The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 21 2024 18:57:21   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Gdziekolwiek pójdziesz 3


Michał obudził się jak zwykle bardzo wcześnie. Ubrał się i nastawił pranie, po czym ruszył do kuchni, po drodze obrzucając spojrzeniem posłanie gościa. Wit spał w najlepsze, otulony kołdrą po czubek głowy. Mężczyzna spojrzał na zegarek wiszący na ścianie po drugiej stronie pokoju. Dochodziła szósta, była niedziela i wyglądało na to, że dzień będzie ciepły. Michał zaparzył kawę, usiadł przy stole i zaczął myśleć nad śniadaniem. Nie miał ochoty na nic szczególnego, ale musiał nakarmić czymś współlokatora. Kiedy tak zastanawiał się co przygotować dzieciakowi, zadzwonił telefon. Michał zaklął pod nosem. Kto, do diabła, dzwoni o tej porze? Spojrzał na wyświetlacz telefonu. Barbarzyńcą, który najwidoczniej nie posiadał zegarka był Artur - jego szef i przyjaciel, właściciel antykwariatu.
- Tak?
- Michał? - zapytał głos w słuchawce.
- Nie, Święty Mikołaj - sarknął mężczyzna. - Po co pytasz skoro wiesz do kogo dzwonisz?
- Z przyzwyczajenia - odparł Artur.
- Co się stało?
- Mógłbyś otworzyć dziś interes na kilka godzin? Mają przywieźć kilka rzeczy.
- W niedzielę? Poszaleli chyba. O której?
- Widać się nudzą, czy coś. Zadzwonili, że będą, więc się zgodziłem. Około dziesiątej powinni już być.
- Mają coś ciężkiego?
- Nie, dwa stoły, kilka krzeseł od kompletu i komoda. Wszystko już opłacone. Ta ostatnia to robota dla ciebie.
- Spoko. Ja mija urlop?
- Bezstresowo, przynajmniej na razie. Zaraz idziemy z Anką do teściów. A tak na marginesie - Artur zrobił teatralną pauzę. - Nie, żebym się wtrącał w twoje życie osobiste, ale... kim jest ten młody człowiek, którego sprowadziłeś sobie na noc?
Michał oniemiał. Artura nie było już od kilku dni, więc nie mógł widzieć, ani wiedzieć o nowym lokatorze w mieszkaniu swojego współpracownika.
- Jaki młody człowiek? - udał głupiego.
- Oj Michał, wiesz, że nie potrafisz kłamać, więc gadaj bo od rana dzwoni do mnie Sielska z naprzeciwka, że pod moją obecność sprowadzasz dziwnych ludzi do siebie.
- No kurwa - westchnął Michał. Stara wdowa zajmująca małe mieszkanie nad sklepem spożywczym po drugiej stronie ulicy była wrednym babskiem uzbrojonym w lornetkę, która uprzykrzała życie okolicznych mieszkańców rzucając bezpodstawne oskarżenia, odkrywając zdrady, do których nawet nie doszło i szpiegując każdego kogo się dało. - W CNN się bawi, stare pudło - prychnął lekceważąco.
- Stare czy młode, pudło czy nie, gadaj lepiej co to za biedny nieletni, którego bałamucisz, ty stary pierdzielu! - domagał się odpowiedzi rozmówca.
- Po pierwsze - tylko nie stary! - odparł spokojnie Michał. - Po drugie - chłopak ma prawie dziewiętnaście lat, więc wolno mi go bałamucić, a po trzecie wcale go nie bałamucę, o!
- A tak na serio, kto to? - spytał poważnie Artur.
- Spokojnie, zapłacę ci za dodatkowego lokatora.
- Nie o kasę mi chodzi. Co to za historia?
- Nigdy byś nie zgadł - zaśmiał się Michał i w skrócie opowiedział przyjacielowi o przypadku Wita. Artur kilka razy wtrącił swoje „ojej” co mogło oznaczać, że przejął się losem młodzika, po czym dał Michałowi kilka dobrych ojcowskich rad na temat wychowania nieletnich ignorując fakt, iż podmiot ich rozmowy jest dużo starszy od jego latorośli. Michał wiedział jednak, że lepiej się nie wtrącać w jego monolog, więc przytakiwał przewracając oczami, korzystając z tego, że Artur nie może tego zobaczyć.
- I pamiętaj o meblach! - przypomniał na wszelki wypadek nim się rozłączył.
- Michał westchnął, podniósł się zza stołu, przeciągnął i uznał, że najwyższa pora wrzucić coś na ruszt.

***


Wit pociągnął nosem kilka razy. Właśnie dotarł do niego smakowity zapach, aż mu ślinka pociekła. Był jednak zbyt rozleniwiony ciepłem posłania i świadomością, że nie musi jeszcze iść do szkoły, nie miał zamiaru ruszać się z miejsca. Głód domagał się jednak zaspokojenia o czym coraz głośniej dawał znać. Kiedy w końcu nawet ptaki za oknem odfrunęły na dźwięk wydobywającego się z posłania burczenia, chłopak uznał, że trzeba jednak wstać. Zanim pozwolił ponieść się smakowitemu zapachowi w kierunku kuchni, krokiem zombie powlókł się do łazienki gdzie dokonał porannego ceremoniału oczyszczenia i przebrania z piżamy w coś, w czym mógł się pokazać publicznie. Potem dopiero pozwolił powieść się zapachowi do kuchni, gdzie stanął jak wryty tuż za progiem. W całym swoim porannym roztargnieniu zapomniał gdzie się znajduje i jak się tu znalazł. Zatrzymał się więc w miejscu i przestępując z nogi na nogę zastanawiał się co właściwie zrobić i jak powitać mężczyznę, który akurat kręcił się po pomieszczeniu klnąc w żywy kamień.
Michał omal nie stłukł ulubionego kubka przez co obił sobie łokieć kiedy łupnął nim w ścianę ratując kawałek porcelany. Złorzecząc na cały świat i okolicę nawet nie zauważył, że nie jest już sam. Kiedy odwrócił się by postawić na stole miseczkę i sztućce, omal nie krzyknął z przestrachu widząc Wita w progu. W całym porannym zamieszaniu zapomniał o nim całkowicie.
- Jezu, kurwa, Chryste! - wykrzyknął omal nie wypuszczając z rąk naczynia. - Uprzedzaj człowieku, bo padnę na zawał.
- Wybacz - mruknął Wit i uśmiechnął się promiennie. - Na chwilę zapomniałem języka w gębie.
- Takie wrażenie na tobie zrobiłem? - zainteresował się Michał. Odstawił miskę z kamionki, żeby przypadkiem jej nie stłuc przy najbliższej okazji i sięgnął po drugi kubek do szafki.
- No... właściwie to nie bardzo się znamy, więc nie wiedziałem co powiedzieć. Poza tym, gdybym krzyknął „cześć” na cały głos jak to robię w domu to chyba prędzej padłbyś trupem, nie? - zauważył.
- No tak - przyznał Michał. - Co tak stoisz jak żona Lota? Siadaj. Zaraz dostąpisz zaszczytu spróbowania mojej popisowej zupy na winie - uśmiechnął się dumnie.
- Na winie? Nie za wcześnie na alkohol? - zmarszczył brwi chłopak zasiadając za stołem.
- Nie ma w niej ani kropli alkoholu - zapewnił gospodarz.
- Więc dlaczego na winie? - wciąż nie zrozumiał Wit. Michał wyszczerzył się jak kot z Cheshire.
- Bo wrzucałem do niej co się nawinie - odparł.
Wit parsknął śmiechem.
- Na winie - mruknął pod nosem i Michał z zadowoleniem zauważył, że nowy lokator wydaje się być w dobrym nastroju.
- Co myślisz dzisiaj robić? - spytał. Chłopak wzruszył ramionami.
- Rozpakuję się chyba.
- Niezły plan - pochwalił gospodarz. - Tak sobie myślę, że skoro masz się tu uczyć to może znajdziemy ci jakieś biurko na dole i coś co posłuży za szafę na ubrania. Co ty na to?
- To znaczy, że będę mógł raz jeszcze obejrzeć antykwariat? - zapalił się młodzik.
- Pewnie - Michał wzruszył ramionami. Jeszcze chyba nigdy nie widział, żeby ktoś tak się cieszył oglądając przedmioty nie z tej epoki, choć nie dziwił się, gdyż niektóre były naprawdę niezwykłe.
- Możemy iść zaraz?
- Możemy, ale najpierw zjedz grzecznie zupę - nakazał tonem tatuśka.
- Ugotowałeś ją sam?
- Co w tym takiego dziwnego?
- Nic, tylko Bartek zawsze mówił o tobie w taki sposób, że myślałem, że mieszkasz pod mostem w tekturowym pudle.
- No to źle mówił - powiedział po prostu Michał.
- Uwielbiam rodzinne tajemnice! - wykrzyknął Wit po chwili milczenia.
- Chcesz się bawić w detektywa?
- A mogę? - ucieszył się chłopak. Michał roześmiał się w głos.
- Jeśli chcesz.
Wit nie odpowiedział, ale jego mina mówiła wyraźnie, że nie zostawi tak tej sprawy. Michał nie zamierzał niczego mu ułatwiać, nawet jeśli historia kryjąca się za jego milczeniem nie była niczym ciekawym. Niech się chłopięcie bawi, jeśli chce, pomyślał.
- Pycha - usłyszał nagle.
- Smakuje?
- Noo - odparł Wit wpychając do ust łyżkę z kolejną porcją zupy.
- Serio? - Michał nie był master chef'em, ale potrafił przyrządzić proste dania. Mieszkał sam, więc takie umiejętności bardzo mu się przydawały. No i ile można jeść żarcie na wynos?! - Pewnie w domu jadasz lepsze.
- Coś ty! Biada twemu bratu, moja siostra nie potrafi gotować.
- Poradzi sobie.
- No - mruknął chłopak pod nosem i posmutniał.
- To co, kończ jeść i idziemy - wykrzyknął Michał wesoło podrywając się z krzesła. Nie chciał dawać młodemu okazji do użalania się nad sobą, a z pewnością tak by się to skończyło. Uznał, że najlepszym sposobem będzie zajęcie jego głowy czymś innym niż Bartek. Nie może przecież cały dzień zgrywać biednej Julii na daremno czekającej na swego Romea, który gzi się z inną panną.
Jako że Michał nie miał w zwyczaju myć naczyń od razu po wstawieniu ich do zlewu, wyznając zasadę, że nawet te lekko zabrudzone rzeczy muszą odmoknąć; zaraz po tym jak sprzątnął ze stołu opuścił kuchnię w towarzystwie Wita. Zeszli wąską klatką schodową na parter a stamtąd na małe podwórze między kamienicami gdzie żona Artura wraz z sąsiadkami założyły mały ogródek. Michał uważał to za świetny pomysł, zwłaszcza, że wcześniej podwórze było zaśmiecone i zamieszkane przez gryzonie. Teraz były tu nawet ławeczki, na których zmęczeni lokatorzy mogli przycupnąć i odetchnąć przed powrotem do szarej rzeczywistości rodzinnego życia. Pośrodku niedużego, choć zajmującego niemal połowę przestrzeni kwietnika rosła choinka, którą na święta wszyscy lokatorzy dekorowali czym kto miał. Zwykle wtedy Michał miał największy ubaw, gdyż każda sąsiadka przychodząca ze swoimi ozdobami zmieniała całą dekorację wedle własnego uznania co często doprowadzało do sprzeczek między kobietami. Mężczyźni wiedzieli czym takie zbiegowiska pachną, dlatego też żadnemu nawet przez myśl nie przeszło tykać świątecznego drzewka.
Również nad kwietnikiem Wit musiał chwilę spędzić ciesząc oczy kolorowymi roślinkami posadzonymi w równych rządkach. Michał kręcił głową ze zdumieniem, dziwiąc się, że ktoś może się aż tak zachwycać czymś, co i tak wkrótce uschnie. Chwilowo zapomniał o tym jak sam był zachwycony i oglądał wszystko kiedy Anna, żona Artura, skończyła pracę nad ogródkiem. W jego domu rodzinnym roślin nie było, gdyż matka nie miała do nich cierpliwości. Tylko raz zdarzyło jej się przynieść do niedużego mieszkania na trzecim piętrze żywe kwiaty. Była to dziesiąta rocznica ślubu jego rodziców a kwiaty były prezentem od ojca Michała. Wkrótce jednak wylądowały na śmietniku. Nawet teraz odwiedzając rodzicielkę w domu opieki Michał nigdy nie nosił jej kwiatów. Kupował owoce, które matka ubóstwiała, albo słodycze będące dobrą kartą przetargową kiedy potrzebował z nią porozmawiać.
- Długo jeszcze? - spytał niecierpliwiąc się coraz bardziej. Czekał na chłopaka przy bramie prowadzącej na ulicę i zaczynał się zastanawiać czy z nastolatkiem aby wszystko w porządku. Z tego co widział poprzedniego dnia Wit mieszkał w domku jednorodzinnym ze sporym ogródkiem. Co prawda nie widział w nim kwiatów, ale za to jakieś karłowate krzaczyska i pięknie skoszony trawnik.
- Idę, idę! - wykrzyknął chłopak odrywając się od kontemplowania ogródka. Pobiegł za Michałem do wyjścia z podwórza. - Ładnie tu! - stwierdził z uznaniem.
- No, gdyby nie sąsiedzi była by bajka - mruknął pod nosem Michał zezując ukradkiem w okna mieszkania po drugiej stronie ulicy. Zdawało mu się nawet, że dostrzegł ruch firanki, ale nie mógł być tego pewny na sto procent. Okno było uchylone więc równie dobrze to wiatr mógł nią poruszyć, a nie wścibska sąsiadka. Złorzecząc cicho pod nosem otworzył drzwi antykwariatu bronione przez cztery solidne zamki i kratę w środku. Wit podskakiwał w miejscu nie mogąc się doczekać aż Michał wpuści go do środka. Chciał wszystko dokładnie obejrzeć w świetle dziennym. Cieszył się jak dzieciak, którego wpuszczają do cukierni i pozwalają posmakować wszystkich smakołyków jakie wpadną mu w ręce. Kiedy wreszcie Michał z rozbawieniem powiedział, że może wejść, Wit z trudem zapanował nad chęcią wskoczenia na wielkie rzeźbione łoże z miękkim materacem stojące pośrodku pomieszczenia. Żałował, że nie może spać na takim właśnie królewskim łożu tylko na prostej „jedynce”. Michał szybko pozbawił go wszelkich złudzeń co do wniesienia meble na piętro.
- Nie da się go rozłożyć. Nie wejdzie nawet na klatkę schodową - powiedział.
- Szkoda - westchnął chłopak. - Ale toaletkę zabieram! - zdecydował. Mówił to żartem gdyż, choć ładna, toaletka raczej do niczego by mu się nie nadała. Michał parsknął śmiechem i to wystarczyło za komentarz.
- No co? - udał obrażonego chłopak.
- Jesteś facetem czy babą? Toaletka? I co, będziesz tam trzymał puder i perfumy? - zakpił mężczyzna.
- Tak po połowie - odpowiedział Wit. - Myślę, że moja orientacja seksualna pozwala mi posiadać takie rzeczy. No chyba, że masz coś ciekawszego, co mógłbyś mi zaproponować - dodał. Błądząc między wystawionymi na sprzedaż meblami podszedł bezszelestnie do Michała, przystanął obok niego korzystając z tego, że mężczyzna zajęty jest przeglądaniem jakichś papierzysk z biurka. Był od niego niższy zaledwie o głowę, a sam mierzył już ponad metr siedemdziesiąt centymetrów wzrostu, i wątlejszy w budowie co w dużej mierze zawdzięczał genom. W jego rodzinie nie było dobrze zbudowanych mężczyzn, kobiety były smukłe i raczej wysokie podobnie jak mężczyźni. Może dlatego i jemu, Witowi, i jego siostrze tak spodobał się Bartek, który bądź, co bądź, wyglądał jakby na chleb zarabiał nosząc codziennie worki z cementem. Po kilka naraz. Pod tym względem Michał był do niego podobny - wysoki, świetnie zbudowany... i na tym podobieństwa się kończyły. Bartek miał jasne włosy, był poważnym człowiekiem, który wiedział dokładnie jak osiągnąć swój cel. obowiązkowym, może nawet za bardzo, godnym zaufania, a jednak nieco zacofanym. Michał rzeczywiście przypominał Piotrusia Pana, ale tylko do pewnego stopnia. Był wesoły i skory do śmiechu, rozmowny, zdawać się mogło, iż nie dba o nic, ale Wit już go przejrzał. Wystarczyło, że przelotnie zajrzał poprzedniego dnia do jego pracowni, gdzie wszystkie narzędzia były równiutko poukładane, a meble, jedne już wykończone i zaimpregnowane, inne czekające na swoją kolej, ustawione w rzędach na czystej zamiecionej podłodze. Zdawać się mogło, iż w tym pomieszczeniu wcale nie przeprowadza się renowacji, że jest ono tylko na pokaz, jednak podchodząc bliżej Wit zauważył, że narzędzia noszą ślady użytkowania, a w kącie stoją worki pełne trociny i innych śmieci. Mieszkanie Michała, choć właściciel uprzedzał o rzucaniu rzeczy gdzie popadnie, też nie wyglądało na norę. Chociażby po tym widać już było, że nawet Piotruś Pan potrafi być odpowiedzialnym człowiekiem.
- Wszystkie dzieci dorastają - powiedział cicho cytując Jamesa Berrie'go. Michał drgnął zaskoczony. - Ups.
- Ja ci dam „ups”! Prosiłem, żebyś się tak nie skradał, czy nie? Padnę trupem przez ciebie! - naskoczył na chłopaka Michał.
- Przepraszam, nie robię tego specjalnie - usprawiedliwiał się Wit. - Chciałem się tylko... no wiesz... zmierzyć z tobą.
- Zmierzyć? - spytał ciekawie Michał zerkając na chłopaka. - Czy przymierzyć.
- Jak zwał, tak zwał - Wit machnął ręką. - W każdym razie wydawałeś mi się wyższy.
- Znalazł się wielkolud - mruknął mężczyzna. - Miałeś się rozglądać.
- Rozglądam się - westchnął Wit niechętnie odszedł, by nie przeszkadzać Michałowi. Im bardziej porównywał obu braci, tym bardziej podobał mu się ten starszy, choć o Bartku wciąż jakoś nie mógł zapomnieć ani przeboleć tego, że mężczyzna żeni się z jego siostrą. Ale wierzył szczerze w to, że czas uleczy jego rany i pozwoli żyć dalej. Jak na razie jednak, chciał się skupić na dniu dzisiejszym i na odkrywaniu rodzinnych sekretów braci Górskich, a tym, jak mniemał, bardzo mu pomoże obserwacja Michała.
Około dziesiątej pod budynek podjechał duży samochód i dwaj mężczyźni sprawnie wynieśli z niego kilka mebli. Nawiązali krótką rozmowę z Michałem i odjechali. Michał obejrzał wszystkie osiem krzeseł z pluszowymi obiciami dokładnie, centymetr po centymetrze. Jak zwykle był zadowolony z wyboru Artura, gdyż siedziska były na dobrym stanie i tylko jedno oparcie wyglądało na uszkodzone. Za to komoda była paskudna. I to bardzo. Nie chodziło jednak o jej stan techniczny, ale o kolor, była bowiem pomalowana farbą olejną na zgniły zielony kolor, który już zaczynał się łuszczyć odkrywając kolejne wielokolorowe warstwy pod spodem. Michał wiedział, że usunięcie wszystkich zajmie trochę czasu, ale wiedział, że po tym zabiegu mebel będzie się prezentował lepiej.
- Matko, co za paskudztwo - wyraził swoje zdanie Wit półleżąc na białej otomanie stojącym w oknie wystawowym.
- Prawda - zgodził się Michał. Gołym okiem widać było, że komuś nie chciało się prawidłowo zadbać o mebel.
- Długo zajmie ci naprawa? - zainteresował się chłopak.
- To zależy od stopnia zużycia i zaniedbania. Jeśli stała w wilgoci albo podjadały ją korniki i jakąś część trzeba będzie wymienić, to zajmie to o wiele dłużej. Samo zdzieranie farby może potrwać kilka dni bo warstwa jest gruba z tego, co widzę. Ale korniki się wytruje, części dorobi, farbę zedrze i już będzie z górki - uśmiechnął się szeroko.
- I co potem?
- Impregnowanie, malowanie, klejenie, złożenie do kupy - wyrecytował Michał. - Myślę, że powinno mi to zająć jakiś miesiąc.
- Miesiąc?
- Tak.
- Cały miesiąc? - Wit nie mógł wyjść ze zdumienia. Miesiąc roboty w dodatku nad jedną rzeczą zdawał mu się być jednym wielkim nudziarstwem. Przez ten miesiąc można by zrobić przecież tyle innych rzeczy. Oczywiście w tej chwili żadne ciekawsze zadanie jakoś nie przychodziło mu do głowy, ale coś ciekawszego musiało przecież istnieć!
- Tak mniej więcej - przyznał Michał. - Pomożesz mi to przenieść? - poprosił i Wit dość niechętnie się zgodził. Mebel był ciężki i niezbyt wygodny w przenoszeniu, ale jakoś udało im się go zapchać do pomieszczenia gdzie miała zostać odrestaurowana. Michał od razu zaczął wyciągać szuflady. Cieszył się jak dzieciak, bo po obejrzeniu każdej po kolei stwierdził brak otworów, które świadczyłyby o obecności korników. W dodatku mebel zrobiony był z jasnego drewna i zaimpregnowane od środka, w dodatku w całkiem niezłym stanie. Widać było ślady użytkowania w postaci plam po szklankach i wosku, a nawet farbie i tuszu, nic jednak z czym nie mógłby sobie poradzić.
- Ile za to zapłaciłeś? - chciał wiedzieć Wit.
- Nie wiem, Artur to kupił - mój szef. On ma oko do takich rzeczy, więc nawet jeśli przepłacił, jestem pewien, że było warto.
- Złamanego grosza bym za to nie dał - prychnął chłopak.
- Zobaczysz, jeszcze się zdziwisz jak ktoś wyda na to całą pensję - zaśmiał się Michał.
- Taki jesteś pewny swoich umiejętności?
- Nie, ale Artur sprzedałby to każdemu. Jest dobry w te klocki. Dlatego interes się kręci - odparł. Podczas gdy on zajął się szufladami, Wit przykucnął postanawiając zajrzeć do środka wybebeszonego mebla. Musiał przyznać, że nie wyglądało wcale tak fatalnie jak z wierzchu. Zapewne ostatni właściciele nie mieli polotu jeśli chodzi o spożytkowanie mebla, a już na pewno nie mieli koncepcji na pomalowanie go na jakiś uczciwy kolor. Wit określiłby barwę farby jako rzygową zieleń. Taki przetrawiony groszek z domieszką żółci. Do środka na szczęście nikomu nie chciało się nurkować, dlatego wewnątrz widać było surowe drewno. Drewno, pajęczyny i...
- O mój Boże, tu leży czyjś ząb! - wykrzyknął zdumiony chłopak i gwałtownie podniósł głowę przez co uderzył o rant blatu, co z kolei spowodowało obluzowanie się deski, która odskoczyła do góry. Wit klapnął na podłogę i potarł obolałe miejsce, gdzie jego głowa zderzyła się z meblem.
- No proszę, zdaje się, mój drogi Watsonie, że znalazłeś skrytkę - stwierdził beznamiętnie Michał, który przerwał swoje zajęcia, by zobaczyć odnaleziony przez chłopaka ząb, z stanął oko w oko z dodatkową półeczką skrzętnie ukrytą pod podnoszonym blatem. Wit zerwał się na równe nogi zaciekawiony znaleziskiem. Półka wypełniona była jakimiś papierami po brzegi. Większość stanowiła stare koperty równo ułożone w przewiązane sznureczkami, poza tym dwie grube teczki na dokumenty i trochę tekturowych pudełek. Za to wieko, a zarazem blat komody obity został grubym materiałem, na którym naszyte zostały zapinane na napy kieszenie. Wszystko to wyglądało na stare. Michał zamknął wieko i ze zdumieniem stwierdził, że nawet po latach zawiasy ani pisnęły, a wieko domknęło się szczelnie. O tym, że pod nim znajduje się skrytka mogła świadczyć tylko wąziutka szczelina. Blat zakończony był wąskim rantem pustym po wewnętrznej stronie, pewnie dlatego nikt nie zauważył istnienia skrytki.
- Myślisz, że ci, co sprzedali wam komodę wiedzieli o tym? - zainteresował się Wit. Podobało mu się to, co znalazł, nawet jeśli stało się to przez przypadek.
- Muszę zadzwonić - zdecydował Michał. Nigdy dotąd nie zdarzyło mu się takie znalezisko. Owszem, kiedyś znalazł futro, a w jego kieszeniach prawie dwa tysiące złotych, które przed śmiercią skrzętnie ukryła pewna starsza pani, a które trafiły później do jej rodziny. Czasami zdarzały się nawet zęby, stare monety z ubiegłej epoki, jakieś ubrania, hordy moli, ale nigdy komoda z niespodzianką. Zanim zacznie coś robić musiał się poradzić Artura.
- Halo? Michał? - przyjaciel odebrał niemal od razu.
- Nie, Kuba Rozpruwacz - sarknął zapytany. Wit parsknął śmiechem. Stał na tyle blisko, że dobrze słyszał donośny głos w słuchawce firmowego telefonu.
- No co ściemniasz, przecież wiem, że to ty!
- To po co pytasz?
- Z przyzwyczajenia - westchnął ciężko rozmówca. - Z czym dzwonisz?
- Te ptaszki co miały przywieźć meble dały mi komodę ze skrytką - oznajmił.
- No i?
- No i skrytka nie jest pusta.
- Serio? A co w niej jest?
- Jakieś papiery. Mam do nich zadzwonić i powiedzieć, że tu są?
- Jak to znalazłeś? - chciał wiedzieć Artur.
- To nie ja, tylko Wit. Łupnął głową i skrytka stanęła otworem - powiedział zgodnie z prawdą.
- Kto?
- No, ten dzieciak, którego zabroniłeś mi bałamucić - przypomniał Michał. Wit uniósł pytająco brew, ale nic nie powiedział.
- A, ten.
- To co mam robić?
- Przejrzyj to wszystko, bo nie wiem czy zawartość należy do ostatniego właściciela. Facet, który ją sprzedawał powiedział, że ma ją od roku. Żona kupiła na targu staroci od jakiegoś kombatanta, czy coś. Zobacz czy na dokumentach jest czyjeś nazwisko, ale poczekaj na mnie zanim się z kimkolwiek skontaktujesz, dobra? Nie chciałbym się w coś podejrzanego wpakować.
- No, ja też nie - przyznał Michał. - Zwłaszcza jeśli to jakieś tajne plany ataku na Hitlera - zaśmiał się.
- Błagam nawet tak nie żartuj, jeszcze tego mi brakowało - wystraszył się Artur. - Wracamy we wtorek, jakby coś wyskoczyło to dzwoń.
- Dobra, spoko, to na pewno tylko jakieś rachunki - uspokoił przyjaciela Michał puszczając oko do Wita, który z rozbawieniem przysłuchiwał się rozmowie. Kiedy Artur już się rozłączył mężczyzna westchnął ciężko. - Mamy to przejrzeć, a w razie odnalezienia Świętego Grala zadzwonić do niego.
- Aha. Zawsze tak rozmawiacie? - spytał Wit.
- To znaczy jak?
- No, tak „na luzie”. Mówiłeś, że to twój szef.
- Oficjalnie tak, nieoficjalnie jest dla mnie jak brat. A przynajmniej jest bliższy niż ten drugi brat - uśmiechnął się Michał.
- Rozumiem. To co, zabieramy to stąd?
- Tak, tylko przyniosę jakieś pudło i weźmiemy to na górę. Przynajmniej będzie co robić przez resztę dnia, nie? - wyszczerzył się w uśmiechu i wyszedł z pomieszczenia. Wit w tym czasie wyjął telefon komórkowy z kieszeni spodni i na wszelki wypadek zrobił kilka fotek skrytce. Czuł się jak detektyw na tropie ciekawej afery. Robił też zdjęcia kiedy opróżniali skrytkę, w której, jak się wkrótce okazało, znajdowało się wiele dużo ciekawszych fantów niż papiery. Podczas układania znaleziska w pudle przyniesionym przez Michała, Wit odgrzebał spod związanych ze sobą kopert dwie drewniane szkatuły. Same one zrobiły na nim niemałe wrażenie, a kiedy pomyślał co mogło być w środku od razu nabrał werwy. Kiedy skrytka opustoszała zrobił kolejne zdjęcie i wraz z Michałem opuścił pomieszczenie.
Michał zamknął antykwariat na cztery spusty i dopiero upewniwszy się, że nikt nie zdoła się dostać do środka ruszył do furty od podwórza. Kiedy wszedł na piętro Wit już rozkładał znalezisko na podłodze.
- Szkatuły są zamknięte na klucz, więc raczej się do nich nie dostaniemy - oznajmił.
- Może klucz też gdzieś tu jest - podsunął Michał rozsiadając się na podłodze obok chłopaka.
- Byłoby fajnie.
Michał wziął się za dokumenty w teczkach i tak jak się spodziewał znalazł tam tylko stare rachunki i listy urzędowe. Na każdym widniało nazwisko jednej osoby, właścicielki jakiejś kamienicy z tego, co wyczytał - Zofii Ossowskiej. Tylko na dwóch znalazł inny podpis, zapewne krewnego lub męża kobiety - Henryka Ossowskiego. Z dokumentów wynikało, że ci ludzie posiadali kilka kamienic w mieście jeszcze przed drugą wojną światową. W kolejnej teczce znalazł kilka spisów mieszkańców, metrykę urodzenia dwójki dzieci i akt zgonu Wiktora Raczkowskiego. W kolejnej znajdowały się rachunki za naprawy, stare kartki żywnościowe i laurka narysowana przez jakieś dziecko dla Zofii Ossowskiej.
Wit miał o wiele więcej szczęścia. Już w pierwszej kopercie, którą wyjął ostrożnie z paczuszki związanej sznurkiem znalazł stare wyblakłe zdjęcie.
- Zobacz! - wykrzyknął zupełnie jakby wynalazł właśnie lek na raka.
Michał wziął od chłopaka małe zdjęcie. Uśmiechała się z niego młoda dziewczyna ubrana w prostą jasną sukienkę ze splecionymi w warkocz włosami i niedużą parasolką opartą na ramieniu.
- Ładniutka - uznał. - Coś ciekawego jest w tym liście?
- To list miłosny - oznajmił Wit. Oczy mu błyszczały, a uśmiech rozszerzał się z każdym kolejnym czytanym słowem.
- Miłosny, tak? - Michał wziął kolejną kopertę.
- Słuchaj tego! „Noszę w sobie ogromną pewność, iż jest pan pewny swego uczucia do mnie, jednakowoż tak bardzo, jak życzyłabym sobie pana widzieć, tak obawiam się, że przez nieporozumienia zaistniałe między naszymi szanownymi rodzicami, nie będę mogła przyjąć pańskich oświadczyn”. O rany, jakaś szalenie tragiczna historia miłosna! - Wit aż pisnął z podniecenia.
- No proszę, to chyba był mezalians - stwierdził Michał.
- Mezalians? Dlaczego? Co to jest w ogóle „mezalians”? - zainteresował się.
- To wtedy, kiedy pobierają się osoby różnych stanów. Nie czytałeś „Nad Niemnem”?
- Nie, nie bardzo. A o czym to? - zażartował chłopak.
- Nie ważne - mruknął Michał. - Tu jest napisane, że dziewczyna nie może wyjść za tego swojego amanta, bo jest rolnikiem. On najwidoczniej była arystokratką, czy coś podobnego.
- Jak Romero i Julia - westchnął Wit.
- Jak co? Chyba Romeo, nieuku - poprawił chłopaka. - Czego was uczą teraz...
- Nigdy jakoś nie lubiłem literatury - usprawiedliwił się Wit. Michał przewrócił tylko oczami. Za jego czasów nieznajomość polskiej literatury była czymś, do czego nikt się nie przyznawał, nawet jeśli nie wiedział, czy Wołodyjowski napisał Potop i czy Boryna była Polką. Widocznie teraz nikt nie potrzebował wiedzieć, że i „Pana Wołodyjowskiego” i „Potop” napisał ten sam autor, a Boryna był chłopem z zupełnie innej bajki. W internecie można było przecież znaleźć wszystko, nie koniecznie zgodnie z prawdą.
Podczas gdy Wit zajmował się zapoznawaniem z historią miłosną właścicielki skrytki, Michał, którego mezalianse jakoś nie interesowały zaczął szperać po pudełkach odnalezionych wraz z listami. Obejrzał dokładnie obie szkatuły, potrząsnął nimi nawet, ale ze środka nie wydobył się żaden dźwięk. Były jednak na tyle ciężkie, że nie mogły być puste. Były drewniane, na wiekach wyrzeźbiono dwa identyczne drzewa, za to boki opowiadały dwie różne historie. Na jednej wokół szkatuły odbywało się polowanie na niedźwiedzia, byli tam jeźdźcy ze szpicrutami, wielkie niemal jak konie harty i ogromny niedźwiedź, wszystko to kolorowe i bardzo wyraźne. Michał uznał, że kiedy tylko Artur wróci z urlopu zaraz pokaże mu obie szkatuły. On znał się na takich rzeczach, więc będzie pewnie wiedzieć co to takiego, z jakiego kraju pochodzi i czy jest coś warte. Druga przedstawiała sielską anielską łąkę, a na niej kilka kobiet w kapeluszach siedzących na kocu, wokół biegały dzieci a panowie zajmowali się rozmową przy jakimś automobilu. Michał był pod wrażeniem kunsztu rzeźbiarza i jego cierpliwości. Ktokolwiek to był potrafił uwiecznić na szkatule nawet malutkie filiżanki w dłoniach kobiet i cygara w ustach mężczyzn. Widząc to wszystko, Michał miał coraz większą ochotę zajrzeć do środka i zobaczyć co tam się znajduje. Odstawił szkatuły i zajął się pudełkami. We wszystkich zamknięte były kolorowe puzderka a w nich medaliki ze świętymi, lustereczka, kilka starych złotówek, zasuszone kwiaty. Nic ciekawego innymi słowy. Puzderka również były drewniane lub metalowe, na niektórych widniały wygrawerowane inicjały Z.O. Innymi słowy mogły należeć do Zofii Ossowskiej.
- Miała na nazwisko Iłłowiecka - powiedział nagle Wit.
- Skąd wiesz?
- Bo znalazłem drugie zdjęcie - ucieszył się chłopak machając Michałowi pod nosem kawałkiem papieru. Mężczyzna przejął znalezisko. Ze zdjęcia spoglądała na niego podobna do pierwszej kobieta, tyle że już nie w warkoczu a zgrabnym koczku i białej bluzce. Pod zdjęciem wyraźnym pismem napisane zostało imię „Zofia Iłłowiecka”.
- Rzeczywiście. Ciekawe kim był Henryk Ossowski - zainteresował się Michał.
- Jej mężem - odparł niemal od razu Wit. Towarzysz rzucił mu pytające spojrzenie. - Rodzice wydali ją za mąż za bogatego człowieka, właściciela kilku kamienic tu, w mieście! Firma jej ojca stała na progu bankructwa, więc wymyślili, że oddadzą córkę bogatemu przyjacielowi rodziny, Boże, to jest fantastyczne! - zapalił się.
- Nie uważasz, że to jak włażenie ludziom z butami do łóżka?
- Niby dlaczego?
- No, nie wiem, w końcu z jakiegoś powodu te listy były schowane, prawda?
- Michał, ci ludzie dawno już nie żyją. Myślisz, że w zaświatach interesuje ich, że ktoś te ich sekrety pozna?
Michał wzruszył ramionami. Dziwnie się czuł przeglądając czyjeś osobiste rzeczy. On sam nie chciałby by nawet po jego śmierci ktoś przeglądał jego korespondencję.
- Okej, możemy to zostawić - oznajmił nagle Wit.
- Dlaczego? - spytał zbity z tropu Michał. Dopiero co chłopak palił się jak zapałka czytając listy miłosne, a teraz nagle chce to wszystko rzucić?
- Jeśli ci to przeszkadza to ładujemy to z powrotem do pudła i twój szef sam to przejrzy - wzruszył ramionami.
- Nie słuchaj mojego gadania, Wit - parsknął śmiechem Michał. - Jeśli chcesz to baw się, przecież ci nie zabraniam, tylko mnie jakoś to nie kręci.
- Więc mogę? - upewnił się chłopak wskazując stos jeszcze nie otwartych kopert.
- Możesz - zezwolił Michał i Wit od razu wrócił do czytania. Michał w tym czasie odbył kilka wycieczek do kuchni po napoje, wyciągnął pranie i rozwiesił na poddaszu, ponownie nastawił pralkę i wrócił do Wita.
- Znalazłeś jeszcze coś ciekawego? - spytał układając się na miękkim dywanie obok stosu posegregowanej korespondencji. Wit oparł się o bok stojącego tuż za nim łóżka i westchnął. Michał dopiero po chwili zauważył, że na nosie chłopaka tkwią okulary. - Co ty, oślepłeś nagle? - spytał. - Nosisz okulary?
- Tylko do czytania - odparł zapytany. - Słuchaj, co za historia, aż się pogubiłem.
- No, dawaj.
- Znalazłem mnóstwo listów, niektóre pisane przez nią, inne przez jakiegoś Raczkowskiego do niej, to chyba był jej kochanek. Miała z nim dwoje dzieci, które nosiły nazwisko jej męża.
- Może stary mąż już nie mógł - uśmiechnął się Michał.
- Ona tu pisze, że starają się o dziecko i mąż się niecierpliwi, bo ona wciąż nie zachodzi w ciążę.
- Nie wpadło mu do głowy, że to jego wina?
- Chyba nie. Pewnie stary pryk miał ślepe naboje - roześmiał się Wit. - W każdym razie, pod nieobecność męża najwidoczniej zaprosiła do siebie kochanka a ten załatwił sprawę. Trzy razy!
- Mówiłeś, że mieli dwoje dzieci.
- Dwoje przeżyło. Jedno urodziło się martwe.
- Skąd ty to wszystko wiesz? - zdumiał się Michał. Zostawił go tylko na dwie godziny, a chłopak już zdążył poznać historię życia czyjejś rodziny.
- Z jej pamiętnika - wzruszył ramionami Wit.
- Więc znalazłeś pamiętnik.
- Znalazłem. Listy kończą się kiedy dziewczyna wychodzi za mąż, choć jest jeszcze kilka takich, które napisała po ślubie. No wiesz, że tęskni, że chce go zobaczyć, że serce jej krwawi, choć ona opisała to bardziej kwieciście.
- Prawdziwa tragedia miłosna. Mąż wiedział?
- Nigdy się nie dowiedział. Zmarł zanim prawda wyszła na jaw. Niestety kochanek również umarł przedwcześnie.
- Szkoda - stwierdził Michał, choć nie przepadał za takimi historiami.
- Ossowscy posiadali kilka kamienic przed i po drugiej wojnie światowej, które teraz albo mają nowych właścicieli albo przeszły już dawno na własność miasta. Znalazłem dokumenty. Ciekawe, czy ich dzieci jeszcze żyją?
- Nie znalazłeś przypadkiem klucza do szkatuły?
- No właśnie nie. A szkoda, bo jestem ciekawy, co jest w środku.
- Ja też. Można by spróbować pokombinować przy zamku, ale nie chciałbym go zniszczyć.
- A pudełka? Tak niczego nie ma? - przypomniał sobie Wit. Michał pokręcił głową.
- Chyba że znowu znajdziesz jakąś skrytkę - podsunął. Chłopakowi nie trzeba było powtarzać dwa razy, zaraz wziął się za przeszukiwanie pudełek. Michał sięgnął po jedną ze szkatuł, tę z niedźwiedziem. Obracał ją w dłoniach, próbował paznokciem podważyć wieko, wreszcie obrócił ją do góry dnem i... cała jej zawartość w postaci kolejnych kopert spadła prosto na niego.
- Kurwa, moje szczęście - mruknął.
- Przynajmniej się otworzyło - parsknął śmiechem Wit. - Spróbuj tego samego z drugim, może też się uda - zaproponował i podał mu szkatułę. Tym jednak razem Michał wolał to zrobić w pozycji siedzącej. Kiedy jednak obrócił szkatułę, ta ani drgnęła.
- Chyba szczęście mi się skończyło - stwierdził kwaśno.
- Może potrzebuje Duracell? - zażartował chłopak. - Okej, nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny, a jest już prawie druga po południu!
- Chcesz coś upichcić z zasobów, które wcisnęła ci siostra, czy idziemy na szybkie zakupy? - zapytał mężczyzna. - Jeśli ci to nie przeszkadza wolałbym to drugie, bo jutro nie będę miał czasu skakać po hipermarketach.
- Spoko, przynajmniej trochę ochłonę po tych listach - zgodził się szybko Wit i już po chwili obaj wychodzili z budynku. Papiery na wszelki wypadek włożyli do pudła, a drzwi zamknęli na cztery spusty.
- Daleko to? - spytał Wit, kiedy już byli na chodniku przed antykwariatem. Michał bez słowa skierował się na drugą stronę ulicy, gdzie zaraz zza rogu wychylało się ogrodzenie strzeżonego parkingu. - Masz samochód? - zdziwił się niepomiernie chłopak.
- Co w tym dziwnego? - zdumiał się Michał.
- Nic, tylko... no nic - młodszy machnął ręką i poszedł w ślad za mężczyzną. Po chwili siedzieli już w czterodrzwiowej Cors'ie. - Wygodny - uznał Wit.
- Może być. Na moje potrzeby wystarczy - uśmiechnął się Michał odpalając silnik.
- Wiesz, bardzo się różnisz od Bartka - powiedział nagle chłopak. - Z nim nie da się właściwie tak pogadać. On zawsze jest taki... no taki...
- Sztywny - dokończył za niego Michał.
- No właśnie! Szkoda, że nie w miejscu gdzie chciałbym, żeby taki był - mruknął pod nosem. - To gdzie jedziemy? - spytał już głośniej.
- Do jedynego otwartego w niedzielę hipermarketu w okolicy.
- Aha. Spoko - wzruszył ramionami Wit i zajął się kontemplacją przemykającego za oknem krajobrazu.
- W dokumentach, które przeglądałem znalazłem akt zgonu Wiktora Raczkowskiego - zagadnął Michał, kiedy już wjechali do centrum. - Nie wiesz może co tam robił?
- Nie mam pojęcia. W żadnym liście nic o tym nie ma - odparł Wit. - Może znajdziemy coś w tych papierach ze szkatuły.
- Może. Może znajdziemy klucz do drugiej.
- Oby.
- A tak na marginesie, o której jutro zaczynasz lekcje? - spytał Michał.
- O ósmej. Dlaczego pytasz?
- Czy to będzie straszny obciach jeśli cię odwiozę?
- Nie, najwyżej powiem, że mam starszego kochanka - wzruszył ramionami chłopak. Michał rzucił mu zdziwione spojrzenie, na które Wit nawet nie zareagował, choć z trudem powstrzymywał się przed parsknięciem śmiechem. Po chwili dotarli do hipermarketu.
Na parkingu roiło się od aut i ludzi z wózkami. Wit dotąd rzadko bywał w takich miejscach w weekendy i zdumiał się, że ktoś może nie chcieć spędzać niedzielnego popołudnia na leniuchowaniu przed telewizorem tylko w hipermarkecie.
- Co to, jakaś pielgrzymka? - skrzywił się.
- Kiedyś ludzie chodzili w niedziele do kościoła, teraz oddają cześć bożkowi zakupów - wyjaśnił Michał z uśmiechem. - Z jakiej choinki się urwałeś, Wit?
- Trzecia od prawej rząd B - odparł automatycznie chłopak.
- Co? - spytał zaskoczony Michał.
- Co? - odpowiedział pytaniem Wit, który na chwilę stracił wątek zajęty rozglądaniem się po parkingu.
- Nie ważne. - Mężczyzna pokręcił głową z rozbawieniem. Zaparkował na wolnym miejscu obok wielkiego SUV'a wypolerowanego na glanc. Przy nim jego Corsa wyglądała jak mrówka. Za to była niezawodna, zwłaszcza zimą. Kiedy wysiedli, Wit skrzywił się na widok wielkiej ciężarówki.
- Wolałbym nie wpaść pod taką.
- Widać właściciel ma małego - zaśmiał się Michał.
- Co małego? - spytał chłopak nie rozumiejąc.
- Penisa - wyjaśnił krótko mężczyzna i zaniósł się śmiechem. Wita trochę zdumiała bezpośredniość towarzysza. Jego brat nigdy nie powiedziałby słowa na „p” nawet szeptem. Jemu też od dziecka wpajano, że pewnych słów nie mówi się głośno. Czuł, że pomieszkiwanie z Michałem bardzo mu się spodoba.
Michał wziął wózek i weszli do środka. Jeśli na zewnątrz było mnóstwo ludzi, to w środku zdawało się ich być jeszcze więcej. W kolejkach do kas cisnęli się dorośli, dzieci i starcy, całe rzesze okupywało alejki między półkami. Wit odruchowo chwycił towarzyszącego mu Michała pod rękę obawiając się, że jeśli straci go z oczu nigdy stąd nie wyjdzie.
- Mam nadzieję, że nie masz klaustrofobii - szepnął do niego mężczyzna rozbawiony wystraszoną miną chłopaka.
- Nie, tylko fobię społeczną - odgryzł się Wit. - Rzadko bywam w hipermarketach.
- Rozumiem. Jeśli się sprężymy to zaraz nas tu nie będzie. Możesz też zaczekać w aucie, jeśli chcesz.
- Nie, nie, zostanę z tobą. Będę bezpieczniejszy - uznał chłopak.
- O proszę, jaki dowód zaufania - udał zdumienie Michał. Wit nie odpowiedział, poprawił tylko uchwyt na przedramieniu mężczyzny.
Zakupy załatwili w kilka minut. O wiele dłużej przyszło im czekać na swoją kolej przy kasie. Kiedy w końcu opuścili parking hipermarketu Wit odetchnął.
- Nigdy więcej - zastrzegł czym doprowadził Michała do wybuchu śmiechu. Gdy dotarli do mieszkania Michała, obładowani jak muły, Wit był bardziej zmęczony niż wcześniej. Dochodziła piąta kiedy po zjedzeniu sutego obiadu ponownie zasiedli do przeglądania zawartości skrytki. Tym razem Michał również zaangażował się w poszukiwania klucza do drugiej szkatuły.
- Hej, tu pisze, że ten Wiktor podarował Zofii coś cennego! - wykrzyknął nagle Wit.
- Nie pisze co to było? - zainteresował się Michał. Podniósł się na chwilę z podłogi, chcąc rozprostować kości. Był już wieczór a oni wciąż grzebali się w papierzyskach. W szkatule znaleźli więcej korespondencji między Zofią a Wiktorem oraz list jego siostry, wraz z którym do Zofii trafił akt zgonu jej kochanka.
- Nie, ale chyba coś cennego, bo siostra Wiktora domagała się zwrotu.
- Może jakaś rodzinna pamiątka - podsunął Michał. Podszedł do okna z zamiarem podlania roślinek, kiedy jego uwagę przykuł dość niecodzienny widok. Spod firanki w oknie pani Sielskiej wystawało czarne oko... lunety. Michał omal nie parsknął śmiechem. Urządzenie ustawione było tak, że nie miał złudzeń co do tego, kogo obserwuje szanowna sąsiadka.
- Michał! - wykrzyknął nagle Wit. W tej samej chwili iście szatańska myśl zaświtała w głowie mężczyzny.
- Mógłbyś tu podejść? - poprosił chłopaka, który zachwycony tym, co właśnie trafiło w jego ręce, usłużnie wstał i podszedł do gospodarza.
- Wit - zwrócił się do niego Michał nim jeszcze chłopak zdążył otworzyć usta. - Tylko nie daj mi w mordę, proszę.
- A dlaczego miałbym? - zdziwił się Wit. W tej samej chwili poczuł jak ramiona Michała obejmują go w pasie przyciągając bliżej. Jego własne ręce automatycznie objęły szyję mężczyzny.
- Moja wścibska sąsiadka obserwuje nas przez lunetę - wyjaśnił z szatańskim uśmiechem. - Niech ma o czym gadać.
Wit już nie słuchał. Zapomniał nawet o trzymanym w dłoni przedmiocie, który jeszcze przed sekundą był najważniejszą rzeczą na świecie, skupiając się całkowicie na bliskości Michała. I choć ten nawet nie pomyślał o przekraczaniu granic swojego planu, Wit ochoczo zrobił to za niego. Wiedziony impulsem złożył na ustach poznanego zaledwie dzień wcześniej człowieka delikatny pocałunek. Michał nie zdążył zaprotestować, nie miał nawet na to ochoty, choć nie zamierzał pakować się w nic z dużo młodszym od siebie chłopakiem. Ale co mogło być złego w jednym pocałunku?
Kiedy ich usta wreszcie się rozłączyły Wit szepnął:
- Znalazłem klucz od szkatuły.













Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum