Rozdział 47
Flashback
Dziewiętnastolatek stał na placu treningowym wraz z innymi rekrutami. Gdzieniegdzie dostrzegał dziewczęta, jednak w przeważającej mierze byli to sami chłopcy. Jeden z kapitanów był płci żeńskiej i to ona została przydzielona do treningu dziewcząt. Reszta rekrutów została podzielona. Oczywiście nikt nie pofatygował się, by im powiedzieć do jakiego oddziału należą. Rainamar stał więc, starając się nie rozglądać za bardzo. Ci ludzie bardzo go denerwowali. Jego sąsiad z szeregu, Iles, bez przerwy rozmawiał, wcale nie zauważając, że półork go nie słuchał. Drugi z chłopaków, Lavin, był bardziej taktowny, ale też potrafił wtrącić swoje trzy grosze. Trzeci z jego towarzyszy, jasnooki Vester Paine, najbardziej mu pasował, chociaż, jak większość ludzi mówił dużo i często bez składu. Było w nim jednak coś znajomego, co przyciągało Rainamara do niego.
Paine odwrócił się i szturchnął Ilesa w bok.
- Nie słyszę własnych myśli! – oświadczył.
- Musisz się bardziej skupiać, idioto! – odparł niezrażony chłopak, mierząc Vesa morderczym wzrokiem.
- Kiedy nie mogę, bo ciągle gadasz!
- Co się tam dzieje? – cała czwórka usłyszała nagle głośny krzyk dowódcy, Arenda Hartwina. Rainamar wyprostował się jeszcze bardziej i wbił wzrok przed siebie. Iles niechętnie zamknął się, lecz co chwila zerkał na towarzyszy, jak gdyby miał nadzieję na powrót do dyskusji. Lavin nic się nie odezwał, uważnie obserwując zbliżającego się dowódcę.
- Co to za pogawędki? – zapytał oficer, uważnie im się przyglądając. Chłopcy uparcie milczeli, choć i tak zainteresowanie Hartwina zwróciło na nich uwagę całej kompanii. – Po co tu jesteście? Nie wiecie? Na pewno, żeby nie gadać jak przekupki na rynku! – rzekł filozoficznie oficer. – Macie w przyszłości bronić kraju, panienki! – oświadczył, czym skłonił panią kapitan, Mareike Wetzel, do nerwowej uwagi na jego temat. Nie przejął się tym jednak.
- Co ty robisz z tymi dziećmi? – Hartwig odwrócił się nagle. Na plac wszedł trzeci z dowódców. Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną, dobiegającym czterdziestki. Jego czarne, długie włosy związane miał z tyłu głowy.
- Ansgar, proszę cię! – rzucił Arend Hartwin zamknął oczy, mocno sfrustrowany. Już miał nadzieję, że podręczy trochę nowych rekrutów.
- Oficerze Hartwin. – rzekł Ansgar Bregren, podchodząc do grupy. Rainamar zauważył od razu spiczaste uszy i jasnobrązowe oczy. Mimo wielu rysów typowych dla orkowej rasy, chłopak od razu rozpoznał, że któryś z rodziców musiał być człowiekiem.
Bregren zmierzył oceniającym wzrokiem Rainamara. Uśmiechnął się złośliwie.
- Dlaczego mi się tak przyglądasz, chłopcze? Nie widziałeś nigdy mieszańca?
Rainamar poczuł nagłą złość.
- Musisz być ślepy, sir, skoro tak uważasz. – burknął pod nosem.
Ansgar Bregren roześmiał się głośno.
- No, no. Jak ci na imię, półorku? – zapytał.
- Rainamar Ashghan, sir.
Oficer Bregren spojrzał przez chwilę na sfrustrowanego Hartwina, który bardzo chciał gdzieś uwolnić swoją złośliwość.
- Ashghan. Zapamiętam to nazwisko. – rzekł, uśmiechając się. – Mareike! Odczytaj rekrutom ich przydział. – krzyknął i odwrócił się. Obaj z Hartwinem oddalili się w tylko sobie znanym kierunku. Mareike Wetzel zabrała się za odczytywanie listy rekrutów.
- Nie podoba mi się ten Hartwin. – narzekał Iles, rozglądając się wokół.
- To przez ciebie! Zwróciłeś na nas jego uwagę! – odparł Lavin.
- Wcale nie! – bronił się chłopak, spoglądając złowrogo na towarzysza.
Ves Paine spojrzał na Rainamara i tylko się uśmiechnął. Półork zaskoczył sam siebie, odwzajemniając ten uśmiech.
End of a flashback
***
- Byłbym wdzięczny, jeśli wyjaśnisz o co tu tak naprawdę chodzi – wycedził przez zęby Rainamar, wpatrując się w osobę Leitha Daire, który wyglądał na prawdziwie przestraszonego. Zbladł jak ściana i rozglądał się nerwowo. Milczał przez chwilę, nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewał się takiego rozwiązania, na pewno nie teraz.
- Cóż, kapitanie Ashghan – rzekł nagle, kręcąc głową. – Sprawa medalionu jest bardziej skomplikowana niż ci się zdaje.
- To już wiem. – wtrącił Rainamar.
- Laurent nie powiedział wszystkiego. Prócz tych starców z wioski, amuletu pragnął ktoś jeszcze. Chciał go znacznie wcześniej. Zgodziłem się, węsząc dobry interes, ale po pewnym czasie zorientowałem się jaką moc posiada ów artefakt. Obiecałem druidom, że postaram się ukryć go w bezpiecznym miejscu. Licho jednak nie śpi. Moje słabości mnie zgubiły. Laurent ukradł medalion i podążył do swojego pana. Wtedy to przypomniało mi się, że znałem kiedyś myśliwego. Człowieka, który byłby zdolny do wszystkiego za odpowiednią sumę. Tutaj, jak wiecie, sprawy pokomplikowały się jeszcze bardziej.
- Kim jest twój były zleceniodawca? – zapytał Cahan. Podejrzewał, że Leith wpakował się w poważne kłopoty, ale dopiero teraz zdał sobie sprawę z powagi sytuacji.
- Nie wiem, czy to istotne. – stwierdził pokrętnie Leith.
- A jak myślisz? – zapytał poirytowany Rainamar.
- Nie wiem, czy to nazwisko wam cokolwiek powie! – rzekł wreszcie czarownik.
- Do rzeczy, Daire! Chcesz, żeby komukolwiek stała się krzywda? – rzucił Rainamar, tracąc resztki cierpliwości.
- Człowiek ten zwie się Niklas Karl Viliodov.
- Danareńczyk? – upewnił się półork.
- Tak.
- Przypadkiem nie należy do bractwa Vesna?
- Jest jednym z przełożonych.
- Cholerni sekciarze! – zawołał Rainamar. – Jak mogłeś trzymać to w tajemnicy? Wiesz, że całe bractwo Vesna jest teraz przeciw tobie? Wiesz, kim oni są? Mordują ludzi, bo ubzdurali sobie, że sprzeciwiają się ich filozofii! Co więcej, szkolą doskonałych zabójców. Nie zauważysz nawet, kiedy będziesz czołgał się, zaczepiając się o własne flaki, Daire. Jesteś idiotą. Teraz to już oficjalne. – ciągnął dalej półork – Nie to mnie jednak najbardziej złości, Leith. Wiesz, czego nie rozumiem? Tego, że kurwa wciągnąłeś w to Casiusa i swojego przyjaciela, Revelina. Zrozumiałbym, gdyby to byli obcy ludzie, najemnicy, ale tego nie potrafię! Wiesz dobrze, że ta cholerna sekta nie cofnie się przed niczym!
- Zrozumiałem to, ale jest już za późno. – odparł Leith.
- Chcą medalionu, czy tak? Po co?
- Jest coś… pewna legenda… Cały kontynent jest nimi nasiąknięty, kapitanie. Oni wierzą, że kiedy zdobędą wszystkie potrzebne artefakty otworzą bramę, obudzą swojego boga, którego czczą. Nie wiem, na ile jest to bajka, którymi niańki straszą wredne bachory, ale wolałbym się nie dowiedzieć.
- Cała sekta wie, że jesteś w posiadaniu medalionu?
- Tylko Viliodov i jego ludzie. Nie wiem, ilu ich jest. Próbowali mnie wykończyć już kilka razy. Dlatego zwróciłem się o pomoc.
- Przez cały czas siedziałeś w naszym domu jak gdyby nigdy nic? – zapytał Rainamar z niedowierzaniem. – Jakiś osiłek napadł Casiusa w karczmie, przy ludziach! Ciebie też ktoś śledził! Masz szczęście, że nie byłeś sam!
- Rozumiem wasze wzburzenie, ale co miałem robić?
- Powinieneś powiedzieć nam prawdę. – rzekł Cahan. – Jak zwykle uciekasz od odpowiedzialności, Leith.
- Tak, bądźcie przeciw mnie! Nie wiem, co mam robić! – prawie wykrzyknął czarownik.
- Powinieneś pomyśleć, zanim się w to wpakowałeś. – powiedział Rainamar. – Kto by pomyślał, że z własnej woli zadawałeś się z bractwem Vesna. Całe Maravil i Elenoir nienawidzi tych sekciarzy, nie mówiąc już o Północnych Landach, których to Danareth prawie nie pozbawiło niepodległości. Czy w ogóle jest jakiś sposób na uniknięcie ich… hmm… gniewu? – zapytał półork, zwracając się do Cahana.
- Być może, ale nie sądzę, że cokolwiek zdziałamy. Trzeba by było zwabić tego całego przeora w pułapkę i po prostu go wykończyć. Wiem, wydaje się to szalone, zważywszy na to, że jest ważną osobistością, ale bractwo nie płacze po poległych. Jeśli zawiedli, znaczy, że nie byli godni. Nie będą go szukać, nie będą nawet o nim wspominać.
- Wszystko pięknie, ale czy on nie jest przypadkiem czarownikiem?
- Przypadkiem jest. – zaśmiał się Cahan. – To skurwiel i wielu dziękuje, że nie urodził się mentalistą. Chociaż być może zabiliby go wtedy.
- Mamy jakiś plan?
- Każdy będzie lepszy niż plany Leitha. – podsumował wszystko Cahan.
- Najpierw musimy zabrać medalion. – westchnął ciężko czarownik.
- Gdzie go wsadziłeś? – dopytywał się Rainamar.
- Cóż… nie chcesz wiedzieć.
***
Casius
- Casius, zmiana planów. – powiedział Rainamar, podchodząc do mnie. Pocałowałem go delikatnie, czekając na to, co powie. Obejrzał się na Leitha i gestem ręki polecił mi, żebym usiadł. Zrobiłem to i wciąż czekałem na wyjaśnienia.
- Otóż spotkała mnie dzisiaj niemiła niespodzianka. – rzekł Leith podając mi kartkę. Nie mogłem uwierzyć w to, co czytam. Spojrzałem na obu mężczyzn.
- Co to ma znaczyć.
- Wytłumacz mu! – zawołał Rainamar, siadając obok mnie. Leith westchnął głośno i zrobił krok do przodu.
- Wpakowałem się w gorsze kłopoty niż przypuszczałem. – zaczął czarownik. – Powiedz mi, Casius, co wiesz o bractwie Vesna?
- Cóż, są z Danareth? Chyba tak. Poza tym podobno to mordercy. – powiedziałem. nie interesowała mnie specjalnie polityka i wszelkie powiązane z nią organizacje. O Vesnie słyszałem co nie co, ale nigdy nie zastanawiałem się nad tymi informacjami. Po prostu nie widziałem w tym sensu.
- Tak, to wszystko prawda. Poza tym ścigają mnie.
Musiałem zabawnie wyglądać, bo moja mina spowodowała, że Leith uśmiechnął się krzywo. Rzucił Rainamarowi spojrzenie i kontynuował swoją opowieść.
- Ta karteczka została mi dostarczona przez dziecko niecałą godzinę temu. Ktoś wie, że tu jesteśmy. Chyba wiem, kto. Ten człowiek jest nieobliczalny, wysłał za mną swoich siepaczy już kilka razy. Musimy działać szybko, znacznie szybciej niż sądziłem.
- Więc co robimy? – zapytałem, spoglądając na Rainamara.
- Pojedziesz z Leithem i Revelinem do tego całego Vin’D’Arena. Musicie być dyskretni. Ja, Lilia i Nolan zostaniemy tutaj. Dołączymy do was, jak tylko uznam, że to możliwe.
- Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł. Nie powinniśmy się rozdzielać. – powiedziałem, przypominając sobie przygodę w lesie. Po tamtym zdarzeniu wolałem, żeby Rainamar był przy moim boku w takich sytuacjach.
- Wszystko będzie dobrze. To tylko środki ostrożności. Jeśli wyruszymy teraz, wszyscy razem, oni pojadą za nami. Znajdą odpowiednie miejsce i zrobią swoje. Choćbyśmy byli przygotowani na atak, nie wiemy, ilu ich jest i kto to jest. Zostanę tutaj, będę obserwował sytuację. Zaufaj mi, Casius.
- Ufam ci, ale nie chcę jechać bez ciebie.
- Wiem, ale uważam, że powinieneś. – odparł Rainamar.
- O co tu chodzi? Rainamar, o czym mi nie mówisz? – zapytałem. Po raz kolejny miałem złe przeczucia.
- Wszystko ci wytłumaczę. Zrób tylko to, o co proszę.
- Nie podoba mi się to.
- Wiem, kochany, wiem. – półork westchnął głośno, obejmując mnie.
- Opowiesz mi wszystko ze szczegółami. – zwróciłem się do Leitha.
- Możesz być pewien. Będziemy mieć trochę czasu, zanim dotrzemy do Dare. – odparł czarownik. – Pójdę się przygotować.
- Pamiętaj, co ci mówiłem. – zawołał Rainamar.
Leith przytaknął, przybierając bardzo poważną minę. To jeszcze bardziej mnie zaniepokoiło. Daire zamknął za sobą drzwi, zostawiając nas samych.
- Cóż, spodziewałem się wiele, ale nie jakiegoś zabójczego bractwa. – przyznałem, przyglądając się mojemu narzeczonemu. Wyglądał, jakby nad czymś intensywnie myślał. Dałbym słowo, że słyszałem, jak w swojej głowie układał kolejny plan.
- Ja też, chociaż powinienem.
- Nie mogłeś przewidzieć czegoś tak szalonego. – powiedziałem.
- Możliwe. – przyznał, uśmiechając się lekko. – Casius, nie bój się. Jeśli Leith nie zdoła, na pewno Revelin dopilnuje tego, żeby nic ci się nie stało. To mentalista, może podpalić cały las, jeśli zechce.
- To mnie nie pocieszyło.
- Wszystko będzie dobrze.
- Nienawidzę tych słów.
- Casius, musimy to dobrze rozegrać. Oni myślą, że rozdają karty w tej grze. Jeśli czegoś nie zrobimy, komuś stanie się krzywda. Leith najpierw działa, potem myśli. Nie możemy się wycofać, jest za późno. Ci ludzie są niebezpieczni. Znaleźli Leitha w Eivenlath.
- Rozumiem cię. Mimo wszystko chciałbym być z tobą.
- Casius. – mój narzeczony pocałował mnie mocno, jakby chciał mnie przekonać do swoich słów.
- Nie rozdzielimy się dłużej niż na dzień lub dwa. Obiecuję ci. Ustaliłem już szczegóły z Leithem.
- Zrobię co zechcesz. Nie chcę jednak potem tego żałować. Jeśli coś ci się stanie…
- Nie stanie. – przerwał mi stanowczo.
- Obiecaj mi to.
- Obiecuję ci, Casius.