ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Immediately sundown 1 |
Lubicie te momenty tuż po zachodzie słońca? On lubi tę porę"
Najdelikatniej jak tylko potrafiłem zamknąłem za sobą drzwi. To już koniec, cały mój świat zniknął, rozpłynął się w jego słowach. A najśmieszniejsze jest to, że wcale nie czuje się tak jak sądziłem. Jestem po prostu...podirytowany. Takie dziwne uczucie, które zaraz rozsadzi mi głowę. Nie potrafię nad nim zapanować. Zszedłem po schodach.
Jeden, dwa, trzy....liczyłem bezmyślnie stopnie, nie znając powodu dlaczego nie umiem dojrzeć nic poza nimi. Wydawało mi się, że trwało to wieki. Tak prozaiczna rzecz jak schodzenie po schodach. Nie myśleć nic więcej, skupiałem się kolorach posadzki na klatce. Boże, zorientowałem się że stoję na środku chodnika. Kiedy wyszedłem z budynku? Nie pamiętam. Jakie to dziwne. Minęły 3 minuty....3 minuty bez niego. A jednak nie czuję się źle...czuję ulgę. Po tych wszystkich latach zamknięcia wreszcie odetchnąłem. Tylko, dlaczego poczułem ból w sercu? Dlaczego wcale nie cieszyłem się tym powietrzem, które tak rozkosznie wypełniało moje płuca?
Zapaliłem papierosa i poszedłem na parking, po samochód. Nawet miło było spojrzeć jeszcze raz w jego okna. Światło paliło się w sypialni. Teraz mogłem tam być. I jeszcze wczoraj byłem. Mogłem podziwiać jego cudowną, delikatną skórę, dotykać jej, cieszyć się jego bliskością. Dlaczego? Nie znalazłem odpowiedzi...Dlaczego już mnie tam nie ma? Spojrzałem w niebo szukając odpowiedzi. Dlaczego to zawsze mnie uspokaja? Tylko, dlaczego i dlaczego...A może to po prostu do mnie nie dotarło.
Wsiadłem do samochodu....Czy mi się wydawało czy na zewnątrz się rozpadało? Nie....to chyba łzy. Czy niebo płacze nade mną? Nad moją żałosnością? Nie wiem....
Włączyłem silnik, pojechałem do domu skupiając się na okolicznych parkach. Nawet ładne były...zielone...Gdzieś w oddali zauważyłem dwoje ludzi siedzących na ławce...czemu wydawało mi się że ta ławka to było nasze ulubione miejsce.
Kiedy wróciłem do domu położyłem się spać. W ciuchach, nie zdjąłem nawet butów. Było mi niewygodnie. No i co z tego? Czułem ciągle tą samą irytacje, która nie pozwalała mi zasnąć. Dlaczego kiedy tylko zamykałem oczy widziałem jego twarz? O Boże....Tyle lat....
-Wszystko…stracone - wyszeptałem sam do siebie.
Patrzyłem w sufit...Ile dałby żeby teraz móc stąd uciec. Dawno mnie tutaj nie było. Dopiero teraz zauważyłem brzydotę tego wnętrza. Kilka kartonów zamiast szafki, szare ściany, biurko, komputer, gitara w koncie. A ścianie jego zdjęcie....Ogromne, czarno białe. Kiedyś bawiliśmy się aparatem Kyo. Pamiętam dokładnie to ujęcie. Biegałem za nim po całym mieszkaniu a on chichotał jak dziecko, chowając twarz. Chciałem żeby się uśmiechnął, jakoś usiadł albo coś. Ale on uparcie nie pozwalał mi zrobić sobie fotki. W końcu jednak wykorzystałem chwile jego uwagi i rzuciłem się na niego powalając na podłogę. Usiadłem na jego brzuchu, próbując go jakoś unieruchomić. Heh...był taki rumiany. Ciągle się śmiał, to piszczał i krzyczał. Wycelowałem w niego obiektywem i zrobiłem od razu 15 zdjęć. Ale jedno...to jedyne, powiększyłem i powiesiłem na ścianie naprzeciwko łóżka, żeby jego słodki uśmiech był pierwszą rzeczą jaką zobaczę po otworzeniu oczu. Jego migdałowe, zamglone oczęta były takie kuszące. Chyba nie muszę mówić co się działo kiedy po zrobieniu zdjęć zepchnął mnie z siebie złapał za rękę i pociągnął do sypialni......
Tyle nocy, każda taka sama. Spędzona z nim, w naszym wspólnym mieszkaniu, które tak bardzo kochałem. Ile razy kłóciliśmy się o to, na jaki kolor ma być pomalowana kuchnia. Heh, aż w końcu nic z tego nie wyszło. On chciał niebieski. Ja ciągle upierałem się przy żółtym. No i takim sposobem kuchnia została biała. Ale oczywiście musiały być w niej jakieś niebieskie akcenty. W końcu zdecydowaliśmy się na niebieskie ściereczki w żółtą kratkę.
Nasze ukochane mieszkanie.....niebo, raj, miejsce wiecznego szczęścia, rozkoszy. Tak bardzo je kochałem....Tak bardzo go kochałem.....nie, błąd....kocham....
Wsunąłem się pod zakurzoną kołdrę, bezbarwną, zimną. Nienawidzę tego miejsca. Jestem sam, tylko ja i moje pieprzone myśli, powietrze, jakim oddycham. Już nic nie będzie takie jakbym chciał. Zasnąłem z wciąż otwartymi oczami. Nie dałem rady ich zamknąć.
Jak ja nie znoszę, jak ktoś mówi mi prawdę....
*****
Minęło parę dni. Szara egzystencja pozbawiona sensu. To tak jakbym już nie żył. Włóczyłem się po mieście, czasem wychodząc na plaże. Lubiłem patrzeć jak fale uderzają o kamienie na brzegu. Jak delikatnie rozpryskują się, ginąc w przeciągu chwili. Tak samo jak...ja zginąłem w chwili kiedy on wypowiedział.....
-Kaoru, wydaje mi się, że....Powinniśmy zrobić sobie przerwę
-Co? Co masz na myśli?!
-Spójrz prawdzie w oczy, to nie jest już miłość. To obsesja. Nie mam zamiaru czekać, aż któregoś dnia zabiję się z powodu, że mnie zostawisz...
-Ale....o co ci chodzi? Że ja niby chce od ciebie odejść?
-Kiedyś na pewno będziesz chciał.......
Wieczór był szary. Lubicie te momenty tuż po zachodzie słońca? Niebo jest wtedy szare, ciemne, w oddali pojawiają się już gwiazdy. A po mimo tego wciąż przy linii horyzontu widać delikatną poświatę. On lubi tę porę. Zawsze wychodził na balkon, opierał dłonie na barierce i odrzucał lekko głowę do tyłu wpatrując się w górę. Wtedy ja siadałem na łóżku, które było na wprost drzwi balkonowych, i patrzyłem na to cudowne zjawisko...Jego sylwetka wydawała się jeszcze bardziej smukła, delikatna na tle różowo-pomarańczowej poświaty. Był niesamowity. Wiatr szarpał jego czarne włosy a on bez ruchu trwał tak do momentu, gdy słońce oddali się już wreszcie na drugą półkulę. Wtedy zawsze odwracał głowę w moją stronę ,uśmiechając się w swój specyficzny sposób. Radośnie a jednocześnie tajemniczo, kusząco. Oczekiwał ode mnie jednego. Rozumiałem to. W tym momencie zawsze podchodziłem do niego i obejmowałem od tyłu, opierając głowę na jego ramieniu. Mogliśmy trwać tak, czytając nawzajem swoje myśli, rozkoszując się swoją bliskością. Lubiłem jak pomrukiwał kiedy zaczynałem całować jego szyję, wsuwając dłonie pod jego obcisły, czarny t-shirt...
Miłość......Jest niczym.
On jest wszystkim.....Miłość to on.
A więc stałem tak, czekając aż zajdzie słońce. Codziennie, samotnie, na zawsze.
Później włóczyłem się po mieście, zaglądając do coraz to nowych barów i wypijając hektolitry alkoholu. Bo czy jest inny sposób na radzenie sobie ze swoimi pustymi myślami? Nie miałem już nic, nie miałem, do kogo i do czego wracać. Może któregoś dnia on przypomni sobie o mnie. Ale wtedy mnie już nie będzie. To tylko kwestia czasu.
Spałem w dzień, próbowałem żyć w nocy. Ignorowałem to, co dzieje się wokół mnie. Nic się nie liczyło. Ile dni minęło? Mówiłem, że parę. Tak naprawdę to nie wiem, może jeden lub dwa.
Chodziłem wszędzie, jednak omijałem wieżowiec, w którym zawsze paliły się światła na 7 piętrze. Dlaczego? Bo on bał się ciemności. Zawsze musiałem pamiętać o tym, żeby zostawić jedną lampkę nocną włączoną. On nigdy mi o tym nie przypominał. Jeśli tego nie zrobiłem, przez całkowitą nieuwagę, wiercił się, nie mógł zasnąć, wtulał się we mnie kurczowo, cały czas coś marudząc pod nosem. To był mój obowiązek pamiętać o lampce.
Dlatego, chyba już z przyzwyczajenia, u siebie w norze też zostawiałem światło.
Co jakiś czas, w przerwie pomiędzy kolejnymi drinkami przypominałem sobie o tym że za tydzień znowu zacznie się moja rutyna. Próby, koncerty, wywiady, sesje. Tak normalnie to nie przerażałoby mnie to. Teraz bałem się, że nie będę umiał już funkcjonować w grupie jak kiedyś. Obowiązki? Jakie obowiązki? Odpowiedzialność za coś....Przecież jedyne, co utrzymywało mnie przy życiu to on. To, że wieczorem, razem, wrócimy do naszego świata żeby odpoczywać od tych wszystkich nierozumiejących nas ludzi. Byliśmy nierozłączni. Obojętnie, kiedy i jak, musieliśmy być blisko siebie. Osobno nie znaczyliśmy nic. Jakby jedna dusza i serce w dwóch ciałach. Dzień był tylko przerwą nocy. Bo wtedy mogliśmy się połączyć, być jednością. Idealnie dopasowani, rozumieliśmy się bez żadnych słów. Gdy ja zaczynałem zdanie, on je kończył. Czasem wystarczyło tylko jedno spojrzenie, uśmiech. Kyo, Die i Shinya na początku mieli nas za wariatów. Nie dość, że cioty to jeszcze walnięte, bo jak są z dala od siebie na odległość drugiego pokoju to wariują. Nie raz obrywało nam się od Kyo, który wyzywał nas od popierdoleńców. Pytał, co się z nami stało, że kiedyś zachowywaliśmy się inaczej. Być może, nas to nie obchodziło. Czekaliśmy, kiedy skończy a potem z całkowitym spokojem uśmiechaliśmy się do siebie, co jeszcze bardziej go wkurwiało. Później jednak przyzwyczaił się do nas, do naszego związku, do sposobu, w jaki siebie traktujemy.
Siadywałem w barach każdego wieczora, aż do ich zamknięcia. Najlepiej lubiłem te czynne 24/h. Bo kiedy miałem wracać do mojej nory, którą w myślach nazwałem szambem, przechodziły mnie dreszcze i chciało mi się rzygać.
Ciekawe, co on teraz robi? Nie raz korciło mnie żeby pójść pod jego okna. Może zbaczałbym go na balkonie, tuż po zachodzie? A jednak....na początku czułem ulgę, tak mi się wydawało. Teraz? Teraz nie czułem nic oprócz...Niczego. Byłem pusty.....Całkowicie, nie skończenie....
Mijała noc za nocą. Dni się nie liczyły....Tylko zachód pozostawał ten sam....
******
Mój przepity umysł wreszcie zaczął kontaktować, że chyba minęło już siedem nocy i skończył się mój czas rekonwalescencji po śmierci. Musiałem znowu wrócić tam, do ludzi, pokazać, że umiem sobie poradzić. Poprzedniego wieczora dostałem Sms, od Kyo, który oznajmił, że próba zaczyna się o 9....rano. Musiałem się, więc przestawić na czas świata, pomimo tego ze bardziej wolałabym dalej pozostać w mojej strefie czasowej.
Na pierwszej próbie wszystko zdawało się być takie samo. Kyo, Die i Shinya byli tacy sami. Na niego nawet nie patrzyłem. Bałem się albo na to nie zasługiwałem. Pomimo tego korciło mnie, żeby, choć otrzeć się o niego, niby przypadkowo. Jego głos nie brzmiał już tak samo jak kiedyś, albo tylko mi się wydawało. Bałem się nawet go słuchać. Przez cała próbę nie odzywałem się do nikogo, siedziałem w koncie i paliłem papierosy. Jeden za drugim, żeby, choć trochę odciągnąć uwagę innych od siebie. Bo czułem ich wzrok. Kyo był doskonałym obserwatorem. Momentalnie mnie przejrzał.
-Kaoru...Co się stało? Wyglądasz...Fatalnie
Fakt...Nie zmieniałem ubrania odkąd to się stało. Musiało ode mnie śmierdzieć fajkami i alkoholem. Ja sam tego nie czułem.
-Nie, zdaje ci się. Wszystko okej.
Głos mi drżał. Momentalnie wsunąłem na nos ciemne okulary, żeby nie zauważył mojego przepitego wzroku ani podkrążonych oczu. Oczywiście, oprócz tego miałem cholernego kaca.
-He, he, nie oszukasz mnie. Wyglądasz jak trup. Blady, jakiś taki wychudzony. A na dodatek jesteś taki przygaszony. Nie udawaj, gadaj, co jest - Kyo usiadł koło mnie, przyglądając mi się uważnie. Tylko, dlaczego wydawało mi się, że czuje na sobie wzrok kogoś innego?
-...a może...-ściszył głos i zbliżył twarz do mojej - a może chodzi o Toshiye? Mam racje?
Zadrżałem. Nie, nie z powodu, że przestraszyłem się, że Kyo wie, bo to było banalnie łatwe do odgadnięcia, nawet Die by zauważył. Przeraził mnie sam dźwięk jego imienia....Toshiya....
-Zawsze byliście nierozłączni, przychodziliście na próbę trzymając się za ręce, radośni. Myślisz, że nie zauważyłem zmian, również w nim? A on nawet na ciebie nie spojrzał, traktuje jak powietrze. Co się stało, masz mi w tej chwili wyjaśnić. Czyżbyście się rozstali?
O Boże.....tego było za wiele....Łzy momentalnie napłynęły mi do oczu. JAK JA CHOLERNIE NIENAWIDZE, JAK KTOŚ MÓWI MI PRAWDE!
- TAK KYO! ROZSTALIŚMY SIĘ! POWINNO CIE TO CIESZYĆ, BO CHOLERNIE CI PRZESZKADZAŁO TO, ŻE JESTEŚMY RAZEM! Teraz już nie jesteśmy....i nigdy nie będziemy. Bo nie ma już 'my'.....- Zacząłem drzeć się na całe gardło, zupełnie nie kontrolując tego nagłego wybuchu gniewu. Miałem ochotę ich wszystkich pozabijać. Zniszczyć, spalić...bo oni nic nie rozumieją....
Zerwałem się z kanapy i poszedłem szybkim krokiem w stronę drzwi. Nie ma tu dla mnie miejsca. To nie mój świat....
-JEŚLI CI NIE WYSZŁO TO ZNACZY, ŻE TO ALBO TYLKO I WYŁĄCZNIE TWOJA WINA ALBO TAK PO PROSTU MUSIAŁO BYĆ! ALE TO JESZCZE KURWA MAĆ NIE POWÓD, ŻEBY SIE NA MNIE WYDZIERAĆ! - Kyo podbiegł do mnie i szarpnął za ramie - CHCIAŁEM CI POMÓC, POROZMAWIAĆ! A TY, CO? JESTEŚ PIERDOLONYM EGOISTĄ! WSZYSTKO, CO ROBIŁEŚ, TO JAK BYŁEŚ Z TOSHIYĄ, WSZYSTKO TO ROBIŁEŚ TYLKO I WYŁĄCZNIE DLA SIEBIE...!!
Nie...DOSYĆ....To koniec. Odepchnąłem Kyo od siebie, nie zważając na siłę, z jaką to zrobiłem. Poleciał na ścianę i uderzył o nią z głuchym hukiem. Później żałowałem tego, ale czego można oczekiwać od kogoś, kto nie jest już człowiekiem?
-EGOISTA.....CZY TY WIESZ WOGÓLE, CO TO ZNACZY?! ZAPYTAJ SIĘ O TO NASZEGO 'SŁODKIEGO' BASISTY! -Wrzasnąłem i spojrzałem w jego stronę. Pierwszy raz od tak dawna....Dlaczego poczułem jak uginają się pode mną nogi? Zobaczyłem jego zdziwienie, patrzył na mnie z niedowierzaniem, zaskoczeniem, ale jednocześnie ze…smutkiem. A potem...łza....Jedna, jedyna, spływającą po jego gładkim, bladym policzku. Nic już nie rozumiałem. Dlaczego? O Boże, jak to cholernie bolało. Widziałem ze, jeśli będę dłużej tu stać i patrzeć na niego przegram. Chociaż, czy można przegrać bardziej niż zrobiłem to ja? Nie, ale jednak.... Odwróciłem, szybko wybiegłem trzaskając drzwiami. Nigdy, już tam nie wrócę, nie spojrzę na nich. Bo to nie mój świat...
Biegłem przed siebie, nie zwracając na ludzi idących z przeciwnych stron. Jeśli na kogoś wpadłem, to przepraszam. Dla mnie nie istniał nikt.
Nazwałem go egoistą, Boże, jak ja mogłem. Przeze mnie płakał. Kyo miał racje. To, że mnie zostawił, to tylko i wyłącznie moja wina. Musiałem zrobić coś nie tak. Powiedzieć, zrobić, wystarczyło, że nawet pomyślałem. Nie, nie wybaczę sobie tego. Biegłem dalej, co innego mogłem zrobić. Samotny. Ci wszyscy ludzie, nikt z nich nie wiedział o mnie nic. Patrzyli na mnie jak na wariata, albo wcale nie zwracali na mnie uwagi. To dobrze, bo w końcu niech każdy pilnuje własnych interesów. Tylko, dlaczego ja nie umiem przypilnować własnych. Dokąd mam iść. Przystanąłem na moment dopiero teraz czując zmęczenie. Tak naprawdę to poczułem, że zaraz zemdleje ze zmęczenia. Słaniając się na nogach doszedłem do jakiegoś murku i opadłem na niego bezsilnie. Zamknąłem oczy, jednak z przerażaniem szybko otworzyłem je z powrotem. Dlatego ze...że.....Teraz już zawsze…będzie mnie prześladował widok łzy na jego twarzy. Położyłem się na betonie, podkładając ręce pod głowę. No nic już nie mam...Nawet wspomnień. Dlatego, że alkohol skrzętnie utrudnia mi myślenie. Niebo było szare. Jak zwykle? Chmury niebezpiecznie czerniały.
-Kurwa...Nie - zdążyłem burknąć do siebie, kiedy wielka kropla deszczu spadła na moją twarz. Potem kolejna i następna. No i co z tego. Leżałem tak i gapiłem się bezmyślnie w górę, podziwiając z idealną obojętnością jak deszcz zamienia się w ulewę, potem w burze. W głowie miałem pustkę, bo na nic innego nie było mnie stać. Gniew, zazdrość, chęć zniszczenia, samobójstwa, morderstwa, irytacja. To wszystko rozpłynęło się gdzieś daleko, sprawiając że ogarnęła mnie błogość. Monotonność, z jaką spadały krople deszczu, hipnotyzowała. Zasnąłem z otwartymi oczami......jak zwykle....
****
Jak leciał ten kawałek X'a? Crucify my love if my love is blind...Prawda? Na pewno dla niejednego zakochanego ten kawałek jest bardzo życiowy i na czasie. Dla mnie nie...Żaden tekst, żadna piosenka, żaden głos nie był w stanie wyrazić tego uczucia, jakim go darzę. Ale przecież on nazwał je po imieniu. To obsesja. Miał racje. No jak można to inaczej nazwać? Uzależnienie? Jeśli tak to w porządku. Mogę nazwać go moim narkotykiem. Dlatego że z każdą sekundą powoli umierałem, mój umysł przestawał funkcjonować. Mój organizm, pomimo tego, że byłem całkowicie zdrowy, nic mi nie dolegało, był stopniowo zabijany przez alkohol, papierosy, brak jakiekolwiek jedzenia. Bo ja naprawdę nie czułem głodu. Kiedyś uwielbiałem jeść, i to dużo. Zwłaszcza rzeczy, które gotowaliśmy razem w naszej niebiesko-żółtej kuchni. Nie raz bawiliśmy się, eksperymentując z różnymi dziwnymi składnikami, czasem zupełnie do siebie niepasującymi. Mieliśmy przy tym kupę śmiechu, zwłaszcza on. Czasem rzucaliśmy sobie nawzajem wyzwania w stylu mieszanki ostrych przypraw z dodatkiem syropu klonowego albo innej obrzydliwości. Na ogół próby zjedzenia takiej 'bomby' kończyły się na wspólnym wymiotowaniu do wanny. Naprawdę czasem nie dziwię się ludziom, którzy mówili, że jesteśmy walnięci. Zachowywaliśmy się jak dzieci, ale jednocześnie potrafiliśmy jakoś pohamować nasze głupie zachcianki, kiedy wymagała tego sytuacja. Przed sobą nie wstydziliśmy się niczego. Swobodnie rozmawialiśmy o wszystkim, na co tylko mieliśmy ochotę. Później, równie łatwo wprowadzaliśmy nasze zachcianki w życie. Tak naprawdę to nie pamiętam bym kiedykolwiek powiedział mu ' nie'. Czasem robiło się to naprawdę nie zdrowe. Kiedyś przez tydzień nie ruszaliśmy się z domu, nie kontaktowaliśmy się z nikim, nie odbieraliśmy telefonów. Odgrodziliśmy się od świata całkowicie, tylko po to żeby całymi dniami nie wychodzić z łóżka i kochać się non stop. Później oczywiście zebrało nam się niezły opieprz od wszystkich, ale my jak zwykle go ignorowaliśmy. Częściej powtarzaliśmy takie numery, choćby z czystej przekory. Opuszczanie prób było już na porządku dziennym. Tak naprawdę to jedyne osoby, z jakimi utrzymywaliśmy kontakt to Kyo, Die i Shinya. A robiliśmy to tylko z czystego poczucia obowiązku no i dlatego że jakbyśmy olali totalnie zespół, to moglibyśmy się pożegnać z pieniędzmi na życie. Tak naprawdę, to tylko dzięki mnie i mojej jako takiej przytomności nie skończyło się to katastrofą, dlatego, że on wydawał się być jeszcze bardziej uzależniony ode mnie, niż ja od niego. Bywało tak, że obrażał się na mnie o to, że rozmawiałem z kimkolwiek. Potrafił robić mi awanturę o byle spojrzenie w stronę innego. Dlatego najchętniej siedzieliśmy cały czas w domu, a każde wyjście było jak najgorsza kara. Kiedy już absolutnie nie chciał iść na próbę, to szantażowałem go, że jeśli nie będziemy mieć pieniędzy, to każą nam się przeprowadzić na parter, a wtedy nie będziemy mieć widoku na zachód, tylko na ulice. Wtedy zawsze panikował i płakał, że on sobie tego nie wyobraża, itp. To był mój jedyny sposób na wyciągnięcie go z domu. Na początku to było zabawne, potem lekko irytujące, ale później ja sam nie miałem już ochoty na opuszczanie naszego nieba.
Wszystkie te odbicia przeszłości przewijały się w moim śnie. Każda godzina, minuta, sekunda spędzona z nim. Moje całe życie to były ostatnie 3 lata. To, co było wcześniej nie miało znaczenia. Wyrzuciłem wszystkie wspomnienia, naiwnie wierząc, że teraz nie będą mi już one potrzebne. Że on już do końca będzie wypełniał cały mój czas, moją egzystencję. Na Boga...ja nie chcę się budzić. We śnie jest tak dobrze...
Przeszedł mnie dreszcz i właśnie w tym momencie coś szarpnęło mnie gwałtownie do góry za ramiona....
-Nic panu nie jest? Może potrzebny jest lekarz, szpital? Przepraszam…słyszy mnie pan?!
....i wyrwało mnie z mojego wyimaginowanego raju. Cała świadomość wróciła do mnie niczym błyskawica ponownie paraliżując mój umysł. Bo jak inaczej mogę postrzegać coś, co było moją nicią przeznaczenia a teraz tego nie ma. Jakie to bolesne...
-Proszę pana! - Usłyszałem jakiś histeryczny, obcy głos.
Dlaczego?
Łudziłem się, że może moje życie jest snem a sen życiem, że nic się nie stało, dalej jesteśmy razem. Marzyłem żeby to jego głos mnie obudził, że usłyszę znowu ten cichy szept, który witał mnie każdego ranka. Zmysłowy, delikatny szmer, ciepły oddech na mojej skórze. A tu co? Poczułem się rozczarowany, wręcz podirytowany, kiedy zobaczyłem jakąś roztrzęsioną kobietę, która pochylała się nade mną, oraz gromadzący się wokół mnie tłum gapiów. Z trudem kontaktowałem, w końcu przeleżałem tu sporo czasu, przynajmniej tak mi się wydaje. Odepchnąłem od siebie ręce, które próbowały mnie podnieść do pionu, udając że pomagają. Sam wstałem i pomimo tego ze obraz nieźle mi się rozmywał pewnym krokiem ruszyłem przed siebie. Ktoś coś krzyczał za mną, ale nie zwróciłem na to uwagi.
Szedłem, więc dalej przed siebie, bo co mogłem innego zrobić. Nie miałem ochoty się nawalać, bo czułem, że tym razem mogłoby się to dla mnie skończyć śmiercią. A zresztą....Przecież i tak nie mam, po co żyć. Skierowałem swoje kroki do najbliższej knajpy. Może to nawet i dobrze, jeśli umrę? To wszystko jest bez żadnego sensu. Ciało bez duszy, puste, nie przydatne do niczego. Zanim wszedłem do baru, spojrzałem w niebo. Była noc, może nawet późna.
-Kurwa mać...- Zakląłem, bo spóźniłem się na zachód słońca. On by mi tego nigdy nie wybaczył. Zachód, a raczej tuż po, to świętość. Co wieczorny rytuał....Cholera, pierwszy raz go zaniedbałem.
Tej nocy nawaliłem się do nieprzytomności. Kiedy obudziłem się rano poszedłem do mojej nory i nie zmieniając ciuchów od tygodnia zasnąłem w cuchnącym pokoju, pod tą cholerną zimną pościelą.
Samotność jest prawdą, okrutną, niewdzięczną prawdą. Zawsze była mi obca, teraz zostałem na nią skazany. Umarłbym, żeby tylko wiedzieć, czy on kiedykolwiek mnie kochał....Ale śmierć nie była mi przeznaczona....Jeszcze nie.....
**************
Bolesna egzystencja. Chociaż, nauczyłem się nie zwracać uwagi na ból. Na to, że moja dusza krwawiła. Postanowiłem odciąć się do świata. Na zawsze. Czy chciałem umrzeć śmiercią głodową? To byłby nawet dobry pomysł. Tak naprawdę, to niewiele mi już do tego brakowało, wyglądałem jak szkielet.
Minął kolejny dzień, to chyba już 9 od naszego rozstania. Nie, przepraszam. Nie naszego...Od momentu, kiedy on mnie zostawił. Ciekawe, ile jeszcze czasu pociągnę?
Wyłączyłem komórkę, nie kupowałem gazet, nie oglądałem telewizji. Bo dla mnie świat się skończył. Nie, to bez sensu....Nawet do knajp już nie wychodziłem. Piłem w domu. Nienawidziłem tego miejsca, ale po pewnym czasie zacząłem się już przyzwyczajać. Wszystko, dokładnie wszystko było mi obojętne.
Kolejna noc....Spędzona samotnie w łóżku. Wpatrywałem się w jego zdjęcie.
-Musze cię jeszcze raz zobaczyć... - Wyszeptałem do siebie nieprzytomnie.
Bez dłuższego namysłu wstałem z łóżka i z niemałym trudem opuściłem mieszkanie. Było późne popołudnie. Szedłem...Nie, ja prawie biegłem nie wiem, na co licząc. Czułem jakby była jeszcze jakaś nadzieja, wierząc nie wiadomo, w co. Dlaczego naiwnie byłem przekonany, że on się ucieszy, kiedy mnie zobaczy? Szedłem, więc trasą, którą znałem na pamięć. Najpierw minąłem dworzec, zaraz potem nasz ulubiony park. On lubi zieleń. I tylko ją. Pamiętam, że kiedy byliśmy już razem zbliżało się święto Hana-mi. Przyszedłem tego dnia po niego z nadzieją, że zgodzi się wybrać ze mną do parku pooglądać wiśnie, coś zjeść, dosiąść się do znajomych, pogadać. Jakże zdumiała mnie jego reakcja na moją propozycje. Powiedział, że nienawidzi tego święta, że jest takie populistyczne i sztuczne. Że ten różowo-biały kolor na drzewach jest nienaturalny i napawa go obrzydzeniem. Zostaliśmy, więc w domu i zasłoniliśmy żaluzje, żeby nie oglądać tych tłumów przewijających się przez ulice. Dlatego w parku bywaliśmy dość często, ale nigdy nie w Hana-mi. On nie byłby sobą gdyby nie robił wszystkiego na przekór, nawet sobie.
W przeciągu 10 minut byłem na miejscu, pod naszym wieżowcem. Ostatnie 100 m. przebiegłem z niewyobrażalną szybkością, jakby uskrzydlony, przystanąłem na chwile wpatrując się w górę, na balkon na 7 piętrze. Przez moment wydawało mi się, że go zobaczyłem, jednak tylko przez chwile, dlatego że nagle poczułem, że cholernie kręci mi się w głowie. To ze zmęczenia, odwodnienia i wygłodzenia. Zachwiałem się, panicznie próbują chwycić się czegokolwiek, żeby nie upaść na ziemię... a potem...potem już nie pamiętam. Zaległa ciemność....
------------------------------------------------C.D.N-----------------------------------------------------
by orestes
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 19 2011 14:11:05
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Ila (Brak e-maila) 15:39 14-04-2006
To naprawdę piękna historia.Z trudem powstrzymałam się od łez.Jednak myślę,że są inne sposoby ukazania miłości,aczkolwiek ten jest jednym z nich.To taki trochę paradoks,bo ludzie ślubują sobię miłość do końca swoich dni,ale nie mówia nic,co się stanie potem.Nie myślą o wieczności.Nie chcą.Dlatego ja uważam,że nie warto być człowiekiem,więc jestem sobą.Na koniec chciałabym dodać,że nie ma nieba czy piekła.Jest jeden świat i istoty powracające do niego,w odpowiednich odstępach czasowych.To pole bitwy sił wyższych,tak doskonale rozbudowane
Yuiren (Brak e-maila) 22:17 01-05-2006
Piękne ! T.T
Kiyomi. (Brak e-maila) 15:58 02-05-2006
az mi slow brakło... T_T to jest poprostu cudowne... i tak doskonale napisane ;___;
wzruszyłam sie. naprawde. takie piękne...
x (Brak e-maila) 22:27 17-07-2006
genialne Bardzo mi się podobało i chętnie bym coś jeszcze poczytała twojego autorstwa Oczywiście z Totchim ;-)
hi-chan (hichan.niimura@gmail.com) 17:06 04-01-2007
genialne! XD no po prostu genialne XD aż mi żal Kao XD
Ireth (Brak e-maila) 21:10 07-06-2007
Niezłe, ale nie mogę czytać wieczorami takich historii bo się człowiek owi nieciekawy humor wkręca^^" Acha i masz wielkiego plusika za The Gathering i piosenkę "Saturnine", któr± wręcz ubóstwiam ^^ |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|