ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Jesienny wiatr 2 |
– Może chcesz zupy? – Zyga uniósł głowę znad książki, spoglądając na swoją rodzicielkę, krzątającą się po obszernej, przestronnej kuchni, której zdecydowanie przydałby się remont. Tapeta przy rogach pomieszczenia widocznie pociemniała, sufit pożółkł od gotowanych na kuchence potraw a bladobrązowe linoleum w wielu miejscach było przetarte i pomarszczone. Mężczyzna westchnął cicho.
– Mamo, usiądź – odpowiedział delikatnie, uśmiechając się pod nosem. – Nie jestem głodny, a ty nie powinnaś się mną przejmować.
Kobieta prychnęła głośno na taką herezję, kładąc sobie dłonie na szerokich biodrach. Była idealnym obrazem Matki Polki – krągła i potężna, kochająca kiedy trzeba i lejąca w tyłek wtedy gdy zaszła taka potrzeba. Zyga zawsze czuł do mniej wielką miłość, równo zmieszaną z szacunkiem i obawą. Osobiście stanowiła dla niego niedościgniony wzór wytrwałości, szczególnie po śmierci ojca, gdy została sama z dwójką dzieci i niezapłaconym kredytem hipotecznym.
Zyga pierwsze lata pamiętał jak przez mgłę. Jego świadomość wyparła większość wspomnień związanych z ojcem, pozostawiając na ich miejsce uczucie pustki i żalu z nagłej straty drugiego rodzica. Ojciec odszedł szybko niespodziewanie. Wadliwa konstrukcja rusztowania, na którym wtedy pracował, nie dała mu żadnych szans na przeżycie. Rozpadając się i przygniatając go zmiażdżyła większość kluczowych wewnętrznych organów. Lekarz spokojnie oświadczył, że śmierć nastąpiła szybko. Pogrzeb był skromny. Zyga uparcie wypytywał mamę kiedy tatuś wróci z pracy, a ta trzymając na rękach dwuletniego wtedy Marcina, łkała cicho, gładząc go po jasnych włosach. Nie rozumiał czemu tak się właśnie stało, dlaczego tata już nie wrócił i tak bezczelnie zostawił ich samym sobie. Zrozumienie przyszło z latami.
Obecnie patrzył na swoją ukochaną matkę, Martę Wiśniewską, mierząc się z nią spojrzeniem niemalże takich samych brązowych oczu. Jej jasne włosy przez ostatnich kilka lat mocno posiwiały, a twarz pokrywała się coraz głębszymi zmarszczkami. Lata płynęły nie oszczędzając nikogo.
– Ależ z ciebie uparciuch – Marta znów prychnęła, ściągając z siebie kuchenny fartuch i wieszając go na małym haczyku przy drzwiach. Wychyliła się przez próg kuchni. – Cinek! Odejdź od komputera, chodź na obiad!
Zyga znów uśmiechnął się pod nosem. Niektóre rzeczy jednak się nie zmieniały.
Mimo swoich zaprzeczeń, basista i tak został zmuszony do zjedzenia pełnego talerza parującej pomidorówki, gęstej od grubych, ręcznie robionych klusek. W duchu przyznał, że już dawno nie jadł tak pysznej zupy. Obecnie siedział w pokoju Cinka, który kiedyś dzielili i wylegiwał się na jego jednoosobowym łóżku, kątem oka obserwując jak jego brat gra w jakąś strzelankę. Drgnął lekko, gdy telefon komórkowy zawibrował w jego kieszeni. Zyga nie odebrał.
– Wiesz, że to niegrzecznie tak się chować przed światem? – Marcin nawet na niego nie spojrzał, całe swoje skupienie poświęcając grze. Jego jasne włosy były nieco za długie i opadały mu na oczu. Chłopak w ogóle nie zwracał na nie uwagi. – A może nie przed całym światem – a przed kimś konkretnym? – kontynuował uśmiechając się pod nosem.
– Ciszej, Cinek – warknął Zyga, posyłając szybkie spojrzenie na półprzymknięte drzwi. – A poza tym, co się tak interesujesz, mądralo?
– Zdrożna ciekawość. Nic więcej.
– Na taką ciekawość często się umiera.
– Chciałbyś. – Chłopak zaśmiał się pod nosem, tym razem kątem oka spoglądając na brata. – To jak? – zapytał nachalnie. – Masz kogoś?
– Daj spokój. – Zyga westchnął ciężko. Wiedział, że brat nie odpuści.
– No weź…
– Niczego nie będę brał.
– Wiesz o co mi chodzi. – Marcin spauzował grę i odwrócił się w jego stronę, patrząc na niego z mieszanką ciekawości i niemej prośby. – Wiem, że nie byłoby cię tutaj, gdybyś nie obiecał mamie, że przyjdziesz. Ostatnio ogólnie nas olewasz…
– Nie olewam – wszedł mu w słowo basista. – Po prostu nie mam czasu.
– Sranie w banie – warknął młodszy chłopak. – Olewasz. A to przez to, że coś ukrywasz. Albo kogoś, dla jasności. – Na jego twarzy wymalowała się widoczna złośliwa satysfakcja. Zyga wiedział, że młody jest sprytny a jego umiejętności dedukcji i obserwacji dorównują tym, które sam posiadał. Widocznie w jakiś sposób było to rodzinne.
– Niczego i nikogo nie ukrywam – odpowiedział spokojnie, przymykając oczy. – I obiecuję olewać was mniej.
– Gówno prawda – Marcin niemalże wyszeptał, po czym wrócił znów do komputera ponownie odpalając grę. Basista ponownie ciężko westchnął. Wiedział, że jego rodzina za nim tęskniła. Widział to w spojrzeniu mamy, czytał w słowach Cinka. Był tego jak najbardziej świadomy, ale równie świadomie wybrał taką właśnie ścieżkę. Był inny niż reszta społeczeństwa, jego seksualność wymykała się z ogólnie przyjętych norm ale nie chciał by w jakikolwiek sposób wpłynęło to na jego rodzinę, pomijając już fakt, że nie miał pojęcia, jak jego matką mogłaby zareagować na taką wiadomość. To była jego prywatna sprawa i właściwie oprócz Jarka i Marcina, nikt z jego bliskich nie wiedział. Młody miał tego pecha, że wszedł do jego mieszkania, niezapowiedziany w najmniej odpowiednim momencie, poznając Grześka, który akurat dość jednoznacznie obejmował Zygę, utrudniając mu smażenie ryby. Basista nie próbował się głupio tłumaczyć, a Marcin nie próbował kryć zaskoczenia. Mimo szoku zrozumiał, przytaknął obiecując, że nic nie powie mamie i przekazanie tej wiadomości zostawi mu. Kiedyś, obiecywał sobie za każdym razem, kiedyś na pewno.
– Uciekam – powiedział cicho, wstając z łóżka. – Nockę mam dzisiaj.
– Jasne. – Głos Cinka tym razem brzmiał zimno i obojętnie. – Uciekaj, to ci najlepiej wychodzi.
– Młody, wiesz przecież, że…
– Wiem – chłopak niemal warknął. – Wiem – odpowiedział ponownie, o wiele spokojniej. Jego głos ociekał smutkiem. – Wpadnij za niedługo.
– Wpadnę, obiecuję.
Już wychodził z pokoju, gdy w progu zatrzymał go dźwięk jego imienia. Odwrócił się przez ramię. Marcin odchrząknął lekko, widocznie bijąc się z myślami. Zyga czekał cierpliwie.
– Wszystkiego najlepszego – rzucił po chwili dość niepewnie. Basista nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu. Wyszedł, nie mówiąc już nic więcej, bo nic więcej już nie potrzebowali od siebie usłyszeć.
* * *
Kwiecień
Jako ostatni na próbie pojawił się perkusista, wkraczając do Burdelu z chusteczką przy nosie. Zanim zdążył się przywitać, donośnie i gwałtownie kichnął.
– Przeziębiony? – Jarek zdecydowanie nie starał się ukryć kpiącego tonu.
– Uczulony na cały ten syf radośnie kwitnący dookoła. – Kubek pociągnął nosem. Wyglądał na całkowicie zmarnowanego i wykończonego, a jego wcześniej wspomniany nos był spuchnięty i zaczerwieniony, co mocno wyróżniało się na tle jego jasnej karnacji. Nawet zazwyczaj nieuczesane, rozczochrane włosy dziś zdawały się pozbawione energii i lekko przyklapnięte. Zyga i Jarek parsknęli cicho, Kasztan uśmiechnął się pod nosem.
– Trzeba było zostać w domu – basista spojrzał na niego karcąco. – Poćwiczylibyśmy tylko gitarowe partie.
– Bez podkładu? Bez sensu. – Perkusista bez ociągania się ruszył w stronę swojego sprzętu. – A jeśli chodzi o ten kawałek, który wałkujemy już prawie miesiąc… – zaczął, śląc jednoznaczne spojrzenie w stronę głównego gitarzysty. – …mam nadzieję, że w końcu wydusisz z siebie do niego tekst.
Tak Zyga, jak i Kasztan z zaciekawieniem spojrzeli na Jarka, który od razu szerzej się uśmiechnął.
– Właściwie… – Sięgnął do leżącej obok niego torby, wyciągając z niej znoszony, mocno wygnieciony zeszyt w który wepchnięta była cała masa luźnych kartek, zdecydowanie nie pochodzących z jednego źródła. – Właściwie to nie jest zły pomysł.
Żaden z nich nie potrzebował więcej słów, by wiedzieć co dokładnie trzeba zrobić. Dźwięk pierwszej gitary spokojnie rozniósł się po ciszy, pobudzając od razu drugą gitarę, która stonowanymi akordami powtarzała echem główną melodię. Po chwili dołączyła perkusja i bas, nadając całości rytmu i głębi. Tak jak wspomniał Kuba, wałkowali ten kawałek już od dobrego miesiąca. Nucili go nieświadomie pod nosem robiąc drobne zakupy, bądź biorąc ciepły prysznic po męczącym dniu pracy. Melodia wkradła się w ich rutynę i stała się jej częścią, oddychając i żyjąc z nimi niczym dobrze wytresowane, domowe stworzenie. Dała się oswoić i jedyną rzeczą, której obecnie potrzebowała, było imię. Słowa, które ostatecznie nadadzą jej kształt i znaczenie. W tym zawsze ufali Jarkowi, on bezbłędnie potrafił dobrać słowa do emocji i wpasować je w melodię. To on odpowiedzialny był za ostateczny kształt tego, co wspólnymi siłami tworzyli.
Krwią pisze na ścianie twoje imię
Głos gitarzysty był mocny, ale miał w sobie spokój i pewność. Brzmiał czysto, niosąc ze sobą ciężki smutek i żal.
Na ścianie z tapety obdartej.
Krew sączy się smugą szkarłatną z głębokiej rany otwartej.
Jak zawsze, podczas gdy gdy gitarzysta śpiewał, Zyga nie potrafił oderwać od niego wzroku. Półprzymknięte oczy z uwagą śledziły tekst rozpisany na kawałku papieru, który leżał przed nim. Palce same wiedziały co robić, one już dawno znały każdą nutę utworu, każdą pauzę i przeskok.
Bo nim zauważyć zdążyłem, stałeś się kimś więcej niż cieniem.
Basista mocno zmarszczył brwi. Tego jeszcze ani razu nie słyszał w tekstach Jarka. Nigdy nie zdarzyło się tak, by napisany przez niego kawałek był kierowany do kogoś konkretnego. A już na pewno nie do kogoś o płci jednoznacznie brzydkiej.
Choć chciałem, to się nie obroniłem,
Teraz umieram z każdym westchnieniem.
Melodia przyśpieszyła nieznacznie. Główna gitara zawyła przeciągle, uwalniającym tym znakiem podążającą za nią wcześniej drugą gitarę, która krótkimi, silnymi riffami zaczęła wybijać się z tła. Kubek mocno zaakcentował zmianę tempa, a Zyga podążył za nim przechodząc do klangu.
Bywały dni, gdy bałem się siebie, krzycząc po nocach o uwolnienie!
Jarek bez problemu wykrzyczał refren, wkładając w swój głos całą złość i pretensję jakie odczuwał podmiot. Kasztan westchnął czując przechodzący mu po ramionach dreszcz.
Puste mieszkanie jedynym tego świadkiem,
Zniknę gdy słońce wstanie, zniknę ukradkiem!
Wszystko ucichło, a po chwili melodia znów zaczęła leniwie się toczyć. Druga gitara ponownie, posłusznie podążyła za pierwszą, a bas znów zrównał się z rytmem perkusji.
Nie mogłem tego powstrzymać,
los za mnie zadecydował.
Jaro znów śpiewał ze smutkiem, lecz tym razem bez wcześniejszych pretensji. Podmiot z bólem godził się ze swoim losem, tęsknie patrząc za siebie. Przy tej zwrotce gitarzysta, swoim zwyczajem, zamknął oczy. Jego twarz była skupiona i natchniona. Zyga spojrzał kątem oka na Kubka, który o dziwo nie garbił się, tylko siedział wyprostowany, także obserwując ich wokalistę. Kasztan miał dziwną, zamyśloną minę. Raz po raz spoglądał na gryf gitary, kontrolując z uwagą ruchy swoich dłoni.
Teraz nie mogę już się zatrzymać,
instynktu głos gdzieś się zapodział.
Ponownie wszyscy weszli w refren, dając się ponieść wyśpiewywanym przez Jarka emocjom. Piosenka powoli nabierała kształtu, jawiąc się im w swojej ciężkiej, nostalgicznej całości. Tym razem po refrenie żaden z nich nie zwolnił, nikt się nie zatrzymał. Melodia została poniesiona dalej i szybciej, mocniej i wyraźniej. Jarek mocno wybił się gitarą, przechodząc do swojej solowej części. Kasztan pozostał w tle, a Zyga basem przeszedł pod rytm, którą prowadził pierwszy gitarzysta. Perkusja nieco ucichła, ale nie zwolniła narzuconego tempa. Dźwięki gitary przekazały cały wachlarz emocji, zalewając ich falą gniewu, rozczarowania i wielkiego, dławiącego żalu, by przy końcu ucichnąć i przejść do rezygnacji oraz cichego pogodzenia się z własnym losem. Wraz z solówką ucichł bas, a Kubek zwolnił tempo grania niemal do minimum.
I nie próbuj zrozumieć całości, nie dopisuj do tego morału.
Pierwsza gitara również ucichła, zostawiając jedynie wolno grającego Kasztana i cicho wybijającą rytm perkusję.
Sam siebie pozbawiłem miłości, odchodząc z kwitnącego wiosną raju.
Tym razem zamilkli wszyscy. Nikt przez długi czas nie odważył się odezwać. Zyga dopiero po chwili zdał sobie sprawę z tego, że wstrzymuje oddech. Wypuścił go, starając się nie naruszyć ciszy. Dawno już nie stworzyli czegoś takiego i dokładnie wiedzieli, jak ważny jest to dla nich moment. Jarek uśmiechnął się pod nosem, otwierając oczy. Jego spojrzenie automatycznie powędrowało w stronę basisty. To było to. Maszyna, która niemrawo ruszyła do przodu niemal siedem lat temu, pchana ich nadziejami i oliwiona miłością do muzyki w końcu działała. Chodziła dumnie i sprawnie, a wszystkie trybiki w mechanizmie idealnie ze sobą współgrały.
Ciszę przerwał ich śmiech. Kasztan zmarszczył brwi i ze zdziwieniem spojrzał na Kubka, niemo szukając u niego odpowiedzi. Na jego twarzy też zobaczył uśmiech, szczery i szeroki.
– Nie pytaj – odpowiedział na niezadane pytanie perkusista. – Zrozumiesz z biegiem czasu. – Swoją wypowiedź zakończył kolejnym, donośnym kichnięciem.
Młodszy gitarzysta nie wiedział dokładnie jak ma to interpretować, ale był pewny, że to co właśnie usłyszał i czego stał się częścią było czymś wyjątkowym i to nie podlegało dyskusji. Nie wiedział jednak, czemu patrząc na Jarka i Zygę, śmiejących się do siebie, czuł tak wielką gorycz.
* * *
Pierwsza połowa maja
– Nie musisz się martwić o pisemne, skoro ustne tak dobrze ci poszły – stwierdził Zyga pewnym tonem. Kasztan obdarzył go w odpowiedzi spojrzeniem pełnym zwątpienia.
W tą sobotę ani Kubek ani Jaro nie mieli czasu na to, by pojawić się na próbie. Perkusista tłumaczył się jakimś rodzinnym wyjazdem, a główny gitarzysta kwaśno oznajmił, że został wrobiony przez mamę i musi pojawić się na weselu jednej ze swoich wielu kuzynek, która zdecydowanie nie należała do jego ulubionych. Pogoda z dnia na dzień robiła się coraz ładniejsza, więc tak Zyga jak i Kasztan jednogłośnie zadecydowali o porzuceniu zimnych ścian Burdelu i wyjściu na świeże powietrze.
Przysiedli nad brzegiem Odry, z bulwaru Dunikowskiego obserwując łódki leniwie wypływające z Zatoki Gondoli oraz cały Ostrów Tumski. Zyga leżał rozłożony na trawie. Jedną rękę założył za głowę a drugą trzymał na plastikowej butelce po Coli, do której przelali kilka piw, w razie gdyby patrol straży miejskiej zadecydował by akurat tą okolice odwiedzić. Kasztan kartkował opracowanie na temat Młodej Polski, raz po raz wzdychając ciężko.
– Nie martwię się o to, czy znam. – Chłopak ponownie głośno westchnął, spoglądając na swojego obecnego towarzysza kątem oka. – Nie o to mi chodzi. Chodzi o to, że… – Zamilkł szukając odpowiednich słów. Ostatnimi czasy miał coraz większe problemy z koncentracją. Basista spojrzał na niego z ciekawością, nie naciskając, lecz cierpliwie czekając na wyjaśnienie. – Bez sensu to wszystko – dokończył po chwili, upijając kilka łyków z podkradzionej butelki.
– Zdefiniuj „wszystko”.
– No, wszystko. – Kasztan zamachał ręką, pokazując cała okolicę. – Po co mi matura? Po co mi jakiś pieprzony papierek?
Zyga usiadł, lekko uśmiechając się pod nosem.
– Zbieraj papierki, póki nic za nie nie płacisz, to po pierwsze – zaczął spokojnym, mentorskim tonem. – Po drugie taki papierek, mimo wszystko, daje dość dużo. – Chłopak znów spojrzał na niego z niemym pytaniem. Nie do końca rozumiał.
– Studia – kontynuował basista. – Z tym papierkiem możesz na nie iść.
Kasztan prychnął głośno, kręcąc głową.
– Nie zamierzam iść na studia. Po co mi studia?
– Chociażby po to, żeby w przyszłości mieć pracę, którą choć trochę będziesz lubić.
– Jasne. – Gitarzysta zaśmiał się pusto i kpiąco. – Ty jesteś tego najlepszym przykładem.
Zyga milczał przez chwilę. Znów to samo. Ponownie Kasztan reagował atakiem w najbardziej czułe i bolesne, według niego, punkty, gdy ktoś mu dobrze radził bądź w jakiś sposób pouczał. W tym przypadku jednak mocno się pomylił. Basista spojrzał na niego z szerszym, lekko chytrym uśmiechem, po czym całkowicie odruchowo położył mu dłoń na ramieniu. W takich przypadkach metodą na Kasztana była wyrozumiałość i cierpliwość, to już zdążył zauważyć dawno temu.
– Dla twojej informacji, skończyłem studia. I lubię swoją pracę, mimo że nie jest związana z moim wykształceniem.
Gitarzysta spojrzał na niego z zaskoczeniem. Wiedział, że Zyga pracuje na poczcie, zarządzając działem litów poleconych i całą ich misterną segregacją. Nie podejrzewał jednak, że mężczyzna jest po studiach i zupełnie nie przypuszczał, że taką a nie inną pracę wykonywał z własnego wyboru. Chciał coś powiedzieć, zamierzał jakąś kąśliwą uwagą zareagować na owe wyzwanie, ale słowa zupełnie utknęły mu w gardle, gdy ciepła, silna dłoń basisty spoczęła na jego ramieniu. Dawno już nikt nie okazał mu jakiegokolwiek wsparcia i sam nie wierzył, że tak bardzo go potrzebował. Z tak prostym gestem wszystko nabierało o wiele więcej sensu.
Zyga zaśmiał się cicho, jego spojrzenie nie opuszczało twarzy chłopaka, na której powoli zaskoczenie zaczęło zastępować coś zupełnie innego.
Za blisko.
Byli zdecydowanie za blisko siebie. Wzrok Kasztana na ułamek sekundy przeniósł się na jego usta, co w zupełności wystarczyło by basista automatycznie przypomniał sobie gdzie się znajdują i jakie może to mieć konsekwencje. Zbyt dobrze kojarzył mowę ludzkiego ciała i widział jak mocno była podświadoma, przez co większość społeczeństwa nie doceniała jej wartości. Znał ludzi, którzy byli tak sprawnymi manipulatorami, że potrafili ją kontrolować, uważając na każdy swój ruch. Sam też starał się dbać o to, by skrzętnie ukrywać swoje myśli pod powierzchnią oschłości i obojętności, ale był całkowicie pewny, że chłopak nie robił tego świadomie i działał po prostu pod wpływem impulsu.
Zyga odsunął się lekko, odchrząkując cicho. Tego się nie spodziewał. To nie było normalne spojrzenie zarezerwowane dla kolegów z zespołu. Zdecydowanie nie. Tak patrzyło się na…
– Kasztan. – Obaj jak na komendę podnieśli wzrok, spoglądając na właściciela głosu, który melodyjnie przeciągając samogłoski, wymówił ksywę gitarzysty w formie powitania.
Dobry moment, bardzo dobry moment. Zyga odetchnął, dziękując w myślach owemu nieznajomemu gościowi za przerwanie dość niezręcznej sytuacji. Później pomyśli o tym, co mogło to znaczyć i jak można to interpretować. Teraz miał przed oczami zdecydowanie ciekawsze widowisko.
Przed nimi stało dwóch chłopaków w wieku młodego gitarzysty. Pierwszy z nich, wysoki i wysportowany, patrzył na nich wyzywającym wzrokiem, uśmiechając się kpiąco pod nosem. W dłoniach trzymał piłkę do koszykówki. Jego zbyt długie ciemne włosy cały czas nieposłusznie odpadały mu na oczy, przez co chłopak raz po raz odrzucał je ruchem głowy. Zydze na myśl przyszedł od razu obraz rasowego ogiera, który narowiście targa szyją przy każdym kroku. Z trudem opanował cisnący mu się na usta uśmiech. Nieco za młodym ogierem stał drugi chłopak. Chyba chłopak. Basista nie był całkowicie pewien, bo twarz owej istoty równie dobrze mogłoby należeć do przedstawiciela płci pięknej. W ocenie nie pomagały włosy, długie i jasnobrązowe, rozpuszczone luźno i opadające na jego chude ramiona.
– Kornik, Piotrek – gitarzysta odpowiedział z tą samą manierą. Basista od razu zauważył niepewne spojrzenie, jakim Kasztan obdarzył drugiego, stojącego dalej chłopaka. Imię jednoznacznie stwierdziło jego płeć. – Co tam? – rzucił dodatkowo, zupełnie jednak niezainteresowany odpowiedzią. Widać było jak na dłoni, że wraz z młodym ogierem, Kornikiem, nie są w szczególnie przyjacielskich stosunkach. Zagadką była jednak jego relacja z długowłosym, który na jego przywitanie cicho burknął coś pod nosem, nie podnosząc wzroku.
– A nic. – Uśmiech Kornika poszerzył się, choć zdawało się to niemożliwe. – Na boisku trafiliśmy na bandę pedałów z Siódemki. Oczywiście skopaliśmy im tyłki.
Zyga milczał. Jego uwadze nie uszło szybkie spojrzenie, jakim Piotrek obdarzył Kasztana, przy wzmiance o pedałach. Robiło się coraz ciekawiej. Czyżby aż tak mocno pomylił się co do orientacji młodego gitarzysty? A może to tylko zbieg okoliczności? Faktem było, że nie za bardzo wierzył w zbiegi okoliczności, wszystko miało swoją przyczynę i powód. Na razie wolał jednak o tym nie myśleć. Jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
– Spoko – rzucił Kasztan obojętnie, wpatrując się w jakiś odległy punkt na horyzoncie.
– Wasilewski pytał się ostatnio, czego nie ma cię na treningach. – Ciemnowłosy chłopak widocznie nie miał zamiaru tak szybko odpuścić, ciekawość niemal się z niego wylewała. – Osa coś tam zamarudził o tym, że masz inne zajęcia czy coś. Podobno grasz w jakimś zespole. – Przy tym stwierdzeniu młody koszykarz zagapił się na Zygę. Ten odwzajemnił jego spojrzenie bez cienia zawahania. Gówniarz był bezczelny. To jedno trzeba było mu przyznać. Mimo tego pierwszy odwrócił wzrok, uśmiechając się lekceważąco i wracając nim do siedzącego na trawie chłopaka.
– Gram – odpowiedział młody gitarzysta krótko. Jego spojrzenie nadal wędrowało wszędzie, byleby tylko na dłużej nie zatrzymywać się na Piotrku. – Raczej nie będzie mnie już na treningach.
– Szkoda, szkoda. – Kornik odbił piłkę parę razy, zwinnie łapiąc ją w rękę. – Nie, Piter? – Jego spojrzenie powędrowało na zniewieściałego chłopaka. – Nie będziesz miał kogo dopingować.
Zyga niemal namacalnie, mimo dzielącej ich odległości, poczuł, jak siedzący obok niego Kasztan spina się gwałtownie. Sam Piotrek znów wybąknął coś pod nosem, wbijając wzrok w chodnik. Wyglądał jakby z całych sił starał się zniknąć albo zapaść pod ziemię. Basista poczuł w sobie narastającą złość, wiedział już, że Kornik należy do tej grupy ludzi, której najbardziej nie trawił, i której samo istnienie przyprawiało go o niestrawność i odruch wymiotny. Odchrząknął głośno, zwracając uwagę trzech par oczu na siebie. Znów przez chwilę mierzył się spojrzeniem z młodym ogierem, który także tym razem odwrócił wzrok.
– Spadamy – zadecydował koszykarz, niby zupełnie obojętnie. Durny uśmieszek nadal nie schodził mu z ust. – Do poniedziałku, Kasztan – dodał nie obracając się za siebie. Piotrek ruszył za nim, obracając się szybko i posyłając im przepraszające, pełne żalu spojrzenie. Kasztan długo odprowadzał ich wzrokiem, mocno zaciskając dłonie na trzymanej butelce Coli.
– Tępy chuj – wysyczał, gdy tylko obaj znikli z jego zasięgu. – Mam nadzieję, że kiedyś ktoś mu przypierdoli w ten pusty łeb.
Basista parsknął śmiechem, znów kładąc się na trawie. Nie miał zamiaru oponować, z tą opinią zgadzał się całkowicie. Nie komentował również dlatego, że czekał na dalszą część. Wiedział, że Kasztan był dziś zdecydowanie skłonny do zwierzeń, a to dawało możliwość dowiedzenia się o nim paru nowych, jak zawsze interesujących rzeczy. Dwa razy bardziej interesujących, biorąc pod uwagę wcześniejsze niespodziewane spotkanie i zaistniałą przed nim sytuację.
– Piotrek to jego młodszy brat, a ten traktuje go jak jakiegoś śmiecia – kontynuował chłopak, znów pociągając solidny łyk z już niemal pustej butelki. – Odkąd został mianowany kapitanem drużyny, zachowuje się jak ostatni skurwysyn.
– Niektórym władza łatwo uderza do głowy – skomentował Zyga, obserwując swojego towarzysza kątem oka. Dawno już nie widział Kasztana tak zdenerwowanego i rozproszonego. Zdecydowanie rzucało się to w oczy, szczególnie w porównaniu do jego codziennej postawy.
– Kurwa mać. – Chłopak westchnął ciężko, opadając także na trawę. Zetknęli się ramionami, ale żaden nie zmienił pozycji. Zyga przymknął oczy. Miał wrażenie, że cofnął się do podstawówki, gdzie każdy przypadkowy dotyk powodował niespodziewaną falę podniecenia. Widocznie nie wszystko potrafiło się stłumić i ludzka bliskość była potrzebą, która wołała o zaspokojenie. I nie chodziło tutaj nawet o kontekst seksualny. Liczyło się po prostu ciepło drugiego ramienia i idąca za nim pewność, że ktoś jest obok, po prostu blisko.
– Mógłbym żyć w Młodej Polsce – niespodziewanie zaczął gitarzysta. – Całe dnie piłbym absynt i pisał dołujące wiersze. – W odpowiedzi usłyszał tylko ciche prychnięcie. – No co? Nigdy nie piłem absyntu.
– Jak zdasz maturę, to napijemy się go razem.
– To próba przekupstwa.
– Nie, to tylko drobna zachęta. I tak przecież ją zdasz.
Kasztan nie miał zamiaru się kłócić. Na jego ustach pojawił się uśmiech, który za cholerę nie chciał zniknąć. Chmury leniwie wędrowały po jasnoniebieskim niebie. Wiatr szumiał w koronach pobliskich drzew. Słońce świeciło, dając tak upragnione po długiej zimie ciepło.
Nic nie wskazywało na mającą nadejść katastrofę.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|