ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Rock penetrowany pędzlem 4 |
KAIEN
Burdel na kółkach (wiem, jestem zajebisty)
Jutro koncert. Nareszcie.
Miałem już dość świąt. Sylwestra najchętniej spędziłbym w łóżku, bo wszystko mnie przerastało.
Ale od początku.
Dwa dni temu dzwoniła do mnie Saki. Powiedziała, że Kota nie będzie. Nie przyszedł wtedy na ostatnią próbę. Za to znowu wpadła do nas Ana z Danonkiem. Ten różowy gówniak był naprawdę brzydki. Cholera, a miał taką ładną mamusię. Ale niemowlęta zwykle są brzydkie, nie? Tylko ja byłem piękny od urodzenia. Może gówniak się jeszcze wyrobi. Posyłałem Danowi dwuznaczne spojrzenia, ale nie reagował, skurczybyk. Tak bardzo chciałem go sprowokować. Nosiło mnie. Martwiłem się o Kicia. Kilka dni temu on też miał ubaw. Jakoś nie mogłem uwierzyć, że Dan stanie się dobrym tatusiem. Zresztą, nieważne. Nie musiał być dobrym tatusiem. Nie moja sprawa.
Ciekawe, czy ja bym był?
Po próbie Saki przedstawiła nam rzecznika prasowego. Tulku zaczął się podniecać i od razu poszedł z nim zapalić, Ki-Ki odebrał to bez emocji, Dan tak samo. Dan chyba wiedział. Czułem to. Na pewno gadał już z Saki.
Ja byłem zaskoczony. Rozmawialiśmy niedawno o wygasającym kontrakcie. Czekało nas jeszcze dwanaście koncertów i podpisanie nowego. Przez tę sprawę z Kotem wszystko się rozwlekało, ale to nic. Adam pójdzie się jebać. Saki była pewna, że szykują się zmiany. To dobrze. Ten koleś był całkiem normalny. Chyba. Poważny facet po czterdziestce. Miałem nadzieję, że nie będzie gwałcić blondynów. Pojechaliśmy potem do niego, żeby uczcić początek naszej współpracy. Tylko Dan wrócił do domu. Przykładny tatuś. Trochę się zdziwiłem, bo myślałem, że akurat on tego nie przepuści, ale potem Saki powiedziała, że on już rozmawiał z Connem. Swoją drogą, ciekawe imię.
No ale Kota wtedy nie było. Nie przyjechał na próbę. Biedne maleństwo, znowu miał atak paniki. Myślałem, że po ślubie się trochę uspokoi. Nic z tego. Chciałem z nim pogadać, ale Ren powiedział, że to już postanowione i mam się nie wtrącać, bo tylko stresuję Kota. Wkurzyłem się wtedy i miałem ochotę mu przyjebać, bo tak się nie robi. Nie może za niego decydować, do jasnej cholery. Pierdolony chuj. Może obrabiałem mu pałę, ale to nic nie znaczy.
Ale myliłem się. Trudno mi było to przyznać, ale miał rację. Kot znowu się posypał, a ja nie mogłem mu pomóc. Czułem się bezsilny i bardzo tego nie lubiłem. Nie mogłem też pomóc tobie. Przed świętami wpadłeś w szał. Nie wiem, o co chodziło, ale naprawdę się martwiłem. Bałem się, że to coś złego. Hipomania raczej miała inne objawy, ale niczego już nie byłem pewien. Naprawdę się martwiłem. Kurde, za co? Wyrzucałeś z siebie wszystko, a ja nie mogłem się nawet bronić. Byłeś napastliwy, rozdrażniony i przewrażliwiony. Chciałem zadzwonić do Roya albo do Asha, ale wylądowaliśmy w łóżku. To chyba trochę pomogło. Byłeś wtedy taki kruchy i wrażliwy, a ja bałem się, że znowu wszystko zacznie się sypać. Nie chciałeś o tym rozmawiać.
Na szczęście do świąt ci przeszło i znowu byłeś sobą. Ale niepokój pozostał. Bałem się, że to wstęp do czegoś większego, dlatego postanowiłem mieć cię na oku. Jak to się powtórzy, to sam zadzwonię do Roya albo do tego pierdolonego, idealnego Aha.
- Już jest dobrze. To pewnie przez te święta - powiedziałeś, ale postanowiłem być dociekliwy.
- Senju, bierzesz tabletki, prawda?
- Tak.
- Na pewno? - Spojrzałem ci prosto w oczy.
Nie odwróciłeś wzroku.
- Tak.
- Rozmawiałeś z Royem?
- Rozmawiałem. Zmniejszył mi dawkę litu, bo tyłem.
- Martwię się.
- Wiem. To chyba stany mieszane, czasem się zdarzają. - Westchnąłeś, a ja zacisnąłem wargi.
Skoro to stany mieszane, to powinieneś pogadać z Royem, prawda? Znowu. Niech zwiększy ci dawkę albo zmieni leki. Wolę cię grubego, ale zdrowego.
No i teraz jeszcze Kot. Ja chyba zwariuję. Rano dzwoniła Gina. Powiedziała, że w styczniu będziemy mieli kolejne spotkanie. Świetnie, nareszcie się trochę odstresuję. Wciąż jednak miałem pewne obawy. Czy to na pewno jest to, co chciałbym robić? Dalej byłem zmotywowany, ale czasami miałem wrażenie, że po prostu przed czymś uciekam. Wyżywałem się na siłowni. Mocno, ostro, aż do bólu.
- Kaien, ochłoń, bo rozwalisz ten biedny worek treningowy - mówił Jake, ale ja nie mogłem ochłonąć.
Czułem, że muszę się rozładować, więc waliłem z całej siły. Pot ściekał strumieniami, bicki bolały, ale nie mogłem przestać. Nie waliłem na oślep. Robiłem to precyzyjnie, żeby czuć każdy mięsień. Uwielbiałem to. Z każdym dniem obserwowałem, jak moje ciało staje się coraz silniejsze, lepsze, ładniejsze. Gdybym nie szalał ze śmieciowym żarciem, pewnie byłoby jeszcze lepiej, ale nie chciałem przesadzać. Niedługo koncert, w styczniu kolejne. Chciałem dobrze wyglądać bez koszulki. To znaczy, nigdy nie wyglądałem źle, ale teraz wpadałem w samozachwyt. Tulku chyba też pakował, bo ostatnio trochę urósł. Ten to ma dobrze. Ja musiałem się nieźle namęczyć. Dlatego tak mnie zdenerwował twój wybuch agresji. Myślałem, że lubisz mnie takiego. Ja siebie lubiłem.
Ale dalej piłem piwo wieczorami i od czasu do czasu zlizywałem z ciebie bitą śmietanę. Przecież i tak spalałem to potem w trakcie seksu. Sama przyjemność.
Ale wróćmy do Kota. Było źle. Nie chciał się nawet spotkać po świętach. Dopiero dwudziestego siódmego, dzień przed koncertem, zadzwoniła do mnie Saki. Od razu zrozumiałem, że ma dobre wieści. Powiedziała, że Kot jednak zagra z nami. Nie miałem pojęcia, skąd ta nagła zmiana decyzji, ale cieszyłem się jak dureń. Wiedziałem, że Kot czekał na ten koncert jak na zbawienie. Z tego całego szczęścia dostałem głupawki. Saki oczywiście mi kibicowała, ale była bezlitosna. Nabijała się i komentowała i ogólnie była okrutna. Jak to Saki. Kochana mamusia, ostra domina. Chociaż kto wie, pozory mogą mylić. Może w łóżku była uległą suczką? Dobra, już kiedyś o tym myślałem. Nie miałem nic do Saki. No i nie bzykałem swoich menadżerek. To była czysta ciekawość, nic więcej.
Ale nic dziwnego, że tak zareagowała. Zażądałem od niej stroju Mikołaja. No, czasem tak mam. To był taki impuls. Musiałem to zrobić dzisiaj. Niezbyt lubiłem kulturę masową i całą tę otoczkę świąt, ale dla kochanej Kaczusi zrobiłbym wszystko. Po prostu chciałem. Tyle. Byłem w świetnym nastroju.
- Masz być jutro żywy i nieskacowany - powiedziała, gdy wyszliśmy z budynku. - Mówię serio. Nawet Kot się postarał, nie spieprz tego.
- O moją dupę to ty się nie martw. - Wyszczerzyłem się, ale walnęła mnie w głowę. - Za co?
- Na wszelki wypadek.
- Saki? - spytałem, łapiąc ją za rękę.
- Tak?
- Denerwujesz się trochę?
- A jak myślisz? Codziennie łykam prochy, żeby jakoś funkcjonować - powiedziała, a mnie zatkało. - Chodź już, miałeś mnie podwieźć do domu.
- Jasne.
Może nie byłem zbyt pomysłowy, ale za to szczery i namiętny. Dowiedziałem się na przykład (nareszcie), że ta ślicznotka z ochrony ma na imię Albina, nie Alice i nie Aldona. Teraz muszę to jeszcze zapamiętać. Była kochaną kobietą, bo trzymała gębę na kłódkę. Albo to ja byłem zbyt naiwny. To jej praca, za to jej płacą. Jak nie, już dawno by ją wywalili. Może naprawdę była dobrym człowiekiem? Najpierw się oburzyła (bo jakiś palant wpadł w stroju Mikołaja), ale gdy zdjąłem sztuczną brodę i uśmiechnąłem się do niej, parsknęła śmiechem i spytała, co słychać.
Było mi cholernie gorąco. Gdy wszedłem do mieszkania, Pierdzioszek fuknął gniewnie i pobiegł do kuchni. Pewnie się mnie przestraszył. Potem wrócił ze skulonym ogonem i zaczął mnie obwąchiwać.
- No, Pierdziu, i jak? Byłeś grzeczny?
- Ja też byłem. - Usłyszałem twój głos z kuchni, a chwilę potem wpadłeś do przedpokoju. - Cześć.
- Ho ho ho - powiedziałem i zacząłem rechotać.
- Coś późno w tym roku. - Oparłeś się o ścianę i obrzuciłeś mnie wzrokiem. - Nawet ci pasuje ta broda.
- Lepiej późno niż wcale. Kaczuś, załatwiłem już sesję - powiedziałem i rozpiąłem czerwoną kurtkę.
Ta broda mnie wkurzała. Miałem jeszcze pewien pomysł, ale to później.
- Cieszę się, kiedy? - spytałeś, uważnie przyglądając się moim ruchom.
A ja mogłem nasycać się zachwytem w twoich oczach. I co, Senju? Już ci nie przeszkadza, że tyle czasu spędzam na siłce? Kochasz ten brzuch, prawda? Te twarde, cudownie zarysowane mięśnie? I szeroką klatę? Zdjąłem brodę i wyszczerzyłem się. Czułem się seksowny jak nigdy. Byłem boski. Najlepszy Mikołaj ever.
- Za tydzień - powiedziałem, przywołując cię skinieniem głowy. - Podejdź.
- Gdzie mój prezent? - Oblizałeś wargi, a ja położyłem ci dłoń na ramieniu i kazałem uklęknąć.
- Dowiesz się niedługo. W poniedziałek. W pracy - powiedziałem, spuszczając spodnie.
- Nie zimno ci było?
- Nie, jestem gorącym facetem. Otwórz buzię.
To był najdziwniejszy lodzik w moim życiu. Spociłem się jak cholera, więc zdjąłem czapkę, brodę i inne cholerstwo i po prostu rżnąłem twoje usta. O prezencie dowiesz się później. Teraz obciągaj. Byłeś w tym coraz lepszy. Byłeś boski. Zwłaszcza jak odchylałeś głowę, a ja wpychałem ci fiuta głęboko do gardła. Nawet się nie dławiłeś, tylko łzy ci trochę tryskały z oczu. A potem tryskała moja sperma. Uderzałem cię lekko penisem w policzek, a ty sapałeś jak napalony dureń. Podniecałeś się od samego obciągania. Nawet cię nie dotknąłem. Sam sobie zwaliłeś i trysnąłeś na moje piękne mikołajowe buty. Saki będzie zachwycona.
A potem, po wspólnej kąpieli, był ciąg dalszy. Owinąłem się lampkami, a ty włożyłeś wtyczkę do gniazdka. Pierdzioszek też brał w tym udział. Siedział i gapił się na migające lampki.
- To były moje najlepsze święta, serio - powiedziałeś i pocałowałeś mnie w usta.
- Cieszę się.
Gdyby nie te doły i zmiany nastroju... Ale dla świętego spokoju zgodziłem się nawet na Sayę i nie było tak źle. Jednak dalej nie mogłem polubić jej chłopaka. Był dziwny.
Ale nieważne. Jak już mówiłem, Sylwestra też spędziłbym z tobą w łóżku. Z tobą i z Pierdziu. Lubiłem takie chwile spokoju. Nie myślałem wtedy o niczym, po prostu skupiałem się na pieszczotach. Po wytrysku penis potrzebował trochę czasu, więc nie spinałem się. Klęczałeś znowu i bawiłeś się moimi jajkami. Zrobiłeś mi kilka fajnych zdjęć, a ja pomyślałem, że mamy ich już tyle, że moglibyśmy stworzyć naszą intymną galerię. To chyba niezły pomysł.
Kochaliśmy się na podłodze, owinięci lampkami, rozgrzani i spoceni. Pierdziu z nerwów rozwalił choinkę, ale nie zwracaliśmy na niego uwagi. Wchodziłem powoli i głęboko, ale miałem nieco ograniczone ruchy. Siedziałeś na moich udach i sam nabijałeś się na twardego fiuta. Nawet nie gadałem ci żadnych świństw do ucha. W ogóle prawie nic nie mówiliśmy. Wolałem twoje jęki i sapanie. Chyba się trochę wzruszyłem, bo miałem wrażenie, że zlewamy się w jedno. Taki niespodziewany napływ melancholii, jakiejś tęsknoty, sam nie wiem. Wtuliłem twarz w twoją szyję i objąłem cię mocniej.
Siedzieliśmy potem nadzy, zaspokojeni, wciąż owinięci lampkami i jedliśmy pierniczki Sayi. Choinka leżała na podłodze, a Pierdzioszek spał słodko na łóżku.
Mieliśmy w dupie cały świat.
* * * * *
Koncert będzie cudowny, czułem to. Denerwowałem się tylko trochę, tak dla zasady. Ciągle powtarzałem sobie, że teraz najważniejszy jest Kot. Był bardzo spięty, mimo że graliśmy tylko dla garstki wybranych fanów. Rano sprawdzałem z Saki listę - miało być 69 osób. Ciekawa liczba.
Ale gdy Kot pobladł i zaczął fałszować, spiąłem się. Od razu przerwałem występ, odrzuciłem gitarę i podbiegłem do niego. Dan też był zmieszany.
- To nic takiego, dam radę - powiedział Kić, ale widziałem, że blefuje.
Nie dał. Musiał zejść ze sceny, a mnie zaczęły się trząść ręce. Co teraz? Niby nic wielkiego, i tak początkowo mieliśmy grać bez niego, ale było mi strasznie przykro. Ki-Ki nawet się nie przejął, miałem wrażenie, że był naćpany. Tulku mrugał tylko nerwowo, a Dan jakby nigdy nic zaczął gadkę z fanami. Już miałem się wściec, ale ogłosił, że gramy dalej. No to wziąłem głęboki wdech i obiecałem sobie, że później z nim pogadam. Tatuś się znalazł, kurwa.
Ale wszystko przepadło. Fani zaczęli wychodzić. Znowu chciałem przerwać kawałek, więc zerknąłem na Dana, ale dzielnie stał przy mikrofonie. Też był spięty. Teraz już tak. Głupio się czułem, ale grałem dalej. Cholera, jak tak dalej pójdzie, to wyjdą wszyscy. Co było nie tak? Przecież się staraliśmy. Kurwa, ludzie, co z wami? Moglibyście zostać dla Kota. Na pewno siedział gdzieś w kącie i oglądał nasz występ. To ma być wsparcie? Najwierniejsi fani?
Gdy zostało jakieś dziesięć osób, rozejrzałem się i zacisnąłem zęby. Wspaniale. Jeszcze nigdy nie czułem się tak upokorzony. Na pewno o tym napiszą. Podkreślą też, że Kot odpadł, a my zawaliliśmy. Kurde, dlaczego ja się tak przejmowałem?
Jak to dlaczego? Kochałem ten zespół. Kochałem Kota. I fanów. Tych niewdzięcznych debili.
Solówkę zagrałem dobrze, ale miałem ochotę zapaść się pod ziemię. Dan zawsze powtarzał, że nawet jedna osoba to już publiczność, więc wypruwałem flaki, żeby było dobrze. Ale gdy w końcu zostały tylko dwie dziewczyny, przekląłem pod nosem i znów zerknąłem na Dana.
Tak? Dobra, załapałem. Gramy do końca.
Czułem się zhańbiony. Sponiewierany i upokorzony. Boże, wytrzymaj, Kaienciu. To już ostatni kawałek.
Okazało się, że tylko Chloe i Bianca dotrwały do końca. To one były tymi dziewczynami, dla których graliśmy.
Zapadła grobowa cisza, a ja zacisnąłem zęby. Czułem się znieważony. Jeszcze chwila i poryczę się jak baba. Chyba miałem zawroty głowy. Ze wstydu. Piękny koncert, nie ma co. Stałem i czułem, jak wszystko mnie boli w środku. Zamknąłem oczy i naprawdę miałem ochotę się popłakać. Z rozpaczy. Chciałem uciec i dać upust emocjom. Niech ten koszmar już się skończy.
Niech się skończy.
Niech skończy.
Proszę.
Zacisnąłem powieki jeszcze mocniej i zgrzytnąłem zębami.
Kurwa.
- Kaien?
- Czego? - warknąłem i poczułem, jak ktoś gładzi mnie po włosach. - Spierda...
...
Co?
...
Otworzyłem oczy i zmieszałem się.
Sen?
Obudziłem się? Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi. Byłem otumaniony.
- Śpisz?
- Ja pierdolę. - Jęknąłem i podniosłem się z łóżka.
Rozejrzałem się po pokoju i poczułem, jak szybko zaczyna bić serce, a potem zaśmiałem się nerwowo i odetchnąłem z ulgą.
Sen. Mam nadzieję.
Zerknąłem na wyświetlacz komórki - dwudziesty ósmy grudnia, piąta rano. Koncert wieczorem.
- Kocham cię, Kaczuś - powiedziałem, przyciągając cię do siebie.
- Co? Kaien, to boli. - Zaśmiałeś się, ale miałem to w dupie.
Tuliłem cię mocno i byłem najszczęśliwszym człowiekiem pod słońcem.
Ja pierdolę.
* * * * *
Prawdziwy koncert był udany, nawet bardzo. Trochę mnie nosiło, głównie przez ten głupi sen, ale starałem się o tym nie myśleć. Kochany Futrzak wyglądał całkiem dobrze. Ki-Ki był czysty, Tulku miał tyle energii, że mógłby robić za nas wszystkich, a Dan... był Danem. Jego rozgrzewki mnie czasem irytowały, ale za to potem dawał z siebie wszystko. Rozwijał się jak cholera i na pewno bardzo dbał o swój głos. To było widać. I słychać. Nawet ja miałem gęsią skórkę. W końcu wyluzowałem i uśmiechnąłem się do tatusia Rena. Właśnie, Kot nawet się nie pochwalił. Powiedział tylko, że nieźle spędził święta, a potem wszystko zaczęło się walić. Ale on ostatnio był bardzo niestabilny emocjonalnie. Nic dziwnego.
No to skupiłem się na graniu. Wiedziałem, że wyglądam jak młody bóg. Znowu pomyślałem o tym, że kocham zespół. Kocham każdego z tych debili. Nigdy nie odejdę, chyba że mnie wywalą.
Nie wywalą.
Trochę mnie poniosło, miotałem się i wygłupiałem, bo rozpierała mnie energia. Dan uśmiechnął się do mnie (szczerze?), chyba też był natchniony. Tulku dzielnie walił w bębny, a jego seksowne, spocone bicki połyskiwały w świetle reflektorów. Pewnie w łóżku z Martą też był taki silny. Ki-Ki był rozluźniony, ale miałem nadzieję, że nie z powodu dragów.
Potem znowu skupiłem się na Kocie. Uśmiechał się, wygłupiał i flirtował z fanami. Może miał lepszy dzień. Mówił, że wczoraj sobie poruchał, więc odżył. Rozwaliło mnie to. Na pewno nie chodziło mu o Rena, więc o kogo? Pewnie o Baranka. Oni to mają dobrze. Też bym go sobie wziął, bez Yukiego. Yukiego potrzebowałem do innych celów, ale o tym później.
Okej, każda motywacja była dobra.
A gdy mrugnął do mnie i zaczął się łasić jak kot, załapałem. Saki nic o tym nie wiedziała. Kiedyś to było gwoździem programu. Takie krótkie lizanko z Kotem. Boże, robiliśmy to tyle razy, że nigdy się na tym nie skupiałem. Ot, pocałunek z Kotem. Dopiero gdy spotkałem ciebie, a on Rena, zaczęliśmy odbierać to inaczej. A potem w ogóle o tym zapomnieliśmy.
Dlatego teraz byłem w szoku. Ale skoro sam to zaproponował, to nie mogłem się nie zgodzić. To na pewno podkręci atmosferę. Podszedłem do niego, a on uklęknął na jedno kolano. Zerknąłem jeszcze na Dana - chyba też był zdziwiony. Kilka sekund przed solówką pochyliłem się i pocałowałem Kota w usta. Mocno, szybko, z języczkiem. Słyszałem tylko, że wybuchnął śmiechem. Fani piszczeli, a ja musiałem się odsunąć i skupić na solówce. Nie mogłem przecież zawalić.
Szczerzyłem się jak kretyn, bo dostałem wzwodu. Super.
Jezusie, dawno się tak nie czułem. To było prawdziwe szaleństwo. Kot dzielnie dotrwał do końca, chyba też był szczęśliwy.
Musieliśmy zagrać dwa kawałki na bis, a potem zeszliśmy ze sceny i zaczęliśmy rozdawać autografy. Na szczęście fiut wrócił do stanu spoczynku. Daniel nie odchodził od Kota na krok, a Conn i Saki zadbali o to, żeby Futrzak nie odpowiadał na żadne podchwytliwe pytania. Nie, lepiej - nie było w ogóle żadnych takich pytań. Ciekawe, bo myślałem, że dziennikarze to chuje. Zwłaszcza ten, co wrzucił foty ze ślubu Kota do sieci.
A gdy fani zobaczyli ciebie i Rena, zaczęli sikać ze szczęścia. To też było częścią planu. Kot i Ren już mieli wywiad życia, ale wiedzieli, że i tak pytaniom nie będzie końca. No to rozpieszczali swoich wielbicieli, bez przerwy pozując do zdjęć. My też pozowaliśmy. Jakaś nakręcona nastolatka nie chciała się ode mnie odkleić. Byłem do tego przyzwyczajony, ale dzisiaj trochę mnie to denerwowało. Oprócz Dana to właśnie Kot miał największe branie. Serducho mi się radowało, gdy to widziałem. Dostaliśmy masę prezentów, głównie śmiesznych, ale trafiały się też drogie. Od ciągłego szczerzenia się bolała mnie szczęka. Natrętna nastolatka uwiesiła się na mnie znowu, a jej kumpela robiła zdjęcia. Na szczęście została odepchnięta przez młodego chłopaka, który najpierw pocałował kolegę w usta (kolegę?!), a potem przytulił się do mnie i uśmiechnął do zdjęcia.
- Kochamy was - powiedział, a jego chłopak kiwnął namiętnie głową.
- Tak, jesteście zajebiści. Niedawno się ujawniliśmy, byliście dla nas natchnieniem - wtrącił, a potem uścisnął mi dłoń.
- Jestem z was dumny. - Uśmiechnąłem się i poklepałem go po ramieniu.
- Rodzice przyjęli to burzliwie, ale jakoś dajemy radę - powiedział pierwszy, a ja poczułem, że zaczyna mnie boleć głowa.
Dobra, to piękna historia, ale chciałbym już wracać. Czekała nas jeszcze impreza. Jezu, ja się naprawdę starzeję.
* * * * *
Z imprezki grzecznie się zmyłem. Od razu, gdy zauważyłem, że Ki-Ki stał się lękliwy i spięty. Coś było nie tak. A gdy wziął komórkę i wyszedł zapalić, poszedłem za nim. Pewnie dzwonił do swojego dilera. Kurwa, dlaczego? Źle mu było tutaj? Zareagowałem od razu.
- Co tu robisz? - spytałem, a on schował komórkę do kieszeni.
Miałem nadzieję, że nie zdążył zadzwonić.
- Próbuję się rozluźnić. Ale obłęd, nie?
- No. Chyba będę się zbierać, pojedziesz ze mną? - spytałem, a on tylko zamrugał, a potem zaczął rechotać.
- A po co? Co w ciebie wstąpiło?
- Nic. Senju zostaje, a ja mam dość. Pomyślałem, że ty też.
- Coś kręcisz. - Spojrzał na mnie podejrzliwie, a ja walnąłem się w łeb.
- Ki-Ki, ty zboku. Nie próbuję cię uwieść. Po prostu... nie wiem, chciałem z kimś pogadać z dala od tego szaleństwa. Wszyscy się chyba dobrze bawią.
- Zauważyłem. Więc nie chcesz mnie przelecieć?
- Przelecieć to ja cię mogę najwyżej wzrokiem - powiedziałem, a on parsknął śmiechem.
Chyba był trochę pijany. Widziałem, że pił głównie piwo.
- To jak? - spytałem, ale pokręcił głową.
- Dzięki, ale nie skorzystam. Też będę wracać.
- Ki-Ki. - Skrzywiłem się, a on chyba zaczął się denerwować.
- O co ci chodzi? Odwal się ode mnie. Wracaj do swojego faceta.
- Wyluzuj.
- Odpierdol się ode mnie. Wszyscy się odpierdolcie. Wracam do domu - burknął i zgasił papierosa.
No to przejebane. Teraz naćpa się w samotności. Albo z jakąś nieznajomą laską. Na szczęście nagle znikąd pojawił się Tulku, potem Daniel z Saenem i Dan. Ki-Ki się jeszcze dąsał, ale w końcu dał za wygraną i został. Przynajmniej dziś się nie naćpa. Dobre i to.
Ale i tak wróciłem do domu. Ty zostałeś. Spotkał mnie stęskniony Pierdzioszek. Myślałem, że od razu padnę, ale nie mogłem zasnąć. Pewnie z nadmiaru wrażeń. Leżałem i oglądałem jakąś głupią komedię. Potem poczłapałem do lodówki po piwo. Boże, ja się naprawdę starzeję. Po prostu byłem zbyt spięty. Nie wiedziałem, jak reagować w takich sytuacjach. Najpierw ty, potem Kot, teraz Ki-Ki. Myślałem tylko o koncertach i nowym kontrakcie. I o swoich pięknych bicepsach. Chciałem już mieć to za sobą. Pod wpływem impulsu napisałem do Xaviera. Długo gapiłem się w monitor i czytałem to milion razy, aż w końcu kliknąłem Wyślij
Napisałem, że jego propozycja jest bardzo kusząca, ale nie mogę się zgodzić. Pewnie będzie niezadowolony.
Ale ja byłem już pewien, że chcę skupić się na zespole. Ten występ dał mi kopa. A głupi sen zmusił do myślenia. Chyba byłem egoistą. Narcyzem i skupionym na sobie dupkiem z manią wielkości. Gadaliśmy dziś z Kotem o tym, co zrobimy ze starym mieszkaniem. Już kilka miesięcy temu powiedział, że nie chce go sprzedawać. Zgodziłem się.
A potem Chloe powiedziała, że szukają z Biancą nowego. Zbieg okoliczności? Nie sądzę.
- Mnie tam wszystko jedno - burknął Kot, ale ja byłem podniecony.
- Dobrze się składa. Chloe, pogadaj ze swoją cycatką. - Uśmiechnąłem się, a ona rzuciła mi się na szyję.
- Ja cię naprawdę uwielbiam. Kocie, ciebie trochę też - powiedziała, a on zamrugał.
Chyba była pijana.
- Tak?
- No, głównie z powodu tego mieszkania, ale może kiedyś... kto wie. - Westchnęła i dalej mnie dusiła.
- Jesteś okropna. - Skrzywił się. - Szczerze? Wyluzuj. Ale dobra, nieważne. Zgadzam się.
- Mądra decyzja. - Znikąd pojawił się Ren, a Chloe zazgrzytała zębami.
- Dobra, Kaien, potem sobie pogadamy. Dzięki - powiedziała i poszła szukać Bianki.
Nie miałem pojęcia, czemu tak nienawidziła mężczyzn. Chyba jeszcze nigdy nie spotkałem takiej kobiety. Ty przyjąłeś to całkiem spokojnie, choć pewnie wolałbyś Chrisa z Ablem. Raczej nie lubiłeś Chloe i nawet cię rozumiałem.
Ale naprawdę było nam to na rękę. Też nie chciałem sprzedawać mieszkania. Było takie... nasze. Moje i Kota. Jednak teraz postanowiłem skupić się na przyszłości. Nowy kontrakt, nowy producent, nowe życie. Potem płyta, trasa i fani. Leżałem na łóżku i głaskałem Pierdzioszka. Zamknąłem oczy i wyszczerzyłem się.
Kaien, jesteś najlepszy.
* * * * *
- Ktoś tu ma kaca? - spytałem, wchodząc do kuchni.
W nocy nawet nie słyszałem, jak wróciłeś. Obudziłem się dość późno. Za oknem było biało i świeciło słońce. Czemu ja w ogóle zwracam uwagę na takie pierdoły?
- Trochę. - Jęknąłeś, robiąc kawę.
- Dla mnie ze śmietanką. Dzięki - powiedziałem i objąłem cię od tyłu. - Jak było?
- Dobrze.
- Ki-Ki się schlał?
- Trochę. W końcu Tulku go zgarnął i pojechali do niego.
- Tak?
- No, Marta go zmusiła, a Ki-Ki nie mógł się oprzeć jej cyckom - powiedziałeś, a ja parsknąłem śmiechem.
- No to już wiem, czemu nie pojechał ze mną. - Westchnąłem i złapałem cię za brodę. - Buzi.
- Śmierdzę.
- To nic, ja też.
To już chyba wyższy level związku. Pomyślałem, że teraz mogę powiedzieć Saki o Xavierze. Dziwne, że Kot się nie wygadał. Kiedyś mamrotałem mu coś po pijaku.
- Kaien, co ty taki szczęśliwy?
- Nic. Koncert nam się udał.
- No, też mi się podobało. Fajnie latałeś z tą gitarą i lizałeś się z Kotem. - Uśmiechnąłeś się, siadając przy stole.
- Saki też była zachwycona. Prawie dostała zawału. Ale jestem głodny - powiedziałem i otworzyłem lodówkę. - Zjesz ze mną śniadanie?
- Nie. Trochę źle się czuję.
- Łyknij jakieś prochy.
- Chyba się położę. - Westchnąłeś i przytuliłeś twarz do blatu. - Kot i Ren zostali do samego końca.
- Fajnie.
- Są już nowe artykuły i komentarze fanów, widziałeś? - Podniosłeś głowę i pomasowałeś skronie.
- Nie. - Wrzuciłem żarcie do mikrofali i zacząłem popijać kawę. - Zaraz wrócimy do łóżka i wszystko sobie przeczytamy.
Artykuły były świetne, fani zachwyceni. Dawno nie czytałem czego tak dobrego. Żarcie też było dobre. Białkowe. I kawa. I mruczący Pierdziu. I skacowany ty. Wszystko było dobre. Życie było dobre. Piękne.
Ale dostałem wiadomość od Xaviera. Pytał, czy na pewno wszystko przemyślałem i czy to ostateczna decyzja. Wiedziałem.
A potem mieliśmy się bzyknąć pod kołderką, ale zadzwoniła Saki. Zawsze wie, kiedy się odezwać.
- Tak, mamo? - zamruczałem w komórkę, a potem zacząłem ci trzepać.
Dobry początek to połowa roboty.
- Ki-Ki przedawkował. Jest w szpitalu - powiedziała, a ja skrzywiłem się i syknąłem.
- Kurwa, zabiję go. Chcesz, żebym przyjechał?
- Są jego rodzice i siostra, nie musisz. Dan też już był. Nie chcę, żeby to wypłynęło do mediów.
- Na pewno?
- Tak, ale może być ciężko. Chodzi mi o koncerty. - Westchnęła.
- Super. Świętnie. Dzięki za cudowną wiadomość. Tego mi było trzeba. Właśnie mi opadł.
- Powiedział, że pójdzie na odwyk.
- Ciągle tak mówi. - Odsunąłem się od ciebie i usiadłem na łóżku.
- Jak zdrówko?
- Nieźle.
- Dbaj o siebie - powiedziała miękkim, troskliwym głosem.
- Dbam. To cześć.
- Trzymaj się.
- Pa, mamusiu.
- Imbecyl.
* * * * *
Sylwestra spędziliśmy w wynajętym barze. Połowy osób w ogóle nie znałem, to pewnie znajomi Tulku, Saki, Ki-Kiego i reszty. Byli prawie wszyscy, ale nie cieszyło mnie to. Widziałem tylko, że Ki-Ki nie wypił ani jednego piwa.
Ja chlałem. To była normalna impreza. Taka zwyczajna, z hektolitrami alkoholu, masą żarcia, głośną muzyką i gołymi cyckami. Na pewno były dragi, ale nie dla Ki-Kiego. Musiało mu być ciężko. Ja od dawna nic nie brałem. Kiedyś trochę szaleliśmy z Kotem, ale żaden z nas nie uzależnił się. Ciekawe, dlaczego.
Ciągle pisali o koncercie. Ciągle było mi mało. Chciałem pogadać z Saki o Xavierze, ale piła z Reirą i Sandrą. Furi też przyszedł. Musiałem powiedzieć ochroniarzom, żeby go wpuścili, bo nie było go na liście. Sam nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Po prostu był taki pocieszny i uroczy. I nie, nie leciałem na niego.
Dziś rano pojechałem z tobą do pracy, bo obiecałem, że otrzymasz swój prezent. Kilka dni wcześniej rozmawiałem z Toru. Zawsze uważałem, że masz talent, a odkąd pracowałeś u tego przystojniaka w średnim wieku, wiedziałem, że kiedyś to zrobię. Ty byłeś zbyt skromny, a może nieśmiały. Może nie chciałeś się narzucać.
Ja taki nie byłem.
Poza tym, od kilku miesięcy ciągle (no dobra, prawie) byłeś natchniony. Uwielbiałem patrzeć, jak malujesz. Portret Kota uważałem za dzieło sztuki. Był piękny. Lubiłem po prostu stać i obserwować, jak wyczarowujesz kolejne sceny, mieszasz kolory, tworzysz nowe odcienie, linie, formy. Znałem to. Czułem się tak, gdy brałem do rąk Afrodytę i zaczynałem grać. Dźwięki powstawały same, a ja uważałem, że to właśnie jest natchnienie. Nie musiałem się nawet wysilać. Wiedziałem, że Dan i reszta będą zachwyceni. Szkoda, że Kot nie miał weny. Jego ostatni kawałek był dziki i ostry, pewnie wymyślił go po jakiejś sesyjce z Renem. Albo z Yukim.
Ale to było dawno. Od roku niczego nie napisał.
- Coś knujesz - powiedziałeś, gdy weszliśmy do galerii.
- Tak. Wiem, że lubisz niespodzianki.
- Kto ci tak powiedział? - zdziwiłeś się, a ja klepnąłem cię w tyłek.
- Nie rób tak.
- Dlaczego? Nikogo tu jeszcze nie ma. No właśnie, to może szybki numerek na zapleczu?
- Ty i te twoje żarciki - fuknąłeś, a ja westchnąłem i podrapałem się w głowę.
Szkoda. Mogłoby być fajnie. Ciekawe, co Toru na to. Dałem jeszcze Furiemu autograf, bo zrzędził, że jego koleżanka mnie uwielbia, a nie była na koncercie. Ten chłopak był nadpobudliwy. Zawsze strasznie dużo gadał, ale był pocieszny i wesoły.
- Cześć - powiedział Toru, gdy wpadliśmy do jego gabinetu.
Ten facet też był dziwny. To znaczy, był fajny, inteligentny i tak dalej i naprawdę uważałem, że pasuje do tego miejsca, ale miałem wrażenie, że lubił cię zbyt mocno. Ciekawe, skąd to dziwne uczucie? Po tej akcji z Yuto zrobiłem się nadopiekuńczy i chyba zbyt ostrożny. Nawet po koncercie, gdy rozmawialiśmy z fanami, chwilami odczuwałem niepokój. Bałem się? Nie lubiłem tego. Saki powiedziała, że każdy z nas dostanie ochroniarza. To znaczy, ja, Tulku i Ki-Ki. Irokez był chyba zachwycony, bo mówił, że boi się o Martę. Ki-Ki miał to gdzieś. Miałem wrażenie, że już się poddał. A po tym, jak trafił do szpitala, byłem tego pewien. Chciałem mu jakoś pomóc. Pewnie też potrzebował jakiejś motywacji. Narkotyki straszna rzecz. Nie miał laski ani stałej partnerki, rodzice go nie rozumieli, mieszkał zupełnie sam. Już gdzieś to widziałem. Kot też kiedyś omal się nie stoczył. Na szczęście miał mnie. Cudownego przyjaciela, który zamiast twardych narkotyków podsuwał mu zioło.
- Fajnie, że jesteście - powiedział przystojniak w średnim wieku. - Senjuś, rozmawiałem o tobie z Kaienem.
- Wiedziałem, że coś tu śmierdzi. - Zaśmiałeś się, a ja usiadłem w fotelu Toru.
Wygodny.
- Sam chciałem z tobą o tym porozmawiać, ale ciągle nie miałem czasu. Chodzi o twoje prace - powiedział, bez przerwy patrząc ci w oczy.
- O Jezu - sapnąłeś i zamrugałeś. - Chcesz powiedzieć, że...
- Tak. Chciałbyś zrobić swoją wystawę? - Toru uśmiechnął się, a potem oparł o brzeg stołu.
- Pewnie, że tak - ożywiłeś się. - Kaien, sam chciałem z nim o tym pogadać.
- On był bardziej uparty. - Zaśmiał się, a ja zacząłem się szczerzyć.
- No - powiedziałem krótko.
- Ale... myślałem o tym tylko tak ogólnikowo, nie wiem jeszcze, co mógłbym... - Chyba zacząłeś się denerwować.
Słodkie.
- Omówimy to wszystko, nie martw się - powiedział Toru, a ja wstałem. - Senjuś, to już pewniak. Musimy tylko ustalić datę.
- Ale... przecież nawet ich nie widziałeś.
- Widział - wtrąciłem i znowu się uśmiechnąłem.
- Tak? Ty sprytna bestio. - Zaśmiałeś się i szturchnąłeś mnie w ramię. - Kiedy?
- Jak byłeś na spotkaniu z Kyu czy tam Sayą. Nie pamiętam.
- Aha. Cwaniak.
- Będziesz sławny - powiedziałem, obejmując cię ramieniem.
- Bardzo śmieszne - fuknąłeś, a Toru usiadł w fotelu i uśmiechnął się.
Policzki miałeś już czerwone.
- Dziękuję. - Chyba byłeś wzruszony.
- Dobra, to pogadamy w piątek. Na razie możecie spadać - powiedział Toru.
- Jak to?
- Spotkamy się w nowym roku. - Uśmiechnął się, a ja pociągnąłem cię do drzwi.
- Dzięki, jesteś zajebisty - rzuciłem jeszcze, a Toru tylko się wyszczerzył.
- Wiem.
- Toru, dziękuję! - krzyknąłeś, ale wypchnąłem cię za drzwi.
- No, to będziesz mógł mi podziękować za prezent - powiedziałem i objąłem cię w pasie.
- Kaien, ktoś może nas zobaczyć - zmieszałeś się, ale gdy cię pocałowałem, grzecznie rozchyliłeś usta.
- Tutaj nie, na górze tak - szepnąłem i znowu cię pocałowałem.
- Dziękuję - powiedziałeś i uśmiechnąłeś się czule. - Naprawdę.
- Spoko, zawsze do usług. Trzeba być twardym, nie miękkim. To jak, masz ochotę na szybki numerek? - zamruczałem, ale przerwał nam Furi.
- O, przepraszam - zmieszał się, ale szybko się ogarnął. - Ja nic nie widziałem.
- Nic nie robiliśmy - powiedziałeś, ale złapałem cię za pośladek.
- Właśnie. To tylko drobne czułości. Senju, ile on ma lat? - spytałem, a Furi drgnął.
- Dwadzieścia dwa! - powiedział i spojrzał mi z zaciekawieniem w oczy. - A co?
- Czyli jesteś pełnoletni.
- Oczywiście, że jestem! - Prychnął. - Senju, czy on coś pił? Ćpał?
- Spadaj, gówniarzu. - Zaśmiałem się. - Po prostu młodo wyglądasz.
- Zazdrosny? - Wyszczerzył się, a ja wywróciłem oczami.
- Jak cholera. Gdzie spędzisz Sylwestra?
- Z kolegami, a co?
- Aha. Nic. Miłej zabawy - powiedziałem do niego, a ciebie pociągnąłem do wyjścia.
- Poczekaj! - zawołał, a ja znowu się wyszczerzyłem. - To jakieś podchwytliwe pytanie? Chcesz mi coś zaproponować?
Parsknąłeś śmiechem, a ja spojrzałem Furiemu w oczy.
- Jak chcesz, to wpadnij do nas. Będziemy imprezować w Pralni. Ale uprzedź mnie, OK?
- Niby jak? - Zamrugał.
- Możesz zadzwonić do mnie - powiedziałeś, a potem klepnąłeś mnie w pośladek.
- Impreza z Kaienem, kurde, oczywiście, że wpadnę. - Zaśmiał się i rzucił mi się na szyję. - Dzięki, jestem zaszczycony.
- Spoko. To spadamy.
- Do wieczora! - powiedział i potknął się o własne nogi. - Kurwa mać. To cześć! Pa pa!
- Ale jest walnięty - powiedziałem, gdy wsiedliśmy do samochodu.
- Jest cudowny. Ty też. Nie sądziłem, że to zrobisz. Dziękuję.
- Proszę bardzo.
- Ale ja nie wiem, czy...
- Wiesz. Zorganizujesz genialną wystawę. Pomogę ci - powiedziałem i pocałowałem cię w usta.
Jakiś młody mężczyzna, który przechodził obok, prawie dostał zawału. Patrzył na nas ze zdziwieniem i chyba przerażeniem.
- Co, kurwa, gejów nie widziałeś? - rzuciłem, otwierając okno, a ty zacząłeś rechotać.
- Ty nie jesteś gejem.
- Nieważne. Gapił się, jakby zobaczył UFO. Pewnie gdyby to były dwie laski, to chętnie by popatrzył.
- Hipokryci.
- No. Dobra, to wracamy, bo Pierdziu czeka. Znowu będzie czuć się samotny.
* * * * *
Chlałem się w trupa. Na początku jeszcze kojarzyłem twarze, drinki i muzykę, a potem odpłynąłem. A co tam, Sylwester jest raz w roku. Widziałem tylko, że Kot tańczył z Renem, a Sandra macała Reirę. Ale miałem to gdzieś. Obrazy płynęły, dwoiły się i troiły, a ludzie tańczyli, śmiali się i pili. Nie wiem, co było potem. Nie pamiętam. Wiem tylko, że nie rzygałem. Dziwne. Chyba całowałem Reirę po piersiach. Całe szczęście, że to była prywatna imprezka. Ktoś wymiotował w kiblu, ktoś ćpał. W kącie całowały się jakieś laski. Przerosło mnie to. Osunąłem się na piękną, skórzaną kanapę w osobnym pomieszczeniu i po prostu zasnąłem. Ktoś próbował mnie obudzić, ale udałem, że nie żyję.
Sny miałem kolorowe, głośne i pachnące. Prawie jak wizje po kwasie.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|