The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 19:34:29   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Gówniarz 10


Rozdział 10: Hulk i jego Betty Ross

Poklepał się po kieszeniach, żeby sprawdzić ich zawartość. Komórka, kluczyki, portfel - wszystko na miejscu. Teczka, a w niej potrzebne dokumenty też były, laptop również... chyba mógł wyjść. Już otwierał drzwi, chcąc jak najszybciej opuścić apartament, kiedy nagle zamarł.
Woda, cholera jasna.

Odłożył skórzaną aktówkę na podłogę i już nie ściągając butów - nie miał czasu! - złapał szybko za pustą psią miskę, żeby zaraz pobiec z nią do kuchni. Wlał wody, a później, rozlewając przypadkiem po drodze, co go skutecznie zirytowało, ale nie mógł nawet zawrócić po ścierkę, postawił naczynie przy psim posłaniu. Zwierzę popatrzyło na niego ze swojego legowiska, zamerdało chudym ogonem, ale on już nie zwrócił na nie żadnej uwagi. Wybiegł z mieszkania, szybko je zakluczył i pognał w stronę windy. Nie mógł się dzisiaj spóźnić, a już naprawdę niewiele brakowało.
Miał jednak pecha, wszystkie sygnalizacje świetlne, jakie dzieliły go od pracy, musiały uwziąć się na niego, zmieniając się w ostatniej chwili na czerwone. Aż zmełł pod nosem przekleństwo, powstrzymując się od walnięcia otwartą dłonią w kierownicę. Najchętniej zostawiłby tu auto i pognał pieszo. Coś czuł, że dotarłby znacznie szybciej.
W pewnym momencie ciszę w samochodzie przerwał dźwięk telefonu. Nacisnął odpowiedni guzik na kokpicie pojazdu, by po chwili z głośników usłyszeć głos mamy.
- Jak tam synku? Przeszkadzam? - zapytała, a on wreszcie mógł ruszyć. Nie nacieszył się jednak jazdą zbyt długą, po chwili znów się zatrzymał na kolejnych światłach.
- Nie - odpowiedział, a zdenerwowanie w jego głosie było aż nazbyt słyszalne.
- Coś się dzieje? - zapytała zaalarmowana mama.
- Spóźniam się właśnie do pracy. - Westchnął ciężko, opierając z rezygnacją głowę o szybę. - No ale mów, na razie mogę rozmawiać.
- Przyjechałbyś do mnie? - zapytała, a on zmarszczył brwi, próbując sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz odwiedził mamę w domu. Szybko doszedł do wniosku, że trochę już minęło i że faktycznie wypadałoby do niej zajrzeć.
- Ale na obiad? - zapytał i wreszcie wrzucił bieg. Niestety jednak, nie mógł rozwinąć takiej prędkości, jaką by chciał, bo czerwone Tico przed nim skutecznie mu to uniemożliwiało.
- Na weekend. Trochę mi tu smutno samej - wyjaśniła, a on już miał powiedzieć, że jasne, nie ma problemu. W końcu nie musi co weekend latać po klubach w poszukiwaniu mięcha (chociaż czuł już parcie, dawno nikogo nie miał w swoim łóżku), gdy nagle przypomniało mu się o małym, ale dość istotnym problemie.
- To... będzie ciężkie - mruknął z ociąganiem, zastanawiając się, w jaki sposób przedstawić mamie sytuację z psem. Nie chciał wyjść na poczciwego samarytanina, bo - rzecz jasna - nie był nim, ale mama i tak pewnie obróci wszystko na swoje. Chociaż gdyby chodziło tu o dziecko, zapewne byłaby bardziej zadowolona. Nawet gdyby spłodził je jakiejś przypadkowej lasce z ulicy.
- Dlaczego? Coś się stało?
Westchnął ciężko. Czasem z tym kundlem faktycznie czuł się jak z bachorem. Dobrze jednak, że pies skutecznie utwierdził go w przekonaniu, jak bardzo nie nadawał się na ojca. Z pewnością przez głowę nie przejdzie mu myśl o pobijaniu rekordu Łukasza.
- Kilka tygodni temu potrąciłem psa - mruknął, skręcając w boczną uliczkę i postanawiając, że pojedzie na skróty, a tym samym ominie resztę sygnalizacji świetlnych, jakie czekały go na dalszym odcinku drogi. - I teraz pomieszkuje u mnie - dodał, na co mama wydała z siebie ciche "och", wyraźnie zaskoczona, że cokolwiek żyje z jej synem pod jednym dachem i jeszcze nie zdechło. Pamiętała te wszystkie kwiaty, które próbowała mu wcisnąć pod pretekstem "ożywienia" jego oziębłego mieszkania (oczywiście zaraz wspomniała też o "braku kobiecej ręki"). Kwiatki w ostatecznym rozrachunku nie przetrwały zbyt długo pod maciejową opieką. Najwytrwalszy był kaktus, ale i on poddał się po roku.
- To weź go ze sobą, aż jestem ciekawa - dodała, a Maciej uśmiechnął się krzywo pod nosem.
- Jasne, ale nie nastawiaj się na przyjemne walory zapachowe - odpowiedział, wjeżdżając na parking pod budynkiem firmy.
- Co? - nie zrozumiała, czemu zresztą wcale się nie dziwił. Poczuje.
- Nic, nic, muszę kończyć, pa.

***

- Kartofel!
Zaspanym wzrokiem poparzył na Tomka. Chłopiec przyglądał mu się z wyraźnym zaciekawieniem.
- Co? - zapytał, marszcząc brwi z niezrozumieniem.
- Wyglądasz jak kartofel! - sprostował, a Filip jak na zawołanie poczuł przeszywający policzek ból. Od razu powiódł ręką do twarzy i aż syknął.
Kurwa jego mać!, ledwo powstrzymał się przed powiedzeniem tego na głos. Starał się nie przeklinać przy Tomku i Gabrysi, jednak nie zawsze mu się to udawało. Ale przecież liczą się chęci, no nie? Bez słowa odwrócił się, by szybko dopaść do drzwi łazienki. Gdy znalazł się w małym, trochę dusznym pomieszczeniu, od razu podszedł do umywalki.
- Kurwa! - krzyknął, kiedy z odbicia w lustrze popatrzył na niego - Tomek trafił w samo sedno - kartofel. Lewa część jego twarzy była nieprzyjemnie sina i mocno opuchnięta. Przesunął po niej delikatnie opuszkami palców, wysyłając w myślach pod adresem Błażeja całą wiązankę niewybrednych przekleństw.
Jak on wyglądał? Jak jakiś mutant! Jakby spotkał się nie z człowiekiem, a (niech Macieja weźmie szlag) faktycznie z jakąś mieszanką amstaffa i goryla.
Przeklął jeszcze raz, ochlapał twarz zimną wodą z nadzieją, że to pomoże mu wrócić do poprzedniego stanu, po czym wyszedł z łazienki. Kiedy przemieszczał się w kierunku kuchni, nawet nie próbował zerkać w stronę płaszczyzn, które mogą odbijać obrazy. Wolał już się nie dołować.
A Błażeja kiedyś zabije.
I niestety wiedział, że to tylko puste słowa.

***

- Filip, jesteś mi potrzebny! - zajęczała Maja do słuchawki, na co Filip sapnął ciężko.
- Nie wychodzę dzisiaj z domu - odparł stanowczym głosem, nie odrywając spojrzenia od telewizora. Na ekranie Magda Gessler rzucała talerzami; Filip na moment nawet uśmiechnął się pod nosem, czego zaraz jednak pożałował. Cholerny policzek. Cholerny Pacuła.
- Fifi, naprawdę cię potrzebuję - stęknęła. - Tylko kilka godzin! Hubert odwiezie cię później do domu, jak będziesz chciał.
- I myślisz, że Hulk usiedzi przez kilka godzin w jednym miejscu? - prychnął.
- Muszę jechać do ginekologa...
- No to jedź. - Nie widział problemu.
- I później jeszcze załatwić kilka rzeczy na mieście...
- A załatwiaj - odparł i skierował łyżkę z lodami waniliowymi do ust. Aż westchnął, kiedy ich zimno na moment złagodziło ból.
- Jesteś okropny. Naprawdę nie możesz mi pomóc?
Westchnął ciężko. Na ekranie Magda przestała rzucać talerzami. Już nawet nie krzyczała, zrobiło się więc nudno. Sięgnął więc po pilota i wyłączył telewizor.
- Dasz mi kasę na pizzę - postawił warunek. Na głodniaka przecież nie będzie ganiał za Hulkiem i pilnował, żeby ten nie puścił całego apartamentowca z dymem.
- Jesteś najgorszym bratem pod słońcem.
- Jedynym, jaki do ciebie przyjedzie i ogarnie ci mutanta.
- Uwielbiam twoje poczucie humoru.

***

Znał ten błysk w tych ogromnych, pozornie niewinnych oczach. Już wiedział, co on oznaczał i tylko potwierdzał jego teorię o zesłaniu Romka na ziemię przez samego szatana. Jak nie Hulk, to Omen, coś w tym musiało być.
- Romek, zostaw - powiedział, bojąc się do niego podejść zbyt gwałtownie. Dziecko już wyciągnęło rączkę. Małe, pulchne paluszki zahaczyły o sztuczną gałązkę kwiatka w wazonie. - Romek, nie wolno - powtórzył. - Chodź do wujka i to zostaw - dodał, mając nadzieję, że to może w tym dziecku jest jakiś pierwiastek uroczego dwulatka.
Huk i szeroki uśmiech Romka utwierdził go w przekonaniu, że, cholera, strasznie się mylił.
Jak to się działo, że cyrk w domu potrafił ogarnąć niemal od razu, a Romek zawsze był dla niego wyzwaniem? Tomek i Gabrysia to przy nim para anielskich stworzeń.
- Ty mały, wredny...
- Mm! - stęknął, wskazując ręką na wózek w przedpokoju.
- Nie ma mowy - prychnął Filip i złapał dziecko, żeby jeszcze przypadkiem nie przyszło mu do głowy bawienie się kawałkami szkła.
- Mm! - stęknął ponownie, wyrywając się w kierunku wózka.
- A mówić to potrafisz? - prychnął poirytowany Filip. Dzisiaj miał naprawdę zły dzień, a Romek wcale nie pomagał w poprawieniu jego parszywego humoru.
- Da, da! - wydusiło z siebie dziecko, które zazwyczaj poza stękaniem, piszczeniem i kwękaniem nie wydawało żadnych innych dźwięków. Filip aż uniósł brwi, patrząc na chłopca z bliska.
- I myślisz, że wyjdę z takim policzkiem?
Niebieskie ślepia dziecka popatrzyły w jego oczy. Filip zmarszczył brwi, kiedy chłopiec badał jego twarz uważnym spojrzeniem. Przez moment nawet pomyślał, że może Romek go zrozumiał? I że nie był takim potworkiem, jak mu się zawsze wydawało?
Kiedy mała rączka uderzyła go w opuchnięty policzek, szybko porzucił te rozmyślania. To potwór w ciele dziecka. A gdy w mieszkaniu rozniósł się odgłos dziecięcego śmiechu, Filip autentycznie zastanowił się nad wyrzuceniem gówniarza przez okno. I pewnie by to zrobił, gdyby Romek zaraz nie pocałował go w piekące miejsce.
- Psepla - wyseplenił, wprowadzając Filipa w stan głębokiego szoku.
- Oż cholera, ty mówisz. - Romek uśmiechnął się do niego słodko, by zaraz go przytulić. Filip westchnął ciężko, czując, jak zaczyna mięknąć. I wiedział, że nie powinien, ale złapał za parę dziecięcych bucików, a później skierował się z Romkiem do salonu, żeby mu je ubrać.
Miał nadzieję, że jak weźmie gówniarza na spacer, to do końca dnia nie będzie mieć już z nim żadnych problemów. Trochę jak z psem, pomyślał, kiedy chłopiec sam wcisnął mu nogę na kolana, żeby ułatwić zakładanie brązowych trampek. Musi się wybiegać, a później padnie i całe popołudnie prześpi - to całkiem przyjemna wizja.

***

Pochylił się i przypiął smycz do psiej obroży. Ciemne oczy zwierzęcia popatrzyły na niego absolutnie uradowane, a chudy ogon przeciął kilka razy powietrze. Maciej nic nie powiedział, tylko jakby od niechcenia podrapał zwierzę za nadgryzionym uchem, po czym złapał za swoją walizkę z ubraniami. Bez słowa wyszedł na korytarz i gdy już wyciągał klucze, żeby zamknąć drzwi, usłyszał jakiś ruch na korytarzu i towarzyszące temu dziecięce popiskiwania.
- Cholera, Romek. - Zmarszczył brwi, by zaraz wychylić się trochę i dojrzeć Filipa. Stał do niego obrócony plecami, miał w ramionach jakieś dziecko, które rzucało się na wszystkie strony, jazgocząc przy tym niemożliwie.
Mimowolnie uśmiechnął z rozbawieniem. Filip z kilkulatkiem w ramionach prezentował się karykaturalnie, pasowali do siebie jak pięść do nosa. Mimo to Maciej nie mógł zaprzeczyć, że po wczorajszym kąpaniu kundla i rozmowach na Facebooku cieszył się na widok Wilczyńskiego. Ostatnio wcale nie przeszkadzało mu wpadanie na tego gówniarza w każdej możliwej chwili, nawet jeśli jeszcze niedawno uważał, że to dość dziwne i że szczyl z pewnością coś knuje.
- Dzisiaj robisz za niańkę? - zapytał, kiedy już zamknął drzwi i ruszył w kierunku wind. Filip aż drgnął, słysząc tak znajomy głos.
I zaraz pożałował, że nie pozwolił dalej dewastować Romkowi mieszkania. Że też dał się nabrać na słodkie "psepla" i "plose", pierwsze dwa słowa wypowiedziane przez tego małego potwora. Zabawne, jak bardzo były one nieadekwatne do zachowania Hulka i jak bardzo takie zwroty grzecznościowe do Romka nie pasowały.
- Można tak powiedzieć - odpowiedział i posadził w końcu dziecko do wózka. To z pewnością był jego gorszy dzień. Najpierw wchodzący mu na głowę Romek, a teraz Maciej.
- Zostawiłeś użeranie się z gorylem na rzecz dziecka? - zapytał Wyszyński, a gdy Filip obrócił się do niego przodem, zamarł. Wpatrzył się w jego opuchnięta twarz.
- Jak widać, goryl jednak gorszy od dziecka - rzucił Filip, próbując rozładować sytuację.
- Uderzył cię? - warknął Maciej dziwnie zduszonym głosem. Zmarszczył groźnie brwi, czując rosnącą irytację na samą myśl, że jakiś parszywy gnój podniósł rękę na Filipa. I że Filip mu na to pozwolił. I że teraz tak wyglądał, że coś mogło mu się stać, że...
Wilczyński zawahał się. Przez moment nie wiedział, jak zareagować. Spodziewał się przecież trochę innej reakcji po Macieju. Wszystko już sobie ułożył, Wyszyński miał go wyśmiać, a nie... denerwować się? Złościć? Co właściwie ten facet sobie teraz myślał?
Oczywiście nie mógł wiedzieć, że sam Maciej nie miał pojęcia, co czuł. Po prostu nagle nabrał ochoty na ponowne przyłożenie Pacule. Tym razem z pewnością zrobiłby to znacznie mocniej i sam nie wiedział, czy poprzestałby na jednym ciosie. Zdawał się całkowicie zapomnieć, że przecież nie lubił i - co chyba ważniejsze - nie potrafił się bić. Zrobił zdecydowany krok do przodu, łapiąc Filipa za podbródek. Kompletnie zignorował kundla, który wcisnął swój łeb na kolana dziecka. Wilczyński również nie przejął się Romkiem ciągnącym psa za uszy (o dziwo psu chyba się podobało), wpatrzył się w Macieja, czując ogarniające go gorąco.
- To wygląda strasznie - zawyrokował Wyszyński, przesuwając lekko kciukiem po obrzęku. - Nic ci więcej nie zrobił? - zapytał szorstkim, stanowczym głosem, którego Filip jeszcze u niego nie słyszał.
- Jakby cię to interesowało - prychnął, uśmiechając się w swój kpiący sposób i stwierdzając, że najlepiej wszystko obrócić w żart, bo to byłby dla niego znany i łatwy do zrozumienia teren. Przepychanki słowne z Maciejem były fajne, bo w każdej chwili mogli je po prostu uznać za coś niemającego swojego pokrycia w rzeczywistości. A kiedy Wyszyński tak przed nim stał, dopytywał i wyraźnie się irytował, Filip zaczynał odczuwać zdenerwowanie. Nie bardzo wiedział, jak się zachować.
- Najwidoczniej interesuje - odpowiedział zaraz Maciej, nie poddając tego jednak przemyśleniu. Chrząknął i zaraz odsunął rękę od jego policzka. Filip nerwowo zaczesał pasmo włosów za ucho.
- Nic mi nie jest - burknął tylko cicho, odwracając wzrok i udając, że na moment bardzo zainteresował go Romek maltretujący pysk zadowolonego psa. Kundlowi w ogóle nie przeszkadzały palce dziecka gmerające mu w uszach i na języku. Cały czas machał przy tym zadowolony ogonem, pozwalając robić chłopcu ze sobą dosłownie wszystko. - Hulk znalazł w końcu swoją Betty Ross - rzucił z rozbawieniem, na co Maciej zmarszczył brwi i również popatrzył na psa i dziecko.
- Co?
- To jest najgorsze dziecko, jakie prawdopodobnie widzisz na oczy - rzucił Filip, poklepując pobłażliwie dziecko po jasnej główce. Mina Macieja wskazywała jednak na to, że dalej nie rozumie. - Nazywam go Hulkiem - wyjaśnił. - To potwór - dodał z rozbawieniem, na co Maciej mimowolnie się uśmiechnął.
- Nie widziałeś dzieci mojej siostry - rzucił. Jakoś nie spieszyło mu się, żeby przerywać tę rozmowę, wydawał się kompletnie zapomnieć o czekającej go podróży w rodzinne strony.
- Twoja siostra ma dzieci? - zainteresował się Filip.
- Trójkę. Niedawno urodziła trzecie - sprostował i wzruszył ramionami.
- Musisz być przykładnym wujkiem - odpowiedział Wilczyński, odpychając od siebie myśli podpowiadające mu, że im bardziej poznawał Macieja, tym bardziej go do niego ciągnęło.
- No nie bardzo. - Uśmiechnął się krzywo, dobrze wiedząc, że raczej nie zasłużył sobie na plakietkę wujka roku. - Łukasz, pamiętasz? - zapytał, uznając, że właściwie nie ma potrzeby już się z tym kryć. Widział, jak Filip powoli łączy wątki, a kiedy zrozumiał, uniósł wysoko brwi.
- Serio?
- Mhm. Dobra, będę leciał - powiedział i wychylił się, żeby wcisnąć guzik windy. - Uważaj na niego - dodał.
- Spoko, wybiegam go i Hulk zmieni się w Bruca Bannera. - Uśmiechnął się szeroko, na co Maciej na moment się zapatrzył. Znów poczuł nieprzyjemne ukłucie na samą myśl, że Błażej w ogóle go dotknął, już nie wspominając o pobiciu.
- Ja nie mówię o dziecku - mruknął, a winda w końcu nadjechała. Filip bez słowa odwócił wózek z dzieckiem i wepchnął go do kabiny dźwigu, a Maciej ruszył za nim. Czuł się naprawdę dziwnie z reakcją Wyszyńskiego, nie przychodziły mu do głowy żadne logiczne wytłumaczenia jego irytacji.
No chyba że Maciej obrał go sobie za cel. Chyba nikt nie lubił, kiedy ktoś inny psuł mu zabawki.
- Jestem już dużym chłopcem, dam sobie radę - odpowiedział mu bezczelnie, uśmiechając się przy tym zawadiacko. Maciej posłał mu zblazowane spojrzenie, a gdy winda ruszyła w dół, przysunął się do Filipa. Wiedziony impulsem, złapał go znów za podbródek. Tym razem nie miał już jednak zamiaru przyglądać się szkodom, jakie sprawił Pacuła. Pochylił się nad Filipem, pocałował go lekko w usta, tak by nie przynieść mu tym samym bólu, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem.
Jeden do jednego, pomyślał, napawając się przez kilka chwil zaskoczonym spojrzeniem Wilczyńskiego. Winda w międzyczasie zjechała na parter, a drzwi mozolnie zaczęły się otwierać. Maciej nie czekając już dłużej, odsunął się stanowczo i pociągnął psa do wyjścia. Nic nie powiedział, nawet się nie odwrócił - tak po prostu wyszedł.
Gówniarz już wczoraj rzucił mu wyzwanie. Skoro więc chciał grać, niech będzie. Maciej nie mógł zaprzeczyć, że ciekawił go kierunek, w którym to wszystko się potoczy.
Była tylko jedna, irytująca, no i chyba dość groźna przeszkoda - Błażej.

***

Pochyliła się do psa, pogładziła jego rzadką sierść, a na jej twarzy powoli odmalowywał się grymas obrzydzenia. Obserwował wszystko z góry, starając się nie roześmiać.
- Dlaczego tak śmierdzi? - zapytała, oglądając nadszarpnięte ucho zadowolonego zwierzęcia. Kundlowi niewiele trzeba było do szczęścia, ot, wystarczyło że go ktoś tam od czasu do czasu dotknął.
- Szampon - odpowiedział krótko.
- Nie wygląda najlepiej - dodała, cały czas gładząc jego szyję. - Nie jest na nic chory? - Posłała synowi podejrzliwe spojrzenie.
- Nie - odparł, wzruszając ramionami. - Jest już zaszczepiony i odrobaczony. Byłem z nim kilka razy u weterynarza, nawet zakropił go na kleszcze - powiedział. - Z brzydotą nic się nie zrobi - rzucił z lekkim rozbawieniem. Nic przecież nie poradzi na to, że pies tytułu championa nie zdobędzie nigdy, ale czy ktokolwiek wybierał się z nim na jakieś wystawy?
- I co z nim zrobisz? - zapytała, kiedy już podniosła się na równe nogi.
- Nie wiem. - Znów wzruszył ramionami. Nienawidził takich pytań, dlaczego zawsze interesowała ją jego przyszłość? Czy on musiał wszystko zawsze dokładnie planować? Teraz miał psa, nie było mu z nim tak źle. Jutro już go nie będzie - i okej. Nie chciał się zastanawiać, kiedy to jutro nadejdzie i co wtedy zrobi. Lubił żyć chwilą, ale mama nigdy nie potrafiła się z tym pogodzić, zawsze chciała mieć wszystko poukładane - poczynając od garnków w kuchni, a na wyborach egzystencjalnych kończąc.
- To nie zabawka, Maciej - mruknęła. - To żywe stworzenie, ono się do ciebie już przywiązało.
Westchnął ciężko, nic jednak nie odpowiadając. Czasem lepiej nie wdawać się w polemikę.
- Masz coś do jedzenia?
- Tak, chodź. Obiad już na stole - dodała, prowadząc go do salonu, w którym stał nakryty dla dwóch osób stół. Pies, nie opuszczając Macieja na krok, poszedł za nim. Maciej przyzwyczaił się już do tego, że od kilku tygodni coś cały czas plątało mu się koło nóg, więc nie przeszkadzało mu, kiedy zwierzak ułożył się tuż obok jego krzesła. Ani myślał wyrzucić go z pokoju, bo zwyczajnie mu on nie zawadzał.
Zanim zabrał się za jedzenie maminych kotletów (swoją drogą, nikt nie robił takich schabowych jak jego mama), zerknął jeszcze na pomieszczenie. Kominek, a na nim poustawiane jakieś bibeloty, kanapa i stojący z boku, jakby zapomniany fotel ojca. Niewiele się tu zmieniło, odkąd się wyprowadził.
- Myślałam o remoncie - odezwała się w pewnym momencie mama. Spojrzał na nią ze zmarszczonymi brwiami.
- Salonu? - dopytał.
- Tak, ale nie chcę dużych zmian. Tylko kolor ścian, może tutaj dałabym tapetę - mruknęła z zastanowieniem, wskazując na najbliższą ścianę, na której pozawieszane były duże ramki ze zdjęciami. Z jednej spoglądał na Macieja młody, zaledwie dwudziestopięcioletni Łukasz w garniturze ślubnym.
- Mhm, dobry pomysł - powiedział ze słabym entuzjazmem.
- Jak myślisz, dużo by mnie to kosztowało po wynajęciu ekipy? Nie chcę ruszać pieniędzy po ojcu, wolałabym zostawić je dla ciebie i Dari, jak umrę - powiedziała, nakładając sobie surówki. Maciej posłał jej uważne spojrzenie.
- Nie myśl o tym - mruknął. - Jeszcze się do trumny nie wybierasz - zganił ją. Wiedział, że taka już była domena starszych ludzi; planowanie swojej śmierci i tego, co stanie się po niej, przychodziło im całkiem naturalnie. Zawsze jednak, gdy mama poruszała takie tematy, czuł się dość nieswojo. Nie chciał nawet myśleć, że ten dzień mógłby nadejść.
- Dlatego... może byś mi z Łukaszem pomógł? - zapytała, a Maciej aż zamarł. Popatrzył na nią, by zaraz powrócić do jedzenia i skupić się na tym, żeby przypadkiem kotlet nie stanął mu w gardle.
- Zobaczymy - uciął. - Jak nie, to dam ci na remont, nic się nie martw - dodał.
- Bez sensu wydawać takie pieniądze na samo malowanie! - oburzyła się. - Przecież to żadna filozofia, a wiesz, że takie firmy... - W pomieszczeniu rozbrzmiała Sonata Księżycowa Beethovena. Mama obróciła się i spojrzała na komodę, na której leżała jej komórka. Brzęczała, poruszając się w swoich drganiach po płaskiej, drewnianej powierzchni.
Maciej poczuł ulgę, że ten temat został przerwany. Jakby nigdy nic wrócił do jedzenia, kątem oka obserwując mamę, która sięgnęła po swój telefon.
- Daria - powiedziała do siebie i odebrała, a Maciej, niby przez przypadek, zrzucił na podłogę kawałek schabowego. Z lekkim, kpiącym uśmiechem obserwował, jak kundel poderwał się ze swojego okupowanego miejsca i nawet nie przegryzając, połknął mięso. Cud, że się nie zadławił. - Kochanie, wolniej - odezwała się mama, ściskając w dłoni telefon. Maciej popatrzył na nią zdziwiony. - Dobrze, nie denerwuj się... Co się stało...- Dobrze, kochanie, spokojnie - mówiła, próbując uspokoić córkę, ale jej głos sam się zaczął załamywać. - Mam obiad, dzieci się najedzą, jest Maciej - dodała już znacznie bardziej opanowanym tonem.
Rozmawiała jeszcze tylko przez chwilę. Maciej niewiele z tego zrozumiał, jedynie, że jego siostra zawita tu za jakąś chwilę, ciągnąc za sobą armię swoich małych potworów.
- Pójdę do kuchni - oznajmiła mama. - Trzeba ziemniaki dogotować - powiedziała, a Maciej momentalnie wstał.
- Pomogę ci - zaoferował, na co ona uśmiechnęła się lekko. Nie wyglądała jednak na zbyt szczęśliwą. - Co z Darią?
- Nie wiem, była bardzo zdenerwowana - powiedziała. Uwadze Macieja nie umknęły jej drżące ręce. - Daj Bóg, żeby cała i zdrowa dojechała. Niedobrze tak prowadzić w stresie - zamruczała pod nosem ściśniętym od niepokoju głosem, a Maciej, razem z psem przy nodze, powlókł się za nią do kuchni.
Miał już pewne przypuszczenia, co dokładnie przytrafiło się Darii. W przedpokoju rzucił jeszcze krótkie spojrzenie na zawieszone tam zdjęcie ślubne siostry i Łukasza. Mama uwielbiała fotografie, miała je pozawieszane i porozstawiane w każdym pomieszczeniu. Lubiła zachowywać chwile na papierze, a później łapać za ramkę i wspominać. Powoli zamykała się w przeszłości, bo wiedziała, że w przyszłości za wiele już ją nie czeka.
- Mam złe przeczucia - oznajmiła, kiedy znaleźli się już w kuchni. Maciej posłał jej uważne spojrzenie i mimowolnie kiwnął głową.
On też miał złe przeczucia.... Właściwie to nawet nie przeczucia, wiedział, co takiego mogło się wydarzyć. A kiedy pół godziny później zobaczył zapłakaną siostrę w przedpokoju, ze swoją najmłodszą córką w ramionach i dwójką starszych dzieci obok, coś boleśnie zakuło go w okolicach piersi.
Nigdy by nie podejrzewał, że w takiej chwili ogarnie go ogromne współczucie. Przecież wyczekiwał momentu, aż Łukasz wreszcie dobrnie do swoich granic i powie "dość". Nie myślał o Darii. Przez cały czas miał na uwadze tylko siebie i fakt, jak bardzo go kiedyś Łukasz skrzywdził.
Niespodzianka, są też inni poszkodowani, pomyślał, patrząc z pozoru obojętnym wzrokiem na płaczącą siostrę i zdezorientowane miny jej dzieci.











Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum