ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Szach mat 11 |
***
Minęły dwa dni. Sanus siedział w komnacie rozmawiając z Lantarem, gdy przyszedł do niego medyk.
- Witaj, jak się dzisiaj czujesz? - uśmiechnął się ciepło siadając na łóżku.
- Świetnie, chociaż trochę mi się nudzi. Nawet Kirim ostatnio się nade mną nie znęca.
- Mam nadzieję, że byłeś grzeczny i nie robiłeś już sobie żadnych wycieczek?
- Jakbym mógł kiedy postawiłeś przy mnie tego cerbera? - mruknął z pretensją w głosie, wskazując głową na Lantara. - Nie mogłem nic zrobić, bo jak tylko się ruszyłem, to on : "wasza miłość, nie wolno, medyk zabronił". I tak w kółko. Jeszcze trochę i bym zapuścił korzenie w tym łożu.
Lantar zaczerwienił się. To prawda, że nie pozwalał mu się ruszać z łoża, ale w zamian za to zapewniał mu inne rozrywki, zwłaszcza w nocy. Miał nadzieję, że medyk tego nie odkryje.
Konas roześmiał się i odwinął opatrunek. Przez chwilę badał nogę aż w końcu powiedział:
- Mam dla ciebie dobre wieści. Rana na nodze już się zagoiła.
- Świetnie! - Sanus uśmiechnął się i chciał wstać łóżka, lecz medyk powstrzymał go.
- Nie tak prędko, kochany.
- Czemu? Przecież powiedziałeś, że z nogą już jest w porządku.
- Powiedziałem, że rana już się zagoiła, a to jest co innego.
- To co jeszcze? - burknął niezadowolony Sanus.
- Twoja noga była przez tak długi czas unieruchomiona, ze teraz będziesz miał problemy z poruszaniem się. Musimy jej przywrócić dawną sprawność.
- Więc co mam robić?
- Ty nic.
- A kto?
- On - medyk wskazał na żołnierza.
- Ja, wasza miłość? - zdumiał się Lantar.
- Tak, ty. - Wyciągnął z torby, niewielki słoiczek. - Trzeba mu w nogę codziennie wcierać tą maść.
- Ale ja nie potrafię, wasza miłość.
- Nauczę cię. Ja niestety nie mam na to czasu, więc ktoś musi mi pomóc. Skoro tak dobrze szło ci pilnowanie, to możesz o jeszcze trochę popilnować, żeby nie nadwyrężał tej nogi i przy okazji pomóc mu wrócić do zdrowia. Podejdź tu, pokażę ci jak to zrobić. - Lantar posłusznie podszedł i kucnął przy łóżku. - Najpierw musisz nabrać trochę maści na palce. - Żołnierz wsadził do słoiczka dwa palce i wyciągnął trochę maści. - Bardzo dobrze, tyle wystarczy. Teraz nanieś ja na nogę w kilku miejscach i delikatnie zacznij rozsmarowywać, o, w ten sposób - wziął ręce żołnierza i odpowiednio układając je zaczął je przesuwać, zwiększając lub zmniejszając nacisk. Zapamiętasz?
- Chyba tak, wasza miłość - odparł niepewnie Lantar.
- To dobrze. Pamiętaj, że od ciebie zależy czy noga Sanusa wróci do poprzedniej sprawności.
- Wasza miłość może na mnie liczyć! - powiedział żarliwie żołnierz.
- Cieszę się. Jak już wetrzesz maść w nogę, to trzeba ją owinąć bandażem, żeby ubrania nie pobrudziły się maścią - wyciągnął z torby dwa bandaże i podał jeden z nich Lantarowi. Ten bez słowa zrozumiał i sprawnie owinął nogę Sanusa. - bardzo dobrze ci to wyszło.
- To nic takiego, wasza miłość - odparł zakłopotany żołnierz. - Każdy żołnierz musi umieć opatrywać rany, żeby w razie potrzeby pomóc towarzyszom na polu walki, lub opatrzyć swoje własne rany.
- Maść musisz wcierać codziennie. Jeżeli skończy ci się za szybko, wtedy przyjdziesz do mnie, dam ci nową. Bandaż można prać w samej wodzie. No i przede wszystkim musisz pilnować żeby Sanus nie używał jeszcze tej nogi zbyt dużo.
- Jak długo? - zainteresował się Sanus.
- Dwa tygodnie.
- Co? A mówiłeś, ze będę już mógł wychodzić z łóżka! - zdenerwował się doradca.
- Uspokój się. - odparł spokojnie medyk. - Nie mówiłem, że musisz leżeć w łóżku. Możesz chodzić, ale masz używać tej nogi jak najmniej jeszcze przynajmniej przez dwa tygodnie. Jeżeli będzie trzeba, on - wskazał na żołnierza - cię zaniesie. Rozumiesz?
- Znaczy, że mogę już dzisiaj iść do ogrodu?
- Możesz, ale nie na własnych nogach. On cię zaniesie.
- Świetnie! - doradca ucieszył się. - Lantar, idziemy!
- Do ogrodu, wasza miłość? - spytał żołnierz.
- Najpierw do biblioteki, po jakąś księgę, a potem do ogrodu.
- Jak wasza miłość każe - odparł żołnierz i wziął Sanusa na ręce.
- Tylko pamiętaj, używać tej nogi jak najmniej. - powiedział Konas do doradcy. - A ty - zwrócił się do żołnierza - lepiej śpij jeszcze u niego przez ten czas, bo jak go znam to nie będzie mnie słuchał i zacznie chodzić już jutro.
- Będę pamiętał - odparł doradca.
- Jak wasza miłość każe - żołnierz skinął głową.
Będąc już za drzwiami medyk uśmiechnął się zadowolony.
- Mam nadzieję, że wykorzystają odpowiednio ten czas - i wesoło pogwizdując ruszył do swojej komnaty.
Kiedy medyk wyszedł Sanus popatrzył rozpromieniony na żołnierza.
- To prawdziwy cud, nie uważasz? Mamy dla siebie jeszcze kilka dni.
- Masz rację, kochany - Lantar uśmiechnął się i pocałował doradcę.
- Chodźmy do biblioteki. Już nie mogę się doczekać jak będę mógł iść do ogrodu. Zobaczysz jak tam jest przyjemnie. Poczytam ci.
- Dobrze - Lantar uśmiechnął się ciepło i wyszedl z komnaty niosąc ukochanego na rękach.
***
Valner wyszedł z namiotu i przeciągnął się. Słońce jeszcze nie rozproszyło mroku, chociaż powoli zaczynało już ukazywać się nad horyzontem. Przyłożył ręce do ust i zahukał naśladując sowę płomykówkę. Po sekundzie z lewej strony odezwał się niedźwiedź, z prawej kolejna płomykówka, z gdzieś z przodu puchacz. Uśmiechnął się zadowolony. Straże czuwały. Podszedł do ogniska. Siedzący przy nim zbójnik odruchowo położył dłoń na trzymanym na kolanach toporze, lecz gdy zobaczył kto zakłóca jego spokój, uśmiechnął się tylko i zabrał rękę z topora.
- Idź spać, Bozero, teraz ja posiedzę.
- Dzięki, szefie - mruknął siedzący i podniósł się. - Kauri poszedł przed chwilą na polowanie.
- A co z tym królewskim psem?
- Śpi jak zabity. Wczoraj siedział wyjątkowo cicho.
- Pewnie dlatego, że nie miał nawet siły otworzyć jadaczki - mężczyźni roześmiali się.
- To był niezły pomysł, szefie. Biedny głupiec myślał, że jest strasznie ważny, jak szef dał mu to zadanie.
- I niech tak myśli jak najdłużej. Musimy go zatrzymać tutaj, dopóki nie wykonamy zadania. Inaczej dupek nie da nam kasy.
- A nie prościej byłoby go zamordować i wziąć pieniądze?
- Niestety - westchną Valner. - Sukinsyn nie chce zdradzić gdzie trzyma resztę kasy. No nic, zobaczymy jak to się potoczy. Idź już spać, nie wiadomo co dzień nam przyniesie, lepiej być wypoczętym - poklepał mężczyznę po ramieniu.
Kiedy Bozero zniknął w jednym z namiotów, Valner kucnął przy ognisku i dorzucił drwa do ognia. Usiadł i położywszy broń na kolanach zamyślił się. Nie pamiętał kiedy mieli dostać tak dużo kasy za załatwienie kogoś. To musiało być coś poważnego. Nie pierwszy raz dostawali zlecenie od tego królewskiego sługusa, ale nigdy jeszcze nie dawał tyle kasy, no i Kajrenis nigdy nie angażował wszystkich ludzi w jedno zadanie. Ciekawe czemu temu martwemu satrapie tak bardzo zależało na zabiciu tych dwóch szlachciców? Zresztą nieważne. Nie jego sprawa, ważne, że dostaną za to całkiem niezła kasę.
W tym momencie wśród drzew ukazał się mężczyzna niosący na ramionach sarnę. Valner odruchowo podniósł się ściskając broń w ręce, lecz szybko rozpoznał jednego ze swoich ludzi.
- Niezły połów - powiedział z uznaniem pomagając przybyszowi zrzucić sarnę na ziemię.
- Musiała chyba być jeszcze śpiąca, bo wlazła mi pod łuk jak świnia na rzeź - roześmiał się Kauri.
- No i bardzo dobrze - Kajrenis wziął się za oprawianie sarny - będzie dzisiaj niezła wyżerka.
Zanim inni bandyci zaczęli wychodzić z namiotów, sarna już kręciła się na rożnie nad ogniskiem, a tłuszcz apetycznie skapywał w niej wprost do ogniska.
- Dabur, idź obudź tego królewskiego lizusa - powiedział Kajrenis kiedy mięso było już gotowe do spożycia.
Jeden z mężczyzn kręcących się w pobliżu ogniska bez słowa wszedł do jednego z namiotów. Wyszedł z niego po chwili, a za nim ziewający Jaralnis.
- Witaj, Jaralnis - Kajrenis uśmiechnął się obłudnie do ziewającego. - Jak się spało? Gotowy do akcji?
- Dzisiaj też mam iść?
- Oczywiście, przecież jesteś teraz jednym z nas, więc musisz zasłużyć na posiłek jak każdy inny. Poza tym potrzebujemy cię.
- Naprawdę? - Jaralnis spojrzał nieufnie na rozmówcę.
- Oczywiście. Jesteś nowy, wypoczęty, więc i oczy masz lepsze niż niektórzy z moich chłopaków. Sądzę, że będziesz mógł szybciej wypatrzyć nasz cel, jak tylko pojawi się w pobliżu.
- Skoro tak mówisz...
Valner odwrócił się tyłem do służącego, żeby tamten nie widział jego tryumfalnego uśmiechu. Kilka gładkich słówek i ten głupiec już został odpowiednio urobiony.
Po skończonym posiłku Kajrenis rozdzielił zdania. Jaralnis wraz trzema innymi mężczyznami miał zmienić ludzi pilnujących terenu po wschodniej stronie obozowiska. Przynajmniej będzie miał go z głowy na kilka następnych dni. Może w tym czasie De la Feyne wykona jakiś ruch. Dobrze by było żeby w końcu przekroczył granicę. Kajrenis zabronił wdawać się w jakiekolwiek walki z bandą Munarela. Mogło by ich to zbyt dużo kosztować, no a poza tym mogłoby o ściągnąć królewskie wojsko, a to była ostatnia rzecz jakiej w tym momencie chciał Kajrenis. Valner westchnął ciężko. Wziął broń i udał się na obchód posterunków.
***
Konas odwiedził po kolei wszystkie nałożnice króla i upewniwszy się, że żadna z nich nie potrzebuje pomocy medyka, udał się do swojej komnaty. Teraz gdy Kirim ma na głowie całe państwo, niepotrzebne mu są dodatkowe problemy w postaci marudzących królewskich kochanek. Ciekawe czy następny król będzie chciał je zatrzymać, czy tez wziąć nowe. Chociaż tak właściwie to nie problem Konasa. Z czymś tak błachym Kirim powinien sobie, w razie potrzeby, sam dać radę.
Kiedy w końcu dotarł do swojej komnaty, zamknął drzwi na klucz i przeniósł się do innego świata. Wyszedł na miasto. Wędrował po ulicach według sobie tylko znanego systemu, niestety kryształ przez cały czas milczał.
Ściemniało się już i miał właśnie wracać do wynajętego mieszkania, gdy niespodziewanie kryształ zaczął drgać, wydzielając trochę więc ciepła niż zazwyczaj. A więc w końcu go znalazł! Podniecony tą myślą przystanął. Kryształ pod koszulą przesunął się lekko w lewo sygnalizując kierunek w którym należy iść. Ruszył w tamtą stronę. Co parę kroków kryształ przesuwał się to w jedną stronę, to w drugą, aż w końcu znieruchomiał. Zdezorientowany Konas przystanął. Rozejrzał się w koło i zobaczył, że stoi przed ogromnym budynkiem z napisem "Sala Gimnastyczna - 'Baltazar" " Parę metrów dalej widać było kawiarnię, a za nią biurowiec. Po drugiej stronie zwykły blok mieszkalny. Podrapał się po głowie. Skoro kryształ nagle umilkł oznacza to iż Wybrany był tutaj i już go nie ma. Ale niestety to nic nie znaczyło. Mógł mieszkać w tym bloku i właśnie wyjść z mieszkania, mógł siedzieć w kawiarni, albo skończyć pracę w biurowcu. Równie dobrze mógł wyjść z sali gimnastycznej. Cholera, zbyt dużo możliwości i żadnej z nich nie da się wyeliminować.
Chociaż chwileczkę, jedna można wyeliminować, blok. Gdyby tu mieszkał to mieszkanie było by przesiąknięte nim, więc kryształ zaprowadziłby go prosto do jego mieszkania. A skoro kryształ zatrzymał się w tym miejscu oznacza to, że blok można wyeliminować. Zostaje sala gimnastyczna, kawiarnia i biurowiec. Wybraniec musiał przed chwilą odwiedzić któreś z tych miejsc. Tylko dlaczego kryształ znieruchomiał? Powinien iść dalej. Bez względu w którą stronę by się wybraniec nie udał, zawsze zostawiał za sobą ślad po którym kryształ mógł go namierzyć. Ale w tym wypadku go nie namierzył, znaczy, ze coś musiało zakłócić trop. Tylko co? Rozejrzał się w koło. Jego wzrok zatrzymał się na metalowym słupku wystającym z chodnika. "No tak, przystanek", pomyślał. A wiec nie zostaje mu nic innego jak czekać tutaj aż Wybraniec znowu się pojawi. Chociaż, szczerze mówiąc, to jest dość ryzykowne. Wszakże nie ma gwarancji, że on nie był tutaj tylko raz. No trudno, trzeba zaryzykować. Posiedzi tu parę dni. Jeżeli się nie pojawi, wtedy wznowi poszukiwania. Konas westchnął w duchu i wrócił do wynajętego mieszkania, po czym szybko przeniósł się do swojego świata.
***
Minęły dwa tygodnie. W tym czasie Lantar za dnia, zgodnie z zaleceniami medyka, wcierał maść w nogę Sanusa i pilnował, żeby doradca z bardzo nie forsował nogi, a w nocy...
- Och, Sanus! - wykrzyknął Lantar szczytując.
- Tak, kochanie? - wyszeptał doradca kiedy już uspokoił rozszalałe z rozkoszy serce.
- Kocham cię - wyszeptał Lantar przytulając ukochanego do piersi i całując go we włosy. - Jesteś taki cudowny.
- Ty też jesteś cudowny - Sanus pocałował z namaszczeniem ukochanego w klatkę piersiową, po czym podniósł wzrok by spojrzeć mu w oczy. - Nawet nie wiesz jaki szczęśliwy jestem.
- Ja też. Niestety niedługo to się skończy.
- Dlaczego tak mówisz? Zaniepokoił się doradca i aż podniósł się na łokciu. - Czyżbyś chciał mnie zostawić?
- Ależ skąd! W żadnym wypadku! - wykrzyknął Lantar.
- Więc dlaczego tak mówisz? - w głosie Sanusa słychać było smutek i niepokój.
- Bo za parę dni twoja noga wyzdrowieje już całkiem i nie będę miał powodu żeby przebywać w pobliżu ciebie. Będę musiał wrócić do swoich obowiązków.
- To prawda, ale chyba znajdziesz czas żeby mnie odwiedzić?
- Jeżeli tylko będę mógł, ale wiesz, że nie zależy to ode mnie. Jeżeli będą kazali mi wyjechać z zamku, to będę musiał, nie ważne na jak długo.
- W takim razie wykorzystajmy maksymalnie ten czas który nam pozostał - mruknął Sanus i położywszy się na plecach przyciągnął do siebie ukochanego, zmuszając go do pocałunku. Jednocześnie zaczął delikatnie pieścić męskość ukochanego.
- Jeszcze ci mało? - zaśmiał się Lantar nie przestając całować.
- Ciebie nigdy nie będzie mi dosyć - wyszeptał Sanus między jednym a drugim pocałunkiem, jednocześnie zarzucając nogę na biodro partnera.
Lantar nie przerywając pocałunku przekręcił się, tak że teraz pochylał nad kochankiem podpierając się na łokciach. Poczuł jak oplatające go nogi naciskają na jego pośladki zmuszając go do zbliżenia się jeszcze bardziej do kochanka. Zniżył biodra tak nisko jak tylko mógł i poczuł jak o jego własny, doprowadzony do wzwodu pieszczotami Sanusa, członek, opiera się pulsujący członek doradcy. Czuł jego gorąc. To go podnieciło jeszcze bardziej. Ujął rękę Sanusa i nakierował ja na ich złączone członki. Przez chwilę pieścił je oba jednocześnie swoją ręka i ręką Sanusa, a kiedy tamten przejął inicjatywę, przeniósł rękę na pośladki Sanusa. Przez chwile pieścił je ustami drażniąc jego sutki. W pewnym momencie rozsunął jego pośladki i gwałtownie wbił palca w wilgotne i tętniąca pożądaniem wejście. Sanus krzyknął z rozkoszy wyginając ciało. Szybko zamknął mu usta pocałunkiem jednocześnie wsuwając drugą rękę pod plecy kochanka. Poruszał palcem tam i z powrotem, a gdy czuł, że wejście rozluźnia się wtedy dodawał kolejnego palca. Jednak szybko zastąpił palce swoim członkiem. Czuł, że jeszcze chwila tej zabawy a nie wytrzyma i eksploduje. Nie mógł na to pozwolić, chciał żeby spełnienie przyszło gdy będzie połączony z ukochanym. Powoli podniósł się do pozycji siedzącej i zarzucił nogi Sanusa na własne ramiona. Jego pożądanie przejęło całkowitą kontrolę nad jego ciałem. Jego pchnięcia były agresywne i szybkie. Widział jak ciało ukochanego skręca się z rozkoszy, jak z radością przyjmuje każde kolejne pchnięcie. Chcąc dostarczyć mu jeszcze więcej rozkoszy wziął w rękę jego członka i zaczął go pieścić w rytm własnych pchnięć. Czuł jak rosnące spełnienie rozlewa się powoli po całym jego ciele. Przyspieszył intensywność ruchów. Już nie słyszał krzyków kochanka domagającego się więcej, słyszał jedynie szum krwi i bicie własnego serca, a gdy nadeszło spełnienie poczuł obezwładniającą bezsilność. Ciężko dysząc opadł na łóżko. Kiedy zmysły trochę się uspokoiły spojrzał w kierunku ukochanego. Leżał przymkniętymi oczami i ciężko oddychał. Podniósł rękę, żeby go pogłaskać, ale zobaczył na niej resztki spermy i zrezygnował. "A więc Sanus też doszedł", pomyślał Lantar i zadowolony uśmiechnął się. Przesunął się trochę i oparł brodę na ramieniu ukochanego jednocześnie obejmując go w pasie. Nie mówił nic, tylko wsłuchiwał się w coraz spokojniejszy oddech ukochanego. Jego ukochany... Ten o którym tak często śnił i marzył. Jest teraz jego!
- Kocham cię - wyszeptał. Zamiast odpowiedzi dostał delikatny pocałunek w usta.
***
Konas siedział zirytowany pod parasolem kawiarni. Chyba jednak będzie musiał ruszyć na dalsze poszukiwania. Siedział w tym miejscu już dwa tygodnie, a kryształ ani drgnął. Jeszcze kilka dni, a w kawiarni zaoferują mu miejscówkę i zniżkę. Już i tak wszystkie kelnerki traktują go jak starego znajomego. Całe szczęście, że nie ma problemu z pieniędzmi. Westchnął ciężko, dopił kawę i wstał od stolika. Ruszył w stronę przystanku autobusowego. Nagle poczuł jak kryształ pod koszulą drgnął. Właściwie to źle powiedziane, on nie drgnął, on oszalał! Wirował i grzał jak nigdy dotąd. A to znaczyło tylko jedno! Wybraniec jest w pobliżu! Rozejrzał się w koło, niestety nie był w stanie ocenić kto z mijających go ludzi jest tym jedynym. Na szczęście kryształ trochę się uspokoił i wychylił w kierunku w którym Konas powinien iść. Ruszył przed siebie i zdziwiony przystanął. Kryształ ewidentnie wskazywał na salę gimnastyczną. Wszedł do środka. Miał nadzieję, że kryształ nie zgubi śladu ani że nie zwariuje wśród takiej ilości ludzi. Spojrzał na plan budynku znajdujący się tuż przy wejściu i przeraził się. To nie była zwykła sala gimnastyczna! To był całe miasteczko sportowe!. Tu aerobik, tam boks, jeszcze gdzie indziej sztuki walki, trzy piętra. Choroba, będzie miał trochę do szukania. Trudno, trzeba przecierpieć dla dobra kraju. Miał tylko nadzieję, że uda się go znaleźć zanim zamkną siłownie. Nie chciałby go znowu stracić.
***
Kirim siedział w sali obrad. Towarzyszyli mu Ganar i Warnek. Właśnie powinni zdecydować, import których towarów powinni ograniczyć, jednak Kirim nie potrafił się skupić. Cały czas krążyła mu po głowie jedna myśl. Jaki będzie ten nowy król? Wprawdzie przepowiednia Malachiego mówi, że doprowadzi on kraj do dobrobytu, ale jak długo mu to zajmie? Czy po drodze nie popełni jakiś błędów, które znowu będzie trzeba naprawiać?
- Hej! - nagle poczuł szturchnięcie. Nieprzytomnym jeszcze wzrokiem popatrzył na marszczącego gniewnie brwi Ganara.
- Mówiłeś coś - spytał już całkiem przytomnie.
- Ty mnie w ogóle nie słuchasz! - zamarudził doradca.
- Wybacz, zamyśliłem się - westchnął i spojrzał na widok za oknem.
- O, czyżby jakaś kobieta zawróciła ci w głowie? - ironizował Warnek.
- Przestań gadać głupoty, dobra? - Kirim skrzywił się z niesmakiem.
- Nie? To ciekawe co tak rozprasza uwagę pana "idealnego doradcy"?
- Zastanawiam się - westchnął zupełnie ignorując zaczepny ton Warnera.
- Nad czym? - zainteresował się Ganar.
- Jaki będzie ten nasz nowy władca? Czy faktycznie pod jego rządami w kraju będzie dobrobyt? Czy może jednak przepowiednia nie dotyczy jego, tylko kogoś innego, a on okaże się takim samym tyranem jak Lamer dziewiąty?
- Niestety musimy czekać aż przepowiednia się wypełni - stwierdził Warnek. - Ale nie powinieneś się martwić - poklepał głównego doradcę po plecach. - W razie czego też go ugłaskasz czekoladkami.
- Bardzo śmieszne - skrzywił się Kirim. - No dobra, wracajmy do pracy. Ganar, możesz powtórzyć to co mówiłeś wcześniej?
CDN
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|