The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 19 2024 00:26:22   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Szepty z Krainy Chichów
"Dla Eleven...S, Mojej Pani. - z miłością."


--------------------------------------------------------------------------------



Wy nie wiecie jak to jest.
Chciałem krzyczeć...
Nie wiecie... oddajcie mi ją. Nie zabierajcie mi mojej książki... ale to było bezcelowe. Taki rytuał powtarzał się zawsze.
Zabierali.
Było ich czterech. Więksi i silniejsi ode mnie. Jeden, ten co rządził resztą, trzymał ją w swoich brudnych palcach. Nienawistnie przewracał kartkę po kartce. Twarz miał ściągniętą. Oczy mu błyszczały. Wyglądał jakby zaraz miał napluć na którąś z pożółkłych stron. A ja przecież nie chciałem nic złego. Chciałem ją tylko przeczytać. Nie słyszałem ich wcześniej, kiedy do mnie wołali.
Powinienem.
Ale nie mogli mnie winić za to. Oni nigdy nie wiedzieli co to znaczy żyć w Krainie Chichów. Przez oczy.
Przed duszę.
Moje ciało było wciśnięte w kąt drucianej siatki, za palisadą z krzaków pigwy ale mnie nie było ze swoim ciałem. Byłem Tam. Oni zabrali mi książkę, ale wiedziałem, że moje prośby na nic się nie zdają. Kraina Chichów podsunęła mi obraz w którym siłuję się w największym z nich. Walczę o swoje marzenia. Chciała dać mi trochę otuchy. Podziękowałem jej za to ale zaraz moja głowa stworzyła smutny, tak dobrze znany ciąg dalszy.
Podnieceni moją walką chłopcy biją mnie. Okładają z każdej ze stron. A na końcu jeden z potworów drze książkę na moich oczach. Poczułem jak Kraina drży w obrzydzeniu. Kilka lat nauczyło mnie tyle, że śmieją się ze mnie i będą się śmiali, a ja mogę tylko czekać aż zniechęceni brakiem reakcji zostawią mnie w spokoju. Kraina Chichów pokiwała głową. Nie miałem jej za złe. Nie mogła nic zrobić. Mogła mnie tylko uleczyć później...
Wiedząc, że kontakt wzrokowy też może rozsierdzić moich prześladowców, pochyliłem głowę nisko. Moje oczy widziały teraz tylko czubki butów i kawałek okurzonego placu za szkołą. Uśmiechnąłem się w myślach do siebie. Uciekłem tam w nadziei, że nikt mnie nie znajdzie. To miło z ich strony. Poświęcili całą obiadową przerwę by mnie odszukać i męczyć.
Chciałem im powiedzieć, że nie musieli się tak trudzić.
W takich sytuacjach, wprost po przebudzeniu z Krainy, byłem bardziej bezbronny niż zwykle. Moje myśli były jeszcze dziecinne. Zapominałem, że żyję już 11 lat.
- Co mały, nie zależy ci na książce? Słyszeliście? Gnojkowi nie zależy. - wysyczał przez zęby, ten który trzymał książkę za jedną z twardych okładek. To musiało ją boleć.
Nie patrzyłem ale czułem jego wstrętne myśli rojące się jak komary nad bliskimi bagnami.
- Jasne że go nie obchodzi. Zobacz, Tom, on ma całą teczkę wypakowaną. Pewno ma ich więcej. - odezwał się ten krępy z prawej. Nie myślałem nad tym, moja ręka sama odnalazła szmaciany uchwyt. Plecak nie wydał żadnego dźwięku, kiedy przygarnąłem go do siebie. Otuliłem ramionami. Źle zrobiłem. Wiedziałem, że daje im wskazówkę. Ale nie mogłem pozwolić, żeby krzywdzili Krainę Chichów.
- Te, albinos ma nas w dupie. Nawet nie spojrzy.
- Zamknij się Paul, nie chce, żeby na mnie patrzył. Jego szczęście, że nie. Widziałeś jakie on ma oczy?! Pewno jego matka dawała dupy kotu! Dlatego takie zielone.
Cała czwórka zaryczała upiornym śmiechem. Było mi przykro, że mówią tak o mojej zmarłej mamie. Ale nic nie zrobiłem. Skuliłem się tylko bardziej nad plecakiem.
- No nie ! Patrzcie go jaka świnia. Matki nie będzie bronił! Gdyby ktoś tak o mojej powiedział, rozkwasił bym mu nos!
- Ta, racja Tom, trzeba mu pokazać. Dawaj, mam zapalniczkę. Spalimy mu te książki.
Myślałem, że to ja krzyknąłem. Ale mój głos stłumił inny głos.
- Co!? - to było tak nagłe, że spojrzałem w stronę z której dochodził dziewczęcy głos.
- Co tu się dzieje?! - mocny alt wydobywał się z ust Magi Anderson. Córki dyrektora liceum w Sound.
- Co robicie z tym chłopcem? To nie po chrześcijańsku znęcać się nad słabszym. - duma całego miasteczka stała się moim wybawieniem. Książka przeleciała w moją stronę furkocząc kartkami. Złapałem ją w chwili kiedy miała uderzyć w beton. Uratowałem ją. Przycisnąłem do piersi, szeptałem w myślach uspokajająco. Wiedziałem, że była przestraszona. Książki nie lubią nienawistnego dotyku. Jak najszybciej chciałem wrócić do Krainy Chichów.
Uciekłem.
Meg mogła powstrzymać bandę przez chwilę ale ona nie będzie stała koło mnie wiecznie. A złość, nienasycony gniew, który nawet teraz czułem bijący od prześladowców - znajdzie mnie. Ale wtedy będę tam tylko ja. Nie dostaną w ręce dzieci Krainy Chichów. Będą mogli skrzywdzić tylko mnie.
Biegłem do domu podmokłym lasem. Musiałem się śpieszyć. Do końca przerwy zostało kilkanaście minut. Przed oczami przelatywały mi obrazy stosów i płonących na nich książek. Jęczałem, zaplątywałem się w gałęzie. Czułem się jakbym uciekał przed jakimś wielkim złem, koszmarem z moich snów. I dlaczego? Oni jeszcze nigdy nie chcieli niszczyć książek. Dawno przywykłem do razów, do uszczypliwych uwag, złośliwości. Nawet do pełnego pogardy wzroku. Pytałem się Chichów, czemu tak jest. Odpowiadały zawsze tak samo. Jimmi, oni nie znają Krainy. Nie bądź dla nich surowy. Oni nie słyszą Chichów...
I współczułem im zamiast nienawidzić.
Ale jakiś czas później zaczęło dochodzić do mnie, że może oni nie słyszą, bo nie chcą słyszeć.
Nie rozumiałem jak można zamykać serce przed Chichotem tysięcy Głosów.
Nie trwało to długo, kiedy w końcu dotarłem do dużego Ogrodu cioci. Nie było nikogo w domu, więc pobiegłem na poddasze. Książki lubiły to miejsce, więc już dawno przeniosłem tam pokój. Nie musiałem ich kryć. Położyłem ostrożnie na biurku. Jeszcze raz się do nich uśmiechnąłem. Tylko kilka godzin. Już nie długo i znowu z nimi będę. Znowu ukoi mnie Kraina Chichów.
Szkoła zawsze była dla mnie czymś dziwnym. Nic w niej nie słyszałem. Była głucha. Białe ściany wydawały się martwe. Na początku dałem jej szansę. Ale szybko przekonałam się, że tworzą ją ludzie. Na razie miniaturki dorosłych. Jak reszta głusi na Głosy. W życiu znałem tylko jedną dorosłą osobę, która je słyszała. Ciocia, moja pogodna ciocia. Która choć mówiła, że nigdy nie trafiła do Krainy, to słyszała Głosy z Ogrodu. Czasami nawet chwaliła się, że istotnie, chodząc po nim, słyszała coś do Chichów podobnego. I smuciła się, że nigdy nie widzi Krainy. Ja słyszałem ją cały czas ale po raz pierwszy zobaczyłem ja w całym blasku cztery lata temu, po śmierci mamy.
Na matematyce nauczyciel przywołał mnie do tablicy. Pan Marckley był dziwnym człowiekiem. Patrzył się na mnie inaczej niż większość ale ja nie byłem pewien, czy lubię jego wzrok. Wyglądało to tak jakby chciał mnie połknąć. Być może jednak taki wzrok mieli wszyscy ludzie, który za bardzo lubili alkohol. Po takiej lekcji kilku uczniów przezywało mnie "Chłopczykiem Marckley'a". Szybko jednak znalazły się lepsze i bardziej pasujące do okazji przezwiska. Te było zapominane. Przynajmniej do następnej lekcji.
Z pytania dostałem piętkę plus. Nigdy nie wiedziałem, czemu tylko mi stawia te plusy. Nie lubiłem ich. To przez nie podróż z jednego końca klasy na drugi, stawała się nie lada przeprawą. Musiałem być uważny, żeby się potknąć się o którąś z licznie wystawianych nóg. Albo zmuszać się do zachowania ciszy, kiedy metalowe hacele, wystrzeliwane przez klasowych mistrzów kąsały moje gołe ramiona i łydki. Sztuczki od Harmona Websley'a, który za cel upodobał sobie mój kark. Trafiał zawsze tuż pod linią włosów. Robił to tak często, że siniec stamtąd nie znikał, a każde uderzenie tylko potęgowało już i tak doskwierający ból. Ale jak zawsze dotarłem w końcu do mojego miejsca na końcu klasy. Przycupnąłem na krześle z jedną nogą podwiniętą pod siebie.
Popatrzyłem ze smutkiem na stosik książek przede mną. Te nazywały się podręcznikami. Póki ich nie poznałem, żyłem w przekonaniu, że każda z książek ma swoje głosy. Te jednak były Nieme. Ciocia mówiła, że czasami Głosy ludzi są tak ciche, że na początku się ich nie słyszy. Za to Głosy książek są wyraźne i jeśli nie dotkną twojego ucha od razu, to już nigdy ich nie usłyszysz. Książki mawiała, są takie jak ludzie. Dzielą się podobnie. Większość z nich nie słyszy Muzyki wcale. Następny rodzaj ludzi choć wie co to Muzyka, nie słyszy Głosów. Wybrańcy spośród nich, mała grupka, słyszą Głosy. Stopień wyżej są ci, którzy potrafią odpowiadać na nie. Do nich także, należy moja ciocia. I dalej jest przeskok. Tak tłumaczyła.
Dalej są już Chichy. A kto potrafi je usłyszeć, trafia do ich Krainy. Ciocia mówi, że bardzo mało jest takich ludzi. A gdyby ich wszystkich zebrać z całej ziemi do jednego miejsca, powstało by coś tak niewielkiego jak miasteczko Sound. Pamiętam, że kiedy mi to powiedziała aż pokraśniałem z dumy. Ale to było dawno temu.
Przyjrzałem się podręcznikowi od matematyki z nieukrywaną wzgardą. Nie lubiłem go.
On tylko udawał książkę. Tak samo jak niedawno pani Sobnic w sklepie spożywczym Grahama.
Udawała, że mnie lubi a i tak czułem jej niechęć, mimo uśmiechów. Patrzyła na mnie jak na potworka. Nie rozumiałem tego. Jestem niski ale nie najniższy. Podejrzewałem, że to mogło mieć coś wspólnego z kolorem mojej skóry i oczu. Urodziłem się z bardzo jasną karnacją, a moje oczy były mocno zielone już od pierwszych dni. Wiedziałem, że na tle białych włosów i bladej twarzy wydają się nienaturalnie kolorowe.
Lekcja skończyła się, a mi wydawało się, że trochę za szybko. Prawie zapomniałem o bandzie Toma ale oni nie zapomnieli o mnie. To były ostatnie zajęcia.
Szedłem do domu.
Było parno, koszulka i spodenki przyklejały się do mojego spoconego ciała. Czułem się jakby ktoś powiesił mnie nad garnkiem gotującej wody. Być może, częściowo, pociłem się ze strachu.
Tu zawsze było gorąco ale już na przednówku lata temperatura, a co najgorsze - duchota, nie pozwalały na odpoczynek. Czułem się cały czas zaspany i trochę otępiały. Moje ciało nie lubiło słońca. I choć z całego serca chciałem znaleźć się jak najszybciej w domu, wybrałem dłuższą, mało uczęszczaną drogę. Chichy powiedziały mi, że starsi chłopcy idą tuż za mną.
Już mogłem zwolnić. Byłem wystarczająco daleko. W niektórych miejscach sucha trawa wybijała się przez asfalt. A cała nawierzchnia, dawno zapomniana przez ludzi, była pocięta rowami jakby przeszło tędy trzęsienie ziemi. Nie trwało to długo, kiedy usłyszałem za sobą kroki. Chwilę po tym poczułem, że czyjaś dłoń łapie mnie za ramie.
- Myślałeś, że się nam wywiniesz, biała gnido? - wściekły głos zagrał mi tuż nad uchem. Zastanawiałem się czy oni naprawdę nie wiedzieli, że czekałem na nich? To wydawało się mi oczywiste. Ale nie byłem pewien.
Kiedy się nie odwróciłem, Tom popchnął mnie na gorący asfalt. Piekący ból gryzł mi kolana. Zdarłem je sobie przy upadku. Ręce, którymi się asekurowałem, były tylko lekko podrapane.
Spojrzałem w górę. On stał nade mną. Słońce za jego plecami oślepiało mnie. Czyniło postać całkowicie czarną.
Zauważyłem, że jego koledzy, po jednym, patrzyli na mnie i odsuwali się lekko. Spojrzałem na swoje kolana. Tak, już nie od dziś wiedziałem, że kiedy krwawię, wygląda to dziwnie. Krew wydaje się bardziej czerwoną na tle mojej białej skóry.
- Widzicie go?! Nawet słówka nie piśnie. - za dobrze znałem ten nienawistny ton, żeby się przejmować.
- To ścierwo nie ma ojca. Pewno mu brakuje bicia. - odezwał się Paul. Drugi zaraz po Tomie.
- Moja siostra - powiedział herszt, odwracając się do bandy - ma lakę, taką jak on, całą białą. A wiecie co ja z nią zrobiłem? - reszta nie wiedziała - urwałem jej głowę!
Najpierw stali w bezruchu, ale po jakimś czasie, jeden po drugim, zaczynał rozumieć ukryte w słowach Toma przesłanie. Nie specjalnie obchodziły mnie ich reakcje. Chciałem, żeby już było po wszystkim. Żeby się wyżyli i pozwolili mi iść do domu.
Szybkim ruchem, przesunąłem się ze starej drogi na zeschłą trawę. Wolałem być bity na ziemi niż na asfalcie. Ta zawsze trochę amortyzuje. Banda wzięła to za próbę ucieczki.
Rzucili się na mnie, okładając pięściami. Najpierw nieśmiało i trochę jakby bez przekonania. Ale szybko, być może przez to, że zachowywałem ciszę, ich ciosy spadały częściej i mocniej. Nie wierzę, że któryś specjalnie uderzył mnie w twarz. Zawsze bili tak, żeby nie zostawiać za widocznych śladów. Tom mógł być synem bogatego właściciela dwóch masarni, ale nawet on nie mógł wszystkiego.
Krew z rozbitego nosa polała się po białej koszulce. Zanim reszta się spostrzegła ich pięści były już naznaczone. Ten widok i uczucie spływającej ciepłej krwi przestraszyło moich prześladowców. Rozpierzchli się na wszystkie strony. Uciekli, w biegu próbując zetrzeć moją krew ze swoich palców.

Pięć lat później nie byli już tacy płochliwi.
Moje ciało urosło, przyzwyczaiło się to do ich razów.
- Wstawaj Lalka, tylko na tyle Cię stać?! - wrzeszczał Tom. Mogłem tylko dziękować za to, że Chichy broniły mnie tak jak zawsze. Chichy i panna Meg. Od jakiegoś czasu dziewczyna Toma. Broniła mnie otwarcie ale już jej nie dziękowałem. Kiedyś widziałem ją tylko swoimi oczyma. Bardzo ładną dziewczynę, o włosach ciemnych, zaczesanych w gruby, wysoki kucyk. Łagodnych dużych oczach. Byłem jej wdzięczny za to co dla mnie robiła. Ale jakiś czas później Chichy wytłumaczyły mi że choć moje oczy ją widzą to mało rozumieją. Dzięki Krainie dostrzegłem w niej to czego inni zobaczyć nie mogli. A przede wszystkim to, że broniła mnie dla siebie. Za każdym razem, kiedy odciągała, gromiła swojego chłopaka za znęcanie się nade mną, to siebie widziała w boskim świetle. Prawie słyszałem jej niemy głos - "oto ja, przybyłam, by cię zbawić, odegnać od ciebie zło, pokłoń się mi, swojej wybawicielce." Widziałem ją wtedy jak Maryję na jednym z kościelnych obrazów. Piękną i łagodną a jednocześnie na tyle silną, by przyjść mi z pomocą. Nie cieszyłem się, kiedy Szepty powiedziały mi, że wszystko nie ma żadnego związku ze mną. Gdyby mieszkał tu ktoś bardziej ode mnie godny pogardy, jej łaska spłynęła by na niego. Ona - istota prawie doskonała, litowała się nad zaszczutym albinosem. Ona, Biała Dama, napominała swojego mężczyznę. Lekkim pocieszeniem było dla mnie to, że tak samo, z Tomem nie była dla niego samego. Potrzebowała go, by swoje dobro móc widzieć jaśniej. A Tom, on mógł o tym wiedzieć. Był z nią, bo pasowali do siebie. On, syn najbogatszego człowieka w okolicy. Ona - anioł wcielony. Klejnot koronny Andersonów. A jeśli chodzi o mnie... ja znałem tajemnicę Toma Corwuda. On po prostu był tchórzem. Ile to razy słyszałem; "masz szczęście, gdyby nie Meg, pobiłbym cię tak, ze nie dał byś rady zrobić kroku" tak naprawdę to on miał szczęście, bo nie odważył by się mnie pobić aż tak dotkliwie.
W takim układzie wszyscy byliśmy zadowoleni. Święta Meg miała kogo bronić. Pozer Tom miał kogo bić. A ja miałem spokój od reszty, jako że dostawałem już swoją porcję batów.
Tak mi się czasami wydawało, że ta zależność była potrzebna i teraz nie wypominałem tego Krainie Chichów. Nawet jeśli wracałem do domu z kilkoma siniakami i podbitym okiem.
- Zamyśliłeś się? Z ciebie taki pedał, że prawie żal mi na ciebie czasu. - wiedziałam, że mu nie żal. Rok szkolny właśnie się skończył a ja dostałem znów najwyższe noty. Wściekało go to. Tym bardziej, że czekała go w domu awantura. Ojciec musiał hojnie obdarować szkolne laboratorium chemiczne, żeby jego najstarszy syn zdał do następnej klasy. A mi nauka przychodziła łatwo. Pamiętam, że kilka lat temu, żeby się tak bardzo nie wyróżniać specjalnie wybierałam błędne odpowiedzi na testach. Nauczyciele szybko domyślili się co takiego robię. Więc chcąc nie chcąc, musiałem przestać. Albo narazić się jeszcze na ich złość.
- Myślisz, że jesteś taki mądry Lalka?! - na samym początku myślałem sobie, że może... może tym razem ucieknę. Miałem bardzo doby humor. Zaczynały się wakacje. Mogłem zaszyć się w Ogrodzie, w domu. Sam z Krainą Chichów.
- Tak, patrz na mnie kiedy do ciebie mówię! Nie ma tu Magdaleny! - pochylił się nade mną, tak, że widziałem kropelki potu na opalonym czole. Chciałem mu powiedzieć, że mógłby już skończyć gadać. Ale zamiast tego, spojrzałem mu w oczy. I tak jak sądziłem, Tom znieruchomiał.
Była jedna rzecz o której dziwnie mi było myśleć, a Głosy i nawet Chichy pytane o to nie udzielały mi odpowiedzi. To dotyczyło właśnie Toma i jego zachowania kiedy byłem blisko niego. To znaczy, kiedy akurat wyłożył się na mnie, złapał za ramię czy kark. To działo się również wtedy kiedy popatrzyłem mu w oczy. Jego ciało zaczęło zachowywać się dziwnie. A w oczach, mimo nienawiści dostrzegałem jakąś chorą fascynację. Czułem, że jego serce bije mocniej. Ciało jest gorętsze. I prawie samo, bez jego pomocy szuka z moim dotyku.
Denerwowało mnie, że Chichy milczały. Ukrywały przede mną tą część wiedzy, która teraz była mi potrzebna. Irytowało mnie to, to zupełnie tak jakbym słyszał od nich: wiemy ale ci nie powiemy...
I naprawdę długo później Chichotały. Mówiły, że jestem dzieckiem i póki nie znajdę w sobie odpowiedzi, nie dorosnę.
Nie wiem, czy chciałem dorosnąć.
Ale kiedy tak patrzyłem na minę Toma, taki wyraz nie zdarzał się codziennie... starszy chłopak wydawał się wpaść w osobliwy trans, taki, jaki widuje się na starych czarno białych filmach. Pod wpływem tajemniczej siły, czaru czy też medykamentu, ofiara przestaje nad sobą panować, robi coś nawet o tym nie wiedząc. Świadomość na chwilę opuszcza dotkniętego człowieka. I ten zachowuje się jak zahipnotyzowany. Nie byłem pewien, czy Tom coś później pamiętał. A teraz jego dłoń popłynęła w moją stronę. Z nawyku chyba, bo byłem przyzwyczajony do tego, że jego ręce niosą z sobą ból, odwróciłem twarz. A kiedy ten nie nadszedł z ciekawością spojrzałem na jego dłoń. Palce, choć bardzo blisko karku, jeszcze go nie dotykały. Jego twarz nic nie wyrażała, tylko oczy zaszkliły się i tępo wpatrywały w moją skórę. Zupełnie tak jakby chciał zobaczyć co jest pod nią.
Ale naraz poczułem, że opuszki jego palców głaszczą moją skórę. Łaskotało mnie to więc się odsunąłem. Nie wiem jak to się stało, za szybko żebym mógł opisać. Tom leżał na mnie, przygważdżając całym ciężarem ciała. Było za masywne, za gorące, żeby mogło mi być wygodnie. Zresztą tylko ciocia mnie przytulała i ten dotyk innego ciała był zupełnie różny, niż zamknięcie w pulchnych, kobiecych ramionach.
Zacząłem się szamotać. Jakimś sposobem, Tom wykorzystując moje ruchy, przewrócił mnie na brzuch i naparł biodrami. I wtedy to poczułem... coś ciężkiego i twardego. Palącego, nawet przez materiał spodenek. Wiedziałem co to było. Któż by nie wiedział tak oczywistej rzeczy.
Ale to było nie tak jak powinno być. Wszystko krzyczało we mnie żebym uciekał. Poczułem jak Kraina się trzęsie. Mówi coś do mnie, w końcu, Szepcze uspokajająco.
Ciało Toma zamiast mnie uwolnić, napierało jeszcze mocniej. Nie mogłem krzyknąć, ciężar wydusił ze mnie wszystkie powietrze. Silna dłoń złapała mnie za włosy i przycisnęła moją twarz do ostrych źdźbeł wysuszonej trawy. Otworzyłem usta. Naraz zakrztusiłem się piachem. Nie mogłem wydobyć z siebie choćby słowa protestu. Obrzydliwe gorąco napierało na moje biodra. Teraz już nie było spokojne, tarło o mnie, a z gardła nade mną dochodziły ciężkie, urywane sapnięcia. Były coraz szybsze, coraz bardziej straszne. Nieludzkie. W końcu jego ciało wygięło się, znieruchomiało. Coś zaczęło mnie moczyć. Na pupie czułem wilgotną, wciąż rosnącą plamę.
- Ty mały diable..... zobacz do czego mnie zmusiłeś.... nienawidzę cię... - Tom nie zszedł ze mnie. Sypał mi słowa do ucha. Czułem, że stało się coś bardzo złego. Że on zrobił mi coś złego. Prawie nie mogłem oddychać pod jego ciężarem. Piach zalepiał mi usta i nos. Kurz gryzł w oczy. Byłem cały mokry. Chciałem być milion kilometrów stąd ale bałem się choćby delikatnie poruszyć. On to zrobił za mnie. Złapał mnie za kark, prawie go miażdżąc. Krzyknął bym ale wcisnął mi twarz jeszcze głębiej w piach. I stłumił mnie całkowicie.

Sińce po tym jak mnie wtedy stłukł nosiłem bardzo długo. Nie mogłem nic zjeść przez 2 dni, bo wszystko zwracałem. Jedzenie razem z krwią. Przez pierwszy tydzień myślałem, że umrę z bólu, każdego ranka, kiedy zmuszałem się do wstania z łóżka. Nie wiem, jakim cudem zdołałem to ukryć przed ciotką. Uratowało mnie to, że zawsze na długo znikałem na poddaszu zatopiony w lekturze. Więc i teraz nie wydało się to jej podejrzane. Ani to, że chodziłem ubrany w długie spodnie i bluzy. Pierwszy tydzień lata był wyjątkowo deszczowy i chłodny.
Dziękowałem za to Chichom. To była ich sprawka.
Od tamtej pory naprawdę bałem się Toma.
Choć dotrzymałem słowa i nie mówiłem o tym co mi zrobił nikomu, nie potrafiłem się zmusić do wyjścia do miasteczka. Tylko ciotka wyciągnęła mnie tam dwa razy. I mimo, że w jej towarzystwie cały czas czułem Toma czającego się za moimi plecami.
Gotowego by jeszcze raz mnie przygnieść. Wcisnąć mi twarz w rozpaloną, suchą ziemię.
I nie to, że mnie bił widziałem w snach. Śniły mi się jego wielkie ręce przesuwające się po moim ciele. W tych snach byłem zupełnie nagi. Nie mogłem nic zrobić by się osłonić.
Nie mogłem uciec.
Któregoś dnia, kiedy już przekonałem ciotkę, że dziś nigdzie się z nią nie wybiorę, pod domem zaparkował obcy samochód. Myślałem, że to jakiś zwykły gość, więc nie poświęciłem zdarzeniu wiele uwagi. Do czasu kiedy usłyszałem jej wołanie z dołu.
Posłusznie, choć niechętnie zszedłem.
Jego głos zatrzymał mnie w połowie schodów. Serce waliło tak jakby za wszelką cenę chciało wydostać się z mojej piersi. Zamarłem zupełnie.
- ...nie pokazuje się tyle czasu, myśleliśmy z kolegami, że coś mu się stało, może zachorował.
- Jak to miło z twojej strony Tom. Jimmi zaraz zejdzie. Rozgość się. Ja muszę już jechać, bo zamkną mi wszystkie sklepy.
Nie mogłem uwierzyć, że on tu przyszedł. I że ciotka mnie z nim zostawia. Wołałem w myślach do Krainy, nikt mi nie odpowiadał.
Słyszałem jak idzie w moją stronę ale ruszyć mogłem się dopiero kiedy go zobaczyłem.
Prawie wyleczone rany znów zaczęły się otwierać. Wydawało mi się, że krew wzbiera mi w ustach.
Czas płyną przeraźliwie powoli. On robił jeden krok do przodu, ja do tyłu. Na nic więcej nie było mnie stać. Byłem świadom, że muszę jak najszybciej stąd uciec. I to nie na górę, bo stamtąd nie było wyjścia.
Kilka stopni dzieliło mnie od pokoju, w którym być może zdążyłbym się zamknąć.

Usłyszałem jak ciotka wyjeżdża z garażu. To wystarczyło, by Tom przyspieszył kroku.
Na jego twarzy pokazał się cień ulgi. Uśmiechnął się do mnie. Pierwszy raz przez pięć lat pokazał mi swój uśmiech. Ale ja dalej paniczne się go bałem.
Widać musiał to wyczuć, bo wyciągną przed siebie otwarte dłonie. Bardzo powoli.
- Przepraszam, że cię uderzyłem. Więcej tego nie zrobię. Nie uciekaj. - ale ja już namacałem ręką klamkę.
Nie zdążyłem nawet przymknąć drzwi kiedy Tom w nie uderzył. Poleciałem do tyłu. Nie przewróciłem się tylko dlatego, bo uderzyłem udami o stolarz nie pościelonego łóżka.
Corwud szybko zamknął za sobą drzwi. Na klucz.
Widziałem jak jego ręce trzęsą się z przejęcia. Jak zwilża językiem suche usta.
- Nic ci nie zrobię. Tylko się mnie posłuchaj. Jak to zrobisz nikt cię już nie uderzy.
Za bardzo się bałem, żeby myśleć. Żeby zrobić cokolwiek. Stałem tylko tam gdzie mnie posłał kawałek drewna. Nie miałem odwagi, żeby na niego spojrzeć, szczególnie teraz kiedy pierwszy raz udało mu się mnie doprowadzić do łez.
Pragnąłem, żeby Chichy były gdzieś blisko.
Ale zamiast nich coraz bliżej był Tom. Dłonie tak jak na schodach miał uniesione ale wzrok czujny. Wiedziałem, że złapie mnie szybciej, niż pomyślę o ucieczce.
- Dlaczego ty mnie tak nienawidzisz? Nawet nie chcesz się do mnie odezwać. Nigdy. Tylko dajesz się okładać. Sam sobie jesteś winien. Przez tyle lat nawet jednego spojrzenia. - ten głos nie mógł być głosem Toma. Za dużo było w nim żalu i bezradności. A jednak, w pokoju był tylko on. I tylko on mógł to mówić.
- Jak chcesz. Ja już dłużej tego nie zniosę. Masz mnie kochać! Słyszysz?! - nie wiedziałem jak mam na to zareagować. Nie miałem czasu, bo on już był przy mnie. Jego dłonie złapały moją głowę w żelazny uścisk, mokre usta przycisnął do moich. Nie miałem pojęcia co mam zrobić. Nie mogłem się przecież wyrwać.
Teraz, kiedy był tak blisko mnie czułem jak jego ciało pulsuje. Chciałem mu powiedzieć, żeby przestał. Ale on to wziął za moje przyzwolenie i wsuną mi język do ust.
To było takie dziwne, rozbijające uczucie. Zacząłem się szamotać. On to wykorzystał i upadliśmy na łóżko. Znów mnie przygniatał, ale już nie tak mocno jak wtedy. Za to zaczął tak samo poruszać biodrami. Dalej mnie całował a ja musiałem połykać jego ślinę, żeby się nią nie zadławić. Brakowało mi powietrza. Nie mogłem nic zrobić, kiedy swoim kolanem rozepchnął mi uda i wcisną się pomiędzy moje nogi.
Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Ciało reagowało jak jeszcze nie miało okazji. Twardość naprzeciw mnie była zarazem obrzydliwa i przyjemna. Choć nie chciałem, zacząłem na nią odpowiadać. Tom też to poczuł, bo wydał z siebie jakiś dziwny, przeciągły mruk i jeszcze mocniej naparł na mnie.
- Jaki ty jesteś słodki, tak sobie wyobrażałem... - jedna dłoń puściła moje włosy i zaczęła rozpinać mi spodenki. To były luźne spodenki, wystarczyło odpiąć 2 guziki i same spływały z bioder. Zdołałem jakoś wsunąć swoją dłoń pomiędzy nasze ciała i chwycić jego nadgarstek.
Nie mógł mi tego robić. Nie mógł mnie rozbierać. To było za dużo.
Nie mogłem pozwolić na to, żeby zobaczył co się ze mną dzieje w tamtym miejscu. To nie byłem ja. Jedyne co chciałem, to obudzić się. Przekonać, że to był tylko następny koszmar.
Nic z tych rzeczy.
Tom złapał moją dłoń i podciągnął nas do góry.
- Doprowadzasz mnie do szaleństwa. Jimmi... nie krzycz i daj mi to zrobić to cię nie uderzę. Daj mi cię kochać....
Nic nie zrobiłem, kiedy zdjął mi koszulkę. Nic nie powiedziałem, kiedy razem ze spodenkami zsunął mi majtki.
Tom przyglądał mi się a ja tonąłem w upokorzeniu. Chwilę później sam się rozebrał. Nie mogłem znieść jego widoku.
- Nie bój się. Nic ci nie zrobię. Tylko nie krzycz. - nie krzyknąłem, gardło miałem zaciśnięte.
Nawet kiedy położył mnie płasko na brzuchu i przykrył własnym ciałem. Błagałem go w myślach, żeby przestał. Cokolwiek robił, byłem tym przerażony. Nie mogłem znieść tego wstydu. Wielkie dłonie ugniatały mi pośladki, rozsuwały je i przyciskały jego erekcję do szczeliny między nimi. Nie mogłem zrozumieć dlaczego on chce to robić. Przecież on się mnie brzydził. Zawsze nienawidził. a teraz przyciskał się do mnie, jakby chciał połączyć swoje ciało z moim.
Do tamtej pory myślałem, że to jest niemożliwe. By chłopak mógł robić z innym chłopcem to samo co z dziewczyną. Myliłem się.
Poczułem, że coś wycieka z jego członka i moczy mi pośladki. Posuwiste ruchy rozsmarowywały maź na mojej pupie. Prawa dłoń Toma sięgnęła pode mnie, do uwięzionej między brzuchem a pościelą erekcji.
Zacisnął na niej palce a mi, przed oczami zamigotało tysiąc różnobarwnych świateł.
Nie da się opisać tego uczucia nie do opisania, kiedy jego szorstka dłoń wyciągała mój członek do przodu i zaraz wciskała go do na swoje miejsce.
Miliony iskier rozpalały się w moim ciele. Porażające uczucie zgniatało mnie od środka. Czyniąc niemożliwym jakikolwiek sprzeciw. Wyrywając z gardła poniżające jęki. Wiszącą w powietrzu klątwę niezrozumienia.
Nie chciałem tego..... nie mogłem chcieć, a jednak jego dłoń obudziła we mnie coś czego jeszcze nie znałem. Mogłem tylko mieć nadzieję, że Tom przestanie, przeciw tej obmierzłej chęci by kontynuował. Bałem się, że mnie to zabije. Bałem się, że bez tego, nie będę mógł żyć.
- Nie oddam cię nikomu. Słyszysz? Jesteś cały mój. Nie ruszaj się, bo będzie bardziej boleć.
Płomienny ból rozpalił mi wnętrzności, kiedy coś potężnego wdarło się do mojego ciała. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, nie przygotowany na tą wielkość, mogłem tylko leżeć i modlić się, żeby jego członek nie rozdarł mnie od środka.
Przez czas, który wydawał mi się wiecznością, Tom wchodził we mnie coraz głębiej. Gdzieś, bo te wszechogarniające uczucie penetracji przysłaniało mi zdolność myślenia, poczułem, że zasypuje mi kark i plecy mokrymi pocałunkami. Jego ręka, która zacieśnia się na mnie i podciąga pośladki go góry. Aż klęczałem pod nim, z twarzą schowaną w ramionach. Dał mi wtedy chwilę wytchnienia, nie poruszał się wcale, tylko trwał zatopiony w tym płonącym, pulsującym bólu. Chciałem myśleć o tysiącach innych rzeczy ale nie potrafiłem skupić się choćby na jednej. Chichy odeszły z mojej głowy robiąc w niej miejsce na Toma. Nie czułem ich teraz, i tak strasznie się bałem że nie wrócą wcale.
Przerażała mnie samotność.
- Już dobrze.... no, już...nie płacz. Zaraz nie będzie boleć wcale. - musiałem mu zaufać.
Czułem jak jego mięśnie tężeją i zaraz, kawałeczek, po kawałeczku jego członek opuszczał tą rozciągniętą poza granice część ciała. Miałem nadzieję, że już skończył. Tom pochylił się nade mną, objął żelaznym ramieniem, uniósł jeszcze trochę i wszedł z powrotem z siłą, która na pewno rzuciłaby mnie na łóżko, gdyby nie to, że mnie trzymał.
To ja jęknąłem, ale jego krzyk zagłuszył mój ściśnięty głos.
Na około mnie mogłoby się dziać multum rzeczy a ja i tak byłbym świadom tylko tej jednej.
Bezsilności i strasznego zniewolenia, w jaki wciągały mnie jego hipnotyczne ruchy. Strachu i zagubienia, kiedy sam zacząłem mu się oddawać by dotarł do mnie mocniej.
Głębiej..... by wyciągnął to coś co wołało o wolność.
Wszystko opadło, zgniatając i zamykając mnie w sobie. Ale jego czułem nadal. Pamiętałem wszystko, to co mi robił. Czułem to jak docierał do mnie teraz.
Nie mogłem uciec.
Musiałem pozwolić, by to coś się przedostało.
I tak zrobiłem.
Gorące ognie wypalały mnie od środka. Dusząc mnie, uśmiercając.
Pokazały mi drogę.
Pokazały przymglone krajobrazy. A wśród nich setki takich jak ja.
Usłyszałem to całym sobą.
Jimmi, nie możesz iść spać...
Nie Oślepniesz od Światła.
Nie Ogłuchniesz od Świergotu.

I Jeden, Wielki, Ogłuszający Wrzask.

Nie wiem, kiedy otworzyłem oczy. Odwróciłem się. Tom spał na łóżku obok mnie. Nagi, skulony. Zupełnie bezbronny. Ssąc kciuk jak małe dziecko.
Uwolniłem się od jego ramienia.
Nie czułem żadnego bólu. Wieczór był niesamowicie piękny i jakiś zupełnie inny.
Nie czułem strachu.
Postanowiłem zejść do Ogrodu. Ciotkę zatrzymała w Sound straszliwa burza.
Właśnie taka jak chciałem.... tak jak chciałem...
Wilgotna trawa przywitała moje stopy, listki gładziły moje policzki, kiedy szedłem na spotkanie Chichom.
Czekały tam na mnie, przy obłożonym kamykami stawie, którego wcześniej wcale tam nie było. A zawsze chciałem, by był.
Siedziało ich czworo na czterech granitowych głazach.
Na środku stawu zatopiony do połowy leżał piąty.
Woda sięgała mi do kolan, kiedy wracałem na swoje miejsce o którym dopiero teraz pamiętałem.
Przywitał mnie ich Świergot. Muzyka dla moich uszu.
Unosił się w powietrzu. Przepełniał wszystko co żywe. Wszystko co martwe.
Docierał...
Obejmował......
A ja rozumiałem ten Dźwięk. Już nie Szept...

"Witaj Wrzasku. Tak długo cię z nami nie było..."





TANDARIDEI



What's coming through is alive.
What's holding up is a mirror.
But what's singing songs is a snake
Looking to turn this piss to wine.

They're both totally void of hate,
But killing me just the same.

The snake behind me hisses
What my damage could have been.
My blood before me begs me
Open up my heart again.

And I feel this coming over like a storm again.
Considerately.

Venomous voice, tempts me,
Drains me, bleeds me,
Leaves me cracked and empty.
Drags me down like some sweet gravity.

The snake behind me hisses
What my damage could have been.
My blood before me begs me
Open up my heart again.

And I feel this coming over like a storm again.

I am too connected to you to
Slip away, to fade away.
Days away I still feel you
Touching me, changing me,
And considerately killing me.

Without the skin,
Beneath the storm,
Under these tears
The walls came down.

And the snake is drowned and
As I look in his eyes,
My fear begins to fade
Recalling all of those times.

I could have cried then.
I should have cried then.

And as the walls come down and
As I look in your eyes
My fear begins to fade
Recalling all of the times
I have died
and will die.
It's all right.
I don't mind.

I am too connected to you to
Slip away, to fade away.
Days away I still feel you
Touching me, changing me,

And considerately killing me.

Tool




Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 21:50:40
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Aleksander (a_berenda@interia.pl) 16:58 18-08-2004
Wspominałem już może o mistrzostwie Tandaridei??? Nie wiem ile razy je już czytałem - za każdym razem odkrywam w nim coś innego, nowego.
Natiss (natiss@tlen.pl) 17:29 24-08-2004
Świetne. Przecztałam to chyba z 10 razy i ci±gle mi mało. Zgadzam sie z Aleksandrem. Mistrzowskie wykonanie.
kethry (kethry@interia.pl) 23:06 25-08-2004
moje ukochane opo Tan. o czym Tan wie. gdzie jest Tan? Tan wroooooc smiley
Rahead (Brak e-maila) 23:17 12-11-2004
O_O

Kocham \"Kraine chichów\"

I to opowiadanie...
lollop (Brak e-maila) 20:12 20-11-2004
czytałam to opcio chyba już z dziesięć razy i jeszcze mi się nie znudziło smiley
(Brak e-maila) 19:58 23-11-2004
dobre napiszesz cos jeszcze o krainie chichotów?
niki (Brak e-maila) 19:24 25-12-2004
nawiedzone, lubie takie dziwne klimaty. brawo.
Tand (TandDeiGlass@wp.pl) 16:13 21-03-2005
Diaboli !Dla tych wszystkich, którzy czekaj± na mój powrót mam dobr± wiadomość! Po rocznej przerwie wznawiam pisanie yaoi~!Dziękuje za pozytywne komentarze!!!Postaram się już niedługo podać wam duuużą dawkę soczystego yaoi!!!TandDeiGlass
judaschrist (Brak e-maila) 16:26 06-06-2005
kraina chichów.... ktoś tu czyta Jonathana Carrola
Aoi (aoi16@wp.pl) 22:25 21-09-2007
Poprostu CUDO.Uwielbiam yaoi.
(Brak e-maila) 16:21 06-02-2010
Wiesz co próbowałam przebrnąć przez Twoje opowiadanie, ale było mi ciężko... Chyba to do mnie nie trafia
Aoi (Brak e-maila) 18:52 09-03-2010
po prostu go nie rozumiesz i tyle.może kiedyś dorośniesz do niego.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum