wzrokiem wieży. Niewielkie, prawie niewidoczne głośniki umieszczone były w czterech rogach pokoju. Tuz obok siebie zauważył subwoofer a nad nim spory, w tej chwili wyłączony telewizor. Piąty, ostatni głośnik tkwił trochę nad nim. Matt pokręcił głową w zaskoczeniu i niemym podziwie. Jakże to typowe dla Jeffa, mieć jeden z najlepszych zestawów muzycznych na rynku i prawie go nie używać. Niewiele myśląc sięgnął po płytę i wrzucił ja do amplitunera. Po krótkiej chwili w pomieszczeniu rozległa się delikatna, czysto instrumentalna muzyka. Chłopak uśmiechnął się półgębkiem i odsunął od regału. Podszedł do zamkniętych drzwi prowadzących na taras. Minął je i skierował się w stronę sypialni Jeffa. Drzwi od pokoju były uchylone. Chłopak zajrzał ciekawie do wnętrza. Tu przynajmniej były ślady zamieszkania. Nawet całkiem spore. Wszędzie walały się ubrania, pościel na dużym, wyglądającym na wygodne, łóżku, była zmięta. Dostrzegł, że z sypialni odchodzą jeszcze jedne drzwi. Domyślił się, że wiodą do łazienki. Z uśmiechem wycofał się. Skierował się do kuchni, skąd dobiegał brzęk szklanek. Stanął w wejściu, spoglądając z zadumaniem na jeden z ciekawszych widoków, jakie zdarzyło mu się oglądać w życiu. Zawartość większości z jasnych półek była wygarnięta na zewnątrz. Jefferson mamrocząc coś wściekle szukał czegoś zawzięcie wśród sterty tych rzeczy.
- Czego szukasz? - zapytał go Matt.
Jeff drgnął lekko i spojrzał na niego przez ramię.
- Kawy - burknął. Sięgnął pod zlew po pojemnik na śmieci i jednym ruchem zgarnął z blatu większość rzeczy, w których wcześniej grzebał - Czy ona zawsze musi się kończyć wtedy, kiedy jest potrzebna?
Matt prychnął, bo podejrzewał że kawa skończyła się już jakiś czas temu, a Jeff nie zauważył tego, bo go tu zwyczajnie nie było.
- Jadasz tu czasem? - zagadnął - Czy tylko śpisz i się przebierasz?
- Rzadko... - skrzywił się zabawnie piosenkarz - A i sypiam nie tak znów często.
Brwi Matta podjechały wysoko.
- Gdzie zatem sypiasz?
- W naszym.
Matt zdziwił się.
- Tam? Na tej rozpadającej się kanapce?
- Yhm.
- Ale... dlaczego?
Jeff wzruszył ramionami i podszedł do lodówki.
- Lepiej się tam czuję.
Matt nawet nie próbował rozumieć. Podszedł do stojącego na środku kuchni stołu i wskoczył na jego blat.
- O! - zauważył piosenkarz, otwierając chłodziarkę - Jest piwo.
Wyciągnął z wnętrza lodówki oszronioną puszkę.
- Chcesz? - zapytał chłopaka.
- A ile ono ma lat? - roześmiał się zapytany.
- Nie przesadzaj - piosenkarz rzucił mu piwo i ponownie nachylił się nad lodówką. Matt ścisnął w dłoni lodowatą puszkę i zapatrzył w okno, za którym powoli zapadał zmierzch. Reagując na półmrok w pomieszczeniu, żarówki zaświeciły jaśniej.
- Nie denerwuje cię to? - zagadnął Jeffa chłopak.
- Co? Automatyczna regulacja? Nie. Jest raczej pożyteczna. Nie musisz wstawać by zapalić lampy, gdy zapada zmrok.
- A kiedy wolisz półmrok? - rzekł w zamyśleniu Matt, patrząc przez okno na świat, który zrobił się nagle granatowy. Pierwsze krople deszczu zabębniły o szybę.
Jeff uśmiechnął się nagle, porzucił lodówkę i podszedł do Matta, stając między jego nogami.
- Wtedy wyłączam światło i zapalam świece.
Matt odwrócił twarz od okna i spojrzał wprost w niepokojąco bliskie źrenice Jeffersona. Powietrze wokół nich nagle stało się rozgrzane jak na scenie w światłach halogenów. Matt poczuł jak puszka ślizga mu się w spoconych, zdrętwiałych palcach. Sama bliskość Jeffa odbierała mu oddech. Wielokrotnie przebywali blisko siebie, ale nigdy sami ... nigdy w takiej sytuacji jak ta. Matt nie wiedział co powinien zrobić, co powiedzieć. Zmieszany spuścił wzrok. Poczuł na podbródku delikatny dotyk palców Jeffa.
- Matt... - Jefferson zaniepokoił się i był gotów wycofać się na jego najlżejszy znak. Chłopak musiał to wyczuć, bo nagle złapał go za rękę i spojrzał mu prosto w oczy. Rękę miał lodowatą. W oczach niepewność i lęk.
- Nie zrobię nic bez twojej zgody - rzekł Jefferson śmiertelnie poważnie.
- A jeżeli ja sam nie wiem czego chcę... a czego nie?
Jefferson patrzył na niego przez chwilę w milczeniu, a potem pochylił lekko głowę i dotknął ustami warg chłopaka. Dłoń wplótł w jego brązowe włosy. Przegonił z myśli niespodziewane i ostre jak błysk wspomnienie bardzo podobnych, jednak złotych kosmyków, prześlizgujących się pomiędzy jego palcami. Pocałunek z początku delikatny, po chwili pogłębił się. Matt przywarł do niego gwałtownie, zachłannie, całym ciałem. Jeffa przebiegł przyjemny dreszcz podniecenia, jakby w odpowiedzi wyczuł delikatne drżenie wtulonego w niego ciała. Zapomniana, upuszczona puszka piwa potoczyła się po podłodze. Nie zwrócili na nią najmniejszej uwagi. Jeff poczuł pod koszulką niepewne, lecz spragnione dłonie Matta. Pozwolił zdjąć z siebie koszulkę. Chłopak w namaszczeniu, lekko drżącymi palcami przesunął po jego torsie i bokach. Zatrzymał się na krawędzi spodni. Słodka błyskawica podniecenia przemknęła przez całe ciało Jeffa, spływając ognistą falą do podbrzusza. Spojrzał spod wpółprzymkniętych powiek na zarumienioną, pełną uczuć twarz Matta. Brązowe oczy chłopaka lśniły wewnętrznym ogniem, pragnieniem...miłością. Wzajemna bliskość odurzyła ich intensywnością doznań, jednak wciąż oddzielała ich bariera decyzji, której podjęcie Jeff pozostawił Mattowi. Zamarli obaj, w czasie gdy Matt bardzo powoli rozpinał spodnie Jeffersona. Piosenkarz nie spuszczał z niego wzroku. Sekundy upływały w pełnej napięcia ciszy. Jefferson w pewnej chwili spiął się cały czując, jak gorące palce Matta wsunęły się zachłannie pod materiał jego jeansów. Siłą woli zmuszając się do opanowania ściągnął delikatnie z chłopaka koszulkę i dotknął ustami napiętej, pulsującej skóry na szyi brązowowłosego. Oddech Matta jeszcze przyspieszył, gdy Jeff pieścił delikatną skórę szyi, najpierw tylko językiem, potem leciutko przygryzając ją zębami. Ręce piosenkarza błądziły po ciele chłopaka, wywołując cichutkie pomruki przyjemności.
- Jeff... - jęknął Matt.
- Mmm? - mruknął tamten pytająco, nie przerywając pieszczot. Nie usłyszał odpowiedzi. Matt oderwał jego głowę od swojej szyi i zachłannie przywarł do jego warg. Jefferson oddawał jego pocałunki, jednocześnie próbując po omacku znaleźć zapięcie jego spodni. Słyszał przyspieszony i chwilami urywany oddech Matta tuż przy swoim uchu, jego drżące ciało tuż przy swoim ,wilgotne, gorące usta na swojej rozpalonej skórze. W powietrzu czuł jego zapach. Matt znieruchomiał w jego objęciach w napięciu czekając aż dłonie Jeffa uwolnią go od nagle zbyt szorstkiej i opiętej materii jeansów. Gdy palce Jeffersona, pokonując zapięcie spodni, przesunęły się wzdłuż jego rozpalonej, nagle uwolnionej męskości, jęknął głucho, jakby niepewny swoich pragnień.
- Jeff...
- Zaufaj mi, Matt... - wyszeptał mężczyzna prosto w jego ucho.
Chłopak tylko kiwnął głową i poddał się pieszczocie, przymykając powieki.
Jeff całował jego czoło, powieki i policzki, przesunął wargami wzdłuż linii szczęki i niżej, ponownie drażniąc delikatną skórę szyi, wyczuwając przez nią przyspieszone tętno Matta. Gdy dotarł do zagłębienia obojczyków poczuł jak powoli ciało chłopaka przejmuje kontrolę nad umysłem. Palce Matta zacisnęły się na ramionach Jeffa, a potem powoli przesunęły na jego plecy. Chłopak nawet nie zauważył, kiedy Jefferson podsadził go lekko, delikatnie układając na stole i zdjął z niego całkiem spodnie. Całe jego ciało rwało się ku niemu, a w gardle rósł jęk. Jefferson pieścił go dłońmi, przesuwającymi się po całkowicie nagim ciele, ustami, szeptem, oddechem. W pewnej chwili oddech Matta stał się urywany, gwałtowny, nie liczyło się już nic poza tu i teraz. Czując jak krew w jego żyłach zamienia się w płynny ogień, zacisnął gwałtownie palce na krawędzi stołu.
- Ja... - cichy jak oddech szept został gwałtownie ucięty przez ostry dzwonek telefonu. Zamarli na moment. Dzwonek odezwał się ponownie. Przez ciało chłopaka przebiegł dreszcz, starał się uwolnić z objęć Jeffersona.
- Niech dzwoni. - mówiąc to mężczyzna powstrzymał go delikatnie lecz stanowczo - i przesunął dłoń odrobinkę niżej. Z ust Matta dobył się jęk. Telefon zadzwonił po raz trzeci, lecz dźwięk ten rozmył się w świadomości Matta. Czwarty i piąty dzwonek rozbrzmiał tak, jakby telefon stał gdzieś bardzo daleko i był zupełnie nieistotny. Podobnie jak długi, piskliwy sygnał uruchamianej automatycznej sekretarki. Na chwilę zapadła cisza, a potem w rzeczywistość pełną ich pocałunków, dotyku, szeptów i drżeń wdarł się suchy, niepewny, kobiecy głos.
- Jeff, synku? Czy jesteś tam? Od wielu godzin próbuję się do ciebie dodzwonić...
Matt był gotów zignorować ten głos, tak jak wcześniej Jeff zignorował dzwonek. Ale piosenkarz zamarł w bezruchu z policzkiem przy jego policzku.
- Synku, jeśli tam jesteś podnieś słuchawkę, proszę... To ważne...
- Jeff... - wyszeptał chłopak zaniepokojony bezruchem ukochanego. Mężczyzna drgnął i spojrzał na Matta odległym, smutnym, wstrząśniętym wzrokiem. A potem oderwał się od niego.
- Przepraszam - wyrzucił z siebie w końcu i rzucił się do telefonu, stojącego w przedpokoju.
Matt został sam w nagle opustoszałym pokoju, czując protest spragnionego ciała tak nagle pozbawionego dotyku ukochanego.
- Halo! - usłyszał parę sekund później - Halo! Mamo, jesteś tam?
Matt bardzo powoli zamknął oczy. Przez jego nagie ciało przemknął dreszcz chłodu. Deszcz z furią bębnił o szyby. Rozejrzał się po kuchni, jasnej i bezosobowej. Zeskoczył ze stołu. Dostrzegł swe blade i rozmazane odbicie w szybkach szafek. Schylił się i sięgnął po swoje spodnie. Drżąc na całym ciele wciągnął je, nie dopinając nawet. Wyjrzał niepewnie na korytarz. Jeff stał oparty o ścianę ze słuchawką kurczowo przyciśniętą do ucha.
- Mamo... - mówił właśnie - Jestem teraz w trakcie nagrań. Nie mogę tak po prostu rzucić wszystkiego i...
Przerwał, wsłuchując się w odpowiedź, której Matt nie mógł usłyszeć. Chłopak dostrzegł napięcie w linii jego ramion i zmarszczone brwi. Bezszelestnie oparł się o framugę, czekając na rozwój rozmowy, gotów zareagować, gdyby... Co? To przecież w końcu jego matka...
- Rozumiem, mamo... Wiem, że nie dzwoniłabyś gdyby to nie było ważne... To akurat wiem aż za dobrze...
Przerwa.
- Nie, nic takiego nie insynuuję... w ogóle nic nie insynuuję... i nie, nie mszczę się... Mamo... mam tu pewne zobowiązania, których nie mogę tak po prostu porzucić...
Przerwa, krótsza tym razem.
- Nie, to nie jest mój kolejny... Mamo!... Do cholery, a nawet jeśli?! Nawet jeśli jestem z kimś, kto jest dla mnie ważny?! Czy to zbrodnia? Jeśli oczekiwałaś że wieloletni bojkot mnie zmieni, to się pomyliłaś. Oboje się pomyliliście... Nie zmieniłem się.
Matt mocno zacisnął pięści.
- To nieprawda, mamo. Jesteś niesprawiedliwa... Zawsze chciałem...
Długa chwila ciszy. Matt nie spuszczał z Jeffa zatroskanych oczu. Piosenkarz westchnął głucho, odwrócił się i plecami wsparł o ścianę. Dłonią potarł bladą w przyćmionym świetle wpadającym z kuchni, twarz.
- Mamo, ta rozmowa chyba nie ma sensu. Obrzucamy się tylko krzywdzącymi oskarżeniami. - Jefferson zagryzł wargi - Dobrze postaram się przyjechać. Skończymy tylko nagrania i... Mamo nie mogę przyjechać teraz, nie rozumiesz? Musze skończyć nagrywać. Nie, właśnie dlatego że nie będzie więcej płyt. Ta będzie ostatnia...
Serce Matta ścisnęło się boleśnie. Czy rzeczywiście Jeff musiał to przeżywać? Powoli, nie wydając najmniejszego dźwięku wycofał się do kuchni... Rozmowa cichła z każdym jego krokiem, w końcu przestał słyszeć cokolwiek poza swoim oddechem i dźwiękiem kropel dudniących o szybę. Podszedł do stołu i podniósł z ziemi leżącą tam puszkę z piwem. Postawił ja na blacie, bo jakoś stracił apetyt na alkohol. Rozejrzał po pobojowisku, które pozostawił po sobie Jeff, szukając kawy. Westchnął i zaczął sprzątać. Odstawił na miejsce komplet przypraw w solidnych, drewnianych pojemnikach, poukładał rozsypane wokół zupki w proszku. Zza kupki dwóch splątanych ze sobą, porzuconych w nieładzie ścierek wydostał prawie już puste opakowanie kawy. Prychnął cicho i wstawił je do szafki. Wyjął z niej w zamian trzy pudełka z herbatą w różnych smakach. Decydując się na malinową, resztę upchnął z powrotem na miejscu. Odszukał w zmywarce dwa czyste kubki i nastawił wodę na herbatę. W końcu wsparł się obiema rękoma o blat i spuścił głowę.
- Przepraszam... - usłyszał nagle tuz przy uchu. Podskoczył, zaskoczony. Jefferson potrafił poruszać się bezszelestnie, kiedy tego chciał. Poczuł gorące ramiona, oplatające go w pasie i podbródek składany na jego ramieniu. Jego ciało spięło się w odpowiedzi na tę bliskość.
- Um... nie szkodzi. - zacisnął palce na krawędzi blatu. - Jakieś problemy?
Usłyszał za plecami dźwięk wciąganego ze świstem powietrza. Jefferson oderwał się od jego pleców i stanął obok, opierając się o blat.
- Matka chciała, żebym przyjechał. Ojciec się rozchorował, a moja młodsza siostra wychodzi za mąż.
Matt westchnął cicho, widząc smutek na obliczu Jeffa.
- Co zamierzasz zrobić?
- A co mogę zrobić? Nie jestem w stanie przemnożyć pozostałego mi czasu przez trzy, niezależnie od tego jak bym chciał.
Chłopak przez chwilę patrzył na piosenkarza w milczeniu, pozwalając by jego ostatnie słowa zawisły w powietrzu, wśród mniej już gniewnego szeptu kropel.
- Oni nie wiedzą, że jesteś chory.
Jefferson spuścił wzrok, a w końcu skinął głową.
- Nie sądzisz, że powinieneś im powiedzieć?
- Nigdy nie byli tym zainteresowani - rzekł Jeff twardo i gorzko. Ten ton nie pasował do niego i Matt skrzywił się, słysząc go. Wyciągnął rękę i położył ją na szyi towarzysza, przyciągając go do siebie. Jeff, zaskoczony z początku i niechętny, pozwolił się przytulić.
- Nie wierzę w to. Jestem pewien, że ich stosunek do ciebie byłby inny, gdyby tylko wiedzieli.
- Pewnie tak... - przyznał mu rację mężczyzna - Jednak zmiana ta nie byłaby szczera, nie zachowywaliby się inaczej wobec mnie, bo mnie naprawdę zaakceptowali, tylko raczej dlatego, że byłoby im mnie żal.
Matt przytulił go mocniej.
- Jedź do domu, Jeff - wyszeptał, przełykając łzy. - Przecież o to właśnie chodzi, to dlatego nie nocujesz tutaj... Ty czujesz, że nie tu jest twój dom. Ty potrzebujesz wrócić do domu, zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie.
Jefferson prychnął lekko i przygarnął do siebie chłopaka mocniej.
- Tam dom twój, gdzie serce twoje. Nie potrzebuję go szukać. Wiem gdzie jest.
- Ja też - Matt wcale nie zamierzał poddać się łatwo - Jest rozdarte pomiędzy tyloma miejscami i ludźmi, że pewnie sam się nie umiesz w tym odnaleźć - stwierdził trochę kwaśno, jednocześnie wyzwalając się z objęć wokalisty.
Jefferson oniemiał.
- Hej... - krzyknął słabo.
- I nie kłóć się ze mną! - sarknął Matt, coraz bardziej zły. Jego ostatnie słowa zagłuszył przenikliwy gwizd czajnika, który oznajmił właśnie, że czas zrobić herbatę. Matt zalał napar trzęsącymi się dłońmi.
Jefferson przez chwilę patrzył na niego, próbując odgadnąć czemu nagle wszyscy wokół wiedzą lepiej od niego, jak ma żyć. Ciężkie milczenie zapadło między nimi dwoma.
Matt westchnął głęboko i nagle uśmiechnął się pod nosem. Starał się złagodzić ból, który odczuwał na myśl, że Jeff miałby wyjechać właśnie teraz, kiedy dopiero siebie odnaleźli, kiedy zostało im tak niewiele czasu. "Czy nie to właśnie robi się, gdy się kogoś kocha" pomyślał. "Troszczy się o jego dobro, nie dbając o własne... Cóż za destruktywna siła, ta miłość...A ja cię kocham, Jeff."
Jefferson przez chwilę patrzył w kierunku przedpokoju, na telefon, jakby się bał, że ten ożyje, dopadnie go nawet tu i ugryzie, niespodziewanie i boleśnie.
Matt miał rację. Potrzebował wrócić do domu. Jak każde chore zwierzę, szukał ukojenia tam, gdzie jego głupie serce wierzyło, że znów może być bezpiecznie. Ale tam wcale bezpiecznie nie było. I choć jakaś jego część krzyczała głośno z rozpaczy, wiedział, że dla niego nie ma także powrotu. Tyle przykrych słów zaległo między nimi. Tyle wstydu z obu stron. Jefferson myślał czasem, że nie istnieje na świecie bardziej destruktywne uczucie niż wstyd. Niszczy tak wiele, bo samoistnie prosi się o użycie wszelkich znanych odruchów obronnych. Wszystko... gryźć, krzyczeć, negować... byle tylko nie czuć się bezwartościowym, wszystko, żeby nie czuć się winnym... wszystko żeby nie czuć się złym. Wiedział dobrze, że każde z nich, jego rodzice i on sam, bronią się. Każde w różny sposób, ale wszyscy bronią się zaciekle przed tym samym. Przed wstydem.
Ta wiedza nie sprawiała, że było mu lżej. Ta wiedza nie sprawiała, że swój własny wstyd odczuwał mocniej... lub słabiej.
I jeszcze ten dzieciak stojący tuż obok, z nieprzeniknioną miną zalewający herbatę. Sam z rozbitej, patologicznej rodziny, sam wydawałoby się oddarty z luksusu posiadania nadziei. Miał jej jednak jeszcze na tyle, by próbować ją jeszcze w darze ofiarować mu.
"Tak mi przykro, Matt" pomyślał Jeff chłonąc całe ciepło kuchni, aby wygnać chłód z siebie "Bardzo mi przykro... ten film nie ma happy endu. Nie rzucimy się sobie w ramiona, żebym na końcu mógł odejść w spokoju, pogodzony ze wszystkim. Nie będzie tak. Umrę z sercem rozdartym".
Wtedy... jakby na potwierdzenie jego słów zjawił się ból. Zgiął piosenkarza wpół, przygiął do ziemi, wyrwał z gardła jęk. "Nawet nie będzie lepiej. Ciekawe czy przyjadą na pogrzeb?... Ślub jednego z dzieci, pogrzeb drugiego. Narodziny Nowego i śmierć. Nieprzerwany krąg życia. Jakże... ostentacyjnie..."
W odpowiedzi na zduszony szloch nagle znalazł się przy nim Matt i jego opiekuńcze dłonie i czułe słowa. Jefferson resztką woli chciał obronić się przed pomocą, lecz chłopak był zdecydowany. Ukłucia igły Jeff nawet nie poczuł. Przez chwilę leżeli obaj, ciężko dysząc na ziemi, potem Matt pomógł się piosenkarzowi pozbierać i bezceremonialnie załadował go do łóżka. Deszcz ustał w międzyczasie, a Jeff leżąc w ciepłych objęciach kochanka, czuł się znów trochę jak dziecko. Matt zanucił pod nosem jakąś starą kołysankę. Jeff przez chwilę wsłuchiwał się w nią, a potem rzekł:
- Ja tu jestem chyba od śpiewania.
Matt drgnął, parsknął i zrzucił Jeffa z kolan.
- Zamknąłbyś się. Zero wdzięczności.
Jeff uśmiechnął się blado.
- Tam dom twój, gdzie serce twoje, czyż nie tak, Matt?
- Tak.
- Zatem jestem bliżej domu, niż byłem kiedykolwiek wcześniej, bliżej niż myślałem, że się da.
Dające cudowne poczucie ciepła i bezpieczeństwa ramiona wróciły na swe miejsce.
- I zostań tu - szepnął mu chłopak - Nie odchodź już więcej.



- Szefie, mam niezbyt przyjemne wiadomości.
- Co znów, Nitta?
- Dałem naszej małej myszce uciec, tak jak chciałeś, ale...- Ale?
- On nie pobiegł prosto do Anthony'ego, szefie.
- Co?! Gdzie zatem jest?!
- Nie wiem... zniknął mi z oczu.
- Jak to, do cholery, możliwe?!
- Przyznaję, tak byłem pewien że się nie mylisz, że odpuściłem mu trochę.
- Odpuściłeś?!
- Troszkę.
- A żeby cię szlag trafił Nitta! Więcej z tobą kłopotu niż pożytku.
- Co mam teraz zrobić?
- Jak to "co"? Znajdź go, do diabła. I to szybciej niż on trafi na policję.
- Dobrze.
- I, Nitta...
- Tak?
- Jeżeli tylko... jeżeli nie będzie innego wyjścia... użyj wszelkich dostępnych ci środków żeby go zatrzymać.
- Wszelkich?
- Jeżeli nie będzie innego wyjścia, Nitta!
- Oczywiście.

Białowłosy lekko uśmiechając się, odłożył słuchawkę. Jego uśmiech pogłębił się, gdy patrząc na mijających go ludzi wyszeptał:
- Ciekawe jaką minę ma teraz kot, któremu sprzed nosa umknęła mysz, o której był przekonany że nigdy nie umknie...
Wychodząc z budki telefonicznej pod mieszkaniem niejakiego Anthony'ego Hudsona, postawił kołnierz płaszcza, bowiem deszcz zacinał ostro i nieprzyjemnie. Białe kosmyki jego włosów natychmiast przylgnęły do bladej twarzy, gdy podszedł do najbliższego kosza na śmieci. Wyciągnął dłoń i odpiął z niej paralizator, pozwalając mu spaść do pojemnika.
- Bye bye... - mruknął - Nigdy cię nie lubiłem.
Wyjął z kabury pod pachą swego Heckler&Kocha. Pogładził mokrymi palcami lśniącą lufę. "W końcu i tak zostajemy my dwaj" pomyślał "Ty i ja, mój ukochany...". Roześmiał się cicho i wtopił bezszelestnie w czerń nocy.






Słówko odautorskie: Chciałabym w tym miejscu publicznie podziękować Tarus za jej nieocenioną pomoc przy mojej pierwszej scence miłosnej w mej twórczości yaoi. To właśnie dzięki niej nie jest to kompletna kompromitacja ;). Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki bardzo nieudolny tekst zawierający w sobie opis przypadkowej plątaniny rąk i nóg, nabrał kształtu i wyrazu. Dziękuję! :)













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 13 2011 22:13:55
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

grzybek (grzybekmen1@op.pl) 16:15 22-08-2004
Niezłe masz pomysły. Ciekawe co wymyślisz dalej?
Natiss (natiss@tlen.pl) 15:55 23-08-2004
Całkiem, całkiem. ^^ Musze stwierdzić, że jest troszku dla mnie nie zrozumiałe (no cóż, inteligencją to ja nie grzeszę), ale podoba mi się. XD
(Brak e-maila) 19:28 27-08-2004

Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 19:29 27-08-2004
Ehhhhhhhhhhhhhhhhh....... Co tu dużo mówić..... Jak się coś takiego czyta to człowiek tylko w milczeniu wciska babci w dłoń piątkę na świeczkę przed ołtarz, żeby tylko autor pisał dalej tak dobrze, jak dotądsmiley Wszystko kocham, i te zdania co skutkują łaskotaniem w żołądku, i ten styl nie do opisu i tę treść... zresztą co tam treść.... treść to miał i Bolesław Prus..... ale Anthony! Boże, Anthony! Ja nie wiem za co ja go tak uwielbiam, nie mniej jednak uwielbiam go krańcowo.^^ Mój #1 wśród seme...
kethry (kethry@interia.pl) 00:40 28-08-2004
okropnie dziekuje ^___^ smiley***
kethry (kethry@interia.pl) 16:58 28-08-2004
Sachmet. daj ty tej babci na swieczke. przyda mi sie wszelka pomoc teraz smiley
Nache (Brak e-maila) 19:30 28-08-2004
Sory, że się wtrącę, ale Nitta lepszy smiley. Mowilam to od początku smiley. Keth, Ty wiesz co ja myśle, ja sie rozwodzić nie bede...
Kethry (kethry@interia.pl) 22:52 28-08-2004
mrrrr. wiem. ogromne buziaki dla ciebie smiley** ja tam Jeffa... nic nie poradze smiley
Ashura (Brak e-maila) 19:25 04-09-2004
No i po raz kolejny stwierdzam O MOJ BOZE, JAKI TA DZIEWCZYNA MA TALENT!Kolejne opko do pokochania.Zastanawialas sie moze nad kariera pisarska?Moim zdaniem masz ogromne szanse na sukces.pozdrowionka^----------^
Kethry (kethry@interia.pl) 23:35 05-09-2004
dziekuje smiley strasznie milo mi sie zrobilo po waszych wpisach smiley
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila)10:29 06-09-2004
Kethry. Ja jestem zdegustowana. Ja tu się na świeczki rujnuję, a DALEJ NIE MA DALSZEGO CIĄGU?
Kethry (Brak e-maila) 22:18 07-09-2004
zaraz bedzie. najpierw czesc 11 musi przezyc Nachebetkowa krytyke smiley
Nachebet (Brak e-maila) 13:07 09-09-2004
Hyhyhy... ... jestem w trkacie... Właśnie Anthony Jeremiego tego... a, nie powiem wam... ...
*poszła czytać*
Heike (heike@tlen.pl) 23:34 10-09-2004
Masz dar przykuwania mnie do kompa. Wzroku nie mogę oderwać do momentu kiedy zodaczę ostatnią linijkę.
Kethry (kethry@interia.pl) 20:38 12-09-2004
ranny, ale jednak zywy... Trop przetrwal krytyke. dojrzewam do wyslania go Nami smiley
Ashura (Brak e-maila) 18:05 25-09-2004
Dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11, dawajcie 11...
Tets (Brak e-maila) 00:32 26-09-2004
Jak najlepsze rekomendacje ode mnie takze... ;]
An-Nah (Brak e-maila) 15:47 10-10-2004
Keth, powiem ci to tylko raz, bo mnie zazdrosc zzera - powinnas zostac profesjonalistka. Zalamalam sie. Ide czytac dalej.
Arvin (Brak e-maila) 17:18 20-10-2004
Cóż żadko się zdarza,a jednak muszę przyznać opowiadanko jest dobre, nawet bardzo. Mogłabyś przerobić to na książkę po paru poprawkach.Muślałaś kiedyś o pisaniu zawodowym? Tylko musiała byś wtedy pisać częściej i tyle samo.
Kethry (kethry@interia.pl) 19:16 22-10-2004
Arvin: heh, no i tu mamy problem smiley
An-Nah (Brak e-maila) 13:20 31-10-2004
Keth, melduje ze (w koncu!) doczytalam i rpagne ciagu dlaszego... pospiesz sie ^^
Rahead (Brak e-maila) 23:51 11-11-2004
12 12 12 12 12 12 O_O

szybciej T_T

chyba nie muszę dodawać ze super......
Jeenefrath (Brak e-maila) 18:38 16-11-2004
Dobre tylko żatko piszesz
lollop (Brak e-maila) 21:13 20-11-2004
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA
AAAAAAAAAAAAAAAAAAAAA (to jest okrzyk uwielbienia wywołany z braku odpowiednio dobrych słów)
(Brak e-maila) 20:31 03-12-2004
Powinnaś zostać pisarką masz dar pisz dalej
wena Kethry (Brak e-maila) 23:48 12-12-2004
mam zla wiadomosc (chlip). glupia (oj, glupia) autorka tego opa wziela sobie na kark szczescie pt drugi kierunek studiow. nie ma czasu na oddech, nie ma czasu na mnie. 12 czesci chwilowo nie bedzie. chlip...
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 00:42 13-12-2004
Kethry, kochanie, nie rób mi tego!!! Rozumiem, co to dwa kierunki studiów, naprawde, ale kończenie w takim miejscu to zbrodnia na czytelnikach...Błagam, napisz cos szybciutko, jak tylko złapiesz chwilę oddechu!!!
Rahead (Brak e-maila) 10:15 22-12-2004
Y_Y....

Ale ja wytrwam! Bede oczekiwała T-T
(Brak e-maila) 23:39 22-12-2004
Kethry ja też robie dwa kierunki,daje korki,zajmuje się rodzeństwem,uczeszczam na różne kółka w których przeważnie jestem w zarządzie.Oprócz tego mam jeszcze czas na pisanie przyjaciół i inne takie.
Wiesz mówi się, że jak twierdzisz że nie masz czasu to znajdz dodatkaow zajęcie to zauważysz jak wczaśniej miałeś(aś) go dużo.
To sprawdzona prawda,może skróć opowiadania będzie Ci łatwiej i zadowolisz nassmiley
Kethry (kethry@interia.pl) 15:14 26-12-2004
dzieki za rady. poradze sobie. po swojemu smiley
Ashura (Brak e-maila) 20:20 19-01-2005
JA JESTEM ZDEGUSTOWANA!!!!!!!!!!!11 ukazala sie wieki temu i od tego czasu cicho sza.Kiedy bedea nastepne czesci do jasnej ciasnej????Ja chce Jeremiego on jest cuuuuuudoownyyyy.
Kame (kame_kira@wp.pl) 11:26 01-02-2005
Ach!Ach!Ach!Wzdycham za częścią 12,Nittą,Jeremym i oddechem śmierci na karkusmiley
Na kolanach pójde i czołgać się bede byleś napisała część następną^^
kethry (Brak e-maila) 23:42 06-02-2005
wyrzuty sumienia mnie zjadaja... ale nie mam dobrych wiesci... T__T. Trop stoi jak stal.
Rahead (Brak e-maila) 11:42 28-02-2005
stoi? *łamiącym się głosem* nie ruszył ani o milimeeetr? O_O
SuperNova (przewer@poczta.onet.pl) 14:52 08-03-2005
BŁAAAAGAM Kethry, błagam i jeszcze raz błaaagam o nastęną część!!! Twoje opo czyta się tak samo świetnie jak najlepsze książki SF i sensacyjne!!! Proosze o jeszcze!!!
Kethry (Brak e-maila) 01:20 09-03-2005
ha! no dobra. ruszyl sie o 12 stron smiley cokolwiek robicie - robcie to dalej, bo dziala smiley
(Brak e-maila) 23:22 16-03-2005
Ja też,ja też.Cokolwiek działa to się przyłanczam.Chcę więcej tego opcia jest super!!!
PS:Jak podziała to modę tak co dzień się tu wpisywać
(Brak e-maila) 23:23 16-03-2005
Dzis jeszcze raz.
Proszę,błagam pisz dalej
(Brak e-maila) 23:23 16-03-2005
PIsz pisz pisz......piszsmiley
(Brak e-maila) 23:23 16-03-2005
pisz?
(Brak e-maila) 23:24 16-03-2005
piszesz?
(Brak e-maila) 15:18 20-03-2005
pisz pisz!! im więcej tym lepiej. jesteś boska i piszesz boskie opowiadania. Tylko nie przestawaj błagam!!
Kethry (Brak e-maila) 21:05 29-03-2005
staram sie smiley. dziekuje smiley**
Rahead (Brak e-maila) 18:08 31-03-2005
ech przeczytalam znowu calosc *rozmazona*
Netsah (Brak e-maila) 00:35 05-04-2005
kochana Rahead mi polecila-na moje nieszczescie przeczytalam cale...pisz-prooosze*blagalny wzrok* jedno z fajniejszych opek jakie czytalam*rozmarzona dolaczam do Rah-kun*
Bardzo zniecierpliwiona (Brak e-maila)23:17 07-04-2005
i jak ci idzie?? Mam nadzieje że wenka nie opuszcza bo chyba zwariuje jak nie poznam dalszych etapów tej historii. Ocal moje zmysły bo jeszcze troche i je postradam. Życzę stałego natchnienia
;D
asjana (asjana@gmail.com) 10:59 04-05-2005
super piszesz po prostu bosko nie wiem kiedy naoisalas ostania czesc ale potrzac po datach bylo to dosc dawno wiec prosze zmiluj sie nd nami i napisz nastepna czesc nie moge sie juz doczekac
(Brak e-maila) 16:26 18-05-2005
to jużmój 5 wpis tutaj każdy w odstepie conajmniej kilku tygodni...
Matko ja już od pół roku nic innego prócz śledzenia postępów wpisaniu opka nie robie...
LITOŚCI!!!
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 13:39 23-06-2005
Boze. *beczy* 7 raz juz to czytam a ty nie napisalas nic dalej. Musialas przeciez napisac choc troszke!!! Prawda???
Wiem wiem, sesja itd. ale ja tu cierpie. Musle ze MY cierpimy. Wyslij choc na maila ze dwa zdania nowiej czesci. Jak moglas zostawic opo w takim momecie !!!!!!!!

AAAAAAaaaaaaaaaaaaaghr. Musze wiedziec co bedzie dalej.
Kira (Brak e-maila) 23:38 16-03-2006
O moj Boze... Twoje opowiadanie jest niesamowite.. i wywarlo na mnie ogromne wrazenie @_@! to jest po prostu cos niesamowitego. Podoba mi sie Twoj styl. Jest swietny! Opowiadanie jest boskie i trzymajace w napieciu *_*.. Kya! A Anthony jest wprost cudowny! Uwielbiam goo *.*. On i Jeremy, mimo wszystko, pasuja do siebie.... ^^
Ja chce wiedziec co bedzie dalej...! Prosze, prosze, prosze, blagam o dalsze czesci! Czuje ze jezeli nie dowiem sie co stanie sie dalej to umre ;_;. Czy beda dalsze czesci?... jesli tak, to kiedy?T_T
Kira (Brak e-maila) 13:50 17-03-2006
Czekam T__T...
Kira (Brak e-maila) 18:23 18-03-2006
*nadal czeka* u.u
Kira (Brak e-maila) 14:01 20-03-2006
Ecchhh, kiedy bedzie ciag dalszy?
Gall (Brak e-maila) 18:59 21-03-2006
My chcemy więcej!
My chcemy więcej!!!
W przeciwnym razie zakładam strajk głodowy!
Kira (Brak e-maila) 12:43 23-03-2006
Dokladnie! My chcemy wiecej Anthony'ego Jeremy'ego i innych! ~.~
Kira (Brak e-maila) 13:55 26-03-2006
Ech T.T... chcemy wiecej!@_@
~.~ (Brak e-maila) 18:40 01-04-2006
Jest nowa aktualka a Ukrytego Tropu ciagle nie ma...
Kethry (Brak e-maila) 00:14 03-04-2006
no dobra. to sie pochwale. skonczylam Tropa. zanim sie tutaj jednak zjawi musi przetrwac ogien beta-readingu smiley. co sie ostanie, to sie o/ukaze smiley
Kethry (Brak e-maila) 00:32 03-04-2006
ale sie zdziwilam, ze jeszcze jestescie. i czekacie. mrrau smiley
Kira (Brak e-maila) 11:31 06-04-2006
AAAAAAA! NAPRAWDE?!?! *zemdlala i umarla ze szczescia* Dziekujeeemy Ci droga Kethry! ^______^ *tanczy*
(Brak e-maila) 19:08 17-04-2006
Nie chce na nikogo naciskac ani nic, ale kiedy wreszcie bedzie?v.v'
liz (liz5@o2.pl) 15:44 21-04-2006
kiedy bedzie nastepna czesc... ja nie moge sie juz doczekac :]
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 18:51 21-04-2006
halooooo!
Czy ktos tam jest??
Stuk puk.!
Juz prawie rok minął od ostatniej częsci (albo i więcej) My tu uuuumieramy.
Jak mozna zostawić czytelnika, tuż przed zakonczeniem, bo podobno 12 rozdział ma być ostatni. Toz to gorsze jest, od najwymyślniejszych tortur.

Wielce załamana, wierna czytelniczka (zadziej komentatorka)
mary madness
mary madness (Brak e-maila) 18:55 21-04-2006
Oł jessss.
Przeczytałam wpis Kethry. Znaczy... będzie Trop ^O^
Jaspis (Brak e-maila) 14:23 28-04-2006
Ja też chcę kolejną część,a najlepiej kolejnych paręsmiley Kiedy bedą?
lukger (Brak e-maila) 15:27 30-04-2006
prawdziwa perełka przeczytałam jednym tchem.Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.Poprostu rewelacja!!!
Kira (Brak e-maila) 16:52 13-05-2006
Auuuu.. proszeee v.v chyba juz dluzej nie wytrzymam ;_; ja chce Ukrytego Tropa! *wali sie patelnia w glowe*
juicebox (dariaart@interia.pl) 08:46 27-05-2006
a gdzie dalszy ciąg????!!!!
(Brak e-maila) 18:31 30-05-2006
omgwtf?!
(Brak e-maila) 18:03 18-06-2006
no to kto by w koncu tym przywodca ciem??
Kira (Brak e-maila) 17:30 19-06-2006
Nareszcie się doczekałam ostatniej części!
Podobało mi się.. jak zwykle było wspaniałe, lecz czuję pewien niedosyt.. czy Jeremy naprawde nie kocha Anthony'ego? bo mi się wydaję że jednak kocha @_@. Ech, szkoda, że to już koniec.. będzie mi ich brakować v.v.
Dziękuję Ci bardzo za to cudne opowiadanie!
mary madness (myxomatosis1@o2.pl) 17:41 19-06-2006
Zmianę stylu czuć. Odnoszę wrażenie, że ta zmiana przeżyła swoje apogeum w opowiadaniu umieszczonym w antologii. Zamieszczasz więcej opisów i rozwodzisz się bardziej nad wnętrzem bohaterów. Ogólnie to bardziej patetycznie się zrobiło.
Podobało mi się. Zawsze podobają mi się twoje opowiadania, ale wolałam twój poprzedni sposób pisania.
Rahead (Brak e-maila) 23:31 20-06-2006
tak najbardziej ale to najbardziej mi sie podobal motyw imienia Colmana..
no... taka perła.
Yoan (Brak e-maila) 00:43 21-06-2006
No tak, odczuwa się inny styl, lecz jak na moje niczego mu nie brakuje smiley hyh...Jefferson...gratuluję, nie często mam łzy w oczach przy czytaniu smiley. Dobra robota!
Kethry (Brak e-maila) 00:55 21-06-2006
Dzieki, Kochani! smiley** bardzo duzo to dla mnie znaczy smiley
Sccar Leth (Brak e-maila) 23:50 23-06-2006
Uwielboam Ciebie i Twoje opowiadanie.Cieszę się, że czekanie się opłacało. Jesteś świetną pisarką i zdania nie zmienię. Wiem co mówię.Jestem krytykiem, a odkąd ukazała się pierwsza część z niecierpliwością czekam na kolejną.
Życzę więc dalszych sukcesów i kolejnych takich tekstówsmiley
Linarea (fantastyczka01@interia.pl) 22:45 13-07-2006
Normalnie nie cierpię s-f ale Twoje opowiadanie było niesamowite! Szkoda tylko, że styl ci się zmienił (nieco zbyt filozoficzno-melancholijny jak dla mnie). No i naprawdę szkoda mi Jeffa smiley
Sac (Brak e-maila) 20:13 11-05-2007
Wiem, ze jest to s-f, ale mam jedną uwagę:
Korea Pd. nigdy nie pójdzie w sojusz z komunistycznymi Chinami lub Irakiem, z dwóch powodów: przede wszystkim, USA dość solidnie pilnuje tego państwa (mają tam nawet własną bazę), a drugi powód to - Koreańczycy nie lubią Chińczyków. Tak samo Korea Pn nie skuma się z Japonią, która od II wojny światowej jest również w pewnym stopniu kontrolowana przez USA, poza tym komunistyczni Koreańczycy nienawidzą Japonii. Nie wiem, czy ten komentarz ma sens, bo widzę, ze dawno temu nikt tu nie pisał, ale sugerowałabym rozważanie tych faktów. Powodzenia w pisaniu smiley
smiley (Brak e-maila) 18:58 20-11-2007
Wiesz niezla historja. Ale zanim przeczytalam pierwszy rozdzial minela godzina smiley Masze byc szczera, sa troche za dlugie. Ale tak jest swietnesmiley
Mary (Brak e-maila) 10:01 27-11-2007
Kethry ja Cię bardzo, bardzo, bardzo ładnie proszę dodaj kolejne części, bo to opowiadanie jest niesamowite! Normalnie aż brak słów, choć jeżeli chodzi o takie kwestie to jestem wygadana =)Ale Ty mnie po prostu zauroczyłaś swoim stylem pisania =)
Liz (ziaabaa@wp.pl) 18:51 27-11-2007
No nie... to nie może być prawda... Ja myślałam, że to opowiadanie jest skonczone! Huh... Nie znosze nie znać zakończenia...
Ale ze mnie naiwny człowiek, wiesz? Tam się działo tyle złego... i tak nagle spadła na mnie świadomość, że taki jest realny świat, że wokół ciebie zawsze rozgrywają się ludzkie dramaty, o których nie masz pojęcia. Że świat zmierza ku... no, napewno niczemu dobremu. Czuję sie jakby powoli miał zbliżać się ku końcowi.
Raczej nigdy nie przepadałam za takimi fatalistycznymi dziełami, ale.. moze to dlatego, że chcę byc optymistką i nie widzieć, co tak naprawdę się dzieje? Czym tak naprawdę jest życie? Przeraziło mnie to... i naprawdę skłoniło do poważnych przemyśleń. Bo to było, aż ZA realistyczne.
Żałuję, że nie potrafie wydusić z siebie nic bardziej konstruktywnego, ale zwyczajnie brak mi teraz słów, żeby powiedzieć, co czuję. To jak swoiste katharsis. Nie mogę sie odnaleźć w takiej drastycznej historii, gdzie jedno nieszczęście pociaga następne a wszystko jest ze sobą splecione okrucieństwem i śmiercią jak w koszu pełnym wijących się węży...
Dawno w Internecie nie czytałam czegoś tak dobrego i szczerzę żałuję też, że najwyraźniej cała ta praca została porzucona... Naprawdę szkoda tego opowiadania. Powinno mieć zakończenie, jest tego warte.
Mary (Brak e-maila) 20:54 04-12-2007
Kocham Cię, po prostu Cię kocham za to opowiadanie, a może powieść jest bardziej adekwatnym określeniem?
Liz (ziaabaa@wp.pl) 17:52 23-02-2008
O. Nie masz pojęcia, Droga Autorko, jak się zdziwiłam, kiedy dziwnym przypadkiem tu weszłam i tajemnicza liczba 12 z czymś mi się skojarzyła. A mianowicie z tym, że wcześniej jej nie było smiley Ależ sie ucieszyłam, kiedy zdałam sobie sprawę, że to nowa i ostatnia część. Nie powiem, że żałuję, że więcej nie będzie, bo to było dobre zakończenie. Powiedziałabym, że na poły szczęśliwe, sycące pewną potrzebę serca po tym, kiedy tak się utożsamialiśmy się z bohaterami, a jednak nie dało po sobie odczuć nadmiaru tegoż szczęścia, bo to odbiera realizm całej treści.
Co do tego, czy styl tej części różnił się od poprzednich... Dawno czytałam poprzednie części, ale zmiana na pewno nie jest tak drastyczna, nadal wciąga i czaruje pięknymi sentencjami.
Naprawdę gratuluję pięknej pracy i cieszę się niezmiernie, że zechciałaś się podzielić nią z innymi na łamach strony.
Życzę dalszych sukcesów i efektywnego samodoskonalenia, jeśli pisanie Cię nie zmęczyło smiley
Pozdrawiam.
wadera (wadera88@tlen.pl) 18:12 14-08-2009
Powiem tak, to opowiadanie jest jednym z najlepszych jakie miałam przyjemność czytać na tej stronie. Szczerze to przez kilka dni nie potrafiłam oderwać się od niego i myślami byłam ciągle z głównymi bohateramismiley Większość opowiadań jest taka.. płytka, średnia fabuła, albo mało skomplikowana, nacisk na romanse.. no i dobrze, niech i takie będą:] Twoje dzieło jest o niebo lepsze od innych choćby pod tym względem, że ma kilka wątków pozornie przypadkowo łączących się ze sobą tu i tam... Czyta się przyjemnie i naprawdę udało Ci się zachować napięcie do końca:] No i fakt, że jest duuuużo tekstusmiley Uwielbiam długie opowiadania, bo to świadczy o tym, iż autor się napracowałsmiley Pozdrawiam serdecznie i życzę jeszcze więcej weny twórczejsmiley
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum