艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Jesienny wiatr 2 |
– Mo偶e chcesz zupy? – Zyga uni贸s艂 g艂ow臋 znad ksi膮偶ki, spogl膮daj膮c na swoj膮 rodzicielk臋, krz膮taj膮c膮 si臋 po obszernej, przestronnej kuchni, kt贸rej zdecydowanie przyda艂by si臋 remont. Tapeta przy rogach pomieszczenia widocznie pociemnia艂a, sufit po偶贸艂k艂 od gotowanych na kuchence potraw a bladobr膮zowe linoleum w wielu miejscach by艂o przetarte i pomarszczone. M臋偶czyzna westchn膮艂 cicho.
– Mamo, usi膮d藕 – odpowiedzia艂 delikatnie, u艣miechaj膮c si臋 pod nosem. – Nie jestem g艂odny, a ty nie powinna艣 si臋 mn膮 przejmowa膰.
Kobieta prychn臋艂a g艂o艣no na tak膮 herezj臋, k艂ad膮c sobie d艂onie na szerokich biodrach. By艂a idealnym obrazem Matki Polki – kr膮g艂a i pot臋偶na, kochaj膮ca kiedy trzeba i lej膮ca w ty艂ek wtedy gdy zasz艂a taka potrzeba. Zyga zawsze czu艂 do mniej wielk膮 mi艂o艣膰, r贸wno zmieszan膮 z szacunkiem i obaw膮. Osobi艣cie stanowi艂a dla niego niedo艣cigniony wz贸r wytrwa艂o艣ci, szczeg贸lnie po 艣mierci ojca, gdy zosta艂a sama z dw贸jk膮 dzieci i niezap艂aconym kredytem hipotecznym.
Zyga pierwsze lata pami臋ta艂 jak przez mg艂臋. Jego 艣wiadomo艣膰 wypar艂a wi臋kszo艣膰 wspomnie艅 zwi膮zanych z ojcem, pozostawiaj膮c na ich miejsce uczucie pustki i 偶alu z nag艂ej straty drugiego rodzica. Ojciec odszed艂 szybko niespodziewanie. Wadliwa konstrukcja rusztowania, na kt贸rym wtedy pracowa艂, nie da艂a mu 偶adnych szans na prze偶ycie. Rozpadaj膮c si臋 i przygniataj膮c go zmia偶d偶y艂a wi臋kszo艣膰 kluczowych wewn臋trznych organ贸w. Lekarz spokojnie o艣wiadczy艂, 偶e 艣mier膰 nast膮pi艂a szybko. Pogrzeb by艂 skromny. Zyga uparcie wypytywa艂 mam臋 kiedy tatu艣 wr贸ci z pracy, a ta trzymaj膮c na r臋kach dwuletniego wtedy Marcina, 艂ka艂a cicho, g艂adz膮c go po jasnych w艂osach. Nie rozumia艂 czemu tak si臋 w艂a艣nie sta艂o, dlaczego tata ju偶 nie wr贸ci艂 i tak bezczelnie zostawi艂 ich samym sobie. Zrozumienie przysz艂o z latami.
Obecnie patrzy艂 na swoj膮 ukochan膮 matk臋, Mart臋 Wi艣niewsk膮, mierz膮c si臋 z ni膮 spojrzeniem niemal偶e takich samych br膮zowych oczu. Jej jasne w艂osy przez ostatnich kilka lat mocno posiwia艂y, a twarz pokrywa艂a si臋 coraz g艂臋bszymi zmarszczkami. Lata p艂yn臋艂y nie oszcz臋dzaj膮c nikogo.
– Ale偶 z ciebie uparciuch – Marta zn贸w prychn臋艂a, 艣ci膮gaj膮c z siebie kuchenny fartuch i wieszaj膮c go na ma艂ym haczyku przy drzwiach. Wychyli艂a si臋 przez pr贸g kuchni. – Cinek! Odejd藕 od komputera, chod藕 na obiad!
Zyga zn贸w u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem. Niekt贸re rzeczy jednak si臋 nie zmienia艂y.
Mimo swoich zaprzecze艅, basista i tak zosta艂 zmuszony do zjedzenia pe艂nego talerza paruj膮cej pomidor贸wki, g臋stej od grubych, r臋cznie robionych klusek. W duchu przyzna艂, 偶e ju偶 dawno nie jad艂 tak pysznej zupy. Obecnie siedzia艂 w pokoju Cinka, kt贸ry kiedy艣 dzielili i wylegiwa艂 si臋 na jego jednoosobowym 艂贸偶ku, k膮tem oka obserwuj膮c jak jego brat gra w jak膮艣 strzelank臋. Drgn膮艂 lekko, gdy telefon kom贸rkowy zawibrowa艂 w jego kieszeni. Zyga nie odebra艂.
– Wiesz, 偶e to niegrzecznie tak si臋 chowa膰 przed 艣wiatem? – Marcin nawet na niego nie spojrza艂, ca艂e swoje skupienie po艣wi臋caj膮c grze. Jego jasne w艂osy by艂y nieco za d艂ugie i opada艂y mu na oczu. Ch艂opak w og贸le nie zwraca艂 na nie uwagi. – A mo偶e nie przed ca艂ym 艣wiatem – a przed kim艣 konkretnym? – kontynuowa艂 u艣miechaj膮c si臋 pod nosem.
– Ciszej, Cinek – warkn膮艂 Zyga, posy艂aj膮c szybkie spojrzenie na p贸艂przymkni臋te drzwi. – A poza tym, co si臋 tak interesujesz, m膮dralo?
– Zdro偶na ciekawo艣膰. Nic wi臋cej.
– Na tak膮 ciekawo艣膰 cz臋sto si臋 umiera.
– Chcia艂by艣. – Ch艂opak za艣mia艂 si臋 pod nosem, tym razem k膮tem oka spogl膮daj膮c na brata. – To jak? – zapyta艂 nachalnie. – Masz kogo艣?
– Daj spok贸j. – Zyga westchn膮艂 ci臋偶ko. Wiedzia艂, 偶e brat nie odpu艣ci.
– No we藕…
– Niczego nie b臋d臋 bra艂.
– Wiesz o co mi chodzi. – Marcin spauzowa艂 gr臋 i odwr贸ci艂 si臋 w jego stron臋, patrz膮c na niego z mieszank膮 ciekawo艣ci i niemej pro艣by. – Wiem, 偶e nie by艂oby ci臋 tutaj, gdyby艣 nie obieca艂 mamie, 偶e przyjdziesz. Ostatnio og贸lnie nas olewasz…
– Nie olewam – wszed艂 mu w s艂owo basista. – Po prostu nie mam czasu.
– Sranie w banie – warkn膮艂 m艂odszy ch艂opak. – Olewasz. A to przez to, 偶e co艣 ukrywasz. Albo kogo艣, dla jasno艣ci. – Na jego twarzy wymalowa艂a si臋 widoczna z艂o艣liwa satysfakcja. Zyga wiedzia艂, 偶e m艂ody jest sprytny a jego umiej臋tno艣ci dedukcji i obserwacji dor贸wnuj膮 tym, kt贸re sam posiada艂. Widocznie w jaki艣 spos贸b by艂o to rodzinne.
– Niczego i nikogo nie ukrywam – odpowiedzia艂 spokojnie, przymykaj膮c oczy. – I obiecuj臋 olewa膰 was mniej.
– G贸wno prawda – Marcin niemal偶e wyszepta艂, po czym wr贸ci艂 zn贸w do komputera ponownie odpalaj膮c gr臋. Basista ponownie ci臋偶ko westchn膮艂. Wiedzia艂, 偶e jego rodzina za nim t臋skni艂a. Widzia艂 to w spojrzeniu mamy, czyta艂 w s艂owach Cinka. By艂 tego jak najbardziej 艣wiadomy, ale r贸wnie 艣wiadomie wybra艂 tak膮 w艂a艣nie 艣cie偶k臋. By艂 inny ni偶 reszta spo艂ecze艅stwa, jego seksualno艣膰 wymyka艂a si臋 z og贸lnie przyj臋tych norm ale nie chcia艂 by w jakikolwiek spos贸b wp艂yn臋艂o to na jego rodzin臋, pomijaj膮c ju偶 fakt, 偶e nie mia艂 poj臋cia, jak jego matk膮 mog艂aby zareagowa膰 na tak膮 wiadomo艣膰. To by艂a jego prywatna sprawa i w艂a艣ciwie opr贸cz Jarka i Marcina, nikt z jego bliskich nie wiedzia艂. M艂ody mia艂 tego pecha, 偶e wszed艂 do jego mieszkania, niezapowiedziany w najmniej odpowiednim momencie, poznaj膮c Grze艣ka, kt贸ry akurat do艣膰 jednoznacznie obejmowa艂 Zyg臋, utrudniaj膮c mu sma偶enie ryby. Basista nie pr贸bowa艂 si臋 g艂upio t艂umaczy膰, a Marcin nie pr贸bowa艂 kry膰 zaskoczenia. Mimo szoku zrozumia艂, przytakn膮艂 obiecuj膮c, 偶e nic nie powie mamie i przekazanie tej wiadomo艣ci zostawi mu. Kiedy艣, obiecywa艂 sobie za ka偶dym razem, kiedy艣 na pewno.
– Uciekam – powiedzia艂 cicho, wstaj膮c z 艂贸偶ka. – Nock臋 mam dzisiaj.
– Jasne. – G艂os Cinka tym razem brzmia艂 zimno i oboj臋tnie. – Uciekaj, to ci najlepiej wychodzi.
– M艂ody, wiesz przecie偶, 偶e…
– Wiem – ch艂opak niemal warkn膮艂. – Wiem – odpowiedzia艂 ponownie, o wiele spokojniej. Jego g艂os ocieka艂 smutkiem. – Wpadnij za nied艂ugo.
– Wpadn臋, obiecuj臋.
Ju偶 wychodzi艂 z pokoju, gdy w progu zatrzyma艂 go d藕wi臋k jego imienia. Odwr贸ci艂 si臋 przez rami臋. Marcin odchrz膮kn膮艂 lekko, widocznie bij膮c si臋 z my艣lami. Zyga czeka艂 cierpliwie.
– Wszystkiego najlepszego – rzuci艂 po chwili do艣膰 niepewnie. Basista nie potrafi艂 powstrzyma膰 lekkiego u艣miechu. Wyszed艂, nie m贸wi膮c ju偶 nic wi臋cej, bo nic wi臋cej ju偶 nie potrzebowali od siebie us艂ysze膰.
* * *
Kwiecie艅
Jako ostatni na pr贸bie pojawi艂 si臋 perkusista, wkraczaj膮c do Burdelu z chusteczk膮 przy nosie. Zanim zd膮偶y艂 si臋 przywita膰, dono艣nie i gwa艂townie kichn膮艂.
– Przezi臋biony? – Jarek zdecydowanie nie stara艂 si臋 ukry膰 kpi膮cego tonu.
– Uczulony na ca艂y ten syf rado艣nie kwitn膮cy dooko艂a. – Kubek poci膮gn膮艂 nosem. Wygl膮da艂 na ca艂kowicie zmarnowanego i wyko艅czonego, a jego wcze艣niej wspomniany nos by艂 spuchni臋ty i zaczerwieniony, co mocno wyr贸偶nia艂o si臋 na tle jego jasnej karnacji. Nawet zazwyczaj nieuczesane, rozczochrane w艂osy dzi艣 zdawa艂y si臋 pozbawione energii i lekko przyklapni臋te. Zyga i Jarek parskn臋li cicho, Kasztan u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem.
– Trzeba by艂o zosta膰 w domu – basista spojrza艂 na niego karc膮co. – Po膰wiczyliby艣my tylko gitarowe partie.
– Bez podk艂adu? Bez sensu. – Perkusista bez oci膮gania si臋 ruszy艂 w stron臋 swojego sprz臋tu. – A je艣li chodzi o ten kawa艂ek, kt贸ry wa艂kujemy ju偶 prawie miesi膮c… – zacz膮艂, 艣l膮c jednoznaczne spojrzenie w stron臋 g艂贸wnego gitarzysty. – …mam nadziej臋, 偶e w ko艅cu wydusisz z siebie do niego tekst.
Tak Zyga, jak i Kasztan z zaciekawieniem spojrzeli na Jarka, kt贸ry od razu szerzej si臋 u艣miechn膮艂.
– W艂a艣ciwie… – Si臋gn膮艂 do le偶膮cej obok niego torby, wyci膮gaj膮c z niej znoszony, mocno wygnieciony zeszyt w kt贸ry wepchni臋ta by艂a ca艂a masa lu藕nych kartek, zdecydowanie nie pochodz膮cych z jednego 藕r贸d艂a. – W艂a艣ciwie to nie jest z艂y pomys艂.
呕aden z nich nie potrzebowa艂 wi臋cej s艂贸w, by wiedzie膰 co dok艂adnie trzeba zrobi膰. D藕wi臋k pierwszej gitary spokojnie rozni贸s艂 si臋 po ciszy, pobudzaj膮c od razu drug膮 gitar臋, kt贸ra stonowanymi akordami powtarza艂a echem g艂贸wn膮 melodi臋. Po chwili do艂膮czy艂a perkusja i bas, nadaj膮c ca艂o艣ci rytmu i g艂臋bi. Tak jak wspomnia艂 Kuba, wa艂kowali ten kawa艂ek ju偶 od dobrego miesi膮ca. Nucili go nie艣wiadomie pod nosem robi膮c drobne zakupy, b膮d藕 bior膮c ciep艂y prysznic po m臋cz膮cym dniu pracy. Melodia wkrad艂a si臋 w ich rutyn臋 i sta艂a si臋 jej cz臋艣ci膮, oddychaj膮c i 偶yj膮c z nimi niczym dobrze wytresowane, domowe stworzenie. Da艂a si臋 oswoi膰 i jedyn膮 rzecz膮, kt贸rej obecnie potrzebowa艂a, by艂o imi臋. S艂owa, kt贸re ostatecznie nadadz膮 jej kszta艂t i znaczenie. W tym zawsze ufali Jarkowi, on bezb艂臋dnie potrafi艂 dobra膰 s艂owa do emocji i wpasowa膰 je w melodi臋. To on odpowiedzialny by艂 za ostateczny kszta艂t tego, co wsp贸lnymi si艂ami tworzyli.
Krwi膮 pisze na 艣cianie twoje imi臋
G艂os gitarzysty by艂 mocny, ale mia艂 w sobie spok贸j i pewno艣膰. Brzmia艂 czysto, nios膮c ze sob膮 ci臋偶ki smutek i 偶al.
Na 艣cianie z tapety obdartej.
Krew s膮czy si臋 smug膮 szkar艂atn膮 z g艂臋bokiej rany otwartej.
Jak zawsze, podczas gdy gdy gitarzysta 艣piewa艂, Zyga nie potrafi艂 oderwa膰 od niego wzroku. P贸艂przymkni臋te oczy z uwag膮 艣ledzi艂y tekst rozpisany na kawa艂ku papieru, kt贸ry le偶a艂 przed nim. Palce same wiedzia艂y co robi膰, one ju偶 dawno zna艂y ka偶d膮 nut臋 utworu, ka偶d膮 pauz臋 i przeskok.
Bo nim zauwa偶y膰 zd膮偶y艂em, sta艂e艣 si臋 kim艣 wi臋cej ni偶 cieniem.
Basista mocno zmarszczy艂 brwi. Tego jeszcze ani razu nie s艂ysza艂 w tekstach Jarka. Nigdy nie zdarzy艂o si臋 tak, by napisany przez niego kawa艂ek by艂 kierowany do kogo艣 konkretnego. A ju偶 na pewno nie do kogo艣 o p艂ci jednoznacznie brzydkiej.
Cho膰 chcia艂em, to si臋 nie obroni艂em,
Teraz umieram z ka偶dym westchnieniem.
Melodia przy艣pieszy艂a nieznacznie. G艂贸wna gitara zawy艂a przeci膮gle, uwalniaj膮cym tym znakiem pod膮偶aj膮c膮 za ni膮 wcze艣niej drug膮 gitar臋, kt贸ra kr贸tkimi, silnymi riffami zacz臋艂a wybija膰 si臋 z t艂a. Kubek mocno zaakcentowa艂 zmian臋 tempa, a Zyga pod膮偶y艂 za nim przechodz膮c do klangu.
Bywa艂y dni, gdy ba艂em si臋 siebie, krzycz膮c po nocach o uwolnienie!
Jarek bez problemu wykrzycza艂 refren, wk艂adaj膮c w sw贸j g艂os ca艂膮 z艂o艣膰 i pretensj臋 jakie odczuwa艂 podmiot. Kasztan westchn膮艂 czuj膮c przechodz膮cy mu po ramionach dreszcz.
Puste mieszkanie jedynym tego 艣wiadkiem,
Znikn臋 gdy s艂o艅ce wstanie, znikn臋 ukradkiem!
Wszystko ucich艂o, a po chwili melodia zn贸w zacz臋艂a leniwie si臋 toczy膰. Druga gitara ponownie, pos艂usznie pod膮偶y艂a za pierwsz膮, a bas zn贸w zr贸wna艂 si臋 z rytmem perkusji.
Nie mog艂em tego powstrzyma膰,
los za mnie zadecydowa艂.
Jaro zn贸w 艣piewa艂 ze smutkiem, lecz tym razem bez wcze艣niejszych pretensji. Podmiot z b贸lem godzi艂 si臋 ze swoim losem, t臋sknie patrz膮c za siebie. Przy tej zwrotce gitarzysta, swoim zwyczajem, zamkn膮艂 oczy. Jego twarz by艂a skupiona i natchniona. Zyga spojrza艂 k膮tem oka na Kubka, kt贸ry o dziwo nie garbi艂 si臋, tylko siedzia艂 wyprostowany, tak偶e obserwuj膮c ich wokalist臋. Kasztan mia艂 dziwn膮, zamy艣lon膮 min臋. Raz po raz spogl膮da艂 na gryf gitary, kontroluj膮c z uwag膮 ruchy swoich d艂oni.
Teraz nie mog臋 ju偶 si臋 zatrzyma膰,
instynktu g艂os gdzie艣 si臋 zapodzia艂.
Ponownie wszyscy weszli w refren, daj膮c si臋 ponie艣膰 wy艣piewywanym przez Jarka emocjom. Piosenka powoli nabiera艂a kszta艂tu, jawi膮c si臋 im w swojej ci臋偶kiej, nostalgicznej ca艂o艣ci. Tym razem po refrenie 偶aden z nich nie zwolni艂, nikt si臋 nie zatrzyma艂. Melodia zosta艂a poniesiona dalej i szybciej, mocniej i wyra藕niej. Jarek mocno wybi艂 si臋 gitar膮, przechodz膮c do swojej solowej cz臋艣ci. Kasztan pozosta艂 w tle, a Zyga basem przeszed艂 pod rytm, kt贸r膮 prowadzi艂 pierwszy gitarzysta. Perkusja nieco ucich艂a, ale nie zwolni艂a narzuconego tempa. D藕wi臋ki gitary przekaza艂y ca艂y wachlarz emocji, zalewaj膮c ich fal膮 gniewu, rozczarowania i wielkiego, d艂awi膮cego 偶alu, by przy ko艅cu ucichn膮膰 i przej艣膰 do rezygnacji oraz cichego pogodzenia si臋 z w艂asnym losem. Wraz z sol贸wk膮 ucich艂 bas, a Kubek zwolni艂 tempo grania niemal do minimum.
I nie pr贸buj zrozumie膰 ca艂o艣ci, nie dopisuj do tego mora艂u.
Pierwsza gitara r贸wnie偶 ucich艂a, zostawiaj膮c jedynie wolno graj膮cego Kasztana i cicho wybijaj膮c膮 rytm perkusj臋.
Sam siebie pozbawi艂em mi艂o艣ci, odchodz膮c z kwitn膮cego wiosn膮 raju.
Tym razem zamilkli wszyscy. Nikt przez d艂ugi czas nie odwa偶y艂 si臋 odezwa膰. Zyga dopiero po chwili zda艂 sobie spraw臋 z tego, 偶e wstrzymuje oddech. Wypu艣ci艂 go, staraj膮c si臋 nie naruszy膰 ciszy. Dawno ju偶 nie stworzyli czego艣 takiego i dok艂adnie wiedzieli, jak wa偶ny jest to dla nich moment. Jarek u艣miechn膮艂 si臋 pod nosem, otwieraj膮c oczy. Jego spojrzenie automatycznie pow臋drowa艂o w stron臋 basisty. To by艂o to. Maszyna, kt贸ra niemrawo ruszy艂a do przodu niemal siedem lat temu, pchana ich nadziejami i oliwiona mi艂o艣ci膮 do muzyki w ko艅cu dzia艂a艂a. Chodzi艂a dumnie i sprawnie, a wszystkie trybiki w mechanizmie idealnie ze sob膮 wsp贸艂gra艂y.
Cisz臋 przerwa艂 ich 艣miech. Kasztan zmarszczy艂 brwi i ze zdziwieniem spojrza艂 na Kubka, niemo szukaj膮c u niego odpowiedzi. Na jego twarzy te偶 zobaczy艂 u艣miech, szczery i szeroki.
– Nie pytaj – odpowiedzia艂 na niezadane pytanie perkusista. – Zrozumiesz z biegiem czasu. – Swoj膮 wypowied藕 zako艅czy艂 kolejnym, dono艣nym kichni臋ciem.
M艂odszy gitarzysta nie wiedzia艂 dok艂adnie jak ma to interpretowa膰, ale by艂 pewny, 偶e to co w艂a艣nie us艂ysza艂 i czego sta艂 si臋 cz臋艣ci膮 by艂o czym艣 wyj膮tkowym i to nie podlega艂o dyskusji. Nie wiedzia艂 jednak, czemu patrz膮c na Jarka i Zyg臋, 艣miej膮cych si臋 do siebie, czu艂 tak wielk膮 gorycz.
* * *
Pierwsza po艂owa maja
– Nie musisz si臋 martwi膰 o pisemne, skoro ustne tak dobrze ci posz艂y – stwierdzi艂 Zyga pewnym tonem. Kasztan obdarzy艂 go w odpowiedzi spojrzeniem pe艂nym zw膮tpienia.
W t膮 sobot臋 ani Kubek ani Jaro nie mieli czasu na to, by pojawi膰 si臋 na pr贸bie. Perkusista t艂umaczy艂 si臋 jakim艣 rodzinnym wyjazdem, a g艂贸wny gitarzysta kwa艣no oznajmi艂, 偶e zosta艂 wrobiony przez mam臋 i musi pojawi膰 si臋 na weselu jednej ze swoich wielu kuzynek, kt贸ra zdecydowanie nie nale偶a艂a do jego ulubionych. Pogoda z dnia na dzie艅 robi艂a si臋 coraz 艂adniejsza, wi臋c tak Zyga jak i Kasztan jednog艂o艣nie zadecydowali o porzuceniu zimnych 艣cian Burdelu i wyj艣ciu na 艣wie偶e powietrze.
Przysiedli nad brzegiem Odry, z bulwaru Dunikowskiego obserwuj膮c 艂贸dki leniwie wyp艂ywaj膮ce z Zatoki Gondoli oraz ca艂y Ostr贸w Tumski. Zyga le偶a艂 roz艂o偶ony na trawie. Jedn膮 r臋k臋 za艂o偶y艂 za g艂ow臋 a drug膮 trzyma艂 na plastikowej butelce po Coli, do kt贸rej przelali kilka piw, w razie gdyby patrol stra偶y miejskiej zadecydowa艂 by akurat t膮 okolice odwiedzi膰. Kasztan kartkowa艂 opracowanie na temat M艂odej Polski, raz po raz wzdychaj膮c ci臋偶ko.
– Nie martwi臋 si臋 o to, czy znam. – Ch艂opak ponownie g艂o艣no westchn膮艂, spogl膮daj膮c na swojego obecnego towarzysza k膮tem oka. – Nie o to mi chodzi. Chodzi o to, 偶e… – Zamilk艂 szukaj膮c odpowiednich s艂贸w. Ostatnimi czasy mia艂 coraz wi臋ksze problemy z koncentracj膮. Basista spojrza艂 na niego z ciekawo艣ci膮, nie naciskaj膮c, lecz cierpliwie czekaj膮c na wyja艣nienie. – Bez sensu to wszystko – doko艅czy艂 po chwili, upijaj膮c kilka 艂yk贸w z podkradzionej butelki.
– Zdefiniuj „wszystko”.
– No, wszystko. – Kasztan zamacha艂 r臋k膮, pokazuj膮c ca艂a okolic臋. – Po co mi matura? Po co mi jaki艣 pieprzony papierek?
Zyga usiad艂, lekko u艣miechaj膮c si臋 pod nosem.
– Zbieraj papierki, p贸ki nic za nie nie p艂acisz, to po pierwsze – zacz膮艂 spokojnym, mentorskim tonem. – Po drugie taki papierek, mimo wszystko, daje do艣膰 du偶o. – Ch艂opak zn贸w spojrza艂 na niego z niemym pytaniem. Nie do ko艅ca rozumia艂.
– Studia – kontynuowa艂 basista. – Z tym papierkiem mo偶esz na nie i艣膰.
Kasztan prychn膮艂 g艂o艣no, kr臋c膮c g艂ow膮.
– Nie zamierzam i艣膰 na studia. Po co mi studia?
– Chocia偶by po to, 偶eby w przysz艂o艣ci mie膰 prac臋, kt贸r膮 cho膰 troch臋 b臋dziesz lubi膰.
– Jasne. – Gitarzysta za艣mia艂 si臋 pusto i kpi膮co. – Ty jeste艣 tego najlepszym przyk艂adem.
Zyga milcza艂 przez chwil臋. Zn贸w to samo. Ponownie Kasztan reagowa艂 atakiem w najbardziej czu艂e i bolesne, wed艂ug niego, punkty, gdy kto艣 mu dobrze radzi艂 b膮d藕 w jaki艣 spos贸b poucza艂. W tym przypadku jednak mocno si臋 pomyli艂. Basista spojrza艂 na niego z szerszym, lekko chytrym u艣miechem, po czym ca艂kowicie odruchowo po艂o偶y艂 mu d艂o艅 na ramieniu. W takich przypadkach metod膮 na Kasztana by艂a wyrozumia艂o艣膰 i cierpliwo艣膰, to ju偶 zd膮偶y艂 zauwa偶y膰 dawno temu.
– Dla twojej informacji, sko艅czy艂em studia. I lubi臋 swoj膮 prac臋, mimo 偶e nie jest zwi膮zana z moim wykszta艂ceniem.
Gitarzysta spojrza艂 na niego z zaskoczeniem. Wiedzia艂, 偶e Zyga pracuje na poczcie, zarz膮dzaj膮c dzia艂em lit贸w poleconych i ca艂膮 ich mistern膮 segregacj膮. Nie podejrzewa艂 jednak, 偶e m臋偶czyzna jest po studiach i zupe艂nie nie przypuszcza艂, 偶e tak膮 a nie inn膮 prac臋 wykonywa艂 z w艂asnego wyboru. Chcia艂 co艣 powiedzie膰, zamierza艂 jak膮艣 k膮艣liw膮 uwag膮 zareagowa膰 na owe wyzwanie, ale s艂owa zupe艂nie utkn臋艂y mu w gardle, gdy ciep艂a, silna d艂o艅 basisty spocz臋艂a na jego ramieniu. Dawno ju偶 nikt nie okaza艂 mu jakiegokolwiek wsparcia i sam nie wierzy艂, 偶e tak bardzo go potrzebowa艂. Z tak prostym gestem wszystko nabiera艂o o wiele wi臋cej sensu.
Zyga za艣mia艂 si臋 cicho, jego spojrzenie nie opuszcza艂o twarzy ch艂opaka, na kt贸rej powoli zaskoczenie zacz臋艂o zast臋powa膰 co艣 zupe艂nie innego.
Za blisko.
Byli zdecydowanie za blisko siebie. Wzrok Kasztana na u艂amek sekundy przeni贸s艂 si臋 na jego usta, co w zupe艂no艣ci wystarczy艂o by basista automatycznie przypomnia艂 sobie gdzie si臋 znajduj膮 i jakie mo偶e to mie膰 konsekwencje. Zbyt dobrze kojarzy艂 mow臋 ludzkiego cia艂a i widzia艂 jak mocno by艂a pod艣wiadoma, przez co wi臋kszo艣膰 spo艂ecze艅stwa nie docenia艂a jej warto艣ci. Zna艂 ludzi, kt贸rzy byli tak sprawnymi manipulatorami, 偶e potrafili j膮 kontrolowa膰, uwa偶aj膮c na ka偶dy sw贸j ruch. Sam te偶 stara艂 si臋 dba膰 o to, by skrz臋tnie ukrywa膰 swoje my艣li pod powierzchni膮 osch艂o艣ci i oboj臋tno艣ci, ale by艂 ca艂kowicie pewny, 偶e ch艂opak nie robi艂 tego 艣wiadomie i dzia艂a艂 po prostu pod wp艂ywem impulsu.
Zyga odsun膮艂 si臋 lekko, odchrz膮kuj膮c cicho. Tego si臋 nie spodziewa艂. To nie by艂o normalne spojrzenie zarezerwowane dla koleg贸w z zespo艂u. Zdecydowanie nie. Tak patrzy艂o si臋 na…
– Kasztan. – Obaj jak na komend臋 podnie艣li wzrok, spogl膮daj膮c na w艂a艣ciciela g艂osu, kt贸ry melodyjnie przeci膮gaj膮c samog艂oski, wym贸wi艂 ksyw臋 gitarzysty w formie powitania.
Dobry moment, bardzo dobry moment. Zyga odetchn膮艂, dzi臋kuj膮c w my艣lach owemu nieznajomemu go艣ciowi za przerwanie do艣膰 niezr臋cznej sytuacji. P贸藕niej pomy艣li o tym, co mog艂o to znaczy膰 i jak mo偶na to interpretowa膰. Teraz mia艂 przed oczami zdecydowanie ciekawsze widowisko.
Przed nimi sta艂o dw贸ch ch艂opak贸w w wieku m艂odego gitarzysty. Pierwszy z nich, wysoki i wysportowany, patrzy艂 na nich wyzywaj膮cym wzrokiem, u艣miechaj膮c si臋 kpi膮co pod nosem. W d艂oniach trzyma艂 pi艂k臋 do koszyk贸wki. Jego zbyt d艂ugie ciemne w艂osy ca艂y czas niepos艂usznie odpada艂y mu na oczy, przez co ch艂opak raz po raz odrzuca艂 je ruchem g艂owy. Zydze na my艣l przyszed艂 od razu obraz rasowego ogiera, kt贸ry narowi艣cie targa szyj膮 przy ka偶dym kroku. Z trudem opanowa艂 cisn膮cy mu si臋 na usta u艣miech. Nieco za m艂odym ogierem sta艂 drugi ch艂opak. Chyba ch艂opak. Basista nie by艂 ca艂kowicie pewien, bo twarz owej istoty r贸wnie dobrze mog艂oby nale偶e膰 do przedstawiciela p艂ci pi臋knej. W ocenie nie pomaga艂y w艂osy, d艂ugie i jasnobr膮zowe, rozpuszczone lu藕no i opadaj膮ce na jego chude ramiona.
– Kornik, Piotrek – gitarzysta odpowiedzia艂 z t膮 sam膮 manier膮. Basista od razu zauwa偶y艂 niepewne spojrzenie, jakim Kasztan obdarzy艂 drugiego, stoj膮cego dalej ch艂opaka. Imi臋 jednoznacznie stwierdzi艂o jego p艂e膰. – Co tam? – rzuci艂 dodatkowo, zupe艂nie jednak niezainteresowany odpowiedzi膮. Wida膰 by艂o jak na d艂oni, 偶e wraz z m艂odym ogierem, Kornikiem, nie s膮 w szczeg贸lnie przyjacielskich stosunkach. Zagadk膮 by艂a jednak jego relacja z d艂ugow艂osym, kt贸ry na jego przywitanie cicho burkn膮艂 co艣 pod nosem, nie podnosz膮c wzroku.
– A nic. – U艣miech Kornika poszerzy艂 si臋, cho膰 zdawa艂o si臋 to niemo偶liwe. – Na boisku trafili艣my na band臋 peda艂贸w z Si贸demki. Oczywi艣cie skopali艣my im ty艂ki.
Zyga milcza艂. Jego uwadze nie usz艂o szybkie spojrzenie, jakim Piotrek obdarzy艂 Kasztana, przy wzmiance o peda艂ach. Robi艂o si臋 coraz ciekawiej. Czy偶by a偶 tak mocno pomyli艂 si臋 co do orientacji m艂odego gitarzysty? A mo偶e to tylko zbieg okoliczno艣ci? Faktem by艂o, 偶e nie za bardzo wierzy艂 w zbiegi okoliczno艣ci, wszystko mia艂o swoj膮 przyczyn臋 i pow贸d. Na razie wola艂 jednak o tym nie my艣le膰. Jeszcze nie teraz. Wszystko w swoim czasie.
– Spoko – rzuci艂 Kasztan oboj臋tnie, wpatruj膮c si臋 w jaki艣 odleg艂y punkt na horyzoncie.
– Wasilewski pyta艂 si臋 ostatnio, czego nie ma ci臋 na treningach. – Ciemnow艂osy ch艂opak widocznie nie mia艂 zamiaru tak szybko odpu艣ci膰, ciekawo艣膰 niemal si臋 z niego wylewa艂a. – Osa co艣 tam zamarudzi艂 o tym, 偶e masz inne zaj臋cia czy co艣. Podobno grasz w jakim艣 zespole. – Przy tym stwierdzeniu m艂ody koszykarz zagapi艂 si臋 na Zyg臋. Ten odwzajemni艂 jego spojrzenie bez cienia zawahania. G贸wniarz by艂 bezczelny. To jedno trzeba by艂o mu przyzna膰. Mimo tego pierwszy odwr贸ci艂 wzrok, u艣miechaj膮c si臋 lekcewa偶膮co i wracaj膮c nim do siedz膮cego na trawie ch艂opaka.
– Gram – odpowiedzia艂 m艂ody gitarzysta kr贸tko. Jego spojrzenie nadal w臋drowa艂o wsz臋dzie, byleby tylko na d艂u偶ej nie zatrzymywa膰 si臋 na Piotrku. – Raczej nie b臋dzie mnie ju偶 na treningach.
– Szkoda, szkoda. – Kornik odbi艂 pi艂k臋 par臋 razy, zwinnie 艂api膮c j膮 w r臋k臋. – Nie, Piter? – Jego spojrzenie pow臋drowa艂o na zniewie艣cia艂ego ch艂opaka. – Nie b臋dziesz mia艂 kogo dopingowa膰.
Zyga niemal namacalnie, mimo dziel膮cej ich odleg艂o艣ci, poczu艂, jak siedz膮cy obok niego Kasztan spina si臋 gwa艂townie. Sam Piotrek zn贸w wyb膮kn膮艂 co艣 pod nosem, wbijaj膮c wzrok w chodnik. Wygl膮da艂 jakby z ca艂ych si艂 stara艂 si臋 znikn膮膰 albo zapa艣膰 pod ziemi臋. Basista poczu艂 w sobie narastaj膮c膮 z艂o艣膰, wiedzia艂 ju偶, 偶e Kornik nale偶y do tej grupy ludzi, kt贸rej najbardziej nie trawi艂, i kt贸rej samo istnienie przyprawia艂o go o niestrawno艣膰 i odruch wymiotny. Odchrz膮kn膮艂 g艂o艣no, zwracaj膮c uwag臋 trzech par oczu na siebie. Zn贸w przez chwil臋 mierzy艂 si臋 spojrzeniem z m艂odym ogierem, kt贸ry tak偶e tym razem odwr贸ci艂 wzrok.
– Spadamy – zadecydowa艂 koszykarz, niby zupe艂nie oboj臋tnie. Durny u艣mieszek nadal nie schodzi艂 mu z ust. – Do poniedzia艂ku, Kasztan – doda艂 nie obracaj膮c si臋 za siebie. Piotrek ruszy艂 za nim, obracaj膮c si臋 szybko i posy艂aj膮c im przepraszaj膮ce, pe艂ne 偶alu spojrzenie. Kasztan d艂ugo odprowadza艂 ich wzrokiem, mocno zaciskaj膮c d艂onie na trzymanej butelce Coli.
– T臋py chuj – wysycza艂, gdy tylko obaj znikli z jego zasi臋gu. – Mam nadziej臋, 偶e kiedy艣 kto艣 mu przypierdoli w ten pusty 艂eb.
Basista parskn膮艂 艣miechem, zn贸w k艂ad膮c si臋 na trawie. Nie mia艂 zamiaru oponowa膰, z t膮 opini膮 zgadza艂 si臋 ca艂kowicie. Nie komentowa艂 r贸wnie偶 dlatego, 偶e czeka艂 na dalsz膮 cz臋艣膰. Wiedzia艂, 偶e Kasztan by艂 dzi艣 zdecydowanie sk艂onny do zwierze艅, a to dawa艂o mo偶liwo艣膰 dowiedzenia si臋 o nim paru nowych, jak zawsze interesuj膮cych rzeczy. Dwa razy bardziej interesuj膮cych, bior膮c pod uwag臋 wcze艣niejsze niespodziewane spotkanie i zaistnia艂膮 przed nim sytuacj臋.
– Piotrek to jego m艂odszy brat, a ten traktuje go jak jakiego艣 艣miecia – kontynuowa艂 ch艂opak, zn贸w poci膮gaj膮c solidny 艂yk z ju偶 niemal pustej butelki. – Odk膮d zosta艂 mianowany kapitanem dru偶yny, zachowuje si臋 jak ostatni skurwysyn.
– Niekt贸rym w艂adza 艂atwo uderza do g艂owy – skomentowa艂 Zyga, obserwuj膮c swojego towarzysza k膮tem oka. Dawno ju偶 nie widzia艂 Kasztana tak zdenerwowanego i rozproszonego. Zdecydowanie rzuca艂o si臋 to w oczy, szczeg贸lnie w por贸wnaniu do jego codziennej postawy.
– Kurwa ma膰. – Ch艂opak westchn膮艂 ci臋偶ko, opadaj膮c tak偶e na traw臋. Zetkn臋li si臋 ramionami, ale 偶aden nie zmieni艂 pozycji. Zyga przymkn膮艂 oczy. Mia艂 wra偶enie, 偶e cofn膮艂 si臋 do podstaw贸wki, gdzie ka偶dy przypadkowy dotyk powodowa艂 niespodziewan膮 fal臋 podniecenia. Widocznie nie wszystko potrafi艂o si臋 st艂umi膰 i ludzka blisko艣膰 by艂a potrzeb膮, kt贸ra wo艂a艂a o zaspokojenie. I nie chodzi艂o tutaj nawet o kontekst seksualny. Liczy艂o si臋 po prostu ciep艂o drugiego ramienia i id膮ca za nim pewno艣膰, 偶e kto艣 jest obok, po prostu blisko.
– M贸g艂bym 偶y膰 w M艂odej Polsce – niespodziewanie zacz膮艂 gitarzysta. – Ca艂e dnie pi艂bym absynt i pisa艂 do艂uj膮ce wiersze. – W odpowiedzi us艂ysza艂 tylko ciche prychni臋cie. – No co? Nigdy nie pi艂em absyntu.
– Jak zdasz matur臋, to napijemy si臋 go razem.
– To pr贸ba przekupstwa.
– Nie, to tylko drobna zach臋ta. I tak przecie偶 j膮 zdasz.
Kasztan nie mia艂 zamiaru si臋 k艂贸ci膰. Na jego ustach pojawi艂 si臋 u艣miech, kt贸ry za choler臋 nie chcia艂 znikn膮膰. Chmury leniwie w臋drowa艂y po jasnoniebieskim niebie. Wiatr szumia艂 w koronach pobliskich drzew. S艂o艅ce 艣wieci艂o, daj膮c tak upragnione po d艂ugiej zimie ciep艂o.
Nic nie wskazywa艂o na maj膮c膮 nadej艣膰 katastrof臋.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dost阷ne tylko dla zalogowanych U縴tkownik體.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, 縠by m骳 dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|