Spojrzał na zegarek. Jeszcze tylko piętnaście minut i będzie zamężnym facetem. Przez ostatnie dni próbował o tym nie myśleć. Chodził do pracy, co dawało mu niemałą satysfakcję, a wieczory spędzał razem z Jessie'm na rozmowach czy oglądaniu filmów, o ile mężczyzna nie zamykał się w gabinecie z papierzyskami. Zbliżyli się do siebie bardziej. Nie wspominali jednak o pocałunku. Nie było po co. Ot, zwykła chwila słabości, mała prowokacja i tyle. Tylko od tamtej pory jakoś trudno mu było patrzeć na Carsona w sensie platonicznym, kiedy wizje ich kontaktu odwiedzały go za często. Wolał jednak to niż dobijającą się przeszłość. Bo przeszłość popychała go w ciemną i bezduszną przepaść. Natomiast pocałunek rzucał mu linę na ratunek. Wyciągał go z ciemności i budził uśpione zmysły.
Jessie skończył rozmawiać z adwokatem i spojrzał na zamyślonego narzeczonego. Wkrótce już męża. Co z tego, że udawanego? Ślub będzie prawdziwy. Ostatnio przy tym mężczyźnie nie umiał się skupić. Definitywnie Colin zaczynał działać na niego coraz mocniej. I gdzie postanowienie, że wystarczy mu sama ręka w nagłej potrzebie? Już się przekonał, że nie wystarczała. Pobudzone przez pocałunek ciało chciało ponownie poczuć te męskie, zdecydowane usta. I nie jakieś tam obojętnie czyje. Tylko te, które miał White. Pomimo pragnienia nie chciał mówić o tym, co się wydarzyło. Nie chciał się narzucać. Nie było tego w planie. Ale z drugiej strony był gejem. Prawda? Prawda. Odpowiedział sam sobie. W dodatku mieszkał z facetem, który, nie oszukujmy się, wyglądał jak młody bóg. I jak zdrowy, młody gej miałby przejść obojętnie na widok kogoś takiego? A on musiał to robić. Okazywać seksualną obojętność. Zdawał sobie sprawę, że z jakiegoś powodu Colin nie chce nic więcej. Och, jakże chciał się mylić.
Podszedł do Colina.
- Jesteś strasznie spięty. To tylko ślub, skarbie.
- Właśnie, „ślub” to słowo kluczowe. Jako gej nigdy nie wyobrażałem... Dobrze, wyobrażałem sobie, ale nie miałem nadziei na takie coś. I nagle to się dzieje. - Rozłożył ręce.
- I jeszcze z kimś, kogo nie kochasz.
- To nie to. Po prostu trudno uwierzyć, że możemy to zrobić. Nawet, jeżeli z takiego powodu. Dlatego to jest takie fajne, że dwaj geje mogą w końcu być razem w pełni legalnie. Poza tym nie wiem, co będzie. Jak zachowa się urzędnik. Sam widziałeś minę tej kobiety, co nas wtedy przyjmowała. - Przecież nie powie mu, że myślał nie tylko o tym.
- Taa, jej kombinacje doskonale pamiętam.
- Panowie. - Rozmowę przerwał im adwokat. - Sądzę, że najwyższy czas się przygotować. Zaraz wasza kolej.
Jessie skinął mu głową i obejrzał się przez ramię na swoją asystentkę. Dziewczyna wyglądała na bardzo przejętą wydarzeniem.
- Ivy, chodź do nas. Zaraz wchodzimy.
- Jestem zdenerwowana.
- Ty?
- Ja, szefie. Ja.
- Nie denerwujesz się przy spotkaniach ze starymi prykami, a teraz tak? - Carson miał ochotę się roześmiać.
- Z nimi daję sobie radę, a tu teraz dzieje się coś ważnego. Wiążecie się ze sobą i to jest cudowne. - Miała ochotę rzucić się na swojego szefa i go wyściskać. W stosunku do jego narzeczonego była bardziej nieśmiała.
Narzeczeni popatrzyli na siebie, myśląc podobnie, ale nie o tym, jak bardzo jest cudowne to, co robią. Tylko oby im się udało doprowadzić tę cudowną, a zarazem dziwną grę do końca.
Drzwi z pokoju ślubów otworzyły się i wyszła niska, pulchna kobieta tuż przed sześćdziesiątką.
- Panowie Carson i White. Zapraszam do środka. Świadkowie obecni?
- Obecni - odpowiedział mecenas.
Colin złapał Carsona za dłoń i razem weszli do pokoju, w którym mieli wziąć ślub. Pomieszczenie było zastawione rzędami ławek i krzeseł bardziej z przodu. Widocznie były przeznaczone dla gości młodej pary. Tylko, że oni gości nie mieli. Wiedzieli o tym, jednakże coś w ich sercu ukuło na tą myśl. To dzień, który powinien być świętowany z bliskimi. Niestety, jedni byli daleko i nie mieli pojęcia, co się tu dzieje, a drudzy nie chcieli tego ślubu. Dlatego pozostali sami.
Urzędnik stał przy dużym stole i czekał, aż podejdą do niego.
- Witam panów i świadków. Proszę o panów dowody, żeby potwierdzić tożsamość. - Mężczyzna obejrzał ich dokumenty i uśmiechnął się. Widać, że był im życzliwy. To trochę uspokoiło Colina.
- Panowie Carson i White zamierzają zawrzeć związek partnerski. Złożą sobie przysięgę, która zwiąże ich z sobą. Panie Carson, proszę powtarzać za mną. Ja, Jessie Nathaniel Carson...
- … biorę sobie ciebie, Colinie, za męża i ślubuję ci miłość, wierność oraz uczciwość małżeńską. Przysięgam szanować cię, być z tobą w chorobie i zdrowiu i, że uczynię wszystko, aby nasze małżeństwo było zgodne, szczęśliwe i trwałe. - Przy ostatnim słowie poczuł gulę w gardle. Jak trwałe?
Colin, słysząc wypowiadane słowa poczuł, jakby były prawdziwe. Zmieszał się na te poszczególne wyrazy, które wiązały go z tym mężczyzną. „Miłość”, „wierność”, „trwałe”. Poza jednym z tych słów wszystkie były kłamstwem, przecież za pół roku... I nie robią tego z miłości. Lecz pomimo tego tak wiele uczuć w nim się rozszalało. Wśród nich głupia nadzieja. Tylko na co? Na to, że to stanie się prawdą? Śmieszne.
Colin, to tylko umowa. To nie Ian. - powtarzał sobie. Co z tego, że zawsze chciał usłyszeć te słowa? Nie kocha Carsona. Tylko udaje. Potem ich drogi się rozejdą. Pomimo tego postanowił nie zepsuć tego dnia. Na te sześć miesięcy wiele z tego stanie się prawdą. Będzie go szanował, będzie wierny i jak będzie potrzeba, to pomoże Jessie'mu. Zaczął powtarzać słowa przysięgi, patrząc prosto w oczy narzeczonemu. W oczy, które otwarte szeroko zdawały się pokazywać, że w ich właścicielu była ta sama burza, co w nim kilka sekund temu.
Jessie także nie był spokojny. To, co robił nie powinno mieć miejsca. Uświadomił to sobie po złożeniu przysięgi. Wiązał ze sobą, swoją rodziną i wszystkimi problemami, jakie zwalały mu się na głowę, niewinnego faceta. Ale Colin zgodził się na to. I mówi mu teraz te słowa, które on wypowiadał. Nigdy nie chciał się z nikim wiązać. Po co komu druga osoba na głowie? Martwienie się o nią, o potrzeby. Słuchanie gderania, wyrzutów, że jest w domu nie o tej godzinie, co trzeba. I po co komu jedna osoba, jak może się znudzić wciąż ten sam tyłek? Lepiej przecież co noc mieć innego kochanka. Bez obietnic na przyszłość, których nie mógłby spełnić. A teraz z tą jedną osobą, której nie kocha, nic poza tym planem ich nie łączy, będzie dzielił przez pewien czas życie. Los bywa przewrotny.
- Nałóżcie sobie obrączki. - Urzędnik podał im dwa złote krążki.
Colin chwycił dłoń Jessie'go i wsunął mu oznakę ich związku na serdeczny palec lewej ręki. Po chwili Jessie zrobił to samo i przypieczętował ich przymierze.
- Ogłaszam, że związek został zawarty i mogą panowie się pocałować. - W tle rozbrzmiała muzyka.
O tym nie pomyśleli. Spojrzeli na siebie i żaden nie umiał wykonać pierwszego ruchu. W końcu Colin wiedząc, jak dziwnie wygląda takie niezdecydowanie, chwycił męża za ramiona i przyciągnął do siebie. Pocałował go krótko, acz nie na „odwal się”. Włożył w to wszystko, na co było go w tej chwili stać. Jessie, gdy minęło zaskoczenie, oddał pocałunek, powstrzymując mruczenie, mając ochotę wsunąć swój język do tego gorącego i mokrego wnętrza, ale wziął się w garść. Do tego nie umiał się odsunąć. Uch. Ten facet miał niesamowite usta. Zacisnął pięści na połach marynarki Colina i chciał już tak trwać.
White poczuł ruch w spodniach. Musiał przerwać ten pocałunek, przy którym Jessie chętnie współpracował. Z ociąganiem się odsunął, na koniec jeszcze muskając dolną wargę męża, jakby jeszcze to było za mało, co go zaskoczyło. Przecież obiecał sobie - żadnych erotycznych aspektów. I co? Durne ciało nawet z tego chciało skorzystać. Nie patrzył mężowi w oczy, tylko zaraz przeszedł złożyć podpis w dokumentach. Tak trudno było pozostawać obojętnym. A Carson miał niezłe ciało. Co prawda nie widział go bez koszulki, ale czuł pod palcami. I widać, że Jessie nie sprzeciwia się jego pocałunkom. Bierze w nich udział z radością. Tylko Colin nie chce nikogo traktować, jak ciała do wyładowania. Patrząc na White'a, trudno podejrzewać, że ten wysoki, postawny mężczyzna przede wszystkim kieruje się sercem.
Po uroczystości zostali poczęstowani lampką szampana i tortem, jaki kupiła Ivy. Mówiła, że ślub bez tradycyjnego ciasta się nie liczy, tak jak małżeństwo bez seksu. Zaślubieni mężczyźni odchrząknęli, co kobieta odebrała, jako zażenowanie. Sama była czerwona jak buraczek.
- Ale tort trzeba zjeść, karmiąc partnera i posłodzić pocałunkiem, inaczej gorycz u was zagości.
Jessie'mu było żal, że ona tak się cieszy ze wszystkiego, lecz nie mógł jej powiedzieć prawdy.
- Kochanie, słyszałeś? - Nie odmówi sobie pocałunku. Co się z nim, u licha, działo? Usta Colina były niczym narkotyk. Stali obok siebie, więc wargi mężczyzny miał na linii oczu.
- Skarbie. - White wziął od kobiety talerzyk z ciastem i widelczyk. Nabrał trochę biszkoptu z masą i cząstkę brzoskwini. Podsunął ciasto Jessie'mu, a ten wziął kawałek do ust. - Teraz twoja kolej.
- Najpierw pocałunek, a potem ciacho.
- Nie, najpierw ciacho, a później może dostaniesz pocałunek - rzekł Colin.
- Tylko pocałunek?
- A co jeszcze byś chciał, kotku?
Adwokat patrzył na nich i nie dowierzał. Byli wspaniałymi aktorami. Robili przedstawienie przed jedną kobietą, on przecież wiedział o wszystkim. A może to nie był teatrzyk?
- Mądry mężczyzna powinien wiedzieć, czego potrzebuje drugi. - Jessie przygryzł dolną wargę. Cholera, zrobił to pierwszy raz.
- Pod warunkiem, że drugi nakarmi pierwszego. - Uśmiechnął się chytrze Colin i podał mu kawałek tortu.
- Zepsułeś atmosferę. - Wsunął mu do ust widelec ze słodkością.
- Może i dobrze, bo nie jesteśmy sami. - Słodki smak rozpłynął mu się na języku.
- Ja już sobie idę. - Ivy odstawiła kieliszek szampana. - Panie mecenasie, a pan?
- W sumie mam dużo pracy. Podwieźć panią?
- Z chęcią skorzystam - odpowiedziała i oboje wyszli.
Colinowi i jego mężowi opadły szczęki.
- Co to było? - zapytał Carson.
- Oni chyba sądzili, że zaczynamy noc poślubną.
- Aha. - Nie miałby nic przeciw. W sumie nawet powinni to zrobić. O czym on myśli? Seks komplikuje wszystko. - Pójdziemy do Crystal?
- Musimy oblać nasz ślub. - Colin uniósł dłoń. Na jednym z palców lśniła obrączka.
- Ciasto zabieramy. - Carson chwycił za pudło, w którym stał tort. Nagle zatrzymał się w drodze do drzwi. White omal na niego nie wpadł. - Co byś zrobił, gdybyśmy byli sami i w domu?
- O co pytasz? - otworzył przed nim drzwi.
- O to, co było kilka minut temu.
- A, o to. Rzuciłbym cię na stół i wziął tak, że nie mógłbyś przez tydzień chodzić. - White puścił mu oczko i roześmiał się z miny mężczyzny. - Nie patrz tak, bo ci oczy z orbit wylezą. - Skoro mąż nie chciał iść, to wyszedł pierwszy, nadal się śmiejąc. To małżeństwo może być ciekawe.
Jessie nadal stał w tym samym miejscu i próbował wyrzucić z głowy wizję, jaka nawiedziła go po tych słowach. I jeszcze musiał w myślach rozkazać swemu penisowi, który żywo zaczął się tym interesować, spokojnie leżeć. To będzie długie sześć miesięcy męki. I to straszliwej męki, jeżeli Colin będzie mówił mu takie rzeczy.
***
Ethan obejrzał obrączki. Nie był zwolennikiem tego, co zrobili. Dlatego nie chciał być świadkiem na tym wymuszonym ślubie. Nie potrafił go inaczej nazywać.
- Nadal tego nie rozumiem - mruknął.
- Nie rozumiesz, bo nie chcesz. To proste, hetero żenią się z powodu wpadki, a my z powodu warunków - wyjaśnił Jessie, rozsiadając się jak król na kanapie.
- Ktoś musi być rozsądny. - Barman korzystał z przerwy i pił kawę.
Colin również częstował się napojem bogów i przysłuchiwał mężczyznom. No, on rozsądny nie był, ponieważ jedna chwila i dał się zaobrączkować. Mógł się wycofać, ale wdepnął w to, a teraz jest za późno. Jedna decyzja podjęta na szybko zmieniła jego życie. Tak, jak zrobiła to jedna chwila w przeszłości. Może to jest szansa na zapomnienie?
- Dałbym całe królestwo, którego nie mam, za twoje myśli, kochanie. - White ocknął się, gdy mąż zaczął mu machać ręką przed oczami.
- Obawiam się, że moje myśli kosztowałyby więcej niż jedno królestwo. - Zajrzał mu głęboko w oczy. Przyjemnie było mu czuć ciepło ciała Carsona. Siedzieli blisko siebie, by oczywiście stwarzać pozory, ocierając o siebie uda oraz ramiona. Colin nawet posunął się do tego, że przerzucił rękę przez oparcie tuż za Jessie'm i wyglądało to tak, jakby go przytulał. Zwłaszcza, kiedy jakby bez udziału świadomości czasami zaczynał bawić się włosami męża.
- Chciałbyś, bym stał się biedakiem bez centa przy duszy?
- Wy naprawdę wyglądacie, jak zakochana para - przerwał im Ethan.
- I tak ma być. Przyniósłbyś nam jeszcze po piwie.
- Jessie, przyjacielu, czy to taka mała sugestia, bym sobie poszedł? - Barman nachylił się nad stołem.
- Nie, to prośba o picie. Musimy przecież świętować. - Niby obiecał sobie, że nie będzie pił, ale przecież jest okazja.
- Przynieś lepiej wody z cytryną. - Zmienił zamówienie Colin. Zauważył, że Carson za często ucieka w alkohol.
- Woda dwa razy. - Ethan poszedł po ich zamówienie.
- Znów to robisz - zdenerwował się Jessie.
- Co?
- Zamieniasz piwo w wodę.
- A co ja, kotku, jakiś prorok jestem? - Spojrzał w sufit i westchnął.
- O cholera. - Jessie chwycił go za koszulę. - Pocałuj mnie.
- Hm? Po co?
- Mój brat tu jest. Zrób coś. - Szare oczy wwiercały się w męża.
- Zawsze ja, a ty? Podobno jesteś niegrzecznym chłopcem - szeptał. Położył mu rękę na szyi i pogłaskał. Przysunął do niego twarz i w patrzył w oczy z pożądaniem.
- Mógłbym ci pokazać, jak bardzo jestem niegrzecznym chłopcem, ale sądzę, że znajdziemy na to lepsze miejsce - zaczął flirtować. Kątem oka obserwował Seana, który teraz rozmawiał z Ethane'm.
- To propozycja? - Nie mógł się oprzeć, żeby o to nie zapytać.
- Odpowiem, jak mnie pocałujesz.
Colin zdjął mężowi okulary i przechylił jego głowę. Już miał sięgnąć tych kuszących warg, gdy im przerwano w tym nieoczekiwanym momencie.
- Muszę z tobą porozmawiać, Jessie.
Młodszy Carson westchnął ciężko. Akurat teraz musiał podejść. Nie mógł tego zrobić za pięć minut lub jutro? Popatrzył na brata trudnym do odgadnięcia wzrokiem.
- To coś ważnego? Świętuję z mężem nasz ślub. - Wtulił się w Colina, a ten złożył pocałunek na jego głowie. Serce mu przyspieszyło. Nigdy nie zaznał takiej czułości. Zazwyczaj to, co łączyło go z facetami, to było zwykłe rżnięcie... W sumie do kogo ma pretensje. Sam tego chciał. Zawsze szukał przygody, nie uczucia.
- Pięć minut. Na osobności - prawie zawarczał Sean, rzucając lodowaty wzrok szwagrowi.
- My nie...
- Koteczku, pogadaj z bratem, a ja idę skorzystać z toalety. - Cmoknął go szybko w usta i wstał.
- No, siadaj i gadaj. - Musi udusić Ethana za to, że nie przyniósł nic do picia. Nawet tej przeklętej wody.
- Słuchaj. Obaj wiemy, - Sean usiadł, rozpinając guzik marynarki od Armaniego - że to, co zrobiła babcia, było głupie. Nie można różnych decyzji podejmować, kierując się jej... fanaberią. Odpuściłbyś. Chcesz, proszę, żyj se w tym homo świecie, a nam zostaw resztę.
- Resztę, czyli wydawnictwo, dom, pieniądze. - Zaczynała go boleć głowa.
- Po co masz sobie zawracać głowę tym wszystkim? Dobrze wiemy, że nie pokierujesz firmą, jak należy. Wolisz się bawić, a tu trzeba wziąć się do roboty, żeby wszystko działało.
- Dam sobie radę. Niech cię i rodzinkę głowa o to nie boli. - Uśmiechnął się do wracającego męża. - Skarbie, sądziłem, że mi cię porwali.
- Nie martw się, jeszcze jestem. - Klapnął obok młodszego Carsona. - I będę przy tobie. - Musnął go w skroń.
Colin nie zdawał sobie sprawy, jak te gesty zaczynają działać na Jessie'go. I to nie w sensie erotycznym. Samo „będę przy tobie” sprawiało, że miał ochotę się głupio uśmiechać. Wpadał w jakiś taki radosny nastrój.
- Widzisz, braciszku, jestem zajęty. Ale powiem ci, jaka jest moja odpowiedź. Nie. Nie mam pojęcia, po co babcia postawiła takie warunki, ale wierzyła we mnie. Dlatego mimo że mam mało doświadczenia, postaram się zająć wszystkim tak, jak ona by chciała. Przekaż rodzince, żeby nie robili sobie nadziei na kasę po babci. A teraz, jak nie zamierzasz składać nam życzeń, to wybacz, ale jesteśmy bardzo zajęci. - Wtulił nos w szyję męża, czekając, aż zostaną sami.
- To chore pokazywać to, co robicie publicznie. - Sean obrzucił ich trudnym do odgadnięcia wzrokiem i szybko zniknął.
- Czy twoja rodzina też cię tak traktuje? - zapytał Jessie, siadając prosto.
- Nie. Moja mnie akceptuje. - Nie chciał o tym mówić, ale przecież to tylko mowa o rodzicach. - Rodzice mieli mały problem, zanim wyszli z szoku, ale teraz jest dobrze.
- Dlaczego tak mało o sobie mówisz?
- Nie ma o czym. - Colin wzruszył ramionami. - Rodzina, jak rodzina.
- Moja to... nie są rodziną. - Znów ten nieprzyjemny uścisk w piersi. - Ich obchodzi tylko kasa, reputacja, wygląd, sława. Ja odchodzę od tego, co oni uznają za normalność. A teraz jeszcze zabieram im... Skończmy z tym. - Wstał. - Wracamy do domu. Mam trochę pracy, a do biura nie zamierzam iść. A ty?
- Pracuję przez najbliższe dwa tygodnie co drugi dzień. Zapomniałeś? - Dołączył do niego.
- A fakt. - Pstryknął palcami. - To może zmarnujemy dzień na kino, wódę i seks?
Colin swoim zwyczajem uniósł brwi. Nie powiedział ani słowa, tylko patrzył.
- Nie patrz tak, jakbym był gówniarzem, a ty moim nauczycielem i tylko czekał na mądrzejszą decyzję. - Jessie ruszył do wyjścia. Pomachał jeszcze Ethanowi.
- Nie patrzę, ale skoro masz dużo pracy... Pamiętaj, co powiedziałeś bratu.
- To nie musimy nigdzie iść. Wystarczy seks na rozluźnienie. Po tym się lepiej pracuje.
- Obawiam się, że gdybym z tobą skończył, nie dałbyś rady pracować. - Colin wyjął kluczyki z kieszeni.
- Obiecanki cacanki, a głupiemu stoi. - Wsiadł do samochodu jako pasażer. Zamknął oczy, próbując odgonić ból głowy.
- Jakoś tego nie widzę - mruknął rozbawiony White.
Jessie podniósł powieki i popatrzył na niego. Colin gapił się na jego rozporek. Uderzył męża w pierś pięścią.
- Au. Czemu mnie bijesz? - Colin rozmasował bolące miejsce.
- Nie gap się, jak jakiś zboczuch.
- Tylko sprawdzam. - Roześmiał się. Dzień zaczął od pełni napięcia i stresu, a teraz miał ochotę tylko się śmiać, będąc w pełni rozluźnionym. Polubił te ich erotyczne przekomarzania.
- Jestem żonatym facetem, proszę pana, więc proszę trzymać swoje oczka na wodzy.
- Kotku, zapominasz, że jesteś
moim mężem - Przekręcił kluczyk w stacyjce.
- Mam się bać? - Też udzielił mu się dobry humor partnera.
- Bój się, bój - powiedział to głosem, jak z horroru.
- Nie będziemy się nudzić, co? - zapytał zadowolony z tego, że nie są już tak bardzo dla siebie obcy. Te kilka dni razem bardzo w tym pomogło.
- Oj, nie. - Zapalił silnik.
***
Kilka godzin później Jessie w salonie uzupełniał dokumenty, które miał jutro skserować i kopie odesłać do kilku księgarni. Po tabletce głowa przestała mu pulsować tępym bólem i przejrzał na oczy.
Colin w tym samym czasie znajdował się niedaleko i czytał książkę. Jedną z tych, jakie wydało wydawnictwo Dreams. Właśnie to, którego właścicielem miał zostać jego mąż. Porwał książkę z gabinetu Carsona i, przeszukując regały, natrafił też na pozycje, które sam pisał. Musi go kiedyś zapytać, czy mężczyzna czytał te książki czy je po prostu ma, aby mieć. Miał właśnie pójść po coś do jedzenia, gdy rozbrzmiał dzwonek do drzwi.
- Czyżby ktoś z mojej rodzinki. Nie mam ochoty nikogo widzieć. - Carson poprawił okulary.
- Otworzę. - Odłożył książkę na kanapę i podszedł do drzwi. Otworzył wrota i zamknął je z powrotem.
- Kto to?
- Eee... Nikt. - Zanim coś więcej powiedział, znów odezwał się dzwonek.
- Jak to nikt? Ktoś tam jest. - Jessie sam musiał pofatygować się, aby zobaczyć, kto się tak dobija.
- Nie otwieraj. Udajemy, że nas nie ma. - Zasłonił sobą drzwi.
- Nie bądź śmieszny. Odsuń się.
- A co mi zrobisz, jak tego nie zrobię?
- Nie chcesz wiedzieć. I to nie będzie nic przyjemnego. - Od czasu powrotu do mieszkania jeszcze kilka razy zabawiali się takimi gierkami słownymi, ale żaden nie zrobił kroku po coś więcej. Chyba bali się zepsuć ten dzień i ich tak dobre relacje, gdyby jednak ten drugi odrzucił propozycję. Mogło tak się stać. To, że obaj zaczynali czuć, jak na siebie działają, nie oznaczało zgody na seks. Czasami lepiej skończyć na słowach i pozwolić sytuacji samej się rozegrać.
- Za drzwiami też jest coś nieprzyjemnego.
- Sam sprawdzę. - Złapał go za rękę i odciągnął od wejścia. Otworzył je.
Colin stanął kilka kroków dalej i zaczął bębnić palcami o udo.
- Słucham panią? - Jessie przyglądał się obcej mu kobiecie.
- Pan Carson, jak mniemam?
- Owszem. Pani mnie szuka?
- Pana męża. Jestem jego przyjaciółką. Andrea Williams. - Wyciągnęła rękę w geście przywitania.