ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Czart 1 |
* * *
Na wstępie chciałabym zaznaczyć, że w tym fanfiku nie trzymam się ściśle fabuły gry, jej reguł, charakterystyk poszczególnych klanów, itp. Mam nadzieję, że nie zostanę za to zlinczowana przez fanów Vampire the Masquerade i że choć trochę fik się spodoba. ^_^'
* * *
Grobowa cisza wypełniała połyskującą wilgocią, otuloną mrokiem nocy wąską opustoszałą ulicę. Deszcz drobnymi kropelkami siąpił z nieba, a strugi wody spływały krętymi strumyczkami pomiędzy kostkami bruku, błyszcząc w świetle księżyca niczym rtęć. Po krótkiej chwili ciszę zakłóciły odgłosy stąpania i zza jednego z budynków wyłonił się mały przygarbiony człowieczek opatulony opończą, podpierający się laską i oświetlający sobie drogę oszkloną latarenką. Blask świecy przenikający przez częściowo okopcone szybki tylko w niewielkim stopniu rozpraszał ciemność.
Kiedy mężczyzna minął wąski przesmyk między domami, coś nagle poruszyło się w cieniu i z ciemności cicho niczym duch wyłoniła się wysoka postać w kapturze...
Staruszek krzyknął cicho z bólu i zaskoczenia, gdy silna dłoń oplotła jego gardło i brutalnie wciągnęła go do zaułka. Szarpnął się tylko raz, zamierając zupełnie, kiedy tylko ostre białe kły przebiły wysuszoną pomarszczoną skórę na jego szyi.
Popłynęła struga ciepłej słonawej krwi... Życie. Stary mężczyzna sapnął i wypuścił z pomarszczonej spracowanej dłoni uchwyt latarni, która upadła z brzękiem tłuczonego szkła i potoczyła się po bruku. Krople deszczu szybko przecisnęły się przez popękane i potłuczone szybki, gasząc płomień świecy. W zaułku znów zapanowała absolutna ciemność. Śmierć.
* * *
Sabaty wampirów... Rzadkość w obecnych czasach ciemnego średniowiecza, kiedy to każdy cierpiący na bezsenność wędrujący nocnymi ulicami miasta mógł zostać posądzony o bycie istotą ciemności. Prawdziwe wieki ciemne... A tu, w zaciszu piwnic wielkiego uniwersytetu, tuż pod nosem mieszkańców Pragi odbywały się najliczniejsze z możliwych zloty dzieci nocy...
Moja ukochana Anezka zaginęła i do tej pory nie udało mi się jej odnaleźć. Sam nie wiedziałem, ile to już miesięcy czy lat minęło od chwili, kiedy to została uprowadzona przez klan Tzimitzsi. Jedyna kobieta, którą kiedykolwiek kochałem, a która pokochała mnie miłością tak czystą i głęboką, jak to tylko możliwe u niewiasty. Potrafiła mnie nadal miłować pomimo tego, czym się stałem... Jej uczucia wciąż były szczere i gorące... Jeśli zginęła...to jako wierna służebnica Boga z pewnością trafiła do Raju... Miejsca, którego mi nigdy nie będzie dane ujrzeć...
* * *
Piwnice biblioteki i uniwersytetu urządzone były z gustem i pewnym przepychem, który nawet arystokraci z wyższych klanów doceniali.
W dużych salach o obszernych, pozbawionych drzwi wejściach płonęły świece tak licznie, że rozświetlały każdy zakamarek mrocznych piwnic. Wampiry różnego wieku, płci i statusu kręciły się tu i ówdzie, rozsiadały na obitych pluszem wygodnych meblach i prowadziły dyskusje w mniejszych lub większych gronach, popijając przy tym z kielichów. Właśnie... Te spotkania w niczym nie różniły się od zwykłych przyjęć bogatych mieszczan, poza drobnym szczegółem, jakim był trunek podawany do picia. U nas była to różnego rodzaju krew. I tak jak wino jej smak różnił się w zależności od pochodzenia. Krew kobiety, mężczyzny, dziecka... Z początku było mi to obojętne. Piłem, bo musiałem, aby utrzymać się przy życiu. Każdorazowo czując wstręt do tego, co robiłem... Jednak po pewnym czasie zacząłem odczuwać pewne specyficzne różnice w aromacie, posmaku, zapachu... Stałem się całkowicie taki jak oni...
Pochodziłem z klanu Brujah - klanu prostych, lecz niezwykle biegłych w swym fachu wojowników... Od niedawna uczestniczyłem w tych spotkaniach, gdyż Ecaterina nie była pewna, czy jestem gotowy na poznanie całej prawdy. Jak zawsze towarzyszył mi Wilhelm - mój druh, a przez pierwsze miesiące mojego wampirzego życia również nauczyciel i objaśniał mi wszystko.
Tego wieczoru Eryk odłączył się od nas, pozostając w gronie wojowników ze swojego klanu Gangrel - władców bestii... Jedyna kobieta w naszej drużynie - piękna i krwiożercza Serena zajęta była błyskotliwą rozmową z młodym wampirem i wciąż otoczona wianuszkiem oczarowanych nią pobratymców. Mężczyzn po prostu zachwycała, kobiety zazdrośnie ją podziwiały... Promieniała wśród nich swoim mrocznym blaskiem niczym czarna róża pośród cierni.
Pozostałem tylko z Wilhelmem, który rozkoszował się podawanymi trunkami, i nudziłem się niesamowicie. Dawnymi czasy, jako krzyżowcowi obce mi były uroki spotkań towarzyskich, ale i teraz, gdy je poznałem, nie stanowiły dla mnie specjalnej atrakcji. Stałem więc pod ścianą, niedbale opierając się o jeden z arrasów, powoli sącząc ze swojego kielicha.
I wtedy go zobaczyłem. Siedział na sofie pod jedną ze ścian. Był młody, bardzo młody, a kruczoczarne, proste włosy przycięte były do linii żuchwy i finezyjnie postrzępione tak, że opadały kosmykami na twarz i szyję. Moją uwagę najbardziej jednak przykuły jego oczy. Jasnobłękitne, które niesamowicie kontrastowały z kolorem włosów i ciemną oprawą oczu. Kiedyś, zanim stałem się tym, kim teraz byłem widziałem tylko raz taki kolor oczu. Było to dnia, kiedy przyjechali do naszej wioski wędrowni kupcy z północy. Jeden z nich miał pięknego psa, podobnego do wilka. Zwierzę to miało oczy o kolorze rozwodnionego błękitu. Kiedy się w nie spojrzało, aż czuło się mróz dalekiej północy, zapach czystego śniegu i szum porywistego wiatru, który zacina odbierając dech. W tym właśnie momencie również poczułem, że coś wyciska mi powietrze z płuc. Była to jego uroda... Ten chłopak był piękny. Łagodne symetryczne rysy i gładka, jasna twarz... twarz bez cienia zarostu...ile mógł mieć lat?... Przez chwilę przyszło mi na myśl, że jest on jednym z naszych "czcicieli" - zabawką któregoś lub którejś z wampirów... Jednak kiedy przyjrzałem mu się uważniej dostrzegłem lekko wyróżniające się długością, zaostrzone kły, które wysunęły się, kiedy wypił łyk z kielicha. Gdy przyjrzałem się jego dłoniom dostrzegłem też długie wypielęgnowane paznokcie o szklanym połysku. Delikatniejsze i krótsze niż u Sereny, ale z pewnością równie ostre. Drapieżna broń większości wampirzych kobiet... Ile mógł mieć lat, kiedy otrzymał to przeklęte błogosławieństwo i został przemieniony...? Poczułem szturchnięcie w ramię.
- Na co tak patrzysz? - zapytał Wilhelm. Zmieszałem się.
- Na nic... - burknąłem, szybko odwracając wzrok od obiektu mojego zainteresowania. Wilhelm jednak był na to zbyt bystry. Spojrzał na chłopca i zmierzył go wzrokiem.
- Aaaa...rozumiem... - uśmiechnął się. - Zapomnij... Wiesz do kogo należy? - zapytał, wypijając łyk. Spojrzałem na niego pytająco. - No...pod czyją jest opieką? - uściślił. Pokręciłem głową. Wilhelm westchnął. - Spójrz na niego. Pije z kryształowego kielicha. Jest z klanu Toriado. To artyści i inteligenci. Nie ta liga, Christoph. My pijemy z cynowych kubków, inne przecież popękałyby w naszych silnych nieostrożnych dłoniach przyzwyczajonych tylko do dzierżenia miecza. - parsknął. Obruszyłem się na jego bezczelność i cynizm:
- Co to ma do rzeczy...?
- Nie tylko tobie wpadł w oko. - mruknął, rozglądając się czujnie po sali. Oczy kilku dojrzałych wampirów również błądziły wokół samotnego młodzieńca.- Opiekuje się nim Dante. - rzekł. Drgnąłem na dźwięk imienia. Doskonale pamiętałem tego dystyngowanego przystojnego mężczyznę o szlacheckim pochodzeniu, co było rzadkością nawet u Toriado. Cieszył się powszechnym szacunkiem i uwielbieniem. Wiele żeńskich wampirów wzdychało do młodego, postawnego mężczyzny o bujnej grzywie złocistych loków, opadających na plecy i ramiona oraz granatowych, tchnących chłodem oczach. Wilhelm zaśmiał się gardłowo.- Któżby inny? Dante jest specjalistą w uwodzeniu młodych chłopców. - wyszczerzył zęby, odsłaniając ostre kły.
- Od dawna jest wampirem? - popatrzyłem znowu na chłopca. Wilhelm zadumał się przez chwilę.
- Nie... Z pewnością wciąż uczy się jak sobie radzić...
- Ile mógł mieć lat, kiedy go przemienili?
- Jakieś 17, 18...młodszy raczej nie był...muszą być w odpowiednim wieku, żeby sobie poradzić... Powtarzam ci, Christoph: daj spokój... musimy się dobierać w klanach... Wiesz, że Toriado to artyści, Brujah to wojownicy, a dla reszty naszych ziomków zwykli barbarzyńcy... - uśmiechnąłem się. Znowu ten jego sarkazm... Tymczasem Wilhelm ciągnął. - ...z kolei Cappadocian, z którego pochodzi nasza złota Serena to psychotronicy, a ich główne atuty to siła umysłu, manipulacja i Moc, która stoi na najwyższym wśród wszystkich klanów poziomie. Ich specjalizacja to głównie czary ofensywne. Dlatego Ecaterina stara się trwać z nimi w sojuszu. Mieć takich zdolnych magów po przeciwnej stronie w czasie wojny to pewna klęska...
- A co jest mocą Toriado? - zainteresowałem się.
- Nie wiem, może urok i uroda?... - zaśmiał się, klepnął mnie przyjacielsko w ramię i odszedł. Ja natomiast wciąż nie mogłem oderwać oczu od chłopca. Skorzystałem z tego, iż stałem z mało widocznym miejscu i przyjrzałem mu się uważnie. Miał na sobie czarny strój arystokraty... Eleganckie idealnie skrojone spodnie i kamizelką z zamszu. Zdobne w koronkę rękawy białej koszuli opadały na jego dłonie, kiedy siedząc niedbale na swoim miejscu popijał z kielicha. Wydawał się być równie znudzony, co ja. Ostatecznie mogłem z nim porozmawiać... Powoli ruszyłem w jego kierunku. Już byłem w odległości kilku metrów, kiedy nagle moje upragnione miejsce zajął inny wampir. Przysiadł się do chłopca i szybko zaczął rozmowę. Chłopiec ożywił się nieco, a ja nagle dostrzegłem pewne zamieszanie w licznej grupie dysputujących i z tłumu wyłonił się Dante. Znieruchomiałem, widząc jego lodowate spojrzenie, które teraz ciskało mrożące krew błyskawice w kierunku rozmawiającego z chłopcem mężczyzny. Szedł szybko i energicznie, lecz wciąż dostojnie, a jego ciało było napięte od wyraźnego poirytowania oraz skrywanej pod maską dystyngowanego chłodu złości. Przypominał mi potężnego kota, czy raczej tygrysa, który spostrzegł intruza na swoim terytorium. Kiedy tylko Dante został zauważony przez śmiałego wampira, jego reakcja była natychmiastowa. Niby grzecznie, lecz bardzo pospiesznie zakończył on rozmowę i wstał z miejsca, unikając zimnego spojrzenia Dante i co prędzej oddalając się. Blondyn odprowadził śmiałka wzrokiem aż do sąsiedniej komnaty, gdzie ów znikł za jakąś oddzielającą pomieszczenia kurtyną. Zaraz po tym Dante usiadł obok chłopca i powiedział coś szeptem. Chłopak również coś rzekł i uśmiechnął się ciepło, a w jego oczach dostrzegłem taką miłość i oddanie wobec mężczyzny, że aż zakuło mnie coś w gardle. Dante ujął kielich chłopca i wyjął go z jego dłoni, muskając przy tym pieszczotliwie palce młodzieńca. Znowu coś powiedział i wstał, odchodząc w stronę rozmawiających. Chłopiec również powstał i odetchnął głęboko rozprostowując ramiona, po czym ruszył w moim kierunku. Wyminął mnie, tylko ukradkiem na mnie zerkając - ot zwykle przelotne spojrzenie kogoś, kto prawie nikogo nie zna wśród gości - i ruszył w swoją stronę. Mi za to zakręciło się w głowie, kiedy tylko poczułem jego zapach. Młodzieńcza skóra i zapach bzu...Pachniał niemalże jeszcze jak człowiek...Zwykły śmiertelnik... I towarzyszył mu ten ledwo uchwytny zapach Dante...jaśmin i piżmo...i aromat farb olejnych, który charakteryzuje wszystkich znanych mi malarzy...i coś jeszcze...coś nieokreślonego...woń zimnych murów cmentarnej kaplicy?...wosk i kurz... W sumie swoista, paradoksalna ochrona dla tego dzieciaka. Nikt przecież nie waży się go tknąć palcem bez pozwolenia opiekuna...
* * *
Przez cały wieczór obserwowałem go ukradkowo, jak rozmawia z młodymi kobietami i mężczyznami mniej więcej w swoim wieku... Wyraźnie jednak czuł się nieswojo... Mnie również zaczynała się przykrzyć ta sytuacja. Nie mogłem podejść do chłopca i z nim porozmawiać, gdyż zawsze w zasięgu wzroku był Dante. Nie chodziło o to, że obawiałem się tego wampira. Po prostu Ecaterina zwyczajnie zakazała nam w jakikolwiek sposób zadzierać z Toriado. Przynajmniej dopóki ów klan nie ustosunkuje swojego stanowiska w zimnej wojnie jaką powadziliśmy. W końcu zniecierpliwiłem się i odstawiwszy kielich na pobliski stolik, wszedłem w wąski nieznacznie oświetlony korytarzyk, na którego końcu majaczyły prowadzące w górę schody.
Wdrapawszy się na ich szczyt znalazłem się na wprost drzwi. Wyszedłem na zewnątrz i odetchnąłem głęboko, po czym ruszyłem w stronę ogrodu... Noc była wyjątkowo ciepła, a ciszę zakłócało cykanie świerszczy. Przymknąłem powieki, rozkoszując się tym dźwiękiem, tak kojącym po gwarze przyjęcia, który nawet tutaj częściowo dobiegał. Znowu odetchnąłem głęboko. Poczułem zapach bzu i nagle zdałem sobie sprawę, że o tej porze roku nie kwitnie przecież bez... Odwróciłem się i spojrzałem na stojącego w cieniu ciemnowłosego chłopca, który patrzył na mnie niepewnie.
- Przepraszam, nie wiedziałem, że ktoś tu jest... - miał taki łagodny ciepły głos. Czysty i jednocześnie miękki. Jak głosy chłopców śpiewających w kościelnych chórach. - Nie chciałem przeszkadzać... - odwrócił się, zamierzając odejść. Drgnąłem.
- Zaczekaj! - zawołałem. Spojrzał na mnie, wyraźnie zaskoczony moją nagłą reakcją.
- Tak? - zapytał. Zaciąłem się, nie wiedząc, co powiedzieć.
- Ty... - zacząłem niepewnie. - Jesteś z klanu Toriado, prawda? - zapytałem.
- Tak. - skinął głową.
- Po raz pierwszy cię tu widzę. - rzekłem, przeklinając się w duchu za tak "błyskotliwe" wypowiedzi. Co się ze mną działo w jego obecności, że miałem w głowie pustkę?
- To zaledwie drugie spotkanie, w którym jest mi dane uczestniczyć. - wyjaśnił z łagodnym uśmiechem. Jego ostre kły błysnęły zza pełnych jedwabistych warg. Jakże kusząco... Jego ofiary musiały oddawać mu się z rozkoszą...
- Asmodeuszu? - rozległo się w cieniu i z ciemności wyłonił się Dante. - Gdzie się podziewasz? Szukałem cię... - podszedł do chłopca i dopiero teraz mnie dostrzegł. - O, Christoph. - rzekł zimno, patrząc mi w oczy. Podszedł bliżej, stając pomiędzy Asmodeuszem a mną. Był mi równy wzrostem i podobnej postury, chociaż nie tak bardzo umięśniony jak ja. Nic nie odrzekłem, tylko skinąłem głową na znak powitania. Chłopak popatrzył na mnie, potem przeniósł wzrok na swojego opiekuna. Wyraźnie był czymś zmieszany.
- Przepraszam, wyszedłem odetchnąć świeżym powietrzem. - rzekł do Dante. Mężczyzna popatrzył na niego, a niezmienny chłód w jego oczach ustąpił nagle miejsca czemuś, czego jeszcze nigdy nie miałem okazji tam widzieć. Prawdziwej, głębokiej czułości i trosce, jaką można dojrzeć tylko w oczach rodzica, bądź kochanka. W tym wypadku zapewne jednego i drugiego...
- Chodźmy już. Chcę cię komuś przedstawić... - zagarnął chłopca ramieniem i poprowadził w stronę drzwi do budynku. - Wybaczysz nam, Christophie?...- rzucił do mnie na odchodnym. Kiwnąłem głową, zasępiając się i zagryzając wargi tak mocno, że moje kły przebiły skórę i poczułem cierpko-słonawy smak własnej krwi. Ciekawe, czy gdybym zaprotestował coś by to zmieniło...
* * *
- Mam nadzieję, że nie poszedłeś tam, bo cię zaprosił. - odezwał się Dante, idąc za chłopcem wąskim korytarzem.
- Oczywiście, że nie. Za kogo mnie masz? - obruszył się Asmodeusz i nagle poczuł silny uścisk na ręce. Dante odwrócił go w swoją stronę i mocno przyciągnął do siebie, przyciskając swoje usta do jego warg. Chłopak drgnął z zaskoczenia, po chwili jednak czule odpowiedział na pocałunek wyciągając ręce i objąwszy mężczyznę za szyję, zanurzając z rozkoszą palce w jego miękkich włosach. Kiedy przerwali pocałunek oddech Asmodeusza był przyspieszony, a jego błękitne oczy błyszczały niezwykle. - Dante... - wyszeptał przymilnie, przytulając się do jego klatki piersiowej. - Chodźmy już do domu... - wymruczał, szczupłymi palcami bawiąc się tasiemką koszuli mężczyzny. Dante pogładził go po ciemnych włosach.
- Jeszcze nie możemy. - rzekł ciepło. - Muszę tu być do końca. Wiesz, że tym razem Toriado organizuje spotkanie, a ja jestem tu jednym z gospodarzy... - uśmiechnął się i wypuszczając chłopca z ramion ruszył w stronę sali.
- Zawsze to robisz... - westchnął Asmodeusz, ni to do starszego wampira, ni to do siebie. Podążył za nim. - Rozpalasz mnie, a potem zostawiasz... - dogonił Dante w sali i stanął obok niego. - Jesteś okrutny... - wyszeptał prawie nie poruszając wargami. - ...i za to cię kocham... - dokończył, ukradkiem chwytając skrywaną pod koronkami koszuli dłoń wampira i paznokciami przebijając jego delikatną skórę. Wyraz twarzy Dante nie zmienił się ani odrobinę, kiedy rubinowe kropelki zaczęły bezgłośnie skapywać z jego dłoni i palców na miękki dywan. Asmodeusz uśmiechnął się szatańsko i odsunął z gracją od opiekuna, idąc wolno w głąb sali. Uniósł dłoń do ust i zlizał z długich paznokci resztki krwi mężczyzny.
* * *
Wędrowałem przez prawie całkiem opustoszałe uliczki Starego Miasta Pragi, wdychając wilgotny zapach nocy i rozkoszując się ciszą, jaka roztaczała się wokół. Raz czy dwa minęły mnie jakieś spieszące się do domów postacie, otulone szczelnie płaszczami i opończami. Mi, jako komuś, kto inaczej odczuwał temperatury nie przeszkadzał chłód późnego wieczoru, zwłaszcza, że grzała mnie krew mojej niedawnej ofiary, mogłem więc spacerować tylko w cienkiej lnianej koszuli i skórzanych spodniach.
Nagle do moich uszu dobiegł odgłos cichych kroków, a następnie krótkie szamotanie i urwany krzyk. Szybko zmierzyłem w tamtą stronę. Mój wyostrzony wzrok dostrzegł w jednym z zaułków coś, co zapewne umknęło by percepcji zwykłego człowieka. Był to zarys dwóch przytulonych do siebie postaci. Przez moment obserwowałem je, trwające w dziwnym bezruchu. W końcu drgnęli i wyższa z postaci odchyliła głowę do tyłu tak, że blask księżyca spłynął po pięknej bladej twarzy, a czarne włosy opadły do tyłu, odsłaniając wysokie, gładkie czoło i ciemną oprawę oczu, które niesamowicie odbiły światło księżyca, gdy chłopak poruszył się wypuszczając z ramion swoją ofiarę. Drobna kobieta opadła z jękiem na ziemię i skuliła się pod ścianą. Więc też nie zabijał... Nie wypijał do końca... Wiedział, że nie wolno... Popatrzyłem z uwagą na Asmodeusza. Jakże kusząco wyglądały teraz jego usta, czerwone i nabrzmiałe od krwi jego ofiary; ponętnie i groźnie ukazywały połyskujące bielą ostre kły. Mimowolnie wypuściłem z płuc powietrze i wtedy jasnobłękitne oczy Asmodeusza natychmiast skierowały się na mnie, wyłuskując moją postać z cienia. Była w nich jakaś mrożąca krew w żyłach dzikość i pragnienie, które znikły, kiedy najprawdopodobniej mnie rozpoznał. Dostrzegłem, jak kąciki jego ust unoszą się w lekkim uśmiechu. Leżąca na ziemi kobieta krzyknęła gardłowo. Obaj spojrzeliśmy na nią, a zaraz po tym do naszych uszu dobiegł zbliżający się odgłos szybkich ciężkich kroków strażnika. Asmodeusz kiwnął do mnie zapraszająco głową i zaczął biec truchtem w stronę otulonej ciemnością wąskiej uliczki. Ruszyłem za nim. Zauważyłem, że porusza się w szczególny sposób. Mianowicie biegł w rytm kroków strażnika i odgłos jego stóp ginął w głośnym stukotaniu butów mężczyzny. Z zaskoczeniem spostrzegłem, że moje ciało również przejęło ten rytm i poruszałem się w taki sam sposób. Tylko kto mi ten rytm narzucił?
W końcu zatrzymaliśmy się. Asmodeusz łapiąc głębszy oddech odwrócił się w moją stronę.
- Witaj, Christophie. - rzekł z uśmiechem. - Cóż za spotkanie!
- Owszem. - przyznałem, wyostrzając słuch i wyczekując jakiś odgłosów pogoni. Nic. Cisza. - Nie spodziewałbym się ciebie tutaj. Co robisz tak daleko od włości Dantego? - zainteresowałem się. Chłopak znowu uśmiechnął się kącikami powabnych ust. Jego blada skóra zaczynała nabierać ładnego różowego koloru, a nawet rumieńców od płynącej teraz w żyłach krwi tamtej kobiety.
- On też wyszedł dzisiaj na polowanie, a nie toleruje innych wampirów na swoim terenie. Nawet mnie... - westchnął. - Dlatego czasami wypuszczam się tak daleko. - spojrzał na mnie z lekkim zaniepokojeniem. - Mam nadzieję, że nie przeszkodziłem ci w łowach...
- Nie, skąd. - drgnąłem odrobinę zaskoczony tym, co wcześniej powiedział. Wiedziałem, że Dante to terytorialista, ale nie, że aż do tego stopnia. W końcu chłopak był jego podopiecznym i na dodatek kochankiem.- Jestem już po "kolacji". - wyjaśniłem, a Asmodeusz odsłonił w uśmiechu białe zęby o zaostrzonych kłach.
- I jak zamierzasz spędzić resztę wieczoru? - zapytał niespodziewanie, a ja popatrzyłem na niego ze zdumieniem.
- Co masz na myśli?
- Nooo... na przykład zabawa w jakiejś gospodzie... - rzekł wymownie. - Taki przystojny mężczyzna pewnie nie może się opędzić od wiejskich dziewuch.
- Przestań... - żachnąłem się, starając się nie okazać zażenowania tym komplementem, któremu towarzyszyło na dodatek dość nietypowe spojrzenie. - W tutejszej gospodzie patrzą wilkiem na każdego, kto zjawia się po północy. - mruknąłem kwaśno.
- W Okrągłej Tarczy owszem, ale nie w gospodzie Cztery Kozły. - powiedział, zmieniając kierunek. Mimowolnie podążyłem w ślad za nim. - Może zechcesz mi towarzyszyć? - zaproponował, mrugając do mnie okiem.
* * *
Musiałem przyznać, że niechętnie zgodziłem się na wycieczkę na obrzeża miasta do jednej z cieszących się niechlubną opinią gospod. Jednakże teraz mogłem stwierdzić, że absolutnie nie żałowałem tego kroku, gdyż tak dobrze dawno się nie bawiłem. Co więcej poczułem się tam całkowicie swobodnie, a ludzie bawiący się z nami przy muzyce i winie zdawali się zupełnie nie zauważać, że obaj z Asmodeuszem "pijemy" wciąż z pełnych kubków, a nasze ruchy są w tańcu po prostu odmienne od ruchów zwykłych śmiertelników. Pewniejsze, szybsze, bardziej precyzyjne... To właśnie z tego powodu z początku odmawiałem tańca i tylko obserwowałem wirującego z jakąś młodą dziewką Asmodeusza, zachwycając się jego wdziękiem i gracją gestów. Tak bardzo przypominał wtedy człowieka... W końcu jednak pewna rezolutna dziewczyna i mnie porwała do zabawy. I niczego nie żałowałem... Wręcz przeciwnie - byłem wdzięczny Asmodeuszowi, że pokazał mi to miejsce...
Szedłem teraz przez chłód nocy, przesiąknięty zapachem alkoholu, pieczonego mięsiwa i ludzkiego potu. Wszystkimi tymi charakterystycznymi "ludzkimi" zapachami, których tak mi brakowało. Czułem się teraz niemalże człowiekiem.
Asmodeusz szedł obok mnie i rozprawiał na temat muzyki, jaką zaserwowali nam dziś grajkowie - stylu i dostosowania do obecnych norm artystycznych. Znał się na tym, a ja jako kompletny laik milczałem, słuchając go tylko.
Nagle kątem oka dostrzegłem ruch. Instynktownie zasłoniłem się ręką i poczułem jak gładkie ostrze rozcina rękaw koszuli, a zaraz potem skórę na moim przedramieniu. Odepchnąłem napastnika z taką siłą, że odbił się z chrzęstem gruchotanych żeber o ścianę i powoli osunął nieprzytomny na ziemię, jednocześnie poczułem, jak rana na mojej ręce pulsując ciepłem zaczyna się regenerować, a krew ofiary, którą dzisiaj wysączyłem, a która w moich żyłach nabrała cudownych właściwości wypełnia i zasklepia rozcięcie. Spojrzałem na Asmodeusza. Inny młodzieniec, który go zaatakował nie miał najmniejszych szans. Wampir chwycił go mocno w swoje ramiona i ku przerażeniu napastnika wgryzł się gwałtownie w jego szyję. Na nic zdało się szarpanie i właśnie fakt, że osoba wzrostu i budowy Asmodeusza po prostu nie powinna mieć tyle siły jeszcze dopełniał grozy. W końcu chłopiec oderwał się od tętnicy swojego niedoszłego oprawcy i bezceremonialnie go puścił. Tamten zachwiał się i nie tracąc ani chwili odbiegł co sił w nogach, potykając się w ciemnościach. Asmodeusz przez moment patrzył za nim z łagodnym kpiącym uśmiechem, potem spojrzał na mnie.
- Nie będzie więcej napadał na przechodniów. - stwierdził i zmarszczył czujnie brwi. - Nic ci nie jest? - zainteresował się.
- Wszystko w porządku. - odparłem, unosząc w górę rękę. Przez rozcięcie w rękawie dało się zobaczyć całkiem zabliźnioną skórę.
- W takim razie pójdę już. - oświadczył Asmodeusz, wykonując wdzięczny piruet i stając naprzeciw mnie. - Dante będzie się niecierpliwił. - dodał wciąż się uśmiechając. Nie byłem pewien, czy celowo wspomniał imię swojego opiekuna, ale jakież było moje zdumienie, kiedy nagle wspiął się na palce i pocałował mnie w usta. Przez moment zamarłem z zaskoczenia, a zaraz potem odpowiedziałem namiętnie na pocałunek. W końcu oderwaliśmy się od siebie. - Dziękuję za miły wieczór. - rzekł i odwrócił się na pięcie, odbiegając z nadludzką szybkością w ciemność. Po krótkiej chwili znikł mi z oczu również zarys jego sylwetki, a do moich uszu przestały dobiegać jakiekolwiek odgłosy poruszającej się w mroku nocy postaci. Stałem tam jednak nadal, w poświacie księżyca, wciąż czując pomiędzy wargami mieszaninę smaków krwi tamtego młodzieńca i gorących ust Asmodeusza.
* * *
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 18 2011 13:08:15
komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Sumire (rei_ayanami5@poczta.onet.pl) 22:23 16-08-2004
Proszę o jeszczee! Tak długo czekałam na 2 część, nie możesz teraz przestać! Uwielbiam tę historię
Rahead (rahead@interia.pl) 10:13 02-09-2004
Zadajesz głupie pytania...
Raven (Brak e-maila) 18:19 13-11-2005
jesce......
liz (liz5@o2.pl) 20:07 17-04-2006
oczywiscie ze musiesz!!!! to kontynuowac bo bez tego po prostu nie przezyje... poze tym swietnie piszesz :]
Karla (karlav@o2.pl) 23:48 02-01-2007
kontynuować jaknajbardziej
Ganja (Brak e-maila) 18:45 01-06-2007
pisz dalej pisz dalej;D
tylko plisek daj cos o Mlkavianach...to moj klan XD
Insania (insania@op.pl) 15:14 27-01-2008
Kontynuować, kontynuować. Naprawdę nie mogę wyjść z podziwu nad tym, jak ty wspaniale piszesz...
Fusia (Brak e-maila) 00:50 17-06-2008
piszesz dalej kobieto bo cie pogryzę jak przestaniesz przyżekam! |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|