Rozdział 1. Poprockowy Bieber, czyli witaj Jasiu w „Świecie według Ludwiczka”
Aleks spojrzał na szczupłego chłopaka i zamrugał, nie wierząc w to co widzi. Niesamowicie wychudzone ciało, grzywka jak u Biebera, nie mówiąc już o tych ciuchach… Fabrycznie sprane spodnie (pewnie z Zary, bo przecież teraz jest modna), skórzana kamizelka prosto z jakiejś sieciówki (haemy albo inne housy), ćwiekowa bransoleta i te tunele. Tylko jedno nasuwało mu się na myśl, kiedy patrzył na tego dzieciaka – o ja kurwa pierdolę.
Zerknął w bok, na Remka, mając nadzieję, że ten zaraz wydrze się na całe gardło, tak jak zawsze to robił, gdy miał coś ważnego do powiedzenia, i ogłosi im, że to co stoi przed nimi to tylko mało śmieszny żart. Ale sekundy mijały. Zegar wiszący na ścianie garażu tykał i tykał, a Aleks żadnego gromkiego „ale z was idioci, bekę kręcę!” nie słyszał.
– No… – mruknął w końcu Adam i podrapał się po swojej łysinie. – To ten…
– Nazywam się Jaś – odezwał się w końcu poprockowy Biber, jak już został ochrzczony w myślach Aleksa. I nagle zrobiło się jeszcze dziwniej… Jaś. Co to, kuźwa, prima aprilis w listopadzie?
– To tylko nam jeszcze Małgosi brakuje – rzucił w końcu sfrustrowany, nie mogąc wytrzymać tej ciszy. – Remek, powiedz nam, że ten twój geniusz dopiero do nas dojdzie – zwrócił się do przyjaciela i posłał mu ostrzegawcze spojrzenie, jasno mówiące, że nie chce usłyszeć innej wersji. Remigiusz w odpowiedzi zaśmiał się jedynie, pokazując wszystkim swoje lekko pożółkłe i krzywe zęby.
– No. To jest mój geniusz. Chodź, Jasiek. Pokaż idiotom jak się gra – powiedział beztroskim tonem, jak zawsze zresztą. Nigdy do niczego nie podchodził poważnie, całe jego życie to była jedna wielka zabawa i czasem mu tego Aleks zazdrościł. Nieposiadanie zmartwień na pewno jest czymś przyjemnym. Remek miał wszystko – bogatych rodziców i zapewnioną przyszłość. Powodziło mu się, jako jedynemu z ich trójki.
– Czekaj, czekaj! – przerwał mu Aleks. – Najpierw krótkie pytania. Ulubiony zespół? – warknął i spojrzał na nowego tak, jakby chciał zabić go wzrokiem. Albo może i chciał, sam do końca nie wiedział, ale z pewnością byłoby lepiej, gdyby poprockowy Bieber padł mu pod nogami trupem lub przynajmniej uciekł z płaczem i już nigdy nie wrócił.
– Nirvana – odpowiedział Jasiek tak piskliwym głosikiem, że Aleks aż nabrał ochoty na walnięcie głową w ścianę. Może być gorzej? – zapytał samego siebie w myślach, ale szybko odpuścił. Naoglądał się za dużo kreskówek za dzieciaka, po takim pytaniu zazwyczaj główny bohater tylko bardziej dostawał po tyłku. Wtedy tuż nad jego głowę w magiczny sposób przypływała chmurka burzowa i zaczynała walić piorunami.
– Nirvana. – Zaśmiał się i pokręcił głową. Wiedział że to usłyszy. Było tylko kilka możliwości: Nirvana, AC/DC, Rolling Stones i Guns’n’Roses. Czyli wszystko to, co najpopularniejsze.
– Wymień mi skład Nirvany – powiedział od razu, będąc przekonanym, że tu młodzika zagnie. Ten jednak uśmiechnął się z zadowoleniem, aż w policzkach powstały mu lekkie dołeczki.
– Z którego roku? – odparował i Aleks na chwilę zapatrzył się na niego głupio. Ocknął się dopiero po kilku sekundach, nie mając zamiaru odpuszczać dzieciakowi. W końcu skoro powiedziało się a, trzeba powiedzieć też be.
– Początki.
– Cobain i Novoselic, kilka miesięcy na perkusji Burckhard, później Dale Crover z zespołu Melvins, dalej Dave Foster. Coś jeszcze chcesz wiedzieć o Nirvanie? – zapytał i na jego buźce pojawił się złośliwy uśmieszek, który ni w ząb nie pasował do jego łagodnych rysów twarzy. Aleks zmarszczył brwi, gdy usłyszał śmiech Remka i kpiące parsknięcie zazwyczaj cichego Adama. Dzieciak wybrnął z jego pułapki... bardzo dobrze wybrnął, cholera.
– Ja wiedzieć nie muszę – prychnął. Nie przepadał za Nirvaną, uważał że jest cała masa innych, znacznie ciekawszych zespołów, ale musiał przyznać, że się Bieber wykuł. Pewnie często już słyszał takie pytanie od ludzi, którzy interesowali się ciężkimi brzmieniami. Tak, tak z pewnością było i Aleks nawet nie chciał myśleć, że ten mały pozer naprawdę słuchał Nirvany z zamiłowania do muzyki, a nie przez to, że wszyscy jarali się latami dziewięćdziesiątymi.
– Okej, okej. – Wtrącił nagle Remek. – Zagrajmy coś – powiedział.
– Red Hot Chili Peppers, She looks to me z płyty Stadium Arcadium, znasz? – Naprawdę nie miał zamiaru odpuszczać Jaśkowi. Chciał mu pokazać jak mało wie o muzyce i że z nim, mistrzem oczywiście, nie ma co się równać.
– Macie nuty? – zapytał i spojrzał na Remka.
– Nuty?! Nuty?! – prychał Aleks, aż czerwieniejąc ze złości. – Nigdy, kurwa, nut na oczy nie widziałem! Nie mów, że grasz z nimi!
– Mam nuty – wtrącił Remek i zgromił Aleksa jasno mówiącym wzrokiem, że lepiej by było, gdyby ten się w końcu przymknął. Ale bynajmniej on nie miał takiego zamiaru. Nie podobał mu się ten Młody, nie chciał wpuścić go do ich zespołu! Znajdą kogoś lepszego albo i nie znajdą, jakoś sobie poradzą, byleby tylko zachować imidż. – I jak chcesz, to mogę ci je pokazać, wreszcie je zobaczysz – prychnął.
Aleks przewrócił oczami i już nic nie powiedział. Zawsze czuł się wyjątkowy przez to, że uczył się grać ze słuchu, a nut do teraz nie potrafił czytać. Uważał że to nadawało jego grze charakteru, wszystkie nieczystości obracał w swoje zalety. Taki miał styl i już, a teraz mu Bieber wyskakuje z nutami.
Adam westchnął ciężko i przeszedł obok Jaśka, po czym usiadł za perkusją. Spojrzał na nich zmęczonym wzrokiem, a oni od razu zrozumieli, że to znak by sięgnęli po swoje gitary, bo ich kumpel nie chce dłużej marnować czasu. Zawsze wolał poświęcić go na spanie, ale i tak wiecznie nie miał na nic siły, a pod oczami już od kilku długich lat malowały mu się mocne cienie. Wyglądał tak, jakby całe życie nie widział łóżka, co oczywiście bardzo mijało się z prawdą, bo połowę dnia to on przesypiał.
– Okej. Jedna, jedyna próba, rozumiesz, Młody? – rzucił Aleks i złapał za swoją gitarę stojącą pod ścianą garażu Remka.
Grali w nim odkąd poszli w trójkę do gimnazjum i postanowili założyć zespół. Do dziś pamiętał pierwszą rozmowę na ten temat, zbieranie pieniędzy na sprzęt i oczywiście radość, gdy okazało się, że ojciec Remigiusza nie potrzebuje garażu. Przez te kilka lat zdążyli zrobić w nim naprawdę świetną salę do nagrań, co oczywiście niemało kosztowało. Ale dla muzyki Aleks był w stanie zrobić wszystko, dosłownie.
Dłuższą chwilę zajęły im przygotowania, sprawdzanie brzmienia gitar, podłączanie ich do pieców… To wszystko było takie męczące, najgorsza część, którą Aleks zawsze robił na odwal się. Wolał szybko przejść do tego, co przyjemniejsze, czyli do gry. Dać się wciągnąć muzyce i na chwilę zapomnieć, że jest Aleksandrem Białeckim i że ma tak bardzo zjebane życie. Ale kto w dzisiejszych czasach nie miał? – powtarzał sobie zawsze. Był twardym, dwudziestoczteroletnim facetem, mocno stąpającym po ziemi. Na wszystko musiał sobie zapracować i tylko moment gry potrafił go odciągnąć od nieprzyjemnych myśli dnia codziennego.
Właśnie dlatego gardził takimi jak Jasiek. Nienawidził ich, bogatych smarkaczy, którzy mieli wszystko. Niby Remek też taki był, ale jednak… Remek to Remek, jego najlepszy przyjaciel. On i Adam wiedzieli o Aleksie wszystko. No… Prawie. Były rzeczy, które wolał przemilczeć. Musiał je przemilczeć, by w ich oczach dalej być tym samym Białeckim (bądź Białasem, ale tego przezwiska nienawidził, było tak cholernie rasistowskie), co w wieku siedemnastu lat zamieszkał sam i zaczął się utrzymywać – nieważne jak, w szczegóły ich nie zagłębiał.
Remek rozpoczął pierwszym akordem i spojrzał na Aleksa, który już był w swoim świecie. Wszedł w odpowiednim miejscu ze swoim basem, aż zamykając oczy. Poruszał się w rytm muzyki i wtedy usłyszał to… Mocny, ciężki głos Jaśka. Przeszywający, wpadający w ucho, sprawiający, że aż dostał przyjemnych dreszczy. Był zupełnie inny od tego piskliwego dźwięku, wydobywającego się z jego gardła podczas rozmowy. Uchylił powieki i zerknął na śpiewającego i jednocześnie grającego chłopaka. Aż uchylił usta, nie wiedząc co ma o tym myśleć. Czuł, że bardzo pomylił się co do niego. Że nie powinien go osądzać.
Wszystkiego jednak się wyparł, kiedy skończyli grać. Prędzej by sobie swój zakolczykowany język odgryzł, niż przeprosił Biebera!
– Kiepsko – powiedział w końcu i prychnął, patrząc na Młodego z góry, a przynajmniej się starał, bo dzieciak był wyższy od niego o kilka centymetrów, co tylko bardziej irytowało Aleksa. Zawsze miał kompleks wzrostu, w końcu mierzył marne metr sześćdziesiąt dziewięć.
– Chyba mówisz o sobie – prychnął Jasiek i uśmiechnął się drwiąco. – Niedociągasz czasem, za bardzo szarpiesz i grasz nieczysto – powiedział wypinając dumnie swą cherlawą pierś, a w garażu momentalnie zapadła cisza. Wzrok każdego powędrował na nowego gitarzystę, a zarazem wokalistę. Remek spoglądał na niego z niedowierzaniem i lekkim przerażeniem, bo wiedział jakie jego słowa będą mieć skutki. Aleksowi nie mówiło się, że gra nieczysto! Spojrzenie Adama było jedynie zaciekawione, ale za to Białeckiego ociekało istną furią.
– Nieczysto? – zapytał na pozór bardzo spokojnie. – Gram nieczysto, tak? – Uśmiechnął się drwiąco i nagle odetchnął, po czym zacmokał z dezaprobatą. – Dziecinko, wiele jeszcze musisz się nauczyć.
– Dziecinko – sparodiował Jasiek i zrobił krok w jego stronę, ściskając w dłoni gryf gitary – mówię tylko to co słyszę.
Niemal słychać było zgrzytnięcie aleksowych zębów. To było jak cios w twarz, a Aleks z pewnością nie da się bić. Zacisnął pięść, modląc się tylko, by nie podejść do młokosa i go nie zdzielić.
– Spokojnie, Alek – odezwał się Remek z uspokajającym uśmiechem, zapewne wiedząc, że jeżeli czegoś nie zrobi, to źle się skończy. Remigiusz miał raczej spokojną naturę, był typem żartownisia, ale nienawidził kłótni, nie to co Aleks, który aż pchał się tam, gdzie było gorąco.
– Aleks – warknął w odpowiedzi. Nienawidził innych zdrobnień. Wszystkich Alków i Olków.
– Może zagramy coś z Offspring, hm? – odezwał się nagle Adam i, jak to miał w swoim zwyczaju, ziewnął szeroko. Był wielkim facetem, żeby nie powiedzieć ogromnym. Mierzył grubo ponad metr dziewięćdziesiąt (prawie dobijał do dwóch!), co przy jego naprawdę rozrośniętych mięśniach wyglądało dosyć przerażająco. Oprócz spania i grania, Adam lubił jeszcze tylko jedno – ćwiczenia. Gdy akurat nie drzemał, wyciskał. Przy nim Aleks wyglądał naprawdę nędznie. Może nie był tak chudy jak Jasiek, ale jego niski wzrost wszystko przekreślał. Ciągle patrzył na Adama z odchyloną głową, już go szyja od tego bolała!
– Zrobiłeś to specjalnie – burknął Białecki tonem nieprzypominającym dorosłej, dwudziestoczteroletniej osoby, a dziecka. W końcu nie od dziś Remek i Adam wiedzieli, że The Offspring był ulubionym zespołem Aleksa już za czasów smarka.
Pamiętał ten dzień, gdy był u babci i w przerwie między bajkami na Cartoon Network czy tam Fox Kids przełączył na MTV (wtedy jeszcze niemieckie). Po raz pierwszy zobaczył teledysk Pretty Fly. Zakochał się od razu. W brzmieniu, imidżu, we wszystkim. Później, gdzieś na rynku, dorwał płytę Americana, oczywiście nieoryginalną, bo kupił ją prawie za grosze, ale niestety nie miał za bardzo na czym jej słuchać. Jego magnetofon odtwarzał tylko kasety, musiał więc zarobić na coś porządniejszego. Chyba przez rok wyprowadzał głupiego kundla sąsiadki, nim wreszcie uzbierał odpowiednią sumę.
Teraz, gdy to wspominał, zawsze się rozczulał. Żaden zespół, choćby nie wiedział jak dobry, nigdy nie będzie dla niego lepszy niż Offspring.
– You’re gonna go far kid – zamruczał pod nosem i spojrzał na Jaśka. – Chyba znasz, co? – A jeżeli nie znasz, to bluźnisz, dodał już w myślach.
– Znam – prychnął i wbił w Aleksa groźny wzrok. Ten nie miał jednak zamiaru ustępować, nie polubił dzieciaka, więc chciał mu pokazać jak bardzo. Przez kilka chwil trwała zażarta walka na spojrzenia, podczas której Białecki odkrył, że jedynym, co wyróżniało Młodego z tłumu (oczywiście oprócz jego pozerskiego stroju prosto z sieciówki), były oczy. Duże, otoczone gęstymi, jasnymi rzęsami. I niebieskie. A Aleks uwielbiał niebieskie oczy, ale to może dlatego, że sam miał małe, szare mysie oczka.
– Zaraz będziesz miał okazję pokazać jak bardzo – prychnął i sprawdził jeszcze raz brzmienie gitary. Uznał, że jest okej (nigdy nie robił tego ze stroikiem, uważał, że to zabija dźwięk), więc spojrzał wyczekująco na Jaśka. Ten przewrócił oczami, Adam wybił pałeczkami rytm i od razu zaczęli. – Za szybko! – warknął Aleks w pewnym momencie. Remek aż przewrócił oczami, a wszystkie instrumenty w kilka chwil zamilkły.
– Aleks… – Rzadko kiedy grali coś z repertuaru Offspring, bo zawsze kończyło się tak samo. Podczas gdy do innych utworów Białecki miał raczej luźne podejście, tak w kawałkach swojego ulubionego zespołu wyłapywał każdy błąd.
– Ty wyszedłeś za szybko z basem – prychnął Jasiek i aż zadarł ten swój piegowaty nos (tak jak kiedyś się Aleksowi piegi podobały, tak teraz stwierdził, że to najgorsze, co może być) jeszcze bardziej. Mały, zadufany smarkacz, pomyślał Białecki, aż gryząc język, żeby nie powiedzieć czegoś, za co Remek go zgani. – Remigiusz dobrze prowadził, jedynym, który tu wszystko psuje, jesteś ty. – Wzruszył ramionami. Tego już było za wiele. Za coś takiego małemu gnojkowi należało się w pysk. I to nie raz. Dwa albo trzy też nie.
– To skończmy na dzisiaj, co? – odezwał się Remek, próbując jakoś załagodzić sytuację. Może i Jasiek był jego kuzynem (niby dalekim, właściwie to Aleks nie do końca wiedział, bo gdy mu Remek o tym mówił, przysypiał), ale Białecki nie miał zamiaru mu takiej zniewagi popuszczać! – Pójdziemy na piwo? Ja stawiam! – I to zadziałało. Jedno, ale jak miłe dla ucha zdanie. „Ja stawiam” tak pięknie brzmiało z ust Remka, że Aleks aż się uśmiechnął. Kiwnął głową, zapominając na chwilę o zarozumiałym wyrostku.
– Mnie tam pasuje – odezwał się ugodowo Adam i wstał. Remigiusz westchnął, ale odstawił swoją gitarę na stojak i popatrzył na nich zbolałym wzrokiem. Prawdopodobnie już przeczuwał, że na jednym piwie to się nie skończy i wyda majątek.
***
W ich mieście nie było zbyt wielu cichych knajp, gdzie można posiedzieć, wypić piwo (tanie, żeby nie wydać przy tym całej swojej wypłaty) i posłuchać sobie dobrej muzyki. Większość pubów upadła, trzymały się jedynie kluby z dyskotekową muzyką, w których aleksowa stopa nawet by nie postała, bo z całego serca brzydził się takich miejsc. Uchował się jednak jeden bar o dumnej nazwie
Chmiel, którego właścicielem był starszy, brodaty harleyowiec. Piwo za pięć złotych, więc cena przystępna, muzyka rockowa albo punkrockowa, dlatego Aleks czuł się tam jak u siebie.
– O dwudziestej trzeciej będę się zbierać – powiedział od razu Remkowi, by nie przeciągali dzisiejszego wypadu w nieskończoność.
– Już? – zdziwił się, kiedy złapał za swoje piwo i ruszyli do stołu. Wnętrze knajpy było bardzo ciemne, rozświetlały je jedynie słabe lampy pod ceglanym sufitem. Panował tu zapach charakterystyczny dla piwnic, bo właśnie się w niej znajdowali, ale to wszystko składało się na naprawdę przyjemny obraz pubu
Chmiel. Miał swój niepowtarzalny klimat, co Aleks cenił.
– No, mam nockę – skłamał od razu, nawet nie mrugnąwszy okiem. To już było dla niego naturalne, łgał w ten sposób od siedemnastego roku życia.
– No trudno – westchnął i usiedli do stołu, przy którym siedział już Adam i Jasiek.
– Nie wiem czy możesz pić piwo – prychnął Aleks i spojrzał na Młodego, który tylko przewrócił oczami i wziął, jakby na złość, naprawdę solidny łyk alkoholu.
– Bawisz się w mamę? – Jasiek uśmiechnął się pod nosem kpiąco, a Aleks znów nabrał ochoty na przyłożenie mu w twarz. Właściwie, to taką ochotę miał przez cały czas, gdy tylko na niego patrzył.
– Dobra, spokój – zarządził Remek, a w tym czasie Adam bez słowa zabrał się za swoje piwo, jako jedyny pozostając milczący i nie biorąc udziału w całej sprzeczce.
– Musicie zmienić nazwę – powiedział bezczelnie Jasiek i Aleksowi się wydało, że jego zadarty nos uniósł się jeszcze bardziej, o ile to w ogóle możliwe, bo i tak już wyglądał jak skocznia narciarska, komentował złośliwie w myślach. –
Dzieci Ludwiczka brzmi beznadziejnie.
– Ej! – Remigiusz aż zmarszczył brwi. – Ty mi tu lepiej nie obrażaj Ludwiczka! – Aż się naburmuszył, jak zwykle zresztą, gdy ktoś mówił coś złego na temat jego ulubionej bajki z dzieciństwa.
– Sam jesteś beznadziejny – odparował Aleks jakże błyskotliwą ripostą. Powinien zacząć spisywać wszystkie swoje teksty, bo naprawdę przeciwnikowi aż odbierały głos, taką furorę robiły! – pomyślał zirytowany, gdy Jasiek posłał mu zdegustowane spojrzenie.
– To nie ja gram nieczysto – odpowiedział i trafił prosto w sedno. Znów w Aleksie zaczęło się wszystko gotować.
– Słuchaj, ty mały, wredny…
– Spokój – mruknął cicho Adam, odzywając się po raz pierwszy w tej kłótni. –
Dzieci Ludwiczka zostaną, czy chcesz czy nie. – Miał mocny, przekonujący ton głosu. Czasem, co zdarzało się oczywiście niezwykle rzadko, jak powiedział coś głośniej, wszyscy dookoła milkli. Aleks już wiele razy mu powtarzał, że powinien spróbować w branży lektorskiej, ale Adam kategorycznie odmawiał. To nie byłoby coś, w czym mógłby się spełnić.
– Dokładnie – poparł go ochoczo Białecki. – Nie zmienimy nazwy.
– Jak chcecie. – Wzruszył ramionami. – Jeżeli damy radę opracować kilka kawałków, to postaram się nam załatwić gdzieś koncert – powiedział, jakby od niechcenia. Aleks zmarszczył brwi, nic z tego nie rozumiejąc.
– Załatwić?
– Tata Jaśka jest dość wpływowy – wyjaśnił Remek i nagle wszystko stało się dla Aleksa jasne. Aż miał ochotę walnąć głową w stół. W jednej chwili zrozumiał, dlaczego Remek przytargał do nich tego zakochanego w sobie smarkacza. Młody miał wtyki.
Aż musiał odetchnąć raz. Drugi. Trzeci.
– Remek. Muszę siku, chodź ze mną – powiedział i wstał, patrząc na przyjaciela nieznoszącym sprzeciwu wzrokiem. Ale Remigiusz nie bardzo zrozumiał.
– Ale… po co? Potrzymać ci? – zdziwił się i aż otworzył szeroko oczy z przerażenia.
– Nie, idioto! – Miał wrażenie, że jego twarz w kolorycie dorównała burakowi, więc cieszył się z ciemności panującej w Chmielu. Remek wiedział doskonale o tym, że Aleks był gejem i nigdy nie miał do niego uprzedzeń, ale na litość boską! W życiu nie chciałby, żeby pomiędzy nimi było coś więcej! Już pomijając fakt, że Remigiusz nie był wojownikiem tęczy, jak to zawsze mówił na homoseksualistów, to, do cholery, był jego przyjacielem! Między nimi panowały braterskie relacje, zrobienie więc czegokolwiek z Remkiem zahaczałoby dla Aleksa o kazirodztwo.
Wyciągnął go z siedzenia siłą, mając ochotę przy okazji zapchać mu usta świeczką jaka stała na stole, bo Remigiusz ciągle mówił coś o tym, że to dziwnie wygląda, jak dwóch facetów idzie do kibla. Wepchnął go do toalety, a jakiś wysoki facet spojrzał na nich zdziwiony i zapiął szybko spodnie, odchodząc od pisuaru.
– Wziąłeś go ze względu na jego ojca? – zapytał szybko, nie chcąc tracić czasu.
– Tak – sapnął Remek. – No i dobrze gra. I ma świetny głos. Pasuje… może nie do nas, ale potrzebowaliśmy kogoś takiego. – Spojrzał na Aleksa tym swoim psim wzrokiem (nienawidził, kiedy Remigiusz patrzył w ten sposób), więc nie pozostało mu nic, tylko odetchnąć i kiwnąć głową. No i zgodzić się.
– Okej – mruknął ugodowo. – Okej, dobra. Dam radę. Wytrzymam. Ale niech załatwi nam coś fajnego.
Remek nagle wyszczerzył się, prezentując mu kawałek swoich dziąseł i krzywe zęby. Jego uśmiech zawsze był niesamowicie szczery. Zresztą, mimika twarzy także, Aleks zawsze wiedział, kiedy coś było nie tak.
– I o to chodzi. Młody nabierze z czasem trochę ogłady i damy radę, hm? – Poklepał go po ramieniu.
– Miejmy nadzieję – burknął mało entuzjastycznie. Jakoś nie wydawało mu się, żeby Jasiek miał się cudownie zmienić.
***
Przeszedł przez portiernię i ruszył schodami na pierwsze piętro, do wind. Nadjechała niemal od razu, cała błyszcząca w środku. Nacisnął więc guzik z numerem dziewięć i kabina się zamknęła, po czym pojechała w górę.
Zawsze czuł się tu głupio, nie pasował do tego miejsca w swoich zdartych trampkach, przetartych, czerwonych spodniach i powycieranej, znoszonej skórze. Wyglądał jak żebrak w pięciogwiazdkowym hotelu i właściwie to porównanie było całkiem adekwatne do rzeczywistości. Nie miał pieniędzy, nie miał też pracy, bo do roboty fizycznej nie nadawał się przez astmę, a na papierkową był zbyt głupi… teoretycznie. Nie skończył liceum i nigdzie go nie chcieli. No i oczywiście nie można zapomnieć też o tym, że skupienie się na czymkolwiek innym niż muzyka nie bardzo mu wychodziło.
Wylądował więc tu. W jednym z najdroższych apartamentowców w mieście, ale nie, nie należał do niego. Nie byłoby go nawet stać na noc w jednym z tych luksusowych mieszkań.
– Muszę w końcu dorobić ci ten klucz – powiedział Krzysiek i wpuścił go do przedpokoju. Przekroczył więc próg i już po chwili znalazł się w bardzo przestronnym, jasnym pomieszczeniu.
– Mówisz to już od miesiąca – upomniał niezbyt radosnym głosem, ściągając swoje trampki, po czym rzucił je niedbale.
– Dałem ci przecież pieniądze na porządne buty! – sapnął Krzysiek, krzywiąc się na widok tego, w czym Aleks chodził. Ale on jedynie wzruszył ramionami, nie miał zamiaru zakładać na stopy niczego innego prócz trampek. Okej, no może zimą wymieniał je na buty w typie wojskowym, bo mając na sobie sam materiał mógłby pozbawić się kończyn przez odmrożenie.
– Lubię je – powiedział wymijająco i ściągnął też kurtkę, zostając w samym czarnym T-shircie. – To co?
Tak właśnie wyglądała mroczna strona egzystencji Aleksandra Białeckiego. Był nią Krzysztof Rudwiński, czterdziestoośmioletni biznesmen, rozwodnik, który właśnie odkrywał swoją drugą młodość. Aleks nienawidził go całym sobą, odpychał go każdy gest Krzyśka, każde słowo, cała jego postać, ale musiał to w sobie zwalczyć. To dzięki niemu miał za co żyć, musiał się przemęczyć. Jak osiągnie w końcu sukces z zespołem (a naprawdę wierzył, że to kiedyś się stanie, tylko kwestia czasu i ciężkiej pracy), odejdzie od niego nawet się nie oglądając.
Teraz jednak musiał udawać. Musiał wymusić sztuczny uśmiech, gdy mężczyzna objął go i zapytał jak mu minął dzień. Skłamał, że nie mógł doczekać się aż do niego przyjdzie, łganie mu prosto w oczy naprawdę opanował już do perfekcji. Potrafił też całkiem nieźle stękać i udawać, że mu się podoba, podczas gdy jedyne o czym marzył, to zwymiotowanie.
Na początku czuł ogromne obrzydzenie do siebie. Teraz stało się to już rutyną. Najważniejsze, że miał tylko Krzyśka i nie musiał latać po innych facetach, bo tego już jego duma by nie zniosła. Ale czterdziestoośmiolatek chciał go na wyłączność, bo panicznie bał się chorób. I to nawet Aleksowi odpowiadało, mógł dać mu tę wyłączność, na razie nie zależało mu na związkach z innymi. Najważniejszy był dla niego zespół.
– Umyję się, co? – zapytał, a Krzysiek kiwnął głową. Miał na jej czubku łysy placek, a po bokach włosy były przerzedzone. Do tego jego postura była dość korpulentna, nie wspominając już o niskim wzroście, nic seksownego, w szczególności dla kogoś, kto tak jak Aleks, nie gustuje w facetach mogących być jego ojcami.
– Jasne, jasne – odpowiedział, nie mogąc oderwać od niego rozpalonego wzroku. Przez cały czas Krzysiek wydawał się Aleksowi dziwnie podniecony, co wcale go nie cieszyło. Wiedział, że noc będzie dość ciężka. Stał długą chwilę pod prysznicem, ale w końcu jednak musiał wyjść z kabiny, nie mógł się przecież myć całą wieczność. A chciałby, naprawdę, chciałby.