艢CIANA S艁AWY | Tutaj b臋d膮 umieszczane odnosniki do stron, na kt贸rych znalaz艂y si臋 recenzje wydanych przez nas ksi膮偶ek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez nasz膮 stron臋. W celu zobaczenia szczeg贸艂贸w nale偶y klikn膮膰 w dany banner


|
|
Witamy |
Strona ta po艣wi臋cona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazuj膮cemu relacje homoseksualne pomi臋dzy m臋偶czyznami. Je艣li jeste艣 zagorza艂ym przeciwnikiem lub w jaki艣 spos贸b nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opu艣膰 t臋 witryn臋 - reszt臋 naszych Go艣ci serdecznie zapraszamy
|
Dzieci boga granic 11 |
11.
Cisza przyt艂acza艂a. Zapad艂a nad miejscem zgromadze艅 ci臋偶ka, pe艂na niedowierzania. Plemiona koczownik贸w, dla kt贸rych 艣wiat zazwyczaj wygl膮da艂 jasno i prosto, zamar艂y w obliczu zdarzenia nie zgadzaj膮cego si臋 ani na jot臋 z ich 艣wiatopogl膮dem. Oto sta艂a przed nimi istota, kt贸rej nie mogli zidentyfikowa膰 ani umie艣ci膰 w znanym sobie porz膮dku. Nie umieli nada膰 jej nazwy, poza imieniem, kt贸re poda艂a sama. Nie umieli powiedzie膰, czym jest i sk膮d przyby艂a.
Kr贸l Shnai’ar, przybysz ze wschodu, po cz臋艣ci zdawa艂 si臋 nale偶e膰 do jakiego艣 gatunku pokrewnego ludziom i elfom – nawet orkom – po cz臋艣ci za艣 do obcego kompletnie jaszczurzego ludu. Jak uciele艣nienie dawnego mitu o dzieciach smoka i czarnoksi臋偶nika. Ani gad, ani nie-gad. Demon o g艂owie zwie艅czonej rogami, oczach l艣ni膮cych czerwieni膮. Obcy i przera偶aj膮cy.
U艣miecha艂 si臋, a jego u艣miech wywo艂ywa艂 dreszcze. Sta艂 ponad nimi, wysoki, olbrzymi, a gdy rozpostar艂 ramiona, p艂aszcz roz艂o偶y艂 si臋 za jego plecami niczym smocze skrzyd艂a.
Smok, symbol pot臋gi, w艂adzy, m膮dro艣ci – i niebezpiecze艅stwa.
Wielki W膮偶, w艂adca demon贸w, przeciwnik bog贸w, mia艂 form臋 czarnego, skrzydlatego gada o czerwonych oczach.
Ouvaros, tajemniczy b贸g m膮dro艣ci cz臋sto przyjmowa艂 form臋 smoka, za艣 na malowid艂ach w urha艅skiej 艣wi膮tyni wyobra偶ono go w postaci pot臋偶nego w臋偶a, swymi zwojami podpieraj膮cego Drzewo 艢wiata, 艂膮cz膮ce podziemia, ziemi臋 i niebiosa.
Aurien, b贸g s艂o艅ca i 艣wiat艂a, by艂 przez swoich wyznawc贸w wyobra偶any w postaci bia艂ego, 艣wietlistego smoka, w takiej formie, m贸wiono, wyruszy艂 pokona膰 Wielkiego W臋偶a.
Bogowie ch臋tnie przyjmowali smocz膮 form臋, podkre艣laj膮c tak swoj膮 wielko艣膰, jak i groz臋, kt贸r膮 budzili.
Kt贸ry b贸g przybra艂by form臋 p贸艂-ludzk膮, p贸艂-gadzi膮?
Ten sam, co zawsze: jeden albo 偶aden.
– Na imi臋 mi Rijesh. Jestem kr贸lem Shnai’ar i z moc膮 bog贸w wkr贸tce b臋d臋 i waszym w艂adc膮 – og艂osi艂 przybysz. – Nie jestem jednym z was, lecz to nie ma znaczenia w obliczu pot臋gi, jak膮 mog臋 wam wszystkim zaoferowa膰. Je艣li p贸jdziecie za mn膮, staniemy najwi臋ksz膮 si艂膮, jak膮 widzia艂 ten 艣wiat, gdy偶 wol膮 Niebios, wol膮 bog贸w, wol膮 najwy偶szej pot臋gi kieruj膮cej tym 艣wiatem jest, by taka si艂a zaistnia艂a!
Dopiero teraz szmer przeszed艂 po zebranych. Wzburzony: jak kto艣 tak obcy, nie nale偶膮cy do 偶adnego z plemion, ba, nie nale偶膮cy do 偶adnego ze znanych lud贸w, 艣mia艂 przychodzi膰 na zgromadzenie i w 艣wi臋tym miejscu, jakim by艂o Pole 艁ez bezczelnie oznajmia膰, 偶e obejmie w艂adz臋 nad stepami? Kobieta, kt贸ra przed chwil膮 t艂umaczy艂a, i偶 smokowcami rz膮dz膮 kap艂ani, teraz mamrota艂a co艣 o nie nadaj膮cych si臋 na wodz贸w s艂abeuszach.
Lecz Kekhart us艂ysza艂 i inne g艂osy, niepewny szept pe艂en l臋ku i niemal nabo偶nej czci. Sam czu艂 si臋 przyt艂oczony, jakby stan膮艂 nagle w obliczu wielkiej, boskiej nieomal, pot臋gi, kt贸rej mo偶na si臋 jedynie podda膰.
Czy偶 nie dostrzega艂 tej pot臋gi wcze艣niej, gdy spotka艂 Rijesha kr贸la Shnai’ar na szlaku pod Urhan? Czy偶 nie dostrzeg艂 jej w swej wizji, gdy 贸w m臋偶czyzna niewiadomego pochodzenia sta艂 przed nim, wielki i majestatyczny? O, pami臋ta艂 tamten majestat, czer艅 ubrania, ogrom skrzyde艂, krwawy blask oczu. Posta膰 stoj膮ca teraz na podwy偶szeniu wydawa艂a si臋 ograniczon膮 form tej prawdziwej widzianej pod wp艂ywem narkotycznego dymu.
Pami臋ta艂, jak w transie ogarn膮艂 go strach. Pami臋ta艂 w艂asny przera偶ony g艂os, wzywaj膮cy Sur臋. Wielki W膮偶 we w艂asnej osobie. W艂adca wszystkich demon贸w. Pot臋偶na, mroczna si艂a…
…wtedy tak my艣la艂, ale teraz? Czy偶 elfka ze 艢nie偶nych Kot贸w nie przepowiedzia艂a nadej艣cia wielkiego w艂adcy na wschodzie? Czy偶 nie s膮dzili, 偶e w艂adca na wschodzie b臋dzie dziedzicem Tindre? A jak偶e dziedzic Tindre, kt贸ra sama walczy艂a z demonami, mia艂by by膰 demonem?
– Dzieci stepu! – zawo艂a艂 Jyrgal. Podniesione g艂osy umilk艂y. – Nasz go艣膰 pragnie niemo偶liwego. – Na twarzy wodza-szamana malowa艂 si臋 drwi膮cy u艣miech, wykrzywiaj膮cy smocz膮 g艂ow臋 i nadaj膮cy jej sardoniczny wyraz. – Kaganem mo偶e zosta膰 ka偶dy, kogo zaakceptuj膮 plemiona, to prawda. A wiemy wszyscy, 偶e od dawna m贸wi si臋, i偶 kagan b臋dzie smokiem.
Przybysz ze Shnai’ar zwr贸ci艂 si臋 do niego. I on si臋 u艣miecha艂, zimno i nieszczerze. W膮skie usta rozci膮ga艂y si臋 dziwnie, napinanie mi臋艣niami zupe艂nie innymi, ni偶 u orka czy cz艂owieka.
– Jyrgalu Czarny Smoku z Szaryh Wilk贸w, dwa smoki s膮 dzi艣 na Polu 艁ez i 偶aden nie odpu艣ci. Wiedzia艂em o tobie gdy tu przybywa艂em. Przyby艂em rzuci膰 ci wyzwanie. Przekonamy si臋, kt贸ry z nas jest smokiem, kt贸rego zapowiedziano.
Spogl膮dali na siebie, obaj emanuj膮cy wielk膮 moc膮, dziki Jyrgal, uosabiaj膮cy pierwotn膮 si艂臋 ork贸w i Rijesh, przybysz z zewn膮trz, si艂a obca i nienazwana. Pierwotna, lecz w jakim艣 innym sensie.
Dwa smoki, kt贸re spotka艂y si臋 w samym sercu stepu i postanowi艂y, 偶e b臋d膮 walczy膰 o prawa do tej krainy.
– Przyjmuje twoje wyzwanie – odrzek艂 Jyrgal, nie przestaj膮c si臋 u艣miecha膰. Jego wargi rozchyli艂y si臋, prezentuj膮c nie tylko dolne k艂y, a ca艂y zestaw z臋b贸w. – A wi臋c sta艂o si臋! – krzykn膮艂. – Czy kto艣 jeszcze pragnie si臋gn膮膰 po tytu艂 kagana, po w艂adz臋 nad stepem? Kto si臋 odwa偶y stan膮膰 przeciw mnie?!
Z t艂umu odezwa艂o si臋 kilka g艂os贸w. Hurik m贸wi艂a prawd臋, przyszli tacy, kt贸rzy s膮dzili, 偶e s膮 w stanie wyzwa膰 Jyrgala, pokona膰 go i utrzyma膰 w艂adz臋. I o ile nie by艂o w膮tpliwo艣ci, 偶e przy odrobinie szcz臋艣cia kt贸ry艣 z nich naprawd臋 zdo艂a zwyci臋偶y膰, o tyle patrz膮c na wyzywaj膮cych Kekhart wiedzia艂 doskonale, 偶e nigdy nie zdobyliby poparcia. Desperaci pozbawieni charyzmy, si艂y i mocy, poparcia, nadambitni, 艣ni膮cy o czym艣, co znajdywa艂o si臋 poza ich zasi臋giem. Teraz wyst膮pili i stan臋li przed plemionami, jedyny raz zapewne w swoim 偶yciu. Paru wygl膮da艂o, jakby niewiele mieli do stracenia.
– Przynajmniej b臋d膮 o nich ich plemiona m贸wi膰 – skomentowa艂 to Gaspar. – Chwa艂臋 sobie zapewni膮, na chwil臋 cho膰. Lepsze to dla nich, ni偶 nic.
– A jakby kto z nas spr贸bowa艂? – spyta艂 go Arthan.
– A co, chcia艂by艣?
Mieszaniec przecz膮co pokr臋ci艂 g艂ow膮.
– Ja bym nie chcia艂. Ja tylko zastanawiam si臋, co by by艂o?
– Bogowie wiedz膮. My poza wszelkim porz膮dkiem stoimy. Albo by nas zabili, albo by pozwolili w艂ada膰. Ale dobrze, 偶e tobie si臋 do rz膮dzenia nie 艣pieszy. Za g艂upi jeste艣.
Podobne rozmowy toczy艂y si臋 wsz臋dzie wok贸艂, niekt贸rzy za艣, bardziej obrotni lub po prostu lubi膮cy hazard, zaczynali robi膰 zak艂ady. Lecz ma艂o kto chcia艂 obstawia膰 czy to wygran膮, czy przegran膮 przybysza ze Shnai’ar.
„Boj膮 si臋” – my艣la艂 Kekhart. „Boj膮 si臋, bo jakby mieli si臋 nie ba膰. Boj膮 si臋 tego, co b臋dzie, kiedy Rijesh wygra.”
Nie „je艣li” wygra, a „kiedy”.
***
M艂ody wojownik wywodzi艂 si臋 z p贸艂nocno-wschodnich kra艅c贸w stepu, z mro藕nej tajgi rozci膮gaj膮cej si臋 na p贸艂noc od Smoczych G贸r i Pustyni Popielnej, o czym 艣wiadczy艂a mocno cofni臋ta czaszka i bardzo masywne wa艂y nadczo艂owe. By艂 kr臋py, mia艂 kr贸tkie, przygi臋te nogi, nadaj膮ce jego chodowi zwierz臋cy charakter. M贸wiono, 偶e tacy jak on reprezentuj膮 najczystsz膮 orkow膮 krew, bez 偶adnych domieszek ludzkich czy elfich, do jakich mia艂oby doj艣膰 w pradawnych czasach, lub te偶 przeciwnie, 偶e ich przodkowie zmieszali si臋 z jakim艣 jeszcze, nieznanym z nazwy ludem.
Odziany w sp贸dniczk臋 z pozszywanych ze sob膮 kawa艂k贸w futer, nos i uszy przebija艂y mu wypolerowane kawa艂ki rogu, we w艂osy wpl贸t艂 ozdoby z ko艣ci, z艂ota i szklanych paciork贸w. Tatua偶e i skaryfikacje zdobi艂y szeroki tors, pomi臋dzy nimi za艣 pyszni艂a si臋 olbrzymia nied藕wiedzia paszcza, znak plemienia. Z drewnian膮 tarcz膮 obci膮gni臋t膮 sk贸r膮 w jednej d艂oni i pot臋偶nym toporzyskiem w drugiej wkracza艂 na plac boju w pe艂nym rynsztunku identyfikuj膮cym go jako wyj膮tkowego cz艂onka swego plemienia.
– Nied藕wiedzie nigdy nie poddadz膮 si臋 nikomu! – zakrzykn膮艂. – Jeste艣my najstarszym z plemion i nigdy nie byli艣my pod niczyim w艂adaniem!
– Tylko sprzymierzyli si臋 z Lanfeiem, psim synem – mrukn膮艂 nad uchem Kekharta Gaspar. – I zostali razem z nim pobici. Chcieliby nad Szarymi Wilkami panowa膰, niedoczekanie ich…
Przybysz z tajgi m贸wi艂 dalej – a raczej rycza艂, gdy偶 j臋zyk w kt贸rym m贸wiono w jego rejonach podobny by艂 zwierz臋cemu. On wida膰 nauczy艂 si臋 j臋zyka u偶ywanego przez wi臋kszo艣膰 mieszka艅c贸w stepu, lecz niedostosowane narz膮dy mowy zniekszta艂ca艂y s艂owa.
– Wyzywam Jyrgala Czarnego Smoka, tego, kt贸ry 艣mie siebie nazywa膰 kaganem. Wyzywam Rijesha ze Shnai’ar, pomiot Ni偶szego 艢wiata!
Kr贸l Shnai’ar obserwuj膮cy scen臋 z tronu, jaki przynie艣li mu jego gadzi poddani u艣miechn膮艂 si臋 tylko. Podpiera艂 podbr贸dek na d艂oni i nie wygl膮da艂 na kogo艣 zdolnego walczy膰 z kimkolwiek. Nawet broni nie nosi艂, a jego czarna szata wydawa艂a si臋 by膰 wyj膮tkowo niewygodna.
Jyrgal wyst膮pi艂 na 艣rodek placu, na rozsuni臋tych nogach stan膮艂 naprzeciw wyzywaj膮cego. W przeciwie艅stwie do niego by艂 spokojny, nie m贸wi艂 wiele, nie krzycza艂, nie pr臋偶y艂 mi臋艣ni – nie musia艂, bo ka偶dy ruch m贸wi艂 „sp贸jrzcie na mnie”. Podobnie jak wojownik z plemienia Nied藕wiedzi mia艂 na sobie tylko przepask臋 na biodrach, sk贸ra l艣ni艂a mu od t艂uszczu – ka偶dy tatua偶 zdawa艂 si臋 by膰 dzi臋ki temu wyra藕niejszy, barwniejszy. Zbli偶aj膮c si臋, potrz膮sn膮艂 grzyw膮 sfilcowanych w艂os贸w. W d艂oni trzyma艂 kind偶a艂.
– Przyjmuj臋 wyzwanie – rzek艂 spokojnie. – Niech duchy zdecyduj膮, kto z nas bardziej jest godzien w艂adzy.
Pot臋偶ny wojownik skoczy艂 z rykiem, zamachuj膮c si臋 toporem. Nie czeka艂 nawet, zaszar偶owa艂, pr贸buj膮c obali膰 przeciwnika.
Jyrgal uchyli艂 si臋 zwinnie i szybko, wykorzystuj膮c przewag臋 p艂yn膮c膮 tak z drobniejszej budowy, jak i z braku taktyki przybysza z tajgi. Uchylaj膮c si臋 kucn膮艂 – i gdy Nied藕wied藕 mija艂 go, ugodzi艂 kind偶a艂em w samo krocze.
Wojownik zwali艂 si臋 na ziemi臋, wrzeszcz膮c z b贸lu, upu艣ci艂 miecz i tarcz臋.
Jyrgal wyprostowa艂 si臋 spokojnie.
– Plemi臋 Nied藕wiedzia zachowa艂o jednego wojownika teraz, ale straci艂o wielu w przysz艂o艣ci – oznajmi艂.
Widzowie za艣miali si臋 gromko na te s艂owa, b臋d膮ce 艣wiadectwem bezwzgl臋dno艣ci chana Szarych Wilk贸w, gotowego 偶artowa膰 z tak okrutnego okaleczenia wroga.
– Kt贸偶 nast臋pny?! – spyta艂 Jyrgal, patrz膮c po uczestnikach zjazdu. Cz艂onkowie plemienia Nied藕wiedzia wynosili swego wij膮cego si臋 z b贸lu reprezentanta. – Nie otrzyma艂em nawet satysfakcjonuj膮cej walki, c贸偶 dopiero m贸wi膰 o mym przeciwniku – tu sk艂oni艂 si臋 w stron臋 kr贸la Shnai’ar.
Rijesh odpowiedzia艂 na to tylko swoim dziwnym u艣miechem.
„Na bog贸w, kim on jest?” – pomy艣la艂 Kekhart. Nie m贸g艂 opanowa膰 odruchu spogl膮dania raz po raz w stron臋 niezwyk艂ego przybysza..
Poczu艂 jak kto艣 k艂adzie mu d艂o艅 na ramieniu, nachyla si臋, przysuwa usta do ucha, prawie dotykaj膮c wargami blizny po odci臋tym p艂atku.
– Tym, kt贸rego 艣cigasz od lat, m贸j Kekharcie.
– Ty mi w my艣lach czytasz?
Takhir za艣mia艂 si臋.
– Mo偶e, mo偶e… kt贸偶 wie, jakich nowych umiej臋tno艣ci nabiera si臋 przebywaj膮c tylko w jego obecno艣ci…
– To jego karty by艂y, prawda? I on ze mn膮 w wizji m贸wi艂…
– On – potwierdzi艂 szaman.
– Z nim rozmawia艂e艣 teraz?
– Nie, m贸j Kekharcie. Za wysokie progi… Ale widzisz – wyci膮gn膮艂 d艂o艅 i wskaza艂 jednego z jaszczurzych kap艂an贸w siedz膮cych przy swoim w艂adcy. – To jego prawa r臋ka, lai Rachan Te Kah. Oczy i uszy Rijesha. On bardzo, bardzo by艂 zainteresowany tym, co mu mia艂em do powiedzenia… I niew膮tpliwie doni贸s艂 nieco swemu panu… mo偶e…
– Kim on jest w艂a艣ciwie?
– Nie to si臋 liczy, kim jest, a to kim si臋 stanie.
– Zagadkami m贸wisz – stwierdzi艂 Gaspar, przys艂uchuj膮cy si臋 rozmowie. – Zagadki dobre w opowie艣ciach, nie w 偶yciu.
– Zapytaj smokowc贸w, Gasparze Regeszu – odpar艂 alvablodet. – Powiedz膮 ci, 偶e wszyscy jeste艣my w opowie艣ci i 偶e wa偶ne jest to, kto kim si臋 w tej opowie艣ci stanie.
Cz艂owiek u艣miechn膮艂 si臋.
– Jedno jest pewne, Takhir: dobrzem zrobi艂 tu jad膮c. To wszystko b臋dzie opowie艣ci膮, jakkolwiek si臋 nie sko艅czy. A ja to na w艂asne oczy ogl膮dam… spisz臋 to kiedy, wszystko, co u widz臋, dla potomnych.
– Dobry wyb贸r – pochwali艂 go Takhir. – Masz racj臋, Gasparze, masz racj臋, widz膮c to. To co si臋 dzieje i co b臋dzie si臋 dzia艂o potrzebuje kronikarza.
Kolejny rzucaj膮cy wyzwanie wkroczy艂 na plac boju. Pochodzi艂 z takhirowego plemienia, Zrodzonych z B艂yskawicy. Ten lud jako jeden z pierwszych zosta艂 podbity przez Szare Wilki, wojownik za艣 wyzywaj膮cy Jyrgala nie pragn膮艂 w艂adzy, a zemsty. Potomek Jaguna wybi艂 jego rodzin臋, 偶on臋 jego brata zabra艂 i uczyni艂 w艂asn膮. Ostatni z rodu, wyrostek, kt贸ry ledwo co sta艂 si臋 m臋偶czyzn膮, mia艂 obowi膮zek zemsty.
Szepty i rozmowy obieg艂y widz贸w. Zemsta Zrodzonych z B艂yskawicy bywa艂a straszna. Nie darmo m贸wiono o nich, 偶e s膮 plemieniem czarownik贸w i wyznawc贸w demon贸w, Takhir jako Czarny Szaman zdawa艂 si臋 nie stanowi膰 wielkiego wyj膮tku. Je艣li kt贸ry艣 z tego plemienia rzuca艂 otwarte wyzwanie, miast m艣ci膰 si臋 za pomoc膮 czarnej magii, musia艂 niewielkie mie膰 mo偶liwo艣ci i poparcie w艣r贸d swoich – lub te偶 wcze艣niej rzuci膰 kl膮tw臋 na przeciwnika.
Kt贸偶 jednak odwa偶a si臋 rzuci膰 kl膮tw臋 na Czarnego Szamana? Szamani tocz膮 swe walki z dala od oczu zwyk艂ych 艣miertelnik贸w.
M艂odzik nosi艂 ze sob膮 bli藕niacze ostrza, z r臋koje艣ci kt贸rych zwiesza艂y si臋 amulety. Magiczne wzory, maj膮ce da膰 mu si艂臋 wi艂y si臋 na obna偶onych ramionach. Poza nimi jednak wygl膮da艂 jak to, czym by艂: obdartus bez rodu i wsparcia. Mo偶e walk臋 z Jyrgalem wybra艂 jako ostatni akt desperacji?
Nie rzuci艂 si臋 na przeciwnika od razu, okr膮偶aj膮c go poma艂u, obserwuj膮c jego ruchu. Gdy jednak zaatakowa艂, okaza艂o si臋, 偶e mniej mia艂 szans ni偶 poprzedni przeciwnik chana Szarych Wilk贸w. Jyrgal powali艂 go dwoma szybkimi ciosami. Ch艂opak pad艂 na ziemi臋, patrz膮c w g贸r臋, w kind偶a艂 godz膮cy w jego stron臋.
– Zako艅cz to ¬– powiedzia艂 silnym g艂osem.
I Jyrgal zako艅czy艂. Ostrze wbi艂o si臋 w gard艂o, bryzn臋艂a krew. M艂odzik zacharcza艂 i znieruchomia艂.
– Nie zostawia si臋 przy 偶yciu tych, kt贸rzy 偶yj膮 tylko dla zemsty – oznajmi艂 kandydat na kagana.
Kekhart za swoimi plecami us艂ysza艂 zduszony pomruk. Arthan. Czemu偶 go to nie zdziwi艂o?
Ale na kim i czemu mia艂 si臋 p贸艂-cz艂owiek m艣ci膰?
– Kto nast臋pny?! Czy nie ma w艣r贸d was, dzieci stepu, wojownika, z kt贸rym m贸g艂bym si臋 mierzy膰 jak z r贸wnym?
Nie by艂o. Kolejni wyzywaj膮cy padali niczym muchy, jednemu tylko uda艂o si臋 zarysowa膰 na ciele Jyrgala kilka krwawych linii, kt贸re znikn臋艂y szybko: znak, 偶e Czarny Smok u偶ywa艂 magii.
– Duchy nie s膮 艂askawe. Zabi艂em dzi艣 trzech wojownik贸w, dw贸ch okaleczy艂em i nie czuj臋 nawet zm臋czenia! Zbli偶a si臋 zmierzch i czuj臋 znudzenie. Mo偶e ciebie sta膰 na wi臋cej? – skierowa艂 wzrok w stron臋 kr贸la Shnai’ar. – Poka偶 mi, co potrafisz!
Zapalono ogniska i pochodnie, by w zapadaj膮cym zmroku wci膮偶 wida膰 by艂o plac i walk臋 – ostatni膮 tego dnia, t臋, na kt贸r膮 wszyscy z niepokojem czekali. I o ile wcze艣niej nie wahano si臋 komentowa膰, o tyle teraz ma艂o kto sk艂onny by艂 do rozm贸w. W艣r贸d uczestnik贸w zjazdu zapanowa艂a ci臋偶ka cisza.
Przybysz ze wschodu wsta艂, spokojnym ruchem rozpi膮艂 p艂aszcz.
– Obiecuj臋 ci臋 nie zawie艣膰, Jyrgalu, Czarny Smoku, chanie Szarych Wilk贸w.
Odda艂 p艂aszcz w r臋ce smokowca, kt贸ry sk艂oni艂 si臋 g艂臋boko. Drugi wr臋czy艂 mu miecz, prosty, smuk艂y i obosieczny, ze z艂ocon膮 r臋koje艣ci膮 i kr贸tkim jelcem, kab艂膮kiem 艂膮cz膮cym si臋 z g艂owni膮. Pi臋kna bro艅, wyr贸b rzemie艣lnika z dalekich stron, mo偶e smokowca ze Shani’ar, a mo偶e cz艂owieka zza Smoczych G贸r, kogo艣 z 偶贸艂tosk贸rego ludu, rodak贸w legendarnego Lanfeia?
Uzbrojony w ten miecz, wci膮偶 odziany w wi臋kszo艣膰 czarnej szaty, Rijesh zszed艂 z podwy偶szenia, na kt贸rym sta艂 tron. Teraz, gdy kroczy艂 zamaszy艣cie, zdecydowanie, mo偶na by艂o zauwa偶y膰, 偶e jego odzienie nie jest jednolit膮 szat膮, lecz koszul膮 i bardzo szerokimi spodniami, nie kr臋puj膮cymi wbrew pozorom ruch贸w. Pod nimi nosi艂 wysokie, mi臋kkie buty z d艂ugimi, zawini臋tymi ku g贸rze noskami, czarne, w delikatne z艂ote wzory.
Jyrgal czeka艂. Gdy przeciwnik zbli偶y艂 si臋, uczyni艂 co艣, czego nie robi艂 w obecno艣ci poprzednich wyzywaj膮cych: pok艂oni艂 si臋 g艂臋boko, zak艂adaj膮c na siebie r臋ce, tak, jak uczyni艂 to przed Hurik, na oczach Kekharta.
Rijesh powt贸rzy艂 ruch z gracj膮, jakby by艂 dla艅 naturalny.
– To b臋dzie interesuj膮ca walka – rzek艂.
– B臋dzie – zgodzi艂 si臋 z nim Jyrgal.
Pocz臋li kr膮偶y膰 wok贸艂 siebie – d艂ugo i wolno. Obserwuj膮c ich, Kekhart zdawa艂 sobie spraw臋, jak bardzo wyr贸wnane maj膮 szanse i 偶e obaj doskonale wiedz膮 o tym, 偶e wiedzieli zapewne i przed walk膮, mo偶e zbierali dane o sobie, nawet i przez lata?
Miecze w ich d艂oniach l艣ni艂y w blasku ognisk i pochodni. L艣ni艂y te偶 ich oczy – bladym b艂臋kitem, cieniem tego, co Kekhart widzia艂 czasem dooko艂a Takhira. Jyrgal by艂 pot臋偶nim szamanem, a Rijesh…? Mia艂 moc, najwi臋ksz膮 moc, jak膮 Takhir widzia艂 w 偶yciu, je艣li rzeczywi艣cie…
Kekhart poczu艂 d艂o艅 zn贸w zaciskaj膮c膮 mu si臋 na ramieniu, kurczowo, niecierpliwie. Cia艂o szamana napiera艂o na jego plecy, jak w najbardziej osobistych momentach, gor膮ce, twarde i ci臋偶kie. Zapach potu, zmieszany z zapachem dymu dra偶ni艂 nos. Ciemno艣膰, blisko艣膰 cia艂, rytm oddech贸w… Kroki dw贸ch par st贸p na ubitym placu: jak rytm, jak b臋bny, jak bicie serca. Jedno zbiorowe, podniecone bicie serca mieszka艅c贸w stepu 艣wiadomych, 偶e oto odmieniaj膮 si臋 losy 艣wiata.
Jyrgal zatoczy艂 ko艂o mieczem, opieraj膮c si臋 na jednej stopie, drug膮 wysun膮艂 w prz贸d, wypychaj膮c ci臋zar cia艂a - i broni – ku przeciwnikowi. Ostrze ze 艣wistem przeci臋艂o powietrze.
Rijesh zas艂oni艂 si臋 ramieniem. Dziwny gest – lecz przemy艣lany, kind偶a艂 bowiem wpl膮ta艂 si臋 w szeroki, jedwabny r臋kaw. Machni臋cie d艂oni膮 – miecz wytr膮cony z jyrgalowej r臋ki.
Kr贸l Shnai’ar za艣mia艂 si臋.
– Nie zawied藕 mnie – rzek艂, odsuwaj膮c si臋, by chan Szarych Wilk贸w m贸g艂 podnie艣膰 kind偶a艂.
– Czy smok mo偶e zawie艣膰 smoka?
– Nie, nie mo偶e.
Tym razem to Rijesh zaatakowa艂 pierwszy. Ostrze zgrzytn臋艂o o ostrze, posypa艂y si臋 skry. Zamarli obaj na moment, patrz膮c sobie w l艣ni膮ce b艂臋kitem oczy, miecze napiera艂y na siebie, zgrzytaj膮c przera藕liwie. Odskoczyli w jednym momencie, ryj膮c pi臋tami ziemi臋.
Gdzie艣 w t艂umie rozleg艂o si臋 przejmuj膮ce wycie, g艂os nie nale偶膮cy ani do zwierz臋cia, ani do rozumnej istoty.
– Duchy – szepn膮艂 Takhir. Jego wargi dotyka艂y kekhartowego ucha, pokryty zarostem policzek ociera艂 si臋 o szyj臋, wolna d艂o艅 oplot艂a pas i spocz臋艂a na brzuchu. Oddycha艂 ci臋偶ko, a cia艂o mia艂 rozpalone jak od gor膮czki. – Demony kr膮偶膮… Czekaj膮… chc膮 wiedzie膰…
– Czego… pragn膮…?
– Nie wiem, m贸j Kekharcie… nie wiem…
Szybki ruch mieczy, kolejne uderzenia ostrza o ostrze. Sko艅czyli kr膮偶y膰, sko艅czy艂y si臋 wywa偶one ruchy, sko艅czy艂 si臋 taniec, rozpocz臋艂a si臋 prawdziwa walka, szybka, bezpardonowa, lecz toczona w milczeniu, niezwyk艂e na stepie. Kolejne ci臋cia – kreski czerwieni na torsie Jyrgala, czarny jedwab rijeshowej szaty poci臋ty w pasy.
Ostrze przechodz膮ce tu偶 ko艂o policzka okolonego 艂uska, przechylona g艂owa – zgrzytni臋cie na rogu.
Cios wymierzony w brzuch, unik, miecz tn膮cy powietrze.
Miecze spotka艂y si臋 kolejny raz, skrzy偶owa艂y, zazgrzyta艂y, zaiskrzy艂y. Zn贸w przeciwnicy naparli na siebie, pr贸buj膮c zepchn膮膰 si臋 nawzajem lub rozbroi膰.
Co艣 trzasn臋艂o sucho, brzd臋kn臋艂o. Pi臋kny, prosty miecz Rijesha z艂ama艂 si臋 tu偶 nad zastaw膮, ostrze upad艂o na ziemie, pozostawiaj膮c w d艂oni kr贸la Shnai’ar bezu偶yteczny kikut.
Rijesh spojrza艂 na艅 kr贸tko, Jyrgal za艣 przygotowa艂 si臋 do ciosu.
I zn贸w zamach r臋k膮. Cho膰 poci臋ty, r臋kaw wida膰 wci膮偶 spe艂nia艂 swe zadanie. Szarpni臋cie, i obaj nie mieli ju偶 broni. Przez chwil臋 stali naprzeciw siebie, oceniaj膮c, jaki b臋dzie kolejny ruch.
I skoczyli – w tym samym momencie. Na ubitej ziemi zmienili si臋 w k艂膮b cz艂onk贸w, niewyra藕ny w mroku. Je艣li kto艣 wiedzia艂, co si臋 tam naprawd臋 dzia艂o, to tylko bogowie.
Kekhart wyt臋偶a艂 jednak wzrok, staraj膮c si臋 dostrzec, kto ma przewag臋. Nie widzia艂 nic. Czu艂 za to palce, usta na uchu, szybki oddech, dreszcz na karku, gor膮co i ekscytacj臋. Nie rozumia艂 takhirowej reakcji, nie musia艂 jednak rozumie膰, by czu膰 jej skutki rozchodz膮ce si臋 po ciele jak zimno i gor膮co na przemian.
Na placu boju kot艂owanina zamar艂a. Czarna, smuk艂a sylwetka pochyla艂a si臋 nad przeciwnikiem, d艂ugie rozplecione w艂osy os艂ania艂y beznosy profil.
W blasku ogni zal艣ni艂y pazury unoszonej w g贸r臋 d艂oni. Zal艣ni艂y i spad艂y, wbijaj膮c si臋 w twarz Jyrgala, kt贸ry wyda艂 z siebie kr贸tki krzyk.
Rijesh wsta艂, pochylaj膮c si臋 nad znieruchomia艂ym przeciwnikiem. Teraz b艂臋kitne 艣wiat艂o w jego oczach wida膰 by艂o wyra藕niej.
Cisza sta艂a si臋 jeszcze g艂臋bsza. Zimna, ci臋偶ka, martwa. Wszyscy patrzyli w cia艂o chana Szarych Wilk贸w, przera偶eni.
I cia艂o drgn臋艂o. Jyrgal podni贸s艂 si臋, przyciskaj膮c d艂o艅 do twarzy. Spomi臋dzy palc贸w ciek艂a mu krew.
Ukl臋kn膮艂, po艂o偶y艂 obie d艂onie na ziemi臋. Krew skapywa艂a na piasek.
– Mehe ghan – odezwa艂 si臋. – M贸j panie. Czeka艂em na ciebie. Dokona艂o si臋. At’Ka.
Potem wsta艂 chwiej膮c si臋. Krew pokrywa艂a mu twarz jak maska, trudno orzec, jak powa偶nie okaleczy艂 go przeciwnik.
– Bogowie zadecydowali! – krzykn膮艂. – Oto kagan na stepie!
– Kagan na stepie! – odpowiedzia艂 kto艣 w t艂umie.
– Kagan na stepie! – zawo艂a艂 Takhir, prostuj膮c si臋 i cofaj膮c d艂onie i usta.
I wkr贸tce krzyczeli ju偶 wszyscy i krzycza艂 Takhir, nie czuj膮c ju偶 nic innego, poza eufori膮 nios膮c膮 go poprzez t艂um, w kt贸rym nagle przesta艂o mie膰 znaczenie, kto do jakiego nale偶y plemienia, a kto nie nale偶y nigdzie.
Noc wype艂ni艂a si臋 krzykiem, potem zabrzmia艂y b臋bny, flety i inne instrumenty, zabrzmia艂 艣piew. Pop艂yn臋艂o wino, kumys i inne napoje i Pole 艁ez sta艂o si臋 Polem Rado艣ci – Polem Zwyci臋stwa. Teraz nie liczy艂o si臋, kto zosta艂 obwo艂any kaganem i jakie b臋d膮 tego skutki, o tym b臋dzie si臋 my艣la艂o, gdy 艣wi臋to minie. Na razie wszelkie r贸偶nice przesta艂y istnie膰, za艣 uczestnicy zjazdu pozwolili odej艣膰 napi臋ciu, kt贸re towarzyszy艂o im przez ca艂y dzie艅.
Kekhart pami臋ta艂, 偶e kto艣 wcisn膮艂 mu w d艂o艅 kubek. 呕e widzia艂 w t艂umie – a mo偶e mu si臋 wyda艂o? – Hurik, wyci膮gaj膮c膮 n贸偶 by obci膮膰 warkocze i cisn膮膰 je w ogie艅 przed jednym z o艂tarzy.
Pami臋ta艂 Takhira, zn贸w przywieraj膮cego do niego ca艂ym cia艂em, niemniej gor膮cym ni偶 w takcie walki, niemniej twardym i gotowym. Pami臋ta艂 偶ar tego cia艂a i ch艂贸d trawy, gdzie艣 na stoku kurhanu. 艢wi臋te miejsce, 艣wi臋ta noc, poza granicami, poza normalnym porz膮dkiem rzeczywisto艣ci, kt贸ry run膮艂 nieodwo艂alnie w tej samej chwili, w kt贸rej Rijesh w triumfie uni贸s艂 ku Niebiosom zakrwawione szpony.
– Dokona艂o si臋! – krzycza艂 wtedy. – Tak, jak jest pisane! At’Ka!
***
Ockn膮艂 si臋 le偶膮c w wilgotnej trawie. Niebo ponad wie艅cz膮cym kurhan kamieniem szarza艂o poma艂u, ogniska dogasa艂y. W powietrzu unosi艂a si臋 wo艅 popio艂u, spalonego mi臋sa, alkoholu i cia艂.
Takhir sta艂 na zboczu, czarny na tle wszechobecnej szaro艣ci, wysoki, nagi i wspania艂y. Obejrza艂 si臋, s艂ysz膮c szelest za swoimi plecami.
– Chod藕 – poleci艂.
Kekhart wsta艂, si臋gn膮艂 po ubranie. Zak艂ada艂 je w milczeniu, patrz膮c, jak nad wschodnim horyzontem poma艂u pojawiaj膮 si臋 pasma r贸偶u i z艂ota. Takhir te偶 nie 艣pieszy艂 si臋 szczeg贸lnie, wci膮gaj膮c na siebie spodnie i d艂ug膮 tunik臋, zawi膮zuj膮c pas.
Gdy ruszyli, pierwsze promienie s艂o艅ca pad艂y ju偶 na pomnik. Sura sk艂ada艂a poca艂unek na grobowcu swej siostry.
Niezbyt oddalili si臋 od 艣wi臋tego miejsca. Szaman pr臋dko skr臋ci艂 ku wielkiemu namiotowi, przed kt贸rym zatkni臋to wielkie czarne chor膮gwie z wizerunkiem z艂otego smoka. Dw贸ch smokowc贸w odzianych w 艂uskowe zbroje i ci臋偶kie, zakrywaj膮ce twarze he艂my sta艂o przy wej艣ciu, sztywno niczym pos膮gi. Zbli偶ywszy si臋, Takhir przystan膮艂 i sk艂oni艂 si臋 przed nimi.
– Pragn臋 widzie膰 lai Rachana Te Kaha. Zna mnie. Zw臋 si臋 Takhir. Powiedzcie mu, 偶e oczekuj臋.
Jeden ze stra偶nik贸w zwr贸ci艂 si臋 do swojego towarzysza, wypowiedzia艂 kilka s艂贸w przypominaj膮cych raczej sykni臋cia i parskni臋cia, ni偶 mow臋, potem za艣 znikn膮艂 wewn膮trz namiotu. Wr贸ci艂 po chwili w towarzystwie jednego z kap艂an贸w. Kekhart nie by艂 w stanie oceni膰, czy tego samego, kt贸rego wskaza艂 mu szaman uprzedniego dnia: wszystkie gady zdawa艂y si臋 wygl膮da膰 tak samo.
Kap艂an pok艂oni艂 si臋, wsun膮wszy d艂onie w obszerne r臋kawy szaty.
– Ghan – odezwa艂 si臋. – Witaj. Czego pragniesz?
– Przyprowadzi艂em go. Tak, jak ci obieca艂em.
Kekhart zadr偶a艂 mimowolnie, gdy pomara艅czowe oczy jaszczura przesun臋艂y si臋 po jego twarzy i sylwetce.
– Chod藕cie wi臋c.
– Kekharcie – ponagli艂 Takhir, k艂ad膮c swojemu towarzyszowi r臋k臋 na ramieniu. – Chod藕. Nie masz si臋 czego l臋ka膰.
W 艣rodku ogie艅 p艂on膮艂 w kilku zawieszonych u sufitu lampach z a偶urowego metalu. Misterne wzory rzucane na 艣ciany i sufit ko艂ysa艂y si臋, ilekro膰 poruszy艂a si臋 kt贸ra艣 z lamp. Namiot podpiera艂y s艂upy z rze藕bionego drewna, jego 艣ciany wykonano z grubej, malowanej sk贸ry, pod艂og臋 wy艂o偶ono sk贸r膮 i kobiercami, wn臋trze podzielono na kilka pomieszcze艅 parawanami z drewna i tkanin. Kekahrtowi wyda艂o si臋, 偶e nagle znalaz艂 si臋 w jakim艣 pa艂acu. Cho膰 jurty i namioty najpot臋偶niejszych wodz贸w dor贸wnywa艂y temu wielko艣ci膮, 偶aden nie by艂 tak ozdobny, tak czysty. I 偶aden nie pachnia艂 tak dziwnie: ostro, jak powietrze tu偶 po burzy.
Kilku smokowc贸w odsun臋艂o parawany i zas艂ony i obaj orkowie stan臋li przed znajduj膮cym si臋 w samym sercu namiotu tronem. Czarne drewno inkrustowane macic膮 per艂ow膮 i z艂ocistym metalem, por臋cze wyrze藕bione na kszta艂t smoczych g艂贸w, skrzyd艂a gad贸w roz艂o偶one niczym wachlarz tworzy艂y oparcie.
Kr贸l Shnai’ar, od wczorajszego wieczora kagan Wielkiego Stepu, siedzia艂 na nim, pochylony lekko, z zamkni臋tymi oczyma. W zako艅czonych szponami d艂oniach trzyma艂 kawa艂ek cienkiej bia艂ej tkaniny, przyciskaj膮c j膮 do twarzy. Gdy go艣cie zbli偶yli si臋, wyprostowa艂 si臋 gwa艂townie, odsuwaj膮c chusteczk臋. Na materiale widnia艂y 艣lady krwi, odrobina krwi p艂yn臋艂a z nozdrzy.
Zapach powietrza po burzy nasila艂 si臋, im bardziej Kekhart zbli偶a艂 si臋 do w艂adcy ze wschodu. Nasila艂o si臋 te偶 poczucie l臋ku, zw艂aszcza gdy czerwone oczy, pocz膮tkowo przymglone, oprzytomnia艂y i spojrza艂y prosto w jego twarz, zmuszaj膮c do zatrzymania si臋.
Wi臋c si臋 zatrzyma艂. Stan膮艂, jakby wzrok kagana zmienia艂 go w kamie艅.
Smokowiec, kt贸ry ich wprowadzi艂, Rachan Te Kah, je艣li ufa膰 takhirowej zdolno艣ci do rozr贸偶niania ich, sta艂 przy swoim w艂adcy, szepc膮c mu co艣 do ucha. Rijesh s艂ucha艂, kiwa艂 g艂ow膮, nie spuszczaj膮c wzroku ze swoich go艣ci. Potem odezwa艂 si臋:
– Spotkali艣my si臋.
Czarny Szaman, bardziej 艣mia艂y w tej niecodziennej sytuacji, sk艂oni艂 si臋.
– Tak. Spotkali艣my si臋 na drodze przed Urhan.
– Gdy wraca艂em z mojej podr贸偶y na zach贸d… Ale twego towarzysza, Ty, Kt贸rego S艂uchaj膮 Duchy widzia艂em raz jeszcze. Pami臋tasz mnie, orku?
Czy Kekhartowi zdawa艂o si臋, czy dos艂ysza艂 艣miech w s艂owach kagana.
– Tak – odezwa艂 si臋, walcz膮c ze strachem.
– Podejd藕cie – Rijesh wyci膮gn膮艂 r臋k臋 i przywo艂a艂 obu jej ruchem.
– Kaganie – odezwa艂 si臋 Takhir – musisz wiedzie膰, 偶e m贸j towarzysz ma status wygna艅ca bez honoru. Jest poza porz膮dkiem rzeczy.
W czerwonych oczach zal艣ni艂o zainteresowanie.
– Jak i ja, szamanie. Podejd藕cie. C贸偶 uczyni艂 tw贸j towarzysz, 偶e pozbawiono go jego miejsca w plemieniu? C贸偶 uczyni艂e艣?
Kekhartowi s艂owa uwi臋z艂y w gardle. Nie, nie s艂owa nawet, bo nie zna艂, ci膮gle nie zna艂 dobrych s艂贸w, a nawet gdyby, jak mia艂by powiedzie膰 samemu kaganowi, czemu…
Ocali艂 go Takhir.
– To co uczyni艂 nie jest wielk膮 zbrodni膮, lecz do艣膰 zaburza porz膮dek rzeczy.
– I stawia na granicy, jak ciebie… Czy偶 nie na granicy si臋 spotkali艣my, najpierw ziem, potem jaw i snu? Te Kah, s艂yszysz to? Czy偶by艣my mieli…?
– Mo偶e, mehe ghan – rzek艂 smokowiec, k艂aniaj膮c si臋.
– Czeg贸偶 wi臋c chc膮 ode mnie ci, kt贸rzy 偶yj膮 na granicy?
Takhir szturchn膮艂 Kekharta 艂okciem. Ten prze艂kn膮艂 艣lin臋. Wiedzia艂, po co tu przyjecha艂, wiedzia艂 a偶 nazbyt dobrze.
– Kaganie, przed laty mi gw贸藕d藕 z niebia艅skiego sklepienia powierzono. Gwiazda si臋 od nieba oderwa艂a, spad艂a. Powiedzia艂a elfia szamanka w贸wczas, 偶e miecz z niej b臋dzie, dla w艂adcy lub dla bohatera… Ja nic o bohaterze nie wiem, ale ty w艂adc膮 jeste艣, a miecz tw贸j z艂ama艂 si臋 wczoraj.
Pokryte 艂usk膮 艂uki brwiowe Rijesha unios艂y si臋.
– Gw贸藕d藕 z niebia艅skiego sklepienia… 偶elazo meteorytowe… Symboliczne… W艂adca i bohater…
– Znak, mehe ghan. Idziesz w艂a艣ciw膮 drog膮.
– Przyjm臋 od ciebie dar, Kekharcie, pierwszy dar w pierwszym dniu mego panowania. Nie przypadkiem spotkali艣my si臋 dwa razy. Doskonale. A inni, kt贸rzy tobie towarzysz膮? Te Kah m贸wi, 偶e s膮 inni.
– Wygna艅cy jak ja, kaganie. Bez plemienia. Zabi膰 nas to 偶adna zbrodnia. Nikt nas nie obroni, nie pom艣ci. Zwi膮za膰 si臋 z nami – ha艅ba.
W膮skie wargi dziwnej istoty raz jeszcze rozci膮gn臋艂y si臋 w u艣miech.
– Doskonale. Dzi艣, przy wszystkich, przyniesiesz mi gwiazd臋, kt贸ra spad艂a. Ofiarujesz mi j膮 na oczach plemion. Porz膮dki si臋 zmieniaj膮, a ja zw艂aszcza potrzebuj臋 takich jak wy, takich, kt贸rzy nie nale偶膮. Wiesz czemu?
– Ty sam, kaganie, nie nale偶ysz nigdzie. Wi臋c do tego samego boga nale偶ymy.
– Boga? – Rijesh wygl膮da艂 na zaskoczonego. – Boga powiadasz? Dobrze. Niech wi臋c b臋dzie i b贸g.
C.D.N.
|
|
Komentarze |
dnia stycznia 25 2012 22:26:55
Kyu To ja zaczn臋 od liter贸wek, kt贸re zauwa偶臋 
"Kr贸l Shnair17;ar, przybysz ze wschodu, po cz臋艣ci zdawa艂 si臋 nale偶e膰 do jakiego艣 gatunku pokrewnego ludziom i elfom r11; nawet orkom r11; po cz臋艣ci za艣 do obcego kompletnie jaszczurzego ludu." - pod koniec jakby jednego przecinka zabrak艂o ;3
"Je艣li p贸jdziecie za mn膮, staniemy najwi臋ksz膮 si艂膮, jak膮 widzia艂 ten 艣wiat, gdy偶 wol膮 Niebios, wol膮 bog贸w, wol膮 najwy偶szej pot臋gi kieruj膮cej tym 艣wiatem jest, by taka si艂a zaistnia艂a!" - staniemy SI臉 najwi臋ksz膮 si艂膮 
"Posta膰 stoj膮ca teraz na podwy偶szeniu wydawa艂a si臋 ograniczon膮 form tej prawdziwej widzianej pod wp艂ywem narkotycznego dymu." - form膮 
"Wiedzia艂em o tobie gdy tu przybywa艂em." - przecinek przed "gdy" 
"Przyjmuje twoje wyzwanie" - Przyjmuj臋 
"Nie to si臋 liczy, kim jest, a to kim si臋 stanie." - przecinek przed "kim" 
"Nie rzuci艂 si臋 na przeciwnika od razu, okr膮偶aj膮c go poma艂u, obserwuj膮c jego ruchu." - ruchy ;3
"Obserwuj膮c ich, Kekhart zdawa艂 sobie spraw臋, jak bardzo wyr贸wnane maj膮 szanse i 偶e obaj doskonale wiedz膮 o tym, 偶e wiedzieli zapewne i przed walk膮, mo偶e zbierali dane o sobie, nawet i przez lata?" - a to zdanie jest... bardzo z艂o偶one i skomplikowane 
"Ostrze przechodz膮ce tu偶 ko艂o policzka okolonego 艂uska, przechylona g艂owa r11; zgrzytni臋cie na rogu." - 艂usk膮 ;3
"Co艣 trzasn臋艂o sucho, brzd臋kn臋艂o. Pi臋kny, prosty miecz Rijesha z艂ama艂 si臋 tu偶 nad zastaw膮, ostrze upad艂o na ziemie, pozostawiaj膮c w d艂oni kr贸la Shnair17;ar bezu偶yteczny kikut." - ziemi臋 
Liter贸wek tyle A o samym opowiadaniu... Genialne po prostu! I tego naprawd臋 si臋 nie da inaczej okre艣li膰 Sceny walk znakomite, udziela艂a mi si臋 niemal ekscytacja wszystkich tych, kt贸rzy je widzieli :3 Zwyci臋stwo Rijesha nie by艂o zaskoczeniem, ale bardzo chcia艂am przeczyta膰, jak zwyci臋偶a I z艂amanie miecza, by nowy zosta艂 wykuty z 偶elaza meteorytowego - bardzo, bardzo mi si臋 to podoba i nie mog臋 si臋 doczeka膰, 偶eby sprawdzi膰, co b臋dzie si臋 dzia艂o dalej :3
艢wi臋to z okazji wybrania kagana - bardzo dobrze oddane Prawie s艂ycha膰 by艂o muzyk臋, ta艅ce i 艣piewy I ciesz臋 si臋, 偶e ekscytacja i rado艣膰 tej nocy porwa艂y te偶 ze sob膮 Takhira i Kekharta Ju偶 samo "m贸j Kekharcie" brzmi tak ciep艂o ;3 Ta para jest naprawd臋 bardzo dobrze dobrana, podoba mi si臋 spos贸b, w jaki opisujesz ich relacje - taki naturalny, niewymuszony, kiedy ma si臋 wra偶enie, 偶e wszystko po prostu jest na swoim miejscu 
I c贸偶 si臋 powtarza膰, ale trzeba - czekam z niecierpliwo艣ci膮 na kolejny rozdzia艂  |
dnia stycznia 27 2012 20:46:47
Hmmm... chyba polubi臋 tego kagana 
Ciekawie si臋 rozkr臋ca.Ciekawi mnie strasznie ten bohater... zwykle kojarzy si臋 to z "tym dobrym". Ach gmatwasz, gmatwasz. Nawet spekulowa膰 nie umiem co b臋dzie dalej.
No nic, czekam niecierpliwie na nast臋pny rozdzia艂!! |
dnia stycznia 28 2012 14:11:56
Ojeeej, Lionko, wiesz jak si臋 ciesz臋, 偶e kto艣 w ko艅cu zauwa偶y艂 to, jak si臋 Takhir zwraca do Kekharta? Jako艣 dot膮d albo to umyka艂o, albo 偶aden z komentuj膮cych nie uzna艂 za stosowne do tego nawi膮za膰, A to jeden z tych drobiazg贸w, kt贸re buduj膮 ich relacj臋. I masz racj臋, dobrali si臋 jako para, ostatecznie lepiej im to wysz艂o, ni偶 planowa艂am na pocz膮tku I strasznie si臋 ciesz臋, 偶e podobaj膮 ci si臋 opisy walk, bo to znaczy, 偶e sa lepsze, ni偶 mnie si臋 wydaje (cho膰 pisa艂o si臋 je bardzo przyjemnie)
Floo, ciesz臋 si臋, 偶e jestem nieprzewidywalna XD Przynajmniej w oczach innych. Rijesh jest wa偶ny, a czy jest dobry - c贸偶, to pozostawiam indywidualnej ocenie  |
dnia stycznia 29 2012 21:54:20
Zauwa偶a艂am to te偶 wcze艣niej, ale teraz wysz艂o tak 艂adnie, ciep艂o i czule Zastanawiam si臋, czy Takhir wie, 偶e jest zakochany i tak to w艂a艣nie we w艂asnym zakresie nazywa Bo nie jest chyba pogubiony tak, jak Kekhart  |
dnia stycznia 30 2012 07:45:11
Takhir wie swoje i pr臋dzej czy p贸藕niej to powie Zauwa偶y艂am, 偶e ostatnio zacz臋艂am si臋 wr臋cz ba膰 opisywa膰 czu艂e sceny, na szcz臋艣cie moje postaci jak zwykle robi膮 mi na z艂o艣膰, wi臋c czu艂o艣膰 jeszcze b臋dzie. 呕aden zwi膮zek nie poci膮gnie tyle czasu na relacji czysto "kumpelskiej". |
dnia marca 01 2012 22:50:55
Ten rozdzia艂 mnie poch艂on膮艂 jak jeszcze 偶aden - chocia偶 dotychczasowe wci膮ga艂y od razu, mocno, i czyta艂o si臋 je 艣wietnie. Ale ten rozdzia艂 by艂 wyj膮tkowy.
Po cz臋艣ci to na pewno przez sceny walki - bo s膮 plastyczne, a przy tym nie opisujesz ich szczeg贸艂owo jak w jakim艣 "podr臋czniku ma艂ego wojownika"; opisujesz je raczej z punktu widzenia tych, kt贸rzy si臋 wszystkiemu przygl膮daj膮. Czu膰 emocje, zapach krwi i potu, szcz臋k broni, uderzenia w cia艂o, czu膰 napi臋cie, poni偶enie i zwyci臋stwo. Te sceny 艣wietnie pobudzaj膮 wyobra藕ni臋. A walka Rijesha z Jyrgalem by艂a pod tym wzgl臋dem majstersztykiem.
Co do samego Jyrgala: wzbudzi艂 we mnie szacunek swoj膮 postaw膮 po przegranej. Jaki jest prywatnie, taki jest, ale Hurik mia艂a racj臋, gdy m贸wi艂a o nim jako w艂adcy. Jyrgal potrafi przegra膰 - i w ten spos贸b wygra膰; potrafi te偶 dojrze膰 i uzna膰 silniejszego od siebie. Tu偶 po swojej przegranej zyska艂 moj膮 sympati臋, a nie s膮dzi艂am, 偶e mu si臋 to uda.
Reakcja Takhira na walk臋 tych dw贸ch jeszcze bardziej podkre艣li艂a napi臋cie, jakie panowa艂o w艣r贸d wszystkich obserwuj膮cych. Nie m贸wi膮c ju偶 o tym, 偶e ogromnie jestem ciekawa, jakie nadzieje z Rijeshem wi膮偶e Takhir - a poza tym widok tak poruszonego Czarnego Szamana to zupe艂na nowo艣膰! Ka偶dy gest Takhira podczas ogl膮dania walki by艂 nasycony jak膮艣 specyficzn膮 erotyk膮. Nawet sam na sam z Kekhartem nigdy nie by艂 tak poruszony i... rozemocjonowany.
Blisko艣膰 Takhira i Kekharta po zwyci臋stwie te偶 uderza: w tym momencie widz臋 w tym co najmniej tyle triumfuj膮cego uczczenia nowego kagana, co prywatnej nami臋tno艣ci.
Rijesh uwodzi, zdecydowanie, stanowczo i niesamowicie uwodzi! Uwi贸d艂 mnie ju偶 w贸wczas, gdy przygl膮da艂 si臋 walkom Jyrgala z innymi przeciwnikami, gdy u艣miecha艂 si臋 po swojemu i gdy z takim spokojem wstawa艂. Walczy艂 pi臋knie. A rz膮dy rozpocz膮艂 fascynuj膮co.
Po cz臋艣ci wi臋c to w艂a艣nie przez Rijesha rozdzia艂 by艂 tak niesamowity. Nowy kagan na stepie zapowiada nadej艣cie nowej ery; nie wiem, czy wi臋cej w niej grozy, czy wspania艂o艣ci, ale na pewno ogrom niezwyk艂o艣ci. I tym bardziej mam apetyt na dalsz膮 cz臋艣膰 "Je艅c贸w", po powrocie i nadgonieniu "Dzieci" siadam do dalszych dziej贸w Rijesha.
W zasadzie widz臋 nie tyle Rijesha jako jednego z tych, kt贸rzy nale偶膮 do Boga Granic, ile jako samego Boga Granic. Granic, kt贸re zamierza rozci膮gn膮膰 jak najdalej.
Pi臋kna by艂a scena przyj臋cia Kekharta i Takhira u nowego kagana. Z Rijesha jest zdecydowanie intryguj膮cy polityk, kt贸ry ma ju偶 dawno przemy艣lan膮 w艂asn膮 lini臋 post臋powania; a do tego jak nagle zaczyna odwraca膰 dotychczasowy porz膮dek 艣wiata!: ci, kt贸rzy s膮 z granic, z marginesu, stan膮 si臋 tymi z centrum; ci, kt贸rzy s膮 poha艅bieni i odrzuceni, zostan膮 przyj臋ci i wywy偶szeni. Mam w pami臋ci Arthana za jaki艣 czas...
W moim odczuciu - i pewnie nie tylko moim, ale i wszystkich zgromadzonych Polu Zwyci臋stwa - to by艂 prze艂omowy rozdzia艂. To, co si臋 wydarzy w nast臋pnym, wywo艂uje i dreszcz zaciekawienia, i pewnej obawy. No i nie daje mi spokoju ani Takhir, ani zainteresowanie, jakie znalaz艂 w oczach Rijesha Kekhart. Rijesh musi wiedzie膰 o przysz艂o艣ci wiele interesuj膮cych rzeczy... |
dnia marca 02 2012 07:45:22
Rijesh nie zna przysz艂o艣ci: on j膮 tworzy A interpretacja jego jako boga - metaforycznego czy nie - made my day. Co prawda jak na razie we wszystkich tekstach Rijesh sk艂ada si臋 z niesamowito艣ci i niedopowiedze艅, ale pod pewnymi kontami ta interpretacja jest bardzo, bardzo trafna I jeszcze raz si臋 ciesz臋, 偶e zrobi艂 wra偶enie: by艂 na to obliczony i ka偶da kolejna osoba, kt贸ra to z艂apie potwierdza, 偶e mi si臋 uda艂o  |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, 縠by m骳 dodawa komentarze.
|
Oceny |
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym U縴tkownikiem? Kilknij TUTAJ 縠by si zarejestrowa.
Zapomniane has硂? Wy渓emy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze sta艂e, cykliczne projekty

|
Tu jeste艣my | Bannery do miejsc, w kt贸rych mo偶na nas te偶 znale藕膰

|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|