ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Szukając wybaczenia 2 |
Rozdział drugi: Ręce splamione krwią.
- Ludzie tacy jak wy siedzieli spokojnie w swoich domach zajęci własnymi sprawami - spotkaniami z przyjaciółmi, swoim hobby... Nawet jeśli ktoś przeczuwał zbliżającą się katastrofę, to nikt nie był w stanie jej zapobiec. Musicie to zrozumieć. Nie jesteśmy winni tego, jak wyglądamy. Nie jesteśmy winni tego, co potrafimy.
Gilbert rozejrzał się. Niewielka sala wypełniona ławkami, przy których siedziały przeróżne dziwolągi. Pamiętał tę klasę. Lekcje na uczelni obejmowały też te nieszczęsne grupowe sesje z psychologami. Gilbert zawsze uważał je za koszmarną stratę czasu. Jak ktoś jest na tyle głupi, by po Katastrofie szkalować innych za ich wygląd, to te spotkania i tak nic mu nie dadzą. Pogodzenie się zaś z własnym wyglądem jest kwestią akceptacji otoczenia, a tego nabiera się z upływem czasu. Dużo więcej by zdziałano otwierając na uczelni kilka gabinetów psychologicznych i zezwalając na indywidualne sesje.
- ...wszystkie punkty, w których zbierała się magia eksplodowały w tym samym czasie. To była katastrofa na skalę światową. Namieszało nam w genach, u niektórych uruchomiły się geny regresywne, do punktu cofnięcia ewolucyjnego, u innych... - Krążąca pod tablicą nimfa zawahała się, po czym wskazała na siebie. - U takich jak ja... Wciąż nie wiadomo, co się konkretnie stało. Czy to wyobraźnia ożyła, czy też w pewnym momencie ewolucyjnym tej planety faktycznie istniały te wszystkie stworzenia, które kiedyś znaliśmy tylko z legend... Ważne jest jedno. Nie mieliśmy na to wpływu. To nie jest choroba, nic nie można było na to poradzić. I prawdopodobnie nie można będzie. - Stopniowo podnosiła głos i pod koniec krzyknęła, waląc pięścią w stół. - Nie jesteśmy temu winni!
"Oczywiście, że nie."
Gilbert już miał westchnąć i osunąć się na krześle, żeby znaleźć wygodną pozycję do drzemki, kiedy nagle jaskrawozielone oczy nimfy spoczęły na nim. Było w nich oskarżenie i zawód.
- Ale nic nas nie tłumaczy z celowego morderstwa z użyciem własnych mocy.
Gilbert obudził się, dysząc ciężko. Wciąż był w lesie, czuł wilgotną ziemię pod sobą, widział jak przez gęste korony drzew prześwitują promyki słońca. Przesłonił dłonią oczy i odczekał chwilę, aż jego oddech się nie uspokoił, a złe obrazy ze snu, które napłynęły po oskarżeniu nimfy, nie zniknęły.
- Konrad...?
Konrad nie był pewien, co się z nim dzieje. Przy upadku próbował ochronić Gilberta od poważniejszych obrażeń i przez to sam mocno oberwał, ale przecież i tak już nie żył, więc co mu za różnica? A jednak... A jednak coś było nie tak.
Zaczynał kojarzyć rzeczy pozornie niezwiązane ze sobą. Nagle sensu nabrały księgi, które przeglądał, zanim Gilbert nauczył go czytać. Niepokorny mózg, tak długo tkwiący w uśpieniu, niespodziewanie zaczął mu podsuwać obrazy, dźwięki, niektóre smutne, inne wesołe. Wydawało mu się, że nigdy nie patrzył w ten sposób na świat. I wszystko, wszystko zdawało się krążyć wokół cudownej (naprawdę tak uważa? skąd ta myśl? skąd nagle pojęcie piękna?) dziewczyny o ciemnych, długich włosach i niesamowitych oczach, których tęczówki były zielone z brązowymi plamkami. Taka mądra, taka bystra, zawsze na tych obrazach uśmiechnięta.
I Gilbert. Zwykle razem z tą dziewczyną, często jednak bez niej. Uśmiechnięty, beztroski, smutny, zaciekawiony, zamyślony, czytający... Obrazów było multum. Z jakiego to mogło być okresu? Gilbert, jakiego Konrad znał, był ponury, cyniczny, złośliwy i wiecznie zirytowany. Jakim cudem mógł wiedzieć, jak wygląda Gilbert, kiedy jest pogodny? Albo te stroje. Nigdy takich nie nosi! Mimo to... pasowały mu. (Boże jedyny, a ta myśl skąd znowu?!)
I nagle wśród obrazów pojawiła się jeszcze jedna mina Gilberta. Twarz wykrzywiona mieszanką przerażenia i obrzydzenia. W oczach niedowierzanie.
- Jak... jak... ja-jak mogłeś... - wydusił przez ściśnięte gardło. Przymrużył oczy, spuszczając wzrok na dłonie Konrada. - Jak mogłeś ją zabić?!
- Konrad? Hej!
Konrad drgnął i podniósł wzrok. Rzeczywistość wróciła, choć po tym nawale obrazów czuł się jakby oberwał obuchem. Gilbert kucał przy nim i pstryknął jeszcze dwa razy.
- Już? Jesteś tu ze mną z powrotem? Świetnie - mruknął wstając, kiedy Konrad niemrawo kiwnął głową. - Czas się stąd zbierać.
Zombie patrzył jak Gilbert chodzi między drzewami, przyglądając się im i poczuł znowu ten dziwny spokój. Gilbert jest ponurym, znudzonym sobą. Nie jest dziwnie szczęśliwy, ani, na szczęście, przerażony do granic niemożliwości, na widok Konrada. Świat, tak jakby, znów był normalny. Ale co to właściwie było to przed chwilą...
- Długo jeszcze będziesz tak siedział? - zawołał Gilbert z irytacją. - Chodź-że no tu i podsadź mnie! Przydaj się na coś, jełopie. Jak słowo daję, żeby ruszać się jeszcze wolniej, to musiałbyś się cofać...
Konrad uśmiechnął się lekko, zbył jego dalsze marudzenie machnięciem ręki i podźwignął się na nogi.
- Maruda z ciebie okrutna - powiedział podchodząc.
Zauważył, że Gilbert patrzy na niego zaskoczony. Trwało to tylko krótką chwilę, niespełna kilka sekund, ale z pewnością tam było - ta nieznana mina, pełna niewinnego, szczerego osłupienia. Natychmiast została przesłonięta ponurą chmurą i tekstem "Niby kiedy ty się taki pyskaty zrobiłeś?", ale Konrad miał dziwne wrażenie, że odkrył coś ważnego. Odpowiedź miał tuż obok, zaraz, niedaleko, ale ciągle mu się wymykała, a kiedy Gilbert wszedł na drzewo i krzyknął "AHA!", to już nie było za bardzo czasu na dalsze rozmyślania.
- Tak myślałem - dodał Gilbert ponuro, zeskakując z drzewa. - Którego dzisiaj mamy? Odpuść sobie - dodał szybko, kiedy Konrad się zająknął. - Nie ciebie pytałem. - Wyjął z kieszeni zegarek na łańcuszku, który zwykł przy sobie nosić, ale którego blask już dawno zdążył się przybrudzić i zaśniedzieć na tle, że nie rzucał się w oczy. Zerknął na niego i zmarszczył brwi. - Dziwne. Jeszcze nie czas...
- Dobra - przerwał mu Konrad. - Powiesz wreszcie o co chodzi?
- Chodzi o to, że mamy przechlapane! - wybuchł niespodziewanie, machając rękami jak rozzłoszczone dziecko. - Stąd się nie da wyjść! Przepadliśmy! Ale tak nie powinno być! To się nie powinno zdarzyć! - tłumaczył Konradowi, jakby ten mógł coś zrobić w tej kwestii. - Jeszcze nie teraz! Wciąż mam jeszcze czas!!! - zawył na koniec głosem przepełnionym frustracją, uderzając pięścią w pobliski pień. Echo tego krzyku poniosło się po lesie, ale nie odniosło żadnych widocznych skutków poza spłoszeniem stada ptaków.
- Czas na co? - zapytał ostrożnie Konrad, podchodząc. Kiedy do jego uszu doszedł monotonne mamrotanie Gilberta, który ewidentnie na kogoś psioczył i "łajza" było tam najłagodniejszym z określeń, pochylił się i powtórzył pytanie.
- Co? - Mag drgnął i obrócił się, a kiedy zauważył jak blisko niego stoi Konrad, podskoczył i odsunął się lekko. - Czy tobie się coś czasem w głowę nie stało jak stamtąd spadliśmy? - zapytał podejrzliwie. - Jesteś dziwnie dociekliwy.
- Nie wiem - Konrad wzruszył ramionami. - Być może.
Gilbert zawiesił na nim wzrok przez chwilę, a gdy Konrad nie spuścił oczu, uśmiechnął się krzywo.
- Hej, może jednak jeszcze będą z ciebie ludzie. Co wiesz o biontach?
- Biontach? - powtórzył Konrad. Niedawno odblokowana mentalna szufladka, do której używania jeszcze nie był przyzwyczajony, wysunęła się, dostarczając informacji. Nie było ich zbyt wiele. - Czytałem kiedyś o nich... - mruknął niepewnie.
- "Kiedyś"? No to cud, że cokolwiek pamiętasz. - Patrzył jeszcze przez chwilę na niego, po czym wzruszył ramionami i powoli ruszył przed siebie. - Bionty to stworzenia ciężkie do skatalogowania i jedyne, co można powiedzieć o nich, to to, że żyją. Stąd nazwa. Biont. Jednostka żyjąca. To... - żachnął się - robocza nazwa, bionty zostały zauważone stosunkowo niedawno i jeszcze nie mają oficjalnej. Zwykle istoty przechodzą przebudzenie w okresie dojrzewania, czasem wcześniej, wtedy właśnie przebudzają się ich zmutowane przez magię geny i organizm stabilizuje się jako coś pomiędzy organizmem oryginalnym, a swoją przemianą. Dlatego właśnie nie wszyscy je przeżywają. W ciągu pierwszych godzin wojny zginęła ponad jedna trzecia ludzkości, ba, prawie drugie tyle popełniło potem samobójstwo nie będąc w stanie żyć w nowym ciele i w tym pokręconym świecie. - "Jest nas tak strasznie niewielu w porównaniu do tego, co było kiedyś..." - przemknęło mu przez głowę. Potrząsną nią i kontynuował. - Z biontami jest nieco inaczej. Mogą się przebudzić w każdej chwili, od momentu poczęcia, po późną starość. Przebudzają się na pierwszy objaw niebezpieczeństwa. Ich przemiana polega na stworzeniu wokół siebie odrębnego wymiaru, który kontrolują dowolnie swoją wyobraźnią. Każdy, kto wejdzie do środka, jest zdany na łaskę bionta. - Zawahał się, po czym odwrócił wzrok na chwilę rezygnując z nauczycielskiego tonu. - Wielu naukowców zginęło, zanim zdołano ustalić choć tyle. - "Jest nas tak niewielu, ale samolubne łachmyty i tak będą się starały nas powyrzynać..." Gilbert wziął głębszy oddech i kontynuował przygaszonym głosem. - Badania nad nimi idą powoli, bo ciężko znaleźć bionta, który chce współpracować. Ich światy powstają w wyniku dawki strachu tak potężnej, że żeby się przed nią uchronić, zaginają czasoprzestrzeń. Ich umysły są zwykle pokręcone i nielogiczne, a światy niebezpieczne dla postronnych.
Ponieważ tutaj Gilbert przerwał na chwilę, Konrad poczuł, że powinien coś wreszcie dodać od siebie, ale nie przyszło mu do głowy nic mądrzejszego niż "aha".
Gilbert ponownie westchnął i zawiesił ciężki wzrok na swoim ożywieńcu.
- Wpadliśmy do jednego z nich. Ten krzyk, który słyszeliśmy wcześniej, to było jego przebudzenie. Gdzieś tutaj krąży jakiś przerażony do żywego człowiek gotów zaciukać każdego, kto wpadnie w jego sidła. Zaatakowanie nas jest tylko kwestią czasu. - Przez chwilę nic nie mówił, po czym zakończył wywód głosem pozornie wypranym z emocji. Wiedział, że nie mają jak się stąd wydostać i nie miał już nawet sił się o to wykłócać. Może coś źle policzył? Może jednak już skończył mu się czas? - Nie zdarzyło się jeszcze, żeby ktoś wyszedł cało ze spotkania ze świeżo przebudzonym biontem. Już po nas.
Konrad odczekał dłuższą chwilę, nie chcąc przerywać ciągu myśli, ale przedłużająca się cisza w końcu zaczęła mu działać na nerwy.
- Skąd właściwie wiesz, że to ten cały biont? Las jak las...
Gilbert zatrzymał się i obrócił. Patrzył na Konrada przez chwilę kompletnie obojętnym wzrokiem człowieka, który już zdążył się poddać, po czym wzruszył ramionami.
- Przyjrzyj się korze.
- Czemu?
- Korze drzew - powtórzył znudzonym głosem. - Gałęziom, liściom. Przechodzą przez nie małe, błękitne żyłki. Ten biont dopiero co się obudził, nie umie jeszcze dokładnie kryć śladów swoich myśli. U każdego można znaleźć coś takiego, trzeba tylko szukać czegoś nienaturalnie wyglądającego. Każdy z tych liści to inne wspomnienie, każda z gałęzi to inna rzecz, która je łączy. Spory tu chaos, przydałoby się je uporządkować... - mruknął, zerkając w górę.
Konrad z ciekawością przyjrzał się najbliższemu drzewu i faktycznie, między kawałkami kory zobaczył cieniutkie żyłki pulsujące błękitem. Żyłki oplatały całe drzewo, rozdzielały się i krzyżowały, dryfowały wokół siebie albo rozdzielały, by owinąć się wokół gałęzi i tam zakończyć swoją podróż w liściach. Każdy był unikatowy, niezwykły.
- Kto może mieć aż tyle wspomnień...? - zastanowił się Konrad, rozglądając się wokół. Las był gęsty, drzewa miały grube pnie i między nimi rosły jakieś krzewy (pośledniejsze wspomnienia?), a korony były tak rozrośnięte, że promienie słońca ledwie dawały radę się przecisnąć.
Rozglądając się zauważył, że Gilbert zdążył w międzyczasie odejść już spory kawałek. Podbiegł do niego.
- Słuchaj, to chyba musi być ktoś strasznie stary - zauważył, równając z nim krok.
- Albo dzieciak, który wiele przeszedł w życiu - Gilbert wzruszył ramionami. - To może być ktokolwiek. Nie nastawiajmy się na...
Zatrzymał się raptownie. Konrad spojrzał przed siebie. Kawałek przed nimi był prześwit na polanę i dokładnie po jego środku stała niewysoka postać. Z tej odległości ciężko było określić jego wygląd czy wiek, dochodzące od strony polany światło dodatkowo to utrudniało. Jednak bez trudu zauważyli jego jarzące się, pomarańczowe oczy.
- To on - powiedział Gilbert, a w jego głosie zabrzmiał dość wyraźny strach.
Biont, nie spuszczając z nich swoich niezwykłych oczu, podniósł rękę i wystawił ją przed siebie w geście "stop".
- Nie, nie, poczekaj! - krzyknął Gilbert, ruszając w jego stronę, zanim Konrad w ogóle zdążył zareagować. - My chcemy tylko poroz...
I wtedy biont zaatakował.
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|