The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 28 2024 12:35:10   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Złamane serce
Mam złamane serce. To znaczy nie mam, ale oficjalnie mam. Dokładniej, to miałem ale już nie mam. Ale muszę mieć, bo jak nie będę miał to znowu będę miał. Trochę to pokręcone, co? Więc może zacznę od początku.
Zaczęło się od tego, że pewnego słonecznego dnia, a ściślej w pewną lipcową sobotę, moje kochanie, sens mojego życia, moje słońce na ziemi, powiedziało, że odchodzi.
- Z nami koniec - powiedział między jednym a drugim łykiem porannej kawy.
Na początku myślałem, że po prostu przeczytał coś w gazecie na głos, więc to zignorowałem. Moje kochanie miało to do siebie, że często lubiło czytać na głos. To był jeden z nawyków, jakie wyniósł z okresu, kiedy mieszkał sam. I niestety to był jeden z jego nawyków, które mnie strasznie wkurzały. No, ale czego nie robi się dla miłości. Chciałem żeby moje kochanie było szczęśliwe, jak każdy ślepo zakochany, więc udawałem że mnie te jego nawyki wcale nie obchodzą. Ale moje kochanie powtórzyło znowu:
- Z nami koniec. Odchodzę.
Wtedy pomyślałem, że to żart, ale zdałem sobie sprawę, że to przecież nie pierwszy kwietnia. I w tym momencie nie wiedziałem, co zrobić ani co powiedzieć. Siedziałem z rozdziawioną gębą i kubkiem kawy w połowie drogi do ust. W końcu moje kochanie podniosło głowę znad gazety i popatrzyło na mnie uważnie tym swoim zimnym wzrokiem. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę z tego, że jego oczy zawsze były tak samo zimne. Kiedy był na mnie wkurwiony i kiedy mówił, że mnie kocha, jego oczy zawsze wyglądały tak samo. Zimne, stalowe oczy. Ale ja nigdy tego nie widziałem, dla mnie zawsze były cudownie błękitne, błękitne jak letnie niebo. Ale był wtedy ze mnie zakochany dupek.
Wracając do tematu, moje kochanie podniosło głowę znad gazety i popatrzyło na mnie uważnie. Przez chwilę milczał aż w końcu powiedział:
- Słyszałeś, co powiedziałem?
Zdumienie trzymało jak cholera, nie tylko moją rozdziawioną gębę czy kubek z kawą w połowie drogi, ale też struny głosowe. Więc niezdolny do wydania jakiegokolwiek głosu tylko skinąłem głową.
- I nic nie powiesz?
Jego głos był zupełnie wyprany z emocji, a jego oczy patrzyły na mnie jakby chciały przeszyć mnie na wylot. Kiedyś mi się to podobało. Mówiłem, że próbuje oglądać moja duszę. Teraz to mnie wkurwiało, totalnie wkurwiało. Miałem wrażenie jakby kroił mnie tym wzrokiem na kawałki.
- A co mam powiedzieć? - w końcu udało mi się coś wydusić.
- Cokolwiek.
- Ty żartujesz, prawda? - jeszcze się łudziłem. Jeszcze miałem nadzieję, że mnie sprawdza. Ostatnio nie było między nami zbyt dobrze. Było jakoś tak chłodno, mniej czułości, rzadszy seks, więcej kłótni o głupoty. Ale kładłem to na karb przemęczenia. W końcu moje kochanie miało bardzo poważną i stresującą pracę, było prokuratorem. Sami rozumiecie, jaka to stresująca praca. Poza tym byliśmy ze sobą już dziesięć lat, więc nawet jeżeli nie mogliśmy wziąć ślubu, bo przecież w naszym zacofanym kraju śluby homoseksualistów nie były i długo jeszcze nie będą możliwe, to i tak zachowywaliśmy się jak normalna rodzina. A przecież wiadomo nie od dziś, że w każdej normalnej rodzinie zdarzają się kłótnie, ciche dni, fochy, dąsy, i tym podobne. Biorąc to pod uwagę nie przejmowałem się tym wszystkim zbytnio bo wiedziałem, że w końcu wszystko dobrze się ułoży. Jednak chyba źle oceniłem całą sytuację, bo w ogóle nie brałem pod uwagę, że coś może się spierdolić. No i spierdoliło się wszystko. Na całej linii.
- Nie, nie żartuję.
- Ale dlaczego? - czułem jak w gardle rośnie mi ogromna gula.
- To proste, nie kocham cię już.
Nie dość, że gula rośnie coraz bardziej to jeszcze serce zaczyna walić.
- Tak po prostu? A te dziesięć lat nic dla ciebie nie znaczy? - głos jeszcze miałem spokojny, ale już zaczynały się wkradać niebezpieczne tony.
- Tak po prostu. To prawda, że cię kochałem, ale tylko na początku. Potem stałeś się taki nijaki. Po prostu przestałem cię kochać.
- Ale ja to wszystko robiłem dla ciebie. - Z oczu zaczęły mi płynąć łzy, a głos drgał. - Robiłem to wszystko, bo cię kocham. Nad wszystko na świecie.
- I w tym właśnie problem.
- Nie rozumiem.
- Dusiłeś mnie tą swoją miłością, tym swoim przywiązaniem. Ja potrzebuję przestrzeni.
- Więc wyprowadź się na jakiś czas. Odpoczniemy od siebie i wszystko znowu będzie ok.
- Nie. Już ci powiedziałem, że cię nie kocham. Poza tym mam już kogoś - i wstał.
Tak po prostu. Wstał i poszedł pakować swoje rzeczy. Nie miał tego zbyt wiele. Dziesięć lat temu przyszedł do mnie z jedną torbą i teraz też odchodził z jedną tylko torbą. Kiedy on się pakował, ja siedziałem jak skamieniały. Serce waliło z rozpaczy jak oszalałe, jakby chciało się wyrwać z mojej biednej piersi i uciec daleko stąd, a łzy płynęły ciurkiem kapiąc do kubka z kawą. Oprzytomniałem dopiero jak już był przy drzwiach. Rzuciłem się na niego jak szalony. Uczepiłem się rękawa jego nieskazitelnie białego garnituru i patrząc wzrokiem zbitego psa zacząłem jęczeć:
- Proszę, nie odchodź - ryczałem wtedy jak bóbr. - Zmienię się, tylko powiedz, co jest nie tak.
- Już ci powiedziałem - odsunął mnie od siebie żebym przypadkiem nie zmoczył tego jego nieskazitelnego garnituru. - Nie kocham cię, więc daj sobie spokój. Nie zachowuj się jak baba.
I wyszedł. Padłem na kolana i zacząłem ryczeć jeszcze bardziej. Nagle ogarnęło mnie uczucie paniki. Zacząłem trząść się jakbym był na głodzie narkotykowym. Serce już nie waliło, serce rozpadało się na kawałki, rozpadało się boleśnie i powoli. Czułem każdy z tych kawałków, czułem jak rozrywają mi duszę. Zacząłem się dusić. Nie wiem czy to od tego bólu czy od płaczu, który coraz bardziej gwałtowny i urywany zmuszał mnie do łapczywego chwytania powietrza. W pewnym momencie zrobiło mi się czarno przed oczami i przestałem cokolwiek czuć. Chyba straciłem przytomność. Kiedy ją w końcu odzyskałem stwierdziłem, że serce już nie wali. Nie waliło, bo go po prostu nie było. Była tylko pustka i tępa obojętność. Nawet nie pamiętam jak długo siedziałem taki otępiały. W końcu jednak podniosłem się jakoś i nie zastanawiając się nad tym, co robię podszedłem do barku. Była tam tylko butelka Jack'a Daniels'a, jego ulubionej whiskey. Nie uznawał innego alkoholu. Nie obchodziło go, że ja lubię czasami walnąć sobie kieliszeczek gorzkiej żołądkowej. Twierdził, że jego koledzy pijają tylko Jack'a Daniels'a. No, więc ja też się zacząłem go pić, chociaż dla mnie był paskudny. Z miłości do niego zrezygnowałem nawet z piwa, bo on mówił, że piwo piją męty z podwórka. Posłuchałem i w ten sposób z mojego barku zniknęły wszystkie alkohole i został tylko jeden - Jack Daniel's. Oczy znowu mi się niebezpiecznie zaszkliły, więc szybko odkręciłem butelkę i wlałem w siebie całą jej zawartość. Z oczu pociekły łzy, w gardle zapiekło, ale nic poza tym. Nie poprawiło mi to humoru. Założyłem więc buty i poszedłem do monopolowego. Na szczęście nie miałem daleko. W pierwszej chwili wziąłem Jack'a Daniel'sa, ale oprzytomniałem. Przecież teraz nie muszę go brać. Odstawiłem go więc z powrotem i wziąłem czystą. Po chwili namysłu wziąłem jeszcze kilka butelek. Stara rura przy kasie popatrzyła na mnie jak na jakiegoś karalucha. Myślałem, że coś powie, ale nie, skasowała towar, przyjęła pieniądze i przyklejając sztuczny uśmiech na pomarszczonej gębie już obsługiwała następnego klienta. Kiedy wróciłem do domu spojrzałem w lustro i zrozumiałem to obrzydzenie w jej oczach. Poczochrany, wymięte ciuchy i czerwone oczy. Typowy alkoholik. Tylko że ja nie byłem alkoholikiem, byłem nieszczęśliwy z miłości.
Włączyłem telewizor i od razu trafiłem na jego ulubiony program. Cholera. To co chciałem oglądałem gdy byłem sam w domu, a kiedy byliśmy razem to oglądaliśmy to co on chciał. No bo przecież ja jak każdy zakochany idiota, itd., itp.... sami wiecie. W każdym razie znowu zacząłem ryczeć. Jak on mógł? Przecież robiłem wszystko co chciał, żeby tylko był szczęśliwy. A on mnie tak potraktował. Ze złości wyłączyłem telewizor i pociągnąłem z butelki. Jeszcze parę razy pociągnąłem i przestałem w ogóle kontaktować. Po jakimś czasie ocknąłem się, właściwie tylko po to żeby opróżnić pęcherz i znowu pociągnąć z butelki. Żarcie olałem totalnie. I tak chyba już nic nie miałem w lodówce. Po jakimś czasie nawet pęcherz zacząłem olewać. Było mi wszystko jedno, chciałem się zachlać na śmierć, bo tylko kiedy chlałem to nie myślałem o nim. Nawet nie wiem ile dni tak żyłem. Momentami miałem przebłyski świadomości, ale to chyba tylko po to żeby uzupełnić zapasy alkoholu.
Podobno pijak ma halucynacje wtedy gdy dopada go delirka. Ja delirki jeszcze nie miałem, bo przecież cały czas chlałem, ale za to halucynacje miałem. Nie były to białe myszki tylko krasnoludki. No wiecie, takie małe brodate ludki w śmiesznych małych czapeczkach. Pojawiły się nie wiadomo skąd i zaczęły latać po całym mieszkaniu. Były wszędzie, zaglądały w każdy zakamarek i cholernie mnie wkurwiały. Początkowo próbowałem je łapać, ale za każdym razem jak tylko jakiegoś złapałem, to rozpływał się w powietrzu tylko po to żeby, ze złośliwym uśmiechem na małej wrednej buźce pojawić się w zupełnie innym miejscu. Jednak szybko dałem sobie spokój. A niech sobie latają, byleby tylko do wódki mi się nie dobierały. Po opróżnieniu kolejnej butelki wszystkie krasnoludki zniknęły. Za to pojawiła się nowa halucynacja. Tej niestety nie mogłem już zignorować. Kiedy oderwałem pustą butelkę od ust zobaczyłem jego.
- Adam? Wróciłeś - I rozpłakałem się. Rzuciłem mu się na szyję i nie czekając aż cokolwiek powie czy zrobi, wpiłem się w jego usta. Były takie cudowne, ciepłe i słodkie niczym truskawki. Chwila, moment, przecież Adam nigdy nie smakował jak truskawki. To chyba jednak nie Adam. Jakby na potwierdzenie moich myśli Adam powiedział:
- Nie jestem Adam.
Jeżeli to nie Adam to kurwa kto? Wytężyłem wzrok próbując skoncentrować go na mojej halucynacji, ale nie wychodziło mi to za bardzo. Chyba zadałem to pytanie na głos, bo halucynacja odpowiedziała:
- To ja, Karol.
Jaki kurwa Karol? Ja nie znam żadnego Karola.
- To ja Karol, twój kumpel z pracy - cholera, czyżby on czytał w moich myślach? A może znowu myślałem na głos? Muszę przestać, bo to zaczyna się robić niebezpieczne. Faktycznie, chyba pracuję z jakimś Karolem. Zaraz, jak on się nazywał? A, już wiem, Majewski. No pięknie. Nie dość, że halucynacja, to jeszcze facet za którym za specjalnie nie przepadałem. Nie byliśmy wrogami, co to to nie. Po prostu nie lubiłem gościa. Za co? A chociażby za te głupie dowcipy, które mi robił. To znaczy nie wiem czy to on. Siedzi nas w pokoju w sumie pięciu chłopów, ja, Karol Majewski, Bogdan Krawczyk, Józek Karolak i Olgierd Zając. Wszyscy oni doskonale wiedzieli, że jestem homoseksualistą i z tego powodu robili mi głupie dowcipy. Nigdy żadnego z nich nie przyłapałem, ale dobrze wiedziałem, że to oni. No bo któż inny by mógł? Z innych pokoi nie przychodzili do nas zbyt często, więc zostali oni. Nie cierpiałem ich wszystkich po równo. I teraz jeden z nich występował w roli mojej prywatnej alkoholowej halucynacji. Dlaczego akurat on? Dlaczego nie mógł to być Adam? Nagle moja halucynacja zaczęła mnie rozbierać. O nie, na żadne czułości się nie piszę, nie z nim. Zacząłem się bronić wszystkimi czterema kończynami, jednak byłem chyba zbyt nasiąknięty alkoholem, bo kompletnie nie miałem siły. W efekcie tego wkrótce leżałem golusieńki. No, może nie całkiem. Gacie na dupie mi na szczęście zostawił. Nagle poczułem jak unoszę się w powietrzu. Ja umiem latać? A nie, to moja halucynacja podniosła mnie do pozycji pionowej. Ciekawe co teraz zamierza zrobić? Dowiedziałem się, gdy nagle na całym ciele poczułem lodowate zimno. Byłem pod prysznicem, a strugi lodowatej wody smagały mnie niczym bicz. Próbowałem uciec, lecz nie mogłem. Moja halucynacja przycisnęła mnie do zimnych kafelków, którymi wyłożona była ściana kabiny prysznicowej. To już lekka przesada. Przecież to moja halucynacja, powinna mnie słuchać. Ta za cholerę nie chciała. A może nie wszystkie halucynacje słuchają swoich właścicieli? Nie zdołałem odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo nagle przestałem kontaktować. Chyba znowu odpłynąłem. Kiedy odzyskałem widzenie było ciemno, a ja leżałem w swoim własnym łóżku przykryty kołdrą. Łeb mi napierdalał jakby stado sadystów zabawiało się młotami pneumatycznymi, a w gębie było sucho niczym na Saharze. Nie wiedziałem czy to jeszcze halucynacje czy już nie. Próbowałem podnieść się do pozycji siedzącej, ale tylko jęknąłem. Stado sadystów w moim łbie zwiększyło intensywność zabaw. Nagle poczułem czyjąś rękę na czole. Cholera, znowu halucynacja. Ciekawe, co tym razem. Ręka zniknęła, za to coś podniosło mi ostrożnie głowę i poczułem przy ustach jakieś naczynie z płynem. Odruchowo otworzyłem usta i łyknąłem. Poczułem smak gorzkiej herbaty, a Sahara w gębie stała się jakby mniej sucha.
- Pij - usłyszałem, więc posłusznie pociągnąłem jeszcze jeden łyk i Sahara stała się mniej saharowata. Żeby tylko jeszcze łeb przestał tak napierdalać. Nagle poczułem jak coś wpycha mi w usta jakiegoś procha a potem znowu próbuje wlać we mnie herbatę. Połknąłem jedno i drugie i opadłem na poduszkę.
- To proszek na kaca - jakby coś czytało mi w myślach. Coś? Czyżby kolejna halucynacja? Zmrużyłem oczy próbując przebić się przez panująca ciemność, ale niestety nie udało mi się.
- Śpij. Rano poczujesz się lepiej - cichy i uspokajający głos, ciepła ręka na czole. Jeżeli to znowu halucynacja to chciałbym żeby więcej takich było. Miałem wrażenie jakby stado sadystów w moim łbie zabawiało się coraz słabiej. Zasnąłem. Kiedy się obudziłem musiało być już południe, bo słońce przebijało się nawet przez zaciągnięte zasłony. Jęknąłem, bo stado sadystów w moim łbie znowu urządziło sobie imprezę. Na dodatek dołączyli do nich kumple z paralizatorami, zacząłem się cały trząść jak paralityk a zęby wygrywały mi kankana. Nigdy czegoś takiego nie doświadczyłem, ale to chyba musi być delirka. Nagle drzwi do pokoju otworzyły się i ukazał się w nich Karol. Co on tutaj robi? A tak, przecież jest moją halucynacją. Usiadł na łóżku i położył rękę na moim czole.
- Chcesz pić?
Chcesz. Podał mi szklankę, ale sadyści z paralizatorami uniemożliwili mi nie tylko wypicie z niej, ale nawet jakiekolwiek utrzymanie jej. Widząc to Karol wyjął mi szklankę z rąk i podtrzymując głowę pomógł się napić. Potem wyciągną z szafy koc i przykrył mnie nim. Skąd on wiedział gdzie trzymam koce? Głupie pytanie, przecież to moja halucynacja, wytwór mojego przesiąkniętego wódą mózgu, więc musi wiedzieć gdzie są koce. Zasnąłem. Jeszcze kilak razy budziłem się i zasypiałem, a moja halucynacja, czyli Karol, była cały czas przy mnie. A to znaczyło, że ja umieram. No i dobrze, w końcu przestanie tak boleć to moje cholerne serce, w końcu przestanę myśleć o Adamie. Kurwa, dlaczego ja go tak bardzo kocham? Chcę już umrzeć!!! Niestety delirka nie przynosiła upragnionej śmierci. Wręcz przeciwnie, wycofywała się. Dreszcze były coraz słabsze, Sahara w gębie coraz mniej sucha i łeb już nie napierdalał. Tylko ta cholerna halucynacja cały czas była taka sama. Na zdrowy rozum ona też w pewnym momencie powinna zniknąć. Ale nie znikała, wręcz przeciwnie, stawała się coraz wyraźniejsza. Czyżby to jednak nie była halucynacja? Niemożliwe. Niby skąd by się wziął Karol w moim mieszkaniu?
W pewnym momencie obudziłem się i stwierdziłem że:
a. Łeb mi nie napierdala - znaczy, że kaca już nie mam
b. W gębie mam sucho, ale nie czuję smaku wódy, więc to chyba zwykłe poranne pragnienie
c. Nie mam dreszczy - to dobrze, znaczy, że chyba już nie mam delirki
d. Chce mi się szczać jak cholera
Podsumowując wszystko czułem się całkiem nieźle. Wstałem z wyra i poszedłem do kibla. Potem do kuchni. I stanąłem jak wryty. Przy stole siedziała moja alkoholowa halucynacja i jadła śniadanie. Teoretycznie nie powinno go tu być. Ale skoro ja nie mam już delirki, a on tu w dalszym ciągu jest to znaczy, że jednak nie jest halucynacją.
- Jesteś halucynacją? - spytałem idiotycznie.
Popatrzył na mnie uważnie.
- Nie - wstał i podszedł do mnie. Położył rękę na moim czole i spytał: - Jak się czujesz?
- Chyba dobrze - mruknąłem niepewnie - Co ty tu robisz?
- Jem śniadanie - wrócił do stołu.
- To akurat widzę - Warknąłem mało uprzejmie. - Pytam, co ty tu ogólnie robisz.
- Przywracam cie do stanu używalności. - Skończył śniadanie i zaczął kręcić się po kuchni grzebiąc to w szafkach, to w lodówce i przy kuchence.
- Nikt cię o to nie prosił. - W dalszym ciągu warczałem mało uprzejmie.
- Wiem - spokojny jak cholera.
- Więc co tu jeszcze robisz?
Przemilczał moje pytanie. Postawił przede mną miskę z czymś białym i ciepłym w środku.
- Jedz.
- Nie mam ochoty - odsunąłem miskę.
- Jedz, bo inaczej wmuszę to w ciebie siłą - przysunął miskę z powrotem.
Nie miałem teraz ani siły ani ochoty na bójkę czy kłótnie, więc posłusznie wziąłem łyżkę, nabrałem trochę tej dziwnej breji i wziąłem do ust. Szybko wyplułem.
- Co to do cholery jest?
- Kleik ryżowy.
-Popierdoliło cie do reszty? Nie jestem żadnym bachorem żeby wciskać mi to ohydztwo.
- Ale zachowujesz się jak bachor. Poza tym po tylu dniach chlania twój organizm odzwyczaił się od jedzenia i jakbym dał ci normalne żarcie to byś szczał dupą przez kilka następnych dni. Trzeba twój organizm przyzwyczaić powoli do żarcia, wiec jedz i nie marudź.
Niechętnie wziąłem łyżkę i zacząłem jeść starając się szybko przełykać, żeby to ohydztwo miało jak najmniejszy kontakt z moimi kubkami smakowymi.
- Więc dlaczego tu jesteś i jak właściwie się tu dostałeś? - spytałem między jedną łyżką a drugą.
- Martwiłem się o ciebie.
- Akurat - prychnąłem - od kiedy to martwisz się o pieprzonego pedała?
- Nie mów tak - zmarszczył dziwnie brwi - Nie przychodziłeś od dwóch tygodni do roboty, nie dałeś żadnego znaku życia, więc zacząłem się martwić.
- Akurat - powtórzyłem. - A może to nowy sposób znęcania się nade mną? Głupie dowcipy w stylu połamanych ołówków czy kleju na krześle już wam nie wystarczają? Wymyśliliście coś nowego?
- To nie ja robiłem ci te kawały - popatrzył na mnie jakoś tak smutno, że zrobiło mi się strasznie głupio. Chcąc ukryć swoje zmieszanie udałem, że nagle zainteresował mnie ten cholerny kleik ryżowy.
Siedzieliśmy przez chwilę w milczeniu.
- Jak tu się dostałeś? - spytałem nie podnosząc głowy znad pustej już miski.
- Miałeś otwarty balkon. Sąsiad zza ściany zgodził się mnie przepuścić.
Wytrzeszczyłem na niego oczy.
- Przecież to dziewiąte piętro. Mogłeś się zabić.
- Wiem.
- Jesteś popieprzony.
- Martwiłem się o ciebie.
- Akurat - mruknąłem, ale jakoś tak bez przekonania i zagapiłem się przez okno.
Miałem mętlik w głowie. Nie wiedziałem, co o nim sądzić. Twierdził, że nie robił mi tych głupich kawałów i że martwił się o mnie. Coś w tym musi być skoro narażał życie przełażąc przez balkon. Czyżby jednak mnie lubił? Bez sensu, niby dlaczego miałby lubić pedała, którym wszyscy w pracy pogardzali?
- Dlaczego to zrobiłeś? - jego pytanie brutalnie przerwało moje rozmyślania
Popatrzyłem na niego nieprzytomnie, wiec powtórzył pytanie.
- Nie twój interes - warknąłem mało przyjemnie.
Zaległa niezręczna cisza.
- Właśnie rzucił mnie mój facet. Jeżeli chcesz to możesz się ze mnie ponabijać, jest mi wszystko jedno. - przerwałem milczenie.
- Nie mam ochoty się z ciebie nabijać. - Popatrzyłem na niego uważnie - Złamane serce boli zawsze tak samo, bez względu na to, kto je złamie. Ale to nie powód żeby tyle chlać. Mogłeś zachlać się na śmierć.
- Co ty możesz wiedzieć - byłem przekonany że gada tak tylko żeby mnie pocieszyć.
- Wiem, bo mnie też kiedyś złamano serce - popatrzyłem na niego uważnie - Była piękna jak rusałka. Twierdziła, że kocha tylko mnie. A ja, ślepo zakochany, wierzyłem jej. Wierzyłem do tego stopnia, że chciałem się z nią ożenić. Zgodziła się. Jednak zostawiła mnie przed ołtarzem. Tak po prostu. Okazało się, że znalazła kogoś dużo starszego i dużo bogatszego ode mnie. Szybciutko owinęła go sobie wokół palca i wkrótce została jego żoną. A ja? Byłem wtedy tak zrozpaczony, że chciałem się zabić. Już nawet stałem na moście, ale zrozumiałem, że robiąc to dałbym jej satysfakcję. A tego nie chciałem. Postanowiłem żyć i pokazać jej jak wielki błąd popełniła zostawiając mnie. Rzuciłem się w wir roboty, zmieniałem panienki jak rękawiczki. A ona tkwiła przy tym swoim starym i bogatym mężu. Aż przyszedł czas, kiedy mogłem się na niej zemścić. Kilka lat później jej mężulek umarł nie zostawiając jej ani grosza. Wtedy wróciła do mnie bredząc coś o pomyłce i chwilowym zaślepieniu. Tylko że ja już jej nie kochałem, widziałem tylko zimną i wyrachowaną manipulatorkę. Powiedziałem jej to wprost żeby raz na zawsze odczepiła się ode mnie.
Karol zamilkł i znowu wpatrzył się smutnym wzrokiem w okno. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Początek jego historii pasował do mnie. Wprawdzie my nie mogliśmy wziąć ślubu, ale byliśmy już tyle razem, że chyba mogliśmy mówić o sobie "rodzina"? Ja też chciałem się zabić, chlejąc do upadłego.
- Jesteś cholernie dobrym architektem - powiedział Karol - Zrób tak jak ja, skoncentruj się na pracy, nawet, jeśli miałbyś zarywać noce, a będziesz jeszcze lepszy. Po jakimś czasie wszystko się ułoży. Przestanie boleć, zakochasz się znowu a to będzie dla ciebie tylko kolejnym wspomnieniem. Przykrym, ale tylko wspomnieniem.
- Tobie niby się ułożyło? - zapytałem sarkastycznie.
- Żebyś wiedział. Przyznaję, że zajęło mi to sporo czasu, ale już od dawna nie boli.
- I jesteś pewny, że mnie też przestanie boleć? - wciąż nie mogłem pozbyć się sarkazmu.
- Tak. Przemyśl to, co ci powiedziałem. Musze już lecieć. Wpadnę jutru rano, więc nie próbuj nawet dzisiaj nic pić. A przy okazji, dogadałem się z kierownikiem, żeby wpisał ci urlop. Miałeś jeszcze jakiś zaległy, więc nie było problemu. Inni też myślą, że wziąłeś urlop.
- I pewnie teraz powinienem ci za to wszystko podziękować?
- Nie musisz. Podziękujesz kiedy indziej.
- Twoje niedoczekanie - warknąłem, ale Karol tylko się uśmiechnął i wyszedł.
Niestety następnego dnia rano przyszedł tak jak obiecał. I nie miałem wyjścia, musiałem pójść do roboty. Tak jak Karol mówił, nikt nic nie wiedział, więc i głupie dowcipy były stare. Tylko Karol już nie był ten sam. Powiedział, że będzie mnie pilnował, żebym znowu się nie schlał i nie spieprzył sobie kariery, którą akurat miałem serdecznie w dupie. Niestety, przyczepił się do mnie jak rzep do psiego ogona. Szedłem do kibla, on szedł za mną. Szedłem kupić żarcie, on szedł za mną. Ja siedziałem do późna, to i on siedział do późna. Ja wychodziłem wcześniej, to i on wychodził wcześniej. Przychodził po mnie rano, odprowadzał po robocie. Przesiadywał u mnie całymi dniami. Zaczynało mnie to wkurwiać. Czy on nie ma własnego życia? Zapytałem go o to któregoś razu, wkurwiony na maksa, a on tylko powiedział:
- Nie.
I co ja mam z nim zrobić? Postanowiłem siedzieć w robocie najdłużej jak się tylko da, bo kiedy siedziałem przy desce miałem spokój. Na szczęście nie zaglądał mi przez ramię. Udawałem, że pracuję a moje myśli tak naprawdę przez cały czas krążyły wokół Adama. Najpierw przypominałem sobie te wszystkie nasze szczęśliwe chwile, a później zastanawiałem się gdzie popełniłem błąd. I tak praktycznie było codziennie. Czasami łapałem się na tym, że zamiast projektów rysowałem twarz Adama. I wtedy bolało jeszcze bardziej. Ten cholerny dupek nie miał racji, wcale nie przestawało boleć. Nie mogłem już tego wytrzymać. Postanowiłem to skończyć, tym razem skutecznie. Tamtego dnia w robocie jak zwykle udawałem, że pracuję nad projektem. Siedziałem do późna, wiec na szczęście Karol tylko odprowadził mnie do domu i poszedł sobie. Wiedziałem, że tym razem mi się uda. Pooglądałem chwilę telewizję, nawet ciekawie było. Zjadłem kolację, chociaż nie wiem po co, i wyciągnąłem swój najlepszy garnitur. Napisałem kilka słów do potomności, czyli inaczej mówiąc list pożegnalny, ogoliłem się, ubrałem w garnitur i podciąłem sobie żyły. Zdziwiłem się, bo nawet nie bolało, kiedy ciąłem, tylko strasznie szczypało. Siedziałem wygodnie w fotelu, moja krew wsiąkała w cholernie drogi dywan, wybrany oczywiście przez Adama, a ja myślałem tylko o jednym. Że już niedługo przestanie boleć. Mając przed oczami Adama zacząłem powoli odpływać w niebyt, aż przestałem kontaktować w ogóle. Jednak coś było nie tak, bo po pewnym czasie znowu czułem. Najpierw to był cichy szum wiatru, a potem udało mi się otworzyć oczy. Zobaczyłem biel, dużo bieli. Na ścianach. Białe ściany? Szpital? Jakim, kurwa, sposobem znalazłem się w szpitalu, przecież powinienem być martwy. Dlaczego? Czy już nawet zabić się nie potrafię porządnie? Ogromna gula w gardle znowu zaczęła mnie dusić, a z oczu popłynęły łzy. I wtedy zobaczyłem go, a właściwie poczułem bo wylewając z siebie hektolitry wody nie byłem w stanie nic zobaczyć. Karol. Usiadł na łóżku i wziął moją rękę w swoje dłonie. Chciałem ja wyszarpnąć, ale nie miałem siły.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał cicho.
- Nie twój interes - warknąłem nie mogąc powstrzymać łez.
- Właśnie że mój, przecież jesteśmy kumplami.
I wtedy ogarnęła mnie wściekłość.
- Gówno, nie kumplami! - wrzasnąłem - Nigdy nie byliśmy i nie będziemy kumplami! Zapamiętaj to sobie! Dla was wszystkich zawsze byłem cholernym pedałem, któremu można robić głupie dowcipy i obgadywać jak tego nie słyszy! Nigdy mnie nie lubiliście, nigdy nie zapraszaliście na żadną imprezę! Wszyscy na pewno będziecie się cieszyć jak mnie już nie będzie! - wykrzyczałem mu to prosto w twarz.
- Nie wszyscy - powiedział dziwnym głosem Karol i wyszedł z pokoju. Tak po prostu.
Nie zauważyłem wtedy tego, byłem zbyt zajęty użalaniem się nad sobą. Ryczałem tak długo, że aż w końcu wykończony zasnąłem. Przez kilka następnych dni zachowywałem się jak zombie. Nic nie jadłem ani nie piłem, więc podpięli mi kroplówkę. Nie odzywałem się do nikogo, tylko leżałem i tępo gapiłem się w sufit. Wiem, że Karol wtedy do mnie przychodził. Wiem, bo pielęgniarka się kiedyś wygadała. Przychodził, siadał na łóżku, brał moją rękę w swoje dłonie i nic nie mówiąc siedział dopóki go nie wyrzucili. Tak było każdego dnia, ale mnie to w ogóle nie obchodziło. Któregoś dnia, gdy się obudziłem zobaczyłem przy swoim łóżku Adama. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe.
- Adam. Wróciłeś do mnie - szepnąłem i chciałem go objąć, ale tylko odepchnął mnie.
- Idiota. Myślisz że podcinając sobie żyły zmusisz mnie do powrotu? Mówiłem ci już, że cię nie kocham.
- Więc dlaczego przyszedłeś?
- Zadzwonił do mnie jakiś facet i powiedział, co zrobiłeś.
- Jaki facet?
- Nazywał się chyba Karol Majewski.
- Karol? - byłem zdumiony - Dlaczego do ciebie zadzwonił? I skąd miał twój numer?
- Mnie nie pytaj - Adam wzruszył ramionami. - W każdym razie zadzwonił i zaczął coś pieprzyć, że jestem ci to winien, żeby przynajmniej przyjść i z tobą porozmawiać. Chociaż uważam, że nic ci nie jestem winien, ale niech będzie. Może w końcu do ciebie dotrze, że już cię nie kocham i nie chcę mieć z tobą nic wspólnego, rozumiesz? A jeżeli myślisz, że podcinając sobie żyły wzbudzisz we mnie wyrzuty sumienia to jesteś w błędzie. Nic dla mnie nie znaczysz. A jak umrzesz to w końcu pozbędę się problemu. Skończą się te twoje głuche telefony.
Głuche telefony? Przecież ja do niego wcale nie dzwoniłem. Chociaż... Cholera wie, co robiłem gdy chlałem. Może wtedy... Ale ze mnie był dupek, co nie? W każdym razie Adam powiedział co miał powiedzieć i wyszedł. A ja? Ja nie mogłem wykrztusić słowa, nie mogłem się ruszyć, nie mogłem nawet płakać. Byłem pusty w środku. Przestałem reagować na cokolwiek, zamknąłem się na wszystkich i na wszystko. Niestety w szpitalu nie mogli mnie już dłużej trzymać, moje nadgarstki zagoiły się całkowicie. Wtedy Karol zabrał mnie do domu. Nie miałem żadnej rodziny, więc nie mieli wyjścia, musieli mu mnie oddać. Byłem jak roślina, a on zajmował się mną jak rośliną. Cierpliwe i delikatnie. Mył mnie, karmił, masował, żeby nie porobiły mi się odleżyny i nawet czytał książki. W całym swoim życiu nie przeczytałem tyle książek ile on przez te kilkanaście dni. Mimo jego starań ja cały czas byłem jak warzywo. Nie wiem jak długo byłbym w takim stanie gdyby nie pewien chłopak. Nie znałem go w ogóle i widziałem tylko raz, ale to właśnie on przywrócił mnie do życia. Karol załatwił gdzieś wózek i codziennie woził mnie do parku. Codziennie tachał wózek i mnie tam i z powrotem, tylko po to żeby zabrać mnie do parku. Jak mi później powiedział, miał nadzieję, że to przywróci mnie do życia. Nie, nie miał nadziei, on w to wierzył.
Któregoś dnia musiał odejść na chwilę odlać się. W tym czasie podjechał do mnie jakiś chłopak siedzący na wózku. Miał na oko jakieś 19 lat.
- Cześć. Jestem Wojtek, a ty?
Nie odpowiedziałem mu. Cały czas siedziałem w tej swojej skorupie. Widziałem i słyszałem wszystko, co się wokół mnie dzieje, ale traktowałem to jak coś, co mnie w ogóle nie obchodzi. To tak jakbyś na przykład ty czytał książkę a ktoś inny w twojej obecności oglądał telewizję. Ty doskonale wiesz, że telewizor gra, ale nic cię to nie obchodzi, bo ty masz swoją książkę. Tak właśnie ze mną było. Życie wokół mnie grało jak ten telewizor, a ja skupiałem się na swojej książce, na swojej pustce.
- Ma na imię Michał - odpowiedział za mnie Karol, który zdążył już wrócić.
- Dlaczego nic nie mówi? Co mu się stało?
- Miał ostatnio trochę problemów, które go przerosły i zamknął się w sobie.
- Ale kiedyś wyjdzie z tego?
- Mam taką nadzieję. A tobie co się stało?
- Mnie? Moja własna głupota. Któregoś razu poszliśmy z całą paczką and wodę. Jak to zwykle bywa, wzięliśmy też alkohol. No i niestety uderzyła nam palma. Chcieliśmy popisać się przed dziewczynami i zaczęliśmy skakać do wody, chociaż tam nie wolno było pływać. Wszystko było fajnie, do momentu, gdy o mało co nie utopiłem się. Okazało się, że źle wymierzyłem skok i trafiłem na jakąś płyciznę. No i wylądowałem na tym wózku.
- Jakoś niespecjalnie się tym przejmujesz.
- Już wystarczająco się tym przejmowałem. Na początku nawet chciałem się zabić, bo co to za życie było? Dziewczyna ode mnie odeszła mówiąc, że nie ma zamiaru do końca życia mnie niańczyć, kumple też się ode mnie odwrócili, kiedy okazało się że już nie mogę z nimi wszędzie chodzić. Ale w pewnym momencie opamiętałem się. Zrozumiałem, że skoro mnie zostawili to tak naprawdę nie byli moimi przyjaciółmi i nie powinienem się nimi przejmować. Zrozumiałem też, że życie jest cholernie krótkie i kruche. Zrozumiałem, że to życie jakie do tej pory wiodłem to była tylko nędzna namiastka prawdziwego życia. Postanowiłem wtedy, że bez względu na to ile mi go jeszcze zostało, wykorzystam je na maksa. Co z tego, że nie mogę chodzić? Tak naprawdę ten wypadek otworzył mi oczy, pokazał, na kogo tak naprawdę mogę liczyć. Znalazłem nowych przyjaciół, którzy pokazali mi, że na wózku też mogę się nieźle bawić. I powiem ci szczerze, że to nowe życie podoba mi się o wiele bardziej. A wiesz dlaczego? Bo każdy dzień jest dla mnie wyzwaniem. Każdego dnia spotykają mnie mniejsze lub większe trudności, które musze pokonać, żeby pokazać innym, że nie jestem od nich w niczym gorszy. I to właśnie daje mi siłę do walki o życie. I wiesz co? Nie wiem, jakie twój kumpel miał problemy, ale myślę że któregoś dnia wróci do świata żywych bo zrozumie to co ja. I tak jak ja zapragnie to życie przeżyć na maksa.
- Mam taką nadzieję - westchnął Karol.
Kiedy wieczorem Karol położył się spać ja zacząłem myśleć nad tym, co usłyszałem. Nie wiem, dlaczego akurat teraz, ale przez cały czas słyszałem to, co powiedział ten dziwny dzieciak. Powinien użalać się nad swoim zmarnowanym życiem, a on zamiast tego śmiał się. Zrozumiałem wtedy, jaki głupi byłem. Zrozumiałem to, co wtedy powiedział ten dzieciak: życie jest zbyt krótkie żeby marnować je na użalanie się nad sobą. Powinienem żyć i cieszyć się tym życiem jakie mi jeszcze zostało. I wtedy właśnie runął mur, który wokół siebie zbudowałem. W końcu się obudziłem, wróciłem do życia. Chociaż muszę przyznać, że ten powrót nie był zbytnio miły, bo od razu poczułem, że mam pełny pęcherz. Odruchowo wstałem chcąc iść do kibla, ale że ostatnio nie używałem zbytnio moich mięśni, więc tylko zwaliłem się z hukiem z łóżka, co obudziło Karola. Musicie wiedzieć, że od czasu, kiedy wypisali mnie ze szpitala, Karol praktycznie zamieszkał u mnie. Dzięki temu mógł opiekować się mną przez cały dzień.
- Cześć - powiedziałem, kiedy przerażony podniósł mnie z podłogi.
- Michał?
- Michał, Michał, a ty myślałeś że kto? Święty Mikołaj? - próbowałem dowcipkować.
- W końcu się ocknąłeś - objął mnie i mocno przytulił. Miałem wrażenie, że nawet się rozbeczał, ale głowy bym sobie za to nie dał uciąć. - Wiesz jak mnie przestraszyłeś?
- Wybacz, natura wzywa. Niestety chyba trochę zardzewiałem.
Karol zaczął się śmiać jak szalony.
- Pomogę ci - I zaniósł mnie do łazienki.
A potem zaczął się dziwnie zachowywać. Najpierw siadł na łóżku i wziął moją rękę w dłonie, potem przytulił ją do policzka. A oczy miał jakieś takie dziwnie błyszczące i pełne łez.
- A ty co? Zachowujesz się jak baba - mruknąłem.
- Coś mi wpadło do oka.
- Co ty tu robisz?
- A co, nie widać? Niańczę jednego dupka, który chciał skończyć ze sobą z powodu innego dupka.
- Kto niby jest dupkiem? - ciśnienie mi z deka podskoczyło.
- Ty. Chlastać się z takiego powodu... Tylko dupek mógłby coś takiego wymyślić.
Już miałem się na niego rzucić, ale dotarły do mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa, a po drugie, faktycznie byłem dupkiem. Adam nie był wart tego żeby sobie przez niego odbierać życie.
- Masz rację - westchnąłem - jestem dupkiem.
- Co masz zamiar teraz robić?
- Nie wiem, najpierw chyba będę musiał poszukać nowej roboty. Po tylu dniach nieobecności pewnie już mnie wywalili.
- O to się nie martw. Było mało zleceń, więc szef zgodził się dać ci urlop bezpłatny na tak długo jak potrzeba.
- A co z tobą? Nie straciłeś przeze mnie roboty?
- Nie. Też wziąłem bezpłatny.
- Dlaczego?
- Nie dało rady inaczej.
- Przepraszam. Przeze mnie nie masz pewnie pieniędzy. Oddam ci jak tylko będę mógł.
- Nie ma takiej potrzeby. Mam oszczędności, wiec nie było problemu. Nie mam rodziny, więc trochę odłożyłem.
- Mimo wszystko głupio mi.
- Niepotrzebnie. Chodź, pomogę ci wstać - pomógł mi podnieść się do pozycji pionowej. Nogi trzęsły mi się jakby były z galarety, wiec cały czas podtrzymywał mnie. Czułem jego wodę po goleniu. Miała bardzo przyjemny zapach. A jego włosy... Nie wiem czemu, ale sprawiało mi przyjemność wdychanie ich zapachu.
- Chyba jestem głodny - mruknąłem żeby odgonić od siebie te dziwne myśli, które nagle zaczęły pojawiać się w moje głowie.
- Poczekaj tu chwilę, zaraz coś ci przyniosę. - i posadził mnie na fotelu.
- Nie. Pomóż mi dojść do kuchni. Muszę rozruszać mięśnie. - i poczłapałem, powoli, ale jakoś w końcu doszedłem.
Siedziałem przy kuchennym stole i patrzyłem jak Karol robi kanapki. Był rozluźniony, jakby był u siebie, a na jego twarzy błąkał się jakiś taki dziwny uśmiech.
- Dlaczego to robisz? - spytałem, kiedy już dał mi kanapki i szklankę herbaty.
- Co? - popatrzył nam mnie zdziwiony.
- To wszystko: najpierw wyciągnąłeś mnie z alkoholu, a teraz to.
- Ktoś musiał to zrobić - mruknął i uciekł wzrokiem w stronę okna.
- Wcale nie musiałeś. Poza tym dobrze wiem, że mnie nie lubisz.
- Dlaczego tak uważasz? - znowu popatrzył na mnie, a jego oczy były jakieś takie zgaszone.
- A te głupie dowcipy w robocie to niby co?
- Znowu zaczynasz? - westchnął - Mówiłem ci już, że to nie ja.
- Niech ci będzie - nie miałem ochoty na kłótnie. - Idę spać.
Pomógł mi dotrzeć do łóżka. Sam spał na materacu rozłożonym w mojej sypialni.
- Karol, śpisz? - spytałem cicho po pewnym czasie.
- Nie.
- Dzięki.
- Za co?
- Za wszystko.
- Nie musisz.
Próbowałem zasnąć, ale nie mogłem.
- Karol, śpisz?
- Nie. - On chyba też nie mógł zasnąć.
- Jeszcze raz dzięki.
- Już mówiłem, że nie musisz dziękować.
- Dzięki za to, że do niego zadzwoniłeś.
- To chyba nie był najlepszy pomysł, biorąc pod uwagę jak później wyglądałeś.
- Mimo wszystko dzięki.
Nie odpowiedział. Następnego dnia zamówił dla mnie masażystkę. Nieźle mnie wymordowała, ale przynajmniej mięśnie wróciły mi do stanu używalności. A ja wróciłem do roboty. Nie myślałem już o Adamie. Serce nie bolało i mogłem się skupić na robocie. Oczywiście przez cały czas Karol pilnował mnie żebym znowu nie próbował się zabić. Ale tym razem mi to wcale nie przeszkadzało. Szczerze mówiąc nawet polubiłem tego gościa. Oczywiście nie powiedziałem mu tego, jeszcze by sobie coś pomyślał. Łaził więc za mną a ja byłem szczęśliwy jak nigdy dotąd. Wiedziałem, że już całkowicie wyleczyłem się z Adama i postanowiłem zacząć nowy rozdział mojego życia. W związku z tym postanowiłem pozbyć się wszystkiego, co go przypominało. Niestety okazało się, iż wszystko w moim mieszkaniu go przypomina, nawet te cholerne ściany. Kiedy tylko się wprowadził zaczął powoli przemeblowywać moje mieszkanie i zmieniać moje zwyczaje. A ja, jak każdy ślepo zakochany, nie zauważałem tego. Za każdym razem odbywało się tak samo. Zawsze zaczynał gadką typu: "ten fotel lepiej by tu pasował", "albo: "w tym swetrze lepiej wyglądasz", czy też "powinieneś jeść więcej brokułów, dobrze wpływają na cerę". I tym podobne gadki. Ja za każdym razem robiłem co mówił i nagle okazało się że nie wiem kim tak naprawdę jestem. Postanowiłem to zmienić. Na pierwszy ogień poszły meble. Sprzedały się dosyć szybko. Na szczęście udało mi się uratować moją starą kanapę i fotel, który dostałem w spadku po dziadku. Niestety na pozostałe meble moja piwnica okazał się zbyt mała. Zresztą niespecjalnie mi na nich zależało. Zwykłe meble, które musiałem kupić żeby móc normalnie mieszkać. Pozbyłem się ich bez żalu. Jedynie fotel dziadka miał dla mnie znaczenie i kanapa, którą kupiłem za swoją pierwszą pensję. Po sprzedaży mebli kupionych przez Adama okazało się, że spokojnie mi starczy na wyposażenie mieszkania od nowa. Najpierw jednak wziąłem tydzień wolnego. Niestety znowu musiałem wziąć bezpłatne i kierownik kręcił nosem, ale jak stanął przed perspektywą straty jednego ze swoich najlepszych pracowników to się w końcu zgodził. Kupiłem farbę i wziąłem się za malowanie. Adam uznawał tylko białe ściany, ja uwielbiałem żywe kolory. Właśnie siedziałem na drabinie i malowałem, gdy nagle usłyszałem:
- Co tu się stało?
Byłem tak zaskoczony, że aż podskoczyłem, a drabina zaczęła się niebezpiecznie chwiać. Kiedy wchodziłem na nią wiedziałem, że stoi nierówno, ale nie chciało mi się już jej poprawiać. Odruchowo odwróciłem się żeby sprawdzić źródło hałasu, no i niestety wypierdoliłem się równo. Razem z drabiną i farbą. Kiedy podniosłem głowę zobaczyłem Karola, który rozcierał bolący łokieć.
- Karol? Co ty tu robisz?
- Nie przyszedłeś do roboty, więc przyszedłem sprawdzić co się z tobą dzieje.
- Myślałeś, że znowu podciąłem sobie żyły?
- Coś w tym stylu.
- Spoko, nie mam zamiaru tego powtarzać.
- Mógłbyś spróbować czegoś innego.
- Też nie mam zamiaru.
- Na pewno? Czy gadasz tak tylko żebym się od ciebie odczepił?
- Na pewno.
- To dlaczego nie przyszedłeś do roboty?
- Jak widzisz, remontuję mieszkanie.
W tym momencie zadzwonił telefon Karola. Odebrał go i przez chwilę słuchał.
- Wybacz kochanie, ale teraz nie mogę.
- .....
- Kumpel ma kłopoty, muszę go pocieszyć.
- ......
- Ależ kochanie...
- ....
- Skoro tak stawiasz sprawę to proszę bardzo! - wrzasnął do telefonu i się rozłączył.
- Co się stało?
- Właśnie rzuciła mnie dziewczyna.
- Więc potrzebujesz pocieszenia.
- Chyba tak - powiedział jakoś tak niezdecydowanie.
- Szczerze mówiąc nigdy nie byłem dobry w pocieszaniu złamanego serca.
- Ja też nie.
- Nie? A kto mi wciskał tą gadkę jak się schlałem?
- I tak nie pomogła - mruknął Karol.
Zapadła krępująca cisza.
- Słuchaj, mógłbyś w końcu ze mnie zejść? - spytał niepewnym głosem Karol.
Dopiero teraz spostrzegłem, że prawie na nim leżę a jego twarz jest blisko mojej. Zbyt blisko. Odskoczyłem jak oparzony.
- Wybacz, nie chciałem. - Tym razem to ja się zaczerwieniłem.
- Nic się nie stało - powiedział podnosząc się.
- Cholera, cała farba się na ciebie wylała.
- Cholera - popatrzył na swoje ciuchy, były całe w zielonej farbie.
- Na szczęście da się to sprać. Ściągaj je, wrzucę do pralki, póki farba całkiem nie zaschła.
Rozebrał się aż do bokserek, a ja stałem i gapiłem się na niego jak urzeczony. Pierwszy raz widziałem go bez ubrania. Był wspaniale umięśniony, ale bez przesady, tak w sam raz.
- Co się tak gapisz? - spytał nerwowo.
- Masz niezłe ciało. - Karol spiekł raka.
- Lepiej dałbyś mi jakieś ciuchy - mruknął i odwrócił wzrok.
Na szczęście okazało się, iż mamy ten sam rozmiar ciuchów. Dałem mu jakieś dżinsy i koszulkę, która podkreślała jego umięśnioną klatkę piersiową. Oczywiście były to ciuchy, które sobie kupiłem zaraz po wyrzuceniu wszystkich ciuchów od Adama. Były zupełnie nie w moim stylu.
- Nieźle wyglądasz - walnąłem komplement bez zastanowienia, a ten się znowu zaczerwienił.
Co on dzisiaj taki nieśmiały? Nigdy tak się nie zachowywał.
- Lepiej już pójdę. Przyjdę jutro po swoje ciuchy. Cześć. - I wyszedł, a ja wróciłem do malowania.
Następnego dnia przyszedł, ale tylko odebrał cichy, oddał mi moje i poszedł. Widocznie uwierzył, że nie mam zamiaru już się zabijać, bo nie przychodził więcej. Tydzień szybko minął. I musiałem wrócić do roboty. Na szczęście zdążyłem ze wszystkim na czas. Dopiero wtedy poczułem, że żyję. Tak jak chcę.
Kiedy wróciłem do roboty znowu zaczęły się głupie dowcipy, ale tym razem znalazłem na nie sposób. Wiecie jaki? Po prostu zacząłem się z nich śmiać, najgłośniej ze wszystkich. Kiedy tamci zobaczyli, że nic sobie z nich nie robię, przestali. Chociaż dalej nie zapraszali mnie na imprezy, ale to mi akurat zwisało. Można by powiedzieć, że wszystko wróciło do normy. No, prawie wszystko. Karol stał się jakiś dziwny, zaczął mnie unikać, a kiedy patrzyłem się na niego uciekał wzrokiem gdzieś w bok i nagle udawał, że jest czymś strasznie zajęty. Intrygowało mnie to. Oprócz tego cały czas miałem przed oczami jego wspaniale umięśnione ciało. Ach, jak cudownie by było mieć takie ciało w ramionach, pieścić je... No i jeszcze ten jego zapach podkreślony wodą po goleniu. Wtedy, gdy na nim leżałem, przyprawił mnie o szybsze bicie serca. A teraz... Teraz nie mogłem przestać o nim myśleć. Kiedy zasypiałem, kiedy pracowałem, nawet kiedy jadłem, miałem przed oczami Karola. Cholera, chyba się w nim nie zakochałem? Przecież on jest hetero. Musiałem go sobie wybić z głowy. I znowu zacząłem pracować jak głupi. Zostawałem po godzinach, do domu praktycznie przychodziłem tylko po to żeby kłaść się spać. Niestety nic to nie pomagało. Jak tylko na chwilę się zdekoncentrowałem zaraz przed oczami pojawiał mi się Karol. Każdego spotkanego faceta porównywałem do Karola i za każdym razem to Karol wygrywał. Byłem już u kresu wytrzymałości. W którąś sobotę postanowiłem znieczulić się alkoholem. Miałem nadzieję, że chociaż ten jeden dzień nie będę myślał o Karolu. Niestety nic z tego nie wyszło. Kiedy już myślałem, że mi się udało i szczęśliwy zaczynałem przysypiać usłyszałem jego głos. Otworzyłem leniwie oczy i go zobaczyłem. Tym razem to nie była halucynacja. Zbyt mało wypiłem żeby mieć halucynacje.
- Co tu robisz?
- Znowu chlejesz? - zmarszczył groźnie brwi.
- Skąd wiedziałeś?
- Wczoraj w robocie zachowywałeś się strasznie dziwnie. Postanowiłem sprawdzić czy przypadkiem znowu nie kombinujesz czegoś głupiego, no i nie pomyliłem się.
- Nie kombinuję, tylko se trochę popiłem. A tak w ogóle to jak tu wszedłeś?
- Miałem klucz. Ładne mi trochę, jedzie od ciebie jak z gorzelni.
- Skąd miałeś klucz? Nie dawałem ci.
- Sam sobie wziąłem jak musiałem cię niańczyć. Więc?
- Co więc?
- Dlaczego znowu chlejesz?
- Bo mam złamane serce - powiedziałem żałośnie.
- Znowu?
- Nie "znowu". Tym razem to co innego.
- Ciekawe co?
- Zakochałem się w niewłaściwej osobie i za skurwysyna nie mogę się odkochać. - W tym momencie się rozbeczałem, jak jakiś smarkacz.
Wtedy Karol objął mnie i mocno przytulił. Ja ryczałem jak bóbr mocząc jego koszulę, a on głaskał mnie po głowie jak małe dziecko. Kiedy przestałem ryczeć popatrzył na mnie uważnie i powiedział:
- Nie płacz, pomogę ci zapomnieć.
I wtedy zrobił coś, czego się nigdy po nim nie spodziewałem. Pocałował mnie delikatnie najpierw w jedno oko wycierając łzy, a potem w drugie. A potem... Potem pocałował mnie w usta. Delikatnie, jakby badał grunt.
- Lepiej? - spytał cicho kiedy skończył.
- Nie, jeszcze boli - pociągnąłem nosem bo gile zaczęły mi niebezpiecznie wyciekać z nosa, a nie chciałem go obsmarkać. Wyszło to trochę żałośnie i pewnie dlatego pocałował mnie jeszcze raz. Tym razem bardziej łapczywie, bardziej namiętnie. Wtedy serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Wsadziłem rękę pod jego bluzkę i poczułem, że jego serce też wali jak oszalałe. Dlaczego? Nie potrafiłem na to odpowiedzieć. Jego usta mi nie pozwalały. Jego ręce mi nie pozwalały. Czułem go na szyi i pod bluzką, czułem go wszędzie. Czułem jak robi mi się przez niego gorąco, jak rośnie we mnie coś cudownego. Nie mogłem się już powstrzymać. Szybko pozbawiłem go ubrań. Nie oponował, wręcz zrobił to samo ze mną. To było jak spełnienie snów. Miałem przy sobie to wspaniałe ciało. Mogłem pieścić je i całować, ile tylko chciałem. Całowałem więc i pieściłem jak szalony, bojąc się że się rozmyśli i mnie odepchnie. Jednak nic takiego się nie działo. Zamiast tego czułem jak jego pieszczoty stają się coraz bardziej intensywne, coraz bardziej śmiałe, coraz bardziej... cudowne. Chciałem ich więcej. Czułem się jak w niebie. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Zatraciłem się zupełnie w nim, w seksie.
- Nie spodziewałem się tego po tobie - powiedziałem kiedy po wszystkim leżałem przytulony do niego.
- Czego?
- Że jesteś taki jak ja.
- Niezupełnie, jestem biseksualny. Jest mi obojętne czy to facet czy baba, najważniejsze to mieć z tego przyjemność.
Czułem jak bije mu serce, najpierw jak szalone, a potem spokojnie i miarowo. Działało na mnie uspokajająco i rozleniwiająco, wręcz usypiająco. Leżałem więc nic nie mówiąc i delektowałem się tą chwilą.
- Michał, śpisz?
- Nie - odparłem leniwie - myślę.
- O czym?
- O Adamie. - Czułem jak napiął mięśnie, a jego serce lekko przyspieszyło. - Chyba powinienem mu podziękować.
- Za co?
- Za to, że mnie rzucił. Dopiero teraz zobaczyłem, jaki ten nasz związek naprawdę był. Tak byłem zaślepiony, że w końcu przestałem być sobą. Nawet seks nie był taki wspaniały jak z tobą.
Karol roześmiał się, czułem, że rozluźnił mięśnie i odprężył się.
- Czyli już nie masz złamanego serca?
- Mam.
- Więc moje pocieszanie nic nie pomogło?
- Troszeczkę.
- Więc będę musiał znowu przyjść i cię pocieszyć.
- Dlaczego "będę musiał"?
- Bo nie chcę żebyś miał złamane serce, więc chyba nie mam wyboru, nie?
- Nie masz.
No i w ten właśnie sposób muszę mieć złamane serce, bo inaczej przestanie przychodzić. A jak przestanie przychodzić to znowu będę miał złamane serce. Chociaż... Kiedy już prawie usypiałem, usłyszałem jak wtulając twarz w moje włosy szepce: "Kocham cię". Pewnie myślał, że już śpię, bo powiedział to tak cicho, że ledwo usłyszałem, jakby mówił do samego siebie. Nie, nie przyznam mu się do niczego, poczekam aż powie mi to prosto w oczy. A do tego czasu będę udawać, że mam złamane serce. Nie wiem jak długo to potrwa i co przyniesie ten związek. Ale dwie rzeczy wiem na pewno. Po pierwsze, kocham tego faceta, a po drugie, czasami dobrze jest mieć złamane serce.

KONIEC



Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 21:58:39
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

fanta (fantastka55@gmail.com) 20:48 07-12-2010
łał. Naprawdę fajnie piszesz. Jestem pod dużym wrażeniem. Twoje opowiadania bardzo przyjemnie mi się czytało, a to chyba najlepiej. Chciaaałabym wiedzieć, co się stało dalej x'D
Aquarius (Brak e-maila) 18:29 11-12-2010
Wiesz Fanta, ja też bym chciała wiedzieć smiley
Julka49 (Brak e-maila) 20:41 21-01-2011
Cuudowne smiley Oby więcej takich , bo czytało się świetnie . Pozdrawiam ;*<3
mika (Brak e-maila) 19:17 06-08-2011
Czy to jest jakaś kontynułacja Tajemnicy bo immiona bohaterów się powtarzają
Aquarius (Brak e-maila) 14:27 11-08-2011
Mika, zbierzność imion jest przypadkowa. Po prostu mam swoje ulubione imiona
Luana dnia sierpnia 07 2013 13:20:27
Zazwyczaj uciekam od jednoczęściowych opowieści, ale zdarza mi się czasami na jakąś skusić, tak jak było tutaj. Potrafisz stworzyć takie postacie, że człowiek się do nich przywiązuje i jak są smutne to samemu robi się smutno itd. Można się w nie wczuć całym sobą. Tak było przy tej historii. Powiem tak, Michał zrezygnował z siebie dla kogoś, był tak zaślepiony, że poddawał się zupełnie tej drugiej osobie, co było błędem. Nie można być z kimś i rezygnować z tego co się lubi, nie mieć własnego zdania. Adam zrobił mu przysługę zostawiając go. Co prawda Michał przeżył przez to piekło, ale znalazł kogoś przy kim będzie sobą i ten ktoś naprawdę będzie go kochał. ^^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum