Wiedział, że nie powinien tego robić, ale kiedy obudził się rano w pustym mieszkaniu tak bardzo zachciało mu się przyćpać, że nie potrafił się opanować. Obiecał sobie, że będzie brać tylko w weekendy. Później obiecywał, że dwa razy w tygodniu. Potem jeszcze, że co drugi dzień. A teraz czuł, jak pocą mu się dłonie, jak zimny dreszcz przebiega po plecach i nie potrafił sobie odmówić. Tylko ten jeden raz, powtarzał w myślać, nerwowymi ruchami przeszukując plecak. No gdzie ta kurwa jest, gdzie się schowała...? Nie mógł już czekać. Musiał wziąć już. Niepokój był zbyt silny, mącił mu w głowie. Usta pełne miał lepkiej, gęstej śliny.
No dalej, kurwa... No dalej!
Tabletki były w blistrze, zapakowane jak antybiotyki. Lekarz mówił, że może się od nich uzależnić, że nie powinien brać ich zbyt często. Mówił, że musi na nie uważać. Sebastian potakiwał, ale wiedział, że z jego skłonnością do uzależniania się nie powinien w ogóle dostawać na nie recepty. Dostał jednak, i po kilku tygodniach regularnego brania czuł, że niełatwo będzie mu przestać. Wystarczyło, że zbyt długo czekał z kolejną dawką, a niepokój rósł i puchnął w nim, zajmując sobą całą rzeczywistość, zabarwiając wszystkie zmysły. Sebastian nie mógł myśleć o niczym innym, jak o tym, że się boi. Nie chciał wychodzić z domu, nie chciał opuszczać łóżka, nie chciał chodzić na zajęcia. Tabletki dawały mu chwilowe poczucie siły, dawały mu błogostan, dawały pewność siebie, której nigdy nie potrafił się nauczyć. Teraz, kiedy siedział skulony na dywanie w swoim pokoju, obejmował ramionami kolana i drżał ze strachu, nic już z tego nie zostawało. Był tylko on i panika, on i oczekiwanie. Pół godziny, trzydzieści minut, nim poczuje się lepiej. Trzydzieści minut i będzie mógł wziąć prysznic, wyjść na uczelnię, stawić czoła światu. Trzydzieści minut, i znowu będzie sobą.
Kiedy skończył zajęcia i opuścił mury uczelni, było już po siedemnastej. Nie mógł się doczekać, kiedy znajdzie się w domu, weźmie prysznic i zmyje z siebie cały ten dzień, zapach rozpuszczalników, opary, od których włosy robiły się sztywne, suchość dłoni obranych z pudrowanych rękawiczek. Zdążyło się już sciemnić i bruk lśnił w świetle latani, wilgotny od dorbnego, zimnego deszczyku. Lubił, kiedy padało. Czuł się uspokojony.
Idąc na tramwaj wiodła obok małego targu. Stragany nakryte były zielonym, sztywnym brezentem, ostatni sprzedawcy pakowali się do domów, pachniało jabłkami i ziemistym aromatem kartofli. Ktoś foliował wielkie palety jajek, ktoś klął brzydko, ktoś palił papierosa i popijał go łapczywie piwem. Nie był dziś w nastroju do rozmów, ale kiedy zobaczył Łukasza ładującego skrzynki z owocami do bagażnika białego minivana, nie potrafił go zignorować.
Znali się tak długo, że ciężko byłoby mu stwierdzić, ile to już lat. Mieszkali kiedyś po sąsiedzku, bawili się razem jako dzieci, spędzali ze sobą każdą wolną chwilę. Potem Sebastian wyprowadził się do miasta, żeby studiować, żeby poszukać pracy, żeby pożyć trochę inaczej i zobaczyć to inne życie, do którego tak go ciągnęło, a Łukasz został z rodzicami na wsi. Sebastian rozumiał jego motywację, nigdy nie chciało mu się uczyć, nie czuł potrzeby dalszego kształcenia, i gdy obaj skończyli technikum, chłopak wolał zostać na gospodarstwie niż spróbować szczęścia w mieście. Teraz widział go już z daleka, lawirując między pustymi straganami. Widział jego szarą czapkę naciągniętą na czoło, dłonie w rękawiczkach bez palców zaciśnięte na skrzynce pełnej pachnących jak niebo malinówek, usta zaciśnięte na papierosie. Widział, jak kurtka opina mu się na ramionach, kiedy podnosi do góry ciężką skrzynkę i wpycha ją w głąb pojazdu. Przełknął ślinę, opanowując swoje myśli.
Łukasz wyczuł jego spojrzenie, obrócił się i pozdrowił go uniesioną dłonią, potem zaklął i splunął na bruk pod swoje nogi, zaciągnął się głęboko dymem. Jego spojrzenie było mocne, intensywne, jak mocny był uścisk jego dłoni i krókie klepnięcie w plecy. Zasunął wyżej suwak skórzanej kurtki, a zapach jabłek, wilgoci i skóry przyjemnie owiał twarz Sebastiana.
- Mówię ci, stary, co za chujowa robota. Od siódmej tu siedzę i kurwicy dostaję. Ojciec się rozchorował, wiesz? Matka mówi, że albo chemia, albo do piachu, ale stary nie chce nawet o tym słyszeć, w ogóle złośliwy się zrobił skurwiel, nic powiedzieć nie można, bo zaraz z ryjem wyskakuje. Matka sama została teraz, robi na polu, babom płaci, ale kurwa kto ci przyjdzie robić? Czaisz, ludzie narzekają, pracy nie ma, pieniędzy nie ma, a uczciwych pieniędzy za uczciwą robotę to kurwa nie chcą, jedna – dwie może przyjdą, reszta woli w chałupie siedzieć, dupę grzać i pierdolić, jaka to niedola.
- I co, długo tak tu będziesz robić na rynku? Myślałem, że to tylko na chwilę – odparł Sebastian, wytrzymując jego spojrzenie, mimo całego speszenia, jakie czuł.
- A co mam, kurwa, zrobić? Nic nie mogę zrobić. Cud się nie stanie, ojcu nie przejdzie, matka też się nie rozdwoi. Daj spokój kurwa, mogło być gorzej. Tu to mogę coś czasem odłożyć. Wiesz... Mówię ci stary, ja będę kiedyś bogaty – powiedział w zamyśleniu, opierając się plecami o drewniane deski straganu. - Będę kiedyś miał tyle hajsu, taki kurwa wózek, taką chatę, że laski będą się o mnie kurwa biły. Zobaczysz, stary. Kiedyś zajadę pod twoją chatę nowiuśkim Lamborghini i wszystkim, kurwa, gały wyjdą. Jak pojedziemy na balety, każda panna będzie moja. Zobaczysz stary, ja się jeszcze dorobię...
Sebastian tylko pokiwał głową, bo cóż miał powiedzieć? Łukasz był jego przyjacielem, był mu naprawdę bliską osobą i z nikim nie był tak szczery jak właśnie z nim, nie potrafił jednak odebrać mu jego marzeń, tych głupot wypowiadanych z taką intensywnością, tak pewnym siebie tonem, tego horoskopu ze szmatławej gazety, przepowiedni pijanej wróżki, która nigdy nie miała się spełnić.
O ile lepiej miałbyś ze mną, pomyślał, odpalając papierosa w milczeniu i zagapiając się melancholijnie w pomięte, poszarzałe niebo. Ile lepiej by ci było, gdybyś tylko był chociaż trochę taki jak ja.
***
- Co pękasz, odwiozę tylko ten szajs do chaty i zaraz wracam. Mówię ci, że nie zapomnisz tej imprezy – zaprorokował Łukasz, wskakując do samochodu i zatrzaskując za sobą drzwi. - Weź zrób no coś ze sobą, bo wyglądasz ja pierdolony Quasimodo. Ryj se ogól, czy coś. No, to do zoba!
Sebastian wysmarkał nos w chusteczkę, patrząc przez chwilę za oddalającym się samochodem. Może faktycznie powinien coś ze sobą zrobić, jeśli mają gdzieś wyjść. Nie żeby mu się chciało. Nie miał ochoty na picie, a bez alkoholu nie potrafił rozluźnić się na tyle, żeby się bawić. Cieszył się, że udało mu się chociaż pokonać uzależnienie od psychotropów, ale teraz, kiedy był czysty, kiedy był non stop trzeźwy, świat wcale nie wydawał mu się lepszym miejscem, niż wcześniej.
Wciągnął głęboko powietrze, zachwycając się wilgotnym zapachem wczesnokwietniowej wiosny. Wydawało mu się, że coś niezwykłego jest w atmosferze tego wieczora, że stanie się dziś coś, co zmieni jego życie, że czuje zapowiedź, obietnicę, dreszcz nadchodzącej przyjemności, cichy szept. Wydawało mu się, że coś wielkiego zmierza prosto na niego, że lada moment znajdzie się w centrum niesamowitych, niespodziewanych wydarzeń, że jeszcze jedna chwila, jeszcze jeden krok...
Wsiadając do tramwaju zadzwonił do Mariki, z którą chodził od paru tygodni. Nie było nawet tak źle, kiedy nie musiał iść z nią do łóżka. Posiadanie dziewczyny miało tą zaletę, że znajomi przestali się go ciągle czepiać. Miło było też wyjść gdzieś razem, potrzymać się za rękę i dostawać zupełnie za darmo dużo fajnego, czułego zainteresowania. Marice nie brakowało niczego, była najlepszą studentką z jego roku, była naprawdę ładną i inteligentną dziewczyną, nie kłócili się w ogóle i wszystko było by jak w bajce, gdyby nie fakt, że Sebastian zdecydowanie wołal... facetów.
Kiedy trzeba było wypowiedzieć się na forum na temat gejów, robił to bez problemu. Kiedy trzeba było stanąć w obronie adopcji przez pary homoseksualne, stawał na wysokości zadania. Nigdy jednak nie potrafił przyznać się otwarcie, że jest gejem, mimo że był tego boleśnie świadom. Nie wyobrażał sobie nawet, jak zareaguje otoczenie. Wiedział, że większość z nich to liberalni, mądrzy ludzie, ale opinia tej reszty, która teoretycznie powinna mu zwisać, wywoływała w nim silny strach. Nie chciał, by znajomi odsunęli się od niego. Nie chciał, by wiedzieli rodzice, by rodzina rozmawiała na ten temat, by ktokolwiek wiedział. Miał cichą nadzieję, że po studiach wyjedzie, znajdzie pracę gdzieś daleko stąd i wtedy będzie mógł żyć tak, jak tego pragnął. W zgodzie ze sobą samym.
Dopiero nocą, kiedy zostawał sam w swoim pokoju w studenckim mieszkaniu, kiedy nikt już na niego nie patrzył i nie oceniał, mógł nakryć się kołdrą, położyć na brzuchu i ocierać o miękką, aksamitną poduszkę, niemalże do spełnienia, wyobrażając sobie, że ma pod sobą mężczyznę, słodkiego, nieśmiałego chłopca, silnego, męskiego drania, normalnego chłopaka pracującego w wildeckiej cukierni, kolegę z roku albo... Łukasza.
Nie pamiętał, kiedy w jego fantazjach zaczął pojawiać się Łukasz, ale było to doświadczenie przyćmiewające swoją intensywnością wszystko inne. O nikim nie marzył tak mocno, tak rozpaczliwie, tak żałośnie. Sam nie wiedział, kiedy się w nim zakochał.
Główny problem Sebastiana polegał na tym, że Łukasz był hetero.
Marika tego wieczoru wyglądała ślicznie, burza rudych włosów zamieniła się w subtelne, miękkie loki, usta poczerwieniały jej od pomadki, bluzka błyszczała i uwypuklała wspaniale dziewczęce, gibkie ciało. Mimo że jej nie pragnął, nie umiał wzbudzić w sobie pożądania do jej osoby, doceniał to, jak jest piękna, z jaką gracją się porusza, jak melodyjny ma głos i jak ładnie się śmieje. Śmiała się często, szczególnie, kiedy wypiła, i teraz ciągnęła go na parkiet pełen gorącego, pulsującego tłumu. Popatrzył ze źle skrywaną zazdrością w stronę Łukasza palącego przy stoliku.
Wypatrzył go potem w tłumie, tańczącego z jakąś obcą dziewczyną. Łukasz był szczupły, a jednocześnie umięśniony, i kiedy ocierał się kroczem o jej pośladki, kiedy ściskał dłońmi jej brzuch, jego ciało bujało się seksownie, a Sebastian poczuł, że ma silny, niecierpiący zwłoki wzwód.
Jego wyraziste, zielone oczy, szklące się teraz od alkoholu, jego pełne usta tuż przy uchu nieznajomej, intensywne, miażdżące spojrzenie, ciemne, wilgotne włosy. Świeży kolczyk w uchu i świeża rana, od której czerwieniała mu chrząstka. Patrzył na niego i po raz pierwszy od wielu miesięcy zapragnął przyćpać. Czuł, że nie zniesie tego na trzeźwo.
Marika przycisnęła się brzuchem do jego krocza. Zadrżał, westchnął. Kropla potu spłynęła mu po plecach.
- Muszę zapalić, mała. Baw się ładnie – krzyknął jej do ucha, uciekając z parkietu.
***
Czuł, że musi zrobić coś ze sobą, bo zwariuje. Bo zwyczajnie straci rozum, odbije mu szajba, a wtedy zrobi coś bardzo głupiego i nie będzie już odwrotu.
Kac tuż po przebudzeniu był potworny, ale szybko udało mu się go przespać i rozchodzić, i już około południa czuł się na tyle dobrze, by wziąć prysznic, ogolić się i napić gorzkiej herbaty. Cieszył się, że Marika pojechała do siebie. Nie zniósłby jej obecności jeszcze rano. Nie chciał na nią patrzeć. Wystarczająco długo musiał grać w nocy. Teraz chciał po prostu odpocząć.
Widok w lustrze był zdaniem Sebastiana pospolity do bólu. Był tak zwyczajny i nijaki, że w sumie nie dziwił się, że nikogo nie ma, że nikt się nim nie zainteresował. Bo któż by chciał takiego zwykłego chłopaka, takiego szaraczka, co niczym się nie wyróżnia, co zawsze ginie w tłumie, co nie potrafi się ładnie uśmiechnąć i zagadać?
Najpospolitszy, brązowy kolor oczu. Nawet nie czarne, po prostu brązowe. Włosy też nijakie, też nie do końca czarne, nie do końca brązowe, trochę jakby szare, ale nie za bardzo. Skóra zbyt jasna, za jasna, żeby móc udawać gorącokrwistego Hiszpana. Bo i nie był gorącokrwisty, nie był macho, był pospolitym, młodym facetem, cholernie sfrustrowanym i z całą masą kompleksów.
- I jeszcze te ślady po ospie na brodzie. Boże, jestem beznadziejny. Wyglądam jak wymoczek. Jak dziecko. Jak gimbus. Pieprzony, paskudny pysk. I głos trochę za wysoki, ręce za małe, nogi włochate jak u mamuta. Nic dziwnego, że nikt mnie nie chce. I nie będzie chciał. Jesteś beznadziejny, stary – tłumaczył swojemu lustrzanemu odbiciu, a potem wybuchnął śmiechem.
W wiosennym powietrzu wisiała obietnica, wisiało coś niezwykłego i trochę egoztycznego, i liczył, że to przydarzy się właśnie teraz, właśnie jemu. Lada chwila. Nic jednak się nie działo. W kamienicy było cicho, była niedziela, i tylko odkurzacz chodził na pełnej mocy piętro wyżej.
Mógłbym się powiesić w taką niedzielę, myślał, parząc sobie mocną kawę, a potem siadając z nią przy kuchennym parapecie i kontemplując szarne, wełniste chmury, sunące z majestatem i niewiarygodnie nisko.
Przypomniało mu się, jak jeszcze mieszkali z Łukaszem dom w dom, na wsi, co ma jedną ulicę i jeden sklep, i łazili razem na stację kolei palić papierosy i skręty, łazili pić piwo i sikać na tory. Łukasz lubił rozwalić coś dla rozrywki, i raz była to budka telefoniczna, raz wiata autobusowego przystanku, kiedy indziej szyba w dworcowej poczekalni. Sebastian uważał, by nie zostawać w tyle i wtórował mu we wszystkim chętnie. Razem jeździli na imprezy do dyskoteki w sąsiedniej wsi, razem tłukli się ze spotkanymi chłopakami, razem uciekali przed policją i przed psami goniącymi ich, gdy kradli kukurydzę z ogrodu gospodarza. Łukasz był w jego życiu od zawsze, a teraz najchętniej uciekłby od niego, od tych uczuć niepotrzebnych, które nosił w sercu jak kamień, które ciążyły mu coraz bardziej, przez które nie mógł normalnie spać i uczyć się, przez które śnił o nim ciągle i ciągle udawał, że gwałci go we własnym łóżku, a Łukasz wcale a wcale nie oponuje.
O piętnastej z łóżka wyciągnął go dzwonek do drzwi. Krzyknął na jednego ze współlokatorów, żeby otworzył, nikt jednak się nie odezwał. Westchnął ciężko, zaciągnął bokserki i poczłapał niechętnie by zobaczyć, kto śmie przerywać jego słodką, kacową drzemkę.
Za drzwami stał nikt inny, jak Łukasz, i uśmiechał się jak zawsze, pewnym siebie uśmiechem kogoś, kto zna siebie i świat na wylot, kto niczego się nie boi i nigdy się nie mazgai.
- Siema, stary. Specjalna przesyła z Amsterdamu. Będzie pan, kurwa, kwitował, czy można wejść? - spytał, stojąc w progu z plecakiem przewieszonym przez ramię.
- Nie wierzę, że masz jeszcze na to siłę – zamarudził Sebastian, przepuszczając go w drzwiach i zakluczając za nim. Przez moment poczuł się nieswojo z własną nagością, szybko jednak odsunął od siebie niewygodne myśli. Wiedział, że musi się pilnować.
- Nie pierdol, tylko zrób mi herbatki – wyszczerzył się Łukasz, posyłając mu szeroki, pełnogębny uśmiech.
Herbata była znakomita, cytrynowa i mocno słodka, i Łukasz pił ją jeszcze gorącą, małymi, łapczywymi łyczkami, jednocześnie krusząc zbite, zielone liście i z namaszczeniem śliniąc glizę. Popatrzył z zadowolonym uśmiechem na dwa zgrabne blanty leżące na ceracie na kuchennym stole. Tego było mu trzeba, by udany weekend stał się weekendem znakomitym.
- Mówię ci, stary, jakie miała cycki wielkie. Jezu, coś niesamowitego. Jechała na mnie jak rasowa samiczka, i te balony tylko skakały mi przed nosem, o tak – zademonstrował radosne podskoki, unosząc się rytmicznie na kuchennym krześle. Sebastianowi zrobiło się gorąco. - Jezu, no mówię ci, co za panna. Stara oczywiście musiała mnie zjebać rano, jak odprowadzałem ją na autobus, ale co ona tam, kurwa, wie. Sama tylko z moim ojcem się bzykała pewnie, po bożemu pod kołderką i ciemnotę będzie mi wciskać – skrzywił się, przesuwając skręta pomiędzy palcami. Widać było, że się niecierpliwi, że chce już zapalić, że nie może się doczekać.
- I co, wziąłeś numer? - spytał Sebastian, ziewając mało dyskretnie w zwiniętą pięść. Nie żeby go to specjalnie interesowało. Dziewczyn Łukasza nikt by nie zliczył, i zwykle nie były one jego dziewczynami dłużej niż kilka dni.
- Kurwa, a jak, gdzieś tu mam zapisany – mruknął chłopak, grzebiąc w kieszeni bojówek i po chwili wyciągając zmiętą karteczkę. - Coś na pięćset, to pewnie w Orange. Ja pierdolę, jakby nie mogła być w Playu tak jak wszyscy – zamarudził, chowając kartkę w kieszeni.
- Weź se lepiej to zapisz na telefonie, Romeo, bo ci się zgubi – rzucił Sebastian, chwytając jeden ze skrętów ostrożnie, tak by nie dotknąć przy tym dłoni przyjaciela. Bardzo uważał na takie rzeczy.
- No muszę, muszę, tylko nie mam pojęcia jak ona ma na imię – strapił się Łukasz, na co Sebastian parsknął zduszonym śmiechem. No tak, cały on, pomyślał, kręcąc z rozbawieniem głową.
Potem siedzieli w jego pokoju na dywanowej wykładzinie, wypuszczając z ust długie smugi dymu. Łukasz szybko zaczął chichotać, dławić się śmiechem i opowiadać bełkotliwie różne historie, zasłyszane skrawki opowieści, swoje zniekształcone niepamięcią sny, swoje marzenia, które teraz wydawały mu się tak niesamowicie zabawne. Sebastian słuchał chętnie i wtórował mu śmiechem, jak nie raz już przecież, i patrzył na niego tak miękko, jak zawsze się tego obawiał. Ogarnęła ich błogość, lekka senność, lekkość ciała. Wszystkie problemy stały się kawałkiem czekoladowego ciasta, które ukradli współlokatorowi z lodówki i jedli zachłanne, smarując sobie nosy i brody lepką, słodką czekoladą.
Łukasz zaczął opowiadać mu o dziewczynie ze wsi, która chodziła do klasy z jego młodszą siostrą, a teraz kończyła już gimnazjum. Opowiadał, jak z brzydkiego dziecka wyrosło obiecujące, rasowe dziewczątko, i mówił, jak chętnie by jej pokazał, jak by ją nauczył, gdzie by jej nie zabrał, jak już będzie bogaty, jak będzie miał swój samochód, jak zrobi sobie tatuaż na całe, calutkie plecy i będzie mógł chodzić bez koszulki cały czas, bo z takim tatuażem to nie ma po co się ubierać.
- To będzie, wiesz, Los Angeles, Tough life, i może jakaś panna cycata? Albo lepiej, jakiś cycaty anioł. Taaak, to jest dobre – uśmiechnął się błogo, leżąc płasko na plecach i wyciągniętą dłonią majstrując przy klawiszach laptopa Sebastiana. W tle leciało Cypress Hill, paliło się opiumowe kadzidełko, pralka wyła ostrzegawczo u sąsiadów na górze.
-Może same cycki sobie walnij na plecach? Albo sobie zrób silikony. Będziesz mógł się bawić non stop – odparł Sebastian, układając się na brzuchu i wspierając brodę na złożonych ramionach. Nieopodal, na miłym, miękkim dywanie, leżała dłoń Łukasza, ze spracowanymi, szorstkmi palcami i obgryzionymi paznokciami, i gapił się na nią rozmyślając, jak musi być wspaniale ciężka i ciepła.
- Nie masz pojęcia, jak mi się chce ruchać, stary. Kozę bym wyruchał. Kurwa, cokolwiek. Gazetę na paszczę i za ojczyznę – zarechotał, mimowolnie sięgając ręką do swojego krocza. Sebastian przełknął ciężko ślinę. Teraz, albo nigdy, pomyślał. Poczuł jak ze zdenerwowania przyspiesza mu puls. Bał się jego reakcji.
- Zrobię ci pałę... jeśli chcesz – powiedział cicho, zerkając mu nieśmiało w oczy. Łukasz zaśmiał się cicho, uniósł się na łokciach, patrząc na niego z przekorną kpiną. Sebastian nie żartował i powoli docierało to do niego.
- Mówisz serio – stwierdził, poważniejąc nagle.
- Wiesz... Od czego są przyjaciele? - zażartował Sebastian, wyszło to jednak słabo i żałośnie, bardziej jak prośba, niż propozycja.
Łukasz nie odpowiedział, podniósł się leniwie i powoli rozpiął rozporek, patrząc na niego wyczekująco. Sebastian rozchylił usta, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. Więc jednak.
Nie miał w tej kwestii wielkiego doświadczenia, zdarzyło mu się to zaledwie kilka razy, ale teraz, kiedy podszedł do niego na czworakach i położył mu dłoń na karku, licząc na pocałunek, był pewien, że zrobi wszystko, by kumpel nigdy nie zapomniał, jak dobrze może mu być z drugim mężczyzną. Łukasz skrzywił się nieładnie, wstał szybko, zsunął slipy patrząc na niego władczo z góry. Sebastian odetchnął ciężko, a potem poczuł już tylko dłoń zaciskającą mu się na włosach i zapach męskiej intymności, słoną wilgoć, poczuł jego zdecydowanie i natarczywość, tak, jak zawsze o tym marzył.
Tego dnia nie rozmawiali już ze sobą wiele, rozmowa nie kleiła się za bardzo, żaden nie wiedział jak skomentować to, co się stało. Sebastian otworzył okno i studził rozpaloną twarz, studził kilka łez, które popłynęły, kiedy się zakrztusił, a Łukasz splądrował lodówkę i stwierdził, że będzie już spadał, bo musi pomóc wieczorem przy ojcu, z którym było coraz gorzej. Przyjaciel nie oponował, i kiedy został sam na sam ze swoimi myślami, nie wiedział już, czy był to najlepszy, czy może najgorszy seks w jego życiu. Czy w ogóle można nazwać to seksem i czy kiedykolwiek jeszcze ze sobą normalnie porozmawiają.
Spotkali się ponownie po kilkunastu dniach. Łukasz nie wspomniał ani słowem, o tym, co miało miejsce w tamtą deszczową niedzielę, i Sebastian poczuł jak ulga i żal spływają na niego jednocześnie. W głębi serca miał cichą nadzieję, że kumpel powie coś, zrobi jakiś gest, odniesie się do tego, a może nawet... może nawet złapie go za rękę i powie, że mu się podobało, że chce tego znowu, że go pragnie. Nic takiego się jednak nie stało.
***
Dawno nie czuł się tak beznadziejnie oszukany. Tak beznadziejnie zakochany, zdradzony przez własne ciało i umysł. Dawno nie miał do siebie takiego żalu. Tygodnie mijały, a Sebastian nie mógł znaleźć sobie miejsca, nie potrafił uspokoić swojej głowy, nie potrafił znaleźć ulgi. Nie pamiętał już, kiedy ostatnio normalnie się roześmiał, kiedy miał ochotę wyjść z domu, kiedy jedzenie przestało mu smakować. Nawet wczesne, gorące lato nie cieszyło go tak, jak kiedyś. Łukasz natomiast zachowywał się, jakby nic się nie stało, i w jego mniemaniu tak widocznie było.
Pomimo braku chęci i motywacji, obrona pracy inżynierskiej okazała się formalnością, podobnie jak decyzja o przyjęciu go na drugi stopień studiów. Ktoś rzucił od niechcenia o możliwości pisania magisterki w innym mieście, i Sebastian zabrał tą myśl ze sobą do domu, nosił ją kilka tygodni, pozwolił ewoluować w sobie. Ulga, jaką poczuł po podjęciu decyzji zaskoczyła jego samego.
Wyjechać z miasta, wspaniała myśl. Cieszył się, pakując walizki, i pozwolił, by ta radość rosła w nim, odrobina niepokoju i przyjemne oczekiwanie, i kiedy ojciec zatrzasnął bagażnik samochodu i odpalił silnik, a Sebastian obejrzał się po raz ostatni na podwórko kamienicy, na okna swojego pokoju, na odrapane drzwi i bezdomnego kota szwędającego się między kałużami, czuł, że robi sobie ogromną przysługę, decydując się na wyjazd.
Później mogło być już tylko lepiej.
***
Wódka w tym lokalu smakowała mu wyśmienicie. Nie pamiętał, czy pije już piątą, czy szóstą kolejkę, ale piło się tak dobrze, że nie miał ochoty przestawać. Miał za to ochotę upić się w trupa, chciał tańczyć i bawić się do upadłego, chciał kogoś dzisiaj poznać i zabrać do domu. Minęło już kilka miesięcy od przeprowadzki, a on czuł, jak łatwo przyszło mu zaklimatyzować się w nowym miejscu, jak bezproblemowo wpasował się w wesołą atmosferę studenckiego życia. Było z nim kilka osób, lesbijka o wyglądzie Justina Bibera, przedstawiająca się wszystkim jako Justine, mimo że miała na imię Anna; był też szczupły i niesamowicie wysoki Przemek, któremu spodnie niemal zlatywały z tyłka podczas namiętnych tańców, był Andrzej, szukający sobie biseksualnej dziewczyny u samego źródła, i on, Sebastian, nowy, lepszy Sebastian. Teraz już Seba, teraz już zawsze czysty. Nie pamiętał, kiedy brał coś ostatnio i wcale do tego nie tęsknił.
Zmiana otoczenia wpłynęła na niego zbawiennie, nabrał pewności siebie, odnalazał się w środowisku i bez wyrzutów sumienia zaczął uczęszczać do branżowych klubów w poszukiwaniu przygody.
Teraz, kiedy patrzył w lustro, na swoje modnie wygolone włosy, na dwudniowy zarost i markową, rozpiętą pod szyją koszulę, widział młodego, przystojnego faceta, który mógł się podobać. Regularny seks i zaspokojenie frustracji wpłynęło korzystnie na jego samoocenę i poczucie własnej wartości. Już nie bał się uśmiechnąć, zagadać do kogoś, nie bał się zaproponować obcemu mężczyźnie drinka i jasno zasugerować, na co ma ochotę.
Muzyka była zbyt głośna, żeby rozmawiać, i cieszył się z tego. Jedynym porozumieniem, jakiego pragnął, było porozumienie z barmanem. Oparł się o ścianę przy barze, obserwując tańczących ludzi, przytulające się kobiety i całujcych się mężczyzn, wszystko w rytmie radosnych, dyskotekowych hitów, w rytmie najnowszych przebojów, w których niekoniecznie gustował, które w klubie jednak skutecznie potrafiły podnieść mu ciśnienie.
Przemek znalazł sobie mężczyznę marzeń i pozwalał, by facet wciskał mu w tańcu kolano między uda, by ściskał jego chudy, zupełnie płaski tyłek pożądliwie. Sebastian wiedział, że pewnie zaraz zejdą z parkietu i szczerze życzył Przemkowi, by ich przygoda skończyła się gdzieś dalej, niż w toalecie. Chłopak zbyt często przeżywał rozczarowanie, zbyt często wypłakiwał im swoje żale, swoje miłosne zawody, nie rozumiejąc, co znowu zrobił źle, że jest sam.
- Nic nie zrobiłeś, po prostu podobają ci się niewłaściwi faceci – mówił Sebastian, a Przemek ciągnął nosem, trąc długimi, chudymi palcami zaczerwienione oczy.
- Ty mi się podobasz – mówił mu wtedy zwykle, a mężczyzna słuchał tego z niesmakiem. Nie chciał z nim sypiać, nie chciał wychodzić poza bezpieczne granice kumpelstwa.
- Daj spokój, upiłeś się znowu – odpowiadał, a potem obejmował go w pasie i prowadził na przystanek, częstował jeszcze jednym papierosem, zgrabnie unikając jego nieporadnych pocałunków.
W klubie nie trzeba było rozmawiać, i wystarczył uśmiech, jedno, odwzajemnione spojrzenie, przyzwolenie, i już wiedział, że może podejść bliżej, może otoczyć nieznajomego ramionami i falować z nim w nierównym, dzikim rytmie piosenki, dotykać jego brzucha i bioder, a potem pocałować mocno, intensywnie i zabrać ze sobą gdziekolwiek, gdzie mogliby poznać się bliżej.
Tak było często, tak było niemalże za każdym razem.
Tych chłopców było dwóch, i siedzieli razem tak blisko, że chyba każdy wziąłby ich za parę, mimo że podawali się za braci. Sebastian uśmiechnął się firmowo, uniósł trzymany kieliszek i wychylił go jednym haustem, a potem podszedł i wyszeptał jednemu z nich na ucho, piekącymi od wódki wargami, że może pokazać mu, gdzie jest toaleta. Wzrok nieznajomego był niepewny, jego twarz zaczerwieniona od alkoholu wyrażała całą uroczą nieśmiałość, która niesamowicie podobała się Sebastianowi. Chłopak chwycił go za dłoń i już po chwili znaleźli się w gorącym, roztańczonym tłumie. Sebastian pochwycił jego usta w pocałunku, i było tak słodko, niemalże romantycznie. Blond włosy chłopaka jaśniały w klubowym oświetleniu, jego oczy były niepewne, dłonie długie, wąskie i chłodne. Mężczyzna wiedział już, że sobie nie odpuści, że chce go, że jest jego pierwszym, najlepszym wyborem.
Położył mu dłonie na pośladkach, okrągłych i mięsistych, mocno opiętych dżinsami. Chłopak zdjął jego ręce, przygryzł wargi, odsunął się trochę. Jego brat zjawił się błyskawicznie.
- Marcin, idziemy – powiedział, patrząc groźnie na Sebastiana.
Mężczyzna uniósł dłonie w obronnym geście, nie rozumiejąc już, co tu się wyprawia. Czyżby to nie byli jedynie bracia?
- Spokojnie, kolego. Twój braciszek bardzo mi się podoba. Dobranocka poczeka, a ja będę już grzeczny – uśmiechnął się kpiąco, zaczepnie, prowokująco. Starszy z braci popatrzył na niego z niesmakiem, pchnął go bez ostrzeżenia w pierś. Sebastian nie pozostał dłużny, złapał go za bluzę i władował mu pięść w żołądek, podniecony alkoholem, namiętnym tańcem, adrenaliną. Na parkiecie zakotłowało się, ludzie odsunęli się na bok robiąc im miejsce. Nieznajomy skulił się, parskął w pięść, a potem wyprostował się nagle i wystrzelił zwiniętą dłonią prosto w nos Sebastiana, który chrupnął nieprzyjemnie. Krew gichnęła na jego koszulę, zasłonił twarz dłonią, spojrzał na niego z byka, niespodziewając się kolejnego, mocnego ciosu.
Kilku mężczyzn rozdzieliło ich sprawnie i wywlokło na mroźne, styczniowe powietrze. Sebastian stanął pod siatką ogradzającą tyły klubu, plując krwią na biały, puchaty śnieg i uspokajając oddech. Co za skurwiel, pomyślał, ocierając z twarzy lepką krew.
- Wszystko w porządku? - spytał ktoś, dotykając nieśmiało jego ramienia. Odwrócił się powoli, dostrzegając uroczego blondynka, o którego przecież była cała ta bitka. Uśmiechnął się upiornie, pokazując zęby umazarne juchą.
- Jasne, skarbie. Za chwilę z tobą zrobiłbym to jeszcze raz – zadeklarował, wkładając w to całe swoje uwodzicielskie umiejętności. Chłopak roześmiał się, spuszczając oczy na swoje buty.
- Zadzwoń do mnie... jeśli będziesz jeszcze chciał – powiedział ostrożnie, podsuwając mu ulotkę z reklamą klubu, na której nabazgrany był numer telefonu.
- Zadzwonię – powiedział pewnie Sebastian, już po chwili patrząc za jego oddalającą się sylwetką.
***
- Jesteś głupi, Seba – skwitowała Justine, trzymając Przemka pod ramię z drugiej strony i wspólnie z Sebastianem holując go na przystanek. - Głupi i ślepy. Weź, kurwa, tyle nie chlej. Metanol na oczy ci się rzucił.
- O co ci chodzi, panno „dawno nic nie ruchałam i się czepiam”? - warknął, poprawiając sobie kumpla wiszącego bezwładnie pomiędzy nimi.
- O gówno, debilu. Umów się z nim, proszę bardzo. Potem przyleziesz do mnie płakać – zawyrokowała, a Sebastian popukał się jedynie w głowę.
***
Zadzwonił już następnego dnia i miło się zdziwił, słysząc głos chłopaka już po dwóch sygnałach oczekiwania. Brzmiał na zaspanego i mężczyzna wyobrażał sobie, jak przeciera oczy, leżąc w pomiętej pościeli. Słodki Jezu, uspokój się, zganił się w myślach, mając ochotę zamruczeć do słuchawki.
Spotkali się w Macku przy dworcu kolejowym, bo Marcin miał blisko z pracy. Wyglądał dokładnie tak, jak sobie wyobrażał, delikatny, drobny blondynek z gładko ogoloną twarzą, w trochę przydużej kurtce i flanelowej koszuli w kratę, tak słodki i nieśmiały, że Sebatian gdy tylko go zobaczył, miał ochotę zwyczajnie go pocałować. Ledwo hamował się, by nie chwycić go za rękę, by go nie objąć i nie być natarczywym, żeby nie palnąć jakiegoś głupstwa i nie spłoszyć tego uroczego, młodziutkiego chłopaka, który wyglądał na nie więcej niż siedemnaście lat.
Marcin długo trzymał go na dystans, nie pozwalał sobie na czułości i na dotykanie, co skutkowało jedynie tym, że Sebastian nakręcał się na niego jeszcze bardziej, nie mogąc doczekać się, aż w końcu wylądują w łóżku.
Kiedy nadszedł ten dzień, oboje byli trochę wstawieni i Marcin nie opierał się tak skutecznie, jak zwykle. Wpadli do jego mieszkania, całując się i dotykając gwałtownie, i wszystko było jak w bajce, do czasu, aż Sebastian nie położył mu ręki na kroczu. Chłopak odsunął się gwałtownie, zdyszany i wyraźnie podniecony, mimo że w jego spodniach nie dało się wyczuć wzwodu. Mężczyzna objął go, rozkojarzony podnieceniem, spróbował znaleźć jego usta, wrócić do przerwanej, namiętnej gry wstępnej, kiedy Marcin zupełnie bez ostrzeżenia... rozpłakał się.
Sebastian poczuł, jakby ktoś wylał na niego kubeł zimnej wody.
Usiedli na kanapie w jego pokoju, Marcin podkulił pod siebie nogi, i cichym, łamiącym się głosem wyznał, na czym polega jego problem.
Problemem Marcina było to, że nie posiadał penisa. Jego problem tkwił w tym, że biologicznie był kobietą.
Kubeł zimnej wody zamienił się w lodowaty, aktycznie zimny prysznic.
Dopiero teraz, posiadając tę wiedzę, Sebastian zaczął dostrzegać cechy, które potwierdzały słowa chłopaka. Kobieco małe dłonie, bardzo delikatny zarost, zbyt miękko zarysowany owal twarzy, zbyt wysoki głos, mimo że od kilku miesięcy przyjmował testosteron. Dopiero teraz dostrzegał to, o czym mówiła Justine, i miał ochotę się za to spoliczkować.
Wysłuchał go w milczeniu, w milczeniu zrobił po mocnym, cierpkim drinku, a potem jak gdyby nigdy nic wrócił do całowania jego szyi i ostro zarysowanych obojczyków, do całowania tej miękkiej brody i wydatnych, ładnie wykrojonych ust.
- Jesteś Marcin i nic więcej mnie nie obchodzi – powiedział, pozwalając by pożądanie zalało go na nowo, na nowo widząc w nim ślicznego, młodziutkiego chłopaka, który z początku nieśmiało, a potem coraz chętniej przyjmował serwowane mu pieszczoty.
Chłopak nie chciał zdjąć koszulki, bo nie miał jeszcze zoperowanych piersi, i Sebastian nie sprzeciwiał się temu, ignorując wyraźny kształt bandaża, który wyczuwał dłonią na jego plecach. Obawiał się trochę tego, co się stanie, kiedy zdejmie mu bieliznę. Marcin zaczerwienił się mocno i zająknął, oponując nieznacznie, ale dla Sebastiana widok jego przerośniętej łechtaczki był jedynie dziwny. Było to właśnie dziwaczne, egzotyczne, nie miał z tym nigdy do czynienia, jednak nie poczuł wstrętu, nie odrzuciło go to. Nie wiedział za bardzo, jak ma go dotykać, zostawił więc tą działkę Marcinowi, samemu przyjmując rolę partnera aktywnego i odnajdując się w tym najlepiej.
Potem leżeli ściśnięci mocno w zmiętej pościeli, Marcin narzekał cicho na bolący go tyłek, a Sebastian trzymał go zaborczo przy sobie, całował w spocony kark, i przekonywał, że go to wszystko nic nie obchodzi, że mu to wisi i powiewa, że i tak mu się podoba, mimo że nie ma fiuta.
***
- Mówiłam ci, że będziesz płakał – westchnęła Justine, kiedy spotkali się któregoś popołudnia na kawę, a Sebastian zwierzał się ze swoich ambiwalentnych uczuć względem nowo poznanego chłopaka. Nie wiedział, co myśleć, co czuć, jak się zachować. Z jednej strony widzał w nim młodego, atrakcyjnego mężczyznę, ale kiedy pomyślał o tym, że to wszystko jest... na niby, że jest sztuczne i udawane, robiło mu się mdło i słabo.
- Przecież nie płaczę, kurwa – zirytował się, zaciągając się mocno papierosem. - Po prostu nie wiem, co robić. Podoba mi się, ale jak sobie przypomnę... No. Tyle w tym temacie – uśmiechnął się gorzko, zagapiając się niewidzącym wzrokiem w podłogę.
- No taa, wyruchałeś, to już nie poczuwasz się do odpowiedzialności. Pierdolony, święty Sebastian – warknęła dziewczyna, patrząc na niego z naganą. - Weź pomyśl czasem, zanim coś zrobisz. Teraz ty go olejesz, a ten koleś będzie cierpiał. Czaisz bazę, dupku? On się w tobie, kurwa, zabujał, a ty mówisz tylko o tym, że obrzydza cię jego... cipeczka – parsknęła śmiechem, niemal opluwając stolik kawą.
- Skąd wiesz, że się we mnie zabujał? - spytał podejrzliwie mężczyzna, zerkając na nią z byka.
- A co, może nie widziałam was razem? Zakochany po uszy. Normalnie nogami przebierał, jak na ciebie patrzył. Ty cholerny, ślepy kutasie.
- Daj sobie siana, młoda, i powiedz lepiej, co ja teraz mam zrobić?
- Jak to co, dupku? Mówiłam ci już. Weź za siebie odpowiedzialność – powiedziała wolno, miażdżąc go spojrzeniem.
Sebastian przekonywał sam siebie, że transseksualizm Marcina nic dla niego nie znaczy, i utwierdzał się w tym przekonaniu, widząc go z porannym, jasnym zarostem, widząc go naładowanego po powrocie z siłowni, słysząc jak głos pogłębia mu się jeszcze bardziej i nie dostrzegając w jego zachowaniu nic, co sugerowałoby, że urodził się kobietą. Sebastian jednak wiedział, i było mu z tą wiedzą niewygodnie, męczyło go to i zniechęcało.
Kiedy rodzice wyrzucili Marcina w domu, uprzytomniwszy sobie w końcu, że zmiana płci nie jest chwilowym, głupim żartem, bez namysłu przyjął go pod swój dach.
Marcin był uosobieniem nieśmiałości i słodyczy, był uroczo nieporadny, ale kiedy poczuł się swobodnie, potrafił śmiać się tak pięknie, że Sebastianowi miękło serce, i przez myśl nawet by mu nie przeszło, by się z nim rozstać. Szybko znalazł wspólny język z Justine, która była dla niego milsza niż dla kogokolwiek innego, nawet nie ze względu na współczucie, a zwykłą sympatię, jaką czuła do chłopaka. Przemek początkowo był zachowawczy, nieufny, ale oswojony Marcin potrafił popisać się tak nieziemskim poczuciem humoru, że szybko stał się jego ulubionym kompanem do picia.
W jedną z uwielbianych przez Sebastiana, deszczowch niedziel, ktoś zadzwonił do drzwi jego studenckiego mieszkania. Sebastian wiedział już, że takie niedzielne odwiedziny nie są nigdy zapowiedzią rzeczy dobrych, że są raczej zwiastunem rychłych zmian, bo nie raz i nie dwa doświadczył już tego w swoim życiu. Postanowił zignorować dzwonek i spać dalej, ale natarczywy gość nie dawał za wygraną. Podniósł się ciężko z łóżka, okrył kołdrą odsłonięte plecy Marcina, który tulił do siebie wielką, białą poduszkę, podrapał się po głowie i ziewnął.
Diabli nadali, zamarudził, szukając swoich pantofli w pobliżu łóżka. Marcin uniósł głowę i popatrzył na niego zdezorientowany. Sebastian pogłaskał go czule po jasnych, zmierzwionych włosach.
- Śpij, Calineczko. Jest wcześnie w chuj.
Za drzwiami stał Paweł, starszy brat Marcina, i patrzył na niego z nieskrywaną odrazą i nienawiścią.
- Chcę się widzieć z Marcinem. Wiem, że go tu trzymasz – warknął, stojąc w progu i mierząc go ostrym spojrzeniem.
- Trzymam? Pojebało cię, koleś? To nie jest piesek, żeby go trzymać. Sam ze mną zamieszkał – wyrzucił z siebie mężczyzna, wytrzymując twardo jego spojrzenie.
- Zawołaj go. Teraz.
- Czekaj tu, pierdolony buraku – syknął Sebastian, zatrzaskując mu drzwi przed nosem.
Obudził go ponownie, całując w miękki, pachnący snem kark, wpychając nos i usta w fałdki skóry i całując ponownie, długo, czule.
- Skarbie... Obudź się – zamruczał mu do ucha.
- Mmm... Co się stało? - zaziewał Marcin, otwierając niechętnie powieki. Oczy miał zaspane i jasnoniebieskie.
- Paweł przyszedł. Zdążył mnie już obrazić. Nie wiem, czy chcesz z nim gadać? Możemy zostawić go za drzwiami i zająć się czymś innym – szepnął, obejmując go powoli ramieniem. Skóra Marcina była gorąca pod okrywającą go kołdrą.
- Paweł? Jezu, coś się musiało stać – westchnął chłopak, wstając niezgrabnie z łóżka i przeczesując dłonią przydługie, zmierzwione włosy. Schudł ostatnio sporo, nabrał masy mięśniowej i jego sylwetka była jeszcze bardziej chłopięca, niż kiedy się poznali.
- Nie musisz do niego iść – zapewnił Sebastian, łapiąc go za długie udo oszronione jasnymi włosami. Marcin zaśmiał się cicho.
- Wiem, dzięki, że tak się martwisz. Nie bój się, nie zje mnie.
- Niech uważa, żebym ja go nie zjadł – szepnął Sebastian, pełen złych przeczuć.
Marcin zaciągnął na siebie dżinsy, obejrzał się jeszcze tęsknie na łóżko, nim zniknął za drzwiami. Sebastian zakradł się na palcach do korytarza, nie był jednak w stanie zrozumieć niczego z cichej, urywanej wymiany zdań, jaką prowadzili bracia. Potem drzwi wejściowe trzasnęły i w mieszkaniu zrobiło się zupełnie cicho.
Niemal podbiegł, by wyjrzeć przez judasza na korytarz. Marcin stał do niego tyłem, ze spuszczoną głową i wyglądał jak siedem nieszczęść, Paweł natomiast gestykulował gwałtownie, tłumacząc mu coś uporczywie. Sebastian, gdyby mógł, wyskoczyłby na korytarz i sprałby go po mordzie, mimo że Paweł był od niego wyższy i mocniej zbudowany. Gdyby mógł, wymazałby Marcinowi wspomnienia o jego rodzinie, o upokorzeniach i poniżaniu, jakiego od nich doświadczał. Paweł deklarował, że toleruje i rozumie zmianę, jakiej poddaje się Marcin, jednak ciągłe złośliwości i oschłość, z jaką się do niego odnosił, zdawały się temu przeczyć.
- Co ten chuj ci nagadał? - spytał, odsuwając się gwałtownie, gdy wchodzący Marcin niemal uderzył go wejściowymi drzwiami w twarz.
- Jezu, podsłuchiwałeś? Odbiło ci? - uniósł się chłopak, obejmując się ramionami. Gęsia skórka gęsto pokrywała jego ręce.
- Zaraz tam... podsłuchiwałeś. Bałem się, że coś ci zrobi. No, nie stój jak cielątko, gadaj.
Marcin powiedział to, co przekazał mu Paweł. Opowiedział o ojcu, który znalazł się w szpitalu, który miał zawał, o słabych rokowaniach i o tym, że matka obwinia właśnie jego, Marcina, o doprowadzenie ojca do takiego stanu. Sebastian słuchał i czerwieniał na twarzy ze złości, zaciskał dłonie w pięści i nie wierzył, jak można być tak zaślepionym i tępym, jak można do tego stopnia nie rozumieć własnego dziecka. Marcin uciekł z jego ramion, nie pozwolił się objąć i spędził tego ranka bardzo długą chwilę pod prysznicem, spłukując z siebie cały żal i łzy, które pojawiły się mimowolnie.
Dzień upłynął im w ciszy. Mężczyzna robił, co mógł, by poprawić mu nastrój, nic ze znanych sposobów jednak nie działało, chłopak zamknął się w sobie i nie odpowiadał na jego zaczepki, ani na ciepły koc na kolanach, wielki kubek kakao i Pretty woman, sprawdzone do bólu i zawsze skuteczne. Rano wstał wcześnie, o wiele wcześniej niż Sebastian, ubrał się i wymknął z mieszkania bez pożegnania.
Po wizycie w szpitalu był jeszcze bardziej smutny, bardziej przybity, małomówny. Mężczyzna czuł, że od czasu felernej niedzieli wszystko, co budowali razem zaczęło sypać się w ekspresowym tempie, i mimo wysiłków, jakie wkładał w powstrzymanie tego procesu, nie potrafił nic zrobić.
Nie minął miesiąc, a Marcin oświadczył mu, że matka pragnie, by znowu wprowadził się do domu, i że czuje się zobowiązany, by postąpić zgodnie z jej życzeniem. Ojciec nadal nie wyszedł ze szpitala, i nic nie wskazywało na to, że kiedykolwiek wyjdzie. Było z nim coraz gorzej.
Od tamtego czasu spotykali się rzadziej, widywali się raz lub dwa razy w tygodniu. Marcin nie chciał już u niego nocować, rzadko zgadzał się na seks i na czułości, których przecież niezliczona ilość była zawsze między nimi. Sebastian czuł się oszukany, rozczarowany i samotny jak jeszcze nigdy w życiu.
***
- Mówiłam ci, że będziesz płakał – powiedziała Justine, zaciągając się z namaszczeniem papierosem. - To nie był facet dla ciebie. W ogóle nie byliście sobie przeznaczeni. Tak to się chyba mówi. Byś raz mi zaufał, dupku.
- Och zamnij się już. I daj mi piwo.
Marcin spotkał się z nim po południu, w piękny, późnowiosenny dzień, w parku. Siedział ze wzrokiem wbitym w żwirowaną ścieżkę, a potem powiedział, że nie może już z nim być, że wszystko się skończyło. Sebastian nie wierzył, mimo że wiedział o tym od dawna. Przeczuwał to. Teraz historia zataczała koło, znowu był z przyjaciółmi w klubie, znowu pił i palił, tym razem jednak nawet nie myśląc, by kogoś poderwać, by spóbować szczęścia, by spróbować być z kimś choćby na chwilę.
- Jesteś żałosny, Seba – odparła dziewczyna, przygarniając do siebie śliczną, czarnowłosną Hiszpankę, z którą romansowała namiętnie od kilku tygodni, biorąc ją ze sobą wszędzie i na wszystko, tak często, że mężczyzna miał już dosyć patrzenia na ich zakochane twarze.
- Poczekaj, aż twój kociak skończy studia i wróci do Hiszpanii. Wtedy pogadamy, kto tu jest żałosny – odparował.
***
Decyzja o powrocie na stare śmiecie przyszła zupełnie spontanicznie. Jakoś zatęskniło mu się za rodzicami, za starymi znajomymi i znanymi sobie kątami, zatęskniło mu się za swoim pokojem w domku na wsi, za łażeniem po łąkach i zupełną beztroską, jaką pamiętał z dzieciństwa.
Uczucie ulgi było znajome, taką samą czuł ulgę dwa lata wcześniej, pakując manatki i wyprowadzając się ze swojego jeżyckiego mieszkanka. Teraz również, kiedy ładował rzeczy do toreb, miał wrażenie, że ktoś zdejmuje mu z serca niesamowity ciężar, wyzwala go od tęsknoty, od zawiedzionych nadziei i bezradności. Znowu poczuł, że wie, co robić, wie, gdzie się podziać i gdzie na świecie jest jego miejce.
Wysiadł z pociągu i odetchnął głęboko. Powietrze było czyste, oczyszczone wieczornym deszczem i czuł w nim nieznany, tajemniczy zapach zwiastujący zmiany, zapach marzeń oczekujących na spełnienie i zapach obietnicy.
[ Rozbieranie Sebastiana to obyczajowy romans, który nabierze z czasem cech dramatu ciężkiego kalibru. Tekst powstaje w celu uporządkowania wszystkich pomysłów, z którymi nie wiadomo, co zrobić, a które nie chcą wyjść z głowy. Drugim powodem, z jakiego ten harlequin powstaje, jest konieczność poćwiczenia umiejętności pisania przez ww. autorkę. Mam nadzieję, że lektura mimo że niezbyt ambitna, sprawiła komuś przyjemność. ]