- Przemo, rany, ale ty jesteś blond! - zaśmiała się Justine, rzucając na ziemię swoją sportową torbę i otwierając szeroko ramiona, żeby go uściskać. - Normalnie, kurka, nordyk. Kto by przypuszczał...
Przemek poklepał ją po plecach swoją wielką ręką, mruknął coś pod nosem, spuścił głowę.
- Coś się stało? - spytała w końcu, patrząc na niego z niedowierzaniem. Dlaczego niby miał być smutny po dwutygodniowych wakacjach z przystojnym Włochem? To było podejrzane. Przemek nie odpowiedział, pociągnął tylko nosem, wyglądając teraz jak wielki, zagubiony chłopiec. - Zostawił cię?
- Nie mógł zostawić, bo nie byliśmy razem – powiedział w końcu, gapiąc się melancholijnie na podłogę.
- Mhm. Czyli wystawił za drzwi, tak?
- Nie. To ja sam... wyjechałem.
***
- Jak to się mogło stać, do cholery? Przecież to facet twoich marzeń. Nie mogło ci się trafić lepiej – zagadała, kiedy siedli już w pokoju. Justine miała silne uczucie deja vu, że znowu oboje chodzą do liceum i dopiero się poznają, zaliczają pierwsze wspólne imprezy i pierwszych wspólnych facetów. Poźniej dopiero dotarło do niej, że jest jednak zupełnie homo.
- Facet moich marzeń jest zadufanym w sobie kretynem. Tyle mogę na ten temat powiedzieć – prychnął, uwalając się na tapczanie całym ciałem. Łóżko ostrzegawczo skrzypnęło. - Myślał, że może mnie kupić. Że wystarczy trochę ładnych rzeczy, i nie będę... Jak to się mówi? Widział poza nim świata. Wytknął mi, że to co mam tutaj, jest gorsze. Nie ma szacunku dla mojego życia, dla tego, co chcę robić.
Justine zaśmiała się gorzko, obierając małą, zasuszoną mandarynkę leżącą na biurku od czasu wjazdu Przemka. Sok pryskał na prawo i lewo, cieknąc przy okazji po palcach. Zapach cytrusów wywołał w jego żołądku nieprzyjemny skurcz.
- Wiesz, kurczę... Muszę ci pogratulować. W życiu bym nie przypuściła, że będziesz mówić takie mądre rzeczy, Przemo. Wiesz, o szacunku i tak dalej. Zawsze byłam przekonana, że kiedy trafisz na takiego sponsora – gwiazdora, czmychniesz za nim i tyle cię będą widzieli. A tu proszę. Zmieniam o tobie zdanie, Przemo. Nie jesteś już tylko dorosły, ale kuźwa, chyba i dojrzały.
- On jest takim sponsorem – gwiazdorem... Ale jakbym miał wybierać drugi raz między brakiem szacunku... Jakiejś podstawowej akceptacji... A tym wszystkim, co od niego dostawałem materialnie... Wiesz, Justine, wybrałbym tak samo. Mdli mnie jak sobie przypominam... Że ja powinienem być mu wdzięczny, że wyciągnął mnie z bagna, że nie mam prawa mieć o nic pretensji.
Justine łatwo mogła wyobrazić sobie kompleks faceta, który poluje na lekko styraną już dragami i alkoholem drag qeen o bardzo jednoznacznej reputacji, żeby uzależnić ją od siebie i zyskać wieczny podziw, zyskać kogoś, kto zrobi dla niego wszystko, kto będzie się przed nim płaszczyć i żyć w wiecznym poczuciu winy, na kim można będzie wyżywać swoje frustracje i złość. Cieszyła się, że Przemek uciekł od tego, nim zaczęło się jeszcze na dobre. Nie powiedziała jednak swoich myśli na głos.
- Może szkoda trochę, że nie próbowaliście się jakoś... dotrzeć. Że nie próbowałeś mu wytłumaczyć, co jest dla ciebie ważne. Kurczę, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, a on nie wyglądał na jakiegoś młota, żeby nie zrozumieć jak się do niego mówi. Rany, Przemek... Może jednak nie wszystko stracone?
- Czuję... takie zniechęcenie, jak o tym myślę... że wiesz, to na razie niemożliwe. Nie wiem, czy potem będzie możliwe. Czy będę miał ochotę pchać się w coś takiego. Wiesz, nie raz słyszałem już, że jestem śmieciem i nie mam żadnej, kurwa, wartości. Nie raz słyszałem to od matki. Ale nikt z nich nie robił nigdy do tego takiego wstępu. Takiej, pierdolonej laurki. I to jest chyba najgorsze.
***
Jakie to wszystko wydawało mu się biedne teraz, kiedy miał porównanie z obfitością śródziemnomorskiej natury, z gorącym latem i radosną atmosferą rodzinnego domu Roberto. Tutaj czekał go tylko rozpalony na białości beton, asfalt lepiący się do butów, śmieci wylewające się z przepełnionych śmietników, życie na tanich półproduktach i szukanie pracy „na wczoraj”. Do drogerii nie miał co wracać po swoim gwałtownym odejściu, i siedział teraz z ogłoszeniakiem na ławce na nadodrzańskim bulwarze, próbując wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu.
Facet na sąsiedniej ławce patrzył w dal i co chwilę notował coś w kajecie. Pewnie poeta, pomyślał Przemek, również próbując dostrzec, co tak interesującego i inspirującego jest w zwisających smętnie, wierzbowych witkach. Ławkę dalej wiodło się codzienne życie małżeńskie okolicznej żulii. Jeszcze dalej dwie przeciętnej urody dziewczyny piły z plastikowych kubków kawę i wyciągały przed siebie bose, blade stopy.
Wszystko było mdłe, nijakie, beznadziejne. Poważnie zaczął wątpić, czy powrót był dobrym rozwiązaniem. Czy zostanie z Roberto nie podniosłoby standardu jego życia o co najmniej kilka poziomów, pomimo nieprzyjemnego czasem traktowania. Pomino zaborczości i traktowania go jak swoją własność.
Może mógłbym to znieść? Może bym się przyzwyczaił? Za seks. Jedzenie. Mieszkanie. Za ciągłe wakacje i sjestę. Za akceptację ze strony rodziny. Za to, że jest jak z obrazka. Jak z pornosa dla bab. Za te parę lat różnicy między nami, za to, że jest cholernie seksowny, za jego pewność siebie, za to też, że mi imponuje. I pieprzy się jakby nic innego w życiu nie robił. I daje się pieprzyć. Nie, stary, nie ma co się łudzić. Nie ma co się czarować. Było, minęło, skorzystałem tylko, nic nie straciłem. Może oprócz roboty... Ale chuj z tym, i tak nie była to praca marzeń. Gdyby chciał, to by zadzwonił. Ale nie zadzwonił. Trudno.
***
- Gdyby chciał, to by zadzwonił? Ja pierdolę, Przemek, czego ty się do cholery nawąchałeś? Kuźwa mać, Bidget Jones cytujesz mi z pamięci? Jak ci zależy, to sam kurwa zadzwoń i powiedz mu, co myślisz. Powiedz mu, co byś chciał. O jezusmaria, osiwieję przedwcześnie przy tobie...
Przemek popił herbaty, zajrzał do kubka, odchrząknął. W sumie Justine miała rację. Zachowywał się jak obrażona panna. Wyjechał stamtąd jak obrażona panna. A teraz spoczął na laurach i czekał, aż książę przyjedzie, klęknie na kolano i będzie go błagać o powrót.
Śmieszne. Takich królewien jak ty, to on ma na pęczki. To znaczy może mieć. Mam nadzieję, że nie ma.
Mam nadzieję, że nie ma, bo cały czas liczę, że stanie się coś, co wszystko zmieni. Coś, co mnie wyręczy, żebym sam nie musiał podejmować żadnych decyzji, żadnych kroków, żadnej... aktywności. Nie jestem w stanie zrobić niczego, co wyszłoby mi na dobre.
- Patrz, chłopczyku, mam coś dla ciebie – powiedziała Justine, rzucając na łóżko zwiniętą gazetę.
- Co tym razem? Wolontariat w schronisku, żebym ćwiczył dobre serce przy bezdomnych kundlach?
- Patrz, kuźwa, a nie się mądrujesz.
To nie było ogłoszenie wydrukowane w gazecie. To była notatka zapisana na jej brzegu, czerwonym flamastrem, nieforemnym, koślawym pismem Justine. Z truden odczytał adres i numer telefonu. Wysokość płacy odczytał również, ale niespecjalnie w nią uwierzył. Dziewczyna pisała bardzo nieczytelnie.
- Co to jest? Załatwiłaś mi numerek z premierem? - zażartował niemrawo, wpatrując się to w dziewczynę popijającą sok z miną niewiniątka, to w trzymaną w ręku gazetę.
- Chyba przeceniasz swoje umiejętności. Załatwiłam ci robotę na ten weenekd, Ynez.
Ścisnęło go przyjemnie w żołądku, kiedy dotarł do niego sens wypowiedzianych przez Justine słów.
***
Przemek przytył. Zdał sobie z tego sprawę na dobre, kiedy Justine mimo usilnych starań nie była w stanie dopiąć jego wieczorowej sukni, w której zwykle występował. Suwak trzeszczał i opierał się tak długo, póki dziewczyna nie szarpnęła nim w końcu i częściowo go nie wyrwała.
- Coś ty, kurwa, narobiła?
Sukienka wisiała smętnie na jego płaskiej klatce piersiowej, rozchylając się na ramionach jak nie domknięty, cekinowy worek. No pięknie. Jeszcze tego brakowało.
- No co ja mogę, grubasie, że się nie mieścisz we własne szmaty? Nie trzeba było żreć tyle na wakacjach.
- Ty to zawsze umiesz coś mądrego powiedzieć. Dzięki, ciociu. Kurewsko się ubawiłem – westchnął, stulił wargi, popatrzył z rezygnacją na swoje odbicie w lustrze. To nie miało szansy wypalić.
- Rany, Przemuś no, nie dąsaj się na mnie. Załatwię ci nową kieckę. Ta i tak była chujowa. No i trochę na ciebie za mała.
O nową suknię wcale nie było tak łatwo. Uszycie jej również nie wchodziło w rachubę, bowiem żadna z krawcowych nie chciała zarywać nocy bez dodatkowych kosztów, a Przemek takowych kosztów ponosić nie mógł. Okazało się, że jedynym i najprostszym wyjściem będzie wypożyczenie stroju z teatru. Szczęściem miał tam znajomego, kolegę jeszcze z klasy licealnej.
Kolega było to w sumie za dużo powiedziane, byli właściwie tylko znajomymi, widwali się tylko na lekcjach, nigdy za wiele ze sobą nie rozmawiali. Przemek też nie potrafił przypomnieć sobie, czy po maturze widział go jeszcze kiedyś. To Justine utrzymywała kontakt z większością osób ze szkoły. On był na to zbyt wyobcowany.
Darek, bo tak miał na imię ów znajomy, zdziwił się mocno, kiedy Przemek skontaktował się z nim, dzięki uprzejmości Justine, przez Facebooka. Trochę początkowo marudził, ale przyznał w końcu, że mają na stanie jedną suknię w sam raz na tak dużego faceta, uszytą kiedyś specjalnie na „Mistrza i Małgorzatę”. Obecnie teatr był w remoncie, występów nie było żadnych, i w sumie nic nie stało na przeszkodzie, żeby Przemek wypożyczył kostium na kilka dni. Do tego mógł wypożyczyć go zupełnie za darmo. Radości Przemka nie było końca.
***
Z tego, co pamiętał Przemek, Darek był nie za wysokim szatynem z mocnymi rumieńcami, trochę pulchnym i wiecznie speszonym. To, co zobaczył teraz, niewiele miało w sobie z dawnego Darka. Przemek obciągnął na sobie swoją poplamioną kosmetykami koszulkę, którą zarzucił na siebie wybiegając z domu, zagapiając się na niego z niemądrą miną.
- Eee... Darek, tak? - spytał dla pewności, nie wiedząc gdzie podziać oczy. Wyglądał bardzo dobrze. Więcej, wyglądał znakomicie.
- A co, nie poznajesz? - spytał mężczyzna, uśmiechając się do niego pogodnie. Uśmiech ten nie był do końca czysty, było w tym coś z dawnego speszenia i nieśmiałości, jednak dla kogoś, kto nie znał go wcześniej mogło to być zupełnie niezauważalne.
- Wow... Strasznie się zmieniłeś... - wydukał Przemek, nie mogąc nadziwić się jego przemianie, temu, jaki był teraz szczupły, jak stylowo ubrany, jak modnie uczesany. Sam poczuł się jak ostatnia, zmokła kwoka.
- Ty za to nic a nic – zaśmiał się ponownie Darek, pokazując dołeczki w obu policzkach i mrużąc zabawnie oczy. - Zawsze byłeś... charakterystyczny. Chodź, pokażę ci tą sukienkę. Będziesz mógł sobie przymierzyć.
Składzik z kostiumami był klaustrofobicznie ciasny, być może za sprawą zgromadzonych tam gratów. Przemek poczuł się jak koń w boksie, już w momencie, kiedy musiał schylić się, by wejść do środka.
Suknia była czarna, atłasowa i posiadała z boku rocięcie aż po samo biodro. Była również bardzo obcisła. Już podczas zakładania Przemek zaczął obawiać się, że gdzieś po drodze zgubi majtki. Darek tylko przypatrywał mu się nienachalnie, stojąc z boku i czekając.
Stał, czaisz, jak lokaj, i czekał chuj wie na co. Jezu. W tym schowku na miotły. Normalnie jak fabuła horroru jakiegoś, albo pornosa dla dziwaków.
- Pomóc ci z tym... zapięciem? - wypalił w końcu, nie ruszając się jednak z miejsca. Przemek pomyślał, że chyba już nic go w życiu nie zdziwi. - Wyglądasz... fenomenalnie.
- Jaja sobie ze mnie robisz? - spytał w końcu Przemek, patrząc na niego w zupełnym szoku. W jego nagłym zawstydzeniu objawiającym się krwistym rumieńcem i nieśmiałym zająknięciem się było coś na tyle znajomego, że poczuł się pewniej. Odchrząknął, poprawił na sobie obcisły, długi rękaw sukienki. W sumie co mu szkodziło, przecież nie miał zupełnie nic do stracenia. - Mmm... Przepraszam. Masz rację, mógłbyś mi pomóc. Nie sięgnę chyba do zamka.
Odwrócił się tyłem, prezentując mu swoje gołe po same pośladki plecy. Powoli zaczynał żałować, że bielizna jednak nie zjechała mu wcześniej.
Poczuł jego ostrożną obecność tuż za sobą, gorące dłonie z krótkimi, grubymi palcami, które próbowały nieporadnie chwycić maleńki suwak by pociągnąć go wyżej. Nie zamierzał mu wcale w tym pomagać. Miał za to ochotę roześmiać się na całe gardło. Uwielbiał takie sytuacje, takie głupie podchody, kiedy od początku było już wiadomo co i w jaki sposób się skończy. A przynajmniej tak mu się wydawało.
- Co, nie idzie? Pewnie jestem za duży – zaśmiał się pewnie, po czym sięgnął do tyłu, chywcił jego dłoń i położył sobie bezczelnie na tyłku. Nawet przez materiał czuł, jaka jest ciepła i ciężka.
Darek cofnął się o krok, wpadł na część jakiejś dekoracji, przewrócił coś z hałasem, zupełnie panikując. Przemek zmierzył go spojrzeniem pełnym bezbrzeżnego zdziwienia.
- Chyba się nie zrozumieliśmy... - wydukał, patrząc na niego okrągłymi oczyma. Przemek westchnął przez nos, zacisnął usta. No ładnie. No to, kurwa, pięknie.
- Sorry, to ja cię źle zrozumiałem. Biorę kieckę i spadam. Dzięki wielkie za przysługę. Oddam jakoś na dniach – wyrzucił z siebie szybko, zaczynając się pospiesznie rozbierać. Chciał już stamtąd wyjść.
Idiota, idiota, kompletny idiota. Coś ty sobie, kurwa, myślał.
***
Dawno nie miał okazji, żeby robić sobie makijaż. Dawno zapomniał już, jak potrafi to być przyjemne.
Ynez była boginią seksu, była femme fatale pierwszej jakości, była androgynicznym monstrum budzącym pożądanie. Przemek był jedynie wyobcowanym do bólu, bezrobotnym facetem z masą kompleksów. Ynez pozwalała mu stać się kimś lepszym na jeden moment, na chwilę. W żaden sposób nie wiązał tego jednak z tranwestycyzmem.
Robienie makijażu to była swoista celebracja. Potrafił bawić się tym godzinami, przy okazji robiąc sobie dziesiątki zdjęć ilustrujących zachodzące zmiany. Uwielbiał patrzeć, jak jego twarz ewoluuje, ile zmienia w niej ostry makijaż oczu, doklejane rzęsy, ile potrafi zmienić ognista czerwień warg, róż na gładko ogolonych policzkach, piękna, lokowana peruka. Pomalowane na czerwono paznokcie i zaklejone cekinowymi naklejkami sutki wyglądające zza dekoltu sukienki nadawały całości jedynie pieprznego smaku. Tak, Ynez była doskonała. Ynez chodziła na szpilkach jak prawdziwa dama, pachniała słodkimi perfumami i miała wyraz twarzy wstawionej hrabiny w trakcie orgazmu.
Kochał siebie jako Ynez. Przemkiem natomiast trochę gardził.
Dawno nie miał na sobie pełnego kostiumu Ynez. Dawno nie miał tak dużej publiczności. Śmiał twierdzić, że chyba nigdy.
Podszedł do mikrofonu z wystudiowaną nieśmiałością. Ktoś się zaśmiał, ktoś zaczął bić brawo i zaraz przestał. Sala umilkła. Jak dobrze to znał. Odetchnął głęboko, przywitał się, modulując głos do głębokiego, aksamitnego szeptu. Pozwolił by udo śmiało wychyliło się spod rozciętej odważnie spódnicy.
Hrabina Ynez szczytowała na scenie raz za razem, pokazując gościom róż swojego języka pomiędzy wulgarnie rozchylonymi wargami, to uśmiechając się z lekkim, słodkim roztargnieniem. Przemek czuł się jak bóg, jak gwiazda, jak celebryta pierwszej klasy, jak seksualny dyktator i książę czystej krwi.
Potem były brawa, bisy, znowu brawa i kolejne bisy. Przygotowany repertuar był już na wykończeniu, kiedy w końcu pozwolono mu zejść ze sceny.
Po trzecim dniu występów czuł się wykończony, zadowolony i dziwnie spokojny. Wszystko będzie dobrze, pomyślał, żegnając się z aksamitną suknią i zamykając ją jak ukochane zwłoki w czarnym pokrowcu na suwak. Teraz musi być już dobrze.
***
Darka nie było w teatrze, zostawił więc kostium we wskazanym mu miejscu, ciesząc się poniekąd, że nie musi widzieć jego miny i znosić krępującej ciszy, jaka zapewne towarzyszyłaby temu spotkaniu. Nawet jeśli Darek dawał mu pewne sygnały świadczące o swoim zainteresowaniu, nie miało to wielkiego znaczenia. Niebawem miał się żenić, o czym Justine dowiedziała się z Facebooka i nie omieszkała przekazać tej wiadomości Przemkowi.
A skiśnij z tą swoją żonką, pieprzona krypto-cioto.
Myślał intensywnie, jadąc tramwajem do swojego mieszkania, dzielonego z Justine i jej współlokatorami. Myślał o ostatnich miesiącach swojego życia, o tym jak łatwo przychodzą i odchodzą różne rzeczy, zdarzenia, ludzie. Jak łatwo jest się do kogoś przyzwyczaić, wzbudzić w sobie nadzieje, wykształcić nawyki, i jak trudnym jest porzucenie tego i powrót do stanu pierwotnego sprzed zmiany. Myślał jak silny wpływ na jego życie mieli i mają inni ludzie, jak zawsze musiał się z nimi liczyć, jak bardzo ogranicza to jego niezależność. Gdby tak dało się choć raz wyrwać z tego nawyku patrzenia na innych, szukania aprobaty, oceniania własnej pozycji na podstawie ich min! Gdyby raz chociaż dało się pieprzyć to wszystko i zrobić to, na co ma się samemu ochotę, bez oglądania się na zawistnych, małostkowych ludzi wlokących się w swoich nudnych życiach tuż obok niego, krok po kroku.
Pieprzyć to wszystko. Od dziś pierdolę to wszystko. Od teraz.
Postanowił, że nie będzie już analizował wszystkich za i przeciw, że nie będzie odwlekać tego, co chce zrobić i czekać na zbawienie. Postanowił, że już nigdy nie pozwoli, by opinia ludzi miała wpływ na jego życie. Nigdy przecież nie wynikało z tego nic dobrego.
Zacisnął usta, zebrał w sobie całą determinację, na jaką było go stać i zadzwonił.
Długo słuchał sygnału w słuchawce telefonu, długo nikt nie odbierał. W końcu trzasnęło coś na linii i po drugiej stronie odezwał się trochę zdyszany, trochę rozbawiony głos Roberto.
- Cześć, wybacz, że musiałeś czekać. Gram z małymi w piłkę na podwórku. Skurczybyki dają mi nieziemski wycisk!
Przemek mimowolnie uśmiechnął się do siebie.
- Wiesz, bo w sumie... To chciałem z tobą pogadać. Tak... emmm, poważnie. O tym, co się stało ostatnio... i w ogóle. Pomyślałem, że moglibyśmy spróbować... No wiesz...
- Porozmawiać o nas? - dokończył za niego Roberto. W tle słychać było dziecięce krzyki i miauczenie kota. Przemek uśmiechnął się ponownie. Poczuł się prawie, jakby tam był.
- Tak... To znaczy... Chyba tak.
W słuchawce na chwilę zaległa cisza. Przysiągłby, że słyszy oddech mężczyzny po drugiej stronie. Przysiągłby, że w życiu za nikim nie zatęskni. Zwyczajnie pomylił się w rachunkach.
- Myślałem, że nigdy nie zadzwonisz. Nie chciałem cię naciskać. Ostatnio wydawałeś się rozdrażniony – powiedział, a Przemek wyobraził sobie jak mówi te słowa, oblizując delikatnie wargi. - Przyleć do mnie, choćby jutro. Jeśli chcesz... Jeśli chcesz, weź ze sobą Justine. Moja mama chętnie ją podtuczy. Przylećcie do mnie oboje – zaśmiał się cicho, pogodnie do słuchawki. Przemek poczuł, że nie tyle tęskni, co skręca go z tęsknoty. Gdyby mógł, zobaczyłby się z nim nawet zaraz.
- Jasne, Roberto... Umm... Nie mogę się doczekać – odparł, nie panując nad zupełnie rozkochanym wyrazem swojej twarzy.
Bo chyba i tak za długo czekałem. Wiesz, Justine, miałaś rację od samego początku. Na cholerę się tak wszystkiego bałem?
Teraz naprawdę mogło być już tylko lepiej.