The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:27:54   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Bo piekło niebem nie jest 3
3


Pogwizdując docieram do swoich kwater i wchodzę do środka.
- Nastąp się, bydle... - szturcham kolanem Pożogę leżącego niemal w progu. O dziwo wstaje. Przechodzę koło niego i nagle czuję jak wpycha nos między moje nogi i zaczyna węszyć - Ej! Prze... - zamilkłam, kiedy z gardła ogara wydobywa się głuche warknięcie. Nie chcę stracić rodowych klejnotów. Nagle robi mi się gorąco. Oddycham z ulgą kiedy cofa łeb, ale tylko na sekundę. Bez ostrzeżenia łapie mnie zębami za ramię i ciągnie w stronę łaźni. Nie próbuje się opierać, jestem dość przywiązany do lewej ręki. Dosłownie wpycha mnie do pustej wanny w ubraniu. Warczy i cofa się o krok.
- Dobrze, pojąłem aluzję - wzdycham, próbując wstać. Dopada do mnie natychmiast, pyskiem wpychając z powrotem. - Dasz mi się chociaż rozebrać? - pytam poirytowany. Pojedyncze chrapliwe szczeknięcie zdaje się mówić, że nie. Beznadziejnie odkręcam kurki i czekam aż wanna napełni się wodą. Sięgam po olejki i nakładam pianę na ramiona i pierś - Zadowolony? - pytam wściekle.
Pożoga odwraca się i wychodzi z łaźni. Zostaję sam ze swoją frustracją.
Kiedy idę do sypialni ogar udaje że śpi. Za oknem świta, czyli zostały mi dwie, może trzy godziny na odpoczynek. Nago zakopuję się w chłodnej pościeli. Nie zauważam kiedy zasypiam.

- Melduję posłusznie, że generał Malkiar jest niedysponowany - nie mam pojęcia co mnie obudziło, zza uchylonych drzwi sypialni dobiega mnie lekko schrypnięty głos Gidiona. Jego rozmówcy nie słyszę. Rozmowę zagłusza dźwięk wyburzania zamku.
- Zespół dnia drugiego - odpowiada Gidion na niesłyszalne pytanie - Gigant, panie generale. Powiedział, że jeżeli ktoś obudzi go przed południem, to wyjdzie z włócznią w...
Czy ja naprawdę powiedziałem coś takiego? Przynajmniej wiem skąd wzięła się nagła rozbiórka - to kac. Jestem wdzięczny komuś, kto zaciągnął zasłony w oknach. Ostrożnie, żeby nie prowokować żołądka przewracam się na drugi bok. W twarz uderza mnie gorący oddech Pożogi, co sprawia, że natychmiast dobudzam się i trzeźwieję.
- Won z mojego łóżka! - podrywam się do siadu. Głowa mi eksploduje. Łapię się za skronie, żeby nie rozpadła się w kawałki. Pożoga oblizuje się, nie ma zamiaru się ruszyć.
- Cóż to widzą moje piękne oczy - słyszę od drzwi rozbawiony głos Haggai.
- Ciszej - błagam.
- Pierwszy dzień i taki początek, Malkiarze zasmucasz mnie - wcale nie wygląda na zasmuconego.
Nie proszę go, żeby mnie dobił tylko dlatego, że każda próba otwarcia ust może się skończyć tragicznie. A przysiągłbym, że nie wypiłem znowu aż tak dużo...
- Wstawaj, twoi ludzie czekają!
- Zaraz - z jękiem opadam z powrotem na poduszki.
- Nie zmuszaj mnie, żebym przyniósł tu ceber z wodą. Chcesz, żeby powstała kolejna anegdotka o tobie?
Wzdycham i zwlekam się z łóżka. Haggai przysiada na brzegu posłania i drapie Pożogę za uchem. To niesprawiedliwe. Ktoś przygotował mi czysty mundur, zgarniam go z fotela po drodze do łaźni. Wanna jest pełna. Jak dobrze. Doprowadzenie się do jako takiego porządku zajmuje mi dobry kwadrans. Kiedy wracam do sypialni łóżko jest już posłane, Pożoga na swojej derce udaje grzecznego ogara, Haggai zniknął. Nalewam sobie szklankę wody. Wypijam duszkiem, po czym przykładam do ust brzeg kryształowej karafki i wlewam w siebie wszystko. Uznaję, że mogę zaryzykować wyjście na dwór.
- Całość! Baczność!!! - ryczy Gidion, gdy tylko pojawiam się na dziedzińcu. Krzywię się. Słońce świeci mi prosto w oczy. Parszywy dzień.
- Spocznij - mruczę - Gidion, melduj. Szeptem.
- Ósma Plaga, Szarańcza, melduje się na poranną odprawę. Stan osiemdziesiąt plus jeden. Sprawdzony. Zgodny. - odpowiada cicho.
- Dziękuję.
Z pod przymrużonych powiek przyglądam się legionowi. Większość jest blada. Dobrze, że nie tylko ja mam problem. Rozmasowuję palcami nasadę nosa, co wywołuje na wszystkich twarzach uśmiech. O nie! Nie będą się ze mnie śmiali.
- Całość! - ryczę, choć sam siebie za to nienawidzę - Dookoła twierdzy biegiem marsz! - uśmiechy znikają jak starte niewidzialną ścierką.
- Ale... - odważa się jeden z żołnierzy
- Dwa okrążenia!
- Ale panie gene...
- Trzy!
- Ale...
- Cztery! Będziesz ze mną dyskutował jeden z drugim?! Jazda!!!
Odbiegają. Ja pełznę w kierunku cienia i przysiadam pod murem na ziemi, chowając głowę w ramionach.
- Jakiś ty dziś okrutny - czuję jak Rieene staje obok mnie.
- Zostaw go, ma kaca - śmieje się Haggai.
- Wiem, jakbym go wczoraj nie wyciągnął z imprezy, to by teraz umierał, prawda Malkiar?
- Prawda - jęczę - Podziękuję ci później...
- To propozycja?
- Odejdź!!! - na oślep uderzam pięścią. Trafiam ramię. Śmieje się. Nienawidzę go.
Przez chwile panuje błoga cisza, sprawiając, że niemal zasypiam. Niemal. Nie mogę szargać swojej reputacji bardziej niż dotychczas. Pomału włącza mi się myślenie. Trybiki w umyśle startują ze zgrzytem, jakby do mechanizmu dostał się piasek. Było nie pić - karcę sam siebie - Było, cholera, tyle nie pić!
- Ano było - potwierdza Haggai, uświadamiając mi, że ostatnie zdanie powiedziałem na głos.
- Niektórych rzeczy nie da się zrobić na trzeźwo... - czuję rękę Rieene na karku. Nie znoszę tego. Doskonale o tym wie. Podrywam się, sięgając ręką do pasa. W połowie ruchu przypominam sobie, że nie brałem sztyletu, zadowalam się więc przyciśnięciem gardła mężczyzny przedramieniem do muru.
- Nie pozwalaj sobie - syczę przez zęby, ale on tylko zaczyna się śmiać.
- Ktoś tu ma chyba zły dzień - Haggai zdziwiony unosi brwi.
Nakazuję sobie spokój, oddycham głęboko i puszczam Rieene. Mają racje, wściekam się o nic.
- Wybacz - rzucam gdzieś w przestrzeń między ramionami generałów i odchodzę w stronę przeciwną niż pobiegła szarańcza. Muszę się zastanowić.
Idę szybkim krokiem w stronę południowego muru. Przechodzę przez bramę. Dwóch wyprężonych jak struny strażników salutuje sprężyście, odpowiadam im skinieniem głową i idę dalej, nie zatrzymując się. Przecinam wypielęgnowany trawnik, białą żwirowaną alejkę i jeden z kwietnych tarasów, kierując się w stronę cienistego gąszczu, splątanych krzewów mirtu. Mało kto na zamku wie, że kłujące, ostro pachnące chaszcze zasłaniają niewielką furtkę prowadzącą do starej części ogrodu. Swojego czasu, zanim rada Eser Ha-Makot przejęła władzę, było to oczko w głowie księżnej pani. Teraz ogrodnicy dbają tylko o reprezentacyjną część na dziedzińcu, strzygąc trawniki, przycinając bukszpany w fantazyjne kształty i pielęgnując róże. Reszta pozostawiona sama sobie dziczeje. Rozglądam się, a stwierdzając, że nikt nie patrzy wchodzę w cień i zaczynam przedzierać się przez plątaninę roślin. Kłujące gałązki czepiają się munduru i wplątują we włosy. Mirt pachnie dusznie, w cieniu śliskich liści panuje wilgotny chłód. Natrafiam wreszcie ręką na twardą fakturę drewna i namacawszy zardzewiały skobel, ze zgrzytem otwieram ukryte w gąszczu drzwi. Uchylają się na tyle tylko, że z najwyższym trudem jestem się w stanie przez nie przecisnąć. Napór gałęzi z zewnątrz zamyka je za mną, czuje się jakbym przeniósł się do innego świata. Przez chwilę pozwalam sobie na kontemplację dziczy, po czym ruszam na wprost w kierunku wybujałego trawnika. Powietrze jest ciężkie, przesiąknięte pyłkami kwiatowymi i aż drży od brzęku tysięcy owadów uwijających się nad roślinami. Odganiam dłonią jakiegoś natrętnego trzmiela, szybkim krokiem zbliżając się do rozłożystego jesionu. Trawa pod nim sięga mi wyżej kolan i nawet w południe mokra jest od porannej rosy. Zrzucam kurtkę i rozkładając ja na ziemi, kładę się na niej plecami, po czym zakładam ręce za głowę. Przez gęsty parasol jesionowych liści nie przedostaje się żaden promień słońca - ulga dla zmęczonych oczu. Wzdycham ciężko, zamykając powieki i nakazuję sobie nie zasypiać.
- Co teraz planujesz? - chrapliwy głos tuż nad moją głową sprawia, że błyskawicznie się podrywam. Znaczy poderwałbym się, ale silna dłoń przytrzymuje mnie w miejscu, spoglądam prosto w zimne oczy Shamgara. Ręka odruchowo skacze mi w kierunku pasa, zanim umysł konstatuje, że nie mam broni. Cień Anioła Śmierci uśmiecha się kpiąco.
- Boisz się mnie?
Nie uznaję za stosowne odpowiedzieć mu na to pytanie. Opadam ponownie na plecy, zamykam oczy, ale nerwy mam spięte jak postronki. Nie żebym mu nie ufał. Zwyczajnie nieswojo czuje się w jego towarzystwie.
- Co masz na myśli? - silę się na obojętność.
- Doskonale wiesz co, Malkiarze.
Milczę dłuższą chwilę, zastanawiając się ile i co mu powiedzieć. Obaj wiemy, że zerwanie sojuszu z radą Eser Ha-Makot było dopiero początkiem. Kroplą w morzu. Cała praca zacznie się dopiero teraz.
- Mamy wojnę... - mówię powoli.
- Owszem.
- Plagi są jednym z głównych trzonów sił piekielnych...
- Owszem. - powtarza.
- Jest dziesięciu generałów plag...
- Albo przestaniesz opowiadać mi rzeczy oczywiste, albo sprawie, że powiesz więcej, niż masz zamiar... - mówi łagodnie, ale ja jakoś w tę łagodność nie wierzę.
- Grozisz mi? - pytam po chwili.
- Obiecuję.
Przez kilka długich minut nic się nie dzieje. Słońce praży. Trawa pachnie dusznie i słodko. Miliony owadów napełniają ciszę brzękiem skrzydeł. Czuję jak Shamgar kładzie się na ziemi koło mnie. Tak blisko, że nasze ramiona i uda stykają się. Z trudem opanowuje chęć odsunięcia się od niego. Nie chciałbym mieć w nim wroga. Równie dobrze sam mógłbym wbić sobie sztylet w oko.
- Więc? - ponagla mnie.
- Jest dziesięciu dowódców plag, nie mnie decydować co dalej. Wieczorem zbierzemy się i ustalimy po której stronie staniemy. - stwierdzam dyplomatycznie.
- A ty po której stronie stoisz?
Wzruszam ramionami, to nie miejsce, ani pora na wybory. Chociaż tak po prawdzie, ja swojego już dokonałem. Już dawno. Shamgar przewraca się na bok, przywierając do mnie całym ciałem, rozchylam powieki i spoglądam wprost w czarne oczy, oddalone od moich o kilka centymetrów.
- Ty wszystko zacząłeś, Malkiarze - syczy przez zęby Cień Anioła Śmierci - nie wczoraj, kiedy rzuciłeś łańcuch pod nogi Yefeta, nie kiedy poddałeś miasto w poprzedniej bitwie, ale w momencie kiedy zabiłeś Vangaawa...
Blefuje, nie ma pojęcia kto zabił mojego poprzednika. Nie ma prawa mieć pojęcia. Chce sprawdzić, czy się przyznam, czy dam poznać po sobie. Na co liczy? Że się wzdrygnę? Że ciarki mnie przejdą? Niedoczekanie.
- Masz na to jakiś dowód? - pytam chłodno.
- Nie potrzebuję dowodów. Wtedy wszystko zacząłeś. Wczoraj poszli za tobą, bo ci ufają. Ja ci nie ufam...
- To dlaczego za mną poszedłeś?
- Być może cię lubię. - zmuszam się, żeby nie zamknąć oczu, kiedy wyciąga rękę i muska opuszkami moją skroń - Być może uważam, że słusznie robisz. Być może, w końcu, chcę być bliżej ciebie i czekać aż się potkniesz...
Ostatnia wizja nie działa na mnie uspokajająco. Muszę na niego uważać.
- Nie doczekasz się... - odpowiadam spokojnie, ostrożnie odsuwając jego dłoń - A teraz wybacz, mam do omówienia kilka spraw z Szarańczą...
- Są dopiero w połowie trzeciego okrążenia, znienawidzą cię jak tak dalej pójdzie.
- Nie muszą mnie kochać. - podnoszę się, otrzepuję spodnie i sięgam po kurtkę - Muszą mnie słuchać...
- Uważaj, Malkiarze. - nuta ostrzeżenia w jego głosie jest aż nadto wyraźna.
- Zawsze uważam - rzucam nie odwracając się i szybkim krokiem idę w stronę bramy.

Pukanie do drzwi wyrywa mnie z zamyślenia. Odgarniam z czoła splątane włosy i zdejmuję nogi z biurka, siadając prosto, dopiero wtedy rzucam 'wejść'. Rieene zamyka za sobą drzwi i opiera się o nie plecami. Patrzy na mnie dłuższą chwile w bezruchu i milczeniu. Odwzajemniam i spojrzenie i ciszę. Przez kilka minut, potem nie wytrzymuję.
- No co? - pytam w końcu.
- Zastanawiam się, czy już ci przeszło, czy znowu będziesz próbował mnie zabić...
- Wybacz, stary, mam kiepski dzień.
- Daje się odczuć...
Decyduje się wreszcie podejść do biurka, siada naprzeciw mnie i bez pytania sięga po karafkę z bursztynowym płynem. Nalewa słuszną porcję do dwóch kryształowych szklaneczek, po czym podnosi jedną, uderza nią lekko o brzeg drugiej i wychyla jednym haustem. Z niechęcią patrzę na nalaną porcję. W końcu sięgam po nią i wypijam jeden, jedyny łyk, żeby go nie urazić.
- Tylko tyle? - pyta zawiedzony, kiedy odstawiam naczynie - Miałem nadzieję na powtórkę z wczoraj....
- Nie musisz mnie upijać, żebym dał się przelecieć Rieene - uśmiecham się lekko.
- A co muszę zrobić?
- Wystarczy poprosić...
- Nie przywykłem do proszenia o takie rzeczy. - w jego oku zapala się błysk z gatunku niebezpiecznych.
- O... - dziwię się uprzejmie.
- Po prostu je sobie biorę.
Gdybym nie spodziewał się jego ruchu, zaskoczyłby mnie. Ale znam Rieene od wielu lat. Kiedy przeskakuje przez biurko i siada mi na kolanach, ostrze cienkiego sztyletu znajduje się ledwie centymetr od jego klejnotów.
- I nikt nigdy nie protestuje? - ciągnę dalej tonem towarzyskiej pogawędki.
- Nigdy tak ostro - śmieje się, wstając.
Wsuwam sztylet za pas i również wstaje, odsuwając się od niego kilka kroków, przysiadam na parapecie i wyglądam przez okno. Zaczyna się ściemniać. Wrażenie potęgują jeszcze warstwy ciemnych chmur na niebie. O kryształowe szyby zaczynają bębnić pierwsze krople deszczu. Po chwili świat niknie za ścianą wody.
- Przyjdź po naradzie - mówię nawet na niego nie patrząc -Weź coś do picia, czuję, że się przyda...
- Mówiłeś, że...
- Wiem co mówiłem! - ucinam.
- Do zobaczenia w takim razie - uśmiecha się lekko i wychodzi.
Pożoga podnosi łeb i patrzy na mnie ze swojego legowiska. Wzdycham, chwytam szklankę, którą Rieene dla mnie napełnił i karafkę, po czym podchodzę do ogara i siadam na ziemi tuż przy jego pysku. Zawartość obu naczyń wlewam do stalowej miski - z nas dwóch to on bardziej lubi mocny, dymny alkohol. Podnosi się i obwąchawszy poczęstunek chłepcze szybko tak długo, aż na dnie miski nie pozostaje ani jedna kropla. Wyciągam rękę i opieram ja na potężnym łbie. Łaskawie pozwala się pogłaskać, a nawet wytarmosić za uszy. Kładzie się w końcu obok, opierając pysk na moich kolanach i patrzy mi w oczy zaskakująco inteligentnie.
- I co myślisz, Pożoga? Jakie mamy szanse? - odpowiada mi warknięcie - Racja. - wzruszam ramionami - Ale nie będę dłużej czekać. Shamgar twierdzi, że mi ufają. - kolejne warknięcie - Myślisz? Raczej nie powinniśmy czekać. Iść za ciosem. Jaśni podchodzą nam pod same bramy, albo coś zrobimy, albo będziemy cieniutko śpiewać. Bardzo cieniutko.
Pożoga zamiata ogonem. Gdyby to ktoś w tej chwili zobaczył odesłałby mnie na leczenie. Generał radzący się swojego psa - no cudne przecież. Nawet, jeżeli to Ogar Piekieł, to fakt pozostaje faktem. Nic nie poradzę, że najlepiej zastanawia mi się na głos. Jeszcze nie zdecydowałem, czy mogę na tyle zaufać Rieene i Haggai i wtajemniczyć ich w moje plany. Teraz jeszcze muszę szczególnie uważać, bo Shamgar coś sobie ubrdał i może być z tego nieszczęście. Wzdycham ciężko, po czym z całej siły napieram na Pożogę, żeby przewrócić go na grzbiet. Pozwala podrapać się po brzuchu, a nawet podkłada się po więcej. Dobre psisko. Podnoszę się po dłuższej chwili, otrzepuję kurtkę z sierści, a siedzenie z kurzu i ruszam w stronę drzwi. Ogar chce iść za mną, ale gestem wydaję mu komendę 'zostań'. Dam sobie radę, mam nadzieję. Nie jestem w nastroju na spacer korytarzami przedpiekla, otwieram barierę i przechodzę wprost do pierwszego kręgu, staje na wprost drzwi i biorę głęboki wdech. Wchodzę zanim zacznę się denerwować.















Komentarze
Aquarius dnia padziernika 10 2011 19:49:14
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Malina (Brak e-maila) 22:21 11-03-2008
BOSKIE!!!
Malina (Brak e-maila) 22:22 11-03-2008
;]
Czerwona (Brak e-maila) 16:23 13-03-2008
Naprawdę boskie, bardzo dobrze napisane, a fabuła też niezła.
Brakuję mi tylko w Twoim świecie kogoś typowo heteroseksualnego, bo na razie wszyscy chcą przerżnąć głównego bohatera, co nawet w fantasy jest nierealnesmiley)

Masz plus za nawiązanie do Biblii, które daję nadzieję, na ciekawą akcje. I za postaci, które można polubić za ich charakter, ale też za to, że sąsmiley)

Czekam na kolejne część. Pozdrawiam
Panna C.
Malina (Brak e-maila) 23:39 14-06-2008
Czy ja moge wiedziec kiedy wreszcie pojawia sie nowe czesci??? cierpie tu czekajac... ;[
dada (Brak e-maila) 11:37 01-08-2008
FANTASTYCZNE!!!
Gratuluję twórczego podejścia do mojego ukochanego tematu i znakomitego warsztatu! Już się cieszę na ciąg dalszy... smiley
kropka (Brak e-maila) 16:32 05-08-2008
Opowiadanie bardzo wciągające, ciekawa jestem co też wymyśli Malkiar smiley Mam nadzieję, że kolejna część niebawem się pojawi. Życzę weny!
Haru-chan (Brak e-maila) 18:57 01-09-2008
Ładny styl pisania, humor który do mnie trafia, opo z fabułą, piekne nawiązania. Tylko co dalej? Gdzie następne części? Będę śledził ukazywanie się ich tutaj. Masz może jeszcze jakieś swoje opowiadania? Wrzucaj je, nie daj się prosić!
Tanhtalb (Brak e-maila) 23:35 24-12-2008
Jak zawsze świetny styl i potoczysta narracja. Wreszcie doczekałam się kolejnej częścismiley
Mika (Brak e-maila) 15:59 17-03-2009
Hop hop ja chce więcej .
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum