ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Rachunek 1 |
Ściągnąłem przepoconą koszulkę i opadłem bezwładnie na łóżko umieszczone w wolnym kawałku przestrzeni, której było bardzo mało. W pomieszczeniu panował istny chaos. Wszędzie leżały pudła zapełnione bliżej nieznaną zawartością. Nigdy jednak ich nie otwierałem. Stwierdziłem, że nie mam na to ochoty i z zaskoczeniem mogę powiedzieć, że nawet po pięciu latach nadal jej nie mam. W takim razie skąd się wzięły? Pewnego dziwnego poranka do mojego mieszkania zapukał kurier (o ile przewoźnika w ogromnej ciężarówce można tak nazwać) z naręczem ogromnych pudeł, twierdząc, że miał je tutaj dostarczyć od niejakiego Pana Irka. Do dzisiaj nie wiem, kim jest owy facet. No, tak... Pewnie nigdy się nie dowiem. W końcu kto normalny zgłaszałby się po pudła po pięciu latach? Chyba tylko jakiś wariat. Ta... Od razu seryjny morderca, który swoim przyszłym ofiarom wysyła paczki z głowami kozłów jako ostrzeżenie. Zresztą, co mnie to obchodzi. Może w najbliższy weekend je wyrzucę? Hmm...
Nim się obejrzałem, zadzwonił budzik ustawiony na szóstą rano. Posłusznie wstałem, wziąłem poranny prysznic, ubrałem się w świeże ciuchy i zjadłem szybkie śniadanie. Omijając zręcznie pudła chwyciłem klucze, leżące na łóżku i wyszedłem z mieszkania.
Nazywa się to kolejnym dniem nudnej pracy. Przychodzisz na siódmą, dostajesz łopatę i zapieprzasz do dwudziestej. No chyba, że uda ci się skończyć wcześniej, co jest prawie niemożliwe. Z góry uprzedzam, że nieukiem nie byłem. Z własnej woli zrezygnowałem z pracy umysłowej, a wziąłem się za fizyczną. W poprzedniej, czyli na recepcji w hotelu, nie mogłem już wytrzymać. Upierdliwi ludzie, denerwujący podwładni i pracodawca, książka rozliczeń czy innych pierdół. Jednym słowem mordęga, która męczy człowieka bardziej, niż latanie z łopatą od rana do wieczora.
Wsiadłem do autobusu oznaczonego numerem 134, który jak zwykle o tej porze był przepełniony do granic możliwości. Jego trasa wypadała akurat na trasę wszystkich pracujących ludzi, który jechali do centrum lub z centrum. Ja byłem raczej zainteresowany opcją numer dwa. Jednak to bez różnicy czy jechałeś do biura, szpitala, szkoły, muzeum, hotelu czy na budowę - autobus 134 zatrzymywał się dokładnie w tamtym miejscu.
Wysiadłem na dwudziestym piątym z kolei przystanku. Plac budowy znajdował się z dala od centrum miasta. Według krzyków niektórych architektów mogę wywnioskować, że jesteśmy gdzieś tak w 1/4 planowanych prac, a ostateczny termin oddania budynku do użytku zbliża się nieubłaganie. Co ma tutaj powstać? Właściwie to nie mam zielonego, różowego czy sraczkowatego pojęcia. Moim zadaniem jest tylko wytrzymanie tych czternastu godzin machania łopatą czy to innym narzędziem. Niczego więcej, poza tym, pracodawca ode mnie nie wymaga. Wydaje mi się, że raczej bierze mnie za nierozgarniętego idiotę, który nawet nie wie, którą stroną łopaty się kopie, ale mniejsza z tym. Jak dla mnie mogę być nawet staruszkiem z reumatyzmem i sucharem zamiast mózgu.
Markotnym pomrukiem przywitałem się z innymi, którzy już się przebierali w ubrania robocze. Odpowiedziały mi pojedyncze, w miarę entuzjastyczne, kiwnięcia głową. Nadzorcy jeszcze nie było, więc można było wymienić parę kąśliwych uwag na temat niektórych kurw zasiadających w zarządzie. Nawet nie wiem czy w mrowisku jest tyle mrówek, co skurwysynów u nas. Jeden drugiemu dupę obrabia za plecami, kradnie pieniądze z kasy przeznaczonej na materiały budowlane, wciska do pracy rodzinę i znajomych. Niby norma, ale strasznie denerwująca. Nie mi to jednak oceniać. Gówno mnie obchodzi ta cała biurokracja i reszta. Mogą się nawet pozabijać. Dla mnie liczy się tylko sprawiedliwa wypłata za ciężką harówkę.
- Jutro niedziela. - powiedział Jarek, zakładając rękawice. - Może urządzimy jakieś spotkanko? Dobry meczyk, browar i te sprawy... Chyba wiecie jak do mnie trafić?
- No, dobra. O której? - większość budowniczych przystała na propozycję. Większość to jednak nie wszyscy.
- Może szesnasta? - strzelił palcami z nudów, a potem zerknął na mnie. - A ty Rafał? Nie mów mi, że będziesz siedział w tym swoim mieszkaniu i nigdzie nie wyjdziesz! Jezu, człowieku! Ty w ogóle masz życie?
Wzruszyłem obojętnie ramionami, kończąc przebieranie. W tłumie bardzo umięśnionych i opalonych mężczyzn wyglądałem raczej mizernie. Byłem jednak od nich wyższy i przystojniejszy. Może to dlatego tak ich irytowałem. Według nich kompletnie nie nadawałem się na budowę. Nie miałem potężnych mięśni, które wyglądałyby jak żywe zwierzątko upchnięte w za ciasnej skórze i komicznej opalenizny. Mimo tych "potrzebnych" cech radziłem sobie niekiedy lepiej, niż niejeden z nich. Nie wyglądam, ale jestem silny, a czasem nawet za bardzo.
- No, nie gadaj! - Adam, najbardziej denerwujący z nich wszystkich, oczywiście musiał wtrącić swoje trzy grosze. - Pewnie siadasz wieczorkiem przy kominku z robótką ręczną jak rasowa babcia i popijasz meliskę na uspokojenie skołatanych nerwów. Dziewczyny to też pewnie nie masz. Zresztą żadna by z tobą nie wytrzymała, bo jesteś sztywniejszy, niż ten betonowy słup, co go wczoraj stawialiśmy...
- Zawrzyj mordę jak już skończyłeś. - powiedziałem w miarę spokojnie. - Nie obchodzi mnie twoja opinia na temat mojego życia, więc zachowaj je dla kogoś, kogo to obejdzie. Nie obchodzą mnie wasze imprezki, to na nie, nie chodzę, jasne, proste i oczywiste czy jeszcze za mało?
- Gdyby ci to zwisało to byś się tak nie unosił. - już wiem jak wygląda złośliwy wyraz twarzy trzydziestoparolatka. Najchętniej wziąłbym kamień i zatłukł gada. - Rafałek Pedałek...
Zignorowałem go, bo nadzorca szedł już w naszą stronę ze szkicem projektu. Jakieś dwadzieścia minut zajęło mu wyjaśnienie nam, co mamy robić. Potem każdy rozszedł się w swoją stronę. I właśnie wtedy za każdym razem żałuję, że tu pracuję. Głównie przez Adama. Wkurwia mnie niesamowicie. Jest pedałem z piętnastoletnim stażem, który próbuje narzucić mi swój homoseksualizm twierdząc, że jestem ukrytym homo. Nigdy w życiu! Nie żebym coś do nich miał... Chociaż nie. Do jednego mam, ale to się chyba nie liczy. Nie obchodzi mnie z kim sypiają i jak to robią. Mogę mieszkać z gejem, który codziennie będzie przyprowadzał, co rusz nowy "towar", ale nadal będzie mi to obojętne.
Czternaście godzin później znowu byłem w swoim mieszkaniu i z zaskoczeniem stwierdziłem, że drzwi mojego mieszkania były otwarte, a dałbym sobie rękę uciąć, iż je zamykałem. Wściekły sam na siebie, wszedłem do środka, omijając machinalnie kartony i nagle stanąłem jak wryty. Na moim łóżku leżał jakiś facet, czytając jakąś książkę, której tytuł mało mnie obchodził. Nie pamiętam ile tam stałem jak ten idiota, ale chyba bardzo długo, bo nieznajomy zdążył z trzy razy przewrócić kartkę. W końcu odkaszlnąłem głośno by zwrócić na siebie jego uwagę. Spojrzał na mnie leniwie, lustrując wzrokiem od stóp do głów.
- Mam dzwonić na policję już teraz czy sam wyjdziesz? - warknąłem, zakładając ręce na piersi. Nieznajomy jednak nic sobie z tego nie robił. Wręcz przeciwnie! Czuł się jak u siebie, cholera!
- To już tak późno? - zapytał niewinnie, zdziwiony i spojrzał na zegarek na swojej ręce. - Zasiedziałem się trochę...
- No, to ja akurat widzę, ale dlaczego w moim mieszkaniu?! - zbulwersowałem się zachowaniem podejrzanego typa. - Czy to wygląda jak hotel?!
Mężczyzna wstał, udając że w ogóle nie słyszał moich słów i strzepał niewidzialny pyłek ze swoich spodni. Odłożył książkę do jednego z kartonów i rozejrzał się uważniej po pomieszczeniu jakby dopiero teraz się w nim znalazł.
- Nie pytając już o to jak tutaj wszedłeś... - westchnąłem. - Kto ci pozwolił ruszać te pudła? Nie, nie... O co ja w ogóle pytam włamywacza!
- Pudła? Ach, tak... - powiedział to z taką lekkością, że o mało co nie zwróciłem śniadania z irytacji.
- Nie... Zamiast na policję lepiej zadzwonię do wariatkowa... - pokręciłem wściekły głową, sięgając po telefon, leżący na biurku i książkę telefoniczną. Nim jednak zdążyłem zrobić cokolwiek, obcy już stał przy mnie i wyrwał mi słuchawkę. Nie wiem jak to zrobił zwłaszcza, że dzieliło nas pięć ogromnych kartonów i kilka na nich. Przez chwilę poczułem dreszczyk podekscytowania. Już dawno nie miałem okazji nikogo uderzyć.
- To nie będzie potrzebne. - odezwał się całkiem normalnie, a ja miałem okazję zobaczyć jego twarz. Miał krótkie, czarne włosy postawione na żel, jednodniowy zarost, wąskie usta i nos oraz śmiesznie sarnie oczy w kolorze ciemnego granatu.
Próbowałem wyrwać mu telefon jeszcze kilka razy, ale nic z tego. Był bardzo zwinny i przewidywał każdy mój najmniejszy ruch czy zmyłkę. W końcu zrezygnowany i wkurwiony do granic możliwości, spojrzałem mu w oczy. Spokój na jego twarzy, wręcz pobłażliwość, doprowadzały mnie do granic własnej cierpliwości.
- Czego chcesz? - warknąłem, licząc w myślach do pięciu. - Może chociaż to mi wyjaśnisz do kurwy nędzy!
- Bardzo piękne mieszkanie. - znowu to samo. Całkowita ignorancja. - No, ale tak. Chciałem ci podziękować. Myślałem, że już dawno się tego pozbyłeś, Rafał...
- Skąd znasz moje imię i o czym ty mówisz?! - prawie krzyknąłem. Czy to ja tutaj nie pasuję czy ki diabeł?!
Nieznajomy uśmiechnął się lekko i usiadł z powrotem na moim łóżku. Pogładził z troskliwością najbliższe pudło i dopiero po dziesięciu minutach milczenia odwrócił się do mnie.
- Mówię o tych rzeczach. - wyjaśnił, klepiąc karton. - One należą do mnie. Jestem Irek, a twoje imię znam z tabliczki na drzwiach.
Czy ja się kiedykolwiek zastanawiałem jaki wariat wraca po swoje rzeczy po pięciu latach? Teraz już znam odpowiedź - ten przede mną. On zdecydowanie wygląda podejrzanie. Pomijając fakt, że na moich drzwiach nie ma żadnej tabliczki... jak tutaj wszedł?!
- Jak otworzyłeś drzwi?
- Kluczem. - odpowiedział takim tonem jakby to była oczywista oczywistość.
- Jakim kluczem do cholery?! - ryknąłem, że chyba nawet sąsiad mnie usłyszał, ale trudno.
- Tym. - pokazał mały, metalowy kluczyk. - Sam mi go dałeś.
- Niby kiedy?! - zaśmiałem się wściekle. - Słuchaj! Nic nigdy nikomu nie dawałem! Rozumiesz?! Ro-zu-miesz?! A już na pewno nie kluczy do własnego mieszkania! Czy ja wyglądam na idiotę?!
Patrzył na mnie spokojnie jakby nic się nie działo. Ręce opadają, a już odpadają, gdy zapytał:
- Mogę przenocować?
|
|
Komentarze |
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|