Dwadzieścia lat później.
Do sali tronowej wpadł prawie dwudziestoletni chłopak, a za nim jego brat. Obaj mieli rozwichrzone włosy, postury swego ojca i mądre acz pełni figli oczy i taki sam wygląd.
– Wuju Aranelu, mamy do ciebie prośbę – powiedzieli równocześnie.
Aranel, teraz już czterdziestoletni, stateczny mężczyzna, który po śmierci ojca pięć lat temu objął tron wraz z Rivenem, przerwał rozmowę z Terrikiem i odwrócił się do synów Naeli i Dantego.
– Co znów zmalowaliście, chłopcy?
– Twój mąż nam skórę zerwie żywcem – powiedział starszy z bliźniaków Kaer.
– Błagam, wuju powiedz, że byliśmy tu cały czas. – Ariin był lepszy w błaganiu niż brat.
Wkrótce do sali wszedł wzburzony Riven. Peleryna powiewała za nim, gdy szybkim krokiem zbliżył się do siostrzeńców.
– Który pokrył farbą mojego konia? Antar tego nie lubi. – powiedział to tak jakby inne konie to lubiły. Anwar, był już staruszkiem, tak samo jak Zarion i spędzali czas na bieganiu po trawie wśród utworzonych zagród w Risran. Podczas gdy ich miejsce na dalekie przejażdżki zajęły inne konie.
– To on.
– To on.
W sali rozbrzmiał kobiecy śmiech, gdy Naela zobaczyła, jak jej synowie wskazują jeden na drugiego. Obok niej stała śliczna sześcioletnia dziewczynka. Księżniczka urodziła ją późno i otaczała szczególną opieką. Podobnie jak król i królowa Saeros. Co nie znaczy, że Naela nie kochała swych rozbrykanych synów.
– Riven, daj im spokój. Stajenni już myją twe maleństwo – rzekła.
– Ale... – Natychmiast zamilkł gdy jego mąż objął go. Tyle lat minęło, a oni się nadal kochali i byli sobie oddani. Mieszkali w Risran, rządzili i wciąż utrzymywali kontakt z rodziną, która teraz przyjechała w odwiedziny oraz z Asmandem Delrethem i jego bliskimi. Zdarzało się, że spotykali się osobiście i Erki wtedy całymi dniami rozmawiał z Aranelem. Wiele wspominali, ale najczęściej opowiadali o tym co jest teraz.
– Nie ma żadnego „ale”. Wczoraj pomalowali Nainę i byłem spokojny. – Naina była jego klaczą i już planował z mężem, że chcą mieć źrebaki od niej i Antara.
– Byłeś? W nocy psioczyłeś i powiedziałeś, że znajdziesz jakieś miejsce, aby ich w spokoju podtopić.
Chłopcy słysząc to cofnęli się.
– Ale my już nie będziemy, przysięgamy tylko nas nie utopcie. – Mieli w sobie tyle młodzieńczej energii, żyli bez trosk i zachowywali się jak dzieci.
– Przemyślimy to. – Riven starał się nie uśmiechać, tylko wyglądać poważnie. – A teraz zmykajcie. Tylko trzymać się z dala od farby.
– Dobrze, wuju. – Bliźniaki wybiegli z sali.
– Wierzysz, że będą grzeczni? – zapytał szeptem Aranel.
– Może w przyszłym życiu.
– Niech się wyszaleją, zanim zaczną poważne życie – wtrącił Terrik. Miał upięte wysoko włosy już przyprószone białymi. Nie był już młodym mężczyzną, ale nadal miał swój urok. Urok, któremu ciągle ulegał Galdor stojący razem z Dantem po drugiej stronie sali. Terrik musiał powiedzieć, że jego życie w ciągu tych dwudziestu wiosen płynęło spokojną wodą. Czasami zdarzały się silne nurty i chwile rozpaczy, gdy Yavetil umierał w czasie choroby, która zaatakowała jego płuca, ale mężczyzna przeżył i nadal mogli być razem. Zresztą wszyscy tutaj mieli niejeden raz pod górkę, lecz przetrwali.
– Zanim obejmą rządy – dodał Aranel. Bycie królem nie było łatwe. Ale starał się, aby jego ułomność w niczym nie przeszkadzała, a Riven bardzo mu w tym pomagał. A ojciec przygotował do tego. Gdy zamieszkali razem z Rivenem w Risran, dużo czasu spędzał z ojcem, wybaczył mu, lecz do tego to była ciężka droga. Nie mogli nadrobić dzieciństwa Aranela, ale zbliżyli się do siebie w jeo dorosłym życiu. Dlatego teraz, gdy ojciec już odszedł niczego nie żałował.
– Oni królami? Za tysiąc lat. – Riven ucałował męża w skroń. Nie oddałby tego mężczyzny nikomu. – Myślę żyć wiecznie.
– Nasza miłość będzie wiecznie żyć, staruszku.
– Aranelu, mężu mój nazywasz mnie starym?
– Czterdzieści sześć wiosen to nie mało.
Riven pochylił się do jego ucha.
– W nocy pokażę ci, że wystarczająco mało. – Znajomy rumieniec wpełzną na policzki mężczyzny. Aranel nigdy się tego nie wyzbył, a ich intymne małżeńskie pożycie układało się wyśmienicie. Aczkolwiek nie to było najważniejsze. Najważniejsze było to co ich łączyło uczuciowo. Wielka i nieograniczona miłość. Więź tak silna, że nawet największe wichry jej nie rozerwały.
***
Erkiran cudem uratował wazon pełen kwiatów, gdy jego bratanek przebiegł koło stolika i potrącił go. Eria był cudownym malcem, ale nie mógł usiedzieć na miejscu. Jego siostry Rochia i Laria były grzeczniejsze, ale one miały dopiero cztery i pięć wiosen.
– Kal, twój ośmioletni syn stłukłby ukochany wazon twej żony – powiedział wchodząc do komnaty brata i siadając pomiędzy swymi partnerami. Spojrzał na Leteno, który ściął włosy i był sklepikarzem. Jego ojciec pomagał mu w tym lecz był już starszym mężczyzną i wolał spędzać czas z wnukami, bo tak traktował dzieci Kaleriana. A Asmand? Wiek był już obecny na jego twarzy w postaci, jeszcze nielicznych zmarszczek, ale był.
– Co tak na mnie patrzysz? – zapytał Asmand odrywając się od obserwacji biegającej Rochii.
– Kocham cię.
– A mnie? – Leto oparł brodę na jego ramieniu i dmuchnął mu gorącym powietrzem w ucho.
– No, nie wiem. Czasem się zachowujesz jakbyś miał znów wiele wiosen wstecz. As, mogę kochać dzieciaka? – Leteno nieraz się zachowywał jakby miał cały czas te dwadzieścia lat mniej.
– Tego z zielonymi włosiskami? Możesz. Bo ja też go kocham.
– A to w porządku. – Złapał ich za ręce i pocałował.
Kal, przyglądał się trójce mężczyzn z którymi spędził wiele lat. Teraz mieszkał ze swoją rodziną w osobnym domu, ale po sąsiedzku. Jego dzieci wychowywali wszyscy z rodziny i uczyli, co w życiu jest ważne. On sam miał piękną żonę, którą kochał od kiedy miał dziesięć wiosen i wspaniałe dzieci w tym czwarte w drodze. Czasami jak przez mglę widział jeszcze stary dom, dzielnicę. Pamiętał porwanie, strach i ratunek. Zamrugał szybko powiekami, by odgonić łzy wzruszenia. Gdyby nie Asmand wtedy, być może nie siedział by tu z nimi. Obok nie biegały by dzieci.
– Dobrze, że jesteście – powiedział. I niech będą jak najdłużej. Zawsze.