ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Mój chłopak Śmierć 9 |
Była właśnie ciepła sobotnia noc. Kostek miał wolne, które postanowił spędzić na imprezie u pewnej znajomej Śmierci. Niestety Bazyli nie znał jej osobiście, poza tym, biorąc pod uwagę, że miała to być impreza urodzinowa, więc pewnie i wódka będzie ci lała strumieniami, chłopak stwierdził, że nie ma sensu by szedł na nią z Kostkiem. Kiepsko by się tam czuł. Stanęło więc na tym, że Kostek poszedł imprezować, a Bazyli wraz z Adamem i Mikołajem siedzieli na balkonie i zajadając ciasteczka i popijając je sokiem (Adam i Mikołaj) oraz mlekiem (Bazyli), obserwowali nocne niebo. Wymyślali przy tym różne zabawy, jak na przykład: „połącz gwiazdy tak by powstała twarz, samochód, choinka, itd.’. Albo „Ta gwiazda nazywa się „ciemna dupa diabła w głębokim kraterze”, albo „aniołeczku, zrób mi pranie, bo mi syry capią”” I wiele innych zabaw, przy których było mnóstwo śmiechu. Nagle Bazyli powiedział:
- Patrzcie, spadająca gwiazda. Pomyślcie szybko życzenie.
Chochliki zamknęły oczy i przez chwilę siedziały nieruchomo. A kiedy otworzyły oczy…
- Nie wydaje wam się czasem, że ta gwiazda cały czas robi się coraz większa? – zapytał niepewnie Adam.
Pozostali popatrzyli niepewnie w stronę nieba.
- Ja mam wrażenie, że ona się do nas przybliża… - bąknął Mikołaj niepewnie.
- Wy chyba macie rację – mruknął Bazyli wpatrując się w rosnące z zawrotną prędkością światło. Niestety nie zdążył dodać nic więcej, bo nagle światło stało się tak ogromne i intensywne, że oślepiło ich wszystkich. Chwilę potem poczuli mocne uderzenie. Kiedy odzyskali zdolność widzenia, z zaskoczeniem stwierdzili, że na balkonie leży nieprzytomny mężczyzna z dwiema krwawymi ranami na plecach.
- Eeeee – odezwał się mało inteligentnie Adam. – Co on tu robi?
- Opala się – sarknął Mikołaj podlatując bliżej. – No chyba widzisz, że leży nieprzytomny.
Adam już chciał coś powiedzieć, lecz uprzedził go Bazyli stwierdzając:
- Co by tu nie robił i jak się tu nie znalazł, musimy mu najpierw pomóc, bo inaczej się wykrwawi na śmierć. Zaniosę go do trzeciego pokoju, a wy lećcie po apteczkę. Całe szczęście, że ostatnio ją uzupełniłem. Jakbym przeczuwał, ze wkrótce będzie potrzebna.
Trochę się zasapał, bo mężczyzna okazał się wyjątkowo ciężki, ale jakoś udało mu się przeciągnąć go do trzeciego, nigdy nie używanego, chociaż w pełni umeblowanego pokoju, gdzie czekały już oba chochliki z wiklinowym koszykiem, który robił za apteczkę. Przy ochoczej pomocy obu chochlików ściągnął z nieprzytomnego koszulę.
- Co za bestia mu to zrobiła? – zapytał pobielałymi ustami, kiedy zobaczył rany na plecach mężczyzny, które był tak głębokie, że oprócz żywego mięsa widać było też kości.
- Ja wiem – wyszeptał Mikołaj.
Bazyli i Adam spojrzeli w jego stronę. Cherubinek siedział pobladły, a w jego oczach widać było łzy.
- Widziałem już kiedyś takie rany – wyszeptał. – Jemu wyrwano skrzydła. – Po twarzy Mikołaja pociekły łzy. Nie zwracając na nie uwagi, położył rączkę na głowie mężczyzny i czule pogłaskał go po włosach.
- Ale dlaczego? – spytał zszokowany Adam i pogłaskał się troskliwie po swoich błoniastych skrzydełkach. – Dlaczego ktoś zrobił mu coś tak okrutnego?
- Niebo nie jest tak wspaniale jak ludzie myślą – odparł smutno Mikołaj, wciąż głaszcząc rannego po głowie. – Czasami nawet jest okrutniejsze niż piekło. Mają mnóstwo zasad, nakazów i zakazów. Ich nieprzestrzeganie jest surowo karane, czasami niewspółmiernie do winy.
- Ale za co karają wyrywając skrzydła? – spytał Bazyli. – Przecież to tak jakby pozbawili go jego anielskiego atrybutu. Jakby chcieli go wykluczyć ze swoich szeregów…
- Bo właśnie o to im chodziło – wyszeptał Bazyli, a z oczu pociekły mu łzy. – Jest jedno, niewybaczalne wykroczenie za które karzą w ten sposób: zadawanie się z wrogiem, czyli piekłem.
- Ale przecież Piekło i Niebo współpracują ze sobą – powiedział Adam.
- Owszem, ale na ściśle określonych warunkach i konkretnych płaszczyznach. I to tak minimalnie, jak to tylko konieczne, by utrzymać porządek i równowagę w zaświatach. Rany po wyrwanych skrzydłach są bardziej bolesne niż cokolwiek, bo nie tylko zostawiają ślad na ciele, ale też na duszy. I nie mogą ich wyleczyć zwykłe ludzkie opatrunki – dodał, widząc jak Bazyli próbuje zatamować krwawienie. – Tylko lekarz z zaświatów może uleczyć ciało. Jednak spustoszenia w duszy nawet nasi psycholodzy nie naprawią.
- Lepsze to niż nic. Tylko jak my go przetransportujemy do lekarza? Jest za ciężki, ledwo go do pokoju przyciągnąłem.
- Ja polecę i przyprowadzę jakiegoś! – wykrzyknął Adam i zanim pozostali zdążyli zareagować, otworzył przejście do zaświatów.
Bazyli przez cały czas próbował zatamować krwawienie, jednak już mu się kończyły bandaże i gaza, a Mikołaj, wciąż płacząc, głaskał anioła go głowie. Nagle ukazało się przejście do zaświatów i w pokoju pojawił się Adam z mumią.
- Niestety nie było nikogo lepszego – mruknął diablik.
- Ah he huje hahen? – zapytała mumia.
- Że co? – zdumiał się Mikołaj.
- Pyta jak się czuje pacjent – odparł Bazyli nie przerywając zajęcia.
- Ty go rozumiesz? – zdumiał się Adam.
- No tak, a wy nie? – zdziwił się chłopak.
- No chyba widać, ze jest ledwo żywy – warknął Mikołaj, łypiąc groźnie na lekarza. – A jak jeszcze dłużej będziesz tak stał, to jak nic zejdzie z tego świata.
Mumia bez słowa podeszła do anioła i bezceremonialnie odsunęła Bazylego. Chłopak na szczęście nie oponował.
- Ohehuje hohy. Hohohej. Huho – wymruczał lekarz, na co chochliki popatrzyły uważnie na Bazylego.
- Dużo gorącej wody.
Maluchy bez słowa wyleciały z pokoju i za chwilę można było słyszeć z kuchni rumor. Bazyli tylko westchnął i poszedł tam, czując, że bez niego się nie obejdzie. I słusznie przewidział. Mali pocztowcy siedzieli na podłodze, wśród różnych misek i rozcierali bolące kończyny.. Obaj wyglądali tak żałośnie, że Bazyli roześmiał się odruchowo. Wziął duża plastikową miskę i nalał do niej dużo wrzątku. Zaniósł ją do pokoju, a za nim poleciały oba chochliki.
- Ho! – Prychnął lekarz.
- Że co? – mruknął Mikołaj.
- Ho! Ho! – powtórzyła mumia wypychając wszystkich z pokoju.
- Mógł powiedzieć, że mamy wyjść – burknął Mikołaj, kiedy już stali pod zamkniętymi drzwiami.
- No przecież powiedział – stwierdził Adam i naśladując głos mumii zaczął machać rączkami, odganiając Mikołaja: - Ho! Ho! Hoooooo!
Bazyli i cherubinek roześmieli się widząc minę jaką przy tym robił Adam. Jednak szybko spoważnieli.
- Uratuje go? – spytał cicho Mikołaj.
- Nie mam pojęcia – westchnął Bazyli.
Czekali pod drzwiami nerwowo przez dobre pół godziny. Aż w końcu się otworzyły i mumia-lekarz wyszedł.
- I jak, będzie żył? - zapytał Mikołaj.
- He hahomo. Hohiłem ho hogłem.
Chchliki popatrzyły na Bazylego.
- Nie wiadomo. Lekarz zrobił co mógł. – Na potwierdzenie mumia pokiwała głową, tak intensywnie, że aż jeden z bandaży odwinął się i opadł na ramię. Lekarz szybko poprawił swój opatrunek, po czym podał Bazylemu jakieś słoiki i torebkę z dużą ilością bandaży, coś przy okazji tłumacząc po swojemu. Na koniec otworzył drzwi w zaświaty i odszedł.
Chochliki wleciały do pokoju.
- Czy on musiał go aż tak obandażować? – mruknął Adam widząc na łóżku drugą mumię.
- Widocznie musiał – odparł Bazyli.
- A co powiedział na koniec? – zainteresował się Mikołaj.
- Dał maść i bandaże, żeby co pięć godzin zmieniać mu opatrunki. Jakby coś się działo, mamy go niezwłocznie wezwać. Jeśli nie umrze w ciągu dwudziestu czterech godzin, to jest szansa, że będzie żył.
Mikołaj usiadł na poduszce i pogładził nieprzytomnego anioła po twarzy.
- Nigdy nie lubiłem innych aniołów – powiedział cicho. – Zawsze się ze mnie śmiali, że jestem taki mały i niewiele osób potrafi mnie zrozumieć. Nieraz życzyłem im najgorszego, w myślach wymyślałem tortury jakie by były dla nich najlepsze, jednak nigdy nikomu nie życzyłem wyrwania skrzydeł. Jak bardzo okrutnym trzeba być żeby kazać coś takiego zrobić?
Bazyli nie wiedział co odpowiedzieć, więc wziął się za sprzątanie bałaganu pozostawionego przez lekarza. Za to Adam bez słowa podleciał do Mikołaja i objął go, przytulając mocno.
Bazyli czuł, że lepiej będzie jak zostawi teraz chochliki w spokoju. Wiedział, że w razie konieczności, gdyby z ich niecodziennym gościem coś się działo, dadzą mu znać.
Nie działo się nic aż do rana, kiedy to do domu wrócił, wciąż jeszcze pijany Kostek.
- Mamy gościa. Dość niecodziennego – zaczął Bazyli, lecz Kostek przerwał mu, całując go w policzek.
- Wybacz kochanie, ale jestem tak przesiąknięty wódą, że myślę teraz tylko o jednym: spać.
- No to idź się połóż, porozmawiamy później
Kostek bez słowa poczłapał do sypialni. Ledwo rzucił się na łóżko, a już spał. Bazyli westchnął ciężko i rozebrał swojego chłopaka. Kiedy już się z nim uporał, chochliki przypomniały mu o konieczności zmiany opatrunków anioła. Kiedy z trudem odwinęli bandaże, doleciał ich straszny smród.
- Czemu on tak śmierdzi? – jęknął Adam zatykając nos – Czyżby już się rozkładał?
- To nie on – odparł Bazyli odkręcając jeden ze słoików – to te maści.
Chochliki nie mogąc wytrzymać smrodu poleciały mocować się z oknem. Kiedy im się w końcu udało je otworzyć, odetchnęły parę razy pełną piersią, zanim wróciły do Bazylego. Szybko jednak cofnęły się do okna, gdy zobaczyły jak wyglądają opatrunki i rany anioła. Czuły, że jeszcze trochę a zwrócą wczorajszą kolację. Kiedy końcu wróciły do Bazylego, ten zbierał zużyte bandaże.
- Będzie trzeba je wyprać, bo przy takiej ilości ran, na długo nam nie starczy tego co dał lekarz – mruknął i poszedł do łazienki, a za nim Mikołaj.
- I co z nim? – zapytał niepewnie cherubinek.
- Jeszcze żyje, chociaż ledwo i w ogóle nie reaguje na to, co się z nim robi. Momentami musiałem szarpnąć bandaż by go oderwać, a on nawet nie drgnął. Może to i lepiej – mruknął zamyślony. – Jeszcze by nam wrzaskiem ściągnął na głowę sąsiadów, a tak może najgorsze minie zanim się ocknie i oszczędzi mu to bólu.
- Mam nadzieję, że wyjdzie z tego – wyszeptał Mikołaj.
- Ja też. Na razie nie pozostaje nam nic innego jak czekać. Rany nie wyglądają tak źle, mam nawet wrażenie, że jakby trochę się zagoiły. Ale może mi się tylko wydaje… Na razie musimy czekać.
Mikołaj tylko westchnął ciężko i poleciał do pokoju w którym leżał ich niecodzienny pacjent. Przez cały dzień nie wychodził z pokoju, siedząc na poduszce i głaszcząc anioła po głowie. Nawet ciasteczek nie chciał jeść, co martwiło Bazylego, który dobrze wiedział, że ciasteczka były dla cherubinka jak narkotyk, nie mógł normalnie pracować, jeśli nie zjadł przynajmniej jednego dziennie.
W końcu nadszedł wieczór i Kostek w końcu obudził się.
- Wytrzeźwiałeś całkiem? – zainteresował się Bazyli, gdy jego chłopak wychodził odświeżony z łazienki.
- Oczywiście. Wiesz, że wystarczy mi odpowiednia ilość snu i prysznic, bym był jak nowy.
- Nieźle zabalowaliście, skoro ta „odpowiednia ilość snu” to aż cały dzień.
- No wiesz… - Konstanty był dziwnie zakłopotany – jakoś tak wyszło… Morek przyniósł dodatkową wódkę i jakoś tak impreza wymknęła się spod kontroli.
- Mam nadzieję, że oprócz nadmiernego picia byłeś grzeczny?
- Co chcesz przez to powiedzieć? – popatrzył podejrzliwie na chłopaka.
- Dobrze wiesz – mruknął Bazyli przybliżając się. Przesunął powoli palcem po wciąż mokrej piersi Kostka.
- O co ty mnie posądzasz… - zaczął Śmierć z pretensją, lecz nie dokończył czując, jak robi mu się coraz bardziej gorąco od bazylowego palca, błądzącego po coraz większej powierzchni jego ciała i coraz bliżej jego krocza. – Um…
Bazyli przybliżył się jeszcze bardziej, tak, że stykali się biodrami, a ich usta dzielił zaledwie centymetr
- To jak, byłeś grzeczny? – wyszeptał Bazyli muskając ustami usta Konstantego. Jego ręka powędrowała pod ręcznik zamotany wokół bioder Śmierci, wędrują powoli po udzie aż do pośladka. Konstanty nerwowo przełknął ślinę, czując jak robi mu się coraz bardziej gorąco między nogami. Odruchowo złapał Bazylego w pasie, przyciągając go jeszcze bardziej do siebie i próbując złapać te kuszące go usta.
- Byłeś? – powtórzył pytanie Bazyli, uciekając z ustami, gdy Kostek próbował je gonić, jednocześnie podsycając jeszcze bardziej jego pożądanie muskając nimi usta kochanka.
- Yhym – mruknął Kostek niecierpliwie, wciąż usiłując pocałować właściwie swojego chłopaka.
- To świetnie – powiedział Bazyli normalnym głosem i uśmiechając się odsunął się od Kostka. – W takim razie możesz iść już do roboty. – Po czym poszedł do kuchni, zostawiając kompletnie osłupiałego kochanka.
- Ej, to nieuczciwe! – wykrzyknął Konstanty, kiedy w końcu się odblokował. – Zostawiasz mnie w takim stanie?!
- To zemsta za to, że się schlałeś! – odkrzyknął Bazyli z kuchni.
Kostek tylko sapnął gniewnie i poszedł szykować się do pracy.
- A gdzie ta druga mała cholera? – zainteresował się, gdy zobaczył tylko diablika.
Adam coś zaświergotał.
- Nie za dobrze się czuje – przetłumaczył Bazyli. – Woli dzisiaj zostać w domu. Do jutra powinno mu przejść.
- Aha – mruknął Kostek i uważając temat za zakończony nasunął kaptur na głowę i wyszedł z mieszkania. A Bazyli odetchnął z ulgą. Cicho otworzył drzwi do trzeciego pokoju. Mikołaj leżał obok wciąż nieprzytomnego anioła, przytulając się do niego, jakby chciał mu oddać część swojego zdrowia. Bazyli widząc ogromny ból na jego małej twarzyczce, nie miał serca przypominać mu o obowiązkach. Zresztą Adam powiedział, że obaj dostarczają takie same wersje raportu, więc nic się nie stanie jeśli Adam sam go spisze, a potem tylko wydrukuje w dwóch kopiach i dostarczy do odpowiedniej osoby. Kochał Mikołaja jak nigdy dotąd nikogo. Niestety nigdy nie spotkało go nic takiego i nie wiedział jak pomóc ukochanemu, postanowił więc chociaż odciążyć go z obowiązków, by mógł skupić się na tym co dla niego było teraz najważniejsze. A potem pomyśli nad tym jak mu poprawić humor.
Tej nocy Konstanty miał tylko jednego klienta, więc wrócił po półgodzinie.
- Już jestem! – wykrzyknął zmieniając ubranie na domowe.
Bazyli wyszedł z trzeciego pokoju.
– A coś ty tam robił? – zainteresował się Kostek.
- Próbowałem ci wczoraj powiedzieć, że mamy gościa. Dość specyficznego. Położyłem go w tym pokoju.
- Położyłeś? Aż taki zmachany był? – zażartował Kostek.
- To raczej coś innego. Zresztą sam się przekonaj.
Śmierć wszedł do pokoju.
- Czemu on wygląda jak mumia?
- Lekarz tak go obandażował. To anioł, któremu wyrwano skrzydła.
- To nie jest anioł.
- Jak nie? Spadł z nieba prosto na nasz balkon.
- Już nie jest aniołem. Gdy pozbawili go skrzydeł stał się człowiekiem. Widzę jego nić życia, ledwo widoczna ale jednak jest. Anioły i demony nie mają nici. A skoro ten ją ma, znaczy, że nie jest już aniołem. Proste.
- Czekaj – zaniepokoił się Bazyli – skoro widzisz jego nić, to znaczy, że musisz go zabrać?
- Nie – pokręcił przecząco głową. – Gdybym miał go zabrać, widziałbym zegar odliczający czas jaki mu został. A ja go nie widzę. To znaczy, że nie zabiorę go, przynajmniej nie w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin. Teoretycznie zegar pokazuje maksymalnie dwadzieścia cztery godziny, ale zwykle jest to mniej niż dwanaście. Może będę go musiał zabrać, jednak jak na razie jeszcze nie.
Adam coś zaszwargotał.
- Co on powiedział? – zainteresował się Kostek.
- Że w takim razie musimy zadbać byś wcale go nie zabrał – usłużnie przetłumaczył Bazyli, na co jego chłopak w zdziwieniu uniósł brew.
- A od kiedy to diablik przejmuje się upadłym aniołem?
Adam nie odpowiedział, tylko prychnął zdenerwowany, dumnie uniósł głowę i wyleciał obrażony z pokoju.
- A on co znowu?
- A bo ja wiem? – Bazyli wzruszył ramionami. – Ale jak się dowiedział, że mu wyrwano skrzydła, to się strasznie przejął.
Nie minęła chwila jak Adam wrócił do pokoju. Pokazał Konstantemu język i usiadł obok Mikołaja. Objął go i zaczął pocieszać.
- Zostawmy ich teraz – wyszeptał Bazyli i wyciągnął swojego chłopaka z pokoju. – Anioł wciąż leży nieprzytomny i nie możemy dla niego nic zrobić, tylko czekać aż wydobrzeje albo umrze. Chochliki nie maja innych obowiązków, więc jeśli chcą, niech przy nim siedzą.
- A czym my się zajmiemy? – mruknął kusząco Kostek, obejmując Bazylego w pasie i przyciągając do siebie.
- Wybacz, ale nie mam nastroju – chłopak uśmiechnął się przepraszająco. – Ta sprawa z tym aniołem też mnie nieco zdenerwowała. Martwię się o niego.
- Moje kochanie – Kostek uśmiechnął się czule i pocałował Bazylego w skroń. – Doskonale cię rozumiem. Opiekuj się nim, przyjemności mogą poczekać.
Kostek poszedł przed snem obejrzeć jakiś film, a Bazyli zajrzał jeszcze do rannego. Adam, który wciąż pocieszał Mikołaja, zapewnił, że będzie czuwał przez całą noc, więc jakby coś się działo to obudzi ich. Uspokojony w ten sposób Bazyli poszedł spać. Jednak nie dane mu było wyspać się tej nocy. Gdzieś tak koło trzeciej nad ranem obudził go dziwny ucisk na klatce piersiowej i coś bijące go po twarzy. Z trudem otworzył oczy i zobaczył siedzącego na nim wyraźnie podnieconego Mikołaja i bijącego go rączkami po twarzy.
- Wstawaj! Wstawaj!
- Dobra, dobra, już nie śpię – mruknął ziewając potężnie.
- Anioł otworzył oczy! – wykrzyknął cherubinek.
Bazyli poderwał się momentalnie obudzony, że aż Mikołaj spadł na łóżko i przekoziołkował dwa razy. Chłopak szybko narzucił na siebie szlafrok i pobiegł do trzeciego pokoju. Adam siedział na poduszce i głaskał po ręce jęczącego z bólu anioła, szepcząc coś po swojemu. Kiedy Bazyli wszedł, spojrzał na niego bezradnie.
- Leć po doktora – zadysponował chłopak. Adam szybko kiwnął główką i otworzył przejście do zaświatów.
Bazyli pochylił się nad aniołem.
- Wytrzymaj jeszcze trochę, zaraz przyjdzie lekarz.
Też nie wiedział co ma robić. Mumia nie powiedziała co ma robić na wypadek jakby ranny się ocknął., jakby sądziła, że on nie przeżyje. Przejście do zaświatów otworzyło się i pojawił się Adam z potężnie ziewającą mumią. Lekarz bez słowa zabrał się za badanie wciąż jęczącego z bólu pacjenta, a gdy skończył, dał mu do wypicia jakiś wywar i jęki ustały, chociaż anioł wciąż był przytomny.
- Hohe hahać hahehowi hah hehe hohało. Hy hohle na hyhe hohy – Mumia dał Bazylemu jakąś ciemną buteleczkę. – i hahej hehac hahaze. Hohino byh hohe.
Bazyli pokiwał twierdząco głową. Mumia pozbierała swoje lekarskie narzędzia i wróciła w zaświaty.
- Co on powiedział? – zapytał zaniepokojony Mikołaj.
- Że powinno być dobrze. Mamy dalej zmieniać opatrunki, a jak bardzo go będzie bolało, to dawać to coś do picia. Trzy krople na łyżkę wody.
- Ja będę dawał! – wykrzyknął Mikołaj.
Bazyli pochylił się tak, by leżący na brzuchu anioł mógł widzieć jego twarz.
- Jestem Bazyli, a ty?
Anioł przez chwilę patrzył na niego, jakby zastanawiał się nad sensem usłyszanych słów, po czym odparł cicho i powoli:
- Daniel.
- A więc, Daniel, boli cię coś?
- Nie.
- Może coś chcesz? Pić, jeść?
- Pić.
Zanim Bazyli się wyprostował, Mikołaj już leciał do kuchni.
- Daj, ja to zrobię – powiedział Bazyli, kiedy Mikołaj próbował napoić chorego. – Ty jesteś za mały, nie dasz rady.
Cherubinek wprawdzie oddał szklankę, jednak uważnie obserwował każdy ruch Bazylego, gotów pośpieszyć z pomocą, gdyby na twarzy anioła pojawił się choćby grymas bólu. Na szczęście nic takiego się nie stało, ranny z trudem napił się wody, po czym opadł na poduszkę, czym wystraszył Mikołaja. Cherubinek poderwał się w powietrze i zaczął przerażony panikować.
- Lekarza! Szybko! On umiera!
Już otworzył przejście do zaświatów, lecz nie zdążył z niego skorzystać, złapany przez Bazylego.
- Uspokój się! Wszystko w porządku. On tylko zasnął.
Mikołaj popatrzył nieufnie na chłopaka.
- Na pewno?
- Na pewno, więc uspokój się. Myślę, że nic mu już nie grozi. Ale jeśli chcesz, to możesz dalej przy nim czuwać.
Mikołaj przez chwilę patrzył na Bazylego, jakby przetrawiał to, co właśnie usłyszał, w końcu pokiwał twierdząco główką i usiadł na poduszce, uważnie obserwując rannego. Bazyli jeszcze przyniósł mu soku z jabłek i ciasteczek, na wypadek jakby zgłodniał w nocy i wrócił do łóżka.
- A ty gdzie się włóczysz? – mruknął sennie Kostek, przytulając się do Bazylego. – Zimno mi bez ciebie.
- Wybacz, kochanie – odparł szeptem i pocałował delikatnie kochanka w czoło – anioł odzyskał przytomność i trzeba było wezwać lekarza.
- Aha – mruknął Śmierć i spał dalej.
Bazyli uśmiechnął się z rozczuleniem, jeszcze raz pocałował Konstantego i zamknął oczy. Aż do rana nic nie przerywało mu snu.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|