The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 08:46:57   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Dzieci boga granic 6
6.


Bogowie nie zwykli dawać Kekhartowi ani chwili wytchnienia – uświadamiał sobie to coraz dobitniej. Minął rok, potem minęła jesień i zima, spokojne czasy pracy dla miasta i szkolenia pół-ludzkiego chłopca. Gwóźdź ze sklepienia Niebios, zawinięty w resztki starych juków, leżał zapomniany na dnie skrzyń w kolejnych kwaterach, jakie wygnany wojownik zajmował. Nie zjawił się nikt, kto by się o niego upomniał i nigdzie nie było słychać plotek o żadnym wielkim władcy, panującym na wschodzie. Ludy stepu walczyły między sobą, w zachodnich królestwach intrygowano z uporem. Urhan rozbudowywało się niezmorzenie, nie przeszkadzał mu w tym brud, który Kekhart musiał co dnia wyganiać z ulic. Skażenie właściwe metropoliom każdego dnia na powrót wypełzało z mroku, nic sobie nie robiąc z boskich praw.
Nic dziwnego, skoro nie byle jacy bogowie wzięli Urhan pod opiekę: Akrias i Sura, para tak pełna sprzeczności, jak to tylko możliwe. On opiekujący się wszystkim, co poza, wszystkim, co nigdzie nie należało: jakiż bóg byłby lepszym patronem dla miasta położonego między dzikim stepem, a cywilizowanymi królestwami zachodu? Urhan założyli niewolnicy, do Urhan ciągnęli wyrzutkowie tacy, jak Kekhart, w nim szukali swojego miejsca, nowego życia, nowych zasad. Akrias dawał im nadzieję, obiecywał poprowadzić pod opiekę Sury.
Bogini życia i światłości, w Dalle czczona jako najważniejszy, najbardziej twórczy pierwiastek jedynego, najwyższego boga, obiecywała wybawienie i ukojenie, obiecywała radość, miłość i pomyślność. Piękna, łagodna Sura, do której modlono się tu kiedyś o wolność, bo przecież sama cierpiała niegdyś w niewoli, uprowadzona przez władcę demonów, Wielkiego Węża. Niektórzy twierdzili, że oswobodził ją jej brat, słoneczny bóg Aurien, lecz urhańczycy woleli mit o oswobodzeniu Sury przez Akriasa: ta para bogów symbolizowała dla nich odrzucenie kajdan i przekroczenie granic niewoli.
Kekhart zapoznał się z tym mitem słuchając kapłana bogini, opiekuna Arthana. Starzec śmiał się, że strażnik pojętniejszym jest słuchaczem, niż chłopiec – Kekhart zaś wiele razy słuchał legend w swoim plemieniu i z ust Takhira, toteż wiele miał do nich cierpliwości. Czasem zmuszał do niej i pół-człowieka i w końcu chłopak przywyknął. Nie był zresztą głupi, choć porywczy i niepowstrzymany w walce: uczył się pilnie i wiele zauważał, ale najbardziej lubił naukę władania mieczem. Natura uczyniła go wysokim i dała dużo siły, wybierał więc ciężką broń, najlepiej trzymaną w dwóch dłoniach: takiej trudno używać na koniu, ale Urhan nie opierało swej siły na konnicy tak bardzo, jak koczownicy, dwuręczne miecze zaś okazywały się mordercze w rękach pieszych wojowników. Dziwnie się go uczyło, lecz i sam Kekhart zmienił swój tryb życia, sposób walki: wiele rzeczy, które wśród plemienia wydawały mu się oczywiste.
Gdyby zaczął zastanawiać się nad sobą, pojąłby, że nie jest już tym samym młodzieńcem, który świętując swoją inicjację pierwszy raz uciekł ze społeczeństwa. Nauczył się żyć w Urhan, w jego społeczeństwie, chodź nieustannie balansując na granicy: czuł bowiem, że nie przynależy tutaj, że to jeszcze nie koniec czekającej go drogi.
Nie rozważał jednak swojego przeznaczenia i emocji spychanych w głąb umysłu i możliwe, że żyłby tak jeszcze długo, gdyby nie spotkanie, którego się nie spodziewał, a do którego doszło w jednej z karczm.
Strażnicy zwykli spotykać się czasem w wolnych chwilach i Kekhart nie stronił od tych spotkań, choć unikał niektórych ich aspektów. Tego dnia Urhan przygotowywało się do święta wiosennej równonocy, szczególne celebrowanego przez wyznawców Sury. W karczmie nie było wielu klientów, jeśli nie liczyć grupy strażników, w tym Kekharta i Larhy, pijących i przekomarzających się.
Kobieta, której stabilne życie służyło, ostrożnie flirtowała z jednym z kompanów. Jej niechęć i opinia zawziętej i krwiożerczej niewiele w tych umizgach pomagały, ale póki co żadna ze stron nie uciekła. Druga z kobiet w przeważająco męskiej grupie namówiła pozostałych na rzucanie nożami do tarczy i im więcej upływało czasu i alkoholu, tym więcej ostrzy omijało centrum i tym więcej miotano przekleństw i żartobliwych obelg. Bawiono się dobrze, strażnicy postanowili wykorzystać czas przed świętem: następnego wieczora rozprężenie obyczajów zmusi ich do wzmożonej aktywności.
Kekhart znów spudłował, co skwitował siarczystym bluzgiem. Nie był pijany, choć w głowie szumiało mu przyjemnie. Służąca zebrała pusty dzban, postawiła na stole nowy i oddaliła się w kierunku baru. Sięgając po nowy kubek wina Kekhart dostrzegł otwierające się drzwi i wchodzącego do karczmy wędrowca.
Mężczyzna opierał się na kosturze ozdobionym kośćmi grzechocącymi przy każdym kroku, podobnie jak amulety, którymi naszyta wręcz była jego długa szata, ściągnięta w pasie tak, że podkreślała tylko smukłą, wysoką jak na orka postać. Rude włosy posplatane były w warkoczyki, ruda broda okalała ciemnoszary, wyjątkowo spiczasty podbródek.
Przybysz usiadł na jednym ze stołków tuż przy barze, miękkim ruchem dłoni wskazał pożądany trunek i z sakwy przewieszonej przez ramię wyciągnął fajkę o długim cybuchu. Zapalił ją od świecy i zaciągnął się głęboko. I dopiero w tym momencie obrócił twarz w stronę Kekharta nie spuszczającego zeń wzroku.
Uśmiechnął się. Rozpoznał go.
Kekhart chciał uciec. Jak najdalej z tej karczmy, z tego miasta, z samej ziemi, po której stąpały stopy szamana. Nie uczynił tego tylko dlatego, że miał świadomość, jak wielka hańba się z tym wiązała: większa niż niewypełniony ślub poniesienia honorowej śmierci, większa niż splamienie krwi. Ale jedyna osoba, która była świadkiem wszystkich popełnionych przez Kekharta zbrodni siedziała teraz spokojnie naprzeciw niego, wydmuchując z ust kółka dymu.
Koczownicy ze stepu na lęk reagują tak, jak większość żywych istot: walką lub ucieczką, skłaniają się jednak ku temu pierwszemu. I Kekhartowi nie pozostało nic innego, jak tylko konfrontacja. Wstał i z pełną świadomością wzroku kompanów skoncentrowanego na plecach ruszył w stronę przybysza.
Szaman zmierzył go wzrokiem, od stóp do głów. Uśmiechnął się po raz drugi – jak mężczyzna na widok pięknej kobiety.
Kekharta tylko to rozjuszyło. Przypadł do niego i chwycił go za ubranie, ściągając z krzesła.
– Nie radzę – powiedział Takhir. – Wiesz jaka jest kara za naruszenie mojej nietykalności.
Strażnik nie puścił.
– Jak śmiesz…
– Śmiem co? Kekharcie z Urhan, radzę ci mnie puścić, patrzą na nas, doprawdy… Widzę, że zaszedłeś dość wysoko, nie chcesz tego chyba tracić? No?
Kekhart poluzował uchwyt. Takhir kiwnął głową, wyślizgnął się z uścisku.
– No i tak jest lepiej, nie uważasz? Ale jeśli chcesz coś ze mną przedyskutować, czy nie lepiej uczynić tego w spokoju, przy stoliku i winie? Twoi kompani chyba wybaczą ci, że chcesz zamienić kilka słów z dawno niewidzianym znajomym? Wybaczą? – skierował te słowa do strażników obserwujących scenę z wyraźnym zainteresowaniem.
– Ano wybaczą – przytomnie odezwała się za wszystkich Larha. – Nie wlepiajcie ślepiów, sprawy z dawnych lat, nie nasza sprawa!
– Trzeba było od tego zacząć – powiedział Takhir, gdy siedzieli już przy odrębnym stoliku, a przed nimi znalazło się najlepsze wino dostępne w karczmie, o wiele za drogie jak na kekhartowe możliwości. – Kekharcie z Urhan, nie masz za grosz rozsądku, tak rzucać się na wędrowców.
– Po coś ty tu przyjechał? – spytał strażnik, nie patrząc w twarz szamana.
– Nie dla ciebie. Niestety. Gdybym wiedział, że tu jesteś… Ale cóż, nie przyszło mi do głowy spytać duchów o miejsce twego pobytu… Choć pytałem ich o to, czy żyjesz. I nie zdziwiła mnie odpowiedź.
– Czemu?
– Bo za dużo życia w tobie i za kręta przed tobą droga, Kekharcie. Przeznaczenie się o ciebie upomina, świat przygotował dla ciebie inny los, niż śmierć na lodowych pustkowiach i niż praca strażnika miejskiego w Urhan, choć przyznaję, chwalebne zajęcie i wielki awans dla wygnańca.
– Teraz znowu to wszystko stracę – mruknął Kekhart niechętnie.
– Czemuż to?
– Bo ty tu jesteś.
Takhir uniósł wysoko wąskie brwi, dotknął piersi czubkami palców.
– Ja, Kekharcie? Ja? Czyżbyś mnie oskarżał? O co?
– O mój dyshonor, o moje wygnanie!
– Czyż cię nie ostrzegałem? Czyż nie uprzedzałem cię o konsekwencjach, jakie poniesiesz? Czy to ja doniosłem o wszystkim Nagim Czaszkom? Na Niebiosa! Przez te lata stałem się powodem twoich nieszczęść! Trudna rzecz. Wola bogów. Wybacz. Odejdę.
Kekhart opuścił głowę, w dłoniach obracał kubek.
– Nie idź.
– Teraz przeczysz sam sobie. Cieleśnie dojrzałeś, ale wielu rzeczy się ciągle nie nauczyłeś, jak widzę. Zdecyduj, czego chcesz ode mnie, bo doprawdy, mogę się zająć wieloma rzeczami, niekoniecznie tobą.
– Ale zechciałeś ze mną porozmawiać.
– A czemuż by nie? – Wzruszył ramionami i znów pociągnął z fajki. – Ucieszyłem się, że cię widzę. Ale nie będę ci się narzucał, nie będę cię do niczego nakłaniał, ściągał na złą drogę. Jestem czym jestem i nie wolno mi o tym zapominać. Jeśli ktoś chce towarzyszyć mi w tej drodze, lepiej, by robił to z własnej woli. A mało kto chce.
Przez jego twarz przeszedł cień – smutek? Wydobył z rysów twarzy Czarnego Szamana zmiany zaszłe przez ostatnie lata: cienie, które zarysowały się od oczyma, zmarszczki na czole i wokół ust. Takhir postarzał się, pięć lat temu mógł mieć nie więcej lat, niż Kekhart obecnie: teraz wkroczył w okres, gdy wiek coraz wyraźniej odcina się na twarzy.
Zmarszczki i broda, której nie nosił wcześniej uczyniły jego rysy bardziej męskimi, ale kobieca miękkość pozostała w jego sposobie bycia i głosie. Nadal wydawał się istotą z innego świata, istotą spoza – niegdyś spoza obozowiska, teraz spoza Urhan.
– Gdzie się zatrzymałeś?
– Oferujesz mi gościnę?
– Pokój mam, niedaleko świątyni Sury. Jeden z kapłanów wychowuje chłopca, którego uczę. On poręczył za mnie, nie płacę wiele. Niewiele miejsca, niewiele wygód. Ale nie jest to złe.
– A kapłanowi co powiesz?
– Prawdę. Że coś jestem winien szamanowi, którego znieważono z mojej winy.
Takhir uśmiechnął się po raz kolejny i tym razem Kekhart nie miał już ochoty zabić go za ten uśmiech, choć dwuznaczność w nim zawarta ciążyła jak głaz.
– Więc nie odrzucę twego zaproszenia, Kekharcie z Urhan. W końcu nie raz byłeś gościem w mojej jurcie, mogę i ja gościć w twoim domu.
***
Tej nocy rozmawiali długo, opowiadając, co spotkało ich przez ostatnie lata i Kekhart przypomniał sobie, jak brakowało mu tego, zwłaszcza w długie noce spędzone wśród Śnieżnych Kotów.
– Dotarłem daleko, daleko na wschód – mówił Takhir. – Po tym, jak odszedłeś na północ, nie miałem ochoty wracać na moje zimowisko, prawie rok podróżowałem po miejscach, których nie widziałem wcześniej. Widziałem Shnai’ar, niezwykłe miejsce, zaiste, a smokowcy to niezwykły lud, odmienny od wszystkich, które dotąd poznałem. Mają wielką moc i cenią tych, którzy mocą się posługują, cenią wiedzę, bo postrzegają ją jako jedną z dróg do… – zawahał się, szukając zrozumiałych dla Kekharta słów. – Do krainy przodków, do pomyślności po śmierci. Choć nie wierzą w bogów i przodków, a w wielką siłę, kierującą światem. At’Ka, tak ją zwą. Mówią, że ta siła kształtuje losy ludów i jednostek i że wkrótce nadejdzie ktoś, kto jest wyrazicielem jej woli, a wtedy świat zmieni się…
Kekhart kiwnął głową. Widział raz smokowca, zresztą ponoć kapłana. Wiedział, że gadzi lud podróżuje po całym świecie szukając mądrości, tak, jak czynią to Czarni Szamani, w tym Takhir. Słyszał pogłoski, że w stepie nie brak ludzi i orków, którym bliższa dziwna religia jaszczurów niż wierzenia przodków. Ale o osobie, która miałaby wyrażać wolę rządzącej światem siły nie słyszał dotąd.
– Kto miałby to być?
– Nie wiem – przyznał Takhir, przeciągając się tak, że wszystkie mięśnie na jego ciele napięły się efektownie. – Władca lub mędrzec, wielki chan i wielki szaman, mówiąc naszymi słowami.
– Władca na wschodzie…
Szaman zamrugał powiekami i usiadł, zainteresowany.
– O czym mówisz, mój Kekharcie z Urhan?
Maghiya, szamanka elfów mówiła o tym… Że władca na wschodzie nadejdzie i że nadejdzie bohater, że boginie ich, Trójca, tak na nie mówią, ustaliły to. W nocy gwiazda spadła z nieba, gwóźdź sklepienia. Maghiya mówiła, że ma z tego być wykonany miecz, albo dla jednego albo dla drugiego. To znaczy, albo dla bohatera, albo dla władcy, ale dla którego to ona nie wiedziała.
Takhir siedział ze skrzyżowanymi nogami, zamknął oczy i zaczął nieświadomie kołysać się w tył i w przód. Podczas krótkiego wspólnego życia Kekhart nauczył się, że przyjmuje tę pozę wpadając w trans, ale i zamyślając się. I że w żadnym wypadku nie należy mu wówczas przeszkadzać. Nie przeszkadzał więc, patrząc tylko na twarz i ciało nie widziane od lat i odkrywając w nich kolejne szczegóły: zmarszczki w kącikach oczu, które umknęły jego uwadze w karczmie, nowe blizny, świadczące o tym, że szaman odbył kilka walk, być może z innymi szamanami, być może z duchami, a może o własne życie.
– Mój Kekharcie z Urhan, tylko mnie nie rozpraszaj – rzekł alvablodet z wyrzutem. – Próbuję poskładać to wszystko w całość, czyżbyś był tak płytki, że interesuje cię w tym wszystkim tylko moja cielesność?
Kekhart prychnął.
– Otóż to właśnie – kiwnął głową Czarny Szaman. – Jesteś ciekaw, przyznaj. Smokowcy mówią o nadejściu wybranej osoby, elfia maghiya o władcy i bohaterze, a duchy – że odegrasz ważną rolę w tym, co nadejdzie. Wyższe siły mają sporo do powiedzenia na ten temat, niezależnie od tego, jakiego imienia używają, gdy mówią.
– A ja zostałem tutaj... mówili mi o bogu granic, to jego miasto, to sądziłem...
– Granice, mój Kekharcie – powiedział Takhir wyciągając dłoń i dotykając nią policzka strażnika – to coś, co się przekracza. Ty robisz to bezwiednie. Myślę, że bóg tego miasta zdążył to zauważyć. Jeśli chcesz szukać tego, o czym mówią bogowie i duchy, myślę, że powinieneś zwrócić uwagę na to, co samo znajduje się na granicy. Ale – dodał, przesuwając palec na usta i uniemożliwiając Kekhartowi powiedzenie czegokolwiek – to gdzie będziesz tego szukał, to już twoje zadanie. Doprawy, nie jestem twoim przewodnikiem ani niczym takim.
– No to kim ty jesteś?
– Nie wiem. Ty mi powiedz.
Kekhart potrząsnął głową. Chciałby powiedzieć, ale nie umiał. Żadne słowa, historie, zwyczaje które znał, nie opisywały tego, co działo się między nimi. Pozostało mu milczeć i zająć się rzeczami, do których słowa nie są potrzebne.
***
Kekhart pamiętał równonoc jako prawdziwy karnawał. Czas w mitach powiązany z oswobodzeniem Sury, dla miasta był okazją do świętowania własnej wolności. Wino i inne napitki lały się strumieniami, na ulicach tańczono, w wydzielonych miejscach dochodziło do rytualnych walk, zwyczaju odziedziczonego po koczowniczych przodkach. Niektóre grupy wybierały te dni na inicjacje dla swoich członków, krew więc lała się nie tylko podczas walk i nie tylko podczas walk ginęły rozumne istoty: niektórzy nie obeznani z technikami przodków przeprowadzali ich rytuały w niebezpieczny sposób.
Parę razy Kekhart musiał porzucić świętowanie dla obowiązków, rozdzielając przypadkowe bójki lub uspokajając zanadto pijanych. Takhir ruszył własną droga, asystując w inicjacji jakiegoś chłopaka i unikając miejskich kapłanów, odcinających się od stepowych zwyczajów, nieufnych wobec Czarnych Szamanów. Larha przełamała ostatecznie swój lęk i większość święta spędziła z owym strażnikiem, do którego umizgała się w karczmie. Arthan też znalazł okazję do nawiązania z bliższych kontaktów z kobietą: nie dość bliskich, jak zawstydzony wyznał Kekhartowi nazajutrz.
– Ja żem za dużo wypił.
Strażnik przypomniał sobie, jak za dużo wypił w inne święto, ale wtedy świadomy był, że nie podoła dziewczynie, którą mu swatano. Nie chciał – Arthan przeciwnie.
Poklepał chłopaka po ramieniu.
– No to następnym razem ci się uda. Ty jej kup coś ładnego i postaraj się bardziej.
– Ona śliczna jest – rozmarzył się mieszaniec – Taka malutka, nie jak one wszystkie...
Dziwaczne upodobanie do drobnych i szczupłych dziewcząt, które rozwinęło się w Arthanie w ciągu ostatniego roku musiało wynikać z ludzkich genów. Kekhart sam kompletnie nie zainteresowany kobietami, wiedział, jakie uważane są za piękności: podobne do Hurik czy Diyar, mocno zbudowane, o szerokich biodrach dobrych do rodzenia, o pełnych piersiach, masywne kobiety orków i stepowych ludzi. Filigranowa dziewczyna, w której zadurzyło się młody pół-człowiek musiała bardziej przypominać kobietę z zachodu lub elfkę. Większość mężczyzn na stepach bałoby się, że taką zmiażdży albo rozerwie.
– No to powodzenia, jak ci się tak podoba dziewka. Larhy spytaj, jakbyś ty czego nie wiedział.
– Ja żem pytał – westchnął chłopak ciężko. – Ona mówi, coby tego nie robić, czego kobieta nie chce. I ja żem zrobił nie to, co ona chciała. Ja żem nic nie zrobił.
– Larha mówi – pocieszył go Kekhart – żeby dziewczyny nie porywać, kiedy ona nie chce. Ty spytaj, czy cię zechce znowu. Co ci szkodzi.
– A ty byś ze mną do niej nie poszedł, spytać ją? – spytał pół-człowiek z nadzieją.
– Na kobietach ty się sam musisz wyznać. A ja wyjeżdżam.
Chłopak otworzył szeroko oczy, zmarszczył twarz, mięsnie zadrgały mu od nadchodzącej wściekłości.
– Ty co?!
– Wyjeżdżam. Z szamanem, o którym tobie mówiłem.
Arthan wyrażał swoje niezadowolenie w sposób, jakiego należałoby się po nim spodziewać: gniewem. Trudno winić chłopaka, któremu właśnie powiedziano, że nauczyciel – przyjaciel właściwie – opuszcza go by udać się w podróż w towarzystwie dzikiego szamana.
– Ty żeś mówił, że ty dla miasta dobrze chcesz. I co? Gdzie ty idziesz?
– Przecież wrócę. I tak długo tu siedziałem.
Chłopak kopnął najbliższy kamień. Nie obracał agresji przeciw Kekhartowi, ale strażnik wiedział jedno: kiedy tylko skończą rozmowę, znów pójdzie szukać bójki i znów wróci poharatany. Przynajmniej na jedno zdała się półtoraroczna nauka: Arthan jak dotąd nie zabił już nikogo i starał się unikać walk, w których ktoś mógłby zabić jego. Jasne, to nie mogło trwać wiecznie, ale odrobina ostrożności przyda się pół-człowiekowi w przeżyciu tam, gdzie nie widzą go oczy Oyguana.
– Długo – mruknął chłopak. – Ale po co?
– Bo nie tu jest moje miejsce, choć ja bym bardzo chciał, żeby tu było. Ale nie da rady.
Jak mu wytłumaczyć wołające głosy. Odezwały się w jego głowie po przybyciu Takhira. Obudziły tęsknotę za bezkresnym niebem i morzem traw. Owszem, myśl o głosach duchów i przeznaczeniu zrobiła swoje, ale po prawdzie Kekhart nie był skłonny poświęcać temu problemowi wiele uwagi. Wola bogów miała to do siebie, że wypełniała się sama, jego zaś ciągnęło do świata, w którym się wychował, choć wiedział, że ten świat odrzuci go znowu. Gotów był zaryzykować. Tak czy inaczej, miał po co wracać – choćby opiekować się chłopcem. W końcu nigdy nie spłodzi własnego dziecka, ale syn przybrany nie byłby warty mniej, niż ten zrodzony z własnej krwi.
Na razie polecił Larsze mieć mieszańca na oku. Krzywiła się, prychała. Nie na samą konieczność opieki nad młodzikiem, który w tym wieku dawno już powinien być samodzielny, a sprawiał więcej problemów, niż dziecko na stepie. Na fakt, że Kekhart w ogóle postanowił wyjechać. Sama jednak odnajdowała się w straży aż nazbyt dobrze i odmówiła towarzyszenia mu. Może kiedy indziej – obiecała. Obiecała też przypilnować gwoździa ze sklepienia niebios. Gdyby Kekhart odnalazł którąś z przepowiedzianych osób, mógłby wrócić po gwiazdę. Z drugiej strony Larha przytomnie zauważyła, że przecież i w samym Urhan, mieście Akriasa było-nie było, może pojawić się ów władca lub ów bohater. A wtedy ona już go zauważy. Spokojna głowa.
Kekhart nie za dobrze się czuł, zostawiając ją w mieście. Za wiele czasu spędzili we dwoje, za bardzo się z nią zżył.
– Nie miałem siostry, która by dla mnie równie ważna była – tłumaczył Takhirowi, kiedy wyjeżdżali z Urhan.
Wiosna zazieleniła step, eksplodowała tysiącem kwiatów, liśćmi na krzewach i nielicznych drzewach. Pola uprawne położone w okolicach miasta zazieleniły się również. Na drzewach, zwłaszcza tych poświęconych kultowi jakiegoś bóstwa czy ducha, ciągle jeszcze wisiały resztki dekoracji z niedawnego święta.
– Więc cieszę się, że znalazłeś. I siostrę, i brata, budujesz sobie ród, mój Kekharcie z pogranicza..
– Ano masz rację – zgodził się. – Ród buduję.
– Ród zaczeka na ciebie, a kto wie, może i po drodze kogoś jeszcze do swego rodu znajdziesz?
– Czemu niby?
– Bo wielu wygnańców krąży i wielu chciałoby takiego rodu, który ich przyjmie. Przysięgę krwi złożycie i jedną wspólną krew będziecie mieli, tak się przecież robi często.
Kekhart kiwnął głową. Owszem, przyjmowało się do rodu i plemienia obcych: dzieci znalezione na stepie, pojmanych niewolników, których uznało się godnymi, tych, którzy swój ród stracili w wojnie. Nikt nie przyjmował wygnańców i pohańbionych... chyba że oni sami.
Takhir miał rację. Kiedy tylko Kekhart wróci do Urhan, zawrze z Larhą i Arthanem przymierze krwi. Dawno powinien był to zrobić.
Jechali drogą, coraz mniej wyraźną, coraz bardziej porosłą trawą, niknąca w stepie, gdy usłyszeli tętent końskich kopyt za sobą. Niezbyt szybki, ten, kto za nimi podążał nie ścigał ich raczej, po cóż by. Zatrzymali się jednak pozwalając się wyprzedzić.
Postać, wysoka i smukła, proporcjami przypominająca bardziej ludzi z zachodnich królestw, jechała na koniu podążającym energicznym kłusem. Koniu czarnym jak noc, jeśli nie liczyć białej, podłużnej plamy biegnącej przez górną część pyska i czoło i białych skarpetek na przednich pęcinach. Postać również odziana była w czerń: jednolicie czarne spodnie, na nich długa, porozcinana na bokach tunika, koszula z długimi rękawami i czarne rękawiczki z tkaniny: kompletnie niepraktyczne, chyba, że miały ukryć zmiany chorobowe, podobnie, jak pas czarnej tkaniny zasłaniający pół twarzy oraz kaptur.
Jeździec zwolnił, zbliżając się orków, zmierzył ich bacznym wzrokiem. Oczy miał wąskie, w kolorze krwi: Kekahrt nigdy nie widział nikogo o takiej barwie tęczówek, zwłaszcza w połączeniu ze skórą równie jasną, jak u elfa.
Jeździec ściągnął wodze, zatrzymując konia. Wolno skłonił głowę.
– Pozdrowienia – rzekł w urhańskim dialekcie, choć z dziwnym akcentem, którego Takhir nie mógł zidentyfikować. – Pozdrowienia dla Tego, Którego Słuchają Duchy i jego towarzysza.
– Pozdrowienia i dla ciebie – odparł Takhir. Nie wyglądał, jakby dziwne oczy i strój wędrowca zrobiły na nim najmniejsza nawet wrażenie. – Niech ziemia będzie miękka dla twego wierzchowca.
– Dziękuję – odparł jeździec w czerni i popędziwszy konia, pogalopował przed siebie.
Kekhart i Takhir długo stali patrząc za nim.
– Na Niebiosa, co to było?! – spytał w końcu wojownik.
– Nie wiem – odparł szaman. – Nie mam pojęcia, ale wiem, że nigdy nie widziałem takiej istoty i wiem, że nie był to ani ork, ani człowiek... I wiem, że ma w sobie moc, jakiej nie widziałem dotąd. Drugi raz go widzę: był w Urhan w czasie święta, chodził, słuchał i patrzył, raz wymienił ze mną spojrzenia, choć nie słowa i nigdy, ani razu nie odsłonił twarzy... Mój Kekharcie, powiedziałbym, że widzieliśmy omen, ducha, który przybrał postać rozumnej istoty.
– Demona? Nie, jakby on demonem był, konie by go nie zniosły.
– Ani i duchem zmarłego być nie mógł. Jak myślisz, mój Kekharcie, czy właśnie spotkaliśmy boga?
– Jaki by bóg mógł tak po pograniczu jeździć?
Takhir roześmiał się.
– Och, to proste: taki sam, jak po całym świecie. Jeden albo żaden.
Jeździec w czerni oddalał się coraz bardziej, aż stał się tylko małą plamką na stepie. Ruszyli dalej, nie niepokojąc go, kimkolwiek mógłby być, śmiertelnikiem, demonem czy którymś z licznych bogów.

C.D.N.











Komentarze
Demon Lionka dnia grudnia 25 2011 13:10:52
Przeczytałam i napiszę swoje chyba jako pierwsza smiley Podoba mi się powrót Takhira z czysto subiektywnych pobudek - bardzo go lubiłam i lubię nadal smiley Podobało mi się też spotkanie z dziwną postacią. Mam nadzieję, że nie pozostanie ona bez imienia i tożsamości i okaże się, kim lub czym była smiley
W stosunku do Arthana pozostaję wciąż neutralna. Dalej mam niewielkie o nim pojęcie i pół-człowiek dalej nie przyciąga mnie niczym. No, ale może to być kwestia mojego gustu po prostu smiley
Cieszę się za to, że Larha zaczyna się przekonywać do płci przeciwnej i w zgodzie sama ze sobą dopuszcza kogoś do siebie smiley To dobrze, że w Urhan znalazła swoje miejsce i czuje się dobrze jako strażniczka smiley
Podobał mi się opis święta - to, jakie zwyczaje z nim wiązano, co się działo, jak świętowano, i jak na płaszczyźnie mitologicznej je tłumaczono smiley Oby więcej takich ciekawostek z życia miasta, bo wątpię, by mieli w całym roku tylko jeden dzień świąteczny smiley
An-Nah dnia grudnia 25 2011 13:54:51
Lionko, Arthana dawkuję pomału, bo nie mogę mu w tym tekście wszystkich psychicznych bebechów wywlec XD. Zresztą wzięłam pod uwagę to co napisałaś pod poprzednim rozdziałem i mam nadzieję gdzieś wpleść informację o tym, co chłopakiem motywowało przy pierwszym spotkaniu z Kekhartem. Bo co mu w głowie siedziało wiem aż za dobrze. (poza tym ciężko pisze mi się postać, którą znam dogłębnie jako dorosłego, a nagle muszę się cofać do jego wieku nastoletniego...)

Więcej danych o życiu w Urhan jeszcze będzie. Tajemnicza postać z końcówki rozdziału też nie jest przypadkowa, oj, nie jest smiley
Lajla dnia grudnia 25 2011 17:07:38
Ucieszyłam się z powrotu Czarnego Szamana mam na dzieje, że pozostanie przy boku Kekharta. Nie wiem, ale wydaje mi się, że ten nieznajomy jest wybrańcem. Szczerze miałam dziwne wrażenie, że Larha zainteresuje się kobietą a co do Arthana nie wiem.
Pozdrawiam i wyczekuje kolejnej części.
An-Nah dnia grudnia 25 2011 17:37:54
Lajlo, no to mamy już dwóch kandydatów na wybrańców smiley
Ome dnia grudnia 25 2011 18:21:25
Te kilka uwag o Akriasie i Surze ogromnie mi się spodobało - rzeczywiście, ta para bogów pięknie się dopełnia. Ciekawa jestem ogromnie, jak w późniejszych wydarzeniach odnajdą się wszystkie mity, podania czy legendy...
Zmiany w Kekharcie są wyraźne - chyba nawet wyraźniejsze dla czytelnika niż dla niego samego. Swoją drogą, w trakcie swojej peregrynacji Kekhart wyraźnie nabył pewnych narzędzi do oglądania samego siebie jako siebie, a nie część plemienia, co nie przeszkadza mu tęsknić za niektórymi aspektami przynależności plemiennej, potrzebować ich i jakoś szukać r11; oraz budować sobie swoistego substytutu plemienia, co zauważył i Takhir. Zresztą przemawiają do mnie zmiany nie tylko w Kekharcie, ale i w pozostałych: w Larsze, która przełamuje swoje granice wytworzone wskutek osobistych tragedii, oraz w Arthanie, balansującym ciągle na granicy tego, co człowiecze i tego, co orcze. Spodobała mi się ogromnie myśl o Arthanie jako swoistym przybranym synu - i ta ciągle obecna u Kekharta tęsknota za przestrzenią stepu, za tym, co ukształtowało go i naznaczyło.

Spotkanie z Takhirem miało ciekawy posmak - zwłaszcza że z początku aż zaskoczyła mnie agresywna reakcja Kekharta. Gdzieś w głębi tego orka tkwi chyba coś, co boi się uczuć, jakie wzbudza w nim szaman - i to nie tylko (a może nawet mniej?) na płaszczyźnie fizycznej. Uwaga "rzeczy, do których słowa nie są potrzebne" wydała się taka... bardzo pełna. A sama wcześniejsza rozmowa zawierała w sobie pierwiastek smutku czy melancholijnego wspomnienia "tego, co było".
Smokowcy mnie fascynują (zafascynowali już w Powieści, Którą Ukończyłaś, teraz ta fascynacja z radością dorwała się do kolejnych wiadomości). W ich religii jest coś, co wywołuje dziwne wrażenia - na razie poczekam po prostu na kolejne opisy tego gadziego ludu.

Lionka ma rację, opis święta w Urhan jest ogromnie klimatyczny. Poza tym świetne jest to przywołanie podwójnej wersji mitu - przecież w różnych mitologiach bardzo często można znaleźć dwie lub więcej odmiennych wersji tego samego mitu. O czym Ty jako religioznawczyni wiesz doskonale smiley
Co do Arthana, to jeszcze tak na marginesie: jego upodobania estetyczne, które tu pokazałaś, ładnie mi tłumaczą i dopełniają to, co dotąd przeczytałam w Powieści, Którą Ukończyłaś. Cieszę się, że będę mogła czytać oba teksty mniej więcej równolegle - zapowiada się świetne uzupełnianie jednego drugim.

Jestem też ogromnie ciekawa jeźdźca na drodze - bo na razie z kimś mi się kojarzy, ale na to skojarzenie znam jeszcze za mało i "Dzieci", i Powieść.
Na zakończenie: język "Dzieci" cały czas bardzo mi się podoba. Niezaprzeczalnie tworzy klimat.
Aby pozostać w świątecznej atmosferze: dużo sił, czasu i radości pisarskiej do tworzenia "Dzieci"!
Szehina dnia grudnia 25 2011 21:58:09
Szkoda, że bohater już opuszcza miasto (pewnie by się nadąsał na moje słowa, w końcu pięć lat w nim przesiedział), interesujące miejsce, mimo, że sama nie chciałabym się tam znaleźć, o nie. Ale miałam minę, gdy Kekhart natarł na Takhira. Pomyślałam, że z niego to jednak drań! smiley . Nie, nie... draniem nie jest, rozumiem jego emocje rządzące w tamtej chwili. Wreszcie udało mu się ustabilizować swoją sytuację i nagle gwałtowny powrót przeszłości! Nie dziwię się, że to go wytrąciło z równowagi.
Zastanawiam się czy nasz bohater-wygnaniec stanie kiedyś twarzą w twarz z przeszłością, czy upchnie wspomnienie o niej na dno świadomości i znajdzie dla siebie nowe miejsce i rolę... Czy to jest główne pytanie powieści?
Rozdział, jak poprzednie, bardzo mi się podobał.
An-Nah dnia grudnia 25 2011 22:21:40
Ome, masz więcej wiedzy niż inni czytelnicy i jestem strasznie ciekawa, czego się domyślasz XD Ale to nie jest rozmowa na te komentarze smiley
Ale chcę zauważyć, że tu nie tylko gusty Arthana wchodzą w grę, ale i to, czego nauczyła go Larha smiley
A co do jeźdźca - to zdecydowanie skrobnij napisz z kim się kojarzy ^^ Choć przypuszczam, że dobrze się kojarzy smiley

Uczucia do Takhira są chyba tym, co Kekhart rozumie najmniej, ale o tym już wspominałam Szehinie - to jakieś takie symptomatyczne dla moich postaci jak zauważyłam smiley Fajnie się w tym babrać.

Jeśli chodzi o smokowców, to to, co "wyznają:" jest bardziej filozofią, niż religią, ale inne rasy po prostu tego nie ogarniają XD

Ukończona powieść ma tytuł, Ome, tak btw, w tym wypadku nie boję się żadnych mormońskich klątw smiley
An-Nah dnia grudnia 25 2011 22:24:04
Aaa i jeszcze propo Sury, to ten mit ma więcej, niż dwie wersje smiley Fajnie się je wymyślało, najlepsze było wyciągnięcie z niego gnozy ^^
I tak najbardziej ważna jest wersja, w której Surę ratują dwie osoby, w tym jej brat... (Doba, muszę się powstrzymać od rzucania hintami smiley)
An-Nah dnia grudnia 25 2011 22:25:39
Szehino, przeszłość jeszcze wróci, zwłaszcza, że muszę pokazać ,gdzie zaszli Vardan i Hurik smiley
Ome dnia grudnia 25 2011 22:59:53
A, no widzisz, umknęło mi w komentarzu to z Larhą - i właśnie, podoba mi się to, czego orczyca nauczyła Arthana, co mu przekazała. A chyba jeszcze bardziej podoba mi się to, że Arthan był gotów wysłuchać i przyjąć to, co o kobietach mówi mu kobieta właśnie - zamiast szukać tej "wiedzy" u innych mężczyzn, zamiast przyjmować jako rozwiązania stosunków damsko-męskich te łatwe klisze, które jedną ze stron sprowadzają do przedmiotu i/lub otworu na penisa.

Chętnie się podzielę skojarzeniami na gg, ale jutro (dziś już mój kręgosłup mnie pokonał, nie wysiedzę przed komputerem dłużej niż chwilę).

A co do tytułu - wiem, wiem, i tytuł mi się podoba, bo już po pierwszym rozdziale okazuje się wcale nie taki jednoznaczny (to rozwinę w komentarzu, który Ci wkrótce wyślę mailem). Ale myślałam właśnie, że boisz się mormońskich klątw i/lub wolisz używać omówień, zanim ruszy druk. Skoro się nie boisz (niech Cię Sura, Tindre i reszta mają w opiece i chronią przed aŁtoreczkami liczącymi czterdzieści lat i wydawanymi drukiem!) - ja też się nie będę obawiać smiley
An-Nah dnia grudnia 25 2011 23:06:36
Spoko, dziś to i ja już dreptam spać. Na gg będę wieczorem
jett dnia grudnia 29 2011 16:45:30
Bardzo mi się podobał ten rozdział. Od pierwszych słów wciągnął mnie do Twojego świata, co jest o tyle znamienne, że cały czas mam wrażenie, że w tej opowieści i tej historii ślizgasz się raczej po powierzchni. Co jednak w żaden sposób nie przeszkadza w odbiorze, a wręcz przeciwnie - intryguje, bo wystarczają drobne wzmianki, żeby wiedzieć, że ten świat jest przemyślany, jest złożony, wielowarstwowy i wielowymiarowy - i chce się to wszystko poznać. Zdecydowanie ma swój własny, charakterystyczny i łatwo wyczuwalny klimat, który bardzo do mnie trafia.
Arthan ma moją sympatię - młody gniewny, ale autorytet i przyjaźń Kekharta uznaje. Mam nadzieję, że Kekhartowi dane będzie wrócić i zrealizować swój zamysł, by razem z Larhą i Arthanem utworzyć ród. Bo nieważne jest miejsce, tylko więzy krwi. Wtedy można powiedzieć, że skądś się pochodzi i gdzieś się należy.
Nie zaskoczyła mnie reakcja Kekharta na pojawienie się Takhira. Tak jak Szaman powiedział: Kekhart fizycznie stał się dorosły, ale wciąż brakuje mu tego rodzaju dojrzałości, gdy można powiedzieć, że jest się pogodzonym z tym, kim się jest. Nagły powrót Takhira w życie Kekharta przyniósł ze sobą te wszystkie wątliwości, które Kekhart wyparł ze świadomości, żeby móc żyć tu i teraz. Do tego wróciła też tęsknota za stepem, za wolnością i za przynależnością w iście koczowniczym, plemiennym rozumieniu. Mimo że posuwał się ze swoim życiem do przodu, to tych starych rozdziałów jeszcze nie zdołał zamknąć. A sama reakcja wydaje mi się bardzo charakterystyczna dla orka ze stepów, nie mówiąc o mężczyźnie przerażonym widmem utraty twarzy i poważania w grupie, w której dobrze się czuje. Tak samo reakcja Takhira - jak najbardziej naturalna i tak pasujaca do niego. Bardzo, bardzo lubię postać Czarnego Szamana.
Mitologia Twojego świata nadal fascynuje. Zwłaszcza Akrias przypadł mi do gustu, a jego połączenie z boginią życia, boginią światłości, boginią tego, co ważne i powszechnie czczone i uznawane jest świetnym motywem. Czekam na kolejne boskie wzmianki i to, w jaki sposób odciskają one piętno na wyznawcach.
Tajemnicza czerwonooka, czarnoodziana postać zaiste jest tajemnicza. Zastanawia mnie, czy to sygnał do tego, co będzie w "Jeńcach", czy już i w tej historii odegra większą rolę. Poczekam, popatrzę...
Floo dnia stycznia 01 2012 01:45:38
O jaaaaa! Tajemniczy, czarny jeździec o krwawych tęczówkach.... Co prawda najpierw byłam zachwycona i całkiem zaabsorbowana spotkaniem po latach. Ciesze się że Takhir znów towarzyszy Kekhartowi. Bardzo lubię tą parę mimo że oni krążą wokół siebie nie mogąc się rozeznać we własnych odczuciach. Aż mi się dziób cieszył na ich ponowne spotkanie. Po Takhirze tak było widać że cieszy się z tego spotkania, z tego że znów może porozmawiać z kimś kto się go nie boi, i z kim już tyle nocy i dni przegadał. Normalnie mnie to wzruszyło smiley. mam nadzieję że oni wreszcie się rozeznają w swoich odczuciach, bo oni powinni być razem, wspaniale do siebie pasują dwie tak skrajnie różne osobowości a jak się dobrze uzupełniają ^^
Oki zaczyna mi wychodzić masło maślane czyli powinnam się już kłaść XD.
Następny rozdział przeczytam za kilka godzin
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

wietne! wietne! 100% [4 Gosw]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [adnych gosw]
Dobre Dobre 0% [adnych gosw]
Przecitne Przecitne 0% [adnych gosw]
Sabe Sabe 0% [adnych gosw]
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum