The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 18:34:43   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Co w tobie jest prequel 3
W drodze powrotnej raz czy dwa wyskoczył na niego czyjś pies, jednakże odstąpił, poznając chłopaka. Aura wyciągnął rękę, widząc przed oczyma jaśniejący punkcik okna chatki w której mieszkał i musnął nią wysokie trawy, które sięgały mu do piersi. Każdy krok był męką, każdy przypominał mu o tym, co się stało. Był już przed drzwiami, kiedy pomyślał sobie o kartce, którą zostawił w pokoju Makmannona. "Wracać?" zawahał się, niepewny. Wsparł spocone czoło o drzwi. "Nie" zdecydował w końcu. "Na pewno nie dziś". Drzwi otworzyły się z jękiem. Nadina siedziała przy kuchennym stole, segregując zioła dotkniętymi reumatyzmem palcami.
-Dobry wieczór, babciu - przywitał się Aura cicho.
Nadina zerknęła na niego i otworzyła usta. Po chwili przyjrzała się dokładniej i powoli odłożyła zioła na blat. Odwróciła się przodem do chłopaka, który tymczasem zamknął za sobą drzwi i stanął, niepewny co ma robić dalej.
-Co się stało, synku? - zagadnęła kobieta łagodnie.
-Ja... - zaczął Aura, nie poznając płaczliwej nutki w swym głosie - Ja muszę iść spać.
Minął stół, uciekając przed badawczym spojrzeniem opiekunki.
-Aura... - powykręcane palce z zadziwiającą siłą zacisnęły się na nadgarstku chłopaka, gdy mijał Nadinę - Czy ktoś cię skrzywdził?
-Nie... nie - zaprzeczył bardziej stanowczo - Ja... sam.
-Sam ... co? - sucha dłoń puściła nadgarstek i ujęła podbródek uzdrowiciela.
-Nic. Proszę, babciu. Daj mi iść spać. Po prostu iść spać.
Nadina westchnęła i puściła go.
-Idź... - rzekła.
-Dziękuję - Aura uśmiechnął się z wyraźną ulgą - Dobrej nocy, babciu.
-Dobrej nocy, synku.
Uzdrowiciela odprowadziło zatroskane spojrzenie opiekunki. On sam rzucił się na łóżko, nie ścieląc go nawet. Czuł nieokreślony smutek i wstyd. Unikał wspomnień minionego wieczoru, ale one powracały wciąż i wciąż, natrętne. Przymknął powieki, wątpiąc czy zdoła zasnąć. Jednak nie minęło kilka chwil, a ręce zaciśnięte mocno na materii koca, rozluźniły się, oddech pogłębił. Nadina, która zajrzała do pokoju uzdrowiciela kilka chwil później, ujrzała go głęboko uśpionego. Podreptała do swego pokoju po zapasowy koc i okryła nim chłopaka. Pogładziła go czule po policzku i wyszła, zamykając za sobą drzwi.
Aurze nie śniło nic... w przeciwieństwie do Makmannona, któremu śniło się dużo i intensywnie. Przecknął się tuż nad ranem, z twarzą wciśniętą w poduszkę, która pachniała Aurą. Z początku nie wiedział nawet co to za zapach, dopiero potem uczynna pamięć sprowadziła mu przed oczy obrazy zeszłej nocy. Poderwał się, niepotrzebnie, bo od chwili gdy otworzył oczy, wiedział, że jest w pokoju sam. Powoli, czując bezwład i słabość w całym ciele, ponownie usiadł na łóżku. Od bardzo dawna nie czuł się taki... niepewny i przerażony? Przywykł do myśli, że jest kowalem swego losu i całkowitym, niepodzielnym panem swych pragnień i poczynań. Ostatnia noc... ostatnia noc uświadomiła mu jak bardzo jeden człowiek jest w stanie zmienić ten stan rzeczy. Wspomnienia tego, co się wydarzyło zlały mu się w jeden barwny niejasny obraz. Nie pamiętał za bardzo w której chwili dokładnie utracił nad sobą kontrolę, ani czemu to się stało. Pamiętał tylko szmaragdowe oczy, które nagle wypełniły cały jego świat. Co ciekawe, te oczy wydały mu się bardzo przestraszone. Czy zrobił coś wbrew woli młodego uzdrowiciela? Nie wydawał się sprzeciwiać, Makmannon nie przypominał sobie, by choć raz usłyszał "nie'. Z drugiej strony... cofnął się przed nim, to Inkwizytor pamiętał dobrze, cofnął się aż pod ścianę i potknął się o linę... Właśnie, lina.
Makmannon poderwał się. Jeżeli on zostawił tę linę na dole, kiedy wychodził.... Ale nie, lina leżała rzucona niedbale koło okna. Musiał ją wrzucić z powrotem. Dzięki Najwyższemu. Makmannon drżącą dłonią sięgnął po spodnie i koszulę. Podszedł do stołu i nalał sobie wina, uśmiechając się gorzko na myśl, że to do wina się wczoraj zaczęło. Może powinien mniej pić? Sięgnął po kielich i nagle zamarł. Poruszył naczyniem tak, że ciemnoczerwone wino obmyło jego ścianki.... pozostawiając po sobie osad, przypominający fusy po herbacie. A jeżeli czegoś Inkwizytor był pewien, to tego, że herbaty ostatnio nie pijał. Ostrożnie zanurzył palec w winie wyjmując trochę osadu. Niewątpliwie zioła. Tylko jakie? Na pewno nie trucizna, bo już by nie żył.... Nagle olśniło go. Nabrał odrobinę na język i rozgryzł. Po chwili zacisnął powieki i splunął.
Ten mały rudowłosy spryciarz go uwiódł.
Żeby to jasny szlag trafił!
Uwiódł go!...
A on dał się podejść jak jakiś pierwszy lepszy naiwny!...
Przecież gdyby chłopak chciał, mógłby mu wczorajszej nocy dosypać do napoju czegoś innego... o stokroć bardziej niebezpiecznego!
Uwiódł! Jego! Inkwizytora z wieloletnią praktyką! Uwiódł!...
Wściekły, cisnął kielich o ścianę i sięgnął po płaszcz. Będzie musiał poważnie z Aurą porozmawiać. I lepiej żeby uzdrowiciel dobrze się z tego wytłumaczył! Naraz zamarł.... Co właściwie mógł powiedzieć mu chłopak? Czego mógł chcieć?... Jego kompromitacji? Nie, gdyby tak było, ściągnąłby mu już na głowę całą wieś, miał po temu okazję. Zdenerwowany przytknął palce do ust i drgnął, zaskoczony dotykiem na nagiej skórze dłoni. Rozejrzał się, coraz bardziej sfrustrowany i podniósł rękawiczki z podłogi. Musiał się zastanowić. Poważnie zastanowić. Był pewien, że ta noc wcale nie musi mieć ważkich konsekwencji, że da się o niej zapomnieć, że on potrafi o niej zapomnieć i żyć jakby nigdy nic, pod warunkiem, że.... Że co?
Rozmyślania przerwało mu pukanie do drzwi. Doprawdy, nie miał teraz nastroju na niczyje wizyty!
"Spokojnie..." zmitygował się. "Nie możesz dać nikomu poznać, że cos jest nie tak".
-Proszę... - mruknął, wciągając rękawiczki. Wszedł Lit.
Makmannon ucieszył się i jednocześnie zmartwił na jego widok. Ucieszył, że jednak go nie spławił. Lit mógłby nabrać podejrzeń. Zamartwił, gdyż ostatnią osoba jaką chciałby widzieć, był jego pomocnik.
-Tak? - wiele wysiłku włożył w to, by jego glos zabrzmiał tak obojętnie, jak zwykle.
-Przyszedłem zapytać, jakie mamy plany na dziś, panie...
-Dowiedziałeś się czegoś ciekawego o wieśniakach?
-Nie.
-Ja też nie. To znaczy chyba, że nie dzieje się tu nic, co mogłoby wzbudzić niepokój Kościoła.
-Tak... - Makmannon skrzywił się, słysząc wyraźnie rozczarowanie w głosie Lita.
-Czas chyba wyjechać. Następna wioska jest o dzień drogi stąd
Na parę chwil zapadło milczenie. Inkwizytor zarzucił płaszcz na ramiona.
-Panie... - dobiegło go naraz zza pleców - Gościłeś kogoś?
Makmannon odwrócił się, by zobaczyć Lita, który niepewnie obracał w palcach kubek, z którego pił Aura. Ściągnął brwi.
-Naprawdę myślisz, że czy i z kim się spotykam, jest twoja sprawą?
Na twarzy Lita odbiło się zaskoczenie i gniew, skryty zresztą skrzętnie. Nie dość jednak prędko. "Cholera!" zaklął Makmannon w duchu.
-Oczywiście, nie, panie.
"Teraz tylko tego brakowało, by wystosował jakiś ciekawy liścik do kurii" sarknął Mak w duchu "Cholerni szpiedzy...".
-Pójdę już, panie. Zatem... - świńskie oczka Lita spojrzały na Inkwizytora ciekawie - jutro wyjeżdżamy, tak?
-Tak.
Lit skierował swe kroki ku drzwiom i nagle przystanął, mijając łóżko. Schylił się i ujął w rękę coś białego, co następnie uważnie obejrzał.
-Panie...
-Tak? - Mak uczuł pierwsze ukłucie niepokoju.
-Kimkolwiek był twój gość, zostawił po sobie ciekawe pamiątki.
Makmannon przysiągłby, że Lit kpi, ale wiedział, że ten człowiek jest do czegoś takiego niezdolny. Był na to zbyt zasadniczy... i zbyt głupi.
-Pokaż - wyciągnął dłoń. Pomocnik podał mu kawałek kartki.... Stronicy z jakiejś ksiązki. Inkwizytor poczuł lodowaty dreszcz na plecach. Skąd Aura to miał? Bo że kartka należała do Aury, to nie ulegało wątpliwości, w zgięciach wciąż jeszcze pozostały resztki ziół. Mak miał nadzieję, że Lit nie trzymał tego w dłoniach na tyle długo, by rozpoznać te zioła. "Ani tę książkę"... dodał w myślach po chwili. Bo to na pewno nie była żadna święta księga. Makmannon wiedział to na pewno, miewał już w rekach tego typu rzeczy. Pomijając kwestie zdolności Aury i jego poczynań, to jedno sprowadziłoby go na stos. A Makmannon nie chciał, by Aura wylądował na stosie. Pomimo wszystko.
-Zajmę się tym. To nic ważnego.
Lit nie wyglądał na przekonanego.
-Możesz już odejść - zgniótł w palcach kartkę. Lit posłusznie pochylił głowę i odszedł. Makmannon odczekał aż na korytarzu umilkną kroki, zanim pozwolił sobie zakląć. Bynajmniej nie po bożemu. Nerwowo szarpnął kołdrę, chcąc pościelić łóżko. Z zakładek materii wypadł niewielki żółty kwiatek i wylądował prosto na bucie Inkwizytora. Mężczyzna schylił się i ostrożnie go podniósł, zbliżając do nosa. Uderzyl go intensywny, słodki zapach. Macierzanka. Aura musiał go tu zostawić.
Makmannon westchnął i bardzo delikatnie położył kwiatek na stole. Kartkę złożył i schował za pasek. Sięgnął po sztylet, wsunął go do pochwy i podczepił do paska. Był gotów. Wyszedł z pokoju, starannie zamykając drzwi. Po chwili był już w drodze do chatki zielarki. Nie odwracał się za siebie, a może powinien był...
Do drzwi załomotał energicznie, głośno. Nie zdążył policzyć do dziesięciu, a usłyszał ciche, ciężkie kroki. Drzwi uchyliły się odrobinę. Ze szpary wyjrzało szare oko starszej już kobiety.
-Czego potrzebujecie, panie? - zapytała.
Makmannon pchnął drzwi tak, że uderzyły one lekko kobietę w pierś i rozwarły się szerzej.
-Gdzie jest Aura? - zapytał, nie bawiąc się uprzejmości.
-Czego chcecie od niego, panie?
-Wiesz kim jestem, stara kobieto?
Jej rysy ściągnęły się lekko, podbródek uniósł.
-Jesteś Inkwizytorem.
-Tak. Przyprowadź Aurę.
-Czego od niego chcesz?
Wyciągnął zza paska wygniecioną kartkę.
-Chcę na przykład żeby mi wytłumaczył skąd to ma. I lepiej żeby jego tłumaczenia były wiarygodne.
Oczy Nadiny otworzyły się szerzej, gdy rozpoznała co trzyma Mak.
-To nie należy do Aury. Nie wiem skąd to masz, panie. On nie potrafi nawet czytać.
Makmannon uśmiechnął się chłodno.
-Nie obrażaj mojej inteligencji, kobieto. Gdzie on jest?
-Ja...
-W porządku, babciu. Porozmawiam z nim... - Aura wynurzył się nagle zza pleców Nadiny i odsunął ja lekko. - Wejdź...
Makmannon zaniemówił na chwilę, patrząc na szmaragdowe, lekko podkrążone oczy i jasną, piegowatą twarz. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi. Podszedł do stołu i położył na nim kartkę.
-Skąd to masz?
-Babciu... czy mogłabyś..? - Aura zerknął prosząco na Nadinę. Nie wyglądała na przekonaną, ale w końcu westchnęła.
-Dobrze, pójdę do ogrodu nazbierać ziół. Ale wrócę niedługo... - zmierzyła Inkwizytora czujnym spojrzeniem i wyszła z domu.
-Więc...? - Mak ponaglił chłopaka, gdy cisza przeciągała się.
-To z książki moich rodziców... - odpowiedział w końcu uzdrowiciel, nie patrząc mu w oczy. Stanął po przeciwnej stronie stołu, tak że dzielił ich blat.
-Wiesz co to za książka?
-Nie. Nie umiem czytać.
Makmannon powoli przymknął powieki... Dobry Boże, ten dzieciak naprawdę nie miał pojęcia jaka groźba wisiała nad jego głową.
-Oddaj mi te książkę.
-Nie! - Aura wyglądał na wstrząśniętego.
Mak zmarszczył brwi, nagle podejrzliwy.
-Dlaczego nie?
-To jedyne co zostało mi po rodzicach, nie możesz...
-Nie dyskutuj ze mną!
-Ale...
-Nie ty wyznaczasz granice tego, co mogę zrobić i tego, czego nie mogę.... A teraz... oddaj mi tę książkę, chyba że chcesz żebym sam ją znalazł... oficjalnie przeszukując ten dom?
Aura cofnął się o krok, szeroko rozwartymi oczami wodząc po zaciętej twarzy Inkwizytora.
-Nie. Nie zrobiłbyś tego...
-Ty naprawdę nie rozumiesz, ze ja mam OBOWIĄZEK to zrobić?!
-Ale...
-Aura! Nie nadużywaj mojej cierpliwości.
Chłopak zacisnął zęby, ale posłusznie wycofał się i po chwili przyniósł Inkwizytorowi gruby, oprawny w skórę tom. Rzucił go na stół. Makmannon wyciągnął po niego rękę i zawinął go w szmatę, którą wyciągnął z kąta kuchni
-Gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek pytał cię o nią... nie widziałeś jej. Najlepiej żebyś udawał, że nigdy nie widziałeś książki na oczy.
Chłopak zbył milczeniem to ostrzeżenie, ponuro patrząc jak Makmannon zawija księgę dodatkowo w zdjęty płaszcz.
-Dobrze... - Inkwizytor westchnął głęboko - Teraz.... Teraz wyjaśnisz mi co właściwie sobie myślałeś, uwodząc mnie zeszłej nocy?
Aura zarumienił się gwałtownie i spuścił wzrok.
-Więc wiesz...
-O ziołach? Oczywiście. Masz mnie za głupca? - nawet drgnięciem powieki nie zdradził, że gdyby nie przypadek, rzeczywiście byłby głupcem. Nie wiedziałby. Nigdy by się nie domyślił.
-Ja...
-Ty? - ponaglił go Inkwizytor. - Co to miało znaczyć? Co miała znaczyć ta wizyta po nocy? To zdradzieckie dosypanie ziół do wina? Ten kwiatek na mojej poduszce?
-Ja po prostu chciałem...
-Co chciałeś?
-Ciebie! - krzyknął nagle Aura, podrywając głowę - Ciebie chciałem! Czy to źle?
-Czy to źle?... - powtórzył Makmannon kompletnie zdumiony - Czy to źle? Dzieciaku, w jakim świecie ty żyjesz? Przecież to grzech. Jeden z najcięższych.
-Nie! - łzy zabłysły w szmaragdowych oczach i spłynęły po policzkach - Nigdy się na to nie zgodzę. To nie może być grzech. Nie może...
-Ale jest... - Mak westchnął ciężko - I obaj jesteśmy grzesznikami.
-Przepraszam... - bąknął Aura po długiej chwili - za wizytę po nocy... za zioła w winie... za kwiatek na poduszce...
-A za to co stało się między nami nie przepraszasz? - Inkwizytor obszedł stół, zbliżając się do chłopaka i unosząc jego podbródek do góry.
-Nie. - odpowiedział Aura poważnie - Za to nie.
Makmannon poczuł się nagle dziwnie, jakby chciał płakać i śmiać się jednocześnie. Powoli nachylił się nad Aurą i musnął wargami jego usta. Chłopak łapczywie wczepił się w niego, zarzucił mu ręce na ramiona, przyciągając bliżej. Mak przycisnął szczupłe, drżące ciało do własnego, a potem... jednym ruchem zrzucił wszystko co znajdowało się na stole i posadził Aurę na blacie. Chłopak jęknął cicho, zaskoczony, ale nie protestował. Intensywnie rumieńce wystąpiły mu na policzki, gdy gorące wargi Inkwizytora zsunęły się na jego szyję, ostre zęby przygryzły ucho, gwałtowne dłonie wdarły się pod koszulę, gładząc spragnione dotyku ciało. Uzdrowiciel na oślep sięgnął po te ręce, pragnąc zdjąć z nich rękawiczki, ale Makmannon powstrzymał go, przygważdżając jego dłonie do blatu.
-Nie! - szepnął, a wielokolorowe oczy zwęziły się niebezpiecznie.
-Ale...
-Nie - i napastliwe wargi zdusiły wszelkie protesty
W kuchni słychać było tylko ich przyspieszone, głośne oddechy. Po paru chwilach Aura uwolnił ręce z uścisku Makmannona i przesunął palcami po jego ramionach, nie przerywając głębokiego pocałunku. Palce Inkwizytora zabłądziły w okolice paska spodni chłopaka i rozpięły je. Aura podniósł biodra, ułatwiając Inkwizytorowi zdjęcie spodni. Mak zawahał się na moment, patrząc na półnagiego, nieprzytomnego z emocji chłopaka, sam całkowicie ubrany, a potem pchnął go delikatnie na blat. Aura posłusznie położył się i przymknął powieki, oddając się całkowicie we władzę Inkwizytora. Po chwili poczuł na sobie odzianą wciąż w rękawiczkę dłoń Makmannona. Jęknął głucho, gdy dłoń poruszyła się w górę i w dół. Mak pieścił Aurę, patrząc na niego spod półprzymkniętych powiek, a potem nagle rozpiął własne spodnie i przyciągnął go do siebie jednym ruchem, wchodząc w niego i ignorując krzyk protestu. Znieruchomiał na ułamek chwili, a potem poruszył się w ciepłym wnętrzu chłopaka. Krzyk przeszedł w jęk. Makmannon zacisnął palce na biodrach uzdrowiciela poruszając się w nim coraz szybciej i mocniej. To było jak sen, jak marzenie... które jednakże trwało. Jak przez mgłę słyszał jęki i westchnienia Aury, pogrążony w doznawaniu własnej przyjemności. A jednak wyraziście doświadczył spazmu młodego ciała pod sobą, spazmu rozkoszy, która nastąpiła na chwilę przed tym, jak jego własne ciało spiął skurcz. Własny jęk rozbrzmiał mu w uszach obco, ale nie zastanawiał się nad tym. Bezwładnie opadł na spocone, gorące ciało pod sobą i poczuł delikatne palce we włosach. Subtelna pieszczota postawiła mu na karku wszystkie włoski. Powoli uspokajał oddech. Dał sobie jeszcze moment na rozkoszowanie się zapachem macierzanki, a potem stanowczo wysunął się z młodego ciała i zapiął spodnie. Aura zsunął się ze stołu i usiadł wprost na ziemi, potargany, zarumieniony, uśmiechnięty. Makmannon nie poświecił mu ani jednego spojrzenia. Spokojnie sięgnął po owiniętą w płaszcz książkę i skierował się ku drzwiom.
-Mak... - usłyszał za plecami zaskoczony, rozczarowany głos.
Nie odpowiedział.
-Mak... - wyszedł i zatrzasnął za sobą drzwi. Uderzenie niespodziewanie chłodnego wiatru osuszyło mu twarz.
Biegł całą drogę powrotną do gospody, biegł, ściskając pod pachą księgę owiniętą w płaszcz. Będzie musiał gdzieś ja schować, przynajmniej do czasu, kiedy będzie mógł wyjaśnić jej posiadanie.
-Wasza wielmożność... - głos gospodarza zatrzymał go w przejściu.
-Tak? - wydyszał. Odzwyczaił się od biegu.
-Szukał was pomocnik waszej wielmożności. Chciał chyba wywiedzieć się kiedy planujecie wyjazd.
Gospodarzowi nie do końca udało ukryć się nadzieję kiedy czekał na odpowiedź.
-Jak go spotkasz, powiedz mu.... Że wyjeżdżamy najszybciej, jak się da. Nie mamy tu czego szukać.
Jego rozmówca westchnął z ulgą i odłożył na ladę szmatę, którą do tej pory miął w dłoniach.
-Polecę małżonce przygotować waszej wielmożności prowiant na drogę.
-Będę wdzięczny!... - krzyknął Mak, już na schodach, prowadzących do pokoju. Z westchnieniem zatrzasnął drzwi za swoimi plecami i rzucił się do juków. Starannie ukrył w nich książkę. Poczuł się trochę lepiej. Co on właściwie wyprawia? Wolał nie myśleć ile zakazów złamał w ciągu ostatnich dni, ile nagiął, na jaką karę zasłużył zgodnie z zasadami, których w końcu przestrzegał niemal całe swoje życie. Jeżeli Aura zasłużył na stos, to on tym bardziej.... Co go opętało?
W gruncie rzeczy wiedział, co i bał się tej odpowiedzi. W pewien sposób przerażała go bardziej niż wizja tortur, na które zostałby z pewnością skazany przez Trybunał.
Miłość... Dla Makmannona to była czysta abstrakcja. Oczywiście, miał rodziców, darzył ich należnym im szacunkiem, lecz nigdy nie odczuwał potrzeby... bliskości z nimi związanej. Jego ojciec był szanowanym urzędnikiem, matka oschłą, niebrzydką kobieta, która nigdy nie wychyliła nosa poza rodzinne miasto. Z dzieciństwa Makmannon pamiętał tylko często zmieniające się opiekunki, z których żadna nie zabawiła w ich domu na tyle długo, by mógł się do niej przywiązać. No i był jeszcze ksiądz Loren... ale ksiądz Loren to była odrębna historia, do której Makmannon bardzo niechętnie wracał.
Dość tego! Musi skończyć z tymi głupotami, póki jeszcze czas!... Wyjadą stąd najszybciej jak to możliwe i nigdy tu nie wrócą! Tego Makmannon już dopilnuje. Nigdy więcej drogi jego i młodego uzdrowiciela, który rzucił na niego ten niezwykły czar, nie skrzyżują się ponownie. Tak będzie lepiej dla wszystkich. Dla Aury i przede wszystkim dla niego, Makmannona, Inkwizytora.
Z tą myślą mężczyzna rzucił się, by zebrać swój niewielki dobytek. Schemat znanych mu do bólu czynności przywrócił mu spokój. Jego serce drgnęło tylko, gdy zerknął na stół i na porzucony na nim, przywiędnięty kwiatek macierzanki. Zawahał się na moment, a potem pomyślał, że zachowa go... ot, tak , dla przestrogi. Starannie zawinął go w lnianą chustke i schował pod kaftan i pod koszulę. Pod dłonią, mimo rękawiczki, poczuł przyspieszone bicie serca.
Nim minęło południe zrobił wszystko, co było do zrobienia. I czekał. Gdy słońce pochyliło się ku zachodowi, zniecierpliwił się. Nie chciał odwlekać wyjazdu do jutra. Gdzie włóczył się ten przeklęty Lit?... Jeszcze jedna noc tu?... Nie! stanowczo nie. Jeszcze Aurze przyjdzie na myśl odwiedzić go. Zerknął na linę, zwiniętą tuz przy jukach. Nie.
Poderwał się na nogi, łapiąc w dłoń szpicrutę, gestem tak odruchowym, że nie wymagał nawet zastanowienia. Wyszedł z pokoju i zszedł na dół.
Ściągnął na siebie spojrzenia gospodarzy i kilku gości, którzy jednakże nie uciekli tym razem. Czuli się już bezpiecznie.
-Gospodarzu... - zaczął Makmannon obojętnie - Widziałeś mego pomocnika?
-Nie, wasza wielmożność... Lodna, może ty?
Gospodyni zaprzeczyła.
-Od samego rana go nie widziałam. Od chwili kiedy pobiegł za waszą wielmożnością.
Makmannon odwracał się już, ale słysząc to, zamarł.
-Za mną?...
-Tak. Jak wasza wielmożność wychodził, pomocnik waszej wielmożności odczekał chwilę, po czym wybiegł, śpiesząc się... Musiało to być cos ważnego, ani chybi, skoro tak pędził....
Makmannon pobladł, choć w półmroku gospody nie było tego widać. Wychodził dziś tylko w jedno miejsce. Czemu Lit poszedł za nim? Czemu...? Phi, głupie pytanie, skarcił siebie. To przecież oczywiste. Nie uwierzył w jego wyjaśnienia. Miał swoje podejrzenia, skądinąd słuszne.... Jednak podobna niesubordynacja nie miała prawa mieć miejsca! Lit będzie musiał zostać ukarany, kiedy tylko.... Kilka chwil zajęło Makmannonowi wyciągnięcie wniosku, że sprawa jest znacznie bardziej skomplikowana. Jeśli Lit rzeczywiście podążył za nim, wie o Aurze.... Wie o księdze.... Wie o nieposłuszeństwie Makmannona!.
Inkwizytor poczuł jak chłodny pot występuje ma na czoło.
Nie dbając o zszokowane miny wieśniaków, wypadł na zewnątrz i skierował swe kroki ku chatce Aury. W połowie drogi wiedział już, że stało się cos złego. Ku niemu biegł chłopak, Inkwizytor z daleka rozpoznał go po płomiennych włosach. Aura biegł, potykając się, przyspieszył gdy dostrzegł Makmannona na swej drodze. Nie minęła chwila a już przypadł do jego kolan, dysząc ciężko. Makmannon instynktownie schylił się ku uzdrowicielowi.
Aura płakał, zachłystywał się łzami, czerwony i spuchnięty. Nie potrafił stanąć o własnych siłach, nawet gdy Inkwizytor podał mu dłoń.
-Aura... - Mak stanowczo ujął chłopaka za ramiona -Aura! - powtórzył, gdy nie doczekał się reakcji. -Aura! Co się stało?
-Lit... - wysapał Aura, ledwie łapiąc oddech, jedna, potem druga gorąca łza kapnęła Inkwizytorowi na dłoń odziana w rękawiczkę. - On ma Nadinę.... On ją.... Mak.... - szmaragdowe oczy spojrzały na mężczyznę z rozpaczą- Ratuj ją. Ona nic złego....
-Wiem... - Inkwizytorowi przed oczyma sceny kiedy oddawał ofiarę w ręce Lita. Doprawdy nie dziwił się łzom Aury. Po raz pierwszy chyba w twardym, nieustępliwym sercu Inkwizytora zagościło współczucie dla ludzkiego bólu, strachu, wątpliwość czy aby na pewno maja słuszność, on i Inkwizycja. A przecież wielokrotnie już widywał łzy i nie robiły na nim wrażenia. -Wstań...
Pomógł stanąć chłopakowi na nogi. Aura złapał oddech i teraz on ciągnął Maka w kierunku chatki pod lasem, poganiając go, nawołując. W końcu wyrwał się mu i pobiegł przodem. Makmannon miał nogi jakby z żelaza. Bał się spojrzeć prawdzie w oczy, a prawda ta wyglądała tak, że nie wiedział co teraz zrobić. Przeszkodzić Litowi? Jak to wytłumaczy? Jemu a potem Trybunałowi?
Od domku dzieliło ich kilkanaście najwyżej metrów, gdy nagle w nozdrza Makmannona uderzył charakterystyczny zapach. Na ułamki chwil zapadła cisza, która wchłonęła wszystkie dźwięki a potem.... Ogień wybuchł oknami chatki, wybuchł oknami, drzwiami, kominem, niepowstrzymany i niesamowicie wręcz łakomy. Na oczach Inkwizytora ogarnął cały domek, czyniąc jakąkolwiek próbę ratunku niemożliwą. Niewykonalną. A jednak ktoś próbował rzucić się na ratunek kobiecie uwięzionej w płomieniach. Aura. Kroki Inkwizytora nabrały nagle lotności. W mig dopadł chłopaka, rzucając go na ziemię. Rudowłosy obejrzał się, nieprzytomny, zrozpaczony i szarpnął, próbując wyrwać z uścisku Maka.
-Aura, nie! To bez sensu!
Nie usłyszał go, może nawet nie chciał usłyszeć....wyrwał się i rzucił w stronę płomieni. Żar spotężniał, osmalił gałęzie stojących nieopodal drzew i zatkał oddech w piersi Inkwizytora. Jego ręka automatycznie zbliżyła się do sztyletu za paskiem i wyrwała go z pochwy. Mak chwycił broń tak, jak zawsze to czynił, za ostrze, a potem skoczył za oddalającym się Aurą. Tam w ogniu czekała na chłopaka śmierć, na którą być może zasłużył wyrokiem Trybunału, lecz nie wyrokiem pewnego nieczułego serca...
Gorąco wycisnęło z wielokolorowych oczu łzy, pierwsze od lat, kiedy dopadł słaniającego się na nogach Aurę. Złapał go za ramię, odciągając od płomieni, lecz napotkał na uparty sprzeciw. Wtedy zacisnął zęby i mocno, niemal z całej siły uderzył chłopaka rękojeścią sztyletu w potylicę. Szczupłe ciało zwiotczało nagle i osunęło się wprost w ramiona Inkwizytora. Mak zarzucił sobie uzdrowiciela na ramię i szybko oddalił się z bezpośredniej okolicy płonącego domku, kaszląc i krztusząc się dymem.
Przez łzy dostrzegł nagle zbliżającą się ludzka sylwetkę. Rozpoznał Lita. Wciągnął głęboko oddech. Na szczęście był już w stanie niemal normalnie oddychać. Bardzo powoli położył nieprzytomnego Aure na ziemi i wyprostował się. Lit stanął naprzeciwko niego, wciąż wycierając jeszcze ręce w lniana chustkę. Mak dostrzegł na niej ślady krwi i niebezpieczny ognik zamigotał mu w oczach.
-Cóż to...? - zapytał z pozoru spokojnie - Bierzesz się za śledztwo bez mojego rozkazu? Czy przystoi to godności pomocnika Inkwizytora?
Lit uśmiechnął się blado.
-Cóż to...? - przywtórzył - Zaniedbujesz śledztwo dla ładnych oczu? Czy przystoi to aby godności samego Inkwizytora?
Rysy Makmannon stwardniały.
-Nie tobie to oceniać.
-Ciekawe... myślałem, że właśnie po to Trybunał wysłał mnie z tobą.
Mak odwrócił się do niego bokiem, jakby zastanawiając się, czy podnieść leżące obok ciało.
-Doniosę o twym nieposłuszeństwie.
Lit roześmiał się sucho. Makmannon po raz pierwszy usłyszał ten dźwięk.
-Nie wydaje mi się bym to ja najbardziej miał się bać donosu...
Ruch Maka był płynny, jakby nie robił nic innego całe życie. Przemknął przed zdumioną twarzą pomocnika w lekkim piruecie, jednocześnie przerzucając sztylet w dłoni, tak że ostrze złowieszczo odbiło płomienie. Lit za późno dostrzegł broń, która jaśniała w ogniu znakiem krzyża i krwi. Wszystko to trwało zaledwie ułamki sekund. Makmannon zatrzymał się, stanął plecami do Lita, który nie drgnął nawet.... Przez chwilę. Potem niewielka strużka krwi odznaczyła się na jasnej skórze szyi. Lit zakrztusił się, zacharczał, pobladłą dłonią sięgnął do poderżniętego gardła. Bezwolnie opadł na kolana, w jego oczach wciąż lśniło niedowierzanie. Makmannon odczekał jeszcze kilka chwil, zaciskając zęby, a potem odwrócił się. Li leżał twarzą do ziemi, znieruchomiały.
-Teraz już żaden z nas nie musi się bać niczego - mruknął Inkwizytor oddychając głęboko. Ostrze sztyletu wytarł o trawę. Westchnął raz jeszcze i zarzucił sobie na ramię ciało pomocnika. Wstrzymując oddech i zaciskając łzawiące oczy zbliżył się do płonącej chatki. Żar odebrał mu na chwilę zdolność poruszania się, jednak ogień powoli przygasał. Miał płonąć jeszcze długo, lecz coraz mnie intensywnie, grzebiąc w zgliszczach wszystkie ślady. Makmannon przemógł chwilową słabość i podbiegł do lizanego przez płomienie otworu wejściowego domku. Nie bacząc na oparzenia stanął na samej niemal granicy ognia, nie mając czym oddychać, czując że dosłownie igra z ogniem.... Ale trwał tam tylko chwilę, tak długą, jakiej wymagało ciśnięcie ciała do środka.
Lęk i gniew dodały mu sił. Zaraz potem rzucił się w tył, czując ból w napiętej skórze twarzy i pozbawionych powietrza płucach. Upadł na kolana, łapczywie chwytając oddech. Wszystkie jego mięśnie drżały. Temperatura musiała być bardzo wysoka, jednakże w porównaniu z tym czego doznał w obliczu samej istoty pożaru czuł, jakby chłód zmroził mu ciało. Przez głowę przemknęła mu myśl, że tak właśnie muszą czuć się ofiary płonące na stosach, zanim dym pozbawi je tchu. Odegnał ją. Usłyszał nawoływania. Ludzie z wioski zbiegali się, zwabieni łuną ognia nad lasem. Poderwał się na nogi. Nie miał czasu. Podbiegł do Aury, który tymczasem wydawał się odzyskiwać przytomność. Dla świętego spokoju przyłożył mu jeszcze raz i z pewnym wysiłkiem wziął bezwładne ciało na ręce. Ukrył się wśród drzew. Tam poczekał, aż koło chatki Nadiny zgromadzi się prawie cała wieś i korzystając z osłony drzew przemknął się ku gospodzie. Błogosławił fakt, że był już spakowany. Przygotowanie wierzchowca do drogi zajęło mu tylko chwilę.
Zmusił konia do galopu, zabierając nieprzytomnego uzdrowiciela w gęstniejące ciemności. I Bóg mu świadkiem, sam nie wiedział po co to robi. Nie weźmie go przecież ze sobą, zbyt duży kłopot. Gdy oddalił się od wioski na, jak mu się wydało, odpowiednią odległość, wstrzymał wierzchowca i jadąc spokojnym kłusem zaczął się zastanawiać. Może niepotrzebnie uderzył chłopaka po raz drugi. Teraz lał mu się przez ręce, zmuszając do ciągłej uwagi, by go nie zrzucić. Strużka krwi spływała spod kasztanowych kosmyków plamiąc koszulę na karku. Podciągnął go nieco, sadzając wygodniej przed sobą. Koń parsknął niezadowolony z dodatkowego obciążenia. Mak poklepał go uspokajająco po karku. Las budził się nocą do życia, z pomiędzy drzew zaczęły dobiegać niepokojące odgłosy, jakieś wycie, jakieś szmery, trzaski pękających suchych gałęzi. Inkwizytorowi ciarki przeszły po plecach. Spiął konia lekko obcasami, zmuszając do przyspieszenia kroku. Dobrze chociaż, że noc była księżycowa. Zimny blask pełni wyławiał z mroku nieco jaśniejszy zarys traktu pod kopytami. Jechali niemal całą noc. Gdy na horyzoncie zaczęło szarzeć oczy Maka dostrzegły nikły zarys kolejnej wioski przed nimi. Postanowił, że zostawi tam chłopaka. I co dalej? Pojedzie do kurii, i złoży raport o zdradzie Lita, jako dowód pokaże.... No właśnie... jako dowód pokaże księgę, pamiątkę po rodzicach Aury. Uwierzą mu, miał przecież dotąd nieposzlakowaną opinię. Odetchnął z ulgą, mając wreszcie ułożony plan. Nie lubił w końcu postępować na ślepo. Wioska była jeszcze uśpiona. Kilka psów obszczekało go, gdy przejeżdżał koło chat. Rozejrzał się uważnie i dostrzegł mężczyznę, biorącego właśnie wodę ze studni. Podjechał do niego. Wieśniak odwrócił się i zamarł, rozpoznając profesję Makmannona. Pospiesznie zdjął z głowy wyświechtaną czapkę i mnąc ją w dłoniach spuścił wzrok
- Szczęść Boże - wymamrotał ledwo dosłyszalnie
- Szczęść Boże - odpowiedział Mak sucho
Przełożył nogę przez łęk, zeskakując z siodła i biorąc nieprzytomnego chłopaka na ręce. Podszedł do wieśniaka i bezceremonialnie wepchnął mu uzdrowiciela w ramiona. Czapka spadła na ziemię Mężczyzna nie zaprotestował, nie miał odwagi, Inkwizytor z satysfakcją zauważył jak drżą mu kolana. Nie odważył nawet zapytać kim jest Aura. Mak wspiął się z powrotem na siodło. Koń zatańczył odwracając się ponownie w stronę drogi.
- Zajmij się nim - rzucił Makmannon przez ramię - Opłaci ci się
Spiął konia i nie odwracając się więcej pogalopował w stronę wschodzącego krwiście słońca, zostawiając uzdrowiciela z zszokowanym chłopem. Jeden kłopot z głowy - pomyślał. Teraz do Trybunału. Nie było mu żal Lita. Nigdy go nie lubił. Było coś w jego usposobieniu, co przypominało Inkwizytorowi szczura. To, jak Lit chował się za silniejszych, za prawo, które stało przed nim, pozwalając mu niemal na wszystko na co miał ochotę, a bezsprzecznie, najbardziej lubił krzywdzić.
"Hm, teraz już na pewno nikogo nie skrzywdzi" stwierdził pozwalając sobie na oddech. Stanowczo Lit nie był w jego przekonaniu osobą, której ramię mogło sięgać zza grobu.
Pomyślał o Aurze.... i szybko przegnał nieproszoną myśl z głowy. Było minęło, zrobił dla chłopaka co tylko mógł. Nikt nie mógł chyba powiedzieć, że mógłby zrobić więcej. Jaśniejące niebo na wschodzie i pusta droga przed oczyma skłaniały do rozmyślań. Makmannon zastanowił się przelotnie, jakie to uczucie, obudzić się w obcym miejscu, wśród obcych ludzi, pamiętając o stracie, której wydaje się - nic nie wynagrodzi. "Da sobie radę" stwierdził " A ludzie chętnie zobaczą wśród siebie zielarza. Zielarza i uzdrowiciela.".
Uśmiechnął się pod nosem, rozważając prostotę ludzkiej natury. Kiedy pomoc była potrzeba, sięgało się po nią.... Nawet do samego piekła i żadne zakazy, boskie ani ludzkie, nie potrafiły tego powstrzymać. Tak naprawdę to współczuł tak zwanym Obdarowanym. Bezlitośnie wykorzystywani, nawet gdy sami pragnęli pomagać, i równie bezlitośnie zdradzani przez swych beneficjentów, gdy do wioski zaglądała Inkwizycja.
"Da sobie radę" powtórzył, popędzając konia "A jeśli nie... to nie jest to już mój problem".













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 12 2011 21:51:56
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

nimue (nimue.kk@wp.pl) 23:25 01-02-2005
Przeczytałam z zapartym tchem, naprawdę świetnie napisane, wyraziste postaci i miejsca. Wciągające jak nie wiem co. Gratuluję twórczyniom i chyle głowę przed talentem ;]
neiya (Brak e-maila) 15:56 16-03-2005
jak to jest, ze często najlepsze opa nie mają wcale albo bardzo malo opinii? a średnie lub mierne otrzymują cale mnóstwo pochwal i zachwytów? tego drugiego nie rozumiem. ale co do pierwszego... ludzie chyba po prostu nie wiedzą, co napisać, jak się coś takiego przeczyta. a mi czytalo się naprawdę dobrze... co to za ulga trafić w końcu na coś naprawdę dobrego! po tych wszytkich niezbyt udanych opach! jedyne co mi pozostaje to pogratulować talentu. i liczyć, że może kiedyś... ja też będę potrafila napisać coś na tym poziomie. na razie chyba nie pozostaje mi nic innego jak ćwiczyć...
inu (Brak e-maila) 17:49 23-04-2005
ale to nie koniec?? --.--
Kiri (kiri125@wp.pl) 00:04 04-05-2005
Dawac ciąg dalszy!!!!!!!!!!!
Koniecznie!!!!!!!!!
Dizzy-Sun (Brak e-maila) 12:49 01-06-2005
Nie pozostaje mi nic innego jak nisko, niziutko się pokłonić ;] Zgadzam się z tym, co powiedziała Neiya - po przeczytanie czegoś naprawdę wyśmienitego, człowiek rzeczywiście nie wie co napisać w komentarzu, bo wszystkie słowa wydają się być takie puste, nie oddające pełnego zachwytu czytanego opowiadania...
Lee (Brak e-maila) 16:18 10-06-2005
Ładne...nawet bardzo, widziałam co prawda kilka literówek, ale naprawdę - niewielkich i niezbyt licznych ^^
Najważniejsze, że nie było błędów ortograficznych ^^!!!
Cóż więcej powiedzieć? Bardzo mi sie wszystko podobało, ładnie zbudowana historia, druga czesc swoją drogą również ^^
Nie zostaje mi nic poza gratulacjami i życzeniem sobie by spod Waszych(autorskich) rąk wychodziło jak najwięcej takich dziełek ^^
Atla (Brak e-maila) 02:11 17-06-2005
jest juz po drugiej w nocy, a jutro mam na rano do szkoly... ale MUSIALAM to przeczytac. po porstu musialam.
Opowiadanie jest swietnie napisane. Wyraziste postacie, swietne opisy. Lekkosc, ktora sprawia, ze wzrok frunie od zdania do zdania :3 Wciagajace, wciagajace i jeszcze raz wciagajace.
Nie moge sie doczekac az przeczytam Co w tobie jest?, poniewaz Prequel mi sie niesamowicie podobal.
Tylko ciekawe czy wytrzymam? ;D
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum