Rozdział 37 - Cicha obietnica
Już kiedy wysiadł z windy, zauważył Justynę stojącą w głębi korytarza, rozmawiającą z kimś, próbującą się nawet uśmiechać, mimo zmęczenia, które odcisnęło nazbyt wyraźne piętno na jej drobnej twarzy. Miał nadzieję, że skoro Artur leży już na sali ogólnej, to będzie mógł chociaż chwilę przy nim pobyć, domyślając się, jak bardzo musi potrzebować wsparcia i akceptacji. Kobieta jakby przeczuwając, że Piotr się zbliża zwróciła się ku niemu, mnąc w dłoniach styropianowy kubeczek po kawie, osuszony co do kropli i zapewne nie pierwszy tego dnia. Kiedy widzieli się ostatnio, dobry tydzień wcześniej, wyglądała znacznie gorzej, ucieszyło go więc to, że i jej wracają siły.
Chłopak stojący obok niej zagapił się na Piotra mało elegancko, rzucając Justynie po chwili pytające spojrzenie. Widać było jak na dłoni, że wizyta niespodziewanego gościa psuje im miłą pogawędkę, przynajmniej jemu, kobieta bowiem wyglądała na dosyć ucieszoną.
- Dzień dobry - przywitał się Piotr, podając jej rękę i ściskając dosyć mocno, po męsku. Skóra jego dłoni była gorąca i szorstka. - Co u Artura? Można się z nim zobaczyć? - spytał od razu, nie chcąc marnotrawić czasu, który potencjalnie mógłby spędzić przy mężczyźnie. Przywitał się również z jej towarzyszem, przedstawiając krótko i wymieniając uściski dłoni, zupełnie jednak nie zwracając na niego uwagi. Chłopak za to wgapiał się w niego wręcz nachalnie.
- Dzień dobry, Piotrku, niestety jest to niemożliwe... - westchnęła ciężko, zabłądzając spojrzeniem na własne buty, płytki na podłodze, poprawiając nerwowo pierścionek na palcu. - Artur nie życzy sobie nikogo widzieć... Poza mną, swoim ojcem, nikogo.
- Słucham? No chyba żartujesz - zacisnął wargi w geście irytacji, nie mogąc uwierzyć własnym uszom. To on tak się dla niego... zaangażował, a ten nawet nie chciał się z nim zobaczyć? - Przepraszam - mruknął, zdając sobie sprawę, jak impertynencko mogły zabrzmieć jego słowa. - Może powiedz mu, że przyjechałem, i zmieni zdanie?
- Piotr, to raczej bezcelowe, byli jego przyjaciele, nie zgodził się, nawet Krzyśka nie chciał widzieć - zmarkotniała wyraźnie, wskazując ruchem głowy na stojącego pod ścianą chłopaka, który jak na zawołanie zaczerwienił się jak burak. - Pytałam o ciebie... I nic... Zupełnie nic...
- Proszę, spytaj jeszcze raz - powiedział z naciskiem, wpatrując się w nią świdrująco, czerwonymi jak u królika oczyma. Niedogolony wyglądał jeszcze bardziej nieprzyjaźnie niż zwykle. - Powiedz mu, że czekam na korytarzu.
- Och... No dobrze, poczekaj chwilę - popatrzyła na niego niepewnie, kierując się do ciężkich, przeszklonych drzwi na salę, zasłoniętych szczelnie roletą. Piotr sapnął poirytowany, potarł dłonią niemal nagą czaszkę, orientując się, że dziwny chłopak nadal sterczy obok i przypatruje mu się nachalnie.
- Mam coś na twarzy? - warknął, wbijając w niego złe spojrzenie. Już czekał na te głupie komentarze jakich spodziewał się usłyszeć na swój temat. Chłopak aż rozchylił usta, zaszokowany, wydając się być kompletnie zagubionym.
- Rany, nie, sorry... - zaśmiał się, dając wyraz swojemu absolutnemu zakłopotaniu. Za duży sweter wisiał na nim do połowy uda. Chłopak bawił się nerwowo poprutą dziurą w rękawie, nie wiedząc, co ze sobą począć. - Zastanawiam się skąd znasz Artura.
- Nie szło od razu spytać? - burknął, patrząc na niego z niechęcią. - Znamy się. Byłem tam wtedy - zaakcentował ostatnie słowo, mając nadzieję, że wścibski smarkacz się sam domyśli o co chodzi. Jeszcze miał mu się może zwierzać.
- Jesteś jego facetem? - wypalił Krzysiek, buraczejąc na twarzy jeszcze bardziej. Cały aż stężał, gapiąc się na niego w szoku.
- Co cię to, kurwa, obchodzi? - Piotr zacisnął szczęki, coraz bardziej wkurwiony zachowaniem tego chłystka. Aż miał ochotę go uderzyć za to głupie wypytywanie! Krzysiek rzucił nerwowe spojrzenie na drzwi, w których jak na zawołanie pojawiła się Justyna. Chwycił ją delikatnie za ramię, patrząc na nią wilgotnymi, zielonymi oczyma.
- Ja już pójdę - powiedział cicho, doskonale odczytując niepokój na jej twarzy. - Zadzwonię do pani niedługo.
- Och... No dobrze Krzysiu, trzymaj się jakoś - odparła, mając ochotę go wyściskać na pożegnanie. Nie zrobiła tego jednak, głównie z uwagi na Piotra. Patrzyła chwilę jak oddala się w głębi korytarza i znika na klatce schodowej, w swoim biednym swetrze i ciężkich, wojskowych buciorach.
- No i co? - spytał Piotr, uspokajając się powoli, wpatrzony w nią wyczekująco.
- Piotrek... Obiecał, że napisze do ciebie smsa, niedługo, pewnie jeszcze dzisiaj. Spotkacie się, jak wyjdzie ze szpitala. On... Naprawdę źle wygląda, i wie o tym, myślę, że boi się twojej reakcji...
- Jakiej znowu reakcji? Na mózg mu padło? - warknął wściekle, nie mogąc zrozumieć zachowania Artura.
- Uspokój się, proszę. Tu nie ma z czym dyskutować - powiedziała twardo, już grzebiąc w torebce za drobnymi na kolejną kawę. - Powinieneś się raczej przejmować procesem, sprawa będzie przecież na wokandzie za dwa tygodnie, myślę, że powinieneś tam pójść, to nie może przejść temu skurwielowi płazem.
- I nie przejdzie. Już nie przeszło - mruknął, wpychając dłonie do kieszeni spodni, nie wiedząc co zrobić ze sobą. Nawet krzeseł nie było, żeby usiąść. - Myślałem... Miałem nadzieję, że będzie chciał mnie widzieć.
- Piotrek, to naprawdę delikatna sprawa. Daj mu się oswoić jeszcze z tym wszystkim. Twoje wsparcie... będzie mu bardzo potrzebne, ale jeszcze nie w tej chwili - westchnęła ciężko, zapinając w końcu oporną torbę i poprawiając ją sobie na ramieniu. - Rozmawiałeś z Krzyśkiem? - spytała, cała zaciekawiona, czemu chłopak zmył się tak nagle.
- Z tym, co tu był? Jakiś dzikus - odparł Piotr, podążając za nią w głąb korytarza do automatu z napojami. - Inwigilować mnie chciał.
- To były chłopak Artura... Bardzo się o niego martwi. To naprawdę dobre, biedne dziecko, tak chciałam żeby byli razem... Ale cóż, nie udało się, trudno.
- Po co mi to mówisz? - spytał już spokojniej, wpatrując się w jej szczupłe, różowe palce wrzucające monety do slotu w automacie. Jeśli w takich gustował wcześniej, to w sumie miał się czemu dziwić, czemu mężczyzna wybrał sobie właśnie jego. Nie rozumiał tego kompletnie. Cieszył się, że już od następnego dnia wraca do pracy. Przynajmniej myśli będzie miał zajęte.
- Miałam mieszane uczucia co do ciebie, tego, że spotykasz się z moim synem, waszej relacji, o której ciągle tylko słyszę jakieś półsłówka, że to nic, nic się nie dzieje i że się czepiam. Wiesz, średnio w to wierzę, szczególnie po tym wszystkim, ale dobrze, niech i tak będzie. Tylko pamiętaj Piotrek, bądź dla niego wyrozumiały, szczególnie teraz - powiedziała cicho, dmuchając na swoją parującą, lurowatą kawę, patrząc na niego znad kubka błękitnymi oczyma, do złudzenia przypominającymi oczy Artura.
Piotr zacisnął usta, nie wiedząc, co mógłby jej na to odpowiedzieć, bowiem to co czuł i myślał, było tak zagmatwane, że zwyczajnie sobie z tym nie radził.
***
Za ścianą rozległ się cichy śmiech - szmery rozmów personelu, który mimo późnej pory w końcu miał czas zająć się jedynie sobą, a nie pacjentami szpitala. Artur przymknął powiekę, sycąc się mrokiem nocy, który obejmował cały dwuosobowy pokój, rozświetlony jedynie nieśmiało blaskiem księżyca. Cisza panująca w budynku, była nieporównywalna do tego co działo się tu za dnia, do natężenia hałasu, który przewijał się za drzwiami, to znowu wkraczał do pomieszczenia wraz z obchodem lekarzy, z ich słowami, szelestem ubrań czy stukotem obcasów.
Artur podparł się rękoma i uniósł z pościeli, poruszając się najciszej jak mógł, nie chcąc zbudzić starszego mężczyznę śpiącego w łóżku obok. Dopiero dziś pozwolono mu wstać, podnieść się na nogi, wcześniej nakazując jedynie leżenie. Mozolnie i stopniowo przenosił się do pozycji siedzącej. Przez chwilę siedział w bezruchu, z lekko pochyloną głową, czekając aż tępy ból pulsujący mu w czaszce osłabnie, a on będzie w stanie stanąć na nogi. Frustracja i złość, jakie trzymały się go przez ostatnie dni, nawet z zapadnięciem zmroku nie pozwalały spokojniej spojrzeć na sytuację w jakiej się znalazł. Całe jego życie zmieniło się tak diametralnie, że nie umiał się w tym odnaleźć, wciąż przerażony wizją egzystowania na wpół niewidomym.
Odetchnął ciężko, wolno spuszczając nogi na chłodną posadzkę, prawą stopą natrafiając na kapcie leżące tuż pod łóżkiem, wysuwając je ostrożnie spod niego. Kiedy w końcu mógł wstać oraz zacząć samemu jeść, wszystkie czynności robił wolno, zauważając na samym początku jak trudno było mu określić odległość do przedmiotów, które chciał złapać czy dotknąć. Za pierwszym razem, ku swojemu zaskoczeniu szklanka, po którą sięgał okazała się być o parę centymetrów dalej, w wyniku czego rozlał jej zawartość, strącając z półki. Lekarz, który go się nim zajmował, zapewniał go, że jest to rzecz nad zupełniej normalna i szybko przestanie być to dla niego problemem. Mimo to Artur czuł narastającą wściekłość, kiedy ciało odmawiało posłuszeństwa, nadal osłabione po operacji. Bandaże zmieniano codziennie i za każdym razem Artur drżał, kiedy materiał delikatnie odchodził od ran. Jedyną dobrą wiadomością stanowiło to, że wszystko dobrze się goiło, co wykazało badanie tomografii oraz sam stan skóry.
Przygryzł dolną wargę i staną na nogi, przytrzymując się metalowej ramy łóżka, na wypadek gdyby zakręciło mu się w głowie. Ból w lewym oku towarzyszył mu z każdym ruchem, czy tyczyło się to całego ciała czy po prostu prawego oka. Przez pierwsze cztery dni leżał na proszkach przeciwbólowych, na szczęście z każdym kolejnym dniem było nieco lepiej. Ból malał, wraz z nieodpartą chęcią zniszczenia czegoś, tak silnie drzemiącą w Arturze, bezsilny na to co działo się z jego ciałem, mogący jedynie czekać, aż czas końca męczarni w końcu nadejdzie. Minął już tydzień, a może tak tylko mu się zdawało, kolejne dni upływały mozolnie, zlewając się w jeden, wciąż ten sam.
Ruszył wolno w stronę łazienki, bardzo zadowolony chociaż z tego, że mieli ją w pokoju, przez co nie był zmuszony wychodzić na korytarz, przy okazji spotykając innych pacjentów, z którymi nie miał ochoty rozmawiać. Na samą myśl o pokazywaniu się komukolwiek czuł nieprzyjemny ucisk w piersi, a serce automatycznie przyspieszało. Dotknął dłonią chłodnej ściany i wymacał prostokątny przycisk światła, który od razu nacisnął.
Łazienka miała wmontowaną u góry drzwi matową szybę, przez co blade światło wydobywające się za nią, rozproszyło nieco ciemności. Artur przełknął ślinę i wsunął się do środka, mrużąc oko przed jasnym oświetleniem wnętrza. Uchwycił się poręczy, która została umieszczona tuż przy wejściu, specjalnie dla osób, które bez ich pomocy nie dałyby sobie rady w tak prostych czynnościach. Podobne rzeczy były pod prysznicem, ten bez kotarki, wyłożony białymi kafelkami, z kremowym brodzikiem. Do tego niewielka umywalka z dwoma rodzajami dozowników, zwykłym mydłem w płynie i antybakteryjnym. Artur zatrzymał się na środku, przez chwilę zastanawiając się czy dobrym pomysłem było wstawanie, jednak pęcherz niemiłosiernie go uciskał i nie miał zamiar mu się przeciwstawiać. Zerknął w stronę lustra, nigdy nie mając dość odwagi, aby spojrzeć na swoje odbicie, przyjrzeniu się jak wygląda.
Przysunął się do sedesu, umieszczonego nieco dalej i skupił na konkretnym celu tej wędrówki, chociaż przez głowę wciąż przechodziły mu pytania, jak teraz wygląda, zwłaszcza zniekształcona lewa strona twarzy. Czekała go jeszcze operacja korekcyjna, gdzie podciągnął mu kącik oczu, ust, wyrównają mniejsze niedoskonałości w naruszonej strukturze skóry.
Spuścił wodę, opuścił klapę i zacisnął palce na uchwycie, którego cały czas się przytrzymywał. Ciekawość pomieszana ze strachem nie dawała mu jednak spokoju, więc zamiast po prostu obmyć dłonie i wyjść, uniósł głowę i spojrzał w lustro, umieszczone tuż nad umywalką. Większa część twarzy zakryta była bandażami, tak samo nos, który uległ przesunięciu, ale nie złamaniu.
- Ale... jestem przystojny - szepnął z ironią, ale kompletnie nie rozbawił go ten żarcik. Nic go nie bawiło, wręcz przyduszało, a teraz patrząc na siebie, miał ochotę się zaśmiać w wyrazie wewnętrznego przerażenia tą absurdalną sytuacją.
Przełknął ciężko ślinę i mimowolnie, wciąż z wbitym wzrokiem w lustro, sięgnął dłonią w stronę lewego oka, tak ściśle otulone warstwami bandaży. W jednej, okrutnej chwili zapragnął zerwać ochronną warstwę i dowiedzieć się jak wygląda, jak mocno ten skurwiel uszkodził mu twarz, po prostu musiał. Zadrżał i chwycił za rąbek materiału, próbując go odciągnąć, odkrywając zaczerwienioną skórę tuż przy nasadzie nosa. Z zdenerwowania zrobiło mu się niedobrze, ale nie dawał za wygraną, coraz silniej próbując dostać się pod bandaże. Zabolało, ostro i silnie, zmuszając go do zaprzestania kolejnych działań, kiedy obraz przed zdrowym okiem zafalował, a przez żołądek przeszła fala mdłości. Zacisnął mocno palce na umywalce oddychając spazmatycznie i opadając na kolana. Minęła dobra chwila nim poczuł się na tyle dobrze, aby z powrotem podźwignąć się na nogi. Ponownie spojrzał w swoje blade oblicze, z poszarzałą skórą, sińcem pod okiem i drżące, spękane wargi, z lekką opuchlizną. Kolejne myśli, działania, które miał uczynić, przerwało natarczywe pukanie, a potem głos pielęgniarki, który rozbrzmiał za drzwiami.
- Proszę wyjść.
Artur zmarszczył brwi i nie namyślając się dłużej, otworzył. Starsza kobieta, którą ujrzał, znał już nieco z widzenia, chociaż miał już do czynienia z większą ilością pielęgniarek, nie przejmując się czy którąś zna czy nie.
Głęboka bruzda pojawiła się między brwiami kobiety, kiedy rzuciła mu zmęczone spojrzenie znad okularów.
- Panie Arturze, proszę się nie zamykać - powiedziała, otwierając szerzej drzwi i patrząc jak wolno wychodzi ze środka. - A jak by pan zemdlał? Nie mamy kluczy do łazienek.
- Będę pamiętać - mruknął, myśląc tylko o tym, aby się położyć i żeby w końcu przestał tak słabo się czuć.
Pielęgniarka westchnęła i pomogła mu dojść do łóżka, jak również położyć się na nim. Potem przyłożyła termometr do czoła mężczyzny i już po chwili miała odczyt. Wpisała go do karty, wiszącej w metalowym koszu w nogach łóżka i wyszła, zamykając za sobą cicho drzwi.
Artur leżał w bezruchu, z zamkniętym okiem, z ulgą przyjmując powracający spokój i ciesząc się, że ból nieco zelżał. Wsłuchiwał się w ciche pochrapywanie swojego sąsiada oraz szelest pościeli, kiedy starszy mężczyzna przekręcił się na plecy. Wnet przypomniał sobie co miał zrobić, a o czym zapomniał, zwłaszcza że dzisiaj oprócz Justyny i ojca, w odwiedziny przyszedł Piotr oraz, ku jego zaskoczeniu Krzysiek. Obaj w ostateczności i tak go nie zobaczyli, bo po prostu nie czuł się na siłach wiedzieć ich, zmuszać się do rozmowy o tym co się stało. Wyciągnął ostrożnie prawą dłoń i ostrożnie wymacał telefon leżący na półce obok. Był zły na matkę, że mimo jego prośby, wygadała się przed Krzyśkiem, bo znając go wiedział jak zareaguje, a w tej chwili w ogóle nie miał ochoty na jakiekolwiek przejawy troski z czyjejkolwiek strony.
Nacisnął na ekran komórki i odblokował ją, na chwilę zagapiając się w jednolitą tapetę, myślami zaczynając krążyć wokół Piotra. Z nim sprawa miała się zupełnie inaczej. Artur sam nie wiedział jak ma do tego podchodzić, bo z jednej strony chciał go zobaczyć, wiedząc, że na widok mężczyzny poczułby się lepiej, ale z drugiej strony, wewnętrzne zniechęcenie, gorycz na własny stan, sprawiały, że wolał jeszcze mu się nie pokazywać. Nie chodziło o wygląd, ale o to co działo się w nim na myśl o Piotrze. Gdzieś w głębi siebie dopuszczał myśl, że zaczyna mu zależeć na nim, ale znając podejście mężczyzny do tak poważnych uczuć, obawiał się odrzucenia, nawet zniknięcia Piotra. Stałby się dla niego ciężarem, cholerną kaleką, z widmem zobowiązań i konkretnych działań. Przez cały ten czas, kiedy udało mu się go poznać, zauważył jak Piotr patrzy na życie i jak ono wygląda, nie dające mu chwili wytchnienia, wciąż wymagające od niego zdecydowanych decyzji, bez cienia nadziei na chwilę wytchnienia, rozluźnienia. Ale przecież nie musi o niczym wiedzieć, o tym co mi się gnieździ w głowie, w sercu, pomyślał wybierając opcję pisania nowej wiadomości na telefonie. Był wdzięczny Piotrowi za to co dla niego uczynił i za to powinien mu podziękować, okazać wdzięczność, a nie go odsuwać, jakby manifestował odmienne uczucia. Najchętniej jednak wróciłby do domu i zaszył w łóżku, przed spojrzeniami wszystkich ludzi, znajomych i rodziny. Niestety pobyt w szpitalu rozciągał się na cały miesiąc i na myśl o tym ogarniała go złość i zniechęcenie.
Wpatrywał się w migający ekran, nie wiedząc co w sumie napisać i jak. Pewnie przed wypadkiem zaczął by od jakiegoś żartu, zabawnej uwagi, lecz teraz nie umiałby nawet zmusić się do tego.
Hej. Sorry, że dziś się nie zobaczyliśmy, po prostu kurewsko źle się czuję, ciężko ze mną gadać, znosić tym bardziej. Ale zobaczymy się, po prostu muszę dość do siebie
Przymknął oko, czytając całą wiadomość parę razy, aż w końcu wysłał ją z bijącym z nerwów sercem. Odetchnął zaciskając palce na telefonie, cieszą się, że w pokoju otworzono okno i mimo że zrobiło się już nieco chłodniej, wolał to niż duchotę grzejących kaloryferów.
Drgnął, gdy aparat wyraźnie zawibrował w jego dłoni, dając znak o nowo przybyłej wiadomości. Uniósł go szybko, wewnątrz ucieszony widząc, że Piotr tak szybko odpisał. Z niepokojem, ale i ciekawością odczytał to co mu napisał:
rozumiem. ja bym cię zniósł. nie bierz za dużo przeciwbólowych, podobno wątrobę rozwalają, a ja chcę cię wyciągnąć na chlanie jak wyjdziesz z tego kojca
Kąciku ust same uniosły się do góry, po przeczytaniu tych krótkich zdań, ale tak przyjemnych. Był przecież przekonany, że jednak Piotr wyraźnie zaznaczy granicę ich znajomości, a na pewno nie będzie jej rozwijać.
Na początku kurewsko bolało, dziś jest nieco lepiej, mogę wstać do kibla. Pójdziemy pić, muszę ci się jakoś odwdzięczyć
Wysłał, jakoś poruszony tą ich smsową rozmową. Odpowiedź przyszła tak samo szybko, jak wcześniejsza i otworzył ją z podobnym podekscytowaniem.
wytrzymasz, silny z ciebie facet. nie musisz mi się odwdzięczać. pójdziemy odreagować ten gnój do pubu. na kolację ze śniadaniem też zostanę
Uśmiech na jego ustach poszerzył się i mimo bólu, nie umiał popaść w przygnębienie, które przez ostatnie dni tak się go trzymało. Piotr nawet przez telefon wprowadzał go w lepszy nastrój. Odetchnął ciężko, nagle przypominając sobie, że przecież nie wiedział on o jego utracie oka.
Ok, trzymam za słowo. A z Tobą ok?
Nie wiedział czemu o to pytał, chciał w głębi dowiedzieć się czy coś się zmieniło, czy zapewnienia Justyny, że Piotr wyszedł z wypadku bez szwanku mają prawo bytu.
P: u mnie ok. tylko twojego tyłka do szczęścia brakuje. wiesz, noce zimne itd.
A: Silny facet z Ciebie, przeżyjesz ;)
P: kuruj się młody. same przyjemności cię czekają jak wyjdziesz
A: Jak zniesiesz mojego poszarpanego ryja to pewnie tek
P: nie pierdol głupot. czekam na ciebie na wolności
Zamarł, nie mając pojęcia jak zinterpretować słowa mężczyzny. Brzmiały jak obietnica, że nie zniknie z jego życia, a wręcz odwrotnie, zostanie, poświęci mu swój czas i uwagę.
Czemu to robisz? Zapytał w duchu, próbując na szybko zanalizować wcześniejsze zachowanie Piotra względem niego, ale jakiekolwiek zaangażowanie z jego strony, które przecież można było odczytać z jego wiadomości, zaprzeczało jego własne podejście do poważniejszych uczuć, o czym Artur niedawno usłyszał z jego ust.
Nie namyślając się długo, zdecydował się napisać konkretne pytanie, mając nadzieje, że nie przesadza, a jego dywagowania nie odbiegają dalece od prawdy. Odetchnął głęboko, czując jak limit energii na dziś powoli się zużywa i sen zaczyna wkradać się pod powieki, mimo że w jego ramionach przesypiał prawie połowę dnia.
Będziesz czekać?
Wysłał i zamknął powiekę, próbując jeszcze nie zasnąć, nadal nie przyzwyczajony do granic jakie wyznaczyło mu ciało w takim stanie. Wolno uniósł telefon, kiedy dostał wiadomość od Piotra.
będę. śpij młody, dobrej nocy
Nie potrafił nie przyznać, ale poczuł ulgę, a nikłe napięcie jakie chwilę przed go trzymało opadło. A może to nic nie znaczy, może to po prostu poczucie obowiązku, pomyślał nagle, ale nie miał sił na zastanawianie się jaka była prawda. Co będzie to będzie, lepiej nie wymyślać zawczasu nie podparte żadnymi dowodami teorie, zwłaszcza dotyczące czegoś tak skomplikowanego jak męskie uczucia.
Ty też śpij dobrze.
***
W lokalu panowała miła i wesoła atmosfera. Podkreślał to wystrój wnętrza oraz kolorystyka, czerwień, ciepła żółć przewijały się we wszystkich, wiszących na jasnych ścianach obrazach. Przeważnie były to ujęcia miasta, jak zarówno ludzi, którzy w jego otoczeniu poddawali się konsumpcji pizzy, którą właśnie w tym miejscu podawano. Tuż w jednej z większych wnęk, spotkała się liczniejsza grupa znajomych. Sześć osób zajmowało szeroką kanapę, podjadając dwa rodzaje pizzy, jedną z ananasem, a drugą z szynką i serem. Piwo oraz napoje gazowane w dużej ilości zajmowały miejsce na drewnianym stoliku.
- Czy naprawdę nikt u niego nie był? - Kinga spojrzała z uwagą po wszystkich twarzach, wydymając wargi w wyrazie oburzenia oraz bezsilności na brak odpowiedzi.
Jacek siedzący obok, pogładził dziewczynę uspokajająco po plecach. Jemu również udzielała się jej złość, zmartwiony stanem Artura.
Krzysiek zacisnął usta, nie mając zamiaru dzielić się z nikim tym, czego dowiedział się od Justyny, nie miał ochoty również mówić o swoich emocjach związanych z całą sprawą. Dosyć już zrobił z siebie idiotę, pokazując na początku jak bardzo to nim wstrząsnęło. Teraz owszem, myślał o tym często, ale sprawa wydawała mu się zupełnie odległa. Wiedział, że Artur wraca do zdrowia, być może psychicznie było z nim znacznie gorzej niż fizycznie, jak twierdziła jego matka, i starał się tego bardziej nie roztrząsać. Tym bardziej, że wyraźnie usłyszał, że nie jest mile widziany przez chłopaka. Nałożył sobie kolejny kawałek pizzy i polał pomidorowym sosem, z zapałem pakując do ust kawałek ananasa. Nawet nie unosił wzroku, nie mając ochoty mierzyć się z potencjalnie wbitymi w siebie spojrzeniami.
Martyna westchnęła teatralnie popijając lodowatą pepsi ze szklanki ze słomką.
- Jak taka jesteś zmartwiona to sama do niego leć. Ja tam nie mam zamiaru znowu słyszeć, że mam się odjebać i wracać do domu - prychnęła, sącząc napój. Krzysiek rzucił jej krótkie spojrzenie, którego jednak nie zauważyła. Albo starała się nie zauważyć. Dokładała wręcz starań by temat Artura nie był poruszany przy chłopaku. Gdyby mogła wykasowałaby mu związane z nim wspomnienia.
- Myślisz, że nie próbowałam jaśnie pani oświecona? - Kinga posłała jej rozgoryczone spojrzenie, nie mając ochoty już na swój kawałek pizzy. - Odjebało mu coś po tym wypadku, że nikogo nie chce widzieć?
- Trochę to z jego strony nie podobne - dodał Jacek z westchnieniem, podpierając policzek na dłoni.
- No ale jego matka mówiła, że to było ciężkie pobicie, może nie doszedł jeszcze do siebie - odezwała się Anka, chowając telefon, którym wcześniej się zajmowała.
Filip nie zabrał głosu, zerkając jedynie na Krzyśka obok siebie, i mimo że wszyscy wiedzieli co się między nimi dzieje, nie miał odwago złapać go za dłoń pod stołem w wyrazie troski. Napił się głębiej piwa, wyjadając widelcem kawałki mięsa ze swojej części pizzy.
- To wybór Artura. Jest dorosłym facetem, wie co robi. Nie ma ochoty na nasze wsparcie, trudno. Nie mam zamiaru pchać się gdzie mnie nie chcą - wtrąciła się Martyna, pochłaniając jedzenie w zastraszającym tempie, stanowiąc zupełne przeciwieństwo skubiącego powoli Krzyśka. Cały talerz dziewczyny uwalony był sosem czosnkowym. Przecież na randkę nie szła, żeby martwić się takimi pierdółkami. Krzysiek popił piwa, skupiając się zupełnie na ssaniu kawałka ananasa umoczonego w słodkim, pomidorowym sosie, patrząc w swój talerz jak zaczarowany. Najchętniej kazałby im się zamknąć i zmienić temat na jakiś, na który chciałoby mu się gadać, nie był jednak w stanie wyrazić takiej prośby, całym sobą skupiony by nie dać poznać po sobie że go to rusza. I tak najbardziej wstyd mu było przed Filipem. Podniósł wzrok na krótką chwilę, czując na sobie palący wzrok Martyny niemal miażdżącej go spojrzeniem. Przewrócił oczami wracając znowu do swojego talerza, co najmniej jakby mu się coś tam wyświetlało.
- Co i tak mnie irytuje, głupi dzieciak - mruknęła Kinga, wyginając usta i pociągając łyk swojego soku.
- W końcu się odezwie. - Jacek ścisną jej ramie, odkasłując i zabierając jej porcję pizzy, widząc, że nie jest chętna na kończenie.
Przy stole zapadło milczenie, bo nikt z reszty grupy nie kwapił się do rozwinięcia tematu. Filip potarł dłonią czoło, przełykając ślinę i myśląc nad czymś, pchnięty widokiem jaki przedstawiał Krzysiek. Przez ostatnie dwa miesiące jeszcze mocniej zaangażował się w to co między nimi było, mimo że nadal bazowali na przyjaźni, nie przekraczając granicy, nie mówiąc nic o związku. Przez aferę z Arturem, Filip zaczynał głęboko wątpić czy w ogóle jest im to pisane, widząc jak mocno sięga miłość Krzyśka. Nie mówił jednak nic i nadal z nim sypiał, tyle razy ile mogli, zwłaszcza, że obaj mieli na to duży apetyt, choć jak się okazało Krzysiek znacznie większy.
Odkaszlnął i uniósł się z siedzenia, zwracając na siebie całą uwagę.
- My z Krzyśkiem będziemy już spadać - poinformował spokojnie, mając nadzieje, że przyjaciel to podłapie, bo chciał go po prostu wyciągnąć stąd. Do tego dochodziła już osiemnasta, a on chciał z nim spędzić wieczór.
- Jasne, lećcie, bo tu się pieprzona stypa zrobiła - skomentowała sytuację Martyna, niespiesznie dopijając napój i dzwoniąc kostkami lodu w szklance.
- Nie pij już więcej Martyna, miała być pepsi a widzę, że zamówiłaś sobie drinka - powiedział w końcu Krzysiek, odchrząkając po chwili niemiły śluz w gardle. Miał wrażenie, że wszystko co mówi, brzmi głupio i dziwnie, a do tego znajomi patrzą na niego badawczo, zdając się wiedzieć więcej, niż by sobie życzył. Nie miał ochoty by każdy mógł komentować jego życie erotyczno- uczuciowe, ale najwyraźniej nie było szansy by od tego uciec.
Martyna wydęła usta odstawiając szklankę z głośnym stuknięciem na stolik.
- Ty sobie lepiej chlapnij chłopczyku, bo siedzisz sztywno jakbyś kij miał w dupie - odwarknęła, widząc jak Krzysiek wstaje z krzesła i wyciera usta papierową chusteczką, faktycznie szykując się do wyjścia.
- Nie idziecie z nami na karaoke? - Kinga posłała im mordercze spojrzenie. - Ciągle tylko randkujecie, ile można?
Krzysiek założył sprawnie odrobinę za dużą, podniszczoną, skórzaną kurtkę i zabrał się za okręcanie szyi granatową bandanką, czując jak robi się czerwony na twarzy. Tylko czekał na jakiś komentarz, aż ktoś postanowi go ocenić i przypomnieć mu o Arturze. Na każdą drobną sugestię aż się cały spinał.
- Ja nie idę. Nikt z nikim nie randkuje - odparł zimno, zabierając swój telefon ze stolika. - Filip jak chcesz to siedź z nimi. Serio zrobiliście stypę.
Martyna otworzyła usta w zdezorientowanym wyrazie twarzy, momentalnie się zagotowując wewnętrznie. Jakby mogła to kopnęłaby brata w tyłek żeby tylko nie przyszło mu do głowy zostawać z nimi.
- Zapierdalaj do domu smarku - szepnęła, łapiąc Filipa za rękaw kurtki. Nie obchodziło jej, że zachowuje się dosyć dziwnie. Liczył się tylko skutek.
Brat posłał jej urażone spojrzenie, bo doskonale wiedział co ma robić, nie miał zamiaru zostawiać Krzyśka, nie po to się wybijał z propozycją wyjścia. Dopiął swoją kurtkę, zakładając również rękawiczki.
- Idę z tobą - zakomunikował przyjacielowi, wbijając w niego pewne spojrzenie.
- Tak, zostaw go z nami, jedynego faceta, który staje na głowie, aby ci dogodzić - sapnęła Kinga, marszcząc cienkie brwi i podnosząc się z siedzenia. - Idę do łazienki. - Wyraźnie było widać, że jest wzburzona, zwłaszcza kiedy ruszyła przez lokal, w konkretnym kierunku, stukot jej butów rozniósł się głośno.
- Rany, odpierdolcie się wszyscy - warknął Krzysiek, wciskając swoją starą, obłażącą z farby Nokię do kieszeni spodni i kierując się do wyjścia. Nie obejrzał się nawet na Filipa, mając nadzieję, że faktycznie za nim pójdzie i nie będzie potrzebował specjalnego zaproszenia. Wolał już znaleźć się na zewnątrz, mimo ze padał rzadki, kaszkowaty śnieżek a ulice pokryte były chlapowatym błockiem. Cała ta sytuacja wywoływała w nim poczucie winy, z którym nie potrafił sobie poradzić. Tylko czekał aż któreś z jego przyjaciół powie mu, jak łatwo pocieszył się po Arturze. Gdzieś w głębi serca sam miał do siebie żal, że stara się żyć normalnie, z drugiej strony zdawał sobie sprawę jak śmieszne mogą się wydawać jego problemy komuś, kogo spotkała prawdziwa, życiowa tragedia.
- Idziemy do ciebie? - zagadał Filip, wyrównując z nim krok, próbując omijać co większe kałuże. Trochę miał za złe Kindze, że musiała to powiedzieć, bo mimo wszystko wolał, kiedy przyjaciel nie jest w podłym nastroju.
- Wszystko jedno. I tak nie mam lepszego pomysłu - odparł smętnie, wciskając zgrabiałe dłonie do kieszenie spodni. Skromna kurtka chroniła dobrze przez śniegiem i wiatrem, nie dawała niestety zbyt wiele ciepła, podobnie jak zwykłe, czarne trampki, które miał na sobie. W mdłym świetle latarni wyglądał blado i na bardzo zmęczonego. - Czasami mam wrażenie, że gram w jakimś filmie Tima Burtona. Wszystko jest takie groteskowe - dodał, gapiąc się na chodnik pod swoimi stopami, pochylony i wyraźnie przygnębiony.
- Po prostu niektórzy nie rozumieją z czym się mierzysz. - Filip sięgnął po jego dłoń i złapał ją, aby też od razu wsunąć ją w swoją kieszeń, ciepłej kurtki. Szli Chmielną, mijając Traffic Club idąc w stronę metra. W tej części miasta, w samym centrum, jak zdołali zauważyć nikt już nie reagował na takie gesty, sami często byli światkami nawet śmiałych pocałunków ze strony osób tej samej płci, znak, że stolica się zmieniała. - Kinga była zła i wiesz, że potrafi walnąć coś czego nie myśli naprawdę. Ile już to razy tak było. - Filip uśmiechnął się blado, próbując ogrzać dłoń przyjaciela.
- Nie przejmuj się tym Fifi, to nie jest żaden problem - odparł, przesuwając wolną dłonią po swoich mokrych od śniegu włosach. Zdawał sobie sprawę, że musi wyglądać żałośnie, i może martwiłoby go to, gdyby nie fakt, że znał przyjaciela już naprawdę długo, i wiedział, że ten widział go już w takich sytuacjach, że nic nie powinno pogorszyć jego wizerunku w oczach Filipa. - Mówię ogólnie, ciemno się robi tak wcześnie, zimno jest, te światła takie groteskowe - dodał, zabierając dłoń z jego uścisku i ponownie chowając sobie do kieszeni dżinsów. Samochody przejeżdżały non stop obok nich rozbryzgując rzadkie błoto na chodnik. Krzysiek zdawał się tego nie zauważać, wpatrzony przed siebie niewidzącym wzrokiem.
Filip opuścił spojrzenie na brukowany chodnik, zaciskając mocno dłoń w kieszeni kurtki. Tak strasznie chciał być kimś więcej dla przyjaciela, seks był cudowny, ale coraz bardziej pragnął więcej, jego uwagi, uczucia.
- A zimną będzie jak w Narnii - rzucił z uśmiechem.
- Jakoś nie spieszy mi się do mrozu i zasp - uśmiechnął się smutno, patrząc z powątpiewaniem na swoje buty. Musiał stanowczo kupić sobie nowe, nie wiedział tylko jakim cudem ma tego dokonać, będąc zmuszonym do opłacania czynszu i rachunków. Chyba przyjdzie mu pożyczyć pieniądze i żyć o chlebie z pasztetem póki nie będzie w stanie ich oddać. Kurtka też przydałaby się nowa. Na razie radził sobie z grubym swetrzyskiem upchanym pod skórą, ale zdawał sobie sprawę, że przy kilkunastu stopniach poniżej zera nie miał co marzyć, że zda to egzamin. - Herbata z cytryną mi się marzy. I w sumie bym spać poszedł. Nie przeszkadza ci to?
Filip pokręcił głową, już ciesząc się z takiej sytuacji, w sumie jakakolwiek nadarzająca się okazja do spędzenia czasu mocno go radowała.
- Nie, też chętnie zakopię się w pościel, zwłaszcza przy takiej pogodzie - odparł posyłając mu ciepły uśmiech. Wyszli właśnie na Marszałkowską, przechodząc obok sklep wystawowych, a było ich tu cała masa, bo w końcu tą część Warszawy nazywano Domami Centrum. Filip zatrzymał się przy jednej, gdzie na manekinach były prezentowane zimowe kurtki, oraz dodatki jak czapki czy rękawiczki. - Hej Krzy, patrz, pasowała by ci ta, ciepła i sportowa.
- Nie, raczej nie, muszę trzymać jeden styl. - Krzysiek zaśmiał się, zakłopotany, nie chcąc powiedzieć po prostu, że nie ma pieniędzy. Pociągnął rękawy kurtki bardziej na dłonie, naprężając je i prezentując na sobie - Widzisz jaka zajebista - roześmiał się dosyć panicznie, mając nadzieję jak najszybciej dostać się do domu i nie dawać poznać po sobie że jest mu trochę zimno. Rękawiczek też oczywiście nie zabrał, kiedy rodzice wyrzucali go z domu. - Chodź już Fifi, oczy mi się kleją.
- Raczej zamarzniesz, weź chociaż moje rękawiczki głupku. - Filip ściągnął swoje polarowe i siłą zaczął naciągać na jego zdrętwiałe palce. - Kurwa Krzyk, jak trup! Zakładaj, bo w ryja dostaniesz i nie żartuję! - Spojrzał mu srogo w oczy, mimo że przyjaciel był od niego wyższy.
- Rany, weź się odwal - warknął chłopak, ściągając z ręki ledwo naciągniętą rękawiczkę, wpychając mu ją do kieszeni kurtki. Popatrzył na niego niemal obrażony, mając już dosyć tej nagonki. - Chcę jechać do chaty, a nie słuchać głupiego pierdolenia, nie podoba się to spadaj! - prawie krzyknął, czując jak frustracja i podenerwowanie z niego wypływa. Pospieszył kroku zostawiając Filipa trochę z tyłu. Zdawał sobie sprawę, że jego reakcja może być trochę przesadzona, nie potrafił się jednak już opanować, mimo że przypuszczał, że za parę chwil zacznie żałować wypowiedzianych słów.
Poczuł jednak szarpnięcie za rękaw kurtki, który gwałtownie zatrzymał go w miejscu.
- Krzyk do cholery, to tylko rękawiczki - syknął Filip wściekły na jego zachowanie, które strasznie go rozjuszyło. - Chcę ci tylko, kurwa pomóc, jak przyjaciel!
- Nie możesz sobie kurwa odpuścić?! Po prostu sobie daruj! - warknął głośno, wyrywając rękaw z jego dłoni. Ściągnął mocno brwi, bardzo zdenerwowany. Nie miał zamiaru znosić takiego zachowania i prób kontrolowania tego, co robi. - Chcesz być przyjacielem, to mnie nie pierdol! - dodał o wiele, wiele ciszej. Jego oczy nabiegły krwią z nerwów. Cały napiął się, nie mogąc znieść już tej sytuacji, tego co było między nimi, przerastało go zupełnie.
Filip zamarł, czując jak coś ciężkiego i bolesnego opada mu na dno klatki piersiowej. Głos zamarł mu w krtani, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz. Zatrzymał się, patrząc na Krzyśka zaskoczonym spojrzeniem, przez chwilę będąc pewnym, że się przesłyszał. Przełknął z trudem ślinę i opuścił wzrok na ciemne buty.
- W końcu to powiedziałeś... - mruknął do siebie cicho i zrobił parę kroków w tył, aby po chwili całkowicie się odwrócić, ruszając w przeciwną stronę. Krzysiek odrzucał go jako przyjaciela, jak również jako kochanka, czyli nie był dla niego nikim ważnym, zbędnym, pewnie utrapieniem przez ostatnie dwa miesiące. - Kurewskim problemem - wykrzywił wargi w grymasie kpiny, czując jak pieką go oczy, a serce bije coraz mocniej. Nie miał już sił tego wszystkiego trzymać, starać się, być na każde skinienie, dawać z siebie, a dostawać jedynie fałszywy obraz.
Ruszył szybko przed siebie, nawet nie patrząc dokąd konkretnie zmierzał, to kompletnie nie było dla niego teraz ważne, chciał po prostu jak najprędzej oddalić się od Krzyśka, dać mu to czego najbardziej pragną, spokoju od niego.
Krzysiek zapatrzył się za nim, nie mogąc zrozumieć co właśnie się stało. W głowie słyszał jedynie swój własny, galopujący oddech, krew nieprzyjemnie dudniła mu w skroniach. Oblizał suche usta, czując jak robi mu się gorąco z emocji. W pierwszym odruchu chciał za nim biec, ale sekundy mijały a chłopak czuł, że nogi ma jak z waty. Zdenerwowanie mieszało mu myśli. Sam tak wybrał, to niech spierdala, pomyślał, zaciskając dłonie w pięści i odwracając się wolno w drugą stronę. Sylwetka Filipa oddalała się sukcesywnie w dole ulicy. Nie był przekonany, czy robi dobrze, ale ruszył przed siebie kierując się do domu. Złość upewniała go w słuszności swojej decyzji.
Filip zatrzymał się dopiero na Placu Bankowym, wśród tłumu ludzie wychodzących, to wchodzących do metra, zabieganych, próbujących jak najszybciej uciec od nieprzyjemnej pogody. A w jego głowie zaczęła pojawiać się myśl, gdzie iść i napić się, spić do nieprzytomności, aby słowa przyjaciela przestały echem odbijać mu się w umyśle, jak zwrotka kiepskiej piosenki, której w ogóle się nie lubi, ale ona i tak zapada w pamięć. Odruchowo skierował kroki w stronę Kina Feminy, pójdzie na film, najgłupszy, który grają, a potem z tak nabitym bzdurami mózgiem pójdzie do Szyszki i zamówi Finlandię, aby całą, samemu ją wypić.