Rozdział 3
Obudził się i zazgrzytał zębami. Zdecydowanie noc była za krótka, a on nie miał ochoty rozpoczynać dzisiejszego dnia. Musiał zacząć podrywać ten posąg. Przewrócił się na lewy bok, na prawy i znów na poprzedni. W końcu westchnął ciężko i wstał. Leżenie w łóżku w niczym mu nie pomoże. Niczego nie ułatwi. Przeciągnął się. Może by tak udał chorego? Nie, to nie przejdzie. Dostał swoją szansę i ją wykorzysta. O ile po tym całym pocałunku będzie jeszcze tu pracował. Jeżeli do niego dojdzie. Plan, potrzebował konkretnego planu. Ale najpierw wybada grunt.
W piżamie przeszedł do kuchni. Otworzył lodówkę w srebrnym kolorze. Wczoraj, dzięki mamie, zapełnił ją po brzegi. Na półkach stały sałatki, zapiekanka i inne pyszności zapakowane w próżniowe opakowania. Nawet kawałek ciasta dostał.
Zrobił sobie z niego śniadanie. Ta, zdrowo się odżywiał. Popił wszystko sokiem i poszedł się wykąpać. Powinien zrobić jakieś wrażenie na Harnerze? Zapachem, ubiorem? Już widział, jak mężczyzna pada mu do stóp i... Prędzej go przeklnie.
Po kąpieli umył zęby, ogolił się i rozczesał włosy. Kudełki związał frotką kilka centymetrów nad karkiem, chociaż Agnes sugerowała, aby zostawił je rozpuszczone z nadzieją, że James weźmie go za dziewczynę i sam pocałuje. Ta kobieta czasami go osłabiała. Ukochana i jedyna dobra kuzynka. Miał większą rodzinę, ale gdy inni dowiedzieli się o jego orientacji, postanowili zerwać z nim kontakty.
Ubrał się w czarne, obcisłe jeansy, szarobiałą koszulkę z krótkim rękawem. Na to nałożył czarną koszulę z długim rękawem i zostawił ją rozpiętą. Było jeszcze ciepło, więc nie potrzebował nic więcej. Pozbierał potrzebne w pracy rzeczy i z duszą na ramieniu podążył na przystanek, błagając w duchu, żeby tylko autobus się nie spóźnił. W sumie nie byłoby to takie złe. Oddaliłby od siebie czas spędzony wyłącznie z Harnerem. Nie, nie bał się go. Po prostu nie lubił. Jeszcze Agnes go wrobiła i nie będzie jej. Popatrzył błagalnie w niebo, jakby prosił wszystkie świętości o ratunek. Niestety, a może i stety, autobus przyjechał punktualnie.
Cody, też punktualnie, był w agencji. Przynajmniej nie dane mu będzie wysłuchiwać kazania na temat, jak to nie wolno spóźniać się na spotkanie z szefem. Chciałby wiedzieć, czy Harner w domu też jest takim absolutnym władcą.
Przywitał się z innymi, z ulgą stwierdzając, że Madsona nie ma w biurze. Dopiero po chwili przypomniał sobie, że mężczyzna miał ważne spotkanie ze stałym klientem.
– Cody, wyglądasz zajebiście – pochwaliła go Claudia. Kobieta miała biurko tuż obok niego i Agnes. – Gdzie ta znoszona koszulka i sprane spodnie ze sztruksu?
– Skoro mam uwieść szefa, nie będę wyglądał jak niechluj.
– Pewnie, że nie. – Zapatrzyła się na niego. – Dlaczego jesteś gejem? – Westchnęła ciężko, podpierając dłonią brodę.
– Matka natura mnie takim stworzyła? – Wiedział, że Claudia by się nim chętnie zainteresowała, gdyby był heteroseksualny. – Idę do gniazda bazyliszka.
– Powodzenia. W projekcie oczywiście – szepnęła, chichocząc.
– Oczywiście. – Puścił jej oczko.
Punkt dziewiąta zapukał do gabinetu szefa.
– Wejść. – Usłyszał.
Przełknął ślinę. Cholera, jakoś dziwnie to wszystko odczuwał. Nie bał się tego faceta, ale ciężko mu było tam wejść. To wszystko przez ten zakład. Miał się szeroko uśmiechnąć czy zachować się, jak zawsze? A może zalotnie zamrugać powiekami? Zanim wybrał jedno z wyjść, drzwi otworzyły się za pomocą dłoni bazyliszka... ups, szefa.
– To pan. Czeka pan na specjalne zaproszenie? – James podniósł jedną z brwi. – Czas jest cenny. – Wrócił do prostokątnego stołu, na którym rozłożone były plany projektów reklam.
– Zamyśliłem się. – Zamknął drzwi.
– Mam nadzieję, że tym, co będziemy tu robić. Liczę, że dziś omówimy strategię, cały projekt i poprawimy co nieco. – Przyglądał się paru rysunkom, nie zwracając uwagi na Adisona.
– Zmienić? Sądziłem, że podoba się panu to, co stworzyłem z Agnes. Nie zamierzam nic zmieniać. To popsułoby całą koncepcję. – Podszedł do niego lekko zdenerwowany. Będzie bronił swego projektu. Nie to, żeby nie potrafił przyjąć pomocy i rad, ale nie pozwoli na duże zmiany.
– Owszem. Miałem na myśli zmianę czcionki, przesunięcie kilku cieni i poprawę drobnych mankamentów. Zaczynajmy. Nie mam całego dnia. – Zmierzył młodszego mężczyznę wzrokiem.
Cody wzdrygnął się, kiedy piwne oczy spotkały się z jego. One zawsze przyciągały jak magnes. Być może dlatego nigdy nie potrafił odwrócić od niego wzroku. Inni uciekali oczami na ściany, sufity, a on patrzył bez zażenowania.
– Nie przypominam sobie, bym kazał panu stać jak słup i nic nie robić – warknął James.
– Bo pana zdaniem człowiek z miejsca ma wiedzieć, co robić i o co panu chodzi? – W głosie pojawiła się nuta wyzwania. Nadal mierzyli się wzrokiem.
– Szanuję ludzi, których nie trzeba trzymać za rękę i prowadzić jak dziecko. Pana natomiast mam popchnąć do działania? Jak coś trzeba zrobić, to się to robi. Jest pan dorosłym facetem czy nic nie rozumiejącym gówniarzem?
Tego było już za wiele. Nie da się obrażać.
– Przyszedłem tu pracować, a nie zabawiać się z lodowatym soplem w słowne gierki. Jeżeli nie ma pan nic mądrego do powiedzenia, tylko woli mnie obrażać, to nie mam co tu robić. Kiedy się pan uspokoi, to może popracujemy.
– Ja tu pracuję do rana. Gdyby pan, panie Adison, był na tyle spostrzegawczy, to by pan to zobaczył. Ale odkąd pan tu jest, ani razu nie rzucił okiem na to, co zaproponowałem. – Wskazał ręką na rysunki Cody'ego.
– Nie powiedział pan, że już coś zrobił. – Nachylił się nad stołem i przyjrzał się swoim rysunkom oraz napisom obok nich. Zmarszczył brwi. – Czy pan proponuje, żebym zmienił to dlatego, że tak panu pasuje czy też to się lepiej spodoba? Uważam, że postać lepiej wygląda w takich kolorach.
James westchnął. Stanął obok mężczyzny i też się pochylił nad rysunkiem. Wyciągnął rękę i zaczął tłumaczyć, o co mu chodzi, pokazując kolejne etapy, jakie można wprowadzić.
Cody zaczął rozumieć, dlaczego zmiana niektórych kolorów i czcionki będzie na plus. Poza tym cały czas myślał, jak wykorzystać ten moment, że stoją tak blisko siebie. Nagle wpadło mu coś do głowy. Pochylił się bardziej, tak, że zetknęli się ramionami.
– Tu można by przesunąć ten obiekt w prawo. – Wyciągnął rękę i niby to przypadkiem dotknął dłoni Harnera. Ta była gorąca. Ostatni jego facet miał ręce zimne. Ale uczucie ciepła nie trwało długo, bo James zabrał rękę, jakby go ogień poparzył i odsunął się.
– Nie ma potrzeby tego przesuwać. To byłyby już zmiany, których nawet ja nie chcę. – Podrapał się po tej dłoni. Czuł w niej jakieś mrowienie. – Trzeba popracować nad czcionką i... – Przerwał, ponieważ zadzwoniła jego prywatna komórka. Podszedł do biurka i odebrał.
Cody, starając się nie słuchać, powrócił do projektu. Faktycznie drobne mankamenty, na które zwrócił uwagę Harner, da się usunąć i będzie dobrze.
– Ale ja teraz nie mam czasu. – Usłyszał Cody. Zerknął na szefa. Mężczyzna był podenerwowany. James słuchał dłuższą chwilę dzwoniącej osoby. – Tak, mnie też przykro, że to tak wypadło. I z powodu pani mamy. Coś wymyślę. Może pani jeszcze zostać godzinę? Dziękuję. Do widzenia.
James zauważył, że mężczyzna na niego patrzy. Co miał teraz zrobić? Nie miał ważnych spotkań, a to, co robili, było ważne. Niemniej dzieciaki są najważniejsze.
– Coś się stało? – zapytał Cody.
– Niech pan zbiera to wszystko i zapakuje do teczki – wypalił James.
– Dlaczego?
– Zmieniamy miejsce pracy. – Nie chciał tego, ale musiał to zrobić. Inaczej Adison nie będzie miał czasu wprowadzić zmian. Szlag, nie mieszał życia osobistego z zawodowym. Nie miał jednak innego wyjścia.
– Gdzie jedziemy?
Harner nie odpowiedział, zbyt zdenerwowany. Sam zaczął pakować swoje rzeczy. Cody poszedł w jego ślady.
Po kilku minutach wyszli z gabinetu. Harner jeszcze przekazał obowiązki najstarszemu stażem pracownikowi i opuścili biurowiec.
– Może mi pan powiedzieć, gdzie jedziemy? – zabrał głos Cody, siedząc już w wygodnym fotelu czarnego Jeepa Grand Cherokee. Nigdy nie będzie go stać na takie auto.
– Do mnie do domu. – Prowadził pewnie samochód, ale bardziej niż zwykle zaciskał ręce na kierownicy. Lubił zachować prywatność dla siebie, a teraz ten facet pozna jego rodzeństwo i nie tylko. Ważniejsza od tego była chęć zdobycia nowego kontraktu.
– Do pana. Dlaczego?
– Za dużo pan pyta. Będziemy na miejscu, to się pan dowie.
Adison umilkł, patrząc na co rusz zmieniające się krajobrazy. Za oknem pojawiały się ulice, których nie znał. Nie miał powodu bywać w takich miejscach pełnych willi, basenów i innych dziwadeł świadczących o bogactwie często zdobytym w nieuczciwy sposób lub żerując na swoich pracownikach.
I jakież było jego zdziwienie, gdy zamiast spodziewanej willi, otoczonej ogrodami, zajechali przed zwykły, wprawdzie ogromny, dom wymurowany z czerwonej cegły. Dach budynku był ciemno-szary i ułożony pod różnymi kątami, zależnie, co pokrywał. Duże, prostokątne okna, balkon wiszący na pierwszym i drugim piętrze, rośliny wspinające się po nich i małe świetliki na strychu potrafiły go oczarować. No dobra, to nie był zwykły dom, ale rezydencja. Za nic jednak nie przypominała bezdusznego budynku. Tu czuło się spokój. Ogród też był. Rosły w nim różnej wielkości drzewa, krzewy, a nawet kwiaty. Pomiędzy nimi wisiały dwie huśtawki. Obok była obudowana piaskownica. Słyszał, że szef miał o wiele młodsze od siebie rodzeństwo.
– Długo się pan będzie gapił na otoczenie?
Cody nawet nie zauważył, kiedy opuścił auto i stanął pośrodku placu pokrytego betonem. Kopnął go zaszczyt poznania miejsca zamieszkania bazyliszka. A i może większa szansa na zbliżenie się do mężczyzny.
– Pięknie tu – powiedział Adison.
– Dziękuję. Proszę za mną.
Cody nienawidził tak oficjalnego traktowania. Zawsze go to irytowało w Harnerze.
– Czy pan nie potrafiłby zachować się bardziej po ludzku? – spytał, idąc za mężczyzną.
– To znaczy? – Otworzył drzwi i wpuścił do holu Adisona. Sam wszedł za nim i zamknął wejście.
– Z mniejszym dystansem. Nie tak formalnie, jak dotychczas.
James spojrzał na niego chłodno.
– Uzgodnijmy jedno. Pan jest pracownikiem, ja szefem. Nie jestem osobą, która zaprzyjaźnia się ze swoimi pracownikami. Niezależnie, kim są. To niszczy dobrą współpracę i spada jej wydajność. Przyjaciel-szef osłabia swoich pracowników.
– Moim zdaniem poprawia ją. – Powiódł wzrokiem po holu. Podobało mu się i tutaj. Nic by nie zmienił.
– Rozsiądziemy się w moim gabinecie na piętrze. To trochę potrwa. – Zdjął marynarkę. Pod nią miał koszulę na krótki rękaw. Odsłaniał on silne, lekko owłosione przedramiona. – Zaprowadzę tam pana, a sam pójdę się przebrać.
– Panie Harner? – Z pomieszczenia obok wyszła młoda kobieta. Z tego, co Cody zauważył, była to kuchnia.
– Chloe, jedź zajmij się mamą. Choroba nie wybiera. Ja zostanę.
– Dziękuję. Proszę wybaczyć, ale to tak nagle nastąpiło. Jutro przyślę koleżankę. Zna ją pan.
– Dobrze. Tylko niech będzie na siódmą.
– Na pewno będzie. Jest jeszcze jedna sprawa. Nie zdążyłam zrobić obiadu.
– Poradzę sobie.
– I jeszcze z przedszkola Sarah trzeba...
– Chloe, niech pani jedzie do mamy.
Cody przysłuchiwał się całej rozmowie. Niewiele z niej rozumiał, ale mógł od razu przyznać, że zupełnie inne relacje łączyły Harnera z tą kobietą od tych w agencji.
Po kilku minutach znalazł się w przestronnym, ale zarazem bardzo przytulnym gabinecie. Pomimo brązowych mebli, które pochłaniały światło, dzięki dużym otworom okiennym i kremowym ścianom, było jasno. Tym bardziej, że słońce zaglądało przez otwarte okno. Wyjrzał przez nie. Za domem rozciągał się trawnik, pośrodku którego stała altana i, jak się spodziewał, był basen. Wszystko od sąsiadów było odgrodzone wysokim murem, który wyłaniał się zza rozłożystych drzew.
Nie wiedzieć czemu, szkoda mu się zrobiło tego, że jest tu pierwszy i ostatni raz.
– Sądziłem, że przygotuje pan materiały do pracy.
Cody odwrócił się i powstrzymał szczękę przed opadnięciem w dół. Mężczyzna miał na sobie granatowe, dobrze podkreślające jego wąskie biodra, i nie tylko biodra, spodnie jeansowe, lekko wycierane na całej linii prostej nogawki. Koszulka polo w kolorze o ton jaśniejszym od spodni nie miała zapiętych guzików, dzięki czemu wystawała spod niej opalona skóra. Nigdy go takim nie widział. Miał ochotę, żeby Harner się odwrócił i pokazał, jak materiał opina jego pośladki.
– Sądził pan, że urodziłem się w garniturze? – James podniósł prawy kącik ust, jakby kpiąc z drugiego mężczyzny.
– Nie, tylko wygląda pan inaczej. – Przesunął po nim jeszcze raz wzrokiem.
– Wracajmy do pracy. – Jakoś nie spodobało mu się, jak Adison patrzy na niego. Czasami zapominał, że ten był gejem.
***
Po dwóch godzinach pracy Cody musiał przyznać, że Harner był doskonały w swoim fachu. Pokazał mu wszystko to, czego on nie widział. Doprowadzali projekt do porządku. Jutro zajmie się wszystkimi poprawkami i będzie idealnie. A potem tylko czekać na prezentację i werdykt Beauty Cosmetics.
James postawił przed nim szklankę coli i usiadł obok Cody'ego na kanapie po raz pierwszy, tłumacząc pozostałe niedociągnięcia i co by wypadało zmienić. Na szczęście, jak powiedział, to tylko naprawa drobnych usterek, a nie zmiana projektu na swój i Adison się już nie rzucał. Wychylając się, by narysować dodatkowy cień na budynku, dotknął udem uda Cody'ego, nawet nie zdając sobie z tego sprawy, był tak pochłonięty pracą. Pracą, która była jego pasją.
Natomiast Cody nie przeszedł obojętnie przez ten przypadek. Ciepło drugiego ciała posłało prąd w dół kręgosłupa. W głowie mu zawirowało. Zaczął oceniać profil mężczyzny, przestając go słuchać. Harner był nieziemsko przystojny. Jego włosy błyszczały teraz w świetle słońca, jakie go dosięgło. Zarost na twarzy, który miał może ze dwa dni sprawiał, że nagle nabrał ochoty, by poczuć, jak drapie go po policzku. Miał nadzieję, że kiedy doprowadzi do pocałunku, to mężczyzna nie ogoli się na gładko, jak często to robił. Oblizał usta i próbował na powrót skupić się na tym, co mówi James. Nie było to łatwe. Co się z nim działo? Nigdy nie zwracał na niego uwagi, wiedząc, że Harner jest niedostępny. Poza tym nienawidził tego faceta całym sercem. Być może to za mocne słowo, po prostu go nie lubił. Denerwował go i tyle. Ale wizja, że ma go pocałować i musi to zrobić jak najszybciej, zaczynała działać w sposób, jakiego się jeszcze rano nie spodziewał. Co więcej, jeszcze pięć minut temu tak było.
Działając pod wpływem chwili przysunął się jeszcze bliżej, tak, że mogli stykać się dodatkowo ramionami i nachylił się w stronę mężczyzny. Wciągnął w nozdrza zapach wody kolońskiej. Nie znał jej nazwy, ale musiała być cholernie droga. Mniejsza z tym. Poczuł bergamotę, cytrynę, lawendę, pomarańczę i te wszystkie nuty sprawiły, że jego członek drgnął. Nie mógł na to pozwolić. Zapadłby się pod ziemię, gdyby mężczyzna zobaczył jego stan, albo prędzej dostałby kopniaka i wyleciał na zbity pysk.
To Harner, ten Harner, którego nienawidzimy, wmawiał sobie. Zamknął oczy.
James dopiero teraz zorientował się, jak są blisko siebie, kiedy przeniósł wzrok na Adisona. Ten miał zamknięte oczy i... rumieńce na policzkach? Co znów wyprawia ten typek, który doprowadzał go nie raz do pasji tymi swoimi gadkami i tym wojowniczym, nieustępliwym wzrokiem?
– Ma pan gorączkę, czy tak na pana działa mój głos? – zawarczał.
Cody ocknął się. Znów to samo. Ich oczy zderzyły się ze sobą. Przełknął ślinę. Miał mu powiedzieć, że starał się uspokoić, bo nagle zaczął na niego działać? Sam był w szoku. A po takich słowach już na sto procent widział siebie za drzwiami tego domu.
– Po raz pierwszy odebrało panu głos, panie Adison? Widzę, że tak. Muszę wyjść na kilka minut. Zostanie pan sam i mam nadzieję, że popracuje nad tym, o czym mówiliśmy. – Wstał.
– Wychodzi pan gdzieś?
– Tak. Nie mam czasu gotować, a jak wróci moje rodzeństwo, muszą coś zjeść. Niedaleko jest doskonała włoska restauracja. Będę za dziesięć minut.
Cody odprowadził go wzrokiem, a potem odetchnął z ulgą na tę daną mu chwilę samotności. Ukrył twarz w dłoniach. Co on najlepszego zrobił? Zapomniał, że na nim podniecenie widać jak na dłoni? Zawsze wtedy, wbrew niemu, policzki stawały się czerwone, oczy błyszczały, jakby miał gorączkę. Całe szczęście, krew nie miała czasu odpłynąć w inne miejsce. Nad tym zdołał zapanować.
I co miał dalej robić? Ma go uwieść. Tylko jak? Jak ma zbliżyć się do faceta, mówiąc do niego ciągle na per pan? Powinien powiedzieć mu o zakładzie i będzie łatwiej. Może wybłaga u niego ten pocałunek. Przecież mężczyzna chce mieć ten projekt, więc powinien się zgodzić. Tylko mały, udawany pocałunek na środku głównego pokoju w agencji. To nic wielkiego, prawda? Lepiej, żeby nie brał Harnera z zaskoczenia, bo wtedy przegra zakład. Ten go odepchnie i jeszcze podbije mu oczy przy wszystkich. W najlepszym wypadku. Harry nie musi wiedzieć, że nie uwiódł Jamesa.
– Co mam robić? – Zdenerwowanie pokazało się w jego trzęsących dłoniach. Odłożył kredkę i podniósł się z sofy. Przeszedł przez pokój wolnym krokiem. Wzrastało w nim napięcie tak silne, że oddech mu przyspieszył. Zrobiło mu się gorąco. Zdjął koszulę, rzucając ją na fotel, zostając w samej koszulce. – Co mam robić? – Znów opadł na kanapę i odchylił głowę na oparcie.
***
James zapakował do samochodu pojemnik z pięcioma obiadami. Kupił też dla Adisona. Nie chciał, żeby mężczyzna oskarżał go później o to, że umierał z głodu. Już miał wsiąść do auta, kiedy rozdzwonił się jego telefon. Spojrzał na wyświetlacz i skrzywił się. Odebrał.
– Halo.
– Cześć, misiu. – Marisa zapiszczała w głośniku.
– Hej, pysiu. Co tam?
– Zaniedbujesz mnie, kochanie. Spotkajmy się dzisiaj.
– Pracuję. Jutro możemy się spotkać na obiedzie.
– O tak, z rozkoszą. Możemy cały dzień spędzić razem w sobotę. Co ty na to?
– Ten dzień spędzam z dziećmi. Jak chcesz, to możesz przyjechać i dotrzymać nam towarzystwa. – Żałował, że nie widzi jej miny. Propozycja, którą wystosował, miała swoje drugie dno. Koniecznie musiał przyjrzeć się temu, jak ona traktuje jego rodzeństwo. Nie ożeni się z kobietą, która ich nie zaakceptuje. Od dawna powtarzał sobie, że będzie z tą osobą, jaką zaakceptują dzieci i na odwrót.
– Eee... Doskonały pomysł. Poznam ich lepiej.
– To jesteśmy umówieni, Mariso. Co do jutra, to zadzwonię jeszcze.
– Papa, misiu.
Nacisnął czerwony przycisk z satysfakcją. Jakoś wnerwiło go to jej piszczenie. Wsiadł do samochodu.
W domu wypakował wszystko i zostawił w kuchni. Podgrzeje to o odpowiedniej porze. Wszedł na piętro i skierował się do swego gabinetu. Drzwi były otwarte tak, jak je zostawił. Zastał swego pracownika ponownie z zamkniętymi oczami z głową na oparciu mebla. Oparł się o framugę ramieniem.
– Sądziłem, że pan pracuje, a nie śpi. – Miał ochotę się roześmiać, gdy Adison podskoczył i wlepił w niego zły wzrok.
– Nie śpię, panie Harner. Myślę. – Ten facet znów go wkurza. Ta ironia w jego głosie zawsze będzie go doprowadzać do szału.
– O czym to?
– Musimy porozmawiać – powiedział poważnie i wstał. Obszedł stół, stając pośrodku pokoju. I znów to cholerne podniesienie brwi u Harnera. – Nie spodoba się to panu.
– Już mi się nie podoba. – Stanął w pobliżu mężczyzny. – W ogóle gra mi pan na nerwach od początku.
– Nadal nie zapomniał pan tej „Żylety”?
– Raczej tego, jak oceniłeś mnie tylko ze słyszenia. – Znów przeszedł na „ty”.
– I była to prawda. Jesteś ostry. – Specjalnie nie powiedział „pan”.
Harner zmrużył oczy.
– Nie kazałem panu mówić mi na per ty. Lepiej niech pan powie, o co chodzi. – Wsunął ręce w kieszenie.
– O zakład z Harrym Madsonem. Założyłem się, że jak czegoś nie zrobię, to mam zrezygnować z projektu.
– Tego projektu? – syknął. Doszły go słuchy, że Adison jest nieodpowiedzialny i przyjmuje głupie zakłady Madsona.
– Tak.
– Co za głupota! Niech pan zrobi, co ma zrobić i już! Albo wycofać się z zakładu! – Spiorunował mężczyznę wzrokiem.
– W tym sęk, że wycofać się nie mogę, bo przegram. A zrobienie tego, co mam zrobić, nie jest łatwe. – I tu Cody przechodził do tej trudniejszej części. – Musi mieć pan w tym swój udział.
Nie wierzył w to, co usłyszał. Ten wnerwiający facet wciągnął go w coś? Dał mu szansę ze względu na projekt. Znosi go teraz w swoim domu, a on go wrobił w jakiś zakład?! Co za infantylne zagrania ma Adison!
– Przesłyszałem się czy powiedział pan właśnie: „Musi mieć pan w tym swój udział”? – wycedził. Czy uduszenie za coś takiego jest karalne?
– Dobrze pan usłyszał. – Nerwy coraz bardziej go opanowywały, ale jak zaczął, to skończy. – Tak więc, właśnie, tego tam. – Podrapał się po głowie. – Miało to inaczej wyglądać. Miałem nic nie mówić, ale z drugiej strony nie zostało powiedziane, abym tego nie robił. No, i...
– Powie pan, o co chodzi czy będziemy bawić się w kotka i myszkę?!
Nie podobał się Cody'emu ten syk z ust Harnera.
– Muszę zrobić, my musimy... A zresztą, co mi tam, pokażę ci, co musimy zrobić. – Z sercem w gardle i pełen strachu podszedł do mężczyzny. Złapał go jedną ręką za szyję, a drugą objął w pasie z taką szybkością, że Harner nie zdołał nic zrobić, i wpił mu się w usta z pełną determinacją. Widział, jak oczy mężczyzny rozszerzają się w szoku. Czuł tężejące mięśnie. I miał zamiar tylko pokazać mu, co ma zrobić, ale jak był tak blisko niego, nie miał ochoty się odsunąć. Przywarł swoim ciałem do drugiego ciała. Miękkie usta Jamesa doskonale wpasowały się w jego. Przycisnął je mocniej, wsysając dolną wargę i liżąc ją.
Zamęt w głowie miał tak duży, że nie potrafił do końca zrozumieć, co się dzieje, kiedy usta Adisona dotknęły jego, a teraz łapczywie wpijają się, jakby chciały wyssać z niego wszystko. Kiedy do jego mózgu dotarło, co się tak naprawdę dzieje, złapał mężczyznę za ramiona i próbował go odepchnąć. Jak na złość ten szczupły facet był silny i jeszcze przylepił się do niego jak rzep. To, co robił, było obrzydliwe.
Cody zamroczony tym, co robił i tym, jak to na niego działało, na siłę wsunął język do wilgotnych ust mężczyzny. Uderzył w niego smak Jamesa, a nogi się pod nim ugięły. Tak dawno nie był blisko mężczyzny. A jeszcze takiego to nigdy nie miał. Ciało reagowało ochoczo na to, co się działo. Członek też obudził się ze swojego snu i krew do niego nabiegała w tempie tak silnym, że ponownie zakręciło mu się w głowie. Badał językiem podniebienie Jamesa, nie zwracając uwagi na to, co robi lub czego nie robi całowany mężczyzna.
Nie chciał tego, nie zgadzał się na to, by całował go mężczyzna. By wpychał mu do ust swój ohydny jęzor! Nie! Nie! I jeszcze raz zdecydowane nie! W dodatku poczuł coś twardego na swoim udzie. To przeważyło szalę. Ten atak doprowadził go do furii. Odepchnął z całej siły, jaką zebrał w sobie, Adisona. Miał ochotę pluć lub wyparzyć sobie usta.
Dopiero, kiedy upadł na podłogę i uderzył skronią o stół, obudził się z tej swoistej hipnozy. Złapał się za głowę i skierował ciągle zamglony wzrok na rozjuszonego mężczyznę. No, to już po nim.
– Wypierdalaj z mojego domu i firmy, napalony pedale! – Cody poczuł ukłucie bólu na to słowo. W szkole za często je słyszał w stosunku do siebie. – Co ty sobie wyobrażałeś?! Jak śmiałeś mnie tknąć?! – krzyczał James.
– Pokazałem, co mam zrobić. – Wstał i zachwiał się. Spojrzał na swoją dłoń, którą przykładał do skroni. Na szczęście nie było krwi. – Założyłem się, że cię uwiodę! I pocałuję na oczach wszystkich i ty oddasz pocałunek z pasją.
– Jesteś pierdolnięty! Grasz moim życiem?! Zapomnij o zakładzie! Jeszcze raz mnie dotkniesz, choćby palcem, to będzie po tobie! A teraz wypieprzaj stąd! – Wskazał mu palcem drzwi. Był tak wściekły, że z trudem nad sobą panował. Jak ten nie wyjdzie, to wybije mu wszystkie zęby.
Cody spuścił wzrok. Po raz pierwszy się poddał przy tym mężczyźnie. Minął go i wyszedł z gabinetu bez słowa. Za sobą usłyszał warczenie i trzaśnięcie drzwi. Był smutny, zły, ale dobrze zrobił, mówiąc mu o tym. No dobra, pokazując. Gdyby zadziałał w biurze, Harner ośmieszyłby go przed innymi. Mógł się założyć, że byłoby o wiele gorzej. Nawet nie rozglądając się po domu, dotarł do wyjścia. Czekał go dłuższy spacer, zanim znajdzie jakiś przystanek autobusowy. Jak dotrze do mieszkania, będzie użalał się nad swoją nieprzeciętną głupotą i zapadnie się pod ziemię na zawsze.