The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 18 2024 20:07:44   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Siedem piekieł 1
Pamiętam ten dzień, kiedy go znalazłem.

Trzecie Piekło Amnodiela, schody, a właściwie klatka schodowa. Brudne ściany i podłoga wysmarowana krwią i ludzkimi wnętrznościami, w których zdążyły zalęgnąć się tłuste, białe robaki. Nie miałem pojęcia, co tam robiły. Prawdopodobnie były tylko nędznym elementem "wystroju". Obdrapany sufit, wyrwane poręcze, liczne pęknięcia na ozdobnych gzymsach... A pośród zrujnowanego przejścia wiodącego do drzwi, wciśnięty w kąt, kulił się on:

Brudny jak wszystko wokół, z szeroko otwartymi z przerażenia karmazynowymi oczami, wpatrywał się w mój Zaklęty Miecz.

Mogłem go wtedy zostawić. Białowłose, niedorobione dziecię, z którego zostanie ścierwo lub skończy swój żywot przybity do ściany. Jak wszyscy. I prawie ja. Nie zastanawiałem się jak ten dzieciak tam trafił. Kto prócz mnie przekracza progi Trzeciego Piekła? Któregokolwiek Piekła? W dodatku żywy.

Mogłem go wtedy zostawić. Przejść obok i wyważyć kolejne drzwi, a następnie znaleźć sposób, by stąd uciec, tak jak zaplanowałem, gdy tu wszedłem.

Dlaczego więc ten przerażony, Nanarejski pomiot po prostu nie zniknął za pierwszym zakrętem? Pierwszymi, drugimi, czy dziesiątymi drzwiami? Dlaczego każde zabite przeze mnie monstrum nie mogło mi powiedzieć w ostatnich chwilach swojego życia, że to tylko jedna z wielu zasadzek Trzeciego Piekła? Dlaczego słysząc mrożący krew w żyłach śmiech czterogłowego demona nie pobiegłem na przód? Nie potrafiłem tego wyjaśnić, dlatego zawróciłem. Chciałem wiedzieć. Zobaczyć, do czego zdolny jest umysł istoty, której ciało naładowane jest adrenaliną niemal po same brzegi i raz na zawsze pozbyć się wizji zapłakanego i bezbronnego dziecka.

Nie zobaczyłem tego jednak.

Gdy klinga Zaklętego Miecza przełamała się na pancerzu bestii, a zaklęcie prysło, zacząłem uciekać. Przeskakiwać po kilka stopni, wywarzając kolejne drzwi i ukrywać się w cieniu ze szlochającym z przerażenia Nanarejskim dzieckiem. Trzymając to wiotkie ciałko w ramionach przekonałem się, że to Amnodiel jest potworem, a każde Piekło jego częścią, a nie labiryntem, w którym nieliczni wariaci walczą o życie.

Przy końcu świata, gdy nachyli się nad wiekiem mojej trumny, powiem mu to w twarz.

Demon o czterech głowach - czterokrotnie silniejszy jak i czterokrotnie ślepy - oddalił się, pozostawiając nas pod ścianą w jednym z wielu obskurnych pomieszczeń. Dobrze pamiętam tę chwilę wahania, gdy zabierałem dłoń z ust dziecka. Zacznie krzyczeć i demon powróci? Czy może zacznie krzyczeć, a z sufitu opuszczą się uśpione głodem, skrzydlate bestie? Albo zacznie krzyczeć i sam skręcę mu kark?

Ale Inez siedział cicho jak mysz pod miotłą. Bał się, łzy płynęły po jego policzkach, ale nawet nie zaszlochał. Widziałem w nim to, co kiedyś zobaczył we mnie pewien stary kapłan. Ale ja byłem pewny, że będę chronił to życie, dopóki sam nie będzie gotów zrobić tego samego dla innej osoby.

Nie powiedziałem mu tego od razu. Gdy obaj szukaliśmy wyjścia, sam się domyślił. A przynajmniej sprawiał takie wrażenie. Chociaż może to tylko pozory. Do dziś tego nie wiem…




- Mistrzu?

Z zadumy wyrwał go niepewny, piskliwy głos. Uniósł brwi, a szczupły albinos zakaszlał i powtórzył zwrot jak należy.

Trwało to już tydzień. Dorwała jego ucznia i nie chciała odejść. Mana mógłby sobie z tym poradzić jak każdy czarnoksiężnik, ba, mógłby to zrobić będąc zwykłym człowiekiem! Oczywiście, gdyby to była choroba. Niestety w obecnej sytuacji nie mógł nic na to poradzić. Każdy chłopiec musiał przejść mutację prędzej, czy później. A jak na Nanarejczyka przystało - albinosa, czy nie - zaczynała się ona przed szesnastym rokiem życie. Tym sposobem Mana mógł określić wiek swojego podopiecznego.

- Tak, mój uczniu? - odłożył księgę, którą skończył czytać kilka chwil temu.

- Gospodarz pyta, czy dzisiejszego wieczoru znów okażesz tyle łaski, by zapanować nad awanturującymi się gośćmi i dodaje, że byłby niezwykle rad, gdybyś to jednak uczynił.

Patrząc gdzieś w sufit Inez dokładnie wyrecytował wszystko, co powiedział mu karczmarz. Jego pamięć była niesamowita. Mana zauważył to już jednej z pierwszych spędzonych razem nocy, gdy albinos mruczał pod nosem fragmenty zaklęcia ochronnego, rzuconego przez czarnoksiężnika na ich obóz, kilka chwil wcześniej. Tak samo było, gdy Mana pytał o drogę lub zupełnie nieświadomie śpiewał pod nosem fragmenty zasłyszanej piosenki. Co prawda Inez został pozbawiony większości Nanarejskich cech, jeśli chodzi o wygląd, ale na pewno nie był wybrakowany. Jego oczy miały dwa kolory, a nie jedną jak normalni przedstawiciele jego gatunku. Szkarłat tęczówek wyróżniał się na tle czarnych gałek ocznych, lecz właśnie to dodawało wyjątkowości chłopcu. Patrząc mu w oczy wiedziałeś, że rozmawiasz z człowiekiem, a nieizolującym się, diabelnym stworem. Nanarejczycy nie cieszyli się dobrą sławą na żadnym kontynencie.

- Schowaj włosy. - Mana wskazał kilka białych kosmyków, wystających spod czerwonego turbana swojego ucznia. - I mówisz, że ktoś znowu się awanturuje?

- Przybyło kilku szlachciców, którzy przyjaźnią się z dziedzicem, a ich towarzystwo coraz mnie podoba się innym gościom… - Inez mówił powoli, rozważając w myślach, jak może się skończyć wkroczenie jego mistrza. - Bójka wisi w powietrzu.

- A więc mam pogonić psy tutejszego chlebodawcy? - prychnął Mana, od niechcenia rozgniatając pancerzyk żuka, który właśnie spacerował po brzegu biurka. - To wymaga, co najmniej apartamentu z bieżącą wodą!

- Nie złość się, mistrzu…

Inez podszedł i zaczął usuwać z palców Many pozostałości po owadzie.

Czy albinos kiedykolwiek widział go złego? Och nie, mroczne elfy nie były tak wylewne z uczuciami jak głupi ludzie. Nie denerwowały się bez powodu, a nawet, jeśli to robiły, to już po chwili pod ich nogami leżał powód wyładowanej złości. I chociaż Inez za wszelką cenę chciał, by jego pan zachował spokój, to Mana nie potrafił zrozumieć postępowania Nanarejskiego dziecka. Nie pamiętało jak znalazło się w Trzecim Piekle. Miało na imię Inez, urodziło się siódmego lipca i lubiło winogrona. Cała reszta z jego przeszłości pozostawała zagadką. Czarnoksiężnik nie mógł się nadziwić, jak takie nieznające magii stworzenie w jednym momencie straciło szesnaście lat życia? Próbował każdego znanego sobie zaklęcia, lecz wówczas Inez albo dostawał krwotoku z nosa, albo gadał coś od rzeczy o żółtych rybach i karmazynowych wzgórzach. Brzmiało to dość złowróżbnie, więc postanowił nie zagłębiać się w tę tajemnicę bardziej.

- Pójdę, gdy gospodarz sam mnie o to poprosi. - zadecydował mroczny elf. - Nie jesteś jego chłopcem na posyłki, niech tego nie zapomina. I schowaj włosy. Zresztą nie doczekałem się jeszcze ciepłej wody, a była mi obiecana już dwie godziny temu! - rozgniótł zaciśniętą dłonią kolejnego robaka. - I jeśli zaraz nie da nam nowego pokoju, osobiście nakarmię go tymi owadami!

A czy teraz czarnoksiężnik był zły? Ależ skąd! Umiejętność bycia groźnym opanował do perfekcji już dawno temu. A było to odczuwalne na bardzo dużą odległość. Nawet teraz wrzawa na dole ucichła, stłumiona jedynie do pojedynczych brzdęków sztućców. Inez zamarł w bezruchu, tak samo jak wszystkie robaki w pomieszczeniu, a nawet myszy między ścianami. Mana przez długą chwilę cieszył uszy tą ciszą, po czym strząsnął z palców pozostałości chitynowego pancerzyka i oparł łokieć o kant biurka, układając podbródek w otwartej dłoni.

- Za chwilę tu będzie, więc spakuj nasze rzeczy. - polecił, patrząc na chłopca intensywnie błękitnymi, fosforyzującymi oczami.

I jak zwykle był nieomylny. Wkrótce przyszedł właściciel gospody, oferując nowy pokój i zapytując, czy jaśnie wielmożny mroczny elf chce się wykąpać teraz, czy może później, gdy do jego sypialni przyniosą specjalność zakładu, za darmo. Odrobina czarnoksięskiej aury potrafi zdziałać cuda… Chociaż z drugiej strony, bardziej ludzkiej, Mana wcale nie dziwił się człowiekowi. Na pewno łatwiej jest zapanować nad pijaną klientelą, niż rozgniewanym mrocznym elfem.

Ich nowy pokój był większy i co najważniejsze: jeszcze nie zalęgło się w nim robactwo. Wyjątkowo bezczelne pasożyty napotkane w pierwszych trzech Piekłach wystarczająco zalazły mu za skórę. Oczywiście żuki i karaluchy było wobec niego bezbronne, toteż nie omieszkał tego wykorzystywać przy każdej nadarzającej się okazji. Dla pewności uderzył obcasem w podłogę. Nie usłyszał nawet najmniejszego szmeru, więc z zadowoleniem usiadł na obitym pluszem fotelu, przerzucając nogi przez eleganckie poręcze.

- I pomyśleć, że w tym mieście uchował się jeszcze taki pokoik. - westchnął Mana, ze znudzeniem przyglądając się uczniowi, który siłował się z jego butami. - Nie zdejmuj ich jeszcze. Mam przecież dać tym ludzkim tępakom nauczkę… Rozpakuj nasze rzeczy, a później zajrzyj do koni.

- Tak, mistrzu. - chłopiec pochylił głowę i zaczął przeglądać juki.

Mana polecił mu kiedyś, żeby te wartościowe rzeczy wyjmował tylko wtedy, gdy zatrzymywali się w jednym miejscu, na co najmniej tydzień. A Inez nawet nie pytał, dlaczego. W ogóle był bardzo małomówny. Pomijając proste "tak, mistrzu", "natychmiast, mistrzu", to rzadko wyrażał swoją opinię na jakikolwiek temat. Na początku strasznie to irytowało czarnoksiężnika, ale brak znajomości niektórych tematów potraktował jako skutek amnezji dziecka. I w pewnym stopniu jego nieśmiałość. Inez ładnie śpiewał szczególnie, jeśli chodziło o dziecięce rymowanki. Mana zauważył, że Nanarejczyk upodobał sobie wierszyk o myszy polnej i żółwiu. Kiedy przekraczali bramy pustynnego miasta Aki wa-Nihr, znanego bardziej jako Aki-Wa, czarnoksiężnik wyraził potrzebę zobaczenia, jak jego uczeń bawi się z innymi dziećmi, wyklaskującymi irytującą piosenkę. Inez tylko pokręcił głową i schował się za plecami mistrza, mocno zaciskając wargi. Mana nigdy nie zauważył u niego jakichś specjalnych problemów z kontaktami z kimkolwiek. Zawsze podchodził, dowiadywał się, przyjmował obraźliwe opinie na temat swojego niecodziennego wyglądu i jakoś sobie radził. Czarnoksiężnik, nigdy by nie przypuszczał, że taki bystry dzieciak wstydzi się własnego głosu! Tylko ludzie mogli być na tyle żałośni… Ale koniec końców Inez był jedynym człowiekiem, którego Mana tolerował. Był oddany jak pies, nie gryzł ręki, która go karmiła i robił wszystko, by jego pan był zadowolony. Och tak, wedle mniemania mrocznego elfa Inez to pierwszy idealny człowiek. Posłuszeństwo wobec istot wyższych jest pierwszym punktem tresury okropnych ludzi. Mana przeciągnął się i zdał sobie sprawę, że dawno nikt go nie zabawiał. Jego uczeń prawdopodobnie nigdy nie trzymał w rękach lutni czy harfy, lecz bez wątpienia szybko nauczyłby się nią posługiwać. Mroczne elfy nie miały własnej muzyki, ale czarnoksiężnik podejrzewał, że w jego uczniu może kryć się potencjał na prawdziwego barda. Wstyd się przyznać, ale śpiew, piękny śpiew był czymś, czego mógł słuchać godzinami. Miał nadzieję, że Inez szybko przejdzie tę cholerną mutację i będzie w stanie umilać swemu mistrzowi czas.

Czarnoksiężnik zsunął nogi z fotela i wstał, poprawiając kołnierz swojego płaszcza. Rozejrzał się po wysprzątanym pokoju, szukając jakiegoś punktu zaczepienia, by wyrazić gospodarzowi kolejny powód swego niezadowolenia, a kiedy go nie znalazł westchną tylko i wyszedł na wąski korytarz, kierując się na schody. Już u ich szczytu słyszał podniesione, podbite głosy nadpobudliwych gości. Będąc w połowie drogi na dół zorientował się, że klientela kłóci się o prawo do jakiejś zdobyczy. Zatrzymawszy się na dole, Mana ujrzał ich "łup".

Przerażony, szukający drogi ucieczki Inez, stał się najwyraźniej celem awanturników. Jego rozwinięty turban leżał na podłodze, a włosy były w widocznym nieładzie, jak gdyby chwilę wcześniej ktoś go mocno trzymał i nie miał zamiaru puścić. Mroczny elf nie miał żalu do gości. Spragnieni seksu żołnierze w jedynej gospodzie w tym mieście, w dodatku takiej, do której kobiety nie miały wstępu, musieli się na kimś wyładować. Ale to tylko ludzie. Ich głupota nie jest usprawiedliwieniem na takie traktowanie ucznia czarnoksiężnika.

Mana przestąpił nad brudnym ciałem jednego z klientów i znalazł się w samym środku zamieszania. Trzech odzianych w beżowe mundury żołnierzy szarpało Inez, nie mogąc dojść do porozumienia, który zabierze go do pokoju jako najpierw.

- To ja go pierwszy zobaczyłem!

- Ale nie miałeś odwagi go dotknąć! Jest mój!

- To nic! To był mój pomysł i mały idzie ze mną!

Czarnoksiężnik zmartwił się nad losem gwardzistów. Ich nierozwaga może świadczyć tylko o tym, że jako przyjaciele dziedzica uważają, iż mogą robić wszystko, co im się żywnie podoba. Na pewno nie będzie po nich płakało zbyt wiele osób. Mana miał ochotę roznieść ich jednym zaklęciem, ale dobrodusznie postanowił być bardziej kreatywnym. Załatwi wojskowych po cichu i wywiesi ich ścierwa na murach.

Podszedł do trzeciego mężczyzny, najtęższego z nich wszystkich i położył mu szczupłą dłoń na ramieniu. Dostrzegł jak gwardzista na niego zerka, jak i również sposób, w jaki próbuje go zignorować. Mana zmrużył oczy i wymruczał pierwsze zaklęcie, jakie kojarzyło mu się z ludzkim insektem.

Do ciasnej izby wpadł rój pustynnych szerszeni, obsiadając nachalnego żołnierza. Mroczny elf usłyszał pisk swojego ucznia, lecz nie miał czasu, by zastanawiać się, co go wywołało. Zapanowanie nad rojem rozwścieczonych owadów wymagało od niego niemniej ostrożności, niż unikanie szturchańców uciekających w panice ludzi. Pośród całej wrzawy, ponad głowami wszystkich, roznosił się ryk żądlonego gwardzisty, machającego wielkimi dłońmi, by odpędzić od siebie szerszenie. Mana stał z uniesionymi jak do błogosławieństwa rękami, przemawiając do insektów jak kapłan do wiernych. Owady dalej kąsany wyznaczony cel, podczas gdy ludzie zaczęli się uspokajać. Patrzyli na czarnoksiężnika jak na boga, słuchając jego melodyjnego głosu i stopniowo zapominając o swoim strachu. Gdy mroczny elf uznał, że szerszenie już się najadły, cofnął zaklęcie, wysyłając owady do gniazda. Na podłogę zwaliły się pokąsane zwłoki żołnierza, a łomot spowodowany upadkiem, otrzeźwił zmysły ludzie. Niektórzy krzyknęli, część zaczęła pędzić w stronę drzwi, jednak widząc jak Mana opuszcza ręce, zatrzymywali się. Czarnoksiężnik podszedł do poszarpanego ciała i kopnął je w geście odrazy. Szczątki na wpół przeżutych ścięgien pofrunęły pod sam sufit, ścierwo zaś potoczyło się pod ścianę, gubiąc po drodze takie fragmenty jak wątrobę i nerki. Mroczny elf odwrócił się powoli w stronę reszty gości, rozkładając szeroko ramiona.

- Jestem czarnoksiężnik Mana! - zawołał głośno, lecz to wcale nie było potrzebne. Na sali panowała cisza jak na kazaniu. - Mroczny elf! I nie mam na sobie kajdan nakazujących mi posłuszeństwo komukolwiek! Ci ludzie - wskazał na pozostałych żołnierzy. - ośmielili się dotknąć mojego ucznia! I ich czeka ten sam los, co te zwłoki… - skinieniem głowy wskazał na ciało martwego gwardzisty.

- Zmiłuj się! - rozległo się z tłumu.

- Zrobię to. Ostatni raz w tej gospodzie, tym mieście, wszędzie! Niech nie twierdzą, że nie mam litości dla zwierząt!

- Nie jesteśmy zwierzętami!

Jeden z żołnierzy postąpił krok do przodu i tam już pozostał z oczami rozszerzonymi z przerażenia, wpatrującymi się w błękitne tęczówki czarnoksiężnika. Z odpadających z policzków suchą skórą, krwią sączącą się z poczerniałych mięśni i sercem bijącym jeszcze przez chwilę w odsłoniętej klatce piersiowej. Popiół ze zwęglonych włosów i paznokci posypał się na podłogę, zaś czarne, spróchniałe ciało stało w miejscu, jak zwęglony kawałek drzewa. Nikt nawet nie krzyknął. Niewielu zdało sobie sprawę, co właściwie zaszło. Niektórzy udawali, że nie zauważyli jak w jednej chwili człowiek spalił się od środka.

- Kto to potwierdzi? - spytał uprzejmie mroczny elf. - No? Który z was uważa się jeszcze za człowieka?

Nikt nawet nie próbował pomyśleć o pozytywnej odpowiedzi. Mana kiwnął głową i wrócił na górę.

Inez nie było w ich pokoju, ale czarnoksiężnik nie martwił się o niego. Nanarejczyk przestraszył się zaklęcia i uciekł; wróci, gdy zmarznie i zgłodnieje. Czarnoksiężnik potrafił to zrozumieć. Podczas pierwszego roku swojej nauki wiele razy znikał, czasem nawet na kilka dni, ale w końcu zahartował się w okrucieństwie i podejrzewał, że dziecko nauczy się tego samego. W końcu przywyknie i stanie się taki jak jego mistrz.

Albo zostanie wspaniałym bardem, przemknęło mu przez myśl, kiedy drzwi do pokoju otworzyły się i stanął w nich Inez.

- Byłem u koni. - poinformował, zamykając drzwi i kładąc klucz na stoliku. - Wszystko z nimi w porządku, tylko trochę wystraszyły się szerszeni.

Czarnoksiężnik skinął głową.

- Dobrze. - powiedział, siadając na łóżku.

Albinos zdjął mu buty i przyniósł miskę z parującą wodą. Myjąc stopy swojemu mistrzowi nie odezwał się nawet słowem. Mana zauważył jak drżą mu dłonie, co przyjął z niejaką ulgą. Chłopiec uciekł do stajni i na pewno śmiertelnie się bał. Mroczny elf uspokoił się, ale wiedział, że strach może popchnąć ludzi na granice ich psychiki. Ktoś może próbować ich zabić za ten incydent na dole. Czarnoksiężnik uznał, że lepiej zostawić to spostrzeżenie dla siebie. Niech przynajmniej jeden z nich dobrze śpi tej nocy.

- Zaśpiewaj mi coś. - powiedział, gdy już jego uczeń skończył myć jego nogi.

Inez siedział już w fotelu zwinięty w kłębek i szykujący się do snu. Popatrzył z przerażeniem na swojego mistrza, po czym gwałtownie opuścił głowę, rumieniąc się okropnie.

- Nie umiem, mistrzu… - wytłumaczył, zaciskając drobne dłonie na krawędzi koca. - Nie znam żadnej…

- Wystarczy mi ta o żółwiu i myszy.

- Potrzebna muzyka…

- A od czego masz dłonie? - prychnął, zirytowany. - Klaszcz! I bez dyskusji!

Chłopiec spojrzał błagalnie na czarnoksiężnika, a widząc, że jego brwi są mocno ściągnięte, drżącym głosem przystąpił do śpiewu, wyklaskując sobie rytm. Serce waliło mu mocno, czuł jak podchodzi mu do gardła, w dodatku czuł się jak ostatni głupek. Wybrana przez mistrza piosenka nie była zbyt mądra i śpiewały ją tylko kilkuletnie dzieci. Nigdy nie sądził, że przez idiotyczną rymowankę zostanie aż tak poniżony i to nie przez nikogo innego, jak właśnie czarnoksiężnika mrocznego elfa!

- Raz pewien żółwik młody,
O wielkości niczym dwie kłody,
Przemierzał pola, lasy,
Szukając idealnego miejsca na wczasy.

Przygoda przed nami,
Rodzina za nami,
Bawmy się bez końca
Do zachodu słońca!

Mana aż się uniósł, słysząc refren piosenki. Nie znał muzyki, nie potrafił docenić jej wartości, lecz włosy stanęły mu na karku, tak samo, kiedy Inez majaczył o żółtych rybach i karmazynowych wzgórzach. Poczuł jak zaczęło go mdlić, jednak nie pokazał tego po sobie. Być może ta piosenka to klucz do odnalezienia Czwartego Piekła? Jego uczeń kontynuował.

- Raz pewna myszka mała,
Która żółwi się nie bała,
Spotkała na swej drodze misia,
Który opowiedział, co go spotkało dzisiaj.

Przygoda przed nami,
Rodzina za nami,
Bawmy się bez końca
Do zachodu słońca!

I znów to samo. Mimo, że wyśpiewane nieukształtowanym, chłopięcym sopranem, to i tak coś zakotłowało się w brzuchu mrocznego elfa.

To musiał być jakiś znak od Niego. Nie zesłałby bez powodu śpiewającego dziecka i nie pozwoliłby go wypuścić. A sama piosenka, mimo, że dziecięca, była dosyć makabryczna.

- Mówił wszystko, z każdym detalem,
Swoim szlochem przerywając stale,
Aż w końcu żółw się pojawił
I przez przypadek niedźwiedzia zabił.

Przygoda przed nami,
Rodzina za nami,
Bawmy się bez końca
Do zachodu słońca!

Nadając piosence alegoryczne znaczenie, mógłby odnaleźć sens tej rymowanki. Wielki żółw to ktoś, kto nie panuje nad swoją siłą. Mała mysz będzie przypadkowym bohaterem, a niedźwiedź ludźmi, szukającymi ratunku. Ale co z refrenem? Nie pasował do reszty…

- Mysz polna przerażona tym aktem,
Nie wiedziała, co zrobić z owym faktem,
Ukłoniła się wpół
I zniknęła pośród pól.

Przygoda przed nami,
Rodzina za nami,
Bawmy się bez końca
Do zachodu słońca!

Chociaż, jeśli bohater ucieka, przestępca czuje się bezkarny. A czy ludzie niemający ograniczeń, nie zapragnął zniszczyć wszystkiego wokół? A zabawa wcale nie musi oznaczać klepania wyliczanek… Czy Mana nie bawił się wspaniale, zabijając dwóch żołnierzy? Oczywiście, że tak! A tylko ktoś obłąkany mógł napisać o tym piosenkę, którą śpiewają małe dzieci.

Ktoś taki jak właśnie Amnodiel. Władca śmierci i Siedmiu Piekieł. Ci Wielcy nigdy nie musieli podpisywać dzieł, a Zły Bóg uwielbiał łamigłówki.

- Raz pewien żółwik młody,
Ucieszony ze swobody,
Przemierzał pola, lasy,
Aby zniszczyć wszystkim wymarzone wczasy.

Podróż przed nami…

- Dość. - czarnoksiężnik uniósł rękę, a chłopiec natychmiast ucichł. - Bardzo ładnie, Inez. - pochwalił, nie chcą, aby Nanarejczyk zobaczył, że jest zdenerwowany. - Chyba kupię ci lutnię.

- Dziękuję… - wymamrotał albinos, rumieniąc się jeszcze bardziej.

- Wystarczy na dziś tego dobrego. - mroczny elf ułożył się na miękkich, jedwabnych poduszkach. - Och i weź mój płaszcz… Dzisiejsza noc będzie chłodna.

Lecz tak naprawdę to tylko, dlatego, żeby skrytobójcy nie zauważyli młode Nanarejczyka w ciemnościach, pomyślał Mana. Jego uczeń skulił się na fotelu i narzucił na siebie czarne okrycie mistrza. Płaszcz, który ma na sobie więcej zaklęć maskujących, niż nie jeden arcykapłan. Oczywiście Inez nie miał prawa o tym wiedzieć.

*

Tak jak przypuszczał, na kilka godzin przed wschodem słońca ktoś wyłamał zamek i po cichu zakradł się do środka. Mana nie zaryzykował i nie otworzył oczu. Ich jasny, fosforyzujący kolor byłby aż nazbyt widoczny w ciemnościach. Szybko wydałoby się, że już nie śpi.

Najemników było trzech. Ominęli fotel, w którym spał Inez, nawet go nie zauważając. Musieli być ludźmi. Z niejaką wprawą poruszali się w ciemnościach, lecz nie dostrzegli dwóch różnych stert ubrań. Czarnych, należących do mrocznego elfa i czerwono-żółtych, będącym odzieniem jego ucznia. Wyglądało na to, że całą swą uwagę poświęcili czarnoksiężnikowi. I pewnie takie dostali zadanie, pomyślał Mana, spowalniając oddech. Najpierw on, później Inez. To strasznie nieprofesjonalne zagranie z ich strony. Nie widzieli w Nanarejczyku zagrożenia? Żaden pewnie nie wpadł na myśl, że tylko Mana może wykrzesać z chłopca czarnoksięskie zdolności! Mroczny elf nie mógł od razu ich przywołać, chłopiec musiał najpierw przywyknąć do widoku śmierci, żeby później samemu ją zadawać. Czarnoksiężnik przez chwilę rozważał, czy nie obudzić swojego ucznia, lecz doszedł do wniosku, że widok zabijanych ludzi tuż po przebudzeniu nie jest szczególnie miłym doznaniem. O wiele lepiej być uprzedzonym. Mimo, że Mana nigdy nie czuł potrzeby, by przygotować się duchowo przed śmiertelnym ciosem, lecz wierzył, że jego uczeń z pewnością będzie chciał to robić. Z pewnością nie zostanie bezwzględnym mordercą. Te delikatne, nieznające żadnej pracy, nie należały do zabójcy. A przynajmniej nie pospolitego. Mroczny elf zamierzał go szkolić w kierunku nieco bardziej konstruktywnym. Poznać magię bardów i przekształcić jej elementy w czarnoksięstwo… To dopiero będzie sztuka! Tym czasem musiał się jednak zająć niechcianymi gośćmi. Nie otaczała ich żadna magiczna aura, więc pewnie przyszli uzbrojeni w sztylety i amulety chroniące przed zaklęciami. Ludzie pustyni byli naprawdę bardzo łatwowierni…

Wtem usłyszą jak coś do siebie szepczą. Był to język Shern'khahari, więc pewnie zwykli skrytobójcy byli tylko zwykłymi więźniami, schwytanymi podczas łapanki na Wschodzie. Zostać zabitym przez buntujących się światu niewolników? Nawet po wszystkich istniejących obrzędach pogrzebowych, Mana nie zaznałby spokoju! Postanowił odłożyć na bok wszystkie plany związane z jego "niespodzianką". Ci ludzie nie zasługiwali na nią w najmniejszym stopniu.

Otworzył oczy i gwałtownie podniósł się do siadu. Intruzi wyglądali na lekko oszołomionych. Dzierżyli w dłoniach sztylety, lecz nawet nie zdążyli ich użyć. Jedno bezgłośne zaklęcie, a ostrza obróciły się przeciw właścicielom i zagłębiły w ich piersiach, aż po rękojeść. Trzy ciała wydały ostatnie tchnienia i opadły z łoskotem na podłogę. Hałas zbudził Inez, z którego zsunął się płaszcz mrocznego elfa, rozglądając się zdezorientowany po komnacie.

- To pokój obok. - powiedział czarnoksiężnik. - Śpij.

Chłopak był widocznie tak rozespany, że nawet nie zapytał, dlaczego jego mistrz też nie śpi. Na powrót okrył się płaszczem i zapadł w sen. Mana w tym czasie wstał i podszedł do trzech leżących na podłodze ciał. Nie mógł ich tak zostawić. Nikt nie udowodni mu, że wyłącznie bronił się przed napastnikami. Ludzie pustyni nie byli tak obeznani z magią, jak co poniektórzy, a dziedzic miał tylko nadwornego maga i paladyna, którzy w dodatku byli oszustami. Inez też nie byłby zadowolony z faktu, że mistrz pokonał oprychów zupełnie sam, a on nawet się nie obudził. To by go trochę ubodło i miałby trudności w ćwiczeniach. Najlepszym sposobem byłoby pozbycie się zwłok bez wychodzenia z pokoju. Gdyby na przykład same sobie poszły…

Mroczne elfowi wpadł nagle do głowy szatański pomysł. Jego uczeń nie pochwalał obrzędów neoromantycznych, bo z jakichś nieznanych powodów bezczeszczenie ciał było dla niego największą zbrodnią, ale gdyby o niczym nie wiedział, to nie czułby żadnej urazy… Mana sięgnął do swojej torby i wyjął z niej herubinowy sztylet, mogący przeciąć każde tworzywo, ale posiadający jedną szczególną cechę: nie potrafił odbierać życia. Całe wyposażenie herubinowych rycerzy nie było skalane krwią żywych, lecz umarłych. Najwięksi nekromanci od czasów wielkiego, Północnego Królestwa posługiwali się właściwie takimi narzędziami. Panująca za oknem chłodna, mroczna noc ukazywała prawdziwe oblicze przeklętej broni…

… którą Inez najczęściej kroił chleb. Kiedy Mana zobaczył po raz pierwszy czym jego uczeń dzieli jedzenie, miał ochotę go udusić. Dopiero później przyszła chwila refleksji i czarnoksiężnik cieszył się, że chłopiec nie znał pierwotnego zadania sztyletu. Mógł go przecież wyrzucić!

Ale teraz nie było to ważne.

Mana wbił herubinowe ostrze w ranę pierwszego, niedoszłego zabójcy, powołując się na wszystkie przeklęte bóstwa i przysięgając, że działa w jak najbardziej niegodziwej intencji. Zajęło mu to dokładnie osiem minut. Z następnymi ciałami poszło już łatwiej. Nie czuł żadnego oporu przed tym, co robił. Owszem, wiedział, że neoromantycznej chorobie oparli się tylko najpotężniejsi nekromanci, lecz to wcale nie znaczyło, że Mana miał zamiar popaść w obłęd! To tylko trzy ludzki zwłoki, dziewiętnaste w jego życiu, a od ostatniego wskrzeszenia, minęły zgoła dwa lata! Na pewno zdążył uodpornić się na chorobę, która spaczała umysły.

Odsunął się od swoich ożywieńców, by zrobić im miejsce. Byli wręcz idealni! Gdyby nie te tępe spojrzenia i dziury w klatkach piersiowych, wyglądaliby jak normalni ludzie. Czarnoksiężnik z trudem oparł się pokusie, żeby nie sprawdzić, czy jego słudzy potrafią położyć stopy na własnych głowach. Zamiast tego wręczył im ich bronie, narzucił na głowy kaptury, a następnie wyciągnął rękę w stronę okna.

- Skaczcie i odejdźcie z miasta. - polecił. - Przybędziecie do mnie, gdy tylko będę was potrzebował.

Ożywieni bez słowa sprzeciwu zaczęli skakać na opustoszały trakt jeden po drugim. Mana był zadowolony. Bezbłędnie przywołał ich dusze i osadził na powrót w ciałach, w dodatku jego słudzy byli posłuszni. Zaczynał wierzyć, że nekromancja naprawdę nie jest taka zła. Praktykowanie jej od czasu do czasu, gdy Inez nie patrzył znacznie podniosłoby czarnoksięskie umiejętności drowa. Gdyby, co jakiś czas wychodził nocą na spacery, mógłby powiększyć swoją armię nieumarłych. Ciekawe ilu ludzi trzeba ożywić, żeby przywołać jakiegoś demonicznego sługę…

Potrząsnął raptownie głową, gdy dotarł do niego sens własnych rozmyślań. Bogowie, przecież nie mógł sobie pozwolić na wpadnięcie w nałóg! Na tym właśnie polegało "nekromancie spaczenie". Choroba o podłożu psychicznym, przez którą powoli popadało się w obłęd. Wiedział, że jemu nie może ona grozić. Nekromancja była zakazana, tak jak czarna magia i mimo, iż jego bracia obchodzili się z tym drugim, to przecież uzależnienie nigdy nie posiadło czarnoksiężnika. Jednak ostrożności nigdy za wiele…

Oparł się o framugę okna, obserwując pogrążone w ciszy miasteczko. Od czasu do czasu słyszał pogwizdywanie strażnika i stukot jego butów, gdy przechadzał się po kamiennym trakcie. Musiał podjąć trudną decyzję. Od kolejnego miasta dzieliło ich sześć dni drogi, a konie nie wytrzymałyby tyle bez odpowiedniej ilości wody i jedzenia. Co więc począć? Wymienić je na wielbłądy? I co później z nimi zrobią? Za pustynią czeka morze i wielka równina pokryta litą skałą. Mana podejrzewał, że będzie musiał iść przez góry, ale za żadną cenę nie chciał pozbyć się środka transportu. Nie widział lepszego wyjścia, jak wynajęcie lektyki i przyłączenia się do jakiejś karawany. Podróż byłaby dłuższa, ale pustynni ludzie potrafią wytrzymywać upał i brak wody bardziej niż wielbłądy. I mniej kosztują. Kupiłby w następnym forcie jakieś konie, a jeśli dopisze mu szczęście to znajdzie Czwarte Piekło.

- Mmm… Mistrzu? - rozległ się zaspany głos Inez.

Chłopiec cały czas siedział w fotelu, obejmując kurczowo płaszcz i przecierając oczy.

- Myślałem, że jeszcze sobie pośpisz. - powiedział cicho Mana.

- Miałem dziwny sen. - zmarszczył zabawnie brwi, próbując sobie coś przypomnieć. - Wydawało mi się, że ktoś skacze z naszego okna.

- Ja nie wychodziłem. - drow uśmiechnął się lekko. Nie miał pojęcia, że sen Inez jest taki ulotny.

- Wyruszamy?

- Tak. Na pustynię.

- Musimy?

- Czuję, że tam odnajdziemy Czwarte Piekło.

- Hmm… - zamyślił się chłopiec. Czarnoksiężnik na niego marszcząc brwi. - Więc ja chyba też to czuję.

- Tak?

- To nieprzyjemne. - wzdrygnął się.

Mroczny elf skinął głową. Nie wiedział, czemu zaniepokoiły go słowa albinosa. Skąd wiedział, jakie uczucie towarzyszyło zbliżaniu się do domu Amnodiela? Czyżby to było tak silne, że bez przeszkód pokonało barierę w umyśle Nanarejczyka, którą stanowiła amnezja?












 

Komentarze
Aquarius dnia padziernika 11 2011 13:34:02
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Kasai (Brak e-maila) 10:06 13-07-2007
Wielbię Cię Eo-sempai...
Mary Madness (Brak e-maila) 21:04 13-07-2007
Chętnie przeczytam kolejną część. Trochę literówek wyłapałam w tekście, ale właściwie się ich nie zauważa.
Pozdrawiam!
clea (Brak e-maila) 15:16 18-08-2007
Opowiadanie jest bardzo dobre. Według mnie najlepsze z tych, które czytałam Twojego autorstwa.
Mam nadzieję, że piszesz dalsze częścismiley
Eovin Nagisa (Brak e-maila) 20:37 18-08-2007
Oczywiście, że się pisze ^^ Powinnam skończyć ją już wkrótce... Tak mi się wydaje X3 Trudno jest napisać coś, co nie jest zbyt oklepane ^__-
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum