ŚCIANA SŁAWY | Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek
|
POLECAMY | Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner
|
|
Witamy |
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
|
Autor nienawiści |
Skoro nie chcesz
Nie będę nalegać.
Posiedzę tutaj.
Popatrzę.
Chwycę w rękę nóż -
Zadam kilka cięć.
Spojrzę w gwiazdy
Cicho szepnę Twoje imię
Bojąc się, że możesz usłyszeć.
Pomyślę o tym co było,
Co jest,
Co mogłoby nastąpić
Nie nastąpi.
Spojrzę na swoje dłonie
Całe we krwi.
Krzyknę.
Zacisnę zęby.
A łzy płynąć będą -
Niczym krople deszczu
Niepohamowane.
Bez znaczenia
Dla Twojego serca.
Z moich ust wydobywa się
Tylko jedno
Słowo
Dlaczego? - nie usłyszę
Już odpowiedzi.
Sam podążę, by ją odkryć
Jako nowy człowiek
W nowym świecie
Z nowymi marzeniami, spełnionymi
Na przekór tym
Którzy pozbawili go szczęścia
Za życia.
Głośny trzask przerwał ciszę panującą w małym, brudnym pomieszczeniu. Byłoby tu całkowicie ciemno, gdyby nie oliwna lampa, oświetlająca sylwetki dwóch mężczyzn.
Jeden z nich uniósł rękę. Trzask. Uderzenie. Krew powoli kapiąca na podłoże. Druga postać drgnęła czując ból paraliżujący całe jej ciało, każdy jego element. Mężczyzna chciał krzyknąć... nie miał na to siły. Nie miał siły nawet by spojrzeć w twarz tego, który nieprzerwanie zadawał mu cierpienie. I tak dobrze wiedział kto to jest.
-Lucyfer... - zdążył szepnąć cicho, nim kolejne uderzenie wstrząsnęło jego szczupłym ciałem.
+ + +
Z rozkoszą spoglądał na krwawiące rany swojej ofiary. Podniecały go. Sam nie wiedział dlaczego tak było, ani skąd brały się jego skłonności.
Kochał, kiedy inni cierpieli.
Cierpiał, kiedy kochał innych.
Potężny, pozbawiony uczuć Władca Piekieł. Niepokonany. Nieustraszony. Ciąg beznadziejnych kłamstw, w które tylko on nie wierzył. Tylko on znał prawdę. Prawdę o anielskim człowieczeństwie diabła. Diabła o anielskim sercu i ludzkich uczuciach. Diabła, który nigdy nie powinien się narodzić. Czy też zostać stworzonym.
Nazywał się Lucyfer. Imię wywołujące jedynie przerażenie ludzi i pogardę aniołów. Sam sobą pogardzał, sam siebie się bał. Był ideałem zła. Ideałem piękna. Lucyfer oznacza "niosący światło". Bóg pokazał Swoją przewrotność czyniąc światłem kogoś, czyj zmierzch spowił w ciemnościach świat. Światło poranka było całkowitym przeciwieństwem czerni jego serca. Serca, które kiedyś kwitło czerwienią.
Lucyfer z szyderczym uśmiechem spojrzał na swoją ofiarę. Na dzisiaj koniec.
+ + +
Wrócił do swojej komnaty. Uśmiechnął się delikatnie i z nutką szyderstwa widząc złote ramy wielkiego łoża i pozostałe elementy bogatego wystroju. Tak... bogactwo. Słodka iluzja szczęścia wypaczona przez rzeczywistość.
Usiadł na miękkim materacu i powoli przesunął po nim swoją prawie białą dłonią. Nie potrzebował spać. Nie musiał - jego organizm był nieśmiertelny, nigdy nie dosięgało go zmęczenie czy wyczerpanie. Łóżko było zatem zbędnym, całkowicie niepotrzebnym meblem dla takich jak on. Aniołów. Diabłów.
On jednak lubił śnić. Robił to bardzo często, mimo iż każdy sen zawsze okazywał się koszmarem. Sny były odbiciem przeszłości, obrazem teraźniejszości, widokiem przyszłości. Przeszłość Lucyfera była tragiczna, teraźniejszość przerażająca. Przyszłość? Czy w ogóle istniała dla niego? Nie myślał o niej. Nie chciał. Nie potrzebował bólu, który mógłby trwać... który będzie trwał. Wiecznie.
Wieczny ból.
Uśmiechnął się. Zawsze się uśmiechał, kiedy zbierało mu się na łzy. Nie chciał płakać, nie umiał. Nie miał już, czym.
Uśmiech nie schodził mu z twarzy, kiedy zamykał oczy. Chciałby ich już nigdy nie otworzyć, nigdy się nie obudzić. Zasnąć snem wiecznym. Wieczność... tylko słowo. Jedno słowo, a tyle zawiera w sobie cierpienia. Przekleństwo, które z każdym dniem staje się bliższe i bardziej odległe zarazem. Nigdy nie odejdzie, nigdy nie przestanie istnieć. Nikt nie powinien być stworzony dla wieczności, do wiecznego życia. Życia pustego jak większość ludzkich serc. Życia bez miłości, bez radości, bez krótkich chwil szczęścia...
Gwałtownie otworzył oczy. Były ciemne niczym bezgwiezdna noc. Matowe - oczy umarłego.
Zamknął je powoli, z wysiłkiem, jakby zawiedziony, że to co zobaczył nie było rzeczywistością. Chwilę leżał, pogrążony w absolutnej, przenikającej najdalsze zakątki umysłu ciszy. Kochał te krótkie momenty. Momenty, w których samotność nie była utrapieniem, ale potrzebą, pragnieniem. Zawsze jednak bywały zbyt krótkie... lub zbyt długie. Czasem pragnął by ktoś wpadł... aby On wpadł... nagle, z radosnym okrzykiem zadowolenia na jego widok. Nikt nigdy nie cieszył się ze spotkań z Lucyferem. Tylko on... tylko Camiel...
Nagle rozległo się głośne pukanie w drzwi. Natychmiast podniósł się z lóżka i przesunął dłonią po lśniących, czarnych włosach. Zawsze bawiły go wierzenia ludzi, jakoby diabły były obrzydliwymi potworami, a anioły czystym pięknem. Przecież to te same istoty, które wybrały inną drogę. Lucyfera nigdy nie obchodziła jego uroda. Był zdecydowanie piękny - czarne, długie włosy opadające na ramiona, ciemnogranatowe oczy, alabastrowa cera... Pierwsze dzieło Boga - idealne, niepowtarzalne. Niechciane, niepotrzebne.
Powoli podszedł do drzwi, w pośpiechu poprawiając szatę i starając się nadać twarzy zwyczajowy, przerażająco spokojny wyraz. Lucyfer delikatnie nacisnął rzeźbioną klamkę i pchnął. Jego oczom ukazał się Viel, piekielny doradca i jeden z najpotężniejszych diabłów. Jego ubranie było w koszmarnym stanie, ciemno-rude włosy w nieładzie, a liczne rozdarcia ukazywały wciąż krwawiące rany. Uśmiechał się jednak z szyderczym zadowoleniem, co nadawało jego twarzy szczególnie okrutny wyraz. W stalowo-błękitnych oczach płonęła satysfakcja.
- Panie. Lucyferze...! Mamy go! Mamy Gabriela!
+ + +
Lucyfer z poważnym wyrazem twarzy odsunął kraty jednej z cel w piekielnym więzieniu. Pomieszczenie było brudne - zarówno podłogę jak i ściany pokrywały brunatne ślady zakrzepłej krwi. Cela prawie identyczna, jak poprzednia. Tutaj jednak nie było żadnego oświetlenia. Tylko całkowita, chłonąca ciemność. Dopiero wraz z nadejściem Lucyfera zapłonęła jedna, jedyna pochodnia. Oświetliła ona anielską twarz - anielską, należącą do anioła. Nieziemskie piękno przyciągało wzrok i nie pozwalało odwrócić głowy - skazywało na utonięcie w tym uduchowionym, pełnym miłości spojrzeniu. Teraz to spojrzenie utkwione było w Lucyferze. Miłość zamieniła się w nienawiść. Uduchowienie - w paraliżujący chłód. Jasnozielone oczy zimno, spokojnie wpatrywały się w autora swojej klęski. Autora swojego upadku. Autora nienawiści.
Anioły potrafiły nienawidzić tak samo, jak potrafiły kochać.
Między miłością a nienawiścią, nienawiścią a miłością, jest bardzo cienka, prawie niewidoczna linia. Z miłości rodzi się nienawiść, z nienawiści miłość. Tworzą się nawzajem, współistnieją. Anioły niepotrafiące nienawidzić, nie potrafiły też wykrzesać w sobie uczucia miłości.
Gabriel powoli otworzył usta, grymas bólu wykrzywił jego piękną twarz. Zdołał jednak cicho wyszeptać:
- Jutrzenka...
Ciałem Lucyfera wstrząsnął dreszcz. Ból narodzony w przeszłości, trwający w teraźniejszości. Nigdy nie zniknie, bo nigdy nie zostanie zapomniany.
Ból odrzuconego dziecka.
- Wyjdź! - powiedział spokojnym, opanowanym głosem Lucyfer do swojego doradcy. Nikt nigdy nie ośmielił mu się sprzeciwić, a jeżeli spróbował - ginął w męczarniach. Toteż Viel wyszedł zostawiając za sobą otwarte drzwi do celi. Ruszył biegiem tak szybkim, na jaki pozwalały mu jego obrażenia.
+ + +
Uderzył go w twarz.
- Gabrielu.
Jeszcze jeden cios, tym razem w drugi policzek.
- Archaniele! - to był szept. Wibrujący w nim ból słychać było niczym krzyk.
Lucyfer spoglądał na siedzącego na krześle Gabriela. Na jego długie, złote włosy, szczupłe dłonie, poczerwieniałe policzki, pokrwawioną suknię. Białe, połamane skrzydła. Połamana duma i symbol Niebios.
Cofnął się o kilka kroków i oparł się plecami o zabrudzoną ścianę. Przez chwilę słychać było jedynie ich szybkie oddechy. Lucyfer w milczeniu patrzył na anioła, Gabriel obserwował diabła. Ich spojrzenia zderzały się ze sobą i wzajemnie neutralizowały. Napięcie w celi zaczęło się zmniejszać, aż po chwili osiągnęło stan zerowy. Gabriel wydał z siebie ciche westchnięcie.
- Lucyferze... czy mógłbyś... mi... wyjaśnić - każde jego słowo okupione było bólem, co objawiało się drobnym skrzywieniem kącików ust - dlaczego... dlaczego...?
- O co właściwie pytasz, Gabrielu? Dlaczego jesteś tutaj? Dlaczego ja tutaj jestem? Czyżbyś zapomniał już, w jaki sposób odszedłem i co było tego powodem?
- Nie zapomniałem. Nikt nigdy o tym nie zapomni. - odpowiedział nadzwyczaj hardo, w jego głosie zabrzmiała zabłąkana nuta jego dawnej siły. - Dlaczego mi to robisz? Do czego jestem ci potrzebny, Jutrzenko?
Skrzywił się lekko. Długo nie słyszał tego imienia. Swojego imienia. Zakazanego przez Boga i przez niego samego. A teraz Gabriel wypowiadał je niczym najzwyklejsze słowo, najzwyklejsze imię. Odpowiedział jednym słowem:
- Zemsta.
- Za co chcesz się mścić? Na pamiątkę tym, których zabiłeś?! - krzyknął, prawie całkowicie podnosząc się z krzesła. Stracił jednak równowagę i opadł na nie ciężko dysząc, wyczerpany chwilowym zrywem wściekłości.
- Zabiłem w swojej obronie. - mówił dalej, widząc iż Gabriel chce zaprotestować - Gdyby nie ich zniszczenie, sam byłbym martwy. Tak jak ty będziesz za kilka chwil. Czyżbym widział strach w twoich oczach? Nie przejmuj się, przyjacielu - z jadem w głosie podkreślił to słowo. Nie miał przyjaciół. Jedynie złudzenia. - Śmierć z mojej ręki może boleć okrutnie. Jednak ty możesz odwlec tę ostateczną chwilę. Porozmawiajmy. - kąciki jego ust uniosły się w górę, formując coś w rodzaju krzywego uśmiechu.
Gabriel podniósł opuszczoną głowę i spojrzał w okrutnie spokojne oczy Lucyfera.
- Porozmawiajmy? O czym? - zapytał zaskoczony.
- O Niebie. - odpowiedział tamten wpatrując się w pełne bólu, jasnozielone oczy. Kolor nadziei. On sam kiedyś też ja posiadał. Umarła, tak jak umarł on.
Wyszedł bez słowa.
+ + +
Gabriel siedział pogrążony w myślach. Jego ból z każdą chwilą stawał się coraz mniejszy, coraz mniej intensywny. Zdolność regeneracji - posiadał ją każdy średnio potężny anioł. Na nim, archaniele, rany goiły się nadzwyczaj szybko. Nie był jednak na tyle potężny, by odeprzeć śmierć. Wymagało to przeogromnej, gigantycznej mocy. Jedynie On taką posiadał. I Lucyfer. Dla niego śmierć po prostu nie istniała. Nikt nie był w stanie zadać mu śmiertelnej rany, nawet On.
Wszedł bardzo powoli, niosąc na tacy dzbanek z parującą herbatą, dwie filiżanki i cukiernicę. Pod pachą niósł gruby koc. Gabriel podniósł głowę słysząc zgrzyt zamykanych krat. Jego źrenice rozszerzyły się w zdumieniu.
- Witaj ponownie, Gabrielu. - powiedział chłodnym tonem Lucyfer. - Przyniosłem ci koc i herbatę. To zimna cela.
Zdziwienie archanioła wzrosło. Dlaczego Lucyfer to robił? Czyżby troszczył się o jego zdrowie? Po co, skoro chciał go zabić? Nie miał żadnych szans na odpowiedź. Tymczasem Władca Piekieł postawił tacę na podłodze i rozkładając koc zbliżył się do Gabriela. Otulił go nim szczelnie, nie omijając związanych skrzydeł. Nagle, niby przypadkiem, musnął ustami ucho archanioła.
Ten wzdrygnął się, otworzył usta chcąc wydać z nich okrzyk protestu. Lucyfer wykorzystał to. Zdecydowanie przytknął swoje chłodne wargi do gorących ust Gabriela. Szarpnął, po czym stanowczo wsunął w nie swój język. Jego ofiara była zbyt słaba, by się opierać, a Lucyfer zbyt silny, by pozwolić jej uciec. Całował go szybko, głęboko i namiętnie, zębami gryząc jego wargi. Gwałtownie przestał, czując krew w swoich ustach.
Odsunął się od krzesła, usiadł na podłodze i zacząć spokojnie nalewać herbatę.
- Słodzisz?
Gabriel nie wierzył własnym zmysłom. Pocałował go. Podły, okrutny... tylko dlaczego sprawiło mu to przyjemność? Dlaczego czuł dreszcz podniecenia w każdej komórce swojego ciała? Przesunął dłonią po swoich ustach. Krew. Delikatnie wytarł ją o skrawek koca. Pocałował go jego największy wróg.
- Pytałem, czy słodzisz? - Lucyfer ponowił pytanie z całkowitym spokojem na twarzy. "Jakby nic się nie wydarzyło" pomyślał Gabriel "bo przecież nic się nie wydarzyło, prawda?". Czuł się dziwnie - jakby stracił coś, o czego istnieniu nie miał wcześniej pojęcia.
- Dlaczego to zrobiłeś? - spytał z rosnącą irytacją i niepewnością.
- Powiem ci, kiedy ty odpowiedz na moje pytanie. - odparł Lucyfer nie tracąc spokoju.
- Nie, nie słodzę. - odburknął szybko Gabriel. - Do jasnej cholery, dlaczego mnie pocałowałeś?!
- Taki ładny aniołek, a tak brzydko się wyraża? - Lucyfer z uśmiechem potrząsnął głową. Czarne włosy opadły mu na czoło. - Miałem taką ochotę. To wszystko - podał mu parujący kubek herbaty.
- Dzięki... - szepnął Gabriel. Idiotyzm sytuacji uderzył w jego myśli. Właśnie pije herbatę z Lucyferem, władcą piekieł, bezwzględnym mordercą wielu aniołów. Jak nisko musiał upaść? Jak wysoko się wznieść? Pociągnął drobny łyk z filiżanki. Herbata była bardzo ciepła, parzyła wargi. To nie miało znaczenia. Przesunął dłonią po sparzonych ustach. Ustach, które dotknął Lucyfer. To nie był pocałunek z miłości - raczej z nienawiści. Ostry, płonący ogniem wściekłości dotyk. Niezaspokojony, skąpany w gorącej krwi i chłodnym spojrzeniu.
Przełknął płyn, który spłynął w dół przełyku. Pił szybko, mimo iż herbata była gorąca. Od kilku dni nie miał nic w ustach, był odwodniony i głodny. Spojrzał na swojego oprawcę, który trzymając w dłoniach kubek wpatrywał się w ścianę.
Myślami był daleko.
Nagle podniósł głowę, czując przeszywający wzrok archanioła. Ich spojrzenia zderzyły się. Gabriel pierwszy odwrócił wzrok. Zapadła niezręczna cisza. Identycznie brzmiące słowa zamknięte za barierą myśli tak przeciwnych, tak podobnych sobie istot.
- Lucyferze...
- Tak, Gabrielu?
+ + +
- Chciałeś ze mną porozmawiać o... o Niebie. - zaczął niepewnie, ostrożnie, zmęczony ciszą.
- Nadal chcę. - Lucyfer podniósł się z podłogi i podszedł bliżej archanioła. Następnie usiadł po turecku, dłonie opierając o podłoże. - Minęło wiele tysiącleci, odkąd kroczyłem ścieżkami Raju rozmawiając z aniołami. Sam byłem aniołem.
- Nadal nim jesteś - szepnął Gabriel.
- Nie. - zaprzeczył spokojnie, acz zdecydowanie Lucyfer. - Jestem tym, kim jestem. Zawsze byłem tą samą osobą, nigdy się nie zmieniłem, choć, wierz mi, próbowałem niejednokrotnie. Jednak teraz nazywają mnie inaczej. Upadły anioł, chociaż na moim ciele i duszy nie widać śladu upadku. Wybrałem inną drogę, by osiągnąć coś, czego pragniemy my wszyscy.
- Szczęścia...?
- Nie. Do szczęścia nie można dążyć, nie można go pragnąć. Samo przychodzi do nas, delikatnie puka do drzwi. Wystarczy je otworzyć i wpuścić do środka. Dojrzeć swoje szczęście, przecież jest w tobie, z tobą, przy tobie. Dopóki żyjesz nigdy cię nie opuści. Sami odbieramy sobie szanse na pełnię szczęścia poprzez swój egoizm - on nas zaślepia i nie pozwala dojrzeć. Nikt nigdy nie osiągnie pełni szczęścia, tak jak nikt nigdy nie przestanie być egoistą.
- Szczęście można odnaleźć w każdej chwili swojego istnienia... ale... nie ma ono sensu, jeżeli jesteś samotny - Gabriel przesuwał dłońmi po swoich udach, chcąc je rozgrzać. Gruby koc nie chronił całkowicie przed zimnem.
- Czy nie rozumiesz, że my jesteśmy samotni? Nie zawsze sami, ale zawsze samotni. Inni od wszystkich. Wyjątkowi. Samotni dlatego, że nie potrafimy tego zrozumieć.
- Ale czy nie przestajesz być samotny, gdy darzysz kogoś szczerym uczuciem? Miłością?
- Miłość... to takie zabawne. Wielkie słowo. Mnóstwo znaczeń. I absolutnie żadnego sensu. - Lucyfer roześmiał się ironicznie, przysłaniając dłonią usta. Jego oczy pozostały poważne, nieruchome.
- Czy nigdy nie kochałeś, Jutrzenko? Lucyferze?
- Kochałem. Kocham. Kochać będę. Wypełniam pustkę duszy tym żałosnym uczuciem, trzymam się go jak tonący kawałka drewna. Kiedy puszczę - zginę, utonę w sobie, we własnym istnieniu. - spojrzał na Gabriela - Zimno ci?
- Nie, mów dalej. - skłamał, by zaspokoić swoją anielską ciekawość. Miłość Lucyfera.
- Gabrielu... wiesz, kim był... Camiel...?
- Camiel? Jeden z dziewięciu archaniołów, odpowiedzialny za ogień. Miłość. Wojnę. - recytował niczym kiepski aktor nieudany wiersz - Skazany i zniszczony wskutek sprzeciwiania się woli boskiej oraz zasadom współistnienia... - spojrzał na Lucyfera. Widok zaskoczył go - Władca Piekieł z pochyloną głową obejmował rękoma kolana kiwając się to w przód, to w tył. Wyglądał niczym zagubione dziecko. Był zagubionym dzieckiem. - Lucyferze, czy wszystko w porządku?
- Skazany... zniszczony... woli boskiej... - powtarzał tępo nie patrząc na osłupiałego archanioła. Nagle podniósł się, przeszedł kilka kroków, usiadł ponownie. Spojrzał w oczy Gabriela.
- Kochałem go. - wyszeptał bojąc się znaczenia własnych słów. Zaledwie dwóch, tych najważniejszych. Nic nie wymaga większej odwagi jak przyznanie się do miłości.
- Kochałeś? - Gabriel powtórzył w osłupieniu. Nie mógł uwierzyć, że okrutnego Lucyfera stać na to najczystsze z uczuć. Czy rzeczywiście takie jest? Czy on na prawdę jest taki?
- Jak nikt nigdy nikogo. - westchnął cicho po czym przełknął ślinę - Bóg mi go zabrał. Zabrał jego duszę. I mnie wraz z nią. Musiałem... patrzeć jak cierpi. Patrzeć, jak płacze. Jak krzyczy. Umiera. Nigdy nie pojmiesz jak potężny ból królował wtedy w moim sercu. Zawładnął mną, a pełną materializację osiągnął zamieniając się w agresję i zemstę. Chciałem zabijać. Zabijać z miłości, byle tylko zapomnieć o miłości, która zabiła mnie. - Umilkł. Cisza panująca w pomieszczeniu przenikała każdy zakątek umysłu. Gabriel z półotwartymi ustami wpatrywał się w Lucyfera.
- Nigdy go nie zapomnę. Nigdy. Nigdy! - krzyknął chcąc przekonać o tym samego siebie. - Zapomnieć słodycz jego ust, ciepło ciała, delikatność dotyku... to niemożliwe. Nie chcę tego, nie potrafię niczego innego nie pragnąć. Czuję się rozerwany na dwoje... przepołowiony, a każda z części ma inne myśli, inne pragnienia... Wiesz, co to jest? Chaos. Chaos w moim sercu. Nigdy mu tego nie wybaczę! Boże zapłacisz mi za to. - Archanioł wsłuchiwał się z przerażeniem. Groził Bogu.
- Lucyferze... uważaj na słowa, On wszystko słyszy.
- Jest głuchy. I ślepy. Nie widzi i nie słyszy niczego oprócz siebie.
- Nie mów tak...! To bluźnierstwo! - ścisnął w dłoniach pusty już kubek.
- Bluźnierstwo? Przeciw czemu? Komu? - milczał przez chwilę zbierając myśli - Widziałeś kiedyś Boga? - zapytał nagle nie patrząc na archanioła.
- Nie, nigdy... Wiesz przecież, że nigdy nikomu się nie pokazuje... zamknięty w swojej komnacie.
- W swojej komnacie. - powtórzył - W swoim świecie. To, co dalej nic go nie obchodzi. - cichy trzask pękającego kubka rozległ się w celi. Lucyfer zareagował jedynie krzywym uśmiechem. - Ukrywa się sam przed sobą i przed tym, co stworzył. Sam sobie jest Sądem Najwyższym. A najtrudniej jest osądzać samego siebie. Boże! Czy słyszysz mnie, Boże? - odpowiedzią była głucha cisza. Żadnego cudu. - Głuchy. Ślepy. Bezkarny. Może zabijać, nikt nie zaprotestuje. Teraz ja wysuwam oskarżenie! Teraz ja pragnę ukarać! Ukarać Boga.
- Lucyferze... nie mów... tak... - Gabriel zasłaniał sobie uszy rękoma.
- Prawda boli najbardziej. Wwierca się w umysł i nie może go opuścić. Prawda. Dwie różne istoty inaczej pojmują tą samą rzeczywistość.
- To nie jest prawda. Bóg jest sprawiedliwy, miłosierny... - książkowe regułki. Bezpodstawne. Bezsensowne. Beznadziejne.
- Dlatego zabija. Dlatego odbiera ci życie. Sens życia. Niszczy duszę. Tylko dlatego, że kochasz.
- Zadaniem aniołów jest miłować innych. Musimy pozostać w czystości... w pewnym sensie także obojętni. Jeżeli do naszych serc wkrada się uczucie na tyle potężne, by zaćmić rozum... należy je zniszczyć.
- Zniszczyć tak jak Camiela? - Lucyfer drżał z zimna i z wściekłości. - On niczemu nie zawinił. Kochał. Mnie. - uderzył pięścią w podłogę - A ja kochałem jego. Czy miłość może być uznana grzechem? Czy cud może być przekleństwem? Czy Bóg może być mordercą? Diabeł sprawiedliwością? Szczęście przeznaczeniem? Istnienie karą? Śmierć pokutą? Nie ma odpowiedzi. Nigdy ich nie było i nie będzie. Pytania rodzą się w twojej głowie i tylko tam znajdziesz wskazówki. Szukaj, szukaj, aż odnajdziesz prawdę. Prawdę, która cię zabije. - roześmiał się. Jego głośny, okrutny śmiech wibrował w celi. Przenikał ciało Gabriela i napawał je nieuzasadnionym lękiem.
- A czy ty kiedykolwiek kochałeś, archaniele? - zapytał Lucyfer.
- Wiesz przecież, że to jest zabronione.
- Kochałeś?
- Tak.
+ + +
Pożałował natychmiast swoich słów. Z przerażeniem rozejrzał się, jakby bojąc się bycia podsłuchanym. I zniszczonym.
Lucyfer uśmiechnął się. Ulubieniec Boga zgrzeszył! Zgrzeszył miłością. Spojrzał na archanioła - był przerażony. Nie wstydził się swoich uczuć, jedynie bał konsekwencji.
- Nie chciałem. Nigdy nie pragnąłem by stał się dla mnie kimś ważniejszym. Ważniejszym ode mnie, od... od Niego. Nie! Nie! Nie mogę tego mówić... nie mogę! - wił się na krześle nie mogąc wyswobodzić się z grubego koca i własnych pragnień. - Kocham go... Wiem, że nie powinienem! Ale z każdą chwilą moje uczucia stają się silniejsze. Wypełniają mnie od środka, nadają sens istnieniu. Prawdziwy sens. Mój Panie... zgrzeszyłem. Pomóż mi zapanować nad sobą, swoim skażonych sercem. Jeżeli chcesz zniszcz mnie, błagam... oszczędź Michała.
Lucyfer zamrugał powiekami. Archanioł Michał? Najstarszy i najmądrzejszy ze wszystkich... Teraz cicho jęczał z bólu kilka metrów obok, w celi równie brudnej jak ta.
- Nie wiem, gdzie teraz jest. - szeptał rozgorączkowany Gabriel. - Zniknął kilka dni temu. Boję się o niego. Chciałbym go znów zobaczyć. Jego uśmiech, słodkie usta... - w archanielskich oczach pojawiły się łzy. Lucyfer podszedł do niego powoli. Delikatnie ściągnął koc, wyjął z dłoni kawałki roztrzaskanego kubka. Przesunął dłonią po złotych włosach.
- Chodź za mną.
Zdziwiony Gabriel powoli podniósł się z krzesła. Nagle krzyknął z bólu, kolana ugięły się pod nim. Przed upadkiem uchroniły go jednak silne ramiona Lucyfera, które mocno i pewnie przytrzymały opadające ciało. Gabriel próbował zaprotestować i odepchnąć diabła - ten jednak zignorował archanioła, uniósł go z klęczek i trzymając za ramiona utrzymywał w pozycji pionowej.
- Uważaj, nie jesteś jeszcze dość silny. Pomogę Ci.
- Ty... mi... pomożesz...? - Gabriel wpatrywał się w swojego oprawcę zaskoczonymi oczyma. Pomocny diabeł. Może Lucyfer nie był taki, jakim mu się wydawał. Może za lodową ścianą kryło się gorące serce. Kochające, współczujące, pomocne, anielskie serce. Ukryte głęboko, by nikt nie mógł go odkryć, poznać, ponownie rozpalić. Czy ktokolwiek odnajdzie drogę do jego serca? Drogę, o której sam Lucyfer zapomniał dawno temu.
- Tak. Cóż w tym dziwnego? - zapytał spokojnie.
- Jesteś diabłem.
- A ty aniołem. Po co nam takie podziały? Czy nigdy nie dostrzeżesz prawdziwego mnie zza muru plotek i stereotypów? Naucz się patrzeć. Naucz się czuć. Naucz się myśleć samodzielnie.
- Lucyferze...
- Nic nie mów. Chodź za mną. - Lucyfer nadal obejmował Gabriela, pomagając mu stawiać kroki. Nie protestował już. Diabeł ze zdziwieniem zauważył, jak bardzo anioł był gorący. Z jego prawie nagiego ciała wypływało ogromne, zaskakujące ciepło. Lucyfer objął mocniej, by lepiej odbierać to uczucie. Tak dawno nie czuł ciepła drugiego ciała. Nie wiedział jak bardzo mu tego brakowało, aż dotknął archanioła. Nie chciał go wypuścić już nigdy. Pragnął jedynie rozkoszować się jego ciepłem, ciałem, uczuciem... Lucyfer gwałtownie potrząsnął głową. Nigdy. Więcej. Takich. Myśli.
Poruszali się wzdłuż ciemnego, wilgotnego korytarza. Podłoga zroszona była świeżą krwią. Mijali drzwi prowadzące do pustych, brudnych cel, aż doszli do tej właściwej. Gabriel zrozumiał to, czując, iż Lucyfer przystaje i powoli zwalnia uścisk ramion. To dziwne... ale było mu dobrze. Ciało Lucyfera, chociaż zimne, dawało mu poczucie bezpieczeństwa. "Bezpieczeństwa?!" myślał "To niedorzeczne! On chciał mnie zabić! I pewnie nadal tego chce". Przełknął ślinę. Nie chciał umierać. Nie teraz i nie w taki sposób.
- Już jesteśmy na miejscu, Gabrielu. - wyszeptał Lucyfer całkowicie rozluźniając uścisk ramion. Powoli odsunął się od archanioła i otworzył drzwi celi. - Wejdź.
Gabriel posłusznie wszedł do środka. Jego wzrok powoli przyzwyczajał się do panujących w celi ciemności. Już rozpoznawał kształty. To kaganek, to metalowy hak, to stół, to krzesło... Już chciał odwrócić się i zapytać Lucyfera, o co chodzi, gdy dostrzegł coś jeszcze. Jakaś postać skulona w kącie. Podszedł o krok bliżej w tamtym kierunku. Przystanął. Uniósł wyżej głowę.
Anioł.
Wyraźnie widoczny zarys skrzydeł. Mocno zakrzywione linie. Złamane.
Przegryzł dolną wargę. Wiedział, co zaraz zobaczy. Wiedział, jak bardzo go to zaboli. Wiedział, że tego nie zniesie. Wiedział. Mimo to pragnął poznać prawdę. Każdy ma w sobie tę irytującą ciekawość, zrobi wszystko, by zniszczyć niepewności. Kolejny krok. Kolejne uderzenie serca. Był już bardzo blisko. Wyciągnął rękę. Dotknął policzka skulonej postaci, po czym delikatnie skierował twarz w swoją stronę.
Krzyknął.
Nie.
Cofnął się.
To niemożliwe.
Upadł na kolana.
To nie dzieje się naprawdę.
Stojący przy drzwiach Lucyfer ze spokojem wpatrywał się w Gabriela. Nie czuł się winny. Niczego nie czuł. Był przecież diabłem, prawda? Diabły nie mają uczuć. Skąd to ukłucie w klatce piersiowej?
Serce. Tam jest serce.
+ + +
Michał.
To archanioł Michał leżał tutaj w tej brudnej celi. To jego połamane skrzydła spoczywały na zakrwawionej podłodze. To jego podrapane dłonie wykrzywione były pod dziwnym kątem. To jego powieki nie miały już siły unieść się w górę. To z kącików jego ust płynął gorący, czerwony strumień.
Michał.
Dlaczego właśnie on? Dlaczego leżał tutaj na skraju śmierci, splugawiony, obdarty z dumy i czci? Czym zawinił? Czym zasłużył sobie na taki ból, na taki los? Nie zrobił nic. Czy to właśnie było jego winą? Umierał za niewinność? W samotności, jak umiera każdy z nas.
Lucyfer.
To jego wina.
Gabriel powoli podniósł się z podłogi, drżącymi rękoma podpierając swoje wątłe ciało. Jego wzrok na przekór myślom i rozsądkowi nadal zwrócony był na drugiego archanioła. Usta, co chwila rozchylały się. Nie wydobyło się z nich żadne słowo. Żadna mowa nie mogła wyrazić tego, co czuł w tym momencie. Sam nie wiedział, co czuł. Smutek? Rozpacz? Wściekłość? Pustkę...?
Miał wrażenie, że jego serce zostało podarte niczym kartka papieru. Na milion kawałeczków, które zdeptane i oplute oczekiwały na swój koniec... w śmietniku. Wyrzucić swoje serce na śmietnik. Zostawić. Zapomnieć. I nigdy po nie nie wrócić.
Postawił krok. Potknął się. Nim upadł, zdołał oprzeć się o ścianę i z trudem utrzymując pionową postawę ciała, zaczął zbliżać się do Michała. Drżącą dłonią dotknął jego policzka. Zimny.
Szybko odsunął się. Potrząsnął głową. W oczach pojawiły się łzy. Piękne, błyszczące w świetle słońca. W ciemnościach pozostawały niezauważone.
Rafał zawsze powtarzał: "Nie płacz. Łzy niczego nie zmienią". Nie zmienią. Nie cofną czasu, nie wrócą zdrowia, życia, wspólnych chwil szczęśliwych. Czy zatem były bezsensowne? Łzy to krew duszy, płynąca z niezabliźnionych ran. Krwawił.
Spojrzał na Lucyfera. Stał tam, spokojny, z okrutnym wyrazem twarzy. Jak można być takim potworem? Sadystą? Jak można niszczyć to, co najważniejsze z uśmiechem na twarzy? Jak można zabijać bez wyrzutów sumienia?!
Krok. Krzyk. Uderzenie.
Lucyfer upadł na podłogę, zaskoczony ciosem i siłą archanioła. On sam wpatrywał się ze zdziwieniem z ręką, która zadała cios uniesioną w górę. Ciężko dyszał. Łzy spływały mu do ust. Przełknął je, czując ich słony smak. Czy łzy nie mogłyby być słodkie? Zbyt wielka ironia.
Zacisnął zęby, powoli opuszczając rękę. Lucyfer ogłuszony ciosem drgnął. Powoli wstał, chwiejąc się lekko. Z kącików jego ust płynął wąski strumyczek krwi. Otarł go szybko dłonią, którą wytarł w czarną szatę. Tkanina przesiąkła jej zapachem. Lucyfer spojrzał na Gabriela. Nie był to wzrok zdziwiony, wściekły, rozjuszony... W jego oczach nie było nic. Jedynie bezbrzeżna pustka. Od dawna był przecież martwy. Martwych nie można przecież zaskoczyć.
- Dlaczego? Dlaczego? Dlaczego?! - krzyczał pogrążony w szale rozpaczy Gabriel. Oszalały anioł. Szarpał szatę Lucyfera, chcąc wymusić jakąkolwiek odpowiedź.
- Myślisz, że istnieje jedna, satysfakcjonująca odpowiedź?
- Mów do cholery! Albo... albo cię zabiję! - krzyczał. Groził. Wiedząc, że nic nie zmieni. Niczego nie cofnie. Czy morderstwo zrekompensuje mu stratę Michała? Czcze przemyślenia. Lucyfera nie zabije nic. Nawet, jeżeli myśl o jego śmierci jest tą jedyną, upragnioną. Lucyfer tylko się uśmiechnął.
- Zabij mnie. Niczego innego nie chcę. Śmierć moim jedynym przyjacielem. Odległym marzeniem. Niemożliwym do spełnienia. - przesunął dłonią po mokrym policzku Gabriela - Jedynie moje ciało żyje. Dusza umarła dawno temu. Twoje właśnie wykrwawia się. Na śmierć. - Dotknął ustami wilgotnych śladów. Delikatnymi, drobnymi pocałunkami podążał drogą milionów samotnych łez. Takie jak ludzie... z czasem wysychały i nie było po nich śladu. Nie było wspomnień.
- Może było mu to przeznaczone? Leżeć tutaj, w tej celi. Gabrielu, wierzysz w przeznaczenie? W ustalony z góry Boży plan, w którym my jesteśmy jedynie bezwartościowymi pionkami? Tacy malutcy, bez znaczenia. Jeżeli tak jest, to jaki jest sens naszej egzystencji? A może wszystko jest dziełem przypadku? Los nie istnieje, a my jesteśmy przyczyną i skutkiem wszystkich decyzji, które sami podejmujemy? Czy zatem jego życie zależy od mojej decyzji? - przerwał, przesunął dłonią o zlepionych krwią włosach Gabriela.
- Dlaczego... dlaczego go zabiłeś...? - cichy szept brzmiał jak beznadziejny krzyk rozpaczy, na który w sercu nie było już sił.
- Zabiłem? On żyje. - mówiąc to uśmiechnął się i podszedł do skulonego ciała. Lekko potrząsnął ramieniem Michała - Obudź się.
- Lucyferze, co ty... Zostaw go! - krzyknął podbiegając do nich.
Otworzył oczy.
- Ga... Ga... Gabriel... - szepnął Michał - mój mały... kochany... anioł...ek... kochany... ani... - powtarzał beznamiętnie. Jego otwarte oczy patrzyły w ciemność. Nie widziały nic, nic widzieć nie mogły. Zamglone. Lucyfer wyciągnął coś z kieszeni szaty - buteleczka. - Podaj mu to. Wzmaga zdolność regeneracji. - Gabriel ostrożnie wyciągnął ręce. Chwycił szyjkę butelki. Lucyfer uśmiechnął się. - Podaj mu to. To nie trucizna. Nie masz się czego bać.
Gabriel posłusznie wyciągnął korek. Zbliżył się do Michała. Jego drżąca dłoń przysunęła buteleczkę do spieczonych ust drugiego archanioła. Bezbarwny płyn powoli wypływał ze szklanego naczynia. Gabriel uważał, by nie stracić ani kropli. Michał pił łapczywie. Lekarstwo ściekało po jego brodzie opadając na podłogę i mieszając się z krwią. Butelka szybko została całkowicie opróżniona. Michał zamknął oczy. Jego ciałem wstrząsnął potężny dreszcz.
Nagle jego powieki uniosły się w górę. Zaczął kaszleć. Gabriel objął drżące, nagie ramiona.
- Gabrielu... czy to ty? - zapytał całkiem świadomie. Zamrugał oczami. - Co ty tu robisz...?
- To długa historia! - odparł tamten, a w jego oczach zaszkliły się łzy. Tym razem ich słony smak mu nie przeszkadzał. Nie miał dla niego znaczenia.
+ + +
Gabriel usiadł na podłodze obok Michała. Rzucona w kąt opróżniona butelka połyskiwała żałośnie.
- Michale... nawet nie wiesz, jak się cieszę widząc cię żywego... Myślałem... że jesteś... że jesteś... martwy...
- Ja też tak myślałem - uśmiechnął się z trudem. Bolało go całe ciało, ale czuł się nadzwyczaj dobrze. Jakby ból przestał być przeszkodą. - Cieszę cię, że cię widzę. Bałem się o ciebie.
- Ja o ciebie również... - obaj zamilkli nie wiedząc co powiedzieć dalej. Gabriel nie mógł ubrać w słowa tego co czuł. Czuł zbyt wiele. Wybuchła mieszanka emocji.
- Michale... ja myślę... chciałbym ci coś powiedzieć... - jąkał się. - Nie wiem, jak zareagujesz... ale... - przegryzł wargi, milknąc na chwilę. - Kiedy zobaczyłem cię leżącego tutaj... zrozumiałem. Zrozumiałem, jak ważny jesteś dla mnie. Czasem trzeba coś stracić, by poznać jak wielką ma wartość. Ja cię straciłem. Przynajmniej tak mi się wydawało... Dlatego teraz pragnę ci to powiedzieć, mimo strachu, który jest we mnie. Powiedzieć wszystko, by potem nie żałować. Lepiej żałować z powodu popełnionych błędów niż cierpieć wiedząc, że czegoś nie zdążyliśmy zrobić, czegoś nie zdążyliśmy powiedzieć. Myślałem że nie zdążę i choć wiem, że będzie to dla ciebie zaskoczeniem - muszę to powiedzieć. Choćby karą za to było cierpienie. Śmierć.
- Gabrielu, nie wiem o czym mówisz. Czyżbyś postradał zmysły? - Zapytał Michał. Gabriel w odpowiedzi uśmiechnął się z goryczą.
- Z pewnością. Bo czym jest szaleństwo? Stanem umysłu, w którym nie istnieje mądrość, rozsądek. Uczuciem pobudzającym najgorsze instynkty. Szaleńcy żyją dla jednostek. Jednej myśli, jednego uczucia, jednej osoby. Jestem szaleńcem. - uśmiechnął się ponownie, tym razem ze smutkiem - Czyż nie każdy jest szalony? Raz na jakiś czas poddaje się drobnemu wariactwu, pozwala zawładnąć sobą całkowicie ważnemu dla niego uczuciu.
- Do czego zmierzasz, przyjacielu?
- Zmierzam do centrum mojego szaleństwa. Kieruję swe kroki do jego przyczyny. Do celu. Do rozwiązania trapiących mnie spraw. I choć wiem, że może być niepomyślne, zatracając się we własnym szaleństwie, idę dalej.
- Nie możesz się zatrzymać. Czujesz, jakby coś nieustannie popychało cię dalej. Niewidzialna siła, której nie zdołasz się oprzeć, nawet gdybyś tego chciał. Ale nie chcesz. - Michał podniósł wyżej głowę, napotykając spojrzenie drugiego archanioła - To uczucie zna każdy. Tylko nie każdy ma tyle odwagi, by je zaakceptować. - uśmiechnął się przybliżając do Gabriela swoje chłodne ciało. Przesunął dłonią po jego złotych włosach. - Nie bój się. Odkryj siebie, znajdź w sobie odpowiedzi na dręczące cię pytania. Nie bój się ich. Nie bój się siebie. I choćbyś był nie wiem jak bardzo sparaliżowany lękiem - rób to, co czujesz. Tylko to jest właściwe. Prawdziwe. - jego palec powoli i delikatnie umiejscowił się na ustach Gabriela - Ja również chciałbym ci coś powiedzieć.
- Mów, proszę.
- Powiem. Jednak najpierw chciałbym usłyszeć, co ty masz mi do powiedzenia. - powoli zabrał palec. Uśmiechnął się zachęcająco.
Gabriel podniósł się z podłogi. Podszedł do ściany. Uderzył pięścią w marmur. Jeszcze jedno uderzenie. Głuchy trzask. Kolejne. Silniejsze. Po policzkach płynęły łzy.
- Kocham. Cię.
Zamknął oczy.
+ + +
Do otworzenia oczu zmusiła go cisza, która zapadła w pomieszczeniu. Bał się tego, co zobaczy, bał się reakcji, jaką przyniosły jego słowa. Nie chciał zranić Michała.
Chciał coś powiedzieć, wyjaśnić. Słowa uwięzły mu w gardle, usta odmówiły posłuszeństwa. Czuł, jakby rzeczywistość przestała istnieć, czas nie płynął, nie było myśli, nie było nadziei. Nie było nic.
Gabriel spojrzał na Michała. Tylko on sam wiedział jak wiele odwagi go to kosztowało. O czym myślał Michał? Co czuł? Oddałby wszystko, by to teraz wiedzieć.
+ + +
Zaskoczenie. Nie, to zbyt łagodne słowo. Szok. To był szok. Słowa Gabriela uderzyły go w samo serce. Tam miały trafić.
Wiedział, co powinien powiedzieć. Wiedział, co chciał powiedzieć. Nie mógł. Nie potrafił. Przegryzł wargi. Musi. Musi, choćby miało go to zabić, choćby miało stać się przyczyną jego nieszczęścia, śmierci.
Piętno grzechu było nie do zniesienia. Wstyd i poczucie winy powoli odbierały mu zmysły. Czuł, że jego uczucie nie powinno się nigdy narodzić. A narodziło się na przekór wszystkiemu, co istniało. Grzech miłości. Taki słodki.
- Gabrielu, ja czuję to samo.
+ + +
Nawet nie zauważyli, kiedy wyszedł. Drzwi celi zostawił otwarte. Szedł teraz ciemnym korytarzem w sobie tylko znanym kierunku. Uśmiechał się delikatnie. Od dawna nie cieszyła go jakakolwiek myśl. Tych dwóch powinno ze sobą być. Powinno dzielić się swoją miłością. Uśmiechać się do siebie. Całować. Przytulać. Kochać. Nikt nigdy nie powinien im tego zabronić. Boże, czyż nie jesteś miłością? Czyż miłość nie jest największym z Twoich darów? Dlaczego nie pozwalasz cieszyć się nim Twoim najdoskonalszym dzieciom? Prawie bez wad. Nie ma ideałów. Ty również nim nie jesteś.
Nie zabronisz im kochać się. Zakaz miłości nigdy nie zaistnieje, nigdy nie będzie przestrzegany. Przecież to jest najpiękniejsze w życiu. Najwspanialsze. I żaden zakaz tego nie zmieni.
+ + +
Spojrzenia. Myśli. Bóg. Świat. Miłość.
Spoglądali na siebie. Ich szerokie źrenice prawie całkowicie zasłaniały tęczówki. Zaszokowani wzajemnymi uczuciami nie wiedzieli, co robić. Co mówić. Co myśleć. Czuli się niezręcznie, jakby poruszali się na cienkim lodzie, który w każdej chwili mógł pęknąć pod ich stopami. Każdy krok wydawał się niebezpieczny. Dlatego stali w miejscu pozwalając sobie jedynie od czasu do czasu na nieśmiałe spojrzenia.
Nagle Michał podniósł się z podłogi i powoli podszedł do stojącego przy ścianie Gabriela. Przesunął dłonią po jego policzku. Wilgotny. Świeże łzy. Tym razem płynące ze szczęście. Jak wiele uczuć można wyrazić w ten sam sposób...?
Po chwili za opuszkami palców podążyły usta. Suche i spragnione, poprzez delikatne pocałunki wchłaniały mokre łzy. Nadal płynęły. Z każdą chwilą silniej, szybciej potężniej. Wraz ze wzrostem szczęścia, któremu powoli ustępował szok. Usta nakryły jedną powiekę. Potem drugą. Łzy przestały płynąć.
Gabriel zarzucił dłonie na szyję Michała. Przyciągnął do siebie jego zimne ciało. Przyjemne. Takie przyjemne. Już kochał dotyk jego nagiej skóry. Dłonie Michała spoczęły na biodrach młodszego archanioła. Usta zetknęły się z ustami. Wargi przylgnęły do warg. Ciało do ciała.
Michał niechętnie przerwał ich pierwszy pocałunek.
- Kochałem cię. Kocham. I kochać będę. - czy gdzieś już nie słyszał tych słów? - Oddam wszystko, bylebyś tylko był szczęśliwy. - pogładził dłonią złote włosy - Wiem, że możemy zginąć. Nie pozwolę na to. Oddam życie, abyś ty mógł żyć.
- Nie. Twoje życie jest moim życiem. Naszym. Nie boję się Boga, dopóki jestem przy tobie.
Ich usta ponownie zetknęły się ze sobą.
+ + +
Wszedł do pokoju cicho zamknąwszy drzwi. Zdjął szatę i nagi położył się na łóżku. Zamknął oczy. Chciał marzyć, śnić o szczęśliwej miłości dwojga aniołów. A może anioła i diabła...?
Jeżeli Bóg zechce ich zniszczyć - wystąpi przeciw niemu. Odda wszystko, narazi na zniszczenie swoje Królestwo, byleby tylko tych dwóch było szczęśliwych. Byleby pamiętali o miłości Lucyfera i Camiela. Byleby tylko żyli tą miłością.
- Camiel... Robię to dla ciebie. Tak bardzo za tobą tęsknię. Każdego dnia. Ale póki wierzę w miłość, mam w sobie siłę, aby żyć. Wierzą w naszą miłość. Ona nigdy się nie skończy. Nigdy. Tak jak ty zawsze będziesz istniał w moim sercu.
Nie chcę już nigdy otworzyć oczu.
+ KONIEC +
Chcielibyśmy zadedykować to opowiadanie kilku ważnym dla nas osobom:
- Ani_M. Za to, że zawsze była z nami.
- Natiss. Za to, że jest i potrafi wywołać szczery uśmiech.
- Kou_Andri. Na pamiątkę.
|
|
Komentarze |
dnia padziernika 17 2011 19:06:14
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina
Kethry (Brak e-maila) 00:00 29-11-2004
rany... absolutny brak slow. wyjatkowe opowiadanie. ja szczerze nie lubie aniolow, ale taki tekst zasluguje na najwyzsze uznanie. Seraphiel, ja ci juz pisalam przy fiku do Dega - masz dar operowania slowem, budowania zdan, ktore maja niesamowita moc, a Wasz duet jest duetem fenomenalnym. jestem pod duzym wrazeniem.
Evilek Yukilek (Brak e-maila) 13:49 01-12-2004
muszę przeczytać skoro panie wygrały
Ronnie (Brak e-maila) 19:23 01-12-2004
Heh, określenie \"panie\" nie bardzo mi tutaj pasuje... jestem mężczyzną z krwi i kości. Serdecznie pozdrawiam szacowną konkurentkę i gratuluję zdobytych głosów.
Pazuzu (Brak e-maila) 23:49 01-12-2004
Gratulacje. Zasłużona wygrana, tekst bezbłędny i naprawdę piękny. Bardzo, ale to bardzo mi się spodobał.
Blanche (Ania_M) (webka_marysi@tlen.pl) 11:17 04-12-2004
Po raz kolejny gratuluję Wam wygranej. W pełni na nią zasłuzyliście, to opowiadanie to fenomen
Seraphiel (Brak e-maila) 11:36 05-12-2004
*zarumieniona całkowicie* Bez przesady... w opku jest mnóstwo błędów (zwłaszcza literówek), które ja jako autorka wyłapuję lepiej, bo wiem co gdzie miało być _^__ Nie miałam niestety Worda, żeby przeprowadzic korektę, nie mówiąc już o nadmiarze czasu, żeby wszyskto dziesięc razy przeczytać. Bardzo dziękuję za słowa uznania, czuję się zaszczycona, że takie talenty (patrz Paz i Keth *-*) wogóle zechciały to dziełko skomentować. Bardzo dziękuję i pozdrawiam cieplutko!
Czerwona (Brak e-maila) 15:42 27-05-2008
Kocham Twoje opowiadanie |
|
Dodaj komentarz |
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
|
Oceny |
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.
Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.
Brak ocen.
|
|
Logowanie |
Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem? Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.
Zapomniane haso? Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
|
Nasze projekty | Nasze stałe, cykliczne projekty
|
Tu jesteśmy | Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć
|
Shoutbox | Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.
Archiwum
|
|