The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 16:13:58   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Hrabia 2
- Przepraszam - powiedział Michał, kiedy już po wszystkim leżeli wpatrując się w sufit.
- Za co? - Zdziwił się Jerzy.
- Za to wszystko. Nie powinienem był tego robić - mruknął zawstydzony Michał.
- Dlaczego tak uważasz?
- A ty tak nie uważasz? - Michał odwrócił głowę w stronę rozmówcy. - Znamy się niecały dzień, nic o sobie nie wiemy.
- Możemy to nadrobić.
- Poza tym nawet nie zapytałem czy się na to zgadzasz.
- Gdybym się nie zgodził to byśmy tego nie zrobili - mruknął Jerzy i wychylił się z łóżka szukając swoich ubrań. Kiedy już je znalazł, wyciągnął z kieszeni spodni paczkę papierosów. Poczęstował najpierw Michała, a kiedy ten odmówił, zapalił i zaciągnąwszy się mocno położył się z powrotem. - Poza tym pamiętaj o jednej rzeczy.
- Jakiej?
- Ja to zacząłem. Więc chyba to coś znaczy, nie?
- Masz rację.
Przez chwilę leżeli w milczeniu.
- Jak myślisz, hrabia pozwoli mi tu zostać trochę dłużej? - zapytał Jerzy kiedy już skończył palić.
- Myślałem, że jechałeś do kogoś.
- Nie do kogoś. Gdzieś. Po prostu szukałem czegoś. Miałem nadzieję, że tam to znajdę.
- Więc nie chcesz tego już szukać?
- Nie muszę tego szukać akurat tam, równie dobrze mogę gdzie indziej. Poza tym chciałbym przez chwilę zostać z tobą.
- Dlaczego? - zdziwił się Michał.
- Żeby lepiej cie poznać - Jerzy przekręcił się na bok, tak ze mógł teraz patrzeć na kochanka. - Żeby móc się z tobą kochać do utraty tchu.
- Myślisz, że warto? - spytał Michał odwracając głowę w stronę Jerzego.
- Ja nie myślę. Ja wiem - mruknął Jerzy i pocałował Michała.
- Zapytam hrabiego. Myślę, że nie powinien robić problemów.
Jak przewidział Michał hrabia zgodził się, co ucieszył zarówno Jerzego jak i Michała, chociaż ten ostatni nie chciał się do tego przyznać. Wtedy Michał po raz pierwszy, odkąd tu przyjechali, zaniedbał swoją pracę. Zajęty Jerzym nie miał głowy do pracy. Kiedy tylko na chwilę tracił kochanka z oczu, to jego serce biło dziwnie niespokojnie, a ręce trzęsły się uniemożliwiając pracę. Nie potrafił tego zrozumieć. Właściwie nie próbował. Wiedział, że w końcu nadejdzie ten dzień, kiedy Jerzy będzie musiał odjechać, dlatego też nie chciał tracić ani chwili z tego czasu jaki otrzymali.
Dwa dni później mecenas Marczewski wraz z córką znowu odwiedzili hrabiego. Kiedy po skończonym obiedzie młodzi rozeszli się mecenas usiadł razem z hrabią przy kominku.
- Wszystko już jest przygotowane. Wystarczy tylko złożyć podpis - powiedział adwokat podając hrabiemu dokumenty. Ten uważnie przejrzał je i na koniec podpisał się.
- A więc wykonało się - szepnął arystokrata i odetchnął z ulgą. - Mógłbyś nikomu o tym nie mówić?
- Oczywiście, chociaż nie rozumiem twego postępowania. Najpierw cała ta dziecinna konspiracja, a teraz to.
Hrabia zaśmiał się.
- Wybacz, może faktycznie trochę przesadziłem, ale ostatnio niewiele mam rozrywek. Poza tym obawiam się o swoje życie - dodał posępnym głosem. - Bałem się, że mogę nie zdążyć.
- Nie przesadzasz czasem? - adwokat popatrzył z powątpiewaniem na rozmówcę.
- A chcesz się założyć? Powiem przy nim, że chcę zmienić testament. Jeżeli umrę kilka dni później, będzie to znaczyło, że miałem rację.
- Wiesz, to trochę niesmaczne - adwokat skrzywił się. - Żartować z własnej śmierci...
- A dlaczegóżby nie? - hrabia wzruszył ramionami. - Całe życie postępowałem zgodnie z zasadami, więc na starość chyba mogę zrobić coś innego? Poza tym zawsze można to zwalić na starcze zdziecinnienie.
- Jak chcesz - westchnął mecenas. - Ale nie mam zamiaru się zakładać. Jeżeli chcesz się bawić w te swoje gierki to baw się. Ja jedynie będę obserwatorem.
Chwilę jeszcze siedzieli rozmawiając na mało istotne tematy, aż w końcu nadszedł wieczór.
- No cóż, będę się zbierać - mruknął adwokat podnosząc się z fotela.
- Słyszałem jak młodzi umawiali się na zabawę na świeżym powietrzu - powiedział hrabia. - Może przejdziemy się do nich?
- Świetny pomysł.
Ubrali się i wyszli do ogrodu. Tak jak powiedział hrabia, młodzi bawili się na powietrzu. Był wśród nich także syn hrabiego, Sebastian.
- Barbaro, czas już na nas - adwokat zwrócił się do córki.
- Już? - w głosie dziewczyny słychać było rozczarowanie. - Ojcze, dlaczego musimy zawsze wychodzić w najlepszym momencie?
- Nie martw się tym moje dziecko - odparł hrabia. - Będziesz mogła przyjść z ojcem w sobotę.
- Poważnie? - Barbara uśmiechnęła się.
- Oczywiście. Mam sprawę do załatwienia z twoim ojcem i chyba trochę nam to zajmie, więc będziesz mogła pobawić się z moimi gośćmi nieco dłużej.
- A co to za sprawa? - zainteresowała się dziewczyna.
- Chciałbym napisać od nowa testament.
- Testament - Barbara była zawiedziona. - Ciągle tylko jakieś papiery i papiery, a ja myślałam, że to coś ciekawszego.
- Nie przejmuj się tym - arystokrata uśmiechnął się. - To my będziemy zajmować się papierami, a nie ty.
- Faktycznie.
Wszyscy uścisnęli sobie ręce na pożegnanie i adwokat wraz z córką odjechali, hrabia wrócił do domu, a młodzi do przerwanej zabawy. I nikt nie zauważył jak jedna z bawiących się osób oddaliła się. I nikt nie zauważył wściekłej miny tej osoby.
Następnego dnia przy śniadaniu służący poinformował hrabiego iż jego syn dostał rano telefon i musiał pilnie wyjechać do warszawy. Zapowiedział swój powrót za trzy dni.
Dwa dni później hrabia już nie żył. Znalazła go pokojówka, która poszła obudzić hrabiego. Kiedy zobaczyła, że jej pracodawca nie żyje zaczęła krzyczeć, tak że pobudziła wszystkich. Przybyły w ekspresowym tempie lekarz stwierdził atak serca. Wszyscy byli przygnębieni. Cały dzień snuli się nic nie mówiąc. Następnego dnia rano, w święto zmarłych wrócił syn hrabiego. Kiedy dowiedział się o tym co się stało zaczął rozpaczać. Wszyscy mu współczuli.
Dzień w końcu minął. Była dwudziesta trzecia kiedy Michał zmęczony pracą w końcu zgasił lampkę. Przez ten czas kiedy tu mieszkał zdążył polubić hrabiego i chociaż dobrze wiedział iż to kiedyś nastąpi, to jednak jego śmierć przygnębiła Michała. Postanowił skupić się na pracy. Dzięki temu nie musiał myśleć o śmierci hrabiego. Jednak teraz wszystkie myśli wróciły ze zdwojoną siłą. Potrzebował kogoś, kto by go pocieszył. Przeszedł do pokoju Jerzego, jednak zdziwił się zorientowawszy się, ze pokój jest pusty. Do jego serca wkradł się dziwny niepokój. Nie potrafił go racjonalnie wytłumaczyć. Przecież nie miał żadnych podstaw, jednak cały czas istniał i coraz bardziej otaczał jego serce. Postanowił poszukać Jerzego. Znalazł go w salonie. Stał przy szklanych drzwiach prowadzących do ogrodu.
- Tu jesteś. Martwiłem się o ciebie - odetchnął z ulgą i chciał do niego podejść, ale został powstrzymany stanowczym ruchem ręki.
- Nie podchodź do mnie - powiedział dziwnie napiętym głosem Jerzy.
- Dlaczego? - Michał zaniepokoił się jeszcze bardziej. - Co się stało?
- Muszę z tobą porozmawiać, a niewiele czasu mi już pozostało.
- O czym ty mówisz?
- Pamiętasz jak kiedyś powiedziałeś mi, że jestem strasznie podobny do tego przodka hrabiego de Valney?
- Pamiętam.
- A gdybym ci powiedział, że to ja jestem tym przodkiem?
- Słucham? - Michał nie mógł uwierzyć w to co słyszy.
Jerzy zapatrzył się na okryty śniegiem ogród.
- Wtedy gdy siedzieliśmy razem przy tym obrazie powiedziałeś, że żal ci tego mężczyzny na nim namalowanego.
- To prawda.
- A wiesz, że jesteś pierwszym, który powiedział coś takiego? - Jerzy na chwilę odwrócił się w stronę rozmówcy, a w jego oczach było tyle smutku, że aż Michałowi ścisnęło się serce. Jerzy znowu zapatrzył się na ogród. - Właściwie nie tyle pierwszym, co jedynym - szepnął i zamilkł na chwilę. - Odkąd pamiętam wiedziałem, że jestem inny niż wszyscy. Tylko dlatego, że nie pociągały mnie kobiety tylko mężczyźni. Teraz nie wywołuje to takich reakcji jak wtedy. Wtedy tacy jak ja byli traktowani niczym pomiot szatana. Nikt nawet nie chciał mnie zrozumieć. Może gdyby ktoś spróbował wtedy może by zrozumieli, że nie ma w ty nic złego, że jedyne czego pragnę to miłość. Chociaż odrobina miłości... - westchnął ciężko i umilkł na chwilę. Jednak szybko wrócił do tematu. - Niestety nie było dane mi jej zaznać. Mimo to nie przestawałem i wciąż jej szukałem. Chociaż starałem się zachowywać pozory to jednak wszyscy znali mój sekret, ale ponieważ nie wychylałem się zbytnio, udawali, że nic się nie dzieje. Niestety nie mieli zamiaru ułatwiać mi życia. Postanowili wykluczyć mnie ze swojej społeczności. Okrzyknęli mnie czarną owcą. Dopóki ja zachowywałem pozory normalności, dopóty oni udawali że wszystko jest w porządku. Jednak na każdym kroku widziałem te potępiające spojrzenia i słyszałem oskarżycielskie szepty. W końcu to wszystko skończyło się. Ale nie dlatego, że ludzie zmienili zdanie, tylko dlatego że umarłem - przerwał i spojrzał uważnie na Michała, a widząc jego przerażone spojrzenie dodał: - Zgadza się, jestem duchem - podszedł do Michała i wyciągnął rękę tak, jakby chciał dotknąć jego policzka, ale ręka tylko przeniknęła przez twarz Michała. Ten poczuł nagle zimno i odruchowo cofnął się.
- Ale jak to możliwe? - Zdumiał się. - Przecież tyle razy cię dotykałem, tyle razy uprawialiśmy seks. Chcesz powiedzieć, że to wszystko to był wytwór mojej wyobraźni?
- Nie. To naprawdę się zdarzyło.
- Ale jak??
- Nie pytaj mnie, sam nie wiem. Wiem tylko, że po śmierci trafiłem do jakiegoś dziwnego miejsca. Myślałem, że to piekło. Za życia wszyscy w koło mnie straszyli, że przez to, co wyprawiam z innymi mężczyznami, będę się smażył w ogniach piekielnych. Jednak okazało się iż Bóg nie jest tak srogi jak wszyscy mówili - Jerzy uśmiechnął się smutno. - Okazało się iż znalazłem się w czyśćcu. Boski posłaniec powiedział mi, że będę tu tak długo, aż ktoś nie pomoże mi osiągnąć zbawienia. Czekałem więc, aż ktoś taki się zjawi. Lata mijały, a ja czekałem. I kiedy już zacząłem tracić nadzieję usłyszałem te słowa. Trzy krótkie słowa. "Żal mi go". Pamiętasz? - popatrzył uważnie na rozmówcę. - To ty je wypowiedziałeś.
- Pamiętam - Michał przytaknął. - Powiedziałem wtedy to co czułem.
- Wtedy właśnie dostałem drugą szansę.
- Drugą szansę?
- Nagle usłyszałem w swojej głowie głos mówiący, że mam wrócić na ziemię i przekonać siebie i boga, że te uczucia, które niosły ze sobą te trzy krótkie słowa, są prawdziwe.
- Przecież wiesz...
- Teraz wiem, ale wtedy nie wiedziałem. A ponieważ tak bardzo pragnąłem znaleźć miłość, nawet po śmierci, więc zgodziłem się. Chociaż i tak nie miałem zbytniego wyboru - uśmiechnął się smutno. - Znalazłem się więc tutaj. I znalazłem ciebie. Powiedziałem ci, że zakochałem się w tobie od pierwszego wejrzenia, pamiętasz? To była prawda. Kiedy cię zobaczyłem moje serce zabiło mocniej. Chociaż nigdy tego nie robiłem, jednak w tamtym momencie zacząłem się modlić, żeby okazało się iż jesteś taki sam jak ja. A kiedy to się potwierdziło byłem szczęśliwy jak nigdy dotąd. Chociaż to było zaledwie kilka dni, ja jednak czułem się jak w niebie. Twój dotyk, twoje czułe słowa dawały mi przyjemność jakiej nigdy dotąd nie zaznałem. Jednak nie mogę odejść zanim nie powiesz co do mnie czujesz. Powiedz proszę, czy w twoim sercu jest chociaż odrobina miłości? - popatrzył uważnie na Michała i zobaczył jego oczy pełne łez.
- Chcesz odejść? Ale dlaczego? - w głosie chłopaka było słychać ból.
- Takie są zasady. Dostałem czas tylko do święta zmarłych. Dzień niedługo się kończy i muszę wiedzieć. Powiedz mi proszę, czy w twoim sercu jest chociaż odrobina miłości do mnie? - Zrobił krok w stronę Michała.
W tym momencie zegar zaczął wybijać północ.
- I nie ma sposobu, żebyś został?
- Nie mogę - Jerzy przecząco pokręcił głową. - Powiedz mi proszę - w jego głosie słychać było napięcie. - Zanim zegar wybije północ. Czy jest w twoim sercu chociaż drobina miłości do mnie?
- Jest - szepnął Michał z trudem. Ogromna gula rosnąca w gardle nie pozwalała mu na wydobycie nawet najmniejszego dźwięku, więc tylko poruszył wargami układając je w słowa "kocham cię".
- Dziękuję - szepnął Jerzy, a po jego policzku spłynęła pojedyncza łza.
W tym momencie przebrzmiało ostatnie uderzenie zegara i Jerzy rozpłynął się w powietrzu. Michał wyciągnął rękę chcąc go po raz ostatni dotknąć, lecz jego palce natrafiły tylko na rozpływający się dym.
- Nie - szepnął Michał - Nie! - krzyknął, a w tym krzyku pełno było bólu. Z oczy popłynęły mu łzy. Dopiero teraz zrozumiał to do czego nie chciał się przyznać wcześniej: kochał tego faceta, kochał jak cholera. Chociaż znał go zaledwie kilka dni, chociaż nie potrafił zrozumieć tego co przed chwilą usłyszał, to mimo wszystko kochał go i nie chciał żeby tamten odszedł. Jednak rzeczywistość okazała się okrutna. Jak zawsze. Jak zawsze gdy spotyka cie coś wspaniałego. Michał skulił się i leżąc na podłodze płakał, a wraz z nim płakało jego złamane serce. Nawet nie zauważył kiedy zmęczony płaczem zasnął. Obudził się kiedy zegar w salonie wybijał właśnie ósmą. Przez moment miał wrażenie, ze to wszystko co usłyszał niedawno było tylko snem. Jednak gdy pobiegł do pokoju zajmowanego przez Jerzego zobaczył że wszystkie meble są poprzykrywane pokrowcami, jakby nikt nie korzystał nigdy z tego pokoju. Wychodząc z pokoju natknął się na służącego.
- Przepraszam, że pytam - zaczął Jan - ale co zamierza Pan robić w obecnej sytuacji?
- To znaczy? - Michał spojrzał na służącego nieprzytomnym wzrokiem.
- Jak długo zamierza Pan zostać? Bo nie wiem jak przygotowywać posiłki.
- Szczerze mówiąc nie wiem - Michał podrapał się po głowie. - A co powiedzieli moi koledzy?
- Że muszą zaczekać na wytyczne od przełożonych. Dopiero wtedy będą wiedzieli co dalej robić.
- W takim razie ja też zaczekam - Michał odetchnął z ulgą.
- Rozumiem.
Następnego dnia odbył się pogrzeb hrabiego, a właściwie kremacja jego zwłok. Ponieważ był on arystokratą, więc na ceremonię zjechali się wszyscy mieszkający w pobliżu prominenci. Byli też współpracownicy Michała, ale oni raczej z poczucia przyzwoitości niż z wewnętrznej potrzeby, w przeciwieństwie do Michała, który lubił hrabiego i żal mu było tego człowieka. Po pogrzebie wszyscy przejechali do posiadłości hrabiego na pożegnalny poczęstunek, zwany pospolicie stypą. Oprócz swoich kolegów z pracy i mecenasa Marczewskiego z córką Michał nie znał nikogo. Czuł się trochę głupio, więc uznawszy, że odbębnił obowiązek spróbował wycofać się do pokoju, który hrabia przeznaczył na pracownie dla konserwatorów. Ponieważ jeszcze nie dostali decyzji przełożonych postanowił popracować. Niestety nie udało mu się. Kiedy już był w progu złapał go adwokat.
- Proszę nie uciekać Panie Michale, zaraz odbędzie się odczytanie testamentu.
- A na co ja jestem przy tym potrzebny? - zdziwił się chłopak.
- Wszyscy wymienieni w testamencie muszą być przy tym obecni.
- Sugeruje pan, że hrabia mi coś zapisał? - zdumiał się Michał.
- Oczywiście. Inaczej bym pana o to nie prosił.
- Ale co.. - chłopak urwał w połowie zdania. Przypomniał sobie rozmowę przy kominku, kiedy to hrabia dął mu dziwną szkatułkę. - Chodzi o kluczyk od tej szkatułki. Tak?
- Bardzo mi przykro, panie Michale, ale nie mogę zdradzać żadnych szczegółów przed otwarciem testamentu - odparł stanowczo mecenas. - Będę więc wdzięczny jeżeli powstrzyma się pan od dalszych pytań i cierpliwie poczeka, aż wszystko się wyjaśni.
- Ależ oczywiście - Michał uśmiechnął się i wrócił do salonu.
Pół godziny później uczestnicy stypy wynieśli się. Zostało tylko kilka osób, które służący zaprowadził do pokoju z kominkiem. Chwilę potem zjawił się także adwokat.
- Witam wszystkich. Nazywam się Jakub Marczewski i jestem... byłem adwokatem hrabiego Henryka de Valney. Jestem też odpowiedzialny za wykonanie ostatniej woli hrabiego. Ponieważ wszystko co można było powiedzieć o hrabim zostało już powiedziane na pogrzebie oraz przyjęciu pożegnalnym dlatego tez uważam, że powinniśmy przejść do sedna sprawy. Czy ktoś z państwa się z tym nie zgadza? - spojrzał uważnie po zebranych, ale nie widząc żadnego sprzeciwu ciągnął dalej: - Świetnie. W takim razie przystąpmy do odczytania ostatniej woli hrabiego de Valney. - wyciągnął z teczki plik kartek. - Myślę, że standardowe formułki możemy spokojnie opuścić i przejść do głównej części testamentu. Oczywiście jeśli ktoś z państwa będzie chciał zapoznać się z pełną treścią dokumentu, zostanie on przeze mnie ponownie odczytany. A więc:
1. Mojemu wiernemu lokajowi Janowi zapisuję sto tysięcy.
Słysząc to służący z wrażenia otworzył usta jakby chciał coś powiedzieć, ale z wrażenia nie mógł.
2. Mojej kucharce Janinie oraz pokojówce Anie zapisuję po pięćdziesiąt tysięcy.
Słysząc to pokojówka pisnęła, a gruba kucharka aż sapnęła z wrażenia.
3. Mojemu przyjacielowi hrabiemu Januszowi Murskiemu zapisuję moją kolekcję obrazów.
4. Hrabinie Monice Horsztyńskiej zapisuję całą moją porcelanę z wzorem w różyczki. Dokładny spis zastawy stanowi załącznik do niniejszego testamentu.
5. Hrabiemu Jerzemu Wojciechowskiemu zapisuję mojego araba Ismaela.
6. Muzeum Narodowemu w Warszawie zapisuję...
- Tu następuje lista rzeczy, które maja zostać przekazane do muzeum. Biorąc pod uwagę, że nie ma tu przedstawiciela Muzeum, nie widzę potrzeby odczytywania wszystkich pozycji - powiedział adwokat.
7. Na koniec cały mój majątek zapisuję mojemu synowi... - tu adwokat przerwał i uważnie spojrzał po słuchających - ... mojemu synowi Michałowi de Valney.
- To wszystko - powiedział mecenas kiedy skończył czytać.
- Jak to wszystko?! A ja? - Sebastian de Valney podniósł się z siedzenia. - Przecież wszystko miało być moje! I co to za syn Michał?! Ojciec miał tylko mnie!
- Bardzo mi przykro, ale hrabia wydziedziczył pana - odparł sucho adwokat. - Jest to wyraźnie napisane w testamencie.
Jeżeli zaś chodzi o mojego syna Sebastiana de Valney, to wydziedziczam go całkowicie.
- Jeżeli zaś chodzi o pana pozostałe pytania to pragnę powiedzieć iż hrabia miał jeszcze jednego syna. Trzy miesiące temu adoptował obecnego tu pana Michała.
- To chyba jakaś kpina! - pieklił się dalej Sebastian. - Podważę ten testament! Udowodnię, że ojciec był niespełna rozumu!
- Muszę pana rozczarować, ale dwa tygodnie temu hrabia poddał się kompleksowym badaniom, które wykazały iż jest w świetnej formie, zarówno fizycznej, jak i psychicznej. Oczywiście, jak na swój wiek.
Sebastian nie wiedział co powiedzieć, wiec tylko sapnął wściekle i wyszedł z pokoju trzaskając drzwiami.
- Przepraszam - odezwał się Michał, który dopiero teraz odzyskał mowę, zszokowany tym co usłyszał. - Ale czegoś nie rozumiem.
- Czego, panie Michale?
- Hrabia mnie adoptował? Jak to możliwe? Czy czasem na to nie jest potrzebna moja zgoda?
- Zgadza się. Mam pana zgodę na piśmie - adwokat wyjął z teczki jakąś kartkę i przesunął w stronę Michała. - Poznaje pan to?
Chłopak uważnie popatrzył na papier.
- To jest to co podpisywałem na prośbę hrabiego, kiedy ten leżał chory - powiedział zdumiony.
- Zgadza się. To jest właśnie ten dokument.
- Ale myślałem, że to nie ma żadnej mocy prawnej. Poza tym zrobiłem to tylko po to żeby zrobić przyjemność staruszkowi. Mówił, że może nie przeżyć tego zaplenia płuc, a bardzo chciałby żebym chociaż przez chwilę był jego synem. Więc, żeby mu nie robić przykrości podpisałem dokumenty, że niby mnie adoptuje. Myślałem, że po powrocie do zdrowia zniszczył ten papier.
- Jak pan widzi, nie zniszczył, tylko przekazał mnie. Ma on jak najbardziej moc prawną.
- Znaczy, że teraz jestem hrabia? - zdumiał się Michał.
- Mniej więcej. Oczywiście jest jeszcze parę spraw, które trzeba załatwić, ale to zwykłe formalności - odparł adwokat.
- Nie mogę w to uwierzyć - szepnął Michał.
Pozostali spadkobiercy zaczęli gratulować Michałowi. Jednak ten w ogóle tego nie zauważał, cały czas zszokowany tym co usłyszał.
Kiedy wszyscy zbierali się do wyjścia odezwał się adwokat:
- Panie Michale, mógłby pan zostać jeszcze chwilę?
Michał usiadł z powrotem. Kiedy pozostali już wyszli adwokat powiedział:
- Jest jeszcze coś panie Michale, co hrabia chciał panu przekazać. Jednak zależało mu na tym, żebym zrobił to będąc z panem sam na sam.
- To jest jeszcze coś? - zdumiał się Michał. - Myślałem, że już więcej być nie może.
- Niewiele, panie Michale - adwokat uśmiechnął się. - Tylko to - przesunął po stole w stronę rozmówcy białą kopertę.
- Co to?
- Hrabia prosił, żeby przeczytał pan to tuż po odczytaniu testamentu, na osobności.
Michał wziął kopertę do ręki. Poczuł, że coś w niej jest. Kiedy ją rozerwał na stół wypadł mały fikuśny kluczyk. Wyciągnął z koperty kartkę i zaczął czytać.

Drogi Panie Michale
Chociaż raczej powinienem napisać: "Mój drogi synu". Założę się, że jesteś zaskoczony całą tą sytuacją i pewnie zły na mnie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, ale nie mogłem inaczej postąpić. Nie mogłem Ci nic powiedzieć, dlatego też użyłem małego podstępu. Wszystko zrozumiesz jak zajrzysz do tej szkatułki, którą ci dałem. Zgodnie z obietnicą kluczyk do niej dostajesz po mojej śmierci

Henryk de la Valney

- Nie rozumiem - Michał zdumiony popatrzył na adwokata.
- Niestety nie mogę panu więcej pomóc, panie Michale. Nie wiem co Henryk do pana napisał, chociaż wiem jaka jest zawartość szkatułki do której pasuje ten kluczyk. Myślę, że wszystko pan zrozumie jak pan do niej zajrzy. Sugerowałbym to zrobić teraz.
- Dobrze - odparł odruchowo Michał.
- Świetnie. W takim razie ja będę się już zbierał. Gdyby potrzebował pan mojej pomocy proszę dzwonić - mecenas podał chłopakowi wizytówkę. - Chociaż i tak jeszcze się spotkamy, żeby dokończyć formalności związane z przejęciem spadku.
- Oczywiście.
Michał pożegnał się z mecenasem i poszedł do swojego pokoju. Dziwnie się czuł idąc cichym korytarzem. Mimo iż wszędzie leżały dywany, to jednak miał wrażenie, że słyszy własne kroki niczym wystrzały armatnie. Jego współpracownicy od czasu śmierci hrabiego nie urządzali zabaw, a ponieważ nie mieli nic innego do roboty to wzięli się za to po co tu przyjechali. Michał wszedł do pokoju i zamknął drzwi na klucz. Wyciągnął z szafy szkatułkę, którą dostał od hrabiego i położywszy ją na łóżku usiadł obok i zaczął się w nią wpatrywać. Nie wiedzieć czemu, bał się jej zawartości. Chociaż dobrze wiedział, że nie ma tam nic niebezpiecznego, bo przecież w takim wypadku hrabia nie dawałby mu jej, jednak mimo to nie opuszczało go uczucie niepokoju. W końcu przemógł się i wsadził kluczyk w dziurkę. Chwilę zastanawiał się aż w końcu przekręcił go. Usłyszał ciche kliknięcie. Ostrożnie podniósł wieko i zajrzał do środka. Zobaczył jakieś papiery. Ostrożnie wziął pierwszy z brzegu i rozłożył go.

Mój drogi synu Michale

Trochę to dziwnie brzmi, prawda? Ale nie martw się, w końcu przyzwyczaisz się. Pewnie w chwili obecnej masz w głowie pełno pytań. Mam nadzieję, że uda mi się odpowiedzieć na nie wszystkie.
Po pierwsze, pewnie zastanawiasz się jak to się stało? Przyznaję, że w tym wypadku postąpiłem trochę mało uczciwie i nic ci nie powiedziałem. Wybacz, ale nie mogłem inaczej postąpić. Zdążyłem cię już trochę poznać i wiedziałem, że gdybym zaproponował Ci otwarcie adopcję, to nie zgodziłbyś się. Zauważyłem, że nie należysz do tych, którzy myślą tylko o pieniądzach i przyjemnościach, w przeciwieństwie do mojego syna Sebastiana. Bałem się, że jeżeli przekaże mu cały majątek to wszystko zaprzepaści. Pewnie uważasz, że skoro jestem już martwy to nie powinno mnie obchodzić co się stanie z moim majątkiem. Z jednej strony masz rację, ale z drugiej... weź pod uwagę, że zostaliśmy wychowani w innych czasach. Mnie przez całe życie wpajano, że honor to jest coś czego nigdy nie mogę utracić, że to jest sen życia każdego mężczyzny. Niestety nie udało mi się wpoić tej zasady mojemu synowi. A ponieważ nałożono na mnie pewne zadanie, którego niewykonanie mogłoby przynieść ujmę nazwisku de Valney, zmuszony byłem poszukać nowego syna. Dlaczego akurat ty? Po pierwsze, zostało mi już niewiele czasu. Po drugie, zdążyłem cię trochę poznać i wiedziałem, że nawet jeżeli nie będziesz właściwą osobą, to na pewno dołożysz wszelkich starań, żeby skończyć nałożone na nas zadanie. Chciałem mieć pewność, że Sebastian nie będzie miał możliwości pozbawienia cię spadku, a wiesz jak sprytni są w obecnych czasach adwokaci. Dlatego też użyłem małego podstępu i usynowiłem cię. Zastanawiasz się co to za zadanie o którym piszę? Dowiesz się wszystkiego jak tylko przeczytasz pozostałe dokumenty ze szkatułki.
Żałuję, że nie było mi dane dłużej nacieszyć się twoim towarzystwem. Niestety żyłem tylko po to żeby wypełnić zadanie, a kiedy już je wypełniłem, nie było powodu, żebym dłużej walczył o życie. Dlatego też odchodzę mając nadzieję, że nie zawiedziesz zaufania jakie w tobie pokładam i będziesz mądrze zarządzał majątkiem de Valney oraz, że nie uczynisz nic co by przyniosło ujmę naszemu nazwisku. Gdybyś potrzebował pomocy poproś o nią Jakuba Marczewskiego. Był moim wiernym przyjacielem od bardzo dawna i bez zastrzeżeń powierzyłem mu swój majątek.

Hrabia
Henryk de Valney

Michał odłożył list na bok. Szczerze mówiąc, po jego przeczytaniu miał w głowie jeszcze większy mętlik niż na początku. O jakim zadaniu pisze hrabia? I dlaczego akurat on dostał spadek? Sięgnął do szkatułki i wyciągnął kolejny papier. W przeciwieństwie do pierwszego, ten był pożółkły, atrament już był ledwo widoczny, a na brzegach widać było ślad po pieczęci z laku. Rozłożył papier i przybliżywszy do oczu zaczął czytać.

Drogi synu
Tak jak mój ojciec przekazał mi tą szkatułkę, tak i ja przekazuję ją tobie. Sama w sobie jest bezwartościowa, ale jej zawartość jest cenniejsza niż całe złoto świata. Dlaczego? Bo od niej zależy honor naszej rodziny. Mam nadzieję, że będziesz żył według zasad, które ci wpoiłem i będziesz kontynuował zadanie jakie zostało nałożone na naszą rodzinę.

Hrabia
Józef de Valney

Józef de Valney? Michał zamyślił się. O ile dobrze pamięta to ojciec hrabiego Henryka de Valney miał na imię Józef. Ale co on ma z tym wspólnego? I dlaczego nawet on pisze o jakimś "zadaniu"? Co to za zadanie? Zaciekawiony Michał zajrzał do szkatułki i wyciągnął kolejny dokument. Był jeszcze bardziej pożółkły niż poprzedni, a na brzegach widać jeszcze było resztki laku. No cóż, kiedyś wszystko produkowali o wiele lepsze, pomyślał odruchowo rozkładając ostrożnie dokument. Na szczęście atrament był jeszcze widoczny.

Ja, hrabia Jerzy de Valney, będąc zdrowym na ciele i umyśle rozporządzam swoim całym majątkiem następująco:
Wszystkie swoje włości i dobra przekazuję swojemu synowi Adamowi. Jednakże będzie on mógł z nich korzystać dopiero po osiągnięciu wieku męskiego. Do tego czasu ustanawiam hrabiego Marcina Jerzyckiego zarządcą majątku. Jednocześnie nakazuję, pod groźbą klątwy zza grobu i potępienia po wsze czasy, przekazanie majątku osobie, która jako pierwsza, z głębi serca, pożałuje mnie. W przypadku gdyby taka osoba nie znalazła się nakazuję przekazanie majątku następnemu dziedzicowi nazwiska de Valney. Jednocześnie na każdego kolejnego dziedzica nakładam powyższe zadanie pod groźbą wcześniej wspomnianej klątwy zza grobu i potępienia.

Hrabia
Jerzy de Valney

Michał zdumiony patrzył na dokument. Jak to powiedział Jerzy?
"... jesteś pierwszym, który powiedział coś takiego? Właściwie nie tyle pierwszym, co jedynym."
Jak to możliwe? Czyżby naprawdę on jako pierwszy szczerze pożałował tego człowieka? I tylko dlatego dostał cały ten spadek? Był skołowany. Zajrzał do szkatułki i zobaczył jeszcze jeden dokument. Wyciągnął go.

Mam nadzieję synu, że teraz wszystko jest już jasne.

Hrabia
Henryk de Valney.

Michał przez chwilę siedział osłupiały. Trzy krótkie, wypowiedziane z głębi serca, chociaż bez zastanowienia, słowa sprawiły, że jego życie odmieniło się. I to tak diametralnie. Nie mógł w to uwierzyć. Siedział jak osłupiały wpatrując się w ścianę. Przez jego głowę przelatywały tysiące myśli. W końcu ocknął się i wyciągnął komórkę z kieszeni. Spojrzał na wizytówkę, którą dzisiaj dostał i wybrał numer.
- Słucham - usłyszał po kilku sygnałach spokojny głos adwokata.
- Witam, panie mecenasie. Mówi Michał Kwiat... de Valney - poprawił się szybko.
- W czym mogę pomóc, panie Michale?
- Szczerze mówiąc nie wiem - westchnął. - Zajrzałem do szkatułki, przeczytałem wszystko i mam jeszcze większy mętlik w głowie. To znaczy, ogólnie wszystko zrozumiałem, ale nie potrafię jeszcze tego ogarnąć. To mi się wydaje takie... - umilkł na chwilę szukając odpowiedniego słowa.
- Dziwne? - podpowiedział rozmówca.
- Może nie tyle dziwne, co niesamowite. Widzi pan, do tej pory o czymś takim jedynie czytałem w książkach, a teraz mnie się to przytrafiło. Nie mogę jeszcze w to uwierzyć. - Michał usłyszał jak adwokat śmieje się. - Szczerze mówiąc nie wiem, co mam robić. Niech mi pan powie.
- Na razie, panie Michale, proszę nic nie robić. Niech się pan oswoi z całą tą sytuacją, przywyknie. A potem pomyślimy co dalej - odpowiedział uspokajającym głosem adwokat.
- Pomoże mi pan w tym wszystkim?
- Ależ oczywiście, proszę się nie martwić. Wprawdzie mam już swoje lata i zdrowie nie zawsze dopisuje, ale w razie problemów mój syn Adam jest wprowadzony w temat i chętnie pomoże.
- Dziękuję panie mecenasie - Michał odetchnął z ulgą.
Rozłączył się. Schował wszystkie dokumenty do szkatułki i, chociaż nie miało to już większego znaczenia, zamknął ją i schował z powrotem do szafy, a kluczyk nanizał na noszony na szyi łańcuszek. Przez chwilę zastanawiał się nad tym co robić. Był zbytni rozkojarzony i podminowany ostatnimi wydarzeniami, żeby zabierać się za oczyszczanie jakiegokolwiek obrazu, więc postanowił obejrzeć swoje włości. Wyszedłszy z pokoju udał się najpierw do kuchni. Zastał tam wszystkich służących. Tak naprawdę było ich tylko troje: stary lokaj Jan, korpulentna kucharka i młoda pokojówka, która zajmował się sprzątaniem całego dworku. Ponieważ hrabia nie udzielał się zbytnio towarzysko, wiec taka ilość służby na stare lata w zupełności mu wystarczała. Kiedy Michał wszedł, wszyscy poderwali się od stołu i patrzyli na niego wyczekująco.
- Mogę w czymś pomóc, panie hrabio? - zapytał lokaj.
- Szczerze mówiąc sam nie wiem - Michał westchnął i usiadł przy stole. - Siadajcie - dodał widząc, że wszyscy wciąż stoją. - Jestem trochę skołowany. Sam nie wiem co robić.
- To zrozumiałe, panie hrabio - odparł służący. - Myślę, że za jakiś czas przyzwyczai się pan do wszystkiego.
- Tak uważasz? - Michał z nadzieją w oczach popatrzył na lokaja.
- Oczywiście, panie hrabio. W razie czego my pomożemy, prawda? - lokaj popatrzył na obie kobiety.
Kucharka i służąca twierdząco pokiwały głowami.
- Dziękuję - Michał uśmiechnął się ciepło. - O której będzie obiad?
- Jak zawsze, panie hrabio. O szesnastej - odparł Jan.
- Świetnie. W takim razie mógłbym prosić kieliszek wina?
- Nie, panie hrabio - odparł lokaj, na co Michał popatrzył na niego zdziwiony. - Pan nie może prosić. Pan może jedynie kazać.
Michał uśmiechnął się.
- Jakoś trudno mi się do tego przyzwyczaić.
- Trzeba będzie, panie hrabio. Do tego zobowiązuje nazwisko. Ale proszę się nie martwić, dopóki starczy nam sił pomożemy, prawda?
- Oczywiście - przytaknęły kobiety.
- W takim razie, daj mi kieliszek wina, Janie.
- Którego wina, panie hrabio? - zapytał służący wstając od stołu.
Michał westchnął.
- A jakie mamy? Nie chciałbym, żeby okazało się iż wypiłem ostatnią butelkę jakiegoś strasznie drogiego wina. - Proszę się o to nie martwic, panie hrabio. Mamy wystarczające zapasy wina i jeżeli będzie pan pił je rozważnie, tak jak pański ojciec, wtedy starczy go jeszcze na długo.
- W takim razie chętnie napiłbym się tego co ostatnio. Jak ono się nazywało? - Michał zamyślił się.
- Château Angélus - podpowiedziała usłużnie pokojówka.
- O, właśnie to - chłopak ucieszył się.
- Doskonały wybór, panie hrabio - w głosie lokaja można było usłyszeć uznanie. - Gdzie mam je przynieść?
- Myślę, że dla odprężenia pogram trochę na fortepianie - odparł Michał i wstał od stołu.
- Rozumiem - lokaj wpadł w swój zwykły sposób bycia. - Zaraz przyniosę wino, panie hrabio.
- Dziękuję - Michał uśmiechnął się i wyszedł. Tak jak powiedział, poszedł do pokoju w którym znajdował się fortepian. Usiadł przy nim i zaczął grać. Wprawdzie na co dzień wolał słuchać muzyki pop, ale klasyczną też lubił. Zwłaszcza kiedy był zestresowany. Klasyka uspokajała go, pozwalała się wyciszyć. Najbardziej lubił Bacha i Mozzarta. Zamknął oczy i zaczął przebierać palcami po klawiszach. Zajęty grą nawet nie zauważył jak służący przyniósł wino. Nie zauważył też jak służący wycofawszy się w stronę drzwi przystanął i wsłuchiwał się w muzykę. Chwilę potem dołączyła do niego kucharka i pokojówka.
- Jak pięknie - szepnęła dziewczyna.
- Ostatni raz słyszałem taką muzykę, kiedy żyła świętej pamięci hrabina - szepnął lokaj.
Michał nie zdawał sobie sprawy z obecności osób trzecich. Z zamkniętymi oczami przebierał palcami po klawiszach, czując jak powoli uspokaja się. Do rzeczywistości przywrócił go czyjś gniewny głos.
- Co tu robicie?! Wynoście się, ale już.
Michał przerwał grę i spojrzał w stronę, skąd dochodził ten głos. Zobaczył Sebastiana wściekającego się na służbę.
- Zostaw ich w spokoju - powiedział głośno spokojnym głosem.
Sebastian spojrzał w stronę Michała, a na jego twarzy można był zobaczyć wściekłość.
- To moi służący i tylko ja mam prawo na nich wrzeszczeć - Michał podszedł bliżej i zwrócił się do lokaja: - Co tu robicie? Coś się stało?
- Proszę o wybaczenie, panie hrabio, ale chcieliśmy trochę posłuchać jak pan hrabia gra. Od śmierci świętej pamięci pani hrabiny w tym domu nie było słychać tak pięknej muzyki - odparł służący.
- Cieszę się, że wam się podobało - Michał uśmiechnął się ciepło. - Możecie słuchać, jeżeli tylko nie będzie to rzutowało na wasze obowiązki.
- Dziękuję, panie hrabio - służący ukłonił się, a kobiety dygnęły.
- Wracajcie do swojej pracy - powiedział Michał łagodnym głosem i odwrócił się do Sebastiana. - A ty zapamiętaj sobie jedno: jesteś tu tylko gościem i nie masz prawa rozkazywać moim służącym. - W jego głosie słychać było gniewne nuty.
- Już nie długo - warknął Sebastian. - Podważę testament ojca i całą tą "adopcję", a wtedy wszystko będzie moje.
- Rób jak uważasz. A do tego czasu, jeżeli chcesz tu zostać, to lepiej zachowuj się poprawie, braciszku - ostatnie słowo Michał wypowiedział z drwiną, którą Sebastian doskonale zrozumiał. Widać to było na jego twarzy.
- Na razie ci odpuszczę, bo muszę wyjechać w interesach na tydzień do Warszawy, ale jak wrócę...
- Już nie mogę się doczekać - odparł kpiąco Michał i nie czekając na odpowiedź odszedł. Przeszedł do biblioteki. W tych krótkich chwilach, kiedy pozwalał sobie na odrobinę lenistwa i odpoczynku od pracy, lubił tu przychodzić i czytać książki. Były tu najróżniejsze książki: od rozpraw naukowych, poprzez historyczne, poezję i biografie, aż do beletrystyki. Od bardzo starych do bardzo współczesnych. Hrabia lubił czytać i stale powiększał swoją kolekcję książek o nowe pozycje. Okazało się iż hrabia miał podobny gust do jego: lubił powieści kryminale i sensacyjne. Michał wziął jedną z książek i usiadł w najbliższym fotelu. Od lektury oderwało go po pewnym czasie ciche chrząknięcie. Spojrzał w stronę drzwi i zobaczył lokaja.
- Coś się stało? - zdziwił się.
- Podano do stołu, panie hrabio.
- Świetnie - Michał ucieszył się i odłożywszy książkę na stojący przy fotelu stolik ruszył do jadalni. - Czy reszta została już powiadomiona?
- Oczywiście, panie hrabio. Wszyscy są już w jadalni.
- Dziękuję Janie, na razie nie będę cie potrzebował - powiedział Michał kiedy już służący postawił przed nim talerz z jedzeniem. - Widzę zmęczenie na twojej twarzy. Odpocznij trochę.
- Dziękuję, panie hrabio, tak zrobię - służący ukłonił się i wyszedł.
- Ty, jak on do ciebie powiedział? - zapytał się jeden ze współpracowników o imieniu Karol. - Chyba mu na starość odbija.
- Dlaczego tak uważasz? - zdziwił się Michał.
- Powiedział do ciebie "panie hrabio" - odezwała się blondwłosa dziewczyna, Monika
- Odezwał się jak najbardziej prawidłowo - odparł spokojnie Michał zabierając się za jedzenie. - Hrabia de Valney przed śmiercią adoptował mnie i zapisał cały swój majątek. Jestem teraz kolejnym hrabią de Valney.
Wszyscy ze zdumienia pootwierali usta.
- Ale jaja - szepnął Karol. - Ty tak na poważnie?
- Jak najbardziej.
- Super! - odezwał się drugi z mężczyzn, Wojtek. - Będziemy mieli gdzie urządzać imprezy!
- Nie - powiedział twardo Michał.
- Jak to nie? - zdziwiła się druga z dziewczyn, Karolina. - Przecież chyba będziesz nas do siebie zapraszał?
- A niby z jakiego powodu mam was zapraszać? - zdziwił się Michał.
- No chyba jesteśmy przyjaciółmi? - odezwał się milczący dotąd trzeci mężczyzna, Grzegorz.
- A kto tak powiedział? - Michał zmarszczył gniewnie brwi. - Jesteśmy tylko współpracownikami i nic więcej. Nie widzę powodu dla którego mam udawać, że jesteśmy przyjaciółmi. Poza tym przyjechaliście tu pracować, a nie bawić się, więc będę wdzięczy jeżeli zajmiecie się pracą.
W tym momencie do salonu weszła cicho pokojówka.
- Co się stało? - spytał Michał.
- Przepraszam, panie hrabio, ale dzwoni jakiś człowiek - odpowiedziała drżącym głosem. - Niestety nie chciał się przedstawić, a jak poprosiłam go żeby zadzwonił później, to tylko na mnie nawrzeszczał. Jest strasznie niemiły i upiera się, że pan hrabia ma natychmiast podejść do telefonu i nic go nie obchodzi, że jest pan właśnie w trakcie obiadu.
Michał westchnął. Doskonale wiedział kto dzwoni.
- Dziękuję Anno, odbiorę ten telefon - wstał od stołu. Pokojówka tylko dygnęła i szybko uciekła.
- Słucham - odezwał się Michał do słuchawki.
-Michał, do jasnej cholery, co jest grane? - wściekły głos po drugiej stronie był taki głośny, że Michał, bojąc się, że ogłuchnie, odsunął słuchawkę od ucha na bezpieczną odległość. - Godzinę temu zadzwonił do nas jakiś adwokat, Marczewski, i powiedział, że już tu nie pracujesz. Co jest grane? I co to za facet?
- Witaj szefie. Ten, jak to powiedziałeś, "facet" jest moim adwokatem i...
- Adwokat? Od kiedy ty masz adwokata? - Kierownik brutalnie przerwał Michałowi.
- Od kiedy zostałem hrabią de Valey - odparł spokojnie Michał.
- Co???
- Dokładnie to co słyszysz szefie. Wprawdzie sam chciałem ci o tym powiedzieć, ale widzę, że mój adwokat mnie ubiegł. Ponieważ posiadam teraz tytuł szlachecki, więc nie mogę już dalej pracować. W związku z tym rzucam pracę. To tyle - powiedział i nie czekając na reakcję, byłego już, kierownika, odłożył słuchawkę. Wrócił do jadalni. Nie uszło jego uwagi, że wszyscy siedzą z ponurymi minami, a jedzenie idzie im wyjątkowo niemrawo. Jak tylko zobaczyli Michała szybko zjedli i wstali od stołu.
- To my pójdziemy popracować - mruknął Karol i wszyscy wyszli.
Michał uśmiechnął się pod nosem. Chyba przyzwyczai się do tego wszystkiego szybciej niż myślał. Po skończonym posiłku podszedł do telefonu stacjonarnego i wybrał numer adwokata.
- Słucham?
- To znowu ja, panie mecenasie. Przepraszam, że przeszkadzam.
- Ależ nic się nie stało, panie Michale. W czym mogę pomóc?
- Właśnie dostałem telefon z muzeum, od mojego kierownika. Podobno dzwonił pa do nich, żeby poinformować ich, że rezygnuję z pracy.
- Przepraszam, że nie skonsultowałem tego z panem, panie Michale, ale...
- Wszystko w porządku, panie mecenasie - Michał przerwał tłumaczenie adwokata. - Chciałem tylko podziękować za to. Sam byt to zrobił prędzej czy później, tylko w chwili obecnej zupełnie o tym nie pomyślałem. Przy okazji, czy mógłby mi pan udostępnić spis wszystkich rzeczy, które hrabia chciał oddać do muzeum? Chciałbym sprawdzić czy wszystko zostało już przygotowane. Szczerze mówiąc nie chcę, żeby moi współpracownicy siedzieli tutaj dłużej niż to konieczne.
- Oczywiście, panie Michale. Jeżeli panu to odpowiada, to wpadłbym jutro w porze śniadaniowej. Przygotowałbym dokumenty związane z przejęciem spadku, które musi pan podpisać.
- Pasuje mi.
- W takim razie, do zobaczenia jutro o ósmej zero zero. - adwokat rozłączył się.
Michał poszedł do pokoju w którym pracował. Kiedy tylko wszedł wszyscy jego współpracownicy skupili się jeszcze bardziej nad tym co robili, udając, ze są strasznie zajęci. Michałowi nie przeszkadzało to. I tak zawsze było tak, że chcąc się maksymalnie skupić na tym co robi, wsadzał do uszu słuchawki z muzyką mp3, odgradzając się w en sposób od gadających non stop współpracowników i innych odgłosów, które mogłyby mu przeszkadzać w pracy. Tym razem też tak było. Usiadł przy swoim stole, włożył do uszu słuchawki i pochylił się nad obrazem. Chwilę potem zapomniał o całym świecie. Kiedy stwierdził, ze ma już dość pracy, okazało się iż jest jedynym pracującym i już jest dość późna pora. Wyłączył muzykę i poszedł spać. Rano obudził go odgłos odsuwanych zasłon i głos pokojówki.
- Dzień dobry, panie hrabio. Już siódma, czas wstawać.
Leniwie otworzył najpierw jedno oko, a potem drugie. Przeciągnął się.
- Witaj Anno - powiedział z uśmiechem do pokojówki.
- Jak się spało, panie hrabio?
- A dziękuję, całkiem dobrze - odparł Michał nie przestając się uśmiechać.
- Mam podać śniadanie do łóżka?
- W żadnym wypadku. Mecenas Marczewski ma wpaść na śniadanie na ósmą.
- Rozumiem - odparła pokojówka i wyszła.
Michał jeszcze przez chwilę wylegiwał się w łóżku. Mimo tych wszystkich wrażeń z dnia poprzedniego spał wyjątkowo dobrze i spokojnie. Dzięki temu nieco ochłonął i już bardziej spokojnie popatrzył na wszystko. W dalszym ciągu miał wrażenie jakby śnił, jednak był już nieco spokojniejszy. W końcu wstał z łóżka i przeszedł do łazienki. Przez chwilę stał pod prysznicem pozwalając wodzie omywać jego ciało. Stałby tak jeszcze długo, jednak świadomość, że na śniadanie ma przybyć mecenas, wygoniła go spod prysznica. Wytarł włosy tak żeby nie rozchlapywać wody w koło i zszedł do jadalni. Wszyscy jego współpracownicy już tam byli czekając na śniadanie. Kiedy tylko wszedł podszedł do niego Karol.
- Słuchaj...
Niestety Michał nie dowiedział się co chciał powiedzieć, bo w tym momencie usłyszeli gong do drzwi. Michał poszedł otworzyć, uprzedzając tym samym lokaja, który dopiero co wychodził z pomieszczeń przeznaczonych dla służby.
- Witam, panie Michale - w drzwiach stał adwokat, tym razem bez córki.
- Witam mecenasie. Zapraszam do środka - przepuścił gościa i odwrócił się do lokaja, który zdążył już podejść - Janie, proszę podać już śniadanie.
- Oczywiście, panie hrabio.
- Zapraszam do salonu - Michał poprowadził gościa.
Na stoliku w salonie stała karafka z wiem i kieliszki.
- Może przed śniadaniem kieliszeczek wina, na zaostrzenie apetytu? - spytał Michał.
- Z chęcią - odparł adwokat. - Widzę, panie Michale, że powoli zaczyna się pan przyzwyczajać.
- Szczerze mówiąc to jest dla mnie cały czas szok, ale po tym jak się z tym wszystkim przespałem to trochę się uspokoiłem.
- To bardzo dobrze. Myślę, że świetnie pan sobie ze wszystkim poradzi.
- Mam taką nadzieję - Michał uśmiechnął się lekko - Chociaż boję się, że Sebastian będzie próbował mi utrudniać.
- Proszę się o niego nie martwić - uspokajał adwokat. - On nie jest w stanie nic zrobić. Dokumenty zostały tak przygotowane, żeby nie miał najmniejszego pola manewru. Więc to co mówi to są tylko czcze pogróżki.
W tym momencie do salonu wszedł służący oznajmiając iż podano śniadanie. Mężczyźni przeszli do jadalni. Po skończonym posiłku, który przebiegał w wyjątkowo napiętej atmosferze, przenieśli się do salonu, gdzie przy lampce wina zajęli się dokumentami przyniesionymi przez adwokata. Jak się okazało nie wszystkie sprzęty wymienione w testamencie hrabiego zostały przygotowane do przekazania do muzeum, w związku z czym konserwatorzy musieli jeszcze zostać w posiadłości jakiś czas. Potem podpisał kilka dokumentów i zapoznał się ze spisem całego majątku oraz finansami. Po tym wszystkim był strasznie oszołomiony. W najśmielszych nawet marzeniach nie oczekiwał, że majątek jest aż tak wielki. Sądząc po tym jak żył hrabia, myślał, że brakuje mu pieniędzy i chcąc związać koniec z końcem pozwalniał służbę zachowując tylko niezbędne minimum. Jednak okazało się iż taki był po prostu sposób życia hrabiego, chociaż względy finansowe też miały wpływ na zwolnienie zbędnych pracowników. Michał miał wrażenie, że od natłoku informacji rozbolała go głowa, wiec kiedy tylko adwokat wyszedł, wziął proszki od bólu głowy i położył się spać. Obudził się trzy godziny później. Na szczęście głowa już go nie bolała. Zszedł do kuchni. Kucharka coś pichciła. Na widok Michała przerwała zajęcie i zapytała zaniepokojona:
- Coś się stało, panie hrabio?
- Nie, wszystko w porządku - odrzekł uspokajająco Michał. - Chciałem się napić mleka.
- Już podaję - kucharka wytarła ręce w fartuch i ruszyła w stronę lodówki.
- Nie trzeba, sam sobie wezmę - Michał był szybszy. Doskoczył do lodówki i wyjął karton. Nalał mleka do szklanki i usiadł przy stole. - A gdzie jest Jan?
- Poszedł trochę się położyć. Nie czuł się najlepiej - odpowiedziała kucharka wracając do gotowania.
- Chyba będę musiał poszukać nowego lokaja - westchnął Michał podnosząc szklankę do ust, jednak nie udało mu się napić.
- Chce pan wyrzucić Jana? - łyżka, którą kucharka trzymała w ręce upadła z brzękiem na podłogę.
- Ależ skąd. Ale muszę pomyśleć o tym już teraz. Jan jest coraz starszy i coraz bardziej chorowity. A chciałbym, żeby przygotował tego, który przyjdzie na jego miejsce. Chciałbym żeby jego następca był tak samo perfekcyjny jak Jan - westchnął i znowu podniósł szklankę do ust. Nagle usłyszał jakiś głos.
Nie pij tego!
Przestraszony wypuścił szklankę z ręki, która najpierw spadła na stół, a potem na kamienną posadzkę rozpryskując się na tysiące maleńkich odłamków i pozostawiając po sobie białą smugę.
- Słyszałaś to? - zapytał dziwnym głosem Michał.
- Co takiego, panie hrabio? - zdziwiła się kucharka.
- Nic nie słyszałaś?
- Nie, panie hrabio.
- W takim razie musiało mi się coś przesłyszeć - mruknął Michał próbując ukryć zmieszanie. - Może to od nadmiaru tych wszystkich informacji? Chyba jednak położę się jeszcze trochę - wstał od stołu i wyszedł z kuchni zostawiając potłuczoną szklankę kucharce. Szedł do sypialni i rozmyślał. Był pewien, że się nie przesłyszał. Wyraźnie słyszał ten głos wołający "nie pij tego!". Wiec dlaczego kucharka go nie słyszała? Nie mógł tego zrozumieć. Wszedł do pokoju i położył się na łóżku. Zamknął oczy. Chociaż zamierzał tylko poleżeć trochę, z zamkniętymi oczami, to jednak szybko zasnął. Obudziło go potrząsanie za ramię i czyjś głos powtarzający w kółko: "panie hrabio". Powoli otworzył oczy i zobaczył pochylającego się nad nim służącego.
- Wszystko w porządku, panie hrabio? - zapytał z troską w głosie lokaj. - Nie wygląda pa najlepiej. Może powinienem zadzwonić po lekarza?
- Nie trzeba. Po prostu jestem z lekka oszołomiony tym wszystkim. Powinno mi zaraz przejść.
- Rozumiem. Czy mogę już podawać obiad?
- A która godzina? - Michał spojrzał na stojący przy łóżku zegarek. Wskazywał szesnastą - To już tak późno? - zdziwił się. - W takim razie już podawaj obiad. Doprowadzę się tylko do porządku i zaraz zejdę. - Dobrze - lokaj wyszedł. Michał jeszcze przez chwilę leża, aż w końcu podniósł się i przeszedł do łazienki. Chwilę stał patrząc w lustro. Przemył twarz wodą i przeczesał włosy grzebieniem. Wyszedłszy z pokoju udał się do jadalni. Wszyscy już tam siedzieli. Jak zwykle z ponurymi minami.
- Słuchaj - zaczął Karol. - Chcielibyśmy porozmawiać.
- Możemy to przełożyć na jutro? Nie czuję się najlepiej - mruknął Michał.
- Oczywiście.
Obiad przebiegał w całkowitym milczeniu. Po skończonym posiłku wszyscy udali się do pracy. Jak zwykle Michał włożył słuchawki do uszu i pochylił się nad obrazem. Po chwili już całkowicie zapomniał o tym dziwnym głosie. Skupił się całkowicie na pracy. Jednak dziwny głos nie dał o sobie zapomnieć. Odzywał się przez kilka kolejnych dni, przynajmniej raz dziennie. Za każdym razem mówił to samo: "nie pij tego!" lub "nie jedz tego!", albo: "uważaj!" gdy zaraz potem coś ciężkiego spadało tuż za jego plecami. Michał był już na granicy wytrzymałości. Nie mógł jeść ani spać. Zanim wszedł do jakiegokolwiek pokoju trwożliwie oglądał się wokół. W końcu, nie wiedząc kompletnie co robić, zadzwonił do jedynej osoby, której mógł zaufać, mecenasa Marczewskiego.
- Witam, panie Michale. W czym mogę pomóc? - spokojny głos podziałał na Michała uspokajająco.
- Potrzebuję pomocy, panie mecenasie - powiedział chłopak drżącym głosem.
- Co się stało, panie Michale?
- Chyba tracę zmysły. Proszę mi pomóc! Już nie wiem co mam robić - Michał był coraz bardziej roztrzęsiony.
- Proszę powiedzieć co się dzieje.
- Odkąd dostałem ten spadek dzieje się ze mą coś dziwnego. Słyszę dziwne głosy. Rzeczy same się poruszają. Mam wrażenie jakby ktoś próbował mnie zabić. Chyba tracę zmysły. Proszę mi pomóc! - ostatnie zdanie prawie wykrzyczał.
- Proszę się uspokoić, panie Michale. - głos adwokata był w dalszym ciągu spokojny. -Zaraz do pana przyjadę. Kogoś ze sobą przywiozę.
- Psychiatrę? - zapytał z nadzieją w głosie.
- Nie. Nie sądzę, żeby psychiatra był tu konieczny.
- Więc kogo?
- Proszę mi zaufać, panie Michale. Będę u pana za godzinę. Do tego czasu najlepiej będzie jak nie będzie pan wychodził z sypialni. Dobrze?
- Dobrze - odparł Michał trochę spokojniejszy i rozłączył się.
Szybko pobiegło do swojej sypialni i zamknąwszy drzwi na klucz schował się pod kołdrą. Nie wiedział jak długo tam siedział, miał wrażenie jakby czas się wlókł niemiłosiernie. W pewnym momencie usłyszał pukanie do drzwi i głos lokaja
- Panie hrabio? Proszę otworzyć - szarpnięcie za klamkę. - Przyszedł mecenas Marczewski. Mówi, że był z panem umówiony. Panie hrabio?
Michał nie reagował. Bał się wyjść spod kołdry. Nagle usłyszał muzykę. Drgnął przestraszony, a serce zaczęło mu bić jak oszalałe. Dobrą chwilę zajęło mu zorientowanie się, że to dzwoni jego własna komórka. Spojrzał na wyświetlacz i zobaczył numer adwokata.
- Słucham? - zapytał drżącym głosem odbierając połączenie.
- Panie Michale, gdzie pan jest? Właśnie przyjechałem.
- Tak jak pan kazał, w sypialni.
- W takim razie proszę otworzyć. Właśnie stoję pod drzwiami.
- Na pewno? - spytał drżącym głosem.
- Oczywiście - odparł adwokat spokojnie. - Proszę otworzyć.
Michał wyszedł spod kołdry i podszedł do drzwi. Ostrożnie je uchylił. I zobaczył adwokata. Odetchnął z ulgą i otworzył szerzej.
- Proszę wejść. Przepraszam za moje zachowanie, ale już sam nie wiem co jest prawdą, a co tylko moimi urojeniami.
- Rozumiem - mecenas wszedł do pokoju, a wraz z nim dwóch, nieznanych Michałowi mężczyzn.
- A to kto? - zainteresował się Michał.
- To jest doktor Jarzyński, osobisty lekarz pańskiego ojca, a to pana szofer, panie Michale - mecenas przedstawił mężczyzn.
- Szofer? Potrzebuję szofera? - zdziwił się chłopak.
- Oczywiście.
- Skoro pan tak mówi... - bąknął Michał niepewnie.
- Zanim przejdę do sedna, chciałbym żeby najpierw lekarz pana zbadał. Zgadza się pan, panie Michale?
- Chyba nie mam wyboru? - Michał uśmiechnął się krzywo.
- Nie bardzo, jeżeli chce pan to wszystko zakończyć.
- W takim razie, niech pan robi co musi - chłopak zwrócił się do lekarza.
Ten bez zbędnych słów zabrał się do pracy. Opukał i osłuchał Michała ze wszystkich stron, sprawdził ciśnienie, zajrzał w oczy i niczego nie znalazł.
- Nie widzę nic niepokojącego, oprócz zwykłego przemęczenia - zwrócił się do adwokata. - Oczywiście jeżeli pan chce mogę przeprowadzić bardziej szczegółowe badania w mojej klinice. Na chwilę obecną przepiszę tabletki na sen oraz lekki środek ziołowy na uspokojenie. Jeżeli to nie pomoże, wtedy będzie konieczna konsultacja ze specjalistą.
- Myślę, że to nie będzie konieczne - odparł adwokat.
- W takim razie nic tu po mnie - mruknął lekarz i spakowawszy torbę ruszył w stronę drzwi. - Do widzenia wszystkim.
- Mówiłem, że potrzebuję psychiatry - powiedział Michał, kiedy lekarz już wyszedł.
- To nie jest konieczne, panie Michale.
- Nie? A te głosy, które słyszę? Czy to nie oznacza, że zaczynam wariować?
- Myślę, panie Michale, że jest pan tak samo zdrowy psychicznie jak ja, czy ktokolwiek inny.
- Więc jak pan wytłumaczy to wszystko co się ze mną dzieje?!
- Myślę, że to Sebastian chce doprowadzić pana do szaleństwa.
- Sebastian? - Michał popatrzył zdumiony na adwokata. - Ale jaki miałby w tym cel. Poza tym, jak to możliwe, przecież jest w Warszawie.
- Jest pan pewien, panie Michale? - adwokat uważnie popatrzył na rozmówcę. - On tylko powiedział, że musi wyjechać do Warszawy, ale to wcale nie oznacza, że tam dotarł.
- Ale dlaczego??
- Z prostej przyczyny: spadek. Zrozumiał, ze nie zdziała nic legalnie, więc postanowił usunąć pana zanim napisze pan testament. Wtedy cały majątek przypadłby jemu jako najbliższemu krewnemu.
- Pan zdaje sobie sprawę z tego co pan mówi?? Przecież to zupełny absurd!
- Dlaczego pan tak uważa panie Michale? - adwokat był nad wyraz spokojny, w przeciwieństwie do Michała. - Pieniądze, zwłaszcza te duże, mogą przyćmić zdrowy rozsądek i doprowadzić do zbrodni.
- Jest pan pewien? W ogóle jak miałby to niby zrobić? Musiałby się kręcić w pobliżu, a to jest niemożliwe. Ktoś chyba musiałby go zauważyć.
- Kto, panie Michale? - adwokat uważnie popatrzył na Michała - Pana goście, służba, sąsiedzi? Pana koledzy cały czas zajęci są pracą, służba także, sąsiedzi są zbyt daleko, żeby coś zauważyli. A nawet gdyby ktoś coś zauważył to nie wydawało by się to dziwne, wszak Sebastian nie jest kimś obcym. Poza tym, proszę pamiętać, że posiadłość jest dość duża, a przy tak małej ilości służby może się po niej swobodnie poruszać niezauważony przez nikogo.
- W dalszym ciągu nie mogę w to uwierzyć. To się wydaje takie absurdalne - szepnął Michał.
- Dlatego też sprowadziłem Marka - adwokat wskazał na siedzącego do tej pory cicho mężczyznę. - Jest przyjacielem mojego syna. Oficjalnie będzie pana szoferem, służącym, ogrodnikiem i wszystkim po trochu. Dzięki temu będzie mógł się bez przeszkód poruszać po całej posiadłości i mieć na wszystko oko.
- Ale czy da sobie radę? - Michał z powątpiewaniem popatrzył na mężczyznę.
- Proszę się nie martwić - odezwał się Marek. - Przez trzy lata służyłem w oddziałach specjalnych. Takie zadanie to dla mnie nic nowego.
- Zabrzmiało to jakbyśmy szykowali się na wojnę - Michał mimowolnie uśmiechnął się.
- Bo to jest wojna, panie Michale - odparł twardo adwokat - a stawką jest pana życie.
- Skoro pan tak uważa... - widać było, że chłopak nie jest do końca przekonany. - Więc co mam robić?
- Na początek proszę przyjąć Marka do pracy, jako służącego. Oczywiście reszta służby nie może o się dowiedzieć o prawdziwej przyczynie jego przyjęcia.
- Oczywiście - Michał uśmiechnął się smutno. - Kiedy możesz zacząć? - spytał się mężczyzny.
- W każdej chwili.
Dopiero teraz Michał zauważył, że Marek ma ze sobą walizkę.
- Świetnie - podszedł do łóżka i pociągnął zwisający przy nim sznur. Pięć minut później w drzwiach pojawił się służący.
- Pan wzywał, panie hrabio?
- Wzywałem. Zbierz całą służbę w salonie, chciałbym coś ogłosić.
- Oczywiście - służący skłonił się i wyszedł.
- My też chodźmy - Michał ruszył stronę drzwi.
Przeszli do salonu, gdzie już czekała cała służba.
- Chciałbym żebyście poznali nowego służącego, Marka - powiedział Michał. - Będzie zajmował się wszystkim po trochu, więc proszę żebyście mu we wszystkim pomagali i odpowiadali na wszelkie jego pytania. Rozumiemy się?
- Oczywiście, panie hrabio - odpowiedział Jan, a kobiety tylko skinęły twierdząco głowami.
- W takim razie, Janie, zaprowadź go do jego pokoju, a później pokaż mu całą posiadłość. Możecie odejść.
Służący wyszli.
- Co teraz, panie mecenasie? - Spytał Michał.
- Proszę zaufać Markowi. I wykupić leki, które przepisał lekarz.
- W takim razie mógłby mnie pan podwieźć do miasta?
- Oczywiście - adwokat uśmiechnął się. - Dobrze panu zrobi mała przejażdżka. Przewietrzy się pan trochę, uspokoi.
Michał ubrał się i wyszli z domu. Chwilę potem wyjeżdżali z posiadłości.
Tymczasem Marek, zaprowadzony przez Jana do pokoju, zostawił walizkę i postanowił obejrzeć pałacyk. Zaglądał we wszystkie możliwe kąty i zadawał mnóstwo pytań. Niektóre z nich wydawały się lokajowi nieco dziwne, ale takie było polecenie pracodawcy, więc cierpliwie odpowiadał na wszystkie. Na koniec całej wycieczki przeszli do kuchni, gdzie kucharka właśnie znęcała się nad jakimś mięsem. Przynajmniej tak to wyglądało w pierwszej chwili.
- Co robisz? - Spytał się zaciekawiony Marek.
- Mięso na obiad - mruknęła kucharka.
- To ja cię tu zostawię - powiedział Jan i wyszedł.
- Może pomóc? - zaproponował Marek widząc jak kucharka męczy się ze sznurkiem.
- Możesz przytrzymać mięso.
- A co to będzie? - zainteresował się mężczyzna łapiąc mięso w miejscy, w którym wcześniej trzymała je kucharka.
- Schab nadziewany śliwkami. Pan hrabia bardzo go lubi. Pomyślałam, że zrobię go, żeby mu trochę poprawić humor. Ostatnio bidulek nie wygląda najlepiej - westchnęła smętnie.
- Tak myślisz?
- Aha. Zawsze był taki spokojny i uśmiechał się do wszystkich, a ostatnio jest strasznie nerwowy i jakiś taki blady. No, w końcu się udało - mruknęła zawiązując ostatni supełek. Następnie wsadziła mięso do piekarnika i usiadła przy stole. - No to pomyślałam sobie, że może jak zje coś co lubi, to się chociaż trochę rozweseli. Nawet upiekłam jego ulubiony placek, piernik - wskazała ręką stojącą po drugiej stronie stołu blachę. - Właśnie co wyjęłam. Chcesz spróbować?
- Oczywiście.
Kucharka odkroiła kawałek i podała Markowi.
- Do piernika najlepsze jest mleko - stwierdził mężczyzna i podszedł do lodówki. Zanim kucharka zdążyła coś powiedzieć wyciągnął karton mleka.
- Zostaw to! - jednak nie docenił kucharki. Zanim się spostrzegł już stała obok niego. - To mleko pana hrabiego. Tutaj tylko on je pije.
- Tylko on? - zdziwił się Marek, ale posłusznie odstawił karton.
- Tylko on. Dlatego też masz go nie ruszać. Jeżeli masz ochotę, to sam sobie kup.
- Dobra, dobra - powiedział ugodowo i usiadł przy stole. - Lubisz go, co?
- Lubię i co z tego? - zapytała kucharka buńczucznie. - Nie mogę?
- Ależ skąd. Możesz. Ja tylko tak pytam. Słyszałem, że służący zazwyczaj nie lubią swoich pracodawców. Myślałem, że tutaj też tak jest - mruknął Marek gryząc ciasto.
- Bzdury gadasz. Nie wiem, gdzie wcześniej pracowałeś, ale tutaj wszyscy lubią pana hrabiego.
- Wcześniej pracowałem w pewnej firmie przeprowadzkowej. Mój szef był skurwysynem jakich mało.
- Nie bluzgaj! - kucharka trzepnęła mężczyznę ścierką po głowie. - Jak chcesz być dobrym służącym skoro używasz takiego wulgarnego języka?
- Przecież hrabia nie słyszy - w głosie Marka słychać było pretensję.
- No i co z tego, że nie słyszy? Prawdziwy służący zawsze zachowuje się nienagannie.
- Jakbyś coś mogła na ten temat wiedzieć - mruknął Marek. - Siedzisz wiecznie w tej kuchni...
- No i co z tego? To, że siedzę w kuchni, nie znaczy, że nic nie widzę i nie słyszę - kucharka obruszyła się. - Przez ten dom przewinęło się wielu służących. Dobrze ich wszystkich poznałam i mogłabym ci o nich mnóstwo opowiedzieć.
- A co możesz powiedzieć o naszym pracodawcy?
- Już ci mówiłam. Jest bardzo miły. Wydaje się, że nawet podobny do poprzedniego hrabiego.
- Poważnie? - zainteresował się Marek.
- Aha. Pewnie dlatego tak dobrze się dogadywali. Jan mówił, że często siadywali razem nad kieliszkiem wina i o czymś rozmawiali. Hrabia, znaczy ten poprzedni, wydawał się wtedy szczęśliwy. Czasami nawet wpadała do kuchni i podkradał z lodówki - kucharka zaśmiała się na wspomnienie hrabiego buszującego w lodówce. - Pan Michał zachowuje się zupełnie tak samo. Jakby był jego synem.
- Nie rozumiem - mruknął Marek. - To nasz pracodawca nie jest synem poprzedniego hrabiego?
- Wyobraź sobie, że nie - kucharka ożywiła się. - Przyjechał tutaj pracować. Hrabia, znaczy ten poprzedni, chciał przed śmiercią oddać do muzeum trochę obrazów i innych mebli. A że były już strasznie stare, więc muzeum przysłało tu hrabiego, znaczy tego obecnego, i pozostałych, żeby je trochę odnowili. No więc siedzieli i odnawiali je, a kiedy hrabia umarł, znaczy ten poprzedni, to nagle okazało się, że hrabia, znaczy ten obecny, został adoptowany przez tego poprzedniego i dostał cały majątek, co się strasznie nie spodobało drugiemu synowi hrabiego, temu prawdziwemu. Gdybyś ty wiedział jaki był wściekły. Odgrażał się, że podważy testament i tym podobne rzeczy - Marek widział jak kucharka coraz bardziej się podnieca, jakby zdradzała mu jakąś ściśle tajną tajemnicę.
- No i co? Udało mu się? - udał podniecenie, żeby zachęcić kucharkę do dalszych zwierzeń.
- Jeszcze nie i mam nadzieję, że mu się nigdy nie uda. Nie lubię go. Jest złośliwy, hardy i strasznie chamski. No i źle traktuje służbę. Zupełnie niepodobny do świętej pamięci hrabiego - kucharka westchnęła.
- A czemu mu się nie udało? Czyżby mu ktoś przeszkodził?
- A nie. Jeszcze nie zdążył nic zrobić. Musiał wyjechać w służbowych sprawach do Warszawy. Chociaż wczoraj miałam wrażenie, że widziałam go w mieście - mruknęła do siebie. - Ale chyba musiałam się przewidzieć. Wiesz, widziałam go z daleka i byłam bez okularów, wiec mogłam się pomylić.
Kucharka przerwała na chwilę i podeszła do piekarnia zobaczyć jak wygląda mięso. Korzystając z faktu, że kucharka odwrócona jest do niego plecami Marek szybko podszedł do lodówki, wyciągnął karton z mlekiem i szybko schował za plecy. Na szczęście kucharka, zajęta mięsem, nic nie zauważyła, ani nie usłyszała.
- To ja może już pójdę - powiedział wycofując się powoli tyłem. - Jeszcze nie obejrzałem całej posiadłości.
- A idź, idź - powiedziała kucharka nie odwracając się.
Marek szybko przebiegł do swojego pokoju. Zamknął drzwi na klucz i otworzywszy karton ostrożnie powąchał. Miał wrażenie, że wyczuł delikatny zapach gorzkich migdałów. Chcąc być pewnym podszedł do walizki i wyciągnął z niej kilka buteleczek z sobie tylko znaną zawartością oraz plastikową deseczkę z niewielkim wgłębieniami. Ponalewał do nich mleka, a następnie płyny z buteleczek, do każdego wgłębienia inny. Pod ich wpływem niektóre próbki zmieniły kolor. Kiedy ostatnia próbka przebarwiła się on już wiedział. Szybko poszedł do łazienki i wylał całą zawartość kartonu do ubikacji. Dziwne, że nikt wcześniej tego nie zauważył. Chociaż wziąwszy pod uwagę, że tylko hrabia pije to mleko, to nic dziwnego, że służba niczego nie zauważyła. Więc ktoś chciał otruć hrabiego. Tylko kto? Kucharka odpadała. Ktoś z jej charakterem raczej nie byłby mordercą. Lokaj też odpadał. Był zbyt doskonałym służącym. No chyba, że tak doskonale się maskował. Albo kucharka. Też mogła być niezłą aktorką. No i zostaje jeszcze pokojówka. Niestety jeszcze z nią nie rozmawiał, ale kiedy ją zobaczył, to miał wrażenie, że jest raczej nieśmiała i zakompleksiona. Chociaż równie dobrze też mogła nieźle udawać. Chociaż tak na dobrą sprawę to w fakcie, że służba chce się pozbyć pracodawcy, nie ma żadnego sensu. Mecenas Marczewski powiedział, ze od poprzedniego hrabiego dostali wystarczającą ilość pieniędzy, żeby spokojnie dożyć starości. No i poza tym, gdyby go zabili, to majątek przeszedłby w ręce drugiego syna, Sebastiana, który, jak Marek zdążył już zauważyć, nie był przez służbę zbytnio lubiany. Więc może to jednak ten syn? Może mecenas ma rację? To co mu powiedział brzmiało dość sensownie. Niestety miało jeden poważny feler: oparte było tylko i wyłącznie na podejrzeniach starego człowieka, hrabiego Henryka de Valney. Marek westchnął. Zbyt dużo niewiadomych, a zbyt mało czasu. Wyciągnął komórkę i wybrał numer mecenasa.
- Chyba miał pan rację - powiedział, kiedy tylko nawiązał połączenie.
- To znaczy?
- Ktoś próbuje go otruć.
- Jesteś tego pewien? - w głosie adwokata można było wyczuć niepokój.
- Tak. Znalazłem cyjanek potasu w mleku, które podobno tylko on pije. Czy Sebastian wiedział o tym fakcie?
- Oczywiście. Wszyscy wiedzieli.
- Niedobrze - westchnął Marek. - Myślałem, że to zawęzi krąg podejrzanych.
- Po co? Przecież dobrze wiemy, kto za tym stoi.
- Proszę tak nie mówić, panie mecenasie. Dobrze pan wie, że rzucanie takich oskarżeń to poważna sprawa. A pan nie ma nic oprócz przeczuć starego człowieka. - Ten "stary człowiek" był moim przyjacielem i twardo stąpał po ziemi. I jeżeli twierdził, że własny syn chce go zamordować, to ja mu wierzę - odparł wzburzony adwokat.
- Proszę się tak nie denerwować, panie mecenasie - powiedział uspokajająco Marek. - Ja tylko mówię jak to wygląda z punktu widzenia prawa.
- Wiem - słychać było jak adwokat już się trochę uspokoił. - Co zamierzasz teraz robić?
- Z grubsza obejrzałem dom. Teraz obejrzę resztę posiadłości. Jeżeli faktycznie to jest robota Sebastiana, to albo znalazł sobie jakieś miejsce na terenie posiadłości, w którym się ukrywa, albo jakoś przedostaje się niezauważony przez ogrodzenie. Jakby nie było muszę znaleźć jakiś ślad.
- Proponuję zacząć od południowego krańca. Jest tam domek, kiedyś zajmowany przez ogrodnika. Teraz stoi pusty. Gdyby Sebastian miał sie gdzieś ukrywać, to tylko tam.
- Dobry pomysł. Jak coś znajdę to dam panu znać. - Rozłączył się. Założył kurtkę i wejściem dla służby wyszedł do ogrodu. Wszędzie widać było ślady po wczesnych opadach śniegu. Ruszył przed siebie. Szedł powoli rozglądając się w koło, jednak nie dostrzegł nic podejrzanego. W końcu dotarł do domku o którym mówił mecenas. Nacisną klamkę. Drzwi ustąpiły bez wysiłku. Wszedł do środka i rozejrzał się. Gruba warstwa kurzu zalegająca na podłodze i wszystkich meblach sugerował iż nikt nie kręcił się tutaj od bardzo długiego czasu. Zamknął więc drzwi i ruszył przed siebie, aż w końcu doszedł do ogrodzenia. Jeżeli Sebastian nie mieszkał na terenie posiadłości, to musiał się przekradać, a do tego potrzebna była jakaś dziura w ogrodzeniu. Nie uszedł nawet dziesięciu metrów gdy ją zobaczył. Była sprytnie umiejscowiona za tujami, więc z daleka nie można było jej zobaczyć. Ślady na ziemi wskazywały, że ktoś niedawno z niej korzystał. A wiec jedna kwestia została wyjaśniona, pomyślał Marek. Jednak żeby mieć całkowitą pewność odłamał z jednej z tui gałąź i zamiótł ziemię usuwając wszelkie ślady. Ostrożnie wycofał się i usuwając własne ślady wrócił do pałacyku. Wiedział, że czeka go bezsenna noc, wiec postanowił się przygotować. Na początek postanowił się trochę przespać. Nie wiedział jak długo będzie musiał czuwać, a wolał nie zasnąć na posterunku. Nastawił budzik na ósmą i położył się. Chwilę potem spał.
Tymczasem Michał siedział wraz z adwokatem w kawiarni i popijał kawę.
- Jest pan pewien, że nie zabieram panu czasu? - spytał niepewnie.
- Ależ skąd. Jest pan teraz jednym z moich klientów. Poza tym obiecałem Henrykowi, że pomogę panu.
- To miło z pana strony - Michał uśmiechnął się.
- Lepiej się pan czuje?
- Trochę.
- Właśnie o to chodziło - adwokat uśmiechnął się z zadowoleniem.
- Aż mi się nie chce tam wracać - westchnął chłopak.
- Trzeba, panie Michale. To teraz pana dom.
- Wie, wiem - westchnął smętnie. - Ale musimy teraz? Nie możemy jeszcze tak trochę posiedzieć?
- Nie musimy wracać. Odwołałem wszystkie moje dzisiejsze spotkania, wiec mogę poświęcić panu nawet cały dzień.
- Przepraszam, że przeze mnie musiał pan zmienić plany.
- Proszę nie przepraszać. Już mówiłem... - nie dokończył zdania gdy nagle zadzwonił jego telefon. Zobaczywszy kto dzwoni powiedział: - przepraszam, panie Michale, ale ten telefon muszę odebrać - i wyszedł przed kawiarnię. Chwilę rozmawiał, a kiedy wrócił do stolika miał zamyślony wyraz twarzy.
- Wszystko w porządku? - zatroskał się Michał.
- Słucham? - mecenas spojrzał nieprzytomnym wzrokiem na chłopaka, a kiedy dotarło do niego o co tamten pytał, odparł uspokajająco: - wszystko w porządku.
Resztę dnia spędzili rozmawiając na neutralne tematy.
- Mam nadzieję, panie Michale, że uspokoił się pan chociaż trochę - powiedział adwokat, kiedy już wieczorem odwiózł chłopaka do posiadłości.
- Dziękuję. Faktycznie trochę się uspokoiłem - Michał uśmiechnął się smutno. - Chociaż boję się tego co będzie jutro.
- Proszę się nie bać - adwokat poklepał chłopaka po ramieniu. - Proszę zaufać Markowi.
- Dobrze.
- Jeżeli wszystko jest w porządku, to ja będę już uciekał.
- Do widzenia.
Uścisnęli sobie ręce i mecenas wsiadł do samochodu i odjechał. Michał wszedł do środka i pierwsze co zobaczył to była wściekła mina kucharki.
- Coś się stało? - zdziwił się.
- No wiecie państwo?! Huncwot jeden narozrabiał i jeszcze się pyta czy coś się stało?
- Ale co ja takiego zrobiłem? - zdumiony Michał patrzył na kucharkę, nie wiedząc o co jej chodzi.
- Bo pan hrabia wyszedł z domu nie mówiąc kiedy wróci - za szerokich pleców kucharki wychyliła się pokojówka. - A Maria upiekła na obiad ulubione danie pana hrabiego, schab ze śliwkami. No i teraz wszystko jest zimne.
- Naprawdę? - Michałowi zaświeciły się oczy.
- A pewnie, ale za karę nic nie dostanie! - kucharka dalej burczała, chociaż widać było, że powoli zaczyna jej przechodzić.
- Ani trochę? - hrabia zrobił nieszczęśliwą minę. Widział, że kucharka widząc łzy w jego oczach długo nie wytrzyma. I nie pomylił się. Kobieta nagle sapnęła, jakby z wydychanym z płuc powietrzem uchodziła z niej cała złość. - Niech będzie. Tym razem daruję, ale następnym razem...
- Nie będzie następnego razu - Michał uśmiechnął się i ruszył w stronę kuchni.
- Mam nadzieję, bo inaczej placka też nie dostanie - burczała kucharka idąc za Michałem.
- Pan hrabia nie powinien jeść w kuchni - mruknęła kucharka kiedy już Michał siedział nad talerzem.
- Oj, nie marudź. Przecież powiedziałaś, że tym razem mi darujesz.
- To prawda. Ale tylko tym razem - zastrzegła szybko kobieta.
- Pyszne - powiedział Michał między jednym a drugim kęsem mięsa, czym wywołał uśmiech na twarzy kucharki. - Jak zawsze.
- Pan hrabia przesadza, to nic takiego - w głosie kucharki można było wyczuć zakłopotanie.
- Coś słyszałem, że upiekłaś też placek?
- A upiekłam. Taki, który pan hrabia lubi najbardziej.
- Niemożliwe? - zdumiał się Michał. - Piernik?
- Piernik - potwierdziła kucharka.
- Mario, jesteś kochana - Michał złapał kucharkę i uściskał, a na koniec ucałował w oba policzki. To rozkleiło kobietę zupełnie. Ukroiła spory kawałek i postawiła przed Michałem.
- Masz biedactwo, pojedz sobie - powiedziała i pogłaskała chłopaka po głowie.
Mówi się, że kiedy ludzie są najedzeni to inaczej spoglądają na świat. W tym wypadku to była prawda. Kiedy Michał skończył jeść ogarnęło go błogie rozleniwienie i spokój. Postanowił pograć na fortepianie. Ostatnio niewiele grał. Rozkołatane nerwy mu na to nie pozwalały. Teraz był całkowicie spokojny. Siedział z zamkniętymi oczami i grał. Zajęty grą nawet nie zauważył, że ktoś się przysłuchuje. Odkrył to dopiero gdy usłyszał brawa. Podskoczył przerażony i spojrzał w stronę drzwi.
- To było całkiem niezłe - powiedział Marek podchodząc bliżej.
- A, to ty - Michał odetchnął z ulgą. - Przestraszyłeś mnie.
- Przepraszam, nie chciałem.
- Nic się nie stało. Rozejrzałeś się już?
- Tak - Marek potrząsnął twierdząco głową.
- I co? Znalazłeś coś ciekawego?
- Jeszcze nie - mężczyzna doszedł do wniosku, że lepiej będzie jak nie będzie nic wspominał o swoich spostrzeżeniach. Chłopak i bez tego już był wystarczająco zdenerwowany. - Jak coś znajdę, dam znać.
- Dobrze - powiedział Michał i ruszył w stronę drzwi. - Co będziesz teraz robił?
- A ty? - Michał nawet nie sprzeciwił się, że mężczyzna zwraca się do niego po imieniu.
- Chyba pójdę już spać.
- Słuszna decyzja. Ja jeszcze trochę pokręcę się po domu.
- W porządku.
Michał przeszedł do swojego pokoju i poszedł spać. Marek także przeszedł do siebie, jednak nie w głowie mu było spanie. Miał zadanie do wykonania. Zresztą te parę godzin snu, które złapał wcześniej w zupełności mu wystarczyły. Kiedy był w wojsku nauczył się wykorzystywać każdą sytuację, żeby złapać chociaż trochę snu. Wszedłszy do pokoju wyciągną walizkę z szafy, a z niej komplet czarnych ubrań. Mimo iż odszedł z wojska rok temu, to jednak wciąż z przyzwyczajenia wszędzie ze sobą zabierał rzeczy, które mogłyby mu się przydać: czarne ubrania, kredki maskujące, noktowizor i jeszcze trochę innych gadżetów. Przebrał się, pomalował twarz, tak żeby nie było widać ani kawałka skóry i ostrożnie wyjrzał na korytarz. Przez chwilę nasłuchiwał uważnie, ale nie zobaczył ani nie usłyszał nic podejrzanego. Przebiegł szybko i bezszelestnie do wyjścia dla służby i wyszedł do ogrodu. Biegiem dostał się do dziury w ogrodzeniu i schowawszy się między tujami czekał. Rozumował, ze jeżeli to faktycznie Sebastian, to chcąc cokolwiek zrobić przyjdzie dopiero gdy zapadnie ciemność, tak żeby nikt go nie mógł zauważyć. Marek postanowił złapać go na gorącym uczynku. Usiadł na ziemi i przymknąwszy powieki, żeby nie zdradziły go białka oczu, zastygł w bezruchu nasłuchując. Wojsko nauczyło go nie tylko walki, ale także wytrzymałości i cierpliwości. Więc cierpliwie czekał czy intruz pojawi się.
Niestety nie pojawił się. Słońce zaczęło już wschodzić, gdy Marek uznał, że dalsze czatowanie nie ma już sensu. O tej godzinie służba już wstawała, więc nawet jeżeli intruz by przyszedł, to i tak nie udałoby mu się nic zrobić, bo na pewno natknąłby się na kogoś ze służby. Postanowił wiec wrócić do pałacyku. Tym bardziej, że przecież przybył tu jako służący, więc musiał pracować jako służący. Szczęście mu dopisywało. Przemykając korytarzami nie natknął się na nikogo. Szybko zmył maskowanie, odświeżył się i założywszy garnitur, który poprzedniego dnia dał mu Jan, wyszedł z pokoju. Przeszedł do kuchni, gdzie wszyscy służący siedzieli przy śniadaniu.
- Spóźniłeś się - mruknął Jan.
- Przepraszam, zaspałem - odparł Marek nalewając sobie kawy.
- Mam nadzieję, że to ostatni raz. Jeżeli hrabia będzie musiał czekać na śniadanie tylko dlatego, że ty zaspałeś, to uwierz mi, długo nie zagrzejesz tu miejsca.
- Rozumiem. Następnym razem nastawię wcześniej budzik.
Po skończonym śniadaniu Marek przeszedł do jadalni i nie spiesząc się zaczął ustawiać zastawę do śniadania. Kiedy kończył w jadalni pojawiła się przecierająca oczy Monika.
- Dzień dobry - odezwał się Marek - Dobrze się pani spało?
Monika spojrzała na pytającego i momentalnie oprzytomniała. Chociaż miała wrażenie, ze jeszcze śni. Nawet uszczypnęła się w policzki, ale nic się nie zmieniło. Przed nią w dalszym ciągu stał nieziemsko przystojny facet i nawet się do niej uśmiechał.
- Kto ty jesteś? - spytała odruchowo przybierając zalotną pozycję.
- Jestem nowym służącym. Mam na imię Marek. Jeżeli będzie pani czegoś potrzebowała, proszę dać znać. Zrobię wszystko co w mojej mocy...
- Wszystko? - mruknęła dziewczyna i przybliżyła się do Marka. Zaczęła wodzić palcem po jego garniturze cały czas rzucając mu zalotne spojrzenia. - Właściwie, to czegoś potrzebuję.
- Mogę wiedzieć co to takiego?
- A jak myślisz? - mruknęła namiętnie przybliżając usta do twarzy Marka.
W tym momencie zegar stojący w jadalni wybił ósmą.
- Proszę wybaczyć, ale muszę podać śniadanie - powiedział służący i odsunąwszy Monikę delikatnie, acz stanowczo, wyszedł z jadalni.
Chwilę potem wjechał do jadalni pchany przez Marka metalowy wózek z daniami. Ustawiał je na stole jak rasowy służący: bezszelestnie, szybko i równo. Chociaż wydawał się całkowicie pochłonięty tym co robi, to jednak dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Monika cały czas patrzy się na niego i uśmiecha się drapieżnie. Jednak nic sobie z tego nie robił. Kiedy skończył wyprowadził wózek i wróciwszy stanął w pewnej odległości od stołu czekając na przyjście hrabiego. W końcu wszyscy się pojawili. Tak jak wcześniej Monika, tak teraz Karolina i Grażyna patrzyły łakomie na nowego lokaja, który stał niewzruszony z wzrokiem utkwionym w ścianie. Kiedy Michał go zobaczył zdumiał się. Jakże inaczej prezentował się ten mężczyzna od tego co widział wczoraj. Jak rasowy służący. Nie, raczej jak kameleon. Uśmiechnął się pod nosem i usiadł przy stole. Marek podszedł bezszelestnie i nalał herbaty do filiżanki, którą bez słowa postawił przed Michałem. Po tym jak zjadł śniadanie został wprowadzony przez Jana w zwyczaje hrabiego, w związku z czym nie miał teraz żadnych problemów z przygotowaniem właściwej herbaty. Michał ostrożnie upił łyk i uśmiechnął się.
- Doskonałą herbatę zrobiłeś, nawet lepszą od tej, którą serwuje mi Jan - powiedział z uznaniem. - Możesz już nas zostawić.
Marek ukłonił się i wyszedł bezszelestnie.
- Ty, kto to jest? - zapytał Wojtek.
Ostatnimi czasy stosunki Michała z pozostałymi polepszyły się nieco. Nie to żeby Michał zmienił zdanie, ale wyszedł z założenia, że skoro i tak niedługo już się rozstaną, to może się trochę wysilić i być dla nich nieco milszy.
- To mój nowy służący. Zatrudniłem go wczoraj. Ostatnio Jan nie czuje się zbyt dobrze, potrzebna mu pomoc - odparł znudzonym głosem Michał.
- Ale skąd ty go wziąłeś? Jest taki... - Karolinie z zachwytu aż brakło słów.
- Nieziemsko przystojny - podpowiedziała Grażyna.
- No właśnie - potwierdziła Karolina.
- Nie mam bladego pojęcia - Michał wzruszył ramionami. - Mecenas Marczewski go znalazł.
Tymczasem Marek pobiegł na górę i wszedł do pierwszego z brzegu pokoju. Po porozrzucanych w koło rzeczach poznał, że należy on do jednej z kobiet. Wiedząc, że w każdej chwili może zostać przyłapany szybko przeszukał pokój, ale nie znalazł tego co szukał. Wyszedł więc i przeszedł do następnego pokoju. Zanim skończono śniadanie zdążył przeszukać wszystkie pokoje zajmowane przez pracowników muzeum. Chcąc mieć pewność, że nikt nie będzie go podsłuchiwał przeszedł do swojego pokoju. Wyciągnął komórkę i wybrał numer mecenasa Marczewskiego.
- I jak? Znalazłeś coś?
- Nie, ale przynajmniej potwierdziłem, że żaden z pracowników muzeum za tym nie stoi.
- Przecież mówiłem ci kto jest za to odpowiedzialny - w głosie mecenasa można było usłyszeć pretensję.
- Panie mecenasie...
- Wie, wiem - westchnął adwokat. - Nie należy rzucać bezpodstawnych oskarżeń.
- No właśnie.
- Więc co teraz?
- Na razie muszę udawać służącego, ale wieczorem mam zamiar czatować przy tej dziurze w płocie, którą wczoraj znalazłem - opowiedział mecenasowi o tym co udało mu się odkryć poprzedniego dnia. - Wczoraj nic się nie działo, więc jest szansa, że jeżeli to faktycznie Sebastian, to dzisiaj się pokaże.
- Rozumiem. Tylko pamiętaj o jednym: nie działaj pochopnie i nie rób nic, czego byś później żałował. W razie konieczności wezwij policję.
- Tak zrobię.
- W takim razie bierz się do roboty. Nie życzę ci powodzenia, bo wiem, że ci się uda.
Marek rozłączył się i wyszedłszy z pokoju poszedł do kuchni.
- A ty gdzie się włóczyłeś? - mruknęła kucharka - Pan hrabia chciał poczęstować gości plackiem i winem. Są w pokoju z kominkiem.
- Już idę. - Poustawiał na metalowym wózku wszystko co niezbędne i ruszył do pokoju. Stanął bezszelestnie przy drzwiach i zaczął kroić ciasto. Kiedy już rozdał wszystkim talerzyki, wziął się za rozlewanie wina do kieliszków. Rozdawszy wszystkie podszedł do kominka i wziął się za rozpalanie ognia.
- Ma pan jeszcze jakieś życzenia, panie hrabio? - spytał bezbarwnym głosem kiedy już skończył.
- Nie. Dziękuję, możesz odejść.
Marek ukłonił się i bezszelestnie wyszedł.
Dzień minął wszystkim miło i spokojnie. Służba, łącznie z Markiem, zajęta była swoją pracą, a Michał i pozostali spędzili go na rozmowach, grze w karty i innych, spokojnych i niehałaśliwych rozrywkach. Kiedy się ściemniło Marek zrzucił garnitur i przebrawszy się w czarne ubranie znowu czatował przy dziurze w ogrodzeniu. Tym razem jego cierpliwość została nagrodzona. Tuż po północy usłyszał szelest, a chwilę potem zobaczył jakiś cień przedostający się przez dziurę. Dla lepszej widoczności założył noktowizor i uważnie obserwował. Intruz przeszedł już całkowicie i oświetlając sobie drogę latarkę ruszył w stronę pałacyku. A za nim bezszelestnie Marek. Kiedy już znaleźli się w środku Marek zauważył, że intruz porusza się dość pewnie, jakby doskonale znał rozkład pomieszczeń. Weszli na górę. Intruz skierował się w stronę konkretnego pokoju, należącego do Michała. Przystanął nasłuchując chwilę, a gdy upewnił się, że nie ma w pobliżu nikogo wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. Wyglądający zza rogu korytarza Marek zdjął noktowizor i bezszelestnie podbiegł pod drzwi. Rankiem chcąc mieć pewność, że wszystko pójdzie tak jak trzeba naoliwił zawiasy, dzięki temu teraz mógł otworzyć drzwi bezszelestnie. Było to dosyć istotne, biorąc pod uwagę fakt, że miał zamiar złapać intruza na gorącym uczynku.
Tymczasem Michał spał i śnił. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu miał spokojny sen, można by nawet powiedzieć, że szczęśliwy. Śnił mu się Jerzy. Siedzieli na kocu rozłożonym na łące pełnej kwiatów, która zdawała się nie mieć końca. Siedzieli, rozmawiali, jedli i uprawiali seks. Cudowny seks. W pewnym momencie Jerzy powiedział:
- Obudź się.
- Słucham? - Michał zdziwił się.
- Musisz się obudzić - powiedział dziwnie zmienionym głosem Jerzy, a jego twarz zaczęła robić się przeźroczysta, aż w końcu zniknęła całkowicie, a po niej całe ciało.
Michał patrzył na to przerażony. Nie był w stanie nic zrobić, nie był w stanie nic powiedzieć. Nie mógł się nawet ruszyć, wiec tylko patrzył jak wszystko w koło powoli zaczyna znikać. Aż w końcu nie było nic, tylko czarna pustka i ten głos Jerzego powtarzający cały czas: " obudź się". Ale jak ma się obudzić, skoro nie może się nawet ruszyć? Próbował z całych sił wciąż powtarzając w myślach: " musze się obudzić", ale to nic nie dało. W pewnym momencie do przerażenia dołączyło uczucie duszenia się. Przed oczami zaczęły mu wirować coraz większe czarne plamy, aż w pewnym momencie przysłoniły mu wszystko. Kiedy się ocknął, zorientował się, że znajduje się w swoim pokoju. Jednak było w tym coś dziwnego. Miał wrażenie jakby widział wszystko z jakiejś dziwnej perspektywy. Rozejrzał się w koło i z przerażeniem stwierdził, że unosi się w powietrzu, tuż pod sufitem. Spojrzał w dół i to co zobaczył przeraziło go jeszcze bardziej. Leżał w łóżku a na nim siedział Sebastian i przyciskał mu poduszkę do twarzy. Nagle drzwi się otworzyły i wbiegł przez nie Marek. Rzucił się na napastnika i odciągnął go od łóżka. Rozpoczęła się walka.
- Co się tu dzieje? - wykrzyknął Michał, ale walczący w ogóle nie zwrócili na niego uwagi. - Hej, mówię do was!
- Oni cię nie słyszą, synu - usłyszał nagle. Odwrócił się i zobaczył hrabiego Henryka de Valney. Przerażony cofnął się. - Nie bój się synu, nic ci nie zrobię - powiedział hrabia.
- Ale przecież pan nie żyje - szepnął Michał.
- Zgadza się - arystokrata pokiwał twierdząco głową.
- Więc czy to oznacza, że ja też...
- Jeszcze nie, ale jak się nie pospieszysz i nie wrócisz szybko do swojego ciała, to faktycznie będziesz martwy.
- Może mi pan powiedzieć co tu się dzieje? - Wciąż był przerażony, jednak chęć wyjaśnienia wszystkiego była silniejsza od strachu. - Dlaczego on chciał mnie zabić? Przecież mu nic nie zrobiłem.
- Powód stary jak świat synu - westchnął hrabia - pieniądze. Sebastian tak bardzo chciał tych pieniędzy, że posunął się do morderstwa. Zamordował nawet własnego ojca.
- Ale lekarz stwierdził, że to był atak serca.
- Objawy faktycznie bardzo przypominały atak serca, ale gdyby zrobiono badania toksykologiczne, to szybko by odkryto, ze zostałem otruty. Żeby to utrudnić i zatrzeć wszelkie ślady zbrodni Sebastian zażądał szybkiego pochówku. No i oczywiście kremacji. Niestety mój testament pokrzyżował mu plany, dlatego też postanowił usunąć ciebie zanim spiszesz testament. Wtedy zgodnie z prawem on by wszystko dziedziczył jako jedyny żyjący krewny.
- Więc to wszystko przez co przechodziłem, te głosy i przedmioty zmieniające swoje miejsce, to wszystko była jego sprawka? Chciał żebym oszalał?
- Niezupełnie. Sebastian próbował cię otruć. Żeby mieć większą swobodę ruchów powiedział, że musi wyjechać na kilka dni do warszawy w interesach. Faktycznie zaś zamieszkał w hotelu pobliskim miasteczku i przychodził co noc zatruwając cyjankiem potasu jedzenie, albo przesuwając różne przedmioty, tak żeby wyglądało to na nieszczęśliwy wypadek.
- A więc co to były te głosy?
- To ja - dobiegło nagle zza pleców Michała. Odwrócił się i zobaczył Jerzego.
- Co ty tu robisz? - zdumiał się. - Myślałem, że poszedłeś do nieba.
- Faktycznie, byłem tam, ale wróciłem gdy zobaczyłem co się dzieje. Postanowiłem cię chronić. Przepraszam, że przeze mnie miałeś zszargane nerwy, ale inaczej nie mogłem. I tak złamałem regulamin uciekając z nieba.
- Uciekając? - zdumiał się Michał.
- Nie chcieli mnie dobrowolnie wypuścić, a nie mogłem pozwolić, żeby to tak się skończyło. Więc uciekłem. Ale nie chcąc się narazić na jeszcze większy gniew "szefa" tylko obserwowałem i ostrzegałem cię.
- Rozumiem - szepnął Michał. - Jednak prawdą jest to co mówią, że pieniądze szczęścia nie dają.
- Dają - odparł hrabia - pod warunkiem, że mądrze ich używasz. Jednak nie będziesz mógł się o tym przekonać jeżeli szybko nie wrócisz do ciała.
- A co z nim? - chłopak wskazał na walczących.
- Nie martw się, my się nim zajmiemy - odparł Jerzy uśmiechając się.
- Jak?
- Zobaczysz. Pod warunkiem, że wrócisz do ciała.
- Nie wiem czy potrafię.
- Potrafisz - odparł hrabia. - Wystarczy tylko, że będziesz tego bardzo chciał.
Michał zamknął oczy i zaczął powtarzać:
- Chcę wrócić do swojego ciała, chcę wrócić do swojego ciała, chcę...
Nagle poczuł, że jakaś dziwna siła ciągnie go w dół. Następne co poczuł to był brak powietrza w płucach. Otworzył usta i łapczywie złapał oddech. Otworzył oczy. Przez chwilę łapał powietrze, aż w końcu jego oddech wyrównał się i uspokoił. Wtedy spojrzał w stronę walczących. Sebastian widząc, ze jego niedoszła ofiara wróciła do życia, wyrwał się Markowi i rzucił w stronę drzwi, a za nim Marek.
- Zostaw go - wycharczał Michał.
- Ale on ucieknie i znowu spróbuje cię zabić!
- Nie ucieknie. Uwierz mi, otrzyma zasłużoną karę.
Tymczasem Sebastian pobiegł w stronę schodów, jednak zrobił tylko kilka kroków, gdy nagle stojąca pod ścianą zbroja rycerska ożyła i ruszyła w jego stronę wymachując potężnym mieczem. Sebastian z przerażenia aż przewrócił się. Przez chwilę, z przerażeniem w oczach cofał się na siedząco, aż w końcu podniósł się i chciał uciec, lecz stanął w miejscu jak wryty. Przed nim stał jego własny ojciec.
- Witaj synu.
- Jak to możliwie? Przecież ty nie żyjesz! - krzyknął przerażony.
- Masz rację, nie żyję. A wiesz dlaczego? Bo TY mnie zabiłeś!
- Musiałem! - w głosie Sebastiana nie było już strachu. Zastąpił go gniew. - Chciałeś mnie pozbawić tego co mi się słusznie należało!
- Nic ci się nie należało! - odparł gniewnie hrabia. - Swoim zachowaniem przynosiłeś wstyd naszemu nazwisku. Splamiłeś nasz honor.
- Honor?! - Sebastian roześmiał się. - Nie rozśmieszaj mnie, dobrze? Honor to przeżytek! Teraz liczą się tylko pieniądze! Jak ich nie masz, to jesteś nikim! Rozumiesz? Nikim!!
- Nie mam zamiaru z tobą dyskutować - odparł spokojnie hrabia. - Za to co zrobiłeś i co próbowałeś zrobić poniesiesz zasłużoną karę.
- A niby co mi zrobisz? - Sebastian roześmiał się. - Jesteś tylko duchem. Nic mi nie możesz zrobić!
- I tu się mylisz - odparł hrabia. - Mogę więcej niż ci się wydaje. Dużo więcej.
Stojąca do tej pory spokojnie zbroja znowu ożyła i zamachnęła się mieczem. Sebastian uskoczył i miecz trafił w podłogę powodując ogromny hałas. W tym momencie wszystkie kinkiety zaczęły migać, wiszące na ścianach obrazy zaczęły się kiwać, a z każdego z nich wydobywały się upiorne głosy mówiące tylko jedno słowo: "morderca".
- Nie! - krzyknął Sebastian zasłaniając uszy. - Zamknijcie się! Zamknijcie!
Biegło d drzwi do drzwi szarpiąc za klamki, ale wszystkie drzwi były zamknięte. Za nim nieubłaganie posuwała się zbroja wymachując mieczem. W końcu Sebastian dobiegł do końca korytarza. Nie było już żadnego pokoju do którego mógłby się schować, a za plecami miał okno. A zbroja zbliżała się powoli, ale nieubłaganie. Kiedy już była wystarczająco blisko podniosła miecz i zamachnęła się. Sebastian odruchowo cofnął się, ale potknął się wybrzuszenie w dywanie i poleciał do tyłu. Niestety nie miał się czego złapać, w efekcie czego poleciał na okno, które nie wytrzymało ciężaru i pękło. Mężczyzna wyleciał na zewnątrz przeraźliwie krzycząc. Jednak krzyk szybko ucichł. Hrabia wyjrzał przez okno i zobaczył leżącego na ziemi Sebastiana. Nie ruszał się.
- To chyba załatwia sprawę - mruknął. - A ty ja uważasz? - odwrócił się w stronę zbroi, która stała obok i też wyglądała przez okno.
Zbroja wychyliła się bardziej przez okno i spojrzała w dół. Po chwili wyprostowała się i podniosła prawy kciuk w geście zwycięstwa.
- Skoro ty też tak uważasz, znaczy, ze nie mamy tu już nic do roboty. Wracaj na swoje miejsce - hrabia poklepał zbroję po plecach. Ta skinęła powoli głową i odwróciwszy się ruszyła na swoje miejsce. Kiedy już tam dotarła, stanęła jakby nigdy się stamtąd nie ruszała i znieruchomiała. Duch hrabiego zniknął.
Tymczasem w pokoju Michał opatrywał zranione ramię Marka.
- Powinienem za nim pobiec i go złapać zanim spróbuje cie zabić jeszcze raz - mruknął.
- Nie ma takiej potrzeby - odparł Michał. - Hrabia się nim zajmie.
- Hrabia? - zdumiał się Marek.
W tym momencie do ich uszu dobiegły dziwne odgłosy dochodzące z korytarz oraz krzyki Sebastiana.
- Chyba już się zaczęło - mruknął Michał.
- Ale co takiego?
- Nie wiem. Hrabia powiedział, że się odpowiednio zajmie Sebastianem.
Marek nic nie powiedział tylko popatrzył na Michała jak na wariata. Wtedy ten opowiedział co się z nim działo po tym jak Sebastian zaczął go dusić. Chociaż Marek nie do końca mu wierzył, jednak już nie patrzył na niego jak na wariata.
- Więc co teraz robimy? - zapytał Marek, kiedy Michał już prowizorycznie owinął jego ranę.
- Chyba trzeba zadzwonić na policję - mruknął chłopak i wyciągnął komórkę. Wybrał numer alarmowy i zgłosił włamanie z próbą zabójstwa. - Niedługo powinni przyjechać. Mam nadzieję, że nie przyjadą zbyt szybko, żeby hrabia zdążył się poznęcać nad Sebastianem.
- Aż tak źle mu życzysz?
- A niby jak mam mu życzyć po tym jak próbował mnie zabić? - Michał spojrzał krzywo na rozmówcę. - Wybacz, ale nie jestem Matka Teresa, nie mam zamiaru mu miłosiernie wybaczać.
W tym momencie usłyszeli brzęk szkła i cichnący krzyk.
- No to chyba po wszystkim - mruknął Michał.
- Masz rację - usłyszał nagle głos Jerzego, a chwilę potem także go zobaczył. Kiedy tylko się zmaterializował Marek podskoczył z zaskoczenia tak, że aż spadł z krzesła.
- Nie bój się, on ci nic nie zrobi - powiedział uspokajająco Michał, jednak Marek nie słyszał go wcale, wpatrzony cały czas w Jerzego.
- Ty jesteś duchem? - zszokowany Marek nie mógł oderwać wzroku od zjawy.
- Jestem i co z tego? - odparł Jerzy. - Nie widziałeś nigdy ducha?
- Nie miałem do tej pory okazji - odparł Marek i podszedłszy bliżej machnął ręką, która przeleciała przez ciało Jerzego.
- Hej, mógłbyś tak nie robić? To niezbyt miłe - powiedział duch z pretensją w głosie.
- Wybacz, nie chciałem. Ty naprawdę jesteś duchem.
- No pewnie, że jestem. A ty myślałeś, że niby czym? Jakąś tanią sztuczką? Oświadczam ci, że jestem jak najbardziej prawdziwy i jeżeli nie przestaniesz się tak na mnie gapić to coś ci zrobię.
- Dobra, dobra, już nie będę.
W tym momencie do pokoju wszedł Jan i poinformował, że przyjechała policja. Michał z Markiem zeszli na dół, a Jerzy rozpłynął się w powietrzu. Kiedy zeszli na dół okazało się iż policjanci właśnie rozmawiają ze służbą oraz z pracownikami muzeum. Wszyscy byli mniej lub bardziej zdenerwowani. Kolejny policjant podszedł do Michała i zaczął zadawać pytania. Oczywiście chłopak nie powiedział nic o prawdziwych powodach postępowania Sebastiana, ani o tym w jaki sposób zginął. Zamiast tego uraczył policjanta bajeczką, jak to usłyszał dziwne hałasy na korytarzu i myśląc, że to złodziej chce go obrabować, rzucił się na intruza, a Marek, który siedział swoim pokoju i czytał książkę przyszedł mu z pomocą. Już mieli wszystko pod kontrolą i zadzwonili po policję, gdy nagle okazało się, że złodziej zaczyna się dziwnie zachowywać. Zaczął nagle krzyczeć, jakby się z kimś kłócił, a potem nagle zaczął biec i szarpać wszystkie klamki. Chcieli go zatrzymać, ale nie zdążyli gdy ten nagle wyskoczył przez okno. Dopiero wtedy, kiedy z twarzy zsunęła mu się kominiarka, mogli zobaczyć, że to jest Sebastian de Valney.
Policjanci spisali wyjaśnienia, zabezpieczyli ślady i zabrawszy ciało wynieśli się. Kiedy odjeżdżali Michał wyszedł na ganek i uważnie obserwował odjeżdżające samochody. Słońce właśnie zaczynało wschodzić. Westchnął ciężko.
- Co jest? Powinieneś się cieszyć - usłyszał nagle. Spojrzał w bok i zobaczył Jerzego. - Nic już ci nie zagraża.
- Cieszę się - odparł zmęczonym głosem Michał. - Tylko czuję się jakoś tak... jakby mnie ktoś przekręcił przez wyżymaczkę.
- Nie martw się - Jerzy poklepał Michała po ramieniu. - Jak się porządnie wyśpisz i zjesz porządne śniadanie to od razu poczujesz się lepiej. Co jest? - spytał widząc zdumione spojrzenie Michała.
- Ty... przed chwilą mnie poklepałeś - wyszeptał chłopak. - Jak to jest możliwe? Przecież jesteś duchem.
- Nie mówiłem ci? - zdziwił się Jerzy. - Dostałem dyspensę.
- Dyspensę??
- Aha - Jerzy pokiwał twierdząco głową. - W soboty, niedziele i święta mogę przebywać z tobą jak normalny człowiek. Ale za to w pozostałe dni muszę zasuwać i zawracać biedne duszyczki, które zbłądziły, a inne z kolei przestrzegać przed wstąpieniem na złą drogę. Nawet nie wiesz jaki to ciężki kawałek chleba - westchnął. - Jedynie świadomość, że na koniec tygodnia będę mógł cię przytulić, sprawiała, że jeszcze nie zwariowałem. No chyba, że nie chcesz mnie? - spojrzał uważnie na Michała.
- Jak możesz tak mówić? - oburzył się Michał. - Jasne, że cię chcę - i objął kochanka. - Ale czekaj. Skoro mogę cię dotknąć, to znaczy, że dzisiaj jest...
- Sobota - odparł Jerzy.
- Czyli mamy całe dwa dni dla siebie - ucieszył się Michał. - Chodź, nie możemy zmarnować ani sekundy - pociągnął Jerzego w stronę domu.
- Spokojnie, jeszcze zdążysz się mną znudzić. Najpierw proponuję zjeść śniadanie. Służba i tak już nie śpi, więc chyba mogą nam coś przygotować.
- Nigdy się tobą nie znudzę - zapewnił żarliwe Michał. - A jeżeli chodzi o śniadanie, to całkiem dobry pomysł.
- Zatem chodźmy, panie hrabio - Jerzy ukłonił się przed Michałem.
- Z miła chęcią, panie hrabio - odparł ze śmiechem Michał i odwzajemnił ukłon.
Trzymając się za ręce weszli do domu.



KONIEC



*Château Angélus - francuskie wino, produkowane w winnicy Château Angélus. Ma najwyższą klasyfikację, czyli Premier Grand Cru Classé (Class B) w oficjalnej kategoryzacji win z Saint Emilion. Do 1990 roku znane było jako Château L'Angélus.











 


Komentarze
Brak komentarzy.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum