The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 25 2024 03:10:40   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Czart 2
Dla Fu-chan :-*
- za bezcenne wsparcie "moralne" i za wszystko, co robi dla mnie i dla TCD...^__~
Dziękuję Ci z całego serca, Fu! :-*


* * *




- To mają być zmieszane farby?!! - ciśnięty z furią słoik z niebieskim barwnikiem strącił jeden z rozstawionych na stole świeczników i roztrzaskał się na podłodze, zalewając parkiet lazurową kałużą. Świece potoczyły się obok i zgasły. Przestraszony służący wybiegł z pomieszczenia, natykając się w korytarzu na ciemnowłosego młodzieńca, który tylko uniósł pytająco brwi. Jego oczy błyszczały nieziemsko w półmroku...
- O, paniczu! - wyszeptał gorączkowo służący. - Jaśnie pan jest dzisiaj w bardzo złym nastroju, ale niech panicz spróbuje go udobruchać... - popatrzył na niego błagalnie. Asmodeusz uśmiechnął się uspokajająco i bezszelestnie wślizgnął się do komnaty, ruszając w stronę mężczyzny.
- Dante... - zawołał cicho. Wampir drgnął na dźwięk jego głosu, jednak nie odwrócił się. - Jesteś zły? - zapytał z dźwięczną nutką przymilności.
- Nie, skąd... To nic.- mruknął mężczyzna.
- Nie wygląda, jakby to było nic... - chłopiec z westchnieniem ominął rozlane barwniki i podszedł do Dantego. - Chyba nie jesteś zły na mnie? - zapytał, mrużąc oczy. Dante popatrzył na niego.
- Oczywiście, że nie. - uniósł dłoń i czule odgarnął pasemko włosów z policzka chłopca, zakładając mu je następnie za ucho. Pochylił głowę i pocałował Asmodeusza w czoło. Chłopiec zamknął oczy i zadarł brodę, poddając się pieszczotom. Dante złożył szybkie pocałunki na powiekach chłopca, grzbiecie nosa, policzkach, w końcu odnalazł usta - rozchylone, chętne, oczekujące... Pocałował go... z początku delikatnie, potem coraz bardziej namiętnie i gwałtownie, niemalże kalecząc ostrymi kłami wargi młodzieńca i wydobywając z niego jęk rozkoszy. Chłopak uniósł rękę i położył dłoń na piersi mężczyzny, wsunął palce pomiędzy częściowo rozchełstaną poplamioną farbami koszulę. Wciągnął nosem ostrą woń terpentyny i wosku z płonących świec... i zapach Dantego...
Nagle starszy wampir odsunął się i odszedł kilka kroków w stronę sztalug. - Gdzie wczoraj byłeś? - zapytał ostro. Asmodeusz zamrugał z zaskoczenia.
- Przecież wiesz...na polowaniu...
- Dużo czasu ci to zajęło. - zauważył, nie patrząc na niego.
- W Starym mieście nieczęsto spotyka się wieśniaków włóczących się nocami po ulicach. Ludzie są zabobonni... - westchnął i wymijając swojego opiekuna podszedł do stołu, siadając na blacie. - A ty jak spędziłeś ten wieczór? - zainteresował się. Dante popatrzył na niego twardo.
- To już moja sprawa... - warknął ostro. Przez twarz Asmodeusza przebiegł jakiś dziwny cień, jednak szybko powrócił na nią przekorny filuterny uśmieszek.
- Myślałem, że powiesz mi, że za mną tęskniłeś... - mruknął, opierając jedną stopę na siedzeniu krzesła i lekko rozchylając w ten sposób uda. Nie umknęło to uwadze Dantego, który drgnął nieznacznie przy rozpiętym na sztaludze obrazie. Jego wzrok prześlizgnął się ukradkowo po smukłych nogach chłopca. Asmodeusz uśmiechnął się, wyraźnie z siebie zadowolony i postanowił dalej grać na delikatnych "strunach". - Dawno mnie nie portretowałeś... - westchnął przeciągle, sięgając do guzików kamizelki i powoli zaczynając ją rozpinać. Po chwili kamizelka wylądowała na krześle, a palce chłopca poczęły rozwiązywać tasiemki koszuli, stopniowo odsłaniając jasny, gładki tors. - Nie miałeś przypadkiem zamówienia na męski akt? - zainteresował się, patrząc wymownie na Dantego. Starszy wampir obserwował go czujnie. Nawet nie drgnąwszy przyglądał się, jak ściąga białą koszulę, rzuca ją niedbale na krzesło i rozpoczyna rozpinanie haftek spodni. Wtedy mężczyzna powoli ruszył w jego kierunku. Asmodeusz jakby od niechcenia zaprzestał swoich działań, pozostawiając częściowo rozpięte spodnie, spomiędzy których wyzierał fragment alabastrowej nagiej skóry i zaczątek czarnej kępki włosów łonowych. Podparł się obiema dłońmi z tyłu na blacie stołu i pochyliwszy przy tym lekko głowę, w milczeniu patrzył prowokująco na swojego opiekuna...



* * *




Siedziałem przy stole i machinalnie bawiłem się sztyletem ze zdobioną rękojeścią, wiercąc w sosnowym blacie całe mrowie małych dziurek. Moje myśli wciąż krążyły wokół tego młodzieńca. Było w nim coś demonicznego i niepokojącego... I czułem, że ten "demonizm" ma zupełnie inną naturę, niż u przeciętnego wampira. Przez cały ten czas, kiedy z nim byłem zdawał mi się tak ludzki, że momentami zapominałem o tym, kim jest... Jak również o tym, kim ja sam jestem... I ten pocałunek...
Z zamyślenia wyrwał mnie odgłos otwieranych drzwi. Spojrzałem na wchodzącego Wilhelma. Skinął mi głową i uśmiechnął się lekko, odsłaniając kły:
- Mam nadzieję, że się nudzisz... - rzekł, podchodząc do szafki z rynsztunkiem. Zmrużyłem oczy i wtedy usłyszałem głos Sereny wpływającej do pomieszczenia cicho niczym wieczorna mgła:
- Ecaterina wysyła nas na kolejną misję. - wyjaśniła. - To ci się chyba przyda... - dodała. - Ostatnio za bardzo zajmują cię pewne specyficzne sprawy...
Poczułem złość, że zwróciła mi w taki sposób uwagę.
- Nie zaglądaj mi do głowy!! - warknąłem, koncentrując się na blokadzie umysłu. Serena zmarszczyła brwi i lekko wydęła pociągnięte czarną pomadą wargi.
- Przestańcie! - mruknął Wilhelm, wyciągając z szafy dwa długie miecze i kładąc jeden na stole, pomiędzy mną i kobietą. - Mamy inne zmartwienia... - dodał. Serena spojrzała na niego nagle, piorunując jednocześnie wzrokiem.
- Czy zdajesz sobie sprawę z tego, Wilhelmie, że takie związki zawsze wróżą jakieś kłopoty?! - wycedziła. Popatrzył na nią i uniósł w zdumieniu brwi. - Nie ty pierwszy czujesz słabość do naszych braci z Toriado! - zwróciła się znowu do mnie. - I nie ty pierwszy się boleśnie możesz tym sparzyć! Nie mówiąc już o wspólnym dobru naszych klanów! - wstała gwałtownie. Wyczułem w powietrzu wibrację, jaką powodowała jej nagromadzona energia, podsycana jeszcze przez złość. Nie odezwałem się. Zmrużyła groźnie ciemne jak węgiel oczy i wyszła. Kiedy zatrzasnęły się za nią drzwi, Wilhelm westchnął ciężko.
- Ma trochę racji... - popatrzył na mnie smutno. - Teraz jednak nie mamy czasu tego roztrząsać! Do roboty!- uśmiechnął się zachęcająco i rzucił mi dwa sztylety w pochwach do przywiązywania na przedramionach.



* * *




Krwistoczerwone atłasowe prześcieradło zsunęło się, odsłaniając subtelny łuk nagich pleców o barwie kości słoniowej. Smukłe ciało poruszało się rytmicznie, wykonując głębokie posuwiste ruchy.
- Dan...te... - rozległ się jęk i drobne dłonie o długich zaostrzonych paznokciach objęły barki mężczyzny. Dante pocałował miękkie wargi leżącego pod nim chłopca. Nie przestawał się poruszać. Asmodeusz otworzył oczy, wpatrując się w przystojną, wyrażającą błogość twarz swojego kochanka. Przymknął powieki, przy następnym pchnięciu, rozkoszując się wielkością i grubością jego członka oraz siłą pięknego gładkiego ciała, które raz po raz wgniatało go w szkarłatną pościel. Jęknął przeciągle, czując go w sobie jeszcze bardziej intensywnie, kiedy mężczyzna przyspieszył. Przesunął dłonie na plecy Dantego. Pogładził rozczapierzonymi palcami. Zamknął oczy... jego oddech stał się bardziej chrapliwy. Poczuł gorąco na policzkach i przyjemny dreszcz w dole kręgosłupa, aż wreszcie rozlewające się gorąco pomiędzy udami i czystą ekstazę, która wprawiła jego ciało w drżenie.- Dante!! - krzyknął, wyginając ciało w łuk i zagłębiając ostre paznokcie w skórze pleców mężczyzny. Cienkie stróżki krwi spłynęły leniwie po jasnej skórze. Niemalże natychmiast po tym mężczyzną również wstrząsnął spazm i jęknął przeciągle, nieruchomiejąc na chwilę i w końcu opadając na chłopca. Asmodeusz uchylił powieki i westchnął, uśmiechając się z zadowoleniem. Pocałował bark mężczyzny i przeczesał palcami jego długie zmierzwione włosy. Wdychał jego zapach i rozkoszował się wilgotnym ciepłem pomiędzy nimi. Przesunął opuszkami palców po plecach wampira, drażniąc odrobinę gojące się już ranki. Dante uwielbiał być drapany. Dlatego kazał chłopcu zapuścić paznokcie przed przemianą... Teraz Asmodeusz wykorzystywał to dość często... Starszy wampir poruszył się i zaczął powoli schodzić z chłopca.
- Idziesz dzisiaj na polowanie? - zapytał, siadając na łóżku i zsunąwszy z siebie prześcieradła wstał. Blask świec przepełzł po jego wilgotnym od potu torsie, a jasne włosy opadły na plecy i ramiona.
- Tak... - odparł leniwie Asmodeusz, przeciągając się w szkarłatnej pościeli. Jego czarne włosy wyraziście kontrastowały z barwą atłasu. Dante przez chwilę mierzył go spojrzeniem. W jego oczach pożądanie wobec chłopca mieszało się z głodem krwi. Był już wyraźnie wyczerpany i spragniony życiodajnego płynu. Chłopiec uśmiechnął się, odsłaniając długie kły.- Ale nie martw się, nie będę ci wchodził w drogę... - dodał szeptem, kiedy mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi.



* * *




Połyskujący w świetle pochodni brzeszczot przeciął z cichym świstem powietrze. Łeb kolejnego Szlachty potoczył się po posadzce. Eric uśmiechnął się na ten widok, odsłaniając długie kły, a Wilhelm ruszył korytarzem, goniąc jakiś cień. Podążyliśmy za nim i dogoniliśmy w chwili, gdy wykonując zwinną kombinację ciosów mieczem powalił kolejnego stwora.
- Gdzie teraz? - zapytał Serenę, gwałtownie łapiąc oddech. Jak zawsze w ferworze walki wyglądał niesamowicie. Jego oczy błyszczały, a kły połyskiwały zza uchylonych warg. Czułem, a wręcz widziałem jego energię, spowijającą jego dłonie purpurową aurą. Podobnie jak reszta z nas był opity ludzką krwią, a przez to potężny jak rzadko.
- Chwileczkę. - odparła kobieta, rozkładając mapę od Ecateriny. Przez moment śledziła długi ciąg korytarzy. Eric rozpoczął przeszukiwanie pobliskich skrzyni, podważając swoim toporem wieka i rozwalając zawiasy i kłódki. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Ten mały zamek był od dawna niezamieszkany przez ludzi. Jeden z klanów przejął go, podobno przemocą odbierając go śmiertelnym. Dlatego można było sporo znaleźć w pozamykanych na głucho pomieszczeniach i kufrach.
Wciągnąłem mocno powietrze nosem, wyłapując woń pobliskich piwnic z winem tak starym, że aż zamienił się w ocet oraz słomą, w której tysiące pokoleń myszy wiły swe gniazda. Poczułem jeszcze coś... coś, co sprawiło, że drgnąłem niespokojnie. Ten zapach wyróżniał się lekkością i ulotnością, wybijając się w ciężkim, zatęchłym odorze zimnych murów. Pobliska woń kwiatów? Tutaj? Rozejrzałem się, wyostrzając jeszcze bardziej wzrok i zaglądając w ciemne czeluście pomieszczeń. Wyraźnie wyczuwałem zapach bzu. Wpatrzyłem się w jedno z wejść do sąsiednich komnat.
Kątem oka dostrzegłem, jak Serena nagle odwróciła się w kierunku, w który spojrzałem. Osłoniłem się przed nią jeszcze mocniej. Czy również go wyczuwała? Czy może to tylko moje myśli przyciągnęły jej uwagę? - Tędy! - rzekła, patrząc na mnie i wskazując jedno z przeciwległych wejść. Wilhelm i Eric ruszyli przed siebie. Serena zmierzyła mnie surowym spojrzeniem i bez słowa również ruszyła za nimi. Przez moment patrzyłem w ciemność, z której dobiegał mnie zapach Asmodeusza. W końcu odwróciłem się na pięcie i pobiegłem za grupą.



* * *




Stare drewniane drzwi otworzyły się z impetem, a ciepłe pomarańczowe światło rozlało się na moment w ciemnym zaułku. Rozległ się odgłos szamotania i szare kłębowisko szmat przeturlało się po bruku, lądując w rynsztoku.
- Żebym więcej cię tu nie widział bez pieniędzy! - zakrzyknął karczmarz w ciemność, zatrzaskując za sobą drzwi. Po dłuższej chwili kształt w rynsztoku poruszył się niezgrabnie i z jękiem wyczołgał z błota i nieczystości.
- I nigdy więcej...się tu...nie po-jawię!! - wybełkotał młody mężczyzna, chwiejnie dźwigając się na nogi. - Tak traktować...kli-enta! - czknął, obracając się dookoła własnej osi i tracąc przy tym równowagę, rozpaczliwie złapał się pobliskiej ściany. Przez moment stał bez ruchu, podpierając się na niej, po czym znowu wyprostował się niepewnie i ruszył wolnym, labilnym krokiem w ciemność nocy, potykając się co jakiś czas o wystające kostki bruku.
W oddalonej o kilka metrów uliczce poruszył się ciemny kształt. Złote kosmyki włosów zamigotały w świetle księżyca.

Po przejściu kilkunastu metrów mężczyzna znowu poważnie się zachwiał i nagle wpadł na czyjąś potężną klatkę piersiową, odzianą w miękki materiał czarnej opończy. Mruknął coś pod nosem i podniósł powoli wzrok, patrząc w bladą twarz o błyszczących prawie czarnych oczach. Głowę nieznajomego skrywał kaptur. Pijaczyna zmarszczył brwi i wybełkotał:
- Przepr...praszam, kolego! - zachwiał się znowu i już miał upaść, jednak podtrzymała go silna męska ręka.
- Uważaj przyjacielu... - rozległ się ciepły aksamitny głos. - Nie wyglądasz najlepiej! Może przydałby ci się kielich mocnego trunku?
- O tak! - mężczyzna uśmiechnął się szeroko z rozmarzeniem. - To coś...czego mi trzeba! - ucieszył się.
- Więc może pójdziemy do jakiejś karczmy? - zaproponował, ujmując mocno ramię mężczyzny.
- Z tamtej karczmy mnie wyrzucili..., bo mi zabrakło pieniędzy... - wysapał z oburzeniem, uwieszając się prawie całym ciężarem na nieznajomym.
- Chodźmy więc do innej. Ja stawiam! - uśmiechnął się, a blask księżyca liznął jego długie ostre kły.
- Dzięki, kolego! Prawdziwy z ciebie przyjaciel! - mężczyzna poklepał go po ramieniu i ruszyli razem w ciemność.



* * *




Stanęliśmy przed wielką kutą kratą, która broniła dostępu do następnego pomieszczenia. Wilhelm chwycił za pręt i szarpnął. Usłyszeliśmy tylko zgrzytnięcie stawiającego opór mechanizmu.
- Co teraz? - zapytał Eric.
- Poradzimy sobie... - mruknęła Serena i przyłożyła palce do skroni. Poczułem drżenie powietrza, kiedy za pomocą magii wyostrzała sobie wampirze zmysły. Rozejrzała się po niedostępnym pomieszczeniu. - To ostatnia komnata... - rzuciła okiem na plan. - Tam jest wyjście, a tam dźwignia otwierająca tą kratę. A tam mamy naszego małego pomocnika... - uśmiechnęła się dziwnie, ukazując kły. Przyjrzałem się uważnie ciemnościom, które wskazała. Gdzieś pod ścianą dostrzegłem niewielki ciemny kształt. Serena wyciągnęła rękę w jego stronę i rozczapierzyła palce, koncentrując się. Niemalże usłyszałem płynącą z jej dłoni moc. Był to odgłos podobny do dźwięku, jaki wydaje kryształowy kieliszek, gdy przesunąć po jego krawędzi mokrym placem.
Po chwili usłyszeliśmy zgrzytanie, jakby ktoś próbował uruchomić jakiś stary zardzewiały mechanizm i nagle dobiegł do nas powolny, niezgrabny odgłos kroków. W końcu z cienia wyłoniła się budząca odrazę sylwetka. Wlokąca się ku nam postać nie miała głowy i była najprawdopodobniej ciałem jakiegoś nieszczęsnego strażnika, o czym świadczyła rdzewiejąca i niekompletna zbroja, zgrzytająca nieprzyjemnie przy każdym jego chwiejnym ruchu.
Zwłoki były mocno rozłożone i nadjedzone przez robactwo i szczury, a fragmenty nadgnitego ciała odpadały przy gwałtowniejszym stąpnięciu, znacząc za trupem drogę z kawałków śmierdzącego mięsa i zielonej skóry.
Wilhelm skrzywił się z niesmakiem. Nigdy nie lubił Nekromantów, zwłaszcza kiedy ożywiali truposze.
Serena poruszyła dłonią, a niesione jej magią ciało zbliżyło się do dźwigni. Złączyła palce z kciukiem, a zwłoki uniosły wyjedzoną niemalże do kości rękę i pociągnęły za dźwignię. Krata zazgrzytała, unosząc się powoli, a wampirzyca przerwała czar i ciało opadło bezwładnie na podłogę w akompaniamencie szczęku gruchotanej zbroi. Wkroczyliśmy do pomieszczenia, zmierzając ku uchylonym drzwiom, przez które dostrzec można było skąpane w ciemności podzamcze. Eric pchnął energicznie dębowe dwuskrzydłowe wrota, które rozwarły się na oścież z łoskotem i owiało nas świeże chłodne powietrze.



* * *




Wypuścił go z ramion, a ten osunął się po ścianie na ziemię. Dante wyprostował się, zsuwając z głowy kaptur i wciągając czysty wilgotny zapach nocy, rozkoszował się ciepłem krwi przepływającej do jego organizmu. Miała w sobie sporo alkoholu, co sprawiało, że jeszcze bardziej go rozgrzewała. Drgnął, czując nagle znajomy zapach...
- Smacznego... - usłyszał za sobą rozbawiony szept i poczuł jak drobne ciało przytula się do jego pleców, a szczupłe ręce obejmują go w talii.
- Co tu robisz? - zapytał półgłosem, obracając się w jego stronę.
- Wiedziałem, że będziesz właśnie polował. - rzekł Asmodeusz, zarzucając wampirowi ręce na szyję i przywierając do niego mocno. Mężczyzna pochylił głowę i ich usta spotkały się na dłuższą, rozkoszną chwilę. Chłopiec przerwał pocałunek, oblizując z przyjemnością wargi. - Wciąż nim smakujesz... - spojrzał na nieprzytomnego mężczyznę.
- Polowałeś już? - zapytał Dante, przyglądając się uważniej swojemu podopiecznemu.
- Tak... i nasyciłem. - uśmiechnął się, w drapieżnym uśmiechu pokazując kły. - A ty zaspokoiłeś swój głód?
- Nie do końca... - mruknął mężczyzna. - Jeszcze zapoluję... - uniósł dłoń i pogładził Asmodeusza po policzku. - Ale wolałbym... - zaczął, a chłopak odsunął się od niego miękko. Dante drgnął, jakby zaskoczony takim zachowaniem.
- Wiem, wolałbyś, żeby mnie tu nie było. - dokończył za niego z chłodem w głosie. - Już sobie idę. - znowu popatrzył ciepło na starszego wampira. - Po prostu lubię się przyglądać, jak polujesz... - wyjaśnił cicho.
- Do zobaczenia. - szepnął Dante, gdy chłopiec ruszył bezszelestnie w ciemność nocy.
- Udanych łowów... - odrzekł Asmodeusz.



* * *




Moje obcasy zgrzytnęły na mokrym bruku ulicy, kiedy zatrzymałem się nagle. Złowroga wilgotna ciemność otulała mnie niczym całun, a księżyc raz po raz zakrywały deszczowe chmury... Wyostrzyłem swoje zmysły. Teraz widziałem wszystko bardzo dobrze, jak również wyraźnie go czułem. Usłyszałem za sobą miękki szelest materiału.
- Powiedz mi... - zacząłem powoli. - Czego ode mnie oczekujesz? - zapytałem, odwracając się w stronę, skąd po raz ostatni dobiegał jego zapach. Odpowiedział mi jednak z przeciwległego krańca uliczki.
- A czego ty pragniesz? - zapytał ledwo dosłyszalnym szeptem. Uśmiechnąłem się słysząc taką odpowiedź. Znowu się ze mną bawił? Pochyliłem głowę, zamykając na chwilę powieki. Kiedy je znów otworzyłem patrzyłem prosto w jasnobłękitne piękne oczy, otoczone falbaną gęstych czarnych rzęs. Wciągnąłem nosem jego oszałamiający zapach. Duszna woń bzu, ostra - farb olejnych, intensywny aromat ciepłego wosku i ulotny, ledwie uchwytny zapach Dantego...
- Asmodeuszu... - zacząłem, jednak nie zdołałem nic więcej powiedzieć, gdyż jego miękkie wargi niespodziewanie zakryły moje. Uniósł ręce i zarzucił mi je na ramiona, wspinając się na palce. Smakowałem go z przyjemnością...długo i powoli... Jego ostre kły nacięły moją dolną wargę i chłopak namiętnym ruchem języka zlizał rubinowe kropelki z moich ust, przerywając w końcu pocałunek.
- Uwielbiam sposób, w jaki wymawiasz moje imię... - uśmiechnął się do mnie figlarnie i cofnął się o krok, znikając w cieniu.
- Odpowiedz mi! - zawołałem, lekko zniecierpliwiony, jak również pobudzony tym pocałunkiem oraz smakiem mojej własnej krwi. Podążyłem za nim, jednak nie dostrzegłem go już w ciemnościach. Jak on to robił, u licha!? Nie spotkałem się jeszcze z kimś tak szybkim i zwinnym... Po chwili jego głos dobiegł mnie znowu z innego miejsca. Gdzieś wyżej...
- Więc chcesz wiedzieć, mój drogi Christophie, czego od ciebie oczekuję? - odezwał się powoli, jakby ważąc każde słowo. Odnalazłem go wzrokiem, siedzącego na brzegu płaskiego dachu jednego z pobliskich budynków. Zbliżyłem się do niego.
- Tak. - odparłem, patrząc mu w oczy. Uśmiechnął się, błyskając kłami w ciemnościach, po czym miękko i bezgłośnie niczym kot zeskoczył z dachu.
- To akurat proste... - rzekł, podchodząc do mnie. - Chcę cię uwieść... - wyznał, zarzucając mi ramiona na szyję i przyciągnąwszy moją głowę znowu wpił się w me usta.



* * *




Usłyszałem trzaśnięcie drzwiami, a gdy podniosłem wzrok znad czytanego właśnie Almanachu spostrzegłem Wilhelma, na którego twarzy malowała się mieszanina obawy i zniecierpliwienia.
- Nie wiem, co przeskrobałeś, ale Ecaterina chce cię natychmiast widzieć u siebie i zapewniam cię, że nie jest ona w najlepszym humorze! - powiedział jednym tchem. Popatrzyłem na niego, unosząc w zdumieniu brwi, po czym bez słowa wstałem, odkładając księgę i wyminąwszy mężczyznę w drzwiach ruszając korytarzem do komnat Ecateriny.



* * *




Trzask drzwiami sprawił, że stojący przy oknie ciemnowłosy chłopak odwrócił się gwałtownie, patrząc na przystojnego wampira. Dante przez moment obserwował chłopca, a jego twarz wyrażała z trudem opanowywaną złość. Asmodeusz uchylił usta i nabrał powietrza, jednak nie zdążył nic powiedzieć, gdyż mężczyzna podszedł do niego z impetem i zamachnął się, jakby chcąc uderzyć go w twarz. Młodszy wampir zacisnął powieki i skulił ramiona, przywierając plecami do ściany. Cios jednak nie nastąpił. Wolno otworzył oczy, patrząc, jak Dante powolutku opuszcza rękę, zaciskając dłoń w pięść i rozluźnia się, nabierając powietrza w płuca i z sykiem je wypuszczając. Asmodeusz przygryzł dolną wargę, przez moment przyglądając się opiekunowi. W końcu odważył się:
- Dante... - rzekł cichutko. - Co się stało? - zapytał. Mężczyzna spojrzał mu w oczy. Była w nich jakaś dziwna irytacja, ale i smutek. Coś na kształt głębokiego zmartwienia...
- Przynosisz mi zawód, Asmodeuszu! - oświadczył, a oczy chłopca rozszerzyły się na te słowa. Dante kontynuował: - Ostatnio za często kręcisz się w pobliżu jednego z naszych braci z klanu Brujah...
- Dante! - przerwał mu chłopak. Wampir popatrzył na niego surowo i dostrzegł w tych cudnych błękitnych oczach szkliste łzy. Nie odezwał się. - Dante! Chyba nie myślisz, że ja... - zawołał Asmodeusz z przejęciem.
- Nieważne, co JA myślę! Interesuje mnie, co TY sobie myślisz, przebywając w pobliżu tego Christopha! - warknął mężczyzna. Asmodeusz zamrugał.
- A co mam sobie myśleć? - zdziwił się i chciał coś jeszcze dodać, jednak Dante przerwał mu:
- Pamiętaj, że to ja cię stworzyłem i to ja mogę cię unicestwić! - warknął. Chłopak drgnął i podniósł zbolałe spojrzenie na swojego kochanka.
- Przecież doskonale o tym wiem. - odrzekł cicho, odrobinę przygaszony. - Po co te ostre słowa? - zapytał z łagodnym wyrzutem. - Jesteś aż tak zły na mnie?
- Nie. - Dante westchnął, ochłonąwszy nieco. - Jestem po prostu wściekle zazdrosny. - uniósł dłoń i pogładził policzek Asmodeusza, który przymknął powieki, po chwili odzywając się cicho:
- To mój znajomy. Sam powiedziałeś, że powinienem nawiązać jak najwięcej kontaktów z naszymi braćmi z różnych klanów... - wyjaśnił spokojnie. Mężczyzna przez moment obserwował swojego podopiecznego. Wcześniejsza złość uleciała z niego i był już wyraźnie łagodniejszy.
- Dobrze... - westchnął. - Skoro tak mówisz, wierzę ci... Jednak...- Gwałtownie chwycił chłopca za rękę i brutalnie przyciągnął go do siebie. - Zawsze pamiętaj, że jesteś tylko mój! - wycedził groźnie. Asmodeusz uśmiechnął się lekko.
- Oczywiście, że tylko twój, mój piękny diable... - odparł i wspiąwszy się na palce delikatnie pocałował Dantego, który nagle objął chłopca w talii, przyciskając go do swojego ciała i gwałtownie pogłębiając pocałunek.



* * *




Naszą przywódczynię zastałem w Uniwersytecie. Wypolerowana marmurowa podłoga dużej, przestronnej sali biblioteki odbijała nasze wizerunki. Stojąca na wprost mnie Ecaterina przez dłuższą chwilę przyglądała mi się, w końcu rzekła:
- Był u mnie jeden z naszych braci z Toriado... - przeszła od razu do rzeczy. - Poskarżył mi się, że od pewnego czasu zbyt często spotykasz się z jego podopiecznym. Niejakim Asmodeuszem... Nie jest z tego powodu zachwycony.
Zmarszczyłem brwi, czując irytację. Dlaczego ktoś miałby decydować za mnie, z kim i kiedy się spotykam?
- Nie wiedziałem, że istnieją jakieś ograniczenia w kontaktach z naszymi sprzymierzonymi pobratymcami. - stwierdziłem sucho.
- Sęk w tym, że Toriado nadal są neutralni. - syknęła ze złością kobieta. - Skoro już o tym wspominasz... - dodała łagodniej. - Dlatego staram się pozostawać z nimi w dobrych stosunkach. Opiekun tego chłopca jest tam ważną figurą, a nie mam zamiaru przez twoje kaprysy, Christophie Romualdzie, stracić korzystnego sojuszu. - westchnęła. - Ale wracając do sedna sprawy... Dante prosił mnie, bym cię do niego przysłała... - zawiesiła głos, wypatrując mojej reakcji. Drgnąłem nieznacznie i uniosłem pytająco brwi.
- Chce konfrontacji?
- Z tego co zrozumiałam, pragnie z tobą porozmawiać. - oświadczyła, a ton jej głosu wskazywał na to, że nie mam żadnego wyboru jak tylko jeszcze dzisiaj zawitać u Dantego.



* * *




Położony na obrzeżach miasta dwór Dantego był od wieków własnością jego rodziny, toteż panował tam nadal jako prawowity właściciel, posiadający nawet ludzką służbę, która wystarczająco dobrze opłacana nauczyła się trzymać język za zębami i nie interesować zbytnio sprawami swojego pana. Jakież to było odmienne od sposobu, w jaki większość wampirów zdobywała swe bogactwa... Dałbym głowę, że w pomieszczeniu nie było niczego, co nie zostało zakupione w uczciwy, legalny sposób.

- Dziękuję, że się zjawiłeś... - powiedział mój gospodarz, podchodząc do stołu i zajmując miejsce na krześle. - Usiądź, proszę! - wskazał drugie krzesło.
- Nie, dziękuję! - odrzekłem twardo, a on popatrzył na mnie z uwagą. - Nie zabawię długo. Właściwie to chcę cię zapytać, dlaczego przeszkadza ci to, że spotykam się z twoim podopiecznym. - oznajmiłem.- Rozumiem, że łączy was coś szczególnego, jednak wydaje mi się, że to Asmodeusz powinien decydować... - zawiesiłem głos.
- Chcę cię ostrzec, Christophie... - rzekł cicho Dante.
- Ostrzec? - zdziwiłem się. Czy to miało być ostrzeżenie, czy groźba?
Wampir spojrzał na mnie czujnie. W końcu westchnął.
- Christophie...Asmodeusz...ma pewne zdolności. Jest znakomitym manipulatorem. Zawsze taki był. Nawet wtedy kiedy był człowiekiem i obce mu były obecne umiejętności i zakazana wiedza. Obawiam się, że padłeś ofiarą jego kaprysu. Trudno mi utrzymać dzieciaka w ryzach. Jeśli się stanie niebezpieczny lub zagrażający któremuś z nas nie będę miał wyboru... - nie dokończył, gdyż przerwałem mu gwałtownie:
- Chcesz go zabić?! - oburzyłem się.
- Jeśli nie będę miał wyboru...
- To po co w takim razie go stworzyłeś? - zawołałem oskarżycielsko. - Po to, żeby go teraz zniszczyć?! - Dante przez chwilę mi się przyglądał, w końcu uciekł wzrokiem gdzieś w bok.
- Mam być szczery? - zapytał, bardziej sam siebie niż mnie.
- Mów! - syknąłem.
- To był zakład... - rzekł sucho. Znieruchomiałem.
- Co?! - niedowierzałem.
- To długa historia... historia całego mojego związku z nim. Nie zainteresuje cię. - stwierdził, niedbałym ruchem ręki odgarniając włosy z czoła. Ku jego zaskoczeniu odsunąłem proponowane przez niego wcześniej krzesło i usiadłem. Uniósł pytająco brwi.
- Opowiadaj! - rzekłem twardo. Uśmiechnął się lekko, lecz bez emocji i spojrzał w okno, przez które widać było zbliżający się ku pełni księżyc.
- Mam nadzieję, że masz dużo czasu... - odezwał się po chwili zastanowienia i odchylił na krześle.



* * *




Po raz pierwszy spotkałem go w jakimś małym miasteczku, w karczmie, której nazwy już nie pamiętam, najprawdopodobniej gdzieś daleko od Pragi... Od czasu przemiany nie zjawiałem się w moim włościach, pozostawiwszy wszystko pod opieką matki, a należąc do klanu Toriado miałem wolną rękę w wyborze terytorium i sposobu życia. Jak zapewne wiesz, nie wiążą nas takie surowe reguły i prawa, jak na przykład w klanie Brujah... Być może dlatego Toriado nie jest tak znany, bo reprezentują go pojedynczy osobnicy. Dla nas to jednak lepiej... Daje to dodatkową ochronę... W owym czasie byłem dość młodym wampirem. Włóczyłem się więc po tym kraju, kształcąc swoje nowe wampirze zdolności i zdobywając wiedzę. Poiłem się głównie kmiotkami i drobnymi pijaczkami, których pełno było na ulicach. Swoje ofiary wybierałem w takich właśnie małych gospodach. Zamawiałem kielich wina i udając, że je piję, cały wieczór obserwowałem wieśniaków. Mój wybór padał zazwyczaj na jakiegoś przystojnego dorodnego młodzieńca, lub śliczną jędrną dziewuszkę. Potem wystarczyło śledzić jego lub ją w drodze do domu i wciągnąć niespodziewanie w jakiś ciemny zaułek, by wysączyć prawie do ostatniej kropli.
Tego wieczoru jednak mój plan spalił na panewce, ponieważ właśnie wtedy zjawił się on. Z początku nie zauważyłem go w tłumie bawiących się młodych ludzi, jednak on dostrzegł mnie.
Zapewne przyglądał mi się przez pewien czas tak samo, jak ja obserwowałem swoje ofiary, po czym przysiadł się niespodziewanie do mojego stolika. Musisz wiedzieć, że siadałem zawsze w ustronnym zaciemnionym miejscu, by moja jasna skóra i odbijające w niezwykły sposób światło oczy nie wzbudziły zainteresowania, dlatego też jego nagłe pojawienie się przy mnie było mi wybitnie nie na rękę. Zwłaszcza, że wybrana przeze mnie ofiara właśnie opuszczała karczmę.
- Jesteście przyjezdnym, panie? - zapytał mnie, siadając tuż obok. Nie spojrzawszy nawet na niego bąknąłem:
- Owszem... - Nie miałem najmniejszego zamiaru wdawać się z nim w dyskusje na temat mojego pochodzenia. Bardziej interesowało mnie, gdzie w tłumie kręcących się przy wyjściu klientów znikła moja dzisiejsza wieczerza.
- Nie smakuje ci wino, panie? - zainteresował się. Popatrzyłem wtedy na niego, dopiero teraz zdając sobie sprawę, jak bardzo jest młody... i piękny. Jego niezwykłe jasnobłękitne oczy zauroczyły mnie. Nigdy wcześniej nie widziałem takiej barwy tęczówek. Nawet wśród moich pobratymców.
- Smakuje... - mruknąłem z irytacją. - Czemu... - urwałem, kiedy ujął mój cynowy kubek i delikatnie muskając moje palce wyjął mi go z dłoni.
- Bo sączysz ten marny kielich już od kilku godzin... - wyszeptał, przysuwając się bliżej mnie i wypijając łyk mojego wina. Zaraz po tym położył mi dłoń na ramieniu i ku mojemu zaskoczeniu niespodziewanie przycisnął swoje usta do moich. Pocałunek miał smak wina i człowieka... Mieszanina aromatów, której od dawna już nie miałem okazji zaznać. Poddałem się temu, zagłębiając chciwie i gwałtownie... Nie przestawałem pieścić jego warg, kiedy nagle poczułem jak jego druga dłoń ląduje na moim udzie i powoli przesuwa się wyżej i bardziej do wewnątrz, w kierunku pachwiny. Drgnąłem, przerywając pocałunek i przyglądając się dzieciakowi z większą uwagą. Nie mógł mieć więcej jak siedemnaście lat. Kim był i dlaczego tak się zachowywał wobec mnie? Czy mógłby być jednym z tych trudniących się nierządem młodzieńców? Jeśli tak, to czego ode mnie oczekiwał? Uśmiechnął się figlarnie i ścisnął lekko moje udo, przysuwając się jeszcze bliżej. Poczułem jego ludzki zapach, który właśnie teraz, kiedy byłem tak bardzo spragniony oszołomił mnie na moment. Nie byłem w stanie nic rzec, ani zrobić. Chłopak musnął dłonią mój policzek i delikatnie przyciągnął moją głowę. Przy kolejnym namiętnym pocałunku wsunął mi język w usta i obrócił nim, kalecząc go o moje kły. Zdałem sobie sprawę z tego, że zrobił to celowo. Wpuścił kilka kropelek swojej krwi do moich ust. Drgnąłem, czując ten charakterystyczny smak i przywarłem chciwie do jego warg, ssąc zapamiętale każdą kropelkę życiodajnego płynu, jaka pojawiła się na jego języku. Kiedy w końcu przerwałem pocałunek i chłopak popatrzył mi w oczy nie zdawał się być zaskoczony moją nieludzką wprost zachłannością. Uśmiechnął się lekko i pochylił ku mnie, muskając ustami mój policzek.
- Chodź ze mną... - szepnął i wstał, wolno zmierzając w kierunku schodów, które prowadziły na piętro. Stojący u ich stóp postawny mężczyzna o brązowych związanych w kucyk włosach zagrodził chłopcu drogę, jednak ten rzekł mu kilka cichych zdań i spojrzał wymownie w moim kierunku. Mężczyzna również mi się przyjrzał i skinął akceptująco, ustępując mu z drogi. Chłopak popatrzył na mnie i ruchem głowy nakazał mi iść za sobą, po czym ruszył po schodach na górę. Zawahałem się przez moment, jednak zaraz potem wstałem i wymijając potężnego mężczyznę podążyłem za dzieciakiem.

W niewielkim pokoju zapalił tylko dwie lampy, pozostawiając w pomieszczeniu przyjemny półmrok. Rozpiął do końca swój czarny kubrak i zdjął go, przerzucając przez oparcie krzesła. Podszedł do łóżka i ściągnął z niego koc z owczej wełny, jaki przykrywał poszarzałą, lecz czystą pościel.
- Chyba nie wiesz, kim jestem... - rzekłem zimno, patrząc na te jego zabiegi.
- I vice versa. - odrzekł chłopak z rozbawieniem. - Mi to nie przeszkadza... - dodał, podchodząc do małej szafki w rogu pokoju i wydobywając stamtąd odpieczętowaną butelkę wina i tylko jeden cynowy kielich. - Masz ochotę? - spojrzał na mnie. Było coś dziwnego w jego oczach, jednak znikło, nim mogłem się uważniej przyjrzeć. - A tak! Zapomniałem! Nie smakuje ci przecież nasze wino, panie... Nie ten rodzaj trunku...- uśmiechnął się figlarnie. Znowu to coś przebłysło w jego błękitnych tęczówkach. Sam nalał sobie pół kielicha i wychylił go w dwóch haustach, po czym wraz z butelką przeniósł się na łóżko, układając się na boku na jego połowie i podpierając na łokciu, patrzył na mnie wyczekująco. Ominąłem łóżko, kierując się w stronę stołu.
- Jak ci właściwie na imię? - zapytałem, przysiadając na brzegu blatu. Jasnobłękitne spojrzenie prześlizgnęło się ostentacyjnie po moich nogach i zatrzymując na moment w okolicach krocza, powędrowało w końcu w kierunku twarzy.
- A jakie imię ci się podoba? - mruknął, odstawiając butelkę na podłogę i przeciągając się jak kot. Drgnąłem na ten widok. Jego gibkie młode ciało prężyło się pod materiałem jakby błagając o uwolnienie z krępującego je odzienia. Czułem, jak narasta we mnie zwyczajna ludzka żądza... Zwinnie podniósł się z łóżka i wstał, podchodząc do mnie.- Jak chcesz, żebym miał na imię? - zapytał, stając pomiędzy moimi nogami i przycisnąwszy swoje biodra do mojego brzucha znowu mnie pocałował. Jego dłoń zsunęła się na moją pierś, wsunęła między poły kamizelki i rozwiązała tasiemkę koszuli, spoczywając ostatecznie na mojej nagiej piersi. Chłód wampirzej skóry najwyraźniej nie przeszkadzał mu zbytnio, gdyż jego palce poczęły naraz delikatnie i wprawnie pieścić mój sutek, a druga dłoń znalazła się na moim nabrzmiałym już kroczu, ściskając je lekko. Nie potrafiłem już tego powstrzymywać. Pragnąłem go i chciałem mieć. Już nawet głód krwi nie był dla mnie tak istotny. Jeszcze dzisiaj zdążę zapolować...
- Czego chcesz w zamian? - zapytałem, przerywając pocałunek i łapiąc oddech. Drgnął, unosząc w zdziwieniu brwi, ale niemal natychmiast uśmiech powrócił na jego usta.
- Powiem ci... potem... - szepnął, rozpinając do końca moją kamizelkę, a następnie koszulę. Chwyciłem go za nadgarstki i odciągnąłem jego ręce.
- Powiedz mi teraz! - syknąłem, wstając. Tak bardzo go pragnąłem..., jednak ta transakcja wydawała mi się co najmniej dziwna. Nie chciałem żadnych niedomówień...
- Później! - warknął, a jakaś nagła złość przemknęła po twarzy chłopca i gwałtownym szarpnięciem wyrwał ręce z mojego uścisku. Pozwoliłem na to, nie chcąc zrobić mu krzywdy, on natomiast przyciągnął moją głowę i mocno pocałował mnie, pociągając jednocześnie w stronę łóżka. Opadłem na niego, przygniatając do miękkiego siennika. Zsunął moją koszulę i równie szybko rozwiązał i pozbył się swojej. Po krótkiej chwili sprawnie rozpiął moje spodnie i poczułem jego ciepłą dłoń ujmującą mój twardniejący członek.

Wiedziałem, że go nie rozdziewiczam. Musiał mieć spore doświadczenie w kontaktach z mężczyznami i nie ukrywał tego. Wprawnie mnie pieścił i zaciskał się tak jak powinien, wykonując gwałtowne ruchy biodrami, dostosowując się bez trudu do mojego rytmu. Nawet nie jęknął, kiedy sprawiłem mu na początku trochę bólu. Tak długo czekałem, że nie mogłem wytrzymać ani chwili dłużej i myślałem tylko o tym, żeby jak najprędzej znaleźć się w nim. Najwyraźniej jednak nie przeszkadzało mu to bardzo. Być może był przyzwyczajony do niecierpliwych kochanków. Swoją drogą, jeśli swym zachowaniem wszystkich doprowadzał do takiego stanu jak mnie, nie było w tym nic dziwnego.
Był moim pierwszym kochankiem od czasu, kiedy zostałem wampirem. Teraz te niezwykłe doznania zdawały mi się jeszcze bardziej intensywne i przyjemne, a może to była jego zasługa?
Wchodziłem w niego gwałtownie i mocno, raz po raz wgniatając w miękkie łóżko. Wychodził mi naprzeciw i dłońmi pieścił moje barki oraz plecy, jednocześnie całując i szczypiąc zębami moją szyję, liżąc obojczyki, wpijając się namiętnie w moje usta. Był cudowny...


Wciąż czując w sobie gorączkę minionej rozkoszy, wciągnąłem spodnie i popatrzyłem na niego. Leżał na boku oplątany pościelą i przypatrywał mi się z uwagą. Jego ciało błyszczało jeszcze od potu, a wilgotne kosmyki czarnych włosów przylepiały do zarumienionej twarzy oraz szyi. Uśmiechał się do mnie lekko.
- Teraz mi powiesz, czego chcesz? - mruknąłem, zakładając koszulę. - Pieniędzy? Ile? - zapytałem. Chłopak uśmiechnął się szerzej i przekręcił na plecy, niedbałym gestem odgarniając z czoła mokre włosy.
- Musisz wiedzieć, że wbrew wszystkiemu, co teraz myślisz, nie jestem dziwką... - wyznał, wyraźnie czymś rozbawiony, wciąż nie spuszczał jednak ze mnie spojrzenia. Musiałem przyznać, że faktycznie odrobinę mnie zaskoczył. - Nie chcę pieniędzy.- dodał i usiadłszy na łóżku, podniósł z podłogi swoje spodnie. Patrzyłem na niego z wyczekiwaniem, kiedy je zakładał.
- Więc w takim razie czego? - zapytałem zniecierpliwiony.
- Na początek zapłać za pokój... - oświadczył, wyprostowując się. - Poza tym chcę, żebyś się kogoś pozbył. - znieruchomiałem na te słowa.
- Co? Kogo? - wykrztusiłem zaskoczony.
- Widziałeś tego mężczyznę przed schodami... - mruknął. - To właśnie on. Jego się pozbądź. Tylko dyskretnie...
- Jak według ciebie mam to zrobić? - prychnąłem ze złością. Co to w ogóle była za propozycja?! Co on sobie wyobrażał?!
- Nie jesteś przecież zwykłym człowiekiem. - uśmiechnął się. - To dla ciebie żaden problem. Wysączysz go do końca. - zniżył głos. - To jurny byczek. Gwarantuję, że będzie ci smakował.- zakończył szeptem. Poczułem złość. Jak ten dzieciak śmiał w ogóle proponować mi coś takiego?! Nawet jeśli wiedział, kim naprawdę jestem i jeśli mimo tego nie czuł przede mną strachu to i tak nie dawało mu prawa do takich wymagań.
- Nie będziesz stawiał mi takich warunków, ty mały gówniarzu! - warknąłem, chwytając go boleśnie za ramię. Zmarszczył się, jednak nawet nie pisnął.
- Przecież nie stawiam ci warunków. - odrzekł półgłosem, patrzący mi głęboko w oczy.- To tylko propozycja... Sam zadecydujesz, jak powinieneś postąpić... - uśmiechnął się, znowu mnie całując. Oddałem brutalnie pocałunek, kalecząc kłami jego wargi. Chciałem, żeby poczuł lęk przede mną, chciałem sprawić mu trochę bólu...
- Chciałbym też, żebyś mnie znalazł, kiedy już się go pozbędziesz... - uniósł dłoń i przyłożył ją do mojego policzka. Czule pogładził moją skórę palcami. Poczułem dziwny dreszcz. Dlaczego, do wszystkich diabłów, moje ciało właśnie tak reagowało na jego bliskość?- To też nie sprawi ci większej trudności, a gwarantuję, że będzie warto... Wynagrodzę ci wszelkie trudy... - wyszeptał, delikatnie musnąwszy moje usta, następnie szybko odsunął się ode mnie, pozostawiając po sobie posmak oraz niedosyt. Zarzucił koszulę i wziął z krzesła swój kubrak. Spojrzał na mnie przelotnie i uśmiechnął się, po czym ruszył do wyjścia.
- Powiedz chociaż, jak ci na imię! - zawołałem za nim. Odwrócił głowę i wyszeptał:
- Asmodeusz... - i drzwi zamknęły się za nim.


Tak wyglądało moje pierwsze spotkanie z nim...dość nietypowe, musisz przyznać. Od tego zdarzenia upłynęło kilka dni, czy raczej nocy, podczas których rozważałem jego propozycję. Wielokrotnie odwiedzałem tamtą karczmę, jednak nie zastałem go tam już więcej. Za to stale przebywał w niej ten mężczyzna, o którego zabicie poprosił mnie Asmodeusz. Wahałem się... miałem jeszcze wtedy sumienie człowieka. Nawet przypadkowe zabicie wyjątkowo słabej conocnej ofiary było w moim ujęciu czymś nagannym. A teraz coś takiego...
W końcu jednak przełamałem się. Do dziś nie do końca wiem, dlaczego. Być może powodowała mną ciekawość, co się wtedy stanie i jak postąpi Asmodeusz. A może była to tylko zwykła ludzka żądza, którą dzieciak już raz zaspokoił...

Przez kilka dni obserwowałem tego mężczyznę, który w gospodzie pełnił najwyraźniej funkcję wykidajły. Pracę kończył późno, opuszczając karczmę niemalże przed samym świtem, a przychodził do niej najwyraźniej zanim zapadł zmierzch. Było to dla mnie dodatkowe utrudnienie. Cierpliwie jednak czekałem na odpowiedni moment. Którejś nocy poszczęściło mi się...
Zabawa w karczmie z jakiegoś powodu wcześniej się skończyła, a goście poczęli tłumnie wychodzić. Czekałem w zaułku, z którego widziałem zarówno wejście główne, jak i tylne drzwi. W masie wylegającej na bruk gawiedzi mogłem dostrzec kilkoro bardziej zamożniejszych mieszkańców miasteczka, a w szumie owej hałastry wychwyciłem niespodziewanie jakiś głos:
- Amadeo... - odwróciłem się na ten dźwięk, wyłuskując z motłochu młodego mężczyznę, podchodzącego do powozu. - Amadeuszu! - powtórzył głośniej młodzieniec, a stojący na schodkach pojazdu chłopak odwrócił się. Bladobłękitne spojrzenie błyszczało jak zawsze niesamowicie, kiedy nachylił się ku młodzieńcowi i powiedział mu coś po cichu.
- Asmodeusz... - szepnąłem, posyłając mu w myślach informację, że tu jestem. Obcowałem z nim, więc nie miał najmniejszej trudności z wyczuciem mnie. Chłopak wyprostował się i odnalazł mnie w ciemności, jednak tylko zmrużył powieki i po chwili wsiadł do powozu. Głęboko zastanowiło mnie, dlaczego Asmodeusz nie zdradził mi prawdziwego imienia, czy raczej które z nich było jego rzeczywistym mianem.
Nie miałem jednak czasu na rozważania. Tylnymi drzwiami gospody wyszło właśnie dwóch potężnych mężczyzn, z których jeden był tym, którego miałem unicestwić. Podążyłem cicho za nimi. Zaczekałem na właściwy moment i zaatakowałem. Szybko podbiegając, jedną ręką odepchnąłem towarzysza mojej przyszłej ofiary, który szybko uległ czarowi nieruchomiejąc jak skała. Zanim ten drugi zdążył w jakikolwiek sposób zareagować, wziąłem go w ramiona i moje ostre zęby błyskawicznie przebiły jego gardło, a fala gorącej krwi wypełniła moje usta. Pociągałem siarczyste łyki, wysysając go z taką intensywnością, że jego serce łopotało tylko rozpaczliwie. Nie mógł nic zrobić. Nie poruszył się nawet, pozostając całkowicie w mej mocy. W końcu usłyszałem, że jego serce przestało bić. Niemalże równocześnie oderwałem usta od jego szyi, pozwalając zwłokom opaść w piach. Odetchnąłem zimnym nocnym powietrzem, czując w sobie żar jego krwi. Asmodeusz miał rację... to nie było trudne...



* * *




Następnej nocy go odnalazłem. I również się nie pomylił, twierdząc, że nie sprawi mi to kłopotu. Wiedziony jakimś dziwnym instynktem bez trudu odnalazłem jego pielesze.
Kiedy zjawiłem się po raz pierwszy w jego własnym domu nie okazywał strachu. Wręcz przeciwnie. Zdawał się oczekiwać na mnie tamtej nocy... Wciąż pamiętam, jak stał tak bez ruchu przy swoim łóżku w czarnych spodniach i białej jak śnieg do połowy rozpiętej koszuli i przypatrywał mi się. Jego zmierzwione ciemne włosy połyskiwały w blasku oliwnych lamp, a niesamowite oczy opalizowały w tym ciepłym świetle, lśniąc tajemniczo - częściowo od wypitego wcześniej wina, którego do połowy opróżniona butelka stała na nocnej szafce, a częściowo z pożądania...
Zdawał się mnie pragnąć równie mocno jak ja jego...
Zbliżyłem się do niego, a on pozwolił mi wziąć się w ramiona. Jego ludzki zapach oszołomił mnie, kiedy chłopak cofnął się nagle, pociągając mnie ze sobą na łóżko. Leżałem pomiędzy jego udami, wyraźnie czując, że jest podniecony moją bliskością. Uniósł rękę i odgarnął mi włosy z policzka, przeczesując je pieszczotliwie palcami, a ja pochyliłem się, przycisnąwszy swoje wargi do jego, smakując go przez chwilę z lubością.
- Dziękuję ci... - wyszeptał w moje usta, gdy przerwałem pocałunek.
- Nie dziękuj. - odrzekłem zimno. - Sam nie wiem, dlaczego to zrobiłem...
- Ja wiem... - uśmiechnął się psotnie i rozwiązał do końca swoją koszulę, odsłaniając gładki chłopięcy tors o delikatnych różowych sutkach. Pochyliłem się i przylgnąłem ustami do jedwabistej alabastrowej skóry. Wsunął palce w moje włosy i westchnął cicho, kiedy pieściłem wargami całą jego klatkę piersiową. Wypiłem tej nocy wyjątkowo mało, toteż kiedy tylko zbliżyłem twarz do szyi chłopaka i moje zmysły podrażnił intensywny zapach płynącej w jego tętnicach gorącej życiodajnej krwi, poczułem iż nie zdołam się opanować. Moje kły wysunęły się z dziąseł, wydłużając i napierając na wargi, a całe ciało sprężyło się, jak u gotowego do ataku kota. Zacisnąłem pięści, starając się nie słuchać zewu własnego ciała... Przecież nie mogłem mu tego zrobić... Nie jemu! To nie była zwykła ludzka zdobycz... To był... Asmodeusz!! Z trudem powstrzymałem się przed wgryzieniem w jego jedwabistą białą szyję. Siłą odciągnąwszy własne usta od szyi Asmodeusza, zamknąłem oczy, starając się odzyskać nad sobą pełną kontrolę. Oparłem dłoń na blacie obok głowy chłopaka i zawisnąwszy tak na nim, niezdolny do jakiegokolwiek więcej poruszenia się, oddychałem głęboko. Po raz pierwszy wampirza żądza okazała się tak dominująca nade mną. To mnie niejako przeraziło. Kiedy podniosłem powieki uświadomiłem sobie, że chłopak wpatruje się we mnie. Zdawał się być rozumny tego, co się przed chwilą stało. Tej mojej chwili słabości... Jednak nie wyglądał na przestraszonego. Mogłem nawet stwierdzić, że była w jego oczach jakaś dziwna, wręcz niezdrowa fascynacja. Gdy upewniłem się, że już nad sobą w pełni panuję, musnąłem dłonią jego policzek,
- Dlaczego się mnie nie boisz? - zapytałem.
- A dlaczego mam się bać? - uśmiechnął się lekko. - Niewiele mam do stracenia. Poza życiem... - dodał kwaśno. - A czy po tak upojnej nocy jak tamta wtedy i mając w perspektywie kolejną taką - dzisiaj, miałbyś sumienie mnie zabić?
- Ja nie mam sumienia... - mruknąłem, mrużąc oczy.
- Czyżby? - zdumiał się. - To w takim razie czemu nadal żyję? - pocałował mnie lekko i wyślizgnął spode mnie, zeskakując ze stołu. - Chodź! - chwycił mnie za rękę i ciągnąc w stronę łóżka. Nie pozwoliłem na to. Popatrzył na mnie pytająco.
- Myślę, że powinienem przedtem się nasycić... - oświadczyłem. - Wiesz, o czym mówię. - dodałem. Asmodeusz przez moment przypatrywał mi się. Teraz, tak spragniony i bez kropli krwi musiałem mu się wydawać niezwykle blady i odpychający.
- Wydaje mi się, że zasłużyłeś na nagrodę... - zauważył z łagodnym uśmiechem.
- Nagrodę? - powtórzyłem w zdumieniu, a on zsunął swoją koszulę z ramion i odchylił lekko głowę, odsłaniając szyję. Drgnąłem na ten widok, a pragnienie krwi odezwało się we mnie cichym echem.- Weź mnie... - szepnął. Powoli zbliżyłem się do niego. W taki sposób też go od zawsze pragnąłem, ale czy wiedział, co mi oferował?
- Wiesz, co robisz? - zapytałem.
- A ty wiesz, kiedy przestać? - popatrzył mi z powagą w oczy i cofnął się, siadając na łóżku. - Ufam ci... - odparł się o wezgłowie i zrobił mi miejsce obok siebie. Usiadłem przy nim i pochyliłem się ku niemu, mocno go biorąc w ramiona. Rozluźnił się całkiem, a ja przycisnąłem usta do jego skóry. Jego ciało spięło się nieznacznie na krótką chwilę, kiedy moje zęby znowu wydłużyły się, przebijając miękkie ciało i nacinając tętnicę. Ciepła, słonawa krew popłynęła gęstą strugą do moich ust, stopniowo przepływając do mojego ciała. Przez cały czas myślałem tylko o tym, by przerwać w odpowiednim momencie. Za nic nie chciałem go przecież skrzywdzić... a już na pewno nie zabić! Jęknął cicho i westchnął z rozkoszy. Po dłuższej chwili poczułem jak jego dłoń wsuwa się między moje uda i ściska mnie lekko. Drgnąłem i przestałem z niego pić. Delikatnie polizałem ranę, by szybciej się zagoiła i odsunąłem, nadal trzymając go w ramionach. Uśmiechał się do mnie łagodnie, a jego oczy były nieco zamglone z powodu utraty takiej ilości krwi. Sięgnąłem po butelkę z winem i podałem mu ją. Wypił kilka łyków i usiadł o własnych siłach, wysuwając się z moich ramion.
- Nie znam twojego imienia... - rzekł nagle. Popatrzyłem na niego.
- Dante. - odparłem krótko. - A czy ja znam twoje imię? - znacząco zawiesiłem głos. Znieruchomiał na moment, po czym parsknął i odstawił butelkę na stolik.
- Chodzi ci o tamtą noc? - zapytał, odbiegając wzrokiem w bok. Milczałem, czekając na wyjaśnienie. Spoważniał. - Ochrzczono mnie Amadeuszem, ale wolę imię Asmodeusz. - oświadczył i spojrzał na mnie z ukosa.
- Dlaczego? - zainteresowałem się.
- Lepiej do mnie pasuje... - mruknął.
- Tak sądzisz?
- Tak! - powiedział stanowczo i chwycił połę mojego kubraka, przyciągając mnie do siebie. - I tak mnie nazywaj, mój drogi Dante... - wyszeptał, wsuwając dłoń między tasiemki koszuli. Jego ciepłe palce otarły się o moją skórę. - A tej nocy ja...będę wykrzykiwał twoje piękne imię! - zakończył, a na jego ustach zagościł wielce obiecujący uśmieszek.


Tej nocy również się kochaliśmy dziko i namiętnie, a wypiwszy wcześniej jego krew czułem się jeszcze bardziej blisko niego, niźli dotychczas. Wręcz dotykałem jego myśli, odgadując pragnienia i zachcianki. Asmodeusz jednocześnie dawał i odbierał mi siłę, czyniąc mnie swym kochankiem i niewolnikiem. Kiedy ja posiadałem go fizycznie, on władał mym umysłem i przeklętą duszą. Kochałem go... I prawie co noc ze sobą obcowaliśmy...
Zawsze wystawiał płonącą świecę w swoim oknie i uchylał lekko jedną ich część, by dać mi w ten sposób znak, iż mogę się u niego zjawić. Z czasem zacząłem noc w noc warować pod jego domem, oczekując niecierpliwie na ten sekretny gest, którego znaczenie znaliśmy wyłącznie my obydwaj.
Niekiedy zjawiałem się wcześniej, zanim zdążył wystawić świecę... Któregoś wieczoru przybywszy o takiej właśnie porze siedziałem na dachu przeciwległego domu i przyglądałem mu się. Akurat się ubierał. Lampy dobrze oświetlały jego wilgotny jeszcze od wody młodzieńczy tors. Był harmonijnie zbudowany i miał ten specyficzny rodzaj urody, który łączy w sobie piękno kobiety i mężczyzny. Uwielbiałem na niego patrzeć... Skończył zapinać spodnie i zarzucił na ramiona koszulę. Miał w zwyczaju kąpać się, a potem zakładać ubranie, nawet jeśli nie zamierzał nigdzie wyjść. Po prostu lubił, kiedy go później rozbierałem. Ja również lubowałem się tym, jak wciąż czując przez materiał jego cudowne ciało, powoli i stopniowo odsłaniam je... by w końcu wziąć w posiadanie.
Przeskoczyłem na sąsiedni dach i kiedy kończył zapinać koszulę, wślizgnąłem się bezgłośnie na parapet. Kiedy cicho otworzyłem okno i bezszelestnie wpłynąłem do pomieszczenia, drgnął, wolno odwracając się w moją stronę. Najwyraźniej zdradził mnie chłód nocnego powietrza, które wraz ze mną wtargnęło do środka. Uśmiechnął się na mój widok i podszedł, całując mnie na powitanie. Jego wilgotne włosy przylepiały się do nieznacznie zarumienionych policzków. Taki piękny...
- Mój Amadeo... - szepnąłem, przytulając go do siebie. Odepchnął mnie nagle.
- Nie nazywaj mnie tak! - fuknął. - Mam na imię Asmodeusz! - obruszył się, na powrót do mnie przywierając i kładąc dłonie na moich ramionach.
- Oczywiście, mój ty mały czarcie! - odparłem rozbawiony obejmując go w talii i podniósłszy do góry sadzając na stole. Zgiął kolana, przyciskając moje biodra udami i unieruchamiając mnie w ten sposób. Po czym położył się na stole, podpierając na łokciach i odsłonił w uśmiechu równe białe zęby.
- Chcesz więcej, to musisz poprosić... - mruknął, wciąż przytrzymując mnie w miejscu. Był nawet dość silny jak na swoją drobną budowę i wiek.
- Ja...nigdy... - zacząłem i chwyciwszy dłonią za jego kostkę, brutalnie rozsunąłem mu nogi, jednocześnie drugą ręką boleśnie przytrzymując jego bark i unieruchamiając w ten sposób. - ...o nic nie proszę! - dokończyłem, przyciskając go do stołu i pochylając się ku niemu. Skrzywił się, ale nie zaprotestował. Uśmiechnął się tylko i zmarszczył nos.
- Więc będziesz musiał wziąć mnie siłą! - rzekł, całując mnie gwałtownie. - Bo po dobroci ci nie dam! - zagroził żartobliwie.
- Jak sobie życzysz... - mruknąłem podobnym tonem. Roześmiał się i znowu pocałował mnie namiętnie, rozluźniając się i rozchyliwszy bardziej uda, dopuszczając mnie do siebie.

I wtedy również spędziłem z nim upojną noc. Niekiedy zostawałem u niego niemalże aż do świtu. Uwielbiałem jego towarzystwo. Nie tylko ze względu na rozkosz jaką mi noc w noc dawał. Był wyjątkowo oczytanym chłopcem jak na to małe miasteczko, więc spędzaliśmy czas nie tylko w łóżku, choć muszę przyznać, że z początku wyłącznie o to mi chodziło. Ten dzieciak studiował Platona i Kartezjusza, potrafił cytować Biblię. Był niezrównany, jeśli chodziło o całonocne dysputy przy winie... Pozostawał mi towarzyszem, kochankiem, a przede wszystkim pierwszą ludzką istotą, do której się zbliżyłem. Pierwszą ludzką istotą, która zbliżyła się do mnie... W zamian za to, co mi ofiarowywał nie prosił o wiele. Jedyne, czego wymagał to niewielkie kwoty pieniędzy. Widziałem jak opłaca z nich czynsz za swój mały pokoik i kupuje jedzenie. Nie czułem się, jakbym kupował jego miłość czy prawo do dostępu do wdzięków chłopaka. Szczerze kochałem go... Moją jedyną bolączką było to, że niewiele mi o sobie mówił. Kiedy schodziłem rozmową na jego rodzinę, od razu zmieniał temat, albo zamykał mi usta pocałunkiem. Sporadycznie jednak udawało mi się wydobyć z niego pewne informacje...

Któregoś razu leżeliśmy w ciepłej pościeli. Asmodeusz leżał do mnie plecami i zdawał się drzemać, a ja muskałem delikatnie jego kark, rozkoszując się bliskością tego doskonałego młodzieńczego ciała.
- Asmodeuszu? - odezwałem się cicho. Poruszył się w pościeli i przekręcił w moją stronę, patrząc na mnie pytająco. - Ten mężczyzna...ten, którego zabiłem...kim on dla ciebie był? - zapytałem. Chłopak uciekł gdzieś wzrokiem i milczał przez dłuższą chwilę.
- Dlaczego akurat teraz o to pytasz? - odparł sucho.
- Chciałbym wiedzieć... - rzekłem półgłosem, odrobinę prosząco. Przemknął spojrzeniem po mojej twarzy.
- Nikim istotnym... - burknął pod nosem, podnosząc się z łóżka. Wciąż jednak nie patrzył mi w oczy. Ująłem w dłoń jego brodę i zmusiłem do popatrzenia na mnie.
- Asmodeusz?
- To był...- zawahał się. - Mój młody ojczym. - wyrzucił z siebie. - A zarazem mój jedyny opiekun od czasu śmierci matki... - westchnął. Zamarłem. Było to dla mnie sporym zaskoczeniem, jednak przed wyrobieniem sobie sądu na ten temat, wolałem wiedzieć więcej.
- Dlaczego prosiłeś, żebym go zabił? - zainteresowałem się, a on znowu zerknął na mnie z ukosa.
- Nienawidziłem go! - mruknął, znowu uciekając wzrokiem w bok.
- Z jakiego powodu? - nacisnąłem. Rzucił mi zbolałe spojrzenie, że go tak dręczę, jednak odpowiedział:
- Rżnął mnie co noc odkąd skończyłem czternaście lat! Czy to nie był wystarczający powód? - zawołał przez ściśnięte gardło i odsunął się ode mnie.
- Przepraszam. - rzekłem. - Nie chciałem sprawić ci bólu... - szepnąłem, obejmując go ramieniem i przytulając do siebie. Ku mojej uldze pozwolił mi na to.
- Nie sprawiłeś. - odparł, przyciskając swoje drobne ciało do mnie. Zamknął oczy i zdawał się nad czymś rozważać, a może tylko nie chciał, by po jego policzkach popłynęły łzy. W końcu odezwał się. - Dante?
- Tak?
- Nie chcesz się kochać?
- Znowu? - zdziwiłem się.
- Więc jak? - spojrzał na mnie pytająco, a ja uśmiechnąłem się, czując jego dłoń wsuwającą się pod prześcieradłem na moje udo.


Wtedy jeszcze nie byłem świadomy tego, że Asmodeusz najzwyczajniej zniewolił mnie swoim ciałem. Swoją subtelną grą zmysłów, którą bezustannie ze mną prowadził... Umiejętnie wykorzystując swoje wdzięki osiągał upragnione cele i robił to bez najmniejszych skrupułów. Skłonił mnie przecież do mojego pierwszego planowanego zabójstwa! A ja pozwalałem mu na to wszystko...nie zdając sobie wówczas z niczego sprawy...

Przetrwaliśmy tak kilka miesięcy, dając sobie nawzajem to, czego najbardziej potrzebowaliśmy - on mi towarzystwo i fizyczne zaspokojenie, ja jemu środki na utrzymanie. Nam obu pasował ten wydawać by się mogło doskonały układ... I nagle wtedy nadeszła wieść o śmierci mojej matki. Przyjąłem ją ze spokojem. Od kilku tygodni bowiem wraz z pieniędzmi na utrzymanie, dostawałem też wieści od medyka o pogarszającym się stanie zdrowia mojej jedynej rodzicielki. Prosił mnie, bym wracał, ale ja nie chciałem wracać. Nie wyobrażałem sobie nawet rozmowy z nią, tłumaczenia jej, dlaczego mogę odwiedzać ją tylko nocą i czemu moja skóra jest tak niezdrowo blada. Tym sposobem umarła, zapamiętując swojego syna jako krzepkiego młodziana, a nie chodzącego trupa. Poza tym zbyt wiele mnie tu trzymało...

Ponownie przeczytałem list, leżąc w łóżku i czując obok ciepło ciała mojego kochanka. Teraz jednak musiałem wracać, by majątek nie przepadł. Poczułem, że chłopak poruszył się, gdy opuścił go sen. Przez cały czas od otrzymania tej żałobnej wieści Asmodeusz zdawał się być bardziej zmartwiony, niż ja sam.
Jeszcze trochę sennie tulił twarz w moją szyję.
- Weź mnie ze sobą... - poprosił. Popatrzyłem na niego z uwagą. - Nic mnie tu nie trzyma... Chcę jechać z tobą. Czy nic dla ciebie nie znaczę? - zapytał z żalem, patrząc na mnie już zupełnie trzeźwo.
- Jesteś pewien? - zapytałem, a on tylko pocałował mnie. Zrozumiałem, że nawet nie powinienem go o to pytać.



* * *




Mała notka odautorska:
Potrzebuję rady... czy kontynuować to, czy dać sobie spokój i zająć się czymś bardziej "pożytecznym"? ^__^''''











 


Komentarze
mordeczka dnia padziernika 18 2011 13:08:33
komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Sumire (rei_ayanami5@poczta.onet.pl) 22:23 16-08-2004
Proszę o jeszczee! Tak długo czekałam na 2 część, nie możesz teraz przestać! Uwielbiam tę historię
Rahead (rahead@interia.pl) 10:13 02-09-2004
Zadajesz głupie pytania...
Raven (Brak e-maila) 18:19 13-11-2005
jesce......
liz (liz5@o2.pl) 20:07 17-04-2006
oczywiscie ze musiesz!!!! to kontynuowac bo bez tego po prostu nie przezyje... poze tym swietnie piszesz :]
Karla (karlav@o2.pl) 23:48 02-01-2007
kontynuować jaknajbardziejsmiley
Ganja (Brak e-maila) 18:45 01-06-2007
pisz dalej pisz dalej;D
tylko plisek daj cos o Mlkavianach...to moj klan XD
Insania (insania@op.pl) 15:14 27-01-2008
Kontynuować, kontynuować. Naprawdę nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak ty wspaniale piszesz...
Fusia (Brak e-maila) 00:50 17-06-2008
piszesz dalej kobieto bo cie pogryzę jak przestaniesz przyżekam!
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum