The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 20 2024 16:00:59   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Gówniarz 13



Rozdział 13: Kundel jak kundel, każdy zapaskudzi ci buty

Zaczęło się niewinnie. Ot, Filipowi zakręciło się w głowie podczas tańca, a Maciej jak to na honorowego rycerza przystało, użyczył mu swojego ramienia, ratując księżniczkę przed upadkiem. Poruszali się jeszcze chwilę, by po zmianie piosenki zejść z parkietu i znów ruszyć do baru. Niestety, nie zdążyli nawet dobrze ustawić się w kolejce, kiedy stojący przed nimi mężczyzna obrócił się, a Filip znów się zachwiał. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ów osobnik miał w dłoni pełną szklankę piwa, które rozlało się na filipową koszulkę.
Gdyby Maciej wiedział, jakie to wszystko będzie mieć następstwa, z pewnością złapałby Filipa za rękę, pociągnął w stronę wyjścia, wpakował do taksówki i zawiózł do swojego mieszkania, żeby tam pod kołdrą zaliczyć z Wilczyńskim kilka baz. Niestety jednak - nie wiedział. Nie miał też pojęcia, że alkohol w Filipie wyzwalał agresję i że rozlane piwo tak go zdenerwuje.
- Co ty, kurwa?! - wydarł się Wilczyński, nawet nie patrząc, że przeciwnik był o głowę wyższy i prawie dwa razy szerszy od niego.
- Sorry, stary - powiedział mężczyzna, całe szczęście chyba jednak nie paląc się do bójek. - Nie chciałem, ale trochę tobą zawiało - podjął próbę tłumaczenia, ale Filip chyba nie miał ochoty na rozmowę. Zacietrzewił się bardziej, Maciej miał wrażenie, że jeszcze chwila, a z jego uszu buchnie para. Nic jednak nie zrobił, stał i obserwował, nie mając pojęcia, czego może się spodziewać po Wilczyńskim. I tu był jego błąd. Ogromny, poważny w skutkach błąd.
- To uważaj, jak leziesz ze swoim piwem! - wyskoczył, zupełnie jakby był gwiazdą MMA, a nie chudym, niskim dziewiętnastolatkiem o całkiem uroczej (absolutnie niepasującej do charakteru) twarzy. Maciej jednak wciąż nie interweniował.
- Ty na mnie wpadłeś! - sapnął mężczyzna, marszcząc groźnie brwi.
- Bo, kurwa, nad piwem nie potrafisz zapanować! - prychnął i pchnął zaczepnie nieszczęśnika. W głowie Macieja zapaliła się nie tylko czerwona ostrzegawcza lampka, ale zaczęła też wyć syrena alarmowa. Mimo to, dalej stał i nic nie zrobił.
- Weź nie fikaj, okej? - Tym razem pchnął Filipa, który, gdyby nie Maciej, z pewnością runąłby na podłogę jak długi.
- Ej, dobra, spokój - wtrącił w końcu, obawiając się, że jak tak dalej pójdzie, to Filip skończy z przemodelowaną twarzą. Odciągnął Filipa od nieznajomego, czując, że jeszcze chwila i staną się atrakcją całego Heaven.
- Ogarnij swojego chłoptasia, bo chyba jakiegoś syfu w darkroomie się nabawił - prychnął mężczyzna, na co Filip, nie wytrzymując, wyskoczył zza ramienia Macieja, spoliczkował nieznajomego i zaraz wrócił na miejsce.
Maciej oniemiał. Przeciwnik nie bardzo. Maciej poczuł mocne szarpnięcie.
- Żebyś sam syfu się nie nabawił! - krzyknął jeszcze Filip zza pleców Macieja, przypominając w tym momencie, nie przymierzając, małego, złośliwego psa, kąsającego po kostkach i chowającego się pomiędzy nogami właściciela. Filip rzeczywiście miał coś z kundla, tyle że nie był zbyt odważnym kundlem o silnych szczękach. Raczej głośnym, upierdliwym i cwanym ratlerkopodobnym stworem.
Niestety jednak, to na Macieju skupiła się cała złość nieznajomego. Filip grzecznie ustawił się za jego plecami, a w polu rażenia pozostał osamotniony Maciej. Nim jednak wydarzyło się coś groźniejszego (w końcu Maciej za bardzo nie wiedział, jak się bić, znajdował się na przegranej pozycji), pomiędzy nich weszła ochrona. Ogromny, łysy facet targnął nim, zagroził wyrzuceniem z klubu, a Wyszyński ... choć zdecydowanie powinien to zrobić Filip - przeprosił grzecznie, obiecał, że już się coś takiego nie zdarzy i zaciągnął szczekającego Wilczyńskiego na drugą stronę Heavenu.
- Jesteś nienormalny! - krzyknął na Filipa, czując, jak emocje rozsadzają go od środka. Dopiero teraz zaczynał rozumieć powagę sytuacji.
Filip w odpowiedzi zaśmiał się w ten swój złośliwy sposób, przyciągnął Macieja do siebie, pocałował mocno, a Maciej nawet nie wiedząc kiedy, zapomniał o całym zdarzeniu.
Przeklęty, głupi ratlerek.
Znów wrócili do picia. Wyszyński nie wiedział, że nie powinni - bo skąd? Nie miał pojęcia, jak mocną głowę miał Filip, ani jak bardzo jest już pijany. Zdania składał całkiem zgrabnie, ruchy miał już bardziej nieskoordynowane, ale znowu nie poruszał się tak strasznie nieudolnie, żeby Maciej się tym przejął.
No ale stało się - jeden drink, później kolejny, będący już gwoździem do grobowej trumny.
- Niedobrze mi - powiedział Filip tuż po odstawieniu dopitego (no bo jakżeby inaczej, alkohol miałby się zmarnować?!) napoju. Maciej popatrzył na niego uważnie, jeszcze nie przeczuwając nadchodzącego armagedonu.
- Ale że jak? - zapytał z niezrozumieniem, bo nawet nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby dzisiaj nie skończyć się na seksie.
Filip nagle przycisnął dłoń do ust i wszystko stało się jasne - będzie rzygać. Kiedy jednak jego ciało wzdrygnęło się w konwulsjach, stało się jeszcze bardziej jasne - będzie rzygać zaraz. Maciej więc, od razu trzeźwiejąc, złapał Filipa i korzystając z tego, że bliżej im było do wyjścia z klubu, niż do toalet, niemal wypchnął dzieciaka z Heaven. Nie miał pojęcia, jak mu się to udało, ale Wilczyński zwymiotował od razu po przekroczeniu progu. Niby szczęście, niby Maciej mógłby się cieszyć, że nie zrobił tego na parkiecie, bryzgając na otaczających ich imprezowiczów, ale niestety: Filip nie wycelował i trochę ucierpiały na tym nowe, skórzane buty Wyszyńskiego za siedem stów. Oniemiały popatrzył na czubki swoich niegdyś błyszczących, eleganckich pantofli i aż nie wiedział, co robić. Bo z jednej strony wezbrała się w nim złość (chyba miał to nawet na nogawkach spodni!), a z drugiej wystarczyło, że popatrzył na drżącego w spazmach Filipa, by złość mu zaraz przeszła. Wilczyński w ogóle nie przypominał tego samego Wilczyńskiego, jeszcze jakieś pół godziny temu podskakującego przy barze do nieznajomego osobnika. Był raczej drobnym, upitym, bezbronnym Wilczyńskim, który przy odrobinie nieszczęścia mógłby się zakrztusić własnymi wymiocinami.
I jak obrzydliwe by to nie było - albo, co bardziej tu pasuje - jak niepodobne by to nie było do Macieja, przytrzymał Filipa, a gdy ten już wszystko zwrócił, otarł mu twarz, zadzwonił po taksówkę, usadził na murku i na samym końcu zabrał się za wycieranie swoich butów.
Miał już przecież wprawę. Nie tak znowu dawno temu wdepnął tym samym pantoflem w ogromną psią kupę. Wymiociny znajdywały się na tym samym poziomie w piramidzie obrzydlistw, chciałoby się więc powiedzieć, że nic nowego mu się nie przytrafiło.
Maciej jednak mógłby wyciągnąć z tego jeden, trochę zabawny wniosek: kundel jak kundel, każdy zapaskudzi ci buty.

***

Maciej nie był osobą religijną, raczej się nie modlił, do kościoła też było mu zawsze nie po drodze. Siedząc jednak z Filipem w taksówce, składał całą litanię do Matki Bożej, żeby tylko przypadkiem Wilczyński mu się nie porzygał. Niemiły, gruby i oczywiście stary taksówkarz jak to się działo, że wszyscy taksówkarze byli pod sześćdziesiątkę, pomiędzy siedzeniem a kierownicą trzymali ogromny, wyhodowany na biedronkowych czipsach i Coli Original bęben, a pod nosem dumnie wdzięczył im się wąs... Maciej naprawdę liczył, że kiedyś uda mu się natrafić na przystojnego taksówkarza, bo chyba nie miał do tego szczęścia.) zanim zadał swoje standardowe pytanie "dokąd?", ostrzegł Wyszyńskiego, że jak Filipowi chociażby trochę się uleje, to będzie płacić za dezynfekcję tapicerki. Maciejowi jednak nie uśmiechało się wracanie autobusami, zresztą, podejrzewał, że Filip w swoim aktualnym stanie mógłby tego nie przetrwać. Podjął więc ryzyko, w rezultacie czego całą drogę drżał na każde czknięcie, beknięcie czy jakikolwiek inny żołądkowy odgłos ze strony Wilczyńskiego. Już nie chodziło nawet o pieniądze, po prostu naprawdę lubił swoja marynarkę.
Cudem udało im się dojechać bez żadnych sensacji. Te dopiero zaczęły się przed wejściem do apartamentowca. Filip zgiął się w pół, zabrudzając trawnik, a tleniona blondynka w różowych dresach, która wyszła na nocny spacer ze swoim śnieżnobiałym maltańczykiem w różowej spineczce, nie zapomniała nie skomentować. Maciej nic jej nie odpowiedział, wyobraził sobie tylko, jak bierze swojego kundla, przez przypadek błądzi z psem po piętrach w apartamentowcu, a niestety psu zachciewa się siku i załatwia swoją potrzebę prosto na drzwi tlenionej. Aż uśmiechnął się pod nosem, doskonale wiedząc, że był jeszcze pijany i że gdyby nie miał do ogarnięcia Filipa, to może urzeczywistniłby swoje fantazje.
Wepchnął na pół przytomnego chłopaka do windy, przytrzymując go przy tym w pasie. Smród Filipa był okropny, ale Maciej sam nie wiedział, czy mógłby konkurować z zapachami, jakie czasem wydzielał jego pies.
- I po co ja to robię? - zapytał samego siebie, kiedy winda pomknęła w górę. Popatrzył na bladą, zamarłą w półśnie twarz Filipa. Cały czas trzymając dzieciaka jedną ręką, wychylił się drugą i odgarnął mu mokre pasemko z twarzy. Nie powiedziałby tego na głos, a już w ogóle nie powtórzyłby tego po wytrzeźwieniu, ale przecież nie mógł zostawić Filipa samego w takim stanie. Seksu na pewno nie będzie (Maciej raczej nie przejawiał nekrofilskich zapędów), sam jednak nie wiedział, czy po tylu szklankach whisky stanąłby na wysokości zadania, więc jakieś plusy z tej patowej sytuacji dał radę wyciągnąć.
Dotargał zwłoki Filipa do drzwi, które zresztą cudem otworzył. Już w progu powitał go stęskniony za wszystkie czasy pies, ale tym razem Maciej musiał go zignorować.
- Przyprowadziłem ci innego kundla do towarzystwa - powiedział w przypływie czarnego humoru i procentów. - Podobnie śmierdzicie, dogadacie się - dodał, zamykając za sobą drzwi nogą, by zabrać się za kolejne wyzwanie: przetransportowanie Filipa do łazienki. To jednak nie okazało się wcale tak trudne. Udało mu się jakoś tam dotrzeć, a nawet posadzić pół przytomnego dzieciaka na zamkniętej klapie sedesu. Wilczyński ocknął się na moment (ale tylko na moment), kiedy Maciej obmywał mu twarz i włosy. Zaraz jednak znów zapadł w swój pijacki letarg, a Wyszyński kontynuował oporządzanie go. Ostrożnie ściągnął ubrudzone ubranie, wrzucił je do pralki, a później - nie mając innego wyjścia - zabrał Filipa do swojej sypialni. Wiedział, że nikim innym raczej by się tak nie zaopiekował, ba, kimś innym nawet by się nie przejął! Całe jednak szczęście, że wcale nie dręczyły go teraz myśli typu: jak, po co i dlaczego. Będąc pijanym, bardzo łatwo odciąć się od racjonalnego podchodzenia do pewnych spraw. W tamtym momencie ważniejsze było, żeby zawrócić do łazienki po miskę, przystawić Filipowi pod nos, udać się do kuchni, wstawić wodę na herbatę rumiankową, a gdy ta ostygnie - wlać chociaż trochę w nieżywego. Bał się, że po takim wymiotowaniu Filip mógłby się odwonić. Nie zapomniał również o postawieniu mu przy łóżku butelki wody i aspiryny. Kiedy skończył, okrył jeszcze zwłoki Wilczyńskiego kocem, bo dzieciak zaczynał się trząść przez sen.
Dopiero po tym mógł się zabrać za czyszczenie butów, nastawienie pralki i wyjście na nocny spacer z psem, w końcu nie widziało mu się poranne wdepnięcie w szczyny, czy - co gorsza - w coś cięższego. Dość miał atrakcji z takimi nieprzyjemnościami. Gdy już się z tym wszystkim uporał, ułożył się obok Filipa, a kiedy zdał sobie sprawę, że dzieciak leżał tak, jak sam go ułożył i ani na milimetr się nie poruszył, szybko poderwał się do siadu. Nachylił się nad Wilczyńskim z ogromną gulą w gardle i serią nieprzyjemnych myśli w głowie. Śmierdzący alkoholem i wymiocinami oddech owiał jego policzek, na co Wyszyński odsapnął z ulgą. Filip żył, jutro będzie mieć ogromnego kaca, a Maciej postara się też, żeby nie ominął go również kac moralny. Wszystko w normie, pomyślał, odwracając się do Filipa plecami. Zgasił światło, ale zanim zasnął, spuścił jeszcze rękę, żeby poklepać leżącego pod łóżkiem psa. Zwierzę musnęło językiem wierzch jego dłoni; chudy ogon uderzył w radości kilka razy o podłogę, a zmęczony Maciej zapadł w głęboki, pijacki sen.

***

Filip przebudził się z kompletną nieświadomością miejsca, w którym się znajduje. Sapnął ciężko, popatrując na nieznane mu pomieszczenie. Próbował przypomnieć sobie chociaż strzępki końca wczorajszej nocy, ale nic z tego. Napotkał jedynie jedną, wielką wyrwę w pamięci. Chyba faktycznie trochę przesadził z alkoholem, co zresztą uzmysławiał mu posmak wymiocin w ustach i poczucie ogólnego rozbicia. Poranki na kacu były okropne. Kto je w ogóle wymyślił?
Gdy jego jeszcze zaspane spojrzenie zatrzymało się na szerokich plecach, upstrzonych kilkoma pieprzykami i jedną, długą blizną ciągnącą się od łopatki do żeber, zamarł na kilka chwil, nie wiedząc, co ma myśleć. Szybko odgarnął kołdrę, ale gdy dostrzegł, że ani on, ani Maciej nie pozbyli się przez noc bielizny, odetchnął. Doświadczenie podpowiadało mu trochę o słabej jakości seksu po alkoholu. Ta jakość niestety mogłaby być jeszcze niższa, kiedy on ledwie co kontaktował. A przecież nie chciał się błaźnić przed Maciejem.
No i jeżeli już by do czegoś miało dojść, zdecydowanie chciał być tym, który zaciągnąłby Macieja do łóżka, nie na odwrót.
Już miał wstać i ruszyć do łazienki (którą zresztą doskonale zdążył poznać dzięki kąpaniu w niej psa), gdy w zasięgu jego wzroku pojawiła się miska, butelka wody i blister aspiryny. Aż uniósł brwi, oglądając się na Macieja pogrążonego w ciężkim śnie. Naprawdę o wszystko zadbał, zabrzęczało mu w głowie, a w klatce piersiowej obudziło się nieznane, ale przyjemne uczucie. Nie próbując go w żaden sposób analizować, sięgnął po wodę i odkręcił ją. W tym momencie Maciej sapnął i przewrócił się na wznak, ściągając na siebie spojrzenie Filipa, który przez kilka chwil nie potrafił oderwać wzroku od jego łagodnej, zmorzonej snem twarzy.
Przez moment miał ochotę wyciągnąć do niego rękę i pogładzić Macieja po chropowatym od porannego zarostu policzku. Nic jednak nie zrobił, przestraszył się. W zamian szybko wstał z łóżka i pod pretekstem chęci jak najszybszego odświeżenia swojego oddechu, pognał do łazienki, zapominając nawet o wzięciu aspiryny na ćmiący ból w skroniach.
Dopiero gdy znalazł się w toalecie, mógł odetchnąć. Ochlapał twarz zimną wodą, która na moment przyniosła mu ukojenie. Z lustra spoglądały na niego wykończone zbyt dużą ilością alkoholu ciemne, podkrążone oczy. Jeżeli miałby siebie teraz ocenić, stwierdziłby, że wygląda na dziesięć lat starszego. Zmęczenie dla nikogo nie było łaskawe.
Nie bardzo się jednak tym przejął, zaczął przeszukiwać szafki, żeby znaleźć jakieś zapasowe szczoteczki. Zdawał sobie sprawę, że gdyby to Maciej wylądował u niego w mieszkaniu, żadnej nowej szczotki do zębów by nie znalazł. Całe szczęście Filip był gościem u Macieja, a nie na odwrót, więc w jednej z szuflad, w której znajdował się cały arsenał przeróżnych olejków, kremów i innych dziwnych słoiczków z maziami, natrafił na to, czego szukał.
Podczas szorowania zębów nie odmówił sobie przejrzenia maciejowych specyfików antystarzeniowych. Zaśmiał się pod nosem, ale jakoś nie był szczególnie ubawiony swoim odkryciem. Gdyby znalazł te kremy jeszcze miesiąc temu, może właśnie turlałby się po podłodze, a później zatruwałby życie Macieja różnymi kąśliwymi żarcikami. Teraz jednak bez słowa zasunął szufladę, wypłukał usta, a później wziął szybki, odświeżający prysznic, po którym poczuł się zdecydowanie lepiej.

Zawsze kiedy trochę sobie popił, miał problemy ze snem. Zrywał się o nienormalnych porach, żeby w okolicach godziny czwartej czy piątej popołudniu zdychać ze zmęczenia. Tym razem wcale nie było inaczej, kiedy umyty i odziany jedynie w ręcznik zawiązany w biodrach przeszedł do kuchni, zorientował się, że dopiero wybiła siódma rano. I co on niby miał tutaj robić przez tyle czasu?
Z jednej strony mógłby obudzić Macieja i wtedy nie nudziłby się sam. Zaraz jednak gdy ten pomysł wpadł mu do głowy, stwierdził, że to głupie. Nie chciał go budzić. Nie miał pojęcia dlaczego, ale po prostu czuł wewnętrzną niechęć. Zajrzał tylko do sypialni, żeby upewnić się, że Maciej na pewno śpi.
No i spał. A chudy, łysawy pies wiernie pochrapywał na podłodze tuż przy Macieju. Podniósł jedynie łeb, popatrzył swoimi ciemnymi oczami na Filipa i nie wyczuwając zagrożenia, z powrotem ułożył głowę na swoich łapach.
Wilczyński cicho wycofał się do salonu. Pokręcił się trochę po nim, ale oprócz rzuconej na kanapie bluzy i dresowych spodni Macieja nie znalazł nic ciekawego. Niewiele myśląc, sięgnął po ubrania. Takie paradowanie w samym ręczniku o siódmej rano, nawet latem, nie mogło mu wyjść na zdrowie. W szczególności, że nadchodzący dzień nie zapowiadał się ciepło. Na niebie wisiały kłęby czarnych chmur, z których spadał rzęsisty deszcz.
Opatulił się bluzą Macieja, a kiedy wyczuł dobrze znany zapach będący mieszanką perfum, papierosów i lekko wyczuwalnego potu, mimowolnie jeszcze bardziej zapadł się w ubranie. Usiadł na sofie i z braku lepszego zajęcia włączył telewizor, czując dziwny spokój. Nawet nie wiedział kiedy, a zasnął z kapturem bluzy zaciągniętym na swoją głowę i w za dużych spodniach, których nogawki zakrywały mu stopy.

***

Obudziły go dźwięki jakiejś rozmowy. Nie miał pojęcia, kto brał w niej udział i dlaczego rozgrywała się ona w jego mieszkaniu, kiedy on nawet nie znał tych głosów. Powoli podniósł się do siadu, patrząc na swoją sypialnię ze zmarszczonymi brwiami. Śpiący na podłodze pies jakby wyczuł jego ruch; odgłos ogona uderzającego o panele rozniósł się po pomieszczeniu.
Maciej szybko przypomniał sobie wczorajszy wieczór, a właściwie to już noc. Zerknął jeszcze tylko na puste miejsce obok siebie, żeby zaraz wstać, czego zresztą pożałował. Musiał przytrzymać się ściany, żeby nie runąć z powrotem na łóżko przez atak nagłych mdłości i zawrotów głowy. Ostry ból zaraz rozbrzmiał u podstawy jego czaszki, przypominając, że nie był już młodym, jurnym dwudziestolatkiem, mogącym pozwolić sobie na picie bez konsekwencji. Ostatnimi czasy coraz gorzej reagował na alkohol, kace powoli stawały się nie do wytrzymywania. A oczywiście fakt, że wczoraj nim położył się spać, trochę już wytrzeźwiał, miał tu niewielkie znaczenie.
Gdy przełknął już ból żołądka, głowy, mięśni i wszystkiego, co tylko możliwie, bez słowa ruszył w kierunku drzwi. Nie musiał nawet oglądać się na psa, żeby wiedzieć, że ten pójdzie za nim. Dźwięki pazurów uderzających o podłogę skutecznie to potwierdziły.
Wyszedł do przedpokoju, skąd odgłosy prowadzonej konwersacji, a raczej wywiadu, stały się donośniejsze. Szybko też zrozumiał, że w jego mieszkaniu nie zalęgły się nagle obce osoby, a po prostu ktoś włączył telewizor. Podejrzewał nawet, kto. Wszedł do salonu, próbując nie zrobić tego w pozycji na emeryta: będąc zgiętym w pół, usiłując tym samym złagodzić jakoś ból żołądka. Z trudem wyprostował się, a gdy dostrzegł zwiniętą w pozycji embrionalnej postać na kanapie, coś go jakby poraziło. Ale w taki całkiem przyjemny sposób. Usta wykrzywiły się w mimowolny uśmiech, a on kilka chwil stał w progu, patrząc na pogrążoną we śnie twarz Filipa. Najbardziej uwagę Macieja przykuł ubiór dzieciaka, a dokładniej dresy, które nawet na Wyszyńskiego były przyduże, a w których Filip się niemal topił.
Obecność Wilczyńskiego w jego mieszkaniu nagle wydała mu się całkowicie naturalna. Wpasowywał się w salon, zupełnie jakby codziennością były dla niego drzemki na jasnej, skórzanej kanapie w deszczowe dni.
Maciej sięgnął po pilota, wyłączył telewizor, a w mieszkaniu zapadła błoga cisza, przerywana jedynie dźwiękami kropel uderzających o szyby. Nim Maciej odwrócił się i wyszedł, pies przemknął mu pomiędzy nogami, wpadł do pomieszczenia, by zaraz przycisnąć swój mokry nos do zadartego nosa Filipa. Wyszyński zdążył tylko syknąć ostrzegawczo na zwierzę. Nie chciał budzić dzieciaka, właściwie to nawet pomyślał o przyniesieniu mu koca z sypialni, kiedy stało się jasne, że ten nie będzie wcale potrzebny.
- O fuuj - w pomieszczeniu rozległo się zaspane sapnięcie. Maciej aż zaśmiał się pod nosem, patrząc na jeszcze nie do końca wybudzonego Filipa, próbującego uciec od natarczywego jęzora.
- Przed chwilą lizał sobie jaja - rzucił Maciej, nie mogąc się powstrzymać. Zaśmiał się jeszcze głośniej na widok wykrzywionej w grymasie obrzydzenia twarzy.
- Ohyda - sapnął Filip, siadając na kanapie i wycierając mokry policzek. Zadowolony z siebie pies zamerdał ogonem, wbijając w Wilczyńskiego swoje niewinne paciorkowe ślepia.
- Jest kac? - zapytał Maciej jakby nigdy nic. Jakby przez ostatnie kilka minut wcale nie wpatrywał się w śpiącego Filipa i wcale nie zastanawiał, dlaczego, do jasnej cholery, obecność dzieciaka wcale mu nie przeszkadzała. A, trzeba przyznać, Maciejowi naprawdę wiele rzeczy przeszkadzało, w szczególności jeżeli te rzeczy naruszały jego przestrzeń osobistą.
Filip ziewnął rozdarcie i podniósł się z kanapy.
- Nie - powiedział po chwili namysłu, oceniając swój stan samopoczucia, po czym jego twarz pojaśniała przez uśmiech. - Nic a nic - dodał z zadowoleniem, na co Maciej zmarszczył brwi.
I jaka tu była sprawiedliwość? Wypił o wiele mniej, później ogarnął obrzygańca, uprał jego ciuchy, położył spać, a na koniec jeszcze wyprowadził psa, żeby na drugi dzień zdychać!
Sapnął ciężko i opadł na kanapę. Potarł pulsujące bólem skronie.
- A powinien być - powiedział z charakterystyczną dla ich rozmów złośliwością.
- Młodość, Maciusiu, młodość - odciął mu się z szerokim uśmiechem.
- Nie ciesz się tak, na twoim miejscu pragnąłbym się zapaść pod ziemię - prychnął w odpowiedzi Maciej, nie mając jednak zamiaru rozwijać bardziej tej myśli. Nawet więc kiedy Filip popatrzył na niego z jawnym niezrozumieniem, nie wytłumaczył. Skoro nie pamiętał - jego sprawa. Niech przynajmniej trochę pogłówkuje i pomyśli, co takiego mógł zrobić po pijaku. Kac poalkoholowy może i go ominął, ale Maciej o ten moralny z pewnością zadba.
Filip wydął swoje kształtne wargi z zastanowieniem, by zaraz zająć miejsce tuż obok Macieja. Dresy, które miał na sobie, faktycznie były na niego o kilka rozmiarów za duże, ale w dziwny sposób pasowały mu. Sam Filip zresztą nie palił się do przebrania ich.
- Fajnie, że mnie nie zostawiłeś - mruknął po chwili, przerywając ciszę panującą w pomieszczeniu. Maciej popatrzył na niego, żeby zaraz wzruszyć ramionami.
- Bez przesady, ledwo co żyłeś - odparł, bo rzeczywiście nie wyobrażał sobie porzucenia Filipa na pastwę losu.
Wilczyński uśmiechnął się pod nosem, zupełnie jednak inaczej, niż robił to zazwyczaj. W tym uśmiechu nie było chociażby cienia złości. Prędzej zmęczenie zarwaną nocą i po prostu... wdzięczność? Albo przynajmniej coś na jej kształt.
Na chwilę zapadło pomiędzy nimi milczenie. Pies ziewnął rozdzierająco, wydając przy tym śmieszne stęknięcie, by zaraz ułożyć się pod kanapą. Deszcz dudnił w szyby, a z góry dobiegły ich odgłosy czyichś kroków - uroki życia w mieszkaniach. Nawet apartamentowce nie były wolne od dźwięków sąsiadów. Maciej zamknął oczy, bo ból głowy powoli stawał się nie do zniesienia, kiedy nagle poczuł ciężar na swoich kolanach. Uchylił powieki i ze zdziwieniem spojrzał na nogi Filipa, które ten, jakby nigdy nic, wcisnął mu na uda.
- Nie za bardzo się rozgaszczasz? - zapytał, jednak bez nagany w głosie. Był zbyt zmęczony.
- Prześpijmy się jeszcze, a później ogarniemy śniadanie - zarządził Filip, zupełnie jakby to on był gospodarzem. Maciej jednak już tego nie skomentował, nie miał siły. Westchnął tylko ciężko, oparł głowę o oparcie i przymknął oczy, a jego dłoń jakby samoistnie zaczęła gładzić nagą łydkę Filipa, wsuwając się pod nogawki luźnych spodni.
Znów zapadła cisza, którą przerwało grzmienie. Obaj zasnęli, uśpieni rozbrzmiewającą za oknem kakofonią letniej burzy i siarczystego deszczu.

***

Wybudziły ich piskliwe, proszące dźwięki. Z początku żaden nie zareagował, a Maciej spróbował nawet odgonić natręta nogą, żeby móc wróć do snu. Niestety jednak, niewiele to dało, piszczenie wróciło ze zdwojoną siłą.
- Szlag - sapnął Maciej, powoli rozbudzając się i zdając sobie sprawę, że naprawdę musi podjąć jakieś kroki, jeżeli nie chciał mieć w mieszkaniu powodzi. Filip stęknął, powiercił się, ale po chwili uchylił senne powieki.
- Co...? - wychrypiał.
- Pies - wyjaśnił krótko Maciej, łapiąc obie nogi Filipa, żeby unieść je trochę nad sobą. Gdy wstał, ułożył je na kanapie z dziwną, niepasującą czułością. Prawdopodobnie sam nawet jej nie dostrzegł, był na to zbyt zaspany. - Muszę go wyprowadzić - wyjaśnił, patrząc jeszcze na Filipa rozciągniętego na jego kanapie. Uśmiechnął się pod nosem i skierował się do sypialni. Musiał się przecież ubrać, w samych slipkach na zewnątrz nie wyjdzie.
Wilczyński podniósł się do siadu, obserwując, jak pies wybiega z pokoju, żeby dotrzymać Maciejowi kroku i przypadkiem, broń Boże, nie zostawić go na chwilę samego. Mimowolnie uśmiechnął się na ten widok, rozczulony. Kto by pomyślał, że ten facet, który jeszcze niedawno zapierał się rękami i nogami, że "żadnego psa w moim mieszkaniu nie będzie!", nauczy się żyć ze zwierzęciem w takiej symbiozie.
- Powinieneś go nazwać - krzyknął w pewnej chwili, kiedy Maciej wyszedł już z sypialni ubrany w inne domowe ubrania. Zajrzał jeszcze do salonu, narzucając na siebie lekką, przeciwdeszczową kurtkę.
- Po co?
- Jakoś do niego musisz mówić, co nie? - Filip przewrócił oczami. Jego długie, sięgające za linię żuchwy włosy były teraz w całkowitym nieładzie. Zdążyły trochę już przeschnąć od czasu porannego prysznica, ale zdecydowanie przydałaby im się szczotka.
- Dajemy sobie radę - odpowiedział Maciej obojętnie, bo nie miał zamiaru myśleć nad takimi pierdołami jak imię dla psa. Pies przecież i tak nie zrozumie, że ma na imię Ciapek, a nie Reksio, co więc za różnica? - Zaraz wracam, zachowuj się - krzyknął jeszcze i po chwili w mieszkaniu rozbrzmiał trzask zamykanych drzwi.
Filip podniósł się powoli z kanapy, zastanawiając się, co zrobić. Szybko jednak dostał odpowiedź od swojego żołądka - przydałoby się śniadanie. Powlókł się więc do kuchni (dość małej, ale, jak wszystko w tym mieszkaniu, bogato urządzonej) i bez ceregieli zajrzał Maciejowi do lodówki. Po starym kawalerze raczej nie spodziewał się niczego szczególnego, ot, liczył na w miarę świeży ser czy jakąś wędlinę, może pasztet, bo ten przecież miał długą datę przydatności, no i ostatnie kromki czerstwego chleba.
Zdziwił się.
Wnętrze lodówki może i nie było wypchane po same brzegi, ale z pewnością dało się z jej zawartości wykombinować całkiem syte (i, o zgrozo, zdrowe! Kto by pomyślał?) śniadanie. Wyciągnął więc jajka. Prawie parsknął śmiechem, widząc na ich opakowaniu ogromny napis "wolny wybieg".
- Maciuś dba o zwierzątka - powiedział do siebie, ale o dziwo nie zrobił tego w złośliwym tonie. Po prostu stwierdził fakt, a na koniec jeszcze uśmiechnął się lekko, zdziwiony, ile jeszcze rzeczy o Macieju nie wie. Następnie sięgnął po cebulę, pomidory (całkiem świeże) i boczek. Już miał się zabrać za przyrządzanie im jajecznicy, kiedy jego uwagę przykuł telefon leżący na blacie, tuż obok czajnika elektrycznego. Bez namysłu sięgnął po aparat, aż zagryzając wargę. Zgrabnie go odblokował, żeby zaraz dowiedzieć się, że Maciej miał dwie nieprzeczytane wiadomości, obie od nieznanego numeru. Nie czując chociażby ukłucia dyskomfortu przeglądania czyjejś skrzynki odbiorczej, zabrał się za odczytanie SMS-ów.
Długo zastanawiałem się, czy napisać. Pewnie masz mnie już dosyć, ale nie mogę tak po prostu zignorować pewnych spraw. Wciąż jesteś mi bardzo bliski, chyba bardziej niż chciałbyś być. Zresztą, czasem cię nie rozumiem. Tamten pocałunek trochę mi namieszał, nie mam pojęcia, czego ode mnie chcesz, i myślę, że sam nie wiesz - czytał, a jego serce zaczęło dudnić mu w piersi. Ręka trochę mu zadrżała z irytacji, której pochodzenia nie znał. Albo raczej znał i właśnie to go przerażało. W dodatku - jaki, do cholery, pocałunek?! - Jak podszedł dzisiaj ten dzieciak, zrozumiałem, że chciałbym być na jego miejscu - tu wiadomość się urywała. Była zbyt długa, więc wysłało w dwóch SMS-ach. Filip szybko przewinął w dół i wrócił do czytania. - Odezwij się do mnie, jak znajdziesz chwilę. Może jest już za późno, żeby niektóre rzeczy naprawić, ale tym razem nie mam zamiaru odpuszczać, Ł.
W Filipie zawrzało. Nie musiał się nawet zastanawiać, kim był ten "Ł", już po pierwszym zdaniu wiedział. Drżącym z tłumionej irytacji palcem nacisnął na ustawienia wiadomości. W tamtym momencie mało co myślał, wiedział jedynie, że Maciej nie może tego przeczytać. Na samo wyobrażenie, że bierze telefon, a później odpisuje Łukaszowi równie ckliwie, miał ochotę coś rozwalić.
Gdy jednak usunął problematyczne SMS-y, nie poczuł ulgi. Musiał mieć pewność, że Łukasz nie odezwie się do Macieja po raz drugi. Dopiero gdy dodał jego numer do numerów blokowanych, odetchnął. Jakby nigdy nic odłożył telefon i zabrał się za jajecznicę.
Nie poczuł wyrzutów sumienia nawet wtedy, kiedy Maciej wrócił do mieszkania i zajrzał do kuchni. Szybko zapomniał o tym, co zrobił, wracając do normalności. Właściwie to nawet odczuwał zadowolenie i coś na kształt dumy. W końcu dzięki niemu Maciej znów nie wpakuje się w toksyczny związek, Wyszyński powinien być mu wdzięczny.












Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum