The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 02:20:29   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Szach mat 9
***

- Co ty za brednie gadasz? - warknął Kirim zapominając, że jeszcze przed chwilą był o włos o zdzielenia Konas pięścią.
- Nie kłamię, panie! - służący uderzył się w pierś, aż zadudniło. - Jego Wysokość siedział w komnacie i przeglądał jakieś ważne dokumenty. Wprawdzie mówił, żeby mu nie przeszkadzać, ale pomyślałem, ze może skończyło mu już się wino i zajrzałem ostrożnie do środka. I zobaczyłem Jego Wysokość leżącego na ziemi, całego sinego na twarzy.
Konas złapał swoją torbę lekarską i wygoniwszy Kirima i służącego z komnaty pobiegł za służącym tam gdzie leżał martwy król. Wszedł do środka i pochylił się nad martwym królem. Chociaż dobrze wiedział, co znajdzie, jednak musiał udawać, że bada ciało, żeby Kirim i służący nie nabrali podejrzeń. Wprawdzie służącego mógłby łatwo oszukać, gdyż był tylko zwykłym niepiśmiennym chłopem, jednak Kirim to była inna sprawa. Pochodzący ze szlacheckiej rodziny odebrał odpowiednie wykształcenie i nie było łatwo go oszukać, co potwierdzało zajmowane przez niego stanowisko. Badał więc króla próbując znaleźć przyczynę śmierci. Kiedy już wyczerpał wszystkie inne możliwości zajrzał do gardła. Niestety winogrono nie było widoczne.
- Myślę, że król udławił się jakimś owocem.
- Myślisz? Jesteś medykiem, powinieneś to wiedzieć na pewno.
- Wszystkie objawy na to wskazują. Niestety w gardle nic nie widzę, więc musiał utkwić gdzieś głębiej. To wszystko.
- Rozumiem - mruknął Kirim.
- Co teraz zrobimy, panie? - zapytał służący drżącym głosem.
- Trzeba przyszykować Jego Wysokość do pochówku. Konas, możesz coś zrobić, żeby jego twarz wyglądała bardziej normalnie?
- Myślę, że będę w stanie.
- Świetnie. Więc zajmij się ciałem Jego Wysokości, a ja przygotowaniami do pochówku.

***

Kiedy doszli do zamku ich oczom ukazali się służący biegający w wielkim ożywieniu.
- Coś się musiało stać - mruknął Sanus.
- I to coś wyjątkowego - stwierdził Lantar. - Jeszcze nigdy nie widziałem takiego poruszenia. Hej! - zaczepił przebiegającego w pobliżu służącego - Co się stało?
- Król nie żyje - odparł służący i pobiegł dalej.
- Co on powiedział? - spytał zszokowany Sanus.
- Że król nie żyje - odparł niepewnie żołnierz.
- To niemożliwe... - wyszeptał. - Zanieś mnie szybko do środka!
Kiedy byli już w środku złapali kolejnego służącego, z pomocą którego udało im się ustalić miejsce pobytu Kirima. Był w sali obrad. Kiedy Lantar z Sanusem w ramionach wszedł do środka, Kirim właśnie wydawał polecenia stojącym wokół niego służącym, a pozostali doradcy pochylali się nad jakimiś papierami.
- Możecie mi powiedzieć co się dzieje? - zapytał Sanus.
- A ty tu czego? - warknął Kirim zerkając na Sanusa.
- Chcę pomóc. W twoim stanie będziesz bardziej przeszkadzał niż pomagał.
- No wiesz, zawsze marudzisz, że się obijam - odparł z pretensją w głosie doradca - a jak chcę pomóć to się ode mnie opędzasz.
Kirim westchnął i powiedział już spokojniejszym głosem:
- Sam widzisz jaki jest tu harmider. Z tą nogą niewiele byś teraz zrobił. Idź do siebie, a jak się to wszystko uspokoi, to na pewno znajdę ci jakąś robotę.
- No dobrze - odparł udobruchany Sanu i zwrócił się do Lantara: - Odnieś mnie do mojej komnaty.
Żołnierz bez słowa wyszedł z sali obrad. Kiedy doszli do komnaty doradcy, ostrożnie posadził go na łóżku.
- To może ja spróbuję wypytać żołnierzy? - zapytał niepewnie patrząc uważnie na Sanusa.
- A wiesz, że to dobry pomysł? Skoro Kirim nie chce mi nic powiedzieć, to może od służby się coś dowiemy.
- To ja biegnę.
- Zaczekaj! - krzyknął Sanus, kiedy żołnierz już był przy drzwiach. - Mógłbyś mi podać tamta księgę? - wskazał księgę leżącą na stole.
Lantar podał wskazana księgę i wyszedł bez słowa. Odległość między zamkiem a barakami przebył biegiem. Kiedy tylko wszedł do koszar zobaczył świętujących żołnierzy.
- Co się stało, ze świętujecie? - spytał pierwszego z brzegu.
- Nie wiesz? Gdzieś ty się włóczył, że nie wiesz? - odparł tamten. - Zresztą nieważne - machnął ręką. - Świętujemy śmierć tyrana. - Wcisnął Lantarowi do ręki dzban z winem. - Napij się!
- Nie wierzę, król, nie żyje?! Jak?
- Zwyczajnie, udławił się! - żołnierz zaśmiał się. - Uwierzysz? Otaczał się żołnierzami i szpiegami, bojąc się zamachowców, a udławił się zwykłym winogronem!
- Poważnie? No to się za to napiję - odparł Lantar i pociągnął spory łyk wina. - A może to jednak jakiś zamachowiec?
- A skąd! Królewski medyk stwierdził, że nikt nie pomógł temu szaleńcowi umrzeć. Sam wykitował, rozumiesz?!
Lantar oddał dzban żołnierzowi i ruszył z powrotem do zamku. Wiedział już wszystko co chciał wiedzieć i musiał się podzielić tym jak najszybciej z Sanusem.
- Już wszystko wiem! - krzyknął wpadając do komnaty doradcy.
- No to mów. - Sanus odłożył na bok księgę.
- Król udławił się winogronem.
- Tylko tyle? - w głosie Sanusa słychać było rozczarowanie.
- A co ty byś chciał? - zdumiał się Lantar. - Najważniejsze, że tyran nie żyje. Och nie, wybacz! - wykrzyknął Lantar przerażony, kiedy dotarło do niego co właśnie powiedział. - Ja tak nie myślę, to inni żołnierze tak mówili, ale ja ich nie znam!
- Nie musisz się tłumaczyć - odparł doradca uspokajająco klepiąc żołnierza po ręce. - Nie ty jeden tak uważasz. Właściwie to chyba wszyscy w kraju tak uważają - westchnął Sanus. - Chociaż tak naprawdę teraz to już nie ma znaczenia. Król nie zostawił potomka, więc ktokolwiek zasiądzie na tronie nie będzie raczej nikogo karał za złe wyrażanie się o byłym królu.
- A swoją drogą ciekawe, kto będzie następnym królem. Czy okaże się takim samym tyranem, czy też może będzie zupełnie inny.
- Tego chyba nikt nie wie. Wiesz co, jeść mi się chce - Sanus nagle zmienił temat rozmowy. - Mógłbyś pójść do kuchni, żeby dali nam coś do jedzenia? Kirim i pozostali pewnie nie będą teraz jedli, więc musimy sami zatroszczyć się o obiad.
- My? - zdumiał się Lantar.
- No chyba zjesz ze mną - Sanus uśmiechnął się najładniej jak tylko potrafił.
- Bardzo chętnie - bąknął Lantar czerwieniąc się.
- W takim razie biegnij szybko do kuchni.

***

Kajrenis siedział w ich sekretnej chacie i wyraźnie się nudził. Valner i Margus spóźniali się. Czekając na nich umilał sobie czas popijając wino prosto z dzbana i rzucając nożami w przypięty do ściany pergamin z podobizną króla. Nagle drzwi od chaty otworzyły się z hukiem. Kajrenis odruchowo odwrócił się i rzucił nożem w ich stronę.
- Hej, uważaj w kogo rzucasz! - wykrzyknął mężczyzna uchylając się przed ostrzem w ostatniej chwili.
- A, to ty Gorenzo - mruknął Kajrenis. - Wybacz, omsknęło mi się.
- Ta, akurat - mruknął przybysz wyciągając jeszcze drgający nóż z framugi.
Podszedł do Kjarenisa, położył nóż na ławie i wyrwawszy mu dzban z ręki pociągnął potężny łyk.
- Nie za dużo se pozwalasz?! - warknął przywódca odbierając dzban.
- Mam wieści - odparł Gorenzo.
- Mogą poczekać. Czekam na raport od Valnera i Margusa.
- Właśnie, że nie mogą, bo to dotyczy także ich.
Kajrenis uważnie popatrzył na podwładnego, a z jego ust wyszło tylko jedno słowo:
- Mów.
- Król nie żyje.
- Że co? - Kajrenis zdjął nogi z ławy i pochylił się w stronę mówiącego.
- Król nie żyje - powtórzył tamten spokojnie.
- Jak?
- Podobno udławił się owocem.
Przywódca przez chwilę siedział wpatrując się w kompana.
- Kurwa mać! - zaklął wściekle wbijając nóż w ławę.
- To chyba dobrze dla nas, nie? - zapytał niepewnie bandyta.
- Głupi jesteś? To znaczy, ze nie dostaniemy kasy za robotę!. Skoro król nie żyje, to nie ma już żadnego interesu w zabiciu tych dwóch szlachciców!
- O w mordę! - dopiero teraz Gorenzo zrozumiał powagę sytuacji. - Co teraz zrobimy.
Kajrenis wstał i zaczął chodzić po izbie tam i z powrotem, zastanawiając się nad czymś.
- Tak właściwie to skąd ty o tym wiesz?
- Mój brat jest służącym na zamku. Dał mi znać jak tylko to do niego doszło.
- Czy ktoś jeszcze o tym wie?
- No, wszyscy na zamku.
- Nie o to pytam, głupku - warknął Kajrenis. - Pytam czy ktoś w mieście o tym wie?
- A bo ja wiem? - Gorenzo wzruszył ramionami. - Nie tylko ja mam krewnego na zamku, wiec pewnie niektórzy już wiedzą. Ale jak na razie, to nie słyszałem żeby ktoś o tym rozmawiał, więc pewnie nie rozeszło się to jeszcze.
- A jak dawno on umarł.
- Dosłownie przed chwilą. Jak tylko rozniosło się to po zamku to Muranis przybiegł do mnie, a ja do ciebie.
- Więc jest jeszcze szansa - mruknął Kajrenis siadając przy ławie.
- Na co? - zainteresował się bandyta.
- Ze otrzymamy całą zapłatę za to zadanie od tego cholernego sługusa.
- Masz na myśli Jaralnisa? - Gorenzo chciał się upewnić.
- A niby kogo innego? - warknął przywódca i nie zwracając więcej uwagi na towarzysza zaczął mamrotać do siebie: - wystarczy tylko, że nie dopuścimy, żeby ten kmiot dowiedział się o śmierci króla zbyt wcześnie i dostaniemy cała kasę. Tylko jak to zrobić?
Z tym nie powinien być problem - powiedział nieśmiało Gorenzo.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - Kajrenis spojrzał wilkiem na bandytę.
- Jaralnis razem z grupą Valnera udał się na poszukiwanie hrabiego De La Feyne. Powiedział, ze to dla niego coś nowego, a poza tym ma dość siedzenia w mieście. Więc wystarczy, że po prostu będzie cały czas siedział w lesie.
Kajrenis zaśmiał się.
- Super!
W tym momencie do chaty weszli ci na których czekał przywódca.
- I jak?
- U mnie na razie nic - Odparł Margus siadając przy ławie i sięgając po dzban z winem, jednak widząc, że jest już całkiem pusty wstał i udał się do sąsiednie izby. Wyszedł z niej niosąc dwa dzbany, z których jeden podał Valnerowi, a z drugiego sam pociągnął.
- Ja mam niepotwierdzone wieści, że De la Feyne ukrywa się w lasach u naszego wschodniego sąsiada, jednak dość blisko granicy - odparł Valner i pociągnął spory łyk wina.
- Dlaczego niepotwierdzone? - Kajrenis zmarszczył brwi w niezadowoleniu.
- Ostatnio mieliśmy małą sprzeczkę z tamtejszą bandą, kiedy ścigając kupców weszliśmy na ich teren. Nie chcieliśmy oddać im zrabowanych towarów, wiec zagrozili, ze jak tylko nas zobaczą, to nas zabiją. Wolałem więc nie wysyłać tam nikogo, zawłaszcza, że mają dobrze rozwiniętą siatkę szpiegowską i pewnie załatwili by naszego człowieka zaraz po przekroczeniu granicy. Może gdybyśmy mieli więcej ludzi to był spróbował, ale po ostatniej akcji króla, sam rozumiesz.
- Nie ma problemu - odparł Kajrenis. - Poczekamy aż sam do nas przyjdzie, wy go tylko obserwujcie, żeby nie wywinął nam żadnego niespodziewanego numeru.
- O to możesz być spokojny - mruknął Valner - chłopaki rozłożyli się na całej granicy. Nie ma mowy, żeby prześlizgnęła się nawet mysz bez naszej wiedzy.
- To dobrze. A przy okazji, podobno ten pałacowy sługus jest z tobą?
- Niestety - westchnął Valner. - Chyba oddam go Margusowi.
- Ani mi się waż! - krzyknął Kajrenis.
- Dlaczego? Ty wiesz jaki on jest upierdliwy? Zimno mu, niewygodnie, jadło kiepskie...
Kajrenis pokrótce powiedział mu o sytuacji w mieście.
- Rozumiem. - Valner westchnął. - Myślę, ze nie powinno być z tym problemu. Jest tak próżny i zadufany w sobie, że wystarczy parę kłamstewek i uwierzy, że bez niego zadanie nie powiedzie się.
Margus zachichotał.
- Dobra. Jeżeli to już wszystko to wracajcie do roboty - powiedział Kajrenis.
- No co ty, tak o suchym pysku? - oburzył się Margus. - Wypadało by chociaż wypić za śmierć króla.
- Dobra. Dawaj wino.
Gorenzo i Margus skoczyli po dzbany z winem, a Valner postawił na ławie kubki.
- Panowie - powiedział Kajrenis wznosząc kubek - za króla, niech gnije w grobie.
Wypili zawartość kubków jednym haustem, a Valner szybko nalał kolejną porcję.
- Chciałbym podziękować królowi, że raczył w końcu zdechnąć i że dzięki niemu w końcu będziemy mogli spokojnie rabować - powiedział wznosząc kubek do góry.
Pozostali bez słowa spełnili toast.
- Właściwie to jeden kubek to stanowczo za mało - mruknął Valner napełniając znowu kubki. - Po tym jak nam się przysłużył wypadało by wypić jeszcze jeden.
Wychylili zawartość kubków.
- Szkoda tak zostawiać tą resztkę wina - mruknął Gorenzo zaglądając do dzbanów. - Powinno starczyć na jeszcze jedną kolejkę.
- Dobra, wystarczy już - mruknął Kajrenis kiedy dzbany już świeciły pustkami. - Opróżnimy więcej jak już wykonamy zadanie i zdobędziemy kasę. Wracajcie do roboty.
Mężczyźni bez słowa wstali od lawy i wyszli z chaty.

***

Konas przy pomocy dwóch służących przeniósł ciało króla do swojej komnaty. Służący nie bawiąc się w subtelności położyli je na stole, a następnie, zgodnie z poleceniem medyka, udali się do królewskiej sypialni po odświętne szaty w których król miał być pochowany.
- No i co teraz zrobisz, mądralo? - powiedział Konas do zwłok. - Traktowałeś innych jak śmieci, a sam skończyłeś jak pies. Taka banalna śmierć, zupełnie nie po królewsku, nie uważasz? Król powinien umrzeć z mieczem w dłoni, broniąc swego kraju. Ale ty właściwie nie byłeś królem. Byłeś jedynie satrapą, uzurpatorem, którego jedynym atutem było pochodzenie z królewskiej rodziny. Ale nie martw się, teraz na tronie zasiądzie odpowiedni człowiek, który doprowadzi ten kraj do dobrobytu. Już ja się o to postaram.
Skończywszy tą przemowę Konas wziął się za doprowadzanie twarzy zmarłego do porządku. To było oczywiste, że zwłoki będą wiezione na cmentarz w otwartej trumnie, żeby wszyscy mogli zobaczyć martwego króla. Należałoby więc pozbyć się tej siności z twarzy i zrobić coś z tymi wytrzeszczonymi oczami.
Zanim służący wrócili ciało było już gotowe. Król wyglądał jakby spał. Służący szybko je przebrali, wcześniej nacierając je wonnymi olejkami i po czujnym okiem Konasa zanieśli je do królewskiej sypialni, gdzie już czekały wynajęte płaczki oraz ubrane na czarno królewskie nałożnice. Teraz, do momentu w którym trumna z ciałem zostanie przewieziona na cmentarz będą one czuwały przy zwłokach. Zgodnie ze zwyczajem trwało to zazwyczaj cały dzień i całą noc.
Konas, wiedząc, że jego praca już jest skończona, wrócił szybko do komnaty.
- Witaj Arestesie - powiedział zamykając drzwi na klucz.
- To co zrobiłeś jest niewybaczalne - powiedział siwowłosy mężczyzna wychodząc z tajemnej komnaty.
- Zrobiłem to co musiałem - odparł medyk odwracając się w stronę niespodziewanego gościa.
- A więc uważasz, ze morderstwo to jedyne rozwiązanie?
- Jakie morderstwo? Dobrze wiesz, że król udławił się winogronem - odparł Konas nalewając wina do dwóch kubków, po czym jeden podał towarzyszowi. - Ja tylko przyspieszyłem to co było nieuniknione.
- W imię czego? Głupiej przyjaźni z tym doradcą?
- Nie mów tak Arestesie. Kirim jest jedynym człowiekiem, który może utrzymać ten kraj we względnym spokoju dopóki nie znajdę nowego króla.
- A właśnie, jak idą poszukiwania?
- Jak na razie nic z tego - odparł medyk kierując się do komnaty w której spał. Arestes bez słowa ruszył za nim. - Wiem tylko, że jestem w dobrym świecie - powiedział siadając w fotelu. - Może się poczęstujesz? - zapytał wskazując na paterę z winogronami stojącą na stoliku obok fotela.
Przybysz tylko spojrzał na Konasa dziwnym wzrokiem i bez słowa usiadł w sąsiednim fotelu.
- Właściwie to cud, ze udało mi się trafić do właściwego świata za pierwszym razem - mruknął Konas rozgryzając winne grono. - Kryształ świeci dość mocno, więc jest szansa, że jestem we właściwym mieście.
- Powiem Bernerowi, żeby ci pomógł.
- Uważam, ze nie ma takiej potrzeby.
- Wolałbym żeby państwo jak najszybciej miało nowego króla. Brak władzy może doprowadzić do anarchii.
- Nie zgodzę się z tobą, Arestesie. Lud będzie zbyt zajęty świętowaniem zdobytej wolności żeby myśleć o czymkolwiek innym. Zresztą, jeżeli pojawią się jakieś niepokojące sygnały, Kirim zdąży odpowiednio zareagować.
- Jesteś pewien? - siwowłosy mag uważnie spojrzał na rozmówcę.
- Oczywiście. To bardzo mądry człowiek. Uważnie go obserwowałem i ośmielę się twierdzić, że to tylko dzięki niemu ten kraj jeszcze istnieje. Gdyby zostawić wszystko w rękach króla, to pewnie już dawno bylibyśmy kolonią któregoś z sąsiadów. To bardzo przebiegły człowiek, tylko on potrafił tak pokierować królem, żeby tamten myślał, że wszystkie pomysły są jego. Dlatego tez nie mogłem pozwolić żeby stracił życie w wyniku głupiego kaprysu nieodpowiedzialnego człowieka.
- Rozumiem - powiedział Arestes odstawiając kielich i wstając. - Porozmawiam z radą. Może uda mi się ich przekonać, żeby nie wyciągali wobec ciebie konsekwencji.
- Dziękuję - Medyk uśmiechnął się. - Gdyby jednak ci się nie udało...
- Tak?
- Mógłbyś przynajmniej poprosić ich, żeby wykonanie kary odroczyli dopóki nie znajdę nowego króla?
- Tyle mogę ci obiecać, chociaż nie wiem czy mi się uda.
- Najważniejsze, że spróbujesz.
Arestes bez słowa wyszedł z komnaty. Konas jeszcze przez chwilę siedział w fotelu sącząc powoli wino. W końcu westchnął ciężko, wypił resztę trunku jednym haustem i udał się do tajemnej komnaty. Będzie musiał zwiększyć intensywność poszukiwać.

***

Następnego dnia w samo południe rozdzwoniły się wszystkie dzwony w mieście, a kiedy ludzie wyszli na ulice z pałacu ruszył orszak pogrzebowy. Najpierw na koniach i w pełnym galowym umundurowaniu sześciu żołnierzy ze straży przybocznej, następnie powóz wiozący trumnę z ciałem króla otoczony również przez straż przyboczną na koniach. Za nimi kolejnych sześciu żołnierzy ze straży przybocznej. Potem powóz z królewskimi nałożnicami, a za nimi królewscy doradcy. Orszak zamykali służący niosący kosze z kwiatami. Sanus siedział w powozie ze skwaszoną miną. Miał nadzieję, że jego ranna noga będzie dobrą wymówką do uniknięcia całego tego cyrku. Niestety Kirim był bezlitosny. Stwierdził, iż skoro poprzedniego dnia był wystarczająco zdrowy, żeby iść na spacer, to również dobrze może wziąć udział w ceremonii pogrzebowej. I w ten sposób służący przygotowali mu odpowiednio miejsce w powozie.
Kiedy jechali ulicami nie było słychać nic z wyjątkiem dzwonów, jakby ludzie zmówili się i milczeniem chcieli okazać zmarłemu swoją pogardę i brak szacunku. Orszak powoli przemieszczał się ulicami, a w ślad za nim szli mieszkańcy miasta.
Orszak przeszedł przez najważniejsze ulice tak żeby wszyscy poddani mogli zobaczyć swojego zmarłego króla i powrócił do pałacu. Swoją podróż zakończył w pałacowym ogrodzie przed okazałą kryptą, na której szczycie widniały dwie kamienne rzeźby przedstawiające gryfy, a nad wejściem widniał królewski herb: dwa gryfy pod dębowym drzewem.
Kiedy orszak stanął żołnierze rozstąpili się tworząc szpaler. Doradcy wysiedli z karocy. Kirim podszedł do krypty. Wyciągnął z kieszeni ciężki klucz. Wsadził go w zamek i przekręcił z niemałym trudem. Kiedy wyjął klucz z zamka, do drzwi podeszło dwóch potężnie zbudowanych służących i otworzyli drzwi na oścież. Potem do powozu z trumną podeszło sześciu innych służących i zdjąwszy z niego trumnę przenieśli ją tuż pod kryptę. Kirim wygłosił krótką mowę pożegnalną i służący zabili wieko trumny. Następnie wnieśli ja do krypty, potem wniesiono kosze z kwiatami i zamknięto drzwi. Jak tylko Kirim przekręcił klucz do krypty przystąpili kamieniarze i zaczęli stawiać mur z cegieł zamurowując wejście do krypty. Kiedy kończyli pracę w ogrodzie nie było już nikogo oprócz Kirima. Doradca sprawdził czy mur jest wystarczająco solidny i odszedł bez słowa. Kamieniarze w milczeniu splunęli w stronę krypty i pozbierawszy swoje narzędzia wyszli z ogrodu.
Po dotarciu do swojej komnaty Sanus z ulgą opadł na łóżko. Głupi Kirim kazał mu stać przez cały czas. Całe szczęście, że mógł oprzeć się na tym służącym, bo inaczej by chyba zemdlał. Przez chwilę leżał z zamkniętymi oczami, gdy nagle usłyszał otwierane drzwi.
- Możesz odejść, nie będziesz mi już dzisiaj potrzebny - powiedział nie otwierając oczu.
- Szkoda - usłyszał smutny głos. Szybko otworzył oczy i zobaczył Lantara w galowym stroju.
- Wybacz - powiedział szybko - myślałem, że to służący. Zostań proszę.
Żołnierz uśmiechnął się ciepło i podszedł do łóżka.
- Strasznie blady jesteś - powiedział siadając na brzegu.
- Trochę się zmęczyłem tym wszystkim. Szczerze mówiąc sam nawet nie wiem czemu, przecież wczoraj więcej chodziłem i nic mi nie było
- To ja pójdę po medyka - powiedział Lantar i szybko wstał kierując się w stronę drzwi.
- Nie trzeba! Wystarczy jak trochę odpocznę! - Niestety Lantar już tego nie słyszał, biegł korytarzem w poszukiwaniu medyka.
Sanus westchnął ciężko, a po chwili uśmiechnął się zadowolony. Martwi się o mnie, myślał, znaczy, że mu na mnie zależy. Ta myśl sprawiła, że zrobiło mu się ciepło na sercu. Przymknął oczy delektując się tym uczuciem. Otworzył je gdy usłyszał skrzy otwieranych drzwi, a chwilę potem zobaczył pochylającego się nad nim Konasa.
- Faktycznie, coś kiepsko wyglądasz - mruknął medyk przyglądając się twarzy doradcy.
- Wszystko w porządku, wystarczy, jak trochę odpocznę.
- Nie jestem tego taki pewien. Ceremonia pogrzebowa nie była aż tak długa żebyś się tak zmęczył. Co robiłeś wczoraj?
- No... - Sanus zaczął niepewnie i szybko umilkł.
- Tylko nie kręć, chyba, że chcesz żebym ci zafundował rozstrój żołądka - mruknął Konas gniewnie marszcząc brwi.
- Nie zrobisz tego. Jesteś medykiem, masz leczyć, a nie szkodzić.
- Żeby leczyć muszę mieć najpierw chorych. Więc jeżeli nie chcesz być jeszcze bardziej chory, to gadaj co wczoraj robiłeś.
- Noo... - doradca spuścił głowę. - Trochę mi się nudziło...
- I?
- No i poszedłem na spacer - wyszeptał.
- Ty durniu! - medyk trzepnął doradcę w głowę. - Chcesz żeby z twoją nogą się pogorszyło?
- Kiedy już nie mogłem wytrzymać! Musiałem wyjść na powietrze! - Przecież nie mógł podać prawdziwej przyczyny swojego postępowania.
- Żeby mi to było ostatni raz. Rozumiesz? - Sanus potakująco pokiwał głową. - Za parę dni powinno być już wszystko dobrze z twoją nogą. Tyle chyba wytrzymasz, co?
- Spróbuję - odparł cicho doradca.
- Już ja się o to postaram - mruknął medyk i odwrócił się w stronę Lantara: - masz pilnować żeby nigdzie nie wychodził dopóki ja na to nie pozwolę, rozumiesz?
- Ja nie wiem, panie czy mogę - odparł niepewnie Lantar. To co usłyszał przyprawiło go o szybsze bicie serca, jednak nie mógł tego po sobie pokazać. - Należę do królewskiej straży przybocznej, rozkazy może mi wydawać tylko król.
- Król nie żyje, a dopóki nie będzie nowego, to główny doradca królewski wydaje ci rozkazy, rozumiesz?
- Rozumiem, panie - żołnierz pokiwał twierdząco głową.
- W takim razie masz go pilnować, a ja uprzedzę o tym Kirima. Nie powinien mieć raczej żadnych obiekcji.
- To ja może pójdę przebrać się w zwykły mundur... - zasugerował niepewnie Lantar.
- Idź, tylko wracaj szybko. A jeśli chodzi o ciebie... - zwrócił się do Sanusa kiedy już Lantar wyszedł. Wyjął z torby woreczek z którego nasypał jakiegoś dziwnego proszku do kielicha, zalał go wodą i podał doradcy. - Wypij to .
- Co to jest? - spytał nieufnie Sanus.
- A jak myślisz? - sarknął medyk, a nie otrzymawszy żadnej odpowiedzi dodał: - coś na wzmocnienie. Te twoje wczorajsze szaleństwa nadszarpnęły twoje zdrowie, tak że w połączeniu dzisiejszą ceremonią twoje ciało zaczęło odczuwać skutki dopiero teraz. Nie wiem jak bardzo ci to zaszkodzi, więc na razie musisz wypić to, a gdy będzie potrzeba, to wieczorem wypijesz jeszcze jedną dawkę.
Sanus posłusznie wypił cała zawartość kielicha, a kiedy krzywił się od paskudnego smaku leku, Konas powiedział:
- Mam nadzieję, że następnym razem pomyślisz dwa razy zanim zrobisz coś głupiego.
- Z pewnością - mruknął Sanus. - Nie mam ochoty znowu pić tego paskudztwa.
W tym momencie do komnaty wpadł zdyszany Lantar ubrany w zwykła koszulę i spodnie.
- Dobrze, że już jesteś - mruknął Konas. - Pilnuj go, a gdyby coś kombinował, to pozwalam ci użyć siły. Zrozumiałeś?
- Tak, panie - żołnierz kiwną twierdząco głową.
- Każę wam przynieść posiłek - dodał medyk kierując się w stronę drzwi.
- Ale się porobiło - westchnął Lantar kiedy już zostali sami.
- Powinieneś być zadowolony.
- Jak to? - zdumiał się.
- Przez kilka najbliższych dni możemy być razem i nie musimy się z tym ukrywać, a wszystko na plecenie królewskiego medyka.
- Racja! - Twarz Lantara rozświetlił uśmiech. - Skąd wiedziałeś, że to się tak skończy?
- Nie wiedziałem. Samo tak wyszło.
- Rozumiem - Lantar usiadł ostrożnie na brzegu łóżka. - To skoro mogę teraz przebywać z tobą, to czy to oznacza, że mogę... - zawahał się.
- Tak?
- ... pocałować cię?
- No nie wiem. - Sanus postanowił trochę podroczyć się kochankiem. - Medyk powiedział, że mam odpoczywać. Nie chcę żeby znowu na mnie nawrzeszczał. - Żołnierz wyraźnie posmutniał. - No chyba, że...
- Tak? - popatrzył z nadzieją w oczach na doradcę.
- Nie powiesz nic medykowi.
- Nie powiem! - potrząsnął przecząco głową z taką żarliwością, ze aż wywołał uśmiech na twarzy Sanusa.
- W takim razie możesz - odparł cicho.
Rozpromieniony Lantar pochylił się i chwilę potem ich usta zetknęły się w namiętnym pocałunku.



CDN













Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum