The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 05:02:45   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Fiat lux 7
Nowy wiersz: Kłujesz jak róża, chcę być kłuty...




- Zilla, w tej chwili przestań!
- Ale maama...
- Kotku, przeszkadzasz. - Inapan uśmiechnęła się i pocałowała dziewczynkę. - Musimy dzisiaj skończyć ten kawałek, jak tylko mamusia posadzi roślinki, pójdziemy się pobawić. Dobrze?
- Dobrze... - westchnęła. - Odkąd znowu tu mieszkamy, zawsze jest tak nuudno...
- Jak się nudzisz, zawsze mogę cię posłać do nauczyciela...
- Mama!
- Jesteś już dość duża.
- Jeszcze nie....
- Hm, a może w takim razie jesteś dość duża, żeby pomóc mamusi?
- A mogem?
- Mogę.
- Mogę?
- Możesz.
- Dobrze!
- No to chodź. - uśmiechnęła się i podała małej wodę. - Lej tam, gdzie mamusia da roślinkę. Ale troszeczkę.
- Dzień dobry, Inapan.
- Safira! - obejrzała się. - Skończyliście już?
- Tak... Wczoraj już mało nam zostało. Saen, chodź do mamy! - krzyknęła. - Cały ojciec - tylko by gdzieś biegał. - stwierdziła z udawanym niezadowoleniem. - No i proszę, przewróciłeś się. - schyliła się i wzięła chłopca na ręce, całując buzię wygiętą w podkówkę. - No już. Mamusia przytuli. Zanim się zacznie biegać, to się trzeba nauczyć porządnie chodzić. - uśmiechnęła się, odgarniając z czułością włosy dziecka. - Ktoś jedzie...
- Ładne konie. Pewnie ktoś do rządcy. - stwierdziła Inapan, z powrotem pochylając się nad ziemią. - Zilla, miałaś podlewać. Zilla? - spojrzała na dziewczynkę, która patrzyła na konie jak zahipnotyzowana.
- Karin..... Kariiiiiiin !!!!!!!!!!!! - pisnęła, zaczynając biec w stronę drogi. Konie zatrzymały się i jedna osoba zeskoczyła z siodła, ze śmiechem przyklękając na ziemi; dziewczynka od razu rzuciła się jej na szyję.
- Ale urosłaś.... - szepnął.
- No! Mama mnie straszy, że pójdę do nauczyciela. Powiedz jej, że nie trzeba...
- Mama tylko tak mówi... Żeby pójść do nauczyciela musiałabyś mi sięgać co najmniej do pasa... - pokiwał poważnie głową. - Tam jest?
- Tak! Chodź! No chodź!
Kobiety w milczeniu patrzyły na nadchodzących.
- Inapan, Safira... - uśmiechnął się Karin. - Dawno się nie widzieliśmy...
- To prawda... - wolno odezwała się Inapan.
- To mój przyjaciel, Ovan. Jest z królestwa Tonnerre... - urwał i spojrzał na chłopca. - To twój syn? - uśmiechnął się i wyciągnął rękę, ale dziecko pisnęło i ukryło buzię na ramieniu Safiry.
- Nie zna cię... - szepnęła i spojrzała w bok. Uśmiechnął się niepewnie i cofnął dłoń.
- No tak...... Ovan przyjechał właściwie do Ardee... Ale nie ma go tak długo, że postanowiłem zaprowadzić go... tutaj... Więc przyjechaliśmy.
- Twojego brata nie ma teraz w pałacu. - pokręciła głową Inapan.
- Jak to?!
- Kilka dni temu przyjechał Avae i razem pojechali do Gunnarm. Ale mówi się, że niedługo wrócą.
- No cóż... - westchnął Karin. - Zaczekamy...... Jedź Ovan, dogonię cię...
Stał przez chwilę z pochyloną głową.
- Wy macie do mnie żal.... Prawda?
- Żal? O co? - wzruszyła ramionami Inapan.
- Zrozumcie, ja... Bałem się tu przyjechać... Chciałem zapomnieć...
- Zapomnieć. - parsknęła. Karin spojrzał na nią.
- Może i źle zrobiłem, że...
- Dlaczego źle? To twoja prywatna sprawa. Nam nic do tego. Przepraszam, ale mam dużo pracy.
- Musiałaś być aż tak niemiła? - szepnęła Safira, kiedy Karin znikł już za zakrętem.
- Wcale nie byłam niemiła. - warknęła.
- Byłaś. - z oburzeniem stwierdziła Zilla. - Strasznie.
- Nie denerwuj mnie. Idź do domu.
- Mama...
- Powiedziałam coś.



- Odpocznij. Wy tam nie jesteście przyzwyczajeni do takiej długiej jazdy na koniu.
- Nic mi nie jest. Nie traktuj mnie jak dziecka. Nie jestem nim.
- Ale jesteś młodszy. To taki odruch. - roześmiał się Karin.
- Urodzona niańka. - warknął Ovan.
- Może. Połóż się chociaż na chwilę. Pójdę spytać rządcy, czy nie wie, kiedy wróci Ardee. - uśmiechnął się i wyszedł z pokoju. Zatrzymał się na korytarzu i oparł plecami o ścianę. Już od tak dawna tu nie był... Nie miał zbyt dobrych wspomnień związanych z tym miejscem. Cztery samotne lata... Potem ten bunt i... A potem dwa najpotworniejsze dni w całym życiu. Czy to takie dziwne, że nie miał ochoty tu wracać? Przecież to nie znaczyło, że nie chciał ich widzieć... Gdyby tylko mogli... zobaczyć się gdzieś indziej...
Ale Ardee nie chciał nawet słyszeć o tym, żeby ktokolwiek z Helmand opuścił jego granice. I tak dobrze, że nikogo nie ukarał. Nie chciał go denerwować, bo tak się kiedyś bał, że po klęsce wszystkich zabiją...
Może jednak powinien był przyjechać choćby na kilka dni... Nie musiałby przecież zatrzymywać się w pałacu... Może u kogoś byłoby inaczej.
I w końcu teraz tu przyjechał. Wszystko już wyblakło. Teraz nie bolało aż tak bardzo. Nauczył się żyć od nowa i nawet tutaj nie budziła się w nim tamta szaleńcza rozpacz.
Zilla jest już taka duża... Urosła przez te dwa lata.
Przynajmniej ona nie ma do mnie żalu...
Westchnął i poszedł w kierunku gabinetu wuja. To bez wątpienia tam będzie rządca... Pewnie Wenne nim jest... Avae chyba wspomniał o nim jakiś czas temu.
Skrzywił się lekko. Nie lubił Wenne. Był pyszałkowaty i opryskliwy. Nie miał pojęcia, czemu Ardee go wybrał.
Dobrze pamiętał drogę. To trochę dziwne... Iść teraz tędy...
To jak pałac duchów. Ci, którzy tu mieszkali, nie żyją... a ci z nich, co zostali, nie chcą tu być... Helmand było najkrwawszym miejscem buntu.
Ale było też najkrwawsze przedtem...
- Sto razy mówiłem! Chcecie koni - płaćcie! Moi ludzie nie będą wam orać za darmo! Nie te czasy! Nie trzeba się było buntować, żylibyście sobie na koszt obywateli!
Poznał głos Wenne i przewrócił z niechęcią oczami. Naprawdę nie miał ochoty z nim rozmawiać. Ale Ovan jak zwykle będzie marudzić, dopóki mu czegoś bliższego nie powie. Podszedł do okna. Nie zamierzał wchodzić, kiedy on się wydziera. Zupełnie nie umie obchodzić się z ludźmi... Idiota. Jak Ardee mógł mu dać takie stanowisko, to naprawdę bez sensu...
- Powiedziałem, że się nie zgadzam i chyba wszystko jasne! Przestańcie wreszcie mnie nachodzić! Żegnam! - wrzasnął niemal zachrypnięty Wenne. Drzwi gabinetu otworzyły się i lekko zirytowany mężczyzna wszedł do pokoju. Wyczuł czyjąś obecność i spojrzał w bok. Znieruchomiał na moment i nie odrywając wzroku od stojącej przy oknie postaci, wolno zamknął za sobą drzwi.
Karin zmartwiały patrzył na jego twarz.
- She...at... - wyjąkał zbielałymi wargami. Mężczyzna zacisnął zęby i odwrócił wzrok. Stał przez chwilę, a potem z zaciętą twarzą skierował się do wyjścia. - Zaczekaj... - wyszeptał ledwo dosłyszalnie chłopak, ale on już wyszedł. Karin z całych sił wparł się plecami w ścianę, ale nogi i tak nie zdołały go utrzymać. Osunął się wolno w dół. - To... to...
Drzwi znów się otworzyły i stanął w nich Wenne.
- Panicz?! Skąd się tu panicz wziął?
- Niemożliwe... - wyszeptał Karin.
- Stało się coś? Paniczu!
- Niemożliwe... - powtórzył, coraz bardziej blednąc.
- Paniczu! - mężczyzna podszedł, pochylając się nad chłopakiem.
- Nie... możliwe... - wyjąkał; łza wolno spłynęła mu po twarzy.
- Proszę się na mnie oprzeć!



- Po coście tu przyjeżdżali? - wycedził Ardee. - Przecież niedługo miałem wracać.
- Nie wiem... Ja... - Ovan wbił wzrok w podłogę.
- Daj mu spokój. - skrzywił się Avae. - Przecież to nie jego wina.
- Nie powinienem był go zostawiać samego. - Ardee zaczął nerwowo stukać palcami w stolik.
- Co ty bredzisz? Całe życie go chciałeś pilnować?
- Przynajmniej... nie stałoby się to, co się stało...
- Przestań się w końcu obwiniać. Kto mógł przewidzieć, że strzeli mu do głowy przyjazd tutaj? Cały czas powtarzał, że nic by go do tego nie zmusiło.
- Ale...
- Nie panikuj. Poradzę sobie. Ovan, idź do Karina i każ mu tu przyjść.
- Ale przecież Karin...
- To niech się weźmie w garść! Nie zamierza chyba znowu tygodniami ryczeć!
- Dobrze... - westchnął chłopak.
- Co zamierzasz zrobić? - spytał Ardee po jego wyjściu.
- Zobaczysz.
- Ale...
- Co znowu?
- Avae, czy my na pewno powinniśmy... Avae, minęły dwa lata, a on wciąż... co jeśli... Przecież nie zachowywałby się tak, gdyby było tak, jak mówiłeś...
- Więc co? Kłamię?
- Przecież tego nie mówię... Po prostu... Zresztą nie wierzę, żeby mój brat...
- Twój brat się po prostu bał, Ardee. Ciekaw jestem, co ty byś zrobił na jego miejscu.
- Pewnie masz rację.... Ale... Może mimo wszystko on naprawdę go kocha....
- I co? Chcesz TERAZ mu powiedzieć, że go okłamałeś? Tak?
Ardee zagryzł wargę i spojrzał w okno.
- Poza tym, to ty ciągle powtarzasz tę swoją formułkę "Cern Cascavel". Więc się zastanów.
- Racja. - odetchnął. - Przepraszam, to wszystko wytrąciło mnie z równowagi.
- Widzę... Zachowujesz się co najmniej nierozsądnie.
Ardee uśmiechnął się pod nosem.
- Jestem... - dobiegł ich cichy głos od drzwi.
- Karin. - Ardee podniósł wzrok. - Możesz mi powiedzieć co tu właściwie robisz? Miałeś czekać na nas w Cascavel.
Chłopak spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Ardee, czy ty się dobrze czujesz? O czym ty w ogóle mówisz? Czy ty nie rozumiesz... Jak mogłeś? Jak mogłeś mnie tak okłamać? Jak ty mogłeś być taki podły, Ardee!
- Zamknij się. - syknął Avae i wstał gniewnie. Karin spojrzał na niego z irytacją. - Zamknij się, gówniarzu. O niczym nie masz pojęcia. Zawsze jesteś tak samo naiwny i bezczelny. Zamierzasz tak bezkrytycznie przyjmować wszystko, co widzisz?
- O czym ty mówisz? - krzyknął. - Mam już dość tego twojego...
Avae przerwał mu z rozdrażnieniem.
- Nie przyszło ci do głowy, że może to ten twój wspaniały Sheat wolał, żebyś myślał, że nie żyje?
- Co takiego? Co ty opowiadasz?! Avae, czy ty naprawdę myślisz, że jestem aż tak...
- Więc skoro on cię aż tak bardzo kocha, to czemu przez cały ten czas, nigdy ci tego nie powiedział? Czemu traktował cię dwa razy gorzej od innych? Czemu tyle razy skazał cię na baty, durniu?!
- Przecież... - wykrztusił Karin.
- Co? Myślisz, że te brednie coś tłumaczą? Gdyby cię kochał, nie potraktowałby cię tak, choćbyś był najpodlejszym człowiekiem na świecie!
- Przecież...
- Czy ty naprawdę nie widzisz, że byłeś dla niego tylko zabawką? Teraz tylko byś mu przeszkadzał. Plątający się pod nogami zakochany paniczyk to ostatnie czego było mu trzeba w tej sytuacji! I to dlatego chciał, żebyśmy ci powiedzieli, że zginął! Rozumiesz? I czemu milczysz? Co?
Karin przymknął oczy i oparł się o ścianę.
- Nigdy w to nie uwierzę... - powiedział w końcu cicho.
- Tak? - uśmiechnął się zimno Avae. - Więc powiedz mi jedno...
Karin podniósł na niego wzrok.
- Ucieszył się?
- Co? - wyszeptał chłopak.
- Ucieszył się, że cię zobaczył?
Usta Karina zadrżały lekko.
- Nienawidzę cię... Nienawidzę cię, Avae! - krzyknął i wybiegł z płaczem.
- Musiałeś... musiałeś to zrobić w taki sposób? - wykrztusił po chwili Ardee.
- Zamknij się, Ardee.
- Przecież...
- Zamknij się.



Karin leżał w łóżku. Była już noc i od dawna było zupełnie cicho.
To nie mogła być prawda...
Przecież to wszystko nie mogło być udawaniem... Po prostu nie mogło... A jeśli... Jeśli zwyczajnie zrobiło mu się go żal? Jeśli on udawał, że go kocha tylko dlatego, że uratował mu życie? Że czuł się winny po tym wszystkim, co mu zrobił?
To prawda... On nigdy... nawet na jedną chwilę... zawsze interesował go tylko Avae. Przecież gdyby go kochał... na pewno by to dostrzegł... choć jeden raz..
Przecież...
To takie straszne... czy on naprawdę myślał o nim tylko... w taki sposób... Naprawdę była to dla niego tylko zabawa? Ale jak... jak mógł być taki okrutny i... Przecież wiedział, jak bardzo go kocha... Musiał wiedzieć...
Dlaczego?
- Więc jednak jesteś tutaj Karin...
Otworzył szeroko oczy, bojąc się zaufać swojemu słuchowi.
- Myślałem, że nigdy cię już nie zobaczę...
Sheat usiadł na łóżku, zagryzając wargę.
- Właściwie nie powinienem był tu przychodzić... Ściągam sobie tylko na głowę kłopoty... - uśmiechnął się wzgardliwie. - Ale...
- Sheat, ja... - wykrztusił w końcu chłopak. Zaszlochał cicho i przytulił się do niego nagle. - Wciąż nie mogę w to uwierzyć... Tak się cieszę... Tak bardzo się cieszę, że cię widzę...
- Miałbyś przynajmniej... odrobinę godności... i nie odstawiał znowu tych komedii... - powiedział chłodno, odwracając wzrok.
- Czemu... czemu ty mi to robisz? - wyjąkał Karin, patrząc na niego z niedowierzaniem. - Czemu ty jesteś taki? Czemu mnie tak traktujesz? Przecież wiesz, że ja... - rozpłakał się i znów przytulił do niego. - Nigdy ci nic nie zrobiłem, czemu? Jak możesz być taki okrutny? Proszę cię... - szepnął. - Tak bardzo... Uwierzyłem ci... myślałem, że ci na mnie zależy... Proszę cię, przytul mnie chociaż... To było takie straszne... Myśleć, że nigdy już nie będę mógł cię nawet dotknąć.... Ja... tak bardzo za tobą tęskniłem...
- Daj spokój, o czym ty w ogóle mówisz? - nerwowo odezwał się mężczyzna, próbując wstać, ale Karin przytrzymał go kurczowo.
- Nie... jeszcze nie idź... proszę... Ja... obiecuję, że już dam ci spokój... wyjadę... nie będziesz musiał mnie widzieć... tylko teraz... Proszę... tak bardzo cierpiałem, prawie oszalałem z bólu... Jak... Dlaczego? Dlaczego wolałeś, żebym myślał, że nie żyjesz? Przecież ja... Ja... mogłeś powiedzieć, że nie chcesz już być ze mną... ja... zrozumiałbym... naprawdę nigdy bym ci się nie narzucał... to też by bolało, ale... nie aż tak... nie tak bardzo...
- Karin...
- Nie! Nie złość się, ja już nic nie powiem... tylko zostań jeszcze chwileczkę... tylko chwileczkę, proszę...
Sheat przytulił do siebie zapłakanego chłopca, całując delikatnie jego włosy.
- Karin... - szepnął. - Karin...... Chodź... - wykrztusił w końcu i położył się razem z nim na łóżku, przytulając do siebie i głaszcząc po głowie. - Nie płacz już... Nie płacz kochanie... Ja..... Przytul się po prostu... śpij... rano... rano porozmawiamy...
Kołysał go delikatnie, aż w końcu szloch ucichł zupełnie. Słuchał stopniowo uspokajającego się oddechu.
Nie mógł mu nic powiedzieć. Nie umiał.
Sam właściwie nie wiedział, co się dzieje. Co usłyszał. Co się stało.
Czy to możliwe, że...
To wszystko było bez sensu. Jakim cudem? Jak coś takiego mogłoby się stać? Jak coś takiego mogłoby się stać ZNOWU?
Ale przecież on nie kłamał. Na pewno nie kłamał. Nie udawał. Już od dawna nie widział tak autentycznego i rozdzierającego bólu. Ostatni raz... to były jego oczy. Jego oczy, za każdym razem, gdy go ranił.
Ale skoro to, co mówił, było prawdą, to znaczyłoby, że...
Sam jeszcze nie mógł poukładać tego w głowie. Dobrze, że zasnął... Może... do rana zdoła dotrzeć to do niego na tyle, żeby umiał wyjaśnić to temu przerażonemu maleństwu... Biedne dziecko....
Dziecko...
To już nie jest dziecko... Właściwie to już młody mężczyzna. Nagle z całą mocą dotarło do niego, że zabrano mu całe dwa lata życia tego chłopca, którego pamiętał jeszcze takim drobnym i delikatnym. Zabrano mu wszystkie chwile i całe pasma czasu, kiedy stawał się odrobinę wyższy, kiedy pierwszy raz używał jakiegoś słowa z pośród miliardów tych, których nikt nie zdąży wypowiedzieć wszystkich, kiedy dowiadywał się o czymś, czego nie wiedział wcześniej, a morskie oczy rozjaśniały się tym jego zaskoczeniem, ciekawością i uspokojeniem, kiedy nabywał jakiś nowy gest, rozmawiając z kimś, kogo on nie zna, kiedy po raz pierwszy oglądał jakieś miejsce, kiedy robił się starszy, inny, doroślejszy...
Nigdy już nie będzie wiedział, jak to się stało, że tamten chłopak stał się tym. Wciąż tak samo ślicznym, wciąż tak samo czułym, wciąż tak samo delikatnym, wrażliwym i dobrym....
Ale już trochę bardziej obcym, bo znającym rzeczy, których on nigdy do końca nie zrozumie, choćby opowiadano mu o nich milion razy, po prostu dlatego, że przy nich nie był.
I nic tego nie zmieni. Nigdy.



Karin otworzył powoli oczy. Było już jasno.
Przypomniał sobie.
Noc, Sheat... Był tak blisko... Po raz pierwszy od...
Ale obok nie było nikogo.
Skulił się na łóżku, próbując powstrzymać łzy.
- Obudziłeś się? - usłyszał szept tuż przy swoim uchu i odwrócił się gwałtownie. - Maleństwo moje... Znów płaczesz? - klęczący przy łóżku mężczyzna, z czułością starł łzę z jego policzka. - No co....
- Myślałem... - wyszeptał. - Myślałem, że mi się przyśniłeś...
- Głuptasek... - uśmiechnął się i siadł na łóżku, biorąc go na kolana. - Ty zdecydowanie za często myślisz o mnie jak o zjawie sennej...
Twarz chłopca rozjaśniła się i delikatnie dotknął palcami jego policzka.
- Naprawdę... ze mną jesteś?
- Naprawdę. - pocałował go lekko. - Moje śliczne kochanie... - wyszeptał z trudem i przytulił go do siebie, bo sam poczuł, że zbiera mu się na łzy. - Moje biedne maleństwo... Uwierz mi ja... ja nigdy... Przysięgam, że to nie ja kazałem powiedzieć ci, że... Przysięgam...
- Wiem.
Spojrzał na niego zaskoczony.
- Teraz już wiem. - powtórzył Karin. - Przepraszam, że w to uwierzyłem...
- To chyba raczej ja powinienem cię przeprosić... - szepnął. - Nie miałem prawa... Nigdy mnie nie oszukałeś, a ja tak po prostu uwierzyłem, że nie chcesz mnie już znać...
- To nic... Teraz to już nieważne. - pokręcił głową chłopak. - Pomyliliśmy się. Nie po raz pierwszy... - uśmiechnął się smutno. - I znów przez tę samą osobę... Jak ja mogłem mu uwierzyć? Nie mogę tylko zrozumieć.... Jak mój własny brat... Jak Ardee mógł brać udział w tym wszystkim... Przecież to takie... Muszę z nim porozmawiać... Muszę dowiedzieć się dlaczego... jak... on mógł mi to zrobić... Ale...
- Co?
- Obiecaj mi... Obiecaj mi, że teraz już mnie nie zostawisz... Że cokolwiek się wydarzy, nie pozwolisz, żeby... Nie zniosę po raz drugi.... straty ciebie... Proszę...
- Prosisz? Małe i niemądre. A wczoraj zdawało mi się, że wydoroślałeś. Przecież dla mnie... Za nic bym cię nie zostawił...
- Zaczekasz tu na mnie?
- Zaczekam...
- Na pewno?
- Na pewno.
- Ale...
- No idź już!
Oczy Karina zasnuły się mgiełką.
- Szybciej wrócisz. - uśmiechnął się Sheat i pocałował go delikatnie. - Idź, malutki... Poradzisz sobie...
- O jejku! - krzyknął nagle chłopak.
- Co: o jejku? - roześmiał się.
- To przecież jasne! To dlatego była na mnie taka wściekła!
- Kto?
- Inapan!
- Inapan była na ciebie wściekła? Kiedy się widzieliście?
- Kiedy przyjechałem! Przecież... ja muszę...
- Koteńku... - przytrzymał go z poważną miną. - Ty jesteś w gorącej wodzie kąpany. Mamy czas. Wiem, że twoje wrażliwe serduszko nie jest w stanie zdzierżyć, by choć o sekundę dłużej ktoś się na ciebie gniewał, więc w tej chwili wyruszam z misją zdementowania wszystkich niedobrych pogłosek na temat twojej ślicznej osoby, a ty w tym czasie możesz spokojnie porozmawiać z bratem. Tak?
- Dobrze! Tylko powiedz jej! I...
- Karin... - pogroził mu palcem. - Uspokój się. Wszystko będzie dobrze.
- Oczywiście. - uśmiechnął się radośnie. - Przecież znów cię mam... - rzucił mu się na szyję.



- No i? - Karin oparł się plecami o ścianę i przymknął oczy. - Ktoś coś powie?
Ardee cofnął się w swoim fotelu i nerwowo zacisnął dłoń na zwitku papieru. Avae leżał na sofie, sprawiając wrażenie, że w ogóle nie zauważa sceny w pokoju i spokojnie przyglądał się żyrandolowi. Po przeciągającym się milczeniu, skrzywił się lekko i przesłonił oczy ramieniem. Ardee zacisnął zęby.
- Karin posłuchaj... Nie zamierzam...
- Karin jak zwykle histeryzuje. - Avae przerwał mu zirytowanym głosem, nie zmieniając nawet pozycji. - Myślisz, że skoro zachowujesz się jak rozpieszczona panienka, to wszyscy będą wokół ciebie skakać? No więc dobrze. Sprawię ci tę przyjemność: Tak. Zgadza się. Powiedziałem twojemu bratu wszystko. I to, że puszczałeś się z tym prostakiem, żeby ratować skórę, choć on traktował cię jak szmatę i kazał znosić baty też.
- C... - Karin otworzył oczy i spojrzał z niedowierzaniem.
- Nie skończyłem. Więc mi z łaski swojej nie przerywaj. Nie dziw się, że nie miał ochoty na kontynuację twojego, jak to określasz - "związku" z tym człowiekiem. Przestań zachowywać się jak idiota i nie obrażaj kogoś, kto zwyczajnie się o ciebie martwi.
Karin milczał. Nie zamierzał teraz... Bał się powiedzieć o tym wszystkim. Avae zwyczajnie się odsłonił... Zagrał najbardziej ryzykowną kartą ze wszystkich możliwych. Pierwszy raz w ciągu wszystkich dotychczasowych lat dał mu szansę na cios. Czuł, że przegrał?
A może po prostu wiedział, że... Że nie będzie w stanie zaatakować nawet kogoś tak podłego jak on? Bo nie był... Choć wystarczyłoby powiedzieć prawdę...
- Sheat... Nigdy mnie nie skrzywdził... nie chciał... - powiedział w końcu bezradnie, choć wiedział, że to wygląda jak zwykłe osłanianie.
- Nawet gdyby tak było... - głos Ardee zabrzmiał bardzo zimno. - Nawet gdyby tak było... Ja nigdy nie zgodzę się, żebyś... Nie jesteś dla niego. Nazywasz się Cern Cascavel do cholery!
- Niewiele mnie to obchodzi. - Karin odepchnął się z wściekłością od ściany i wyszedł, trzaskając drzwiami.
- Ślicznie. - parsknął Avae.
- Co za...
- Głupi jesteś Ardee. Ja, jak zwykle, ratuję ci tyłek i oczyszczam drogę, a ty partolisz wszystko jedną nieodpowiednią odzywką w nieodpowiednim momencie. Jakim cudem, z takim szefem dyplomacji, nie wybuchła jeszcze wojna, pozostanie na zawsze tajemnicą.
- Zamknij się. - warknął i wyszedł. - Karin, zacze... - znieruchomiał. Karin obejrzał się, patrząc na niego ze zdziwieniem. Obok stała jasnowłosa dziewczyna. Spojrzała na niego; błękitne oczy rozszerzyły się trochę, a dłoń zacisnęła się na fałdzie spódnicy. Patrzył na nią pobladły.
- Ardee?
- Już... już nic... - cofnął się do pokoju.
- To... twój brat? - wykrztusiła Inapan.
- Tak. Nie znasz go?
- Nigdy... nie widziałam go... z bliska...
- Dobrze się czujesz?
- Tak... Tak. Przyszłam do ciebie, bo... Ale całkiem zapomniałam, że przecież obiecałam odebrać Zillę od Safiry... Muszę już iść. Przyjdź do mnie potem... Dobrze?
- Dobrze, ale...
- Będę czekać. - odeszła szybko.



Karin siedział u siebie w pokoju i z naburmuszoną miną przyglądał się palącej się lampie.
Nie mógł zostać.
Nie widzieli się tak strasznie długo, a on nie może zostać. Co to w ogóle ma znaczyć? Też pomysł... No dobrze. Może i jest bardzo zajęty. Może i ma swoją pracę. Może i nie powinien jej odkładać. Ale...
No tak, ma rację... teraz już będą mieć czas dla siebie zawsze...
Zawsze...
Niedawno uważał to słowo za okrutne, ale teraz wydawało mu się najpiękniejsze na świecie.
Uśmiechnął się. Niemożliwe. Teraz już zupełnie jest niemożliwe, żeby zdołał dłużej utrzymać zły humor.
Nie cierpiał już tak bardzo. Żył normalnie. Spokojnie. Czasem się uśmiechał. Czasem się śmiał. Ale było... zawsze tak jakoś.... jakoś nie do końca tak, jak powinno być.
A teraz czuł się tak, jakby nagle wzniósł się na sam szczyt szczęścia. Był pewien, że stracił go na zawsze. Więc kiedy tak nagle go odzyskał.....
Dlaczego Ardee nic nie rozumie... Jest taki... Zawsze go bardzo kochał, ale... Nie może mu na to pozwolić. Teraz już ich nie rozdzieli. Nigdy. Nawet... nawet jeśli mieliby się więcej do siebie nie odezwać...
Zapiekły go oczy. Nie chciał tego... Nie chciał się z nim kłócić... Tak bardzo chciałby móc mieć ich obu... Ardee go okłamał... Czy on nie rozumie, jak bardzo go rani? Kiedyś, zanim spotkał swoich przyjaciół... Na całym świecie tylko on jeden o nim myślał... Tylko on go kochał. Jak to możliwe, że on, właśnie on, aż tak go skrzywdził?
Avae całkiem go omotał. Okłamał go, podsunął ten obrzydliwy plan... Dlaczego on jest taki podły? W tym domu wszyscy tacy byli... Czy on nie mógłby w końcu dać mu spokoju?
Ale Ardee... Nawet gdyby powiedział mu, co naprawdę się stało... Powiedział "Cern Cascavel". To był klucz. Choćby nie wiadomo co, Ardee nigdy się na to nie zgodzi. To prawda... Zawsze był dumny... Nikt nie zdołałby go przekonać, żeby pozwolił mu na tę miłość... Więc zawsze już będą skłóceni....
Znów słowo "zawsze" zaczyna brzydnąć...
- Można?
- Wejdź Ardee... - szepnął. Chciało mu się płakać. Co można zrobić, żeby... To takie straszne.
Ardee usiadł obok niego, w milczeniu patrząc przed siebie.
- Nie chcę się z tobą kłócić, Karin...
- Wiem...
- Myślałem o tym.... Ja... Zawsze dbałem o dobre imię naszego rodu... O jego siłę, sławę... O to by wszyscy szanowali to nazwisko...
- Ardee, wiem, ale...
- To wszystko było na nic.
- Jak to?
- Jedyne, co udało mi się zdobyć to szacunek za granicą. I wśród tych obywateli, którzy mają trochę rozumu... Można powiedzieć, że na zdaniu głupców nie powinno mi zależeć. Ale oni mają urodzenie. Nazwisko.
- To nic nie znaczy...
- Dla ciebie... W naszym domu... Rodzice zawsze mówili, że każdy jest człowiekiem. Więc mówiłem to samo. Ale.... Mnie nigdy nie obchodziło, co mówią... co myślą... oni... chyba nawet.... może i ja nimi gardziłem...
- Nieprawda, przecież to dzięki tobie... Przecież tak bardzo im pomogłeś...
- Tak... Tak było trzeba. Ale nikt... nikt, Karin, z całego tego rodu nie zrobił dla tego nazwiska tyle co ty...
- Ja? - podniósł na niego zdziwione oczy.
- Tylko ty jeden umiesz sprawić, że... ciebie jednego nikt się nie boi... ciebie się kocha... Więc nie mam prawa ci mówić, że szargasz nasze nazwisko. Tylko ty jeden... tylko ty jeden jesteś wart, żeby je nosić... i nie ma znaczenia, czy ten, kogo kochasz... Teraz chcę już tylko, żebyś był szczęśliwy. To mi wystarczy. Przyrzekam.
- Ardee... to znaczy... to znaczy, że...
- Tak.... - uśmiechnął się smutno.
- Ardee... ja... - roześmiał się i ze łzami w oczach rzucił mu na szyję. - Nie mogę w to uwierzyć...
- Musisz być szczęśliwy... Zasługujesz na to, braciszku.
Karin odsunął się i ze śmiechem otarł łzy z twarzy.
- Chyba ciągle jestem nie całkiem dorosły, co?
- Po prostu jesteś dobry... - pogłaskał go delikatnie po policzku. - Najlepszy na świecie...
- Przesadzasz... - oparł głowę na jego ramieniu; przez chwilę siedzieli w ciszy.
- Karin...
- Tak?
- Ta dziewczyna...
- Jaka dziewczyna?
- Ta... z którą rozmawiałeś, kiedy...
- Inapan?
- Inapan... Skąd ją znasz?
- Ja tu znam wszystkich, Ardee. - uśmiechnął się. - Inapan to córka Rhode i Althi. Sheat jest z nimi bardzo blisko. Ona się mną opiekowała, kiedy... - odwrócił wzrok - Było takich kilku... Ale to nieważne. Jest bardzo dzielna, tylko ona chodziła walczyć razem z mężczyznami... Nie jest bardzo silna, ale biega najszybciej ze wszystkich. I świetnie rzuca nożami. Niesamowita jest, bardzo odważna i bystra. Bardzo ja lubię. A czemu pytasz? - spojrzał nagle zdziwiony.
- Jest jeszcze piękniejsza... - uśmiechnął się i oparł o kolumnę łóżka, przymykając oczy. - Powinienem ci coś powiedzieć... Ale... Boję się, że... nie wybaczysz mi...
- Tobie? O czym ty mówisz? - zdziwił się.
- Karin, ja... Pamiętasz... pamiętasz jak przyjechałem tu na twoje urodziny?
- Pewnie... - uśmiechnął się. - To były jedyne przyjemne chwile, jakich tu zaznałem...
- Tak... Tak mi przykro, że nie przyjechałem już potem... Ale ja... Nie mogłem.... Karin.... Ile ona... Ile ta dziewczyna, Inapan... Ile ona miała lat?
- Inapan? Chyba... czternaście... tak, czternaście...
- Czternaście.... - szepnął. - Bogowie... Byłem pewien, że więcej... Zresztą... - zerwał się. - Jakie to ma znaczenie... Nieważne, ile miała lat... Ja... Karin, ona tam była przez cały czas... Przez cały czas... Pamiętam... nigdy nie zapomniałem.... Chodziła między nami... Podała mi wino i nawet na mnie nie spojrzała... Na nikogo... Ignorowała wszystkich zupełnie, jakby to ona, a nie my... Jakby to ona była tu wyłączną panią.... Bardziej wyniosła i nieprzystępna niż najdumniejsze księżniczki jakie poznałem w podróży... Wysoka... smukła... odpychała od siebie każdą dłoń, a nikt nie śmiał się jej sprzeciwić... Powiedziałem coś do niej... coś bez sensu... bez znaczenia... wcale nie to, co chciałem mówić... Ale spojrzała na mnie... Spojrzała w końcu... na mnie jednego... tymi oczami w niewinnym błękicie, które umiały spojrzeć tak surowo, odepchnąć, skruszyć... A potem już ani razu.... ani jednego spojrzenia... nie mogłem powiedzieć tych słów, które chciałem... nie byłem w stanie... Poszedłeś spać, piłem i piłem... byłem zupełnie pijany, straciłem rozum... a... a kiedy odeszła, poszedłem za nią i.... - spojrzał powoli na brata. Karin zbladł zupełnie i niezdarnie strącił ze stołu szklaną figurkę, która spadła bez dźwięku na miękki dywan.
- To... ty? Ardee... Ardee, ja... Nie wierzę.... To niemożliwe, przecież... Ty nie mógłbyś... To nie może być prawda.... Powiedz, że to nie jest prawda, proszę cię...
- Karin...
- Błagam....
- Co mam ci powiedzieć?! - krzyknął rozpaczliwie. - To jest prawda i choćbym nie wiem jak chciał, nie zmienię tego. Inaczej przecież... inaczej przecież nie byłoby tego... Bo setki razy się modliłem, żeby to jednak był sen. Ja przecież... - usiadł znowu, kryjąc twarz w dłoniach. - Nigdy nie chciałem nikogo skrzywdzić... A jej....
- To dlatego nigdy więcej nie przyjechałeś? - Karin odezwał się cicho po chwili milczenia. - Bałeś się, że cię pozna? I tak... i tak nikt by ci nic nie zrobił...
- To nie jest tak... Ja... Nie sądziłem, że mnie zapamiętała... Było ciemno... Ja... Bałem się... Bałem się, że jeśli znów ją zobaczę.... Ja się bałem, że się z nią ożenię....
- Co?!
- Bałem się, że nie dam rady znowu odejść... A przecież ja... Ja nie mogłem ożenić się z córką poddanych swojego pośledniejszego krewnego. Bejler powinien poślubić co najmniej córkę bejlera. W najgorszym wypadku majętną kuzynkę. A tak... Jak mógłbym...
- To bzdury...
- Wiem, że to bzdury. Wiem. Nie zdołałem poślubić żadnej z nich. Nigdy. Choćby była najpiękniejsza, najmądrzejsza, najlepsza... Bo to nigdy nie mogła być ona.... Widziałem ją jeden dzień i... To szaleństwo... Ale ja nigdy nie zdołałem o niej zapomnieć...
- To dlaczego do niej nie pójdziesz? - szepnął.
- Teraz... Teraz na pewno już nie mogę... Ona mnie pamięta... Widziałem... Pamięta mnie, więc jak mógłbym....
- Masz córkę.
- Co? - podniósł wzrok.
- Masz córkę. Ma na imię Zilla. Jej jasne włosy i twoje zielone oczy. To najmilsza dziewczynka na świecie... Bardzo ją kocham.
- Przecież... Nie... - znów ukrył twarz w dłoniach. - To i tak nic nie zmienia... Nie mam prawa do... Lepiej będzie jak...
- Ardee... - klęknął obok niego i odsunął delikatnie jego dłonie od twarzy. - Ja... miałem dziś do niej iść... Ja mogę...
- Kochany chłopiec... - uśmiechnął się i pogłaskał go po policzku. - Nie trzeba... To bez sensu... Powiedz mi tylko... Przebaczysz mi?
Karin schylił głowę.
- To nie ja powinienem ci przebaczać... Ja nie mam do tego prawa... Ale kocham cię... Zawsze będę cię kochać...
- Wiem.... - zerwał się. - Pójdę już. Mam jeszcze trochę pracy.
Karin siedział dłuższą chwilę, wpatrując się w drzwi. Wciąż nie był pewien, czy ma w to wierzyć. To było zbyt... Ardee był zawsze taki dobry... Miał takie łagodne oczy... Nawet jeśli był pijany, to przecież...
Powiedział, że go poznała... Czy ona... Czy ona mogłaby mu wybaczyć? Inapan była tak kochana... Tak bardzo ją lubił... To straszne, żeby ona... żeby ona musiała nienawidzić Ardee... Przecież...
Westchnął i wstał, podchodząc do drzwi. Nieważne, co mówi Ardee. On musi z nią porozmawiać... Przynajmniej spróbować... jest dobra... taka inna niż wszyscy... Może umiałaby... może byłaby w stanie przynajmniej... Jeśli jej to wyjaśni... Wyjaśni... Jeżeli tu może być jakieś wyjaśnienie. Ale musi spróbować. Jeśli tego nie zrobi, to nigdy sobie nie daruje...
Zamknął drzwi i ruszył w stronę wyjścia z pałacu.
- Czego chcesz? - zatrzymał się na widok Avae.
- A muszę zaraz czegoś chcieć? - uniósł brwi. - Po prostu sobie tędy przechodzę. Chyba mi wolno? To bardziej mój pałac, niż twój...
- Racja. Helmand to symbol starej epoki. Tylko ty z jej widm nie odszedłeś wraz z nią...
- Nieładnie... Życzysz mi śmierci?
- Dlaczego? Uważasz, że mam powody?
- Nie wiem.
- Nie wiesz... Twoje kłamstwa niemal mnie zniszczyły... Mogłem przez nie umrzeć... mogłem stracić wszystko... swoją miłość... Nie wiem jak zdołałeś tak udawać przez ten czas... do tego trzeba być gorszym od najnikczemniejszego demona...
- Awansowałeś mnie na demona? - zaśmiał się dziwnie.
- Wiesz, ilu bezbronnych, niewinnych ludzi przez ciebie zginęło?
- Z tego co wiem - ani jeden. A co?
- Przestań! Ci wszyscy z Helmand, którzy zginęli przez ciebie...
- To akurat nieprawda. - przerwał mu gwałtownie i poprawił włosy z cynicznym uśmiechem. - Nie mogę przypisywać sobie cudzych zasług... To niezgodne z moimi zasadami.
- Ty nie znasz żadnych zasad... - Karin odwrócił głowę z niechęcią. - Nie mam ochoty z tobą rozmawiać.
Minął go.
- A jeśli chodzi ci o Ardee to... - obejrzał się jeszcze. - Nie musisz się martwić. Nic mu nie powiem.
- Co za ulga... - uśmiechnął się kpiąco.
- Nie wiem... - szepnął Karin. - Nie wiem po co tacy jak ty w ogóle się rodzą...
- W zasadzie... Ja też nie. - odwrócił się i zaczął odchodzić. - Ale widać niektórym podlejszym bogom sprawia to perwersyjną przyjemność.



- Karin, tak się cieszę, że przyszedłeś... - Inapan przytuliła go delikatnie, całując w policzek. - Tak mi przykro... Przepraszam, że byłam dla ciebie taka nieprzyjemna... Gdybym wiedziała... No, ale zaczekaj... Dam ci coś do jedzenia, Zilla niedługo powinna wrócić...
Karin uśmiechnął się niewyraźnie, patrząc na jej szybkie ruchy. Wyraźnie unikała jego wzroku.
- Inapan...
- Chwileczkę, zaraz ci wszystko dam... Tak dawno się nie widzieliśmy... Musisz...
- Inapan... Ardee mi powiedział....
Znieruchomiała na moment, a potem odwróciła się w jego stronę i siadła powoli.
- O czym?
- Inapan.... Przecież...
- Ja nie chcę o tym rozmawiać.
- Inapan...
- To było dawno. To już nieważne. Nie rozmawiajmy o tym.
- Ale ja...
- Ty nie masz z tym nic wspólnego.
- Mam. Mam, Inapan... - podszedł do niej. - Ardee to mój brat. I ja... - przyklęknął obok niej, biorąc ją za ręce. - I ja go ciągle kocham...
- Przecież wiem. To normalne. - wzruszyła ramionami i zamknęła oczy.
- Ale ja... ja nie mogę znieść tego, że między dwoma osobami, które kocham... jest coś... takiego... Ja... wiem, że pewnie nie mam prawa o to prosić, ale... czy ty... czy ty nie mogłabyś mu... wybaczyć?
- Wybaczyć... - szepnęła. - Karin...
- Inapan, to nie jest tak... Ja wiem, że to nie są tłumaczenia... że to nic nie zmienia... Ale... Ja go znam... On nigdy... za nic w świecie by tego nie zrobił... On zupełnie nie myślał... upił się... Inapan, on naprawdę tego żałuje... Ja... widziałem łzy w jego oczach... prawdziwe... I... tyle bólu... Inapan on... cię kocha...
- Kocha! - roześmiała się i wstała, podchodząc do stołu i nerwowo przestawiając kubek. - O czym ty w ogóle mówisz...
- Inapan, ja... Wiem, że trudno ci w to uwierzyć, ale... Tak właśnie jest. Ja wiem, że on mówi prawdę... Znam go... Nigdy o tobie nie zapomniał... Nigdy się nie ożenił tylko ze względu na ciebie... I... chciał, żebyś ty została jego żoną...
- Ja? - obejrzała się z szyderczym uśmiechem. - Poddański pomiot panią na Cascavel? Żoną bejlera? Ciekawe poczucie humoru.
- Inapan, przestań... - po twarzy chłopaka spłynęły łzy. - Masz prawo go nienawidzić, ale ja...
- Przepraszam... - szepnęła, klękając obok niego i ocierając z jego twarzy łzy.
- Za co... - uśmiechnął się smutno.
- Za te łzy. Nie chcę, żebyś płakał.... Nie wiem, co mam o tym myśleć... Bo widzisz...
- Mamo, jestem! Kariiin! - dziewczynka rzuciła mu się na szyję.
- Cześć malutka... - pogłaskał ją po głowie.
- Moja maleńka... - Inapan posadziła dziewczynkę na swoich kolanach ze smutnym uśmiechem. - Powiedz mi... Chciałabyś znać swojego tatę?
- Tatę? Aha. Wszyscy mają tatę. A co? Znalazłaś go?
- Nie... Nie. Tak tylko pytam.



Ardee z niechęcią odsunął się od papierów. Kiedyś nie znosił tego wszystkiego, ale... Teraz tak czuł się lepiej... Mógł skoncentrować się na pismach i... nie pamiętać o niczym innym... Ale był już bardzo zmęczony. Nie mógł się skupić.
Zgasił lampę i skierował się do swojej sypialni. Całe jego życie było jedną wielką klęską, zupełnie pozbawioną sensu. Tyle czasu zmarnotrawił tylko na to, żeby zmusić Karina do nie robienia tego, na co właśnie mu pozwolił. Musiał mu pozwolić. Tylko by go stracił... A... nic nie zyskał... I przecież było warto dla tych oczu, które po raz pierwszy od tak dawna widział takimi rozjaśnionymi, pełnymi szczęścia... Jaki sens miała ta cała intryga i tajemnice strzeżone jak jakiś skarb?
Te wszystkie dziewczyny, według wszystkich najwspanialsze z możliwych, które porzucał po krótkiej chwili, bo nie mógł zapomnieć o tej jednej, którą naprawdę kochał i którą skrzywdził tak, że mogła już tylko go nienawidzić....
Można powiedzieć, że nigdy nie wychodziło mu nic, poza polityką. No cóż... tak naprawdę to tylko ona przechodzi do historii...
Tylko co może go obchodzić historia, która zacznie nią być, nie wcześniej, niż on odejdzie?
Wszedł do siebie i stanął przy oknie, patrząc w ciemność... Rozwiązał powoli tasiemki na rękawach koszuli. Uśmiechnął się łagodnie. Mały Karin zawsze upierał się przy wiązaniu niemożliwych węzłów i guzów na takich ubraniach. Kiedy był mały, umiał być nieznośny...
- To ty... - usłyszał cichy głos. Odwrócił się gwałtownie i przybladł. - Nie sądziłam... Nie sądziłam, że dam radę tu przyjść... Ale nie chcę, żeby on płakał... Cierpiał tak wiele przez moich bliskich, że... nie mam odwagi porównywać tego z sobą...
Wstała i podeszła do niego, podnosząc niechętnie oczy. Uśmiechnęła się i spojrzała w bok.
- Niepotrzebnie się bał... Nie dałabym rady. Takie same jak u niej... Nie mogę nienawidzić kogoś z takimi oczami...
- Inapan, ja...
- Znasz nawet moje imię? No tak... Tajemnicza pani serca. - uśmiechnęła się wzgardliwie. - Jestem silniejsza niż kiedyś. Już się ciebie nie boję.
- Niepotrzebnie... drwisz. Wtedy też się nie bałaś... Przynajmniej dopóki...
- To jakaś groźba?
- Jak możesz tak mówić? - odwrócił się z rozpaczą. - Nigdy bym cię nie skrzywdził... Oddałbym życie, żeby tamtego... żeby tego nie było...
- A ja nie. - szepnęła. Spojrzał na nią zaskoczony. - Nie chciałam tego wtedy... Dobrze wiesz. Dobrze wiedziałeś.... Ale nie żałuję.
- Jak to...
- Mam dziecko. Twoje... I ja... kocham ją najbardziej na świecie. I jeśli miałoby jej nie być... Więc wolę, że jest tak jak teraz... Nie żałuję... Gdyby nie ty, nie miałabym jej... Więc nie mogę cię nienawidzić... Mimo tego... mimo tego co się stało... To prawda, że... wolałabym... wolałbym, żeby... to stało się... w inny sposób... ale nie mogłabym kochać jej więcej, bo ja już kocham ją najmocniej. I... cieszę się, że ją mam... Ja nie jestem zwyczajną dziewczyną, Ardee Cern Cascavel. Nie przerażasz mnie. Myślisz, że bardzo płakałam? Nie. Nie płakałam. Następnej nocy na łąkach trwała zabawa.... po swojej państwo byli zbyt zmęczeni, by znęcać się za bardzo.... To powód do święta...prawda? Poszłam tam. Tańczyłam. Tańczyłam całą noc. Myśleli, że zwariowałam... Nie zwariowałam. Nie można mnie zniszczyć.... Nie, Ardee Cern Cascavel, nie przerażasz mnie. Walczyłam z takimi jak ty. Zabijałam. Ja wciąż mam nóż przy sobie... Nie... - uśmiechnęła się. - Nie patrz tak... Masz oczy jak Zilla na którą krzyczę... Nie wzięłam go specjalnie. Noszę go zawsze.... Ja... wiem, że już... nie zrobiłbyś mi nic złego... Nie wiem skąd... nie wiem, czy wierzę w to wszystko, co powiedział mi Karin... Ale... moje dziecko chce cię zobaczyć... a ja... ja tak dziwnie czuję się, stojąc obok ciebie... Sama nie wiem... Ty chcesz... Ja nie mogę... nie mogę być z tobą, bo pamiętam... jesteś jej ojcem i... i za to cię kocham... to jest jak jakiś niedorzeczny sen... to twoja wina... sam jesteś sobie winien, że patrzę na ciebie i pamiętam nie to, co byś chciał...
- Wiem...
- Więc to zmień... Zmień to, ja... Pokaż mi, że mnie kochasz, że mogę ci ufać... ja chcę... spróbować zmienić to wszystko, może to bez sensu, może bez celu, ale... Chcę wiedzieć, jak powinno być... kiedy patrzysz na mnie tak, jak teraz, a nie oczami, które nic nie widzą i nie rozumieją... kiedy mnie słyszysz... kiedy, wiesz, że ja... Ardee Cern Cascavel, daję ci ostatnią szansę.... Pokaż mi... jak miało być.... To może ci uwierzę... słyszysz?
- Tak....



- Inapan?
- Tak?
- Ty naprawdę nie jesteś zwyczajną dziewczyną...



- Zmęczony? - Karin uśmiechnął się złośliwie.
- To było najbardziej stresujące piętnaście minut w moim życiu.... - Ardee bezwolnie oparł głowę o biurko. - Czy ona naprawdę musiała tak od razu nasyłać na mnie ojca?
- Nie narzekaj...
- Nie narzekam... Po prostu jestem zdruzgotany.... No, ale... Najgorsze już na mną.
- Nie sądzę... - Karin uśmiechnął się jeszcze bardziej złośliwie. - Najgorsze przed tobą... Będziesz musiał porozmawiać z Althi...
- Chodź tu, smarkaczu...
- Po co?
- Chodź.
- Niedobrze... Wygląda na to, że oberwę lanie... - roześmiał się, podchodząc.
- Albo i gorzej. - spojrzał groźnie i bez ceremonii posadził sobie na kolanach. - Mój mądry brat... Kocham cię... Jesteś najmądrzejszym i najlepszym smarkaczem na świecie.
- Wiem. - zrobił zarozumiałą minę i objął go za szyję. - Cieszę się.... Tak bardzo, że...
- Mam wrażenie, że twoim ulubionym zajęciem jest uszczęśliwianie ludzi.
- Może... - uśmiechnął się, a potem zmrużył oczy. - Powodzenia z Althi... - uciekł ze śmiechem.
- Potwór! - usłyszał za sobą.
Miał ochotę tańczyć na korytarzu, ale powstrzymał się, bo nie chciał dawać służbie powodów do plotek na temat jego szaleństwa. Wiedział, że i tak nie sądzą o nim najlepiej... To byli ludzie Wenne i mieli swoiste pojęcie na temat tego, jak powinni się zachowywać "państwo".
Sam nie wiedział, co ze swoim szczęściem zrobić. Wszystko układało się tak, że już nic nie mogło być lepiej. To aż niemożliwe, żeby życie było takie piękne. Miał wszystko, czego zawsze chciał, wszyscy, których kochał, byli szczęśliwi. Jeszcze przed kilkoma dniami nigdy by nie pomyślał, że coś takiego jeszcze może się zdarzyć. Do tej pory nie był pewien, czy w to wszystko wierzy....
Ale kiedy dziś rano się obudził, poczuł na twarzy delikatny pocałunek, otworzył oczy, napotkał kochające spojrzenie, poczuł czuły dotyk na policzku...
Więc to była prawda... wszystko była prawda...
Wczoraj zdawało mu się, że nic nie zdoła zmusić Ardee do zaakceptowania jego miłości, wiedział, że nie jest w stanie go przekonać... Znał go, wiedział, że to mogło się skończyć zupełnym zerwaniem kontaktu.... A on sam do niego przyszedł... To przecież zdawało się być zupełnie niemożliwe, a jednak się stało...
Potem dowiedział się o tym wszystkim... I myślał, że nigdy nie będzie już tak do końca dobrze... Ale nagle.... okazało się, że może być... Że może być lepiej niż kiedykolwiek...
Powiedziała, że nie powinien się dziwić. Że przecież sam wybaczył tym, którzy bardzo go skrzywdzili... że ich pokochał... Ale... to prawda, że tak było, ale to przecież było inaczej... Prawdę mówiąc, to wszystko to było trochę zbyt wiele, żeby móc to pojąć...
Ale to nie było ważne. Najważniejsze, że wszystko tak dobrze się ułożyło, choć przecież niedawno miał wrażenie, że wszystko sprzysięgło się przeciwko niemu...
No tak, to nie jest tak całkiem, jakby chciał... Tak naprawdę to chciałby go mieć cały czas obok siebie, przynajmniej teraz, kiedy to wszystko wciąż nie do końca ułożyło się w jego umyśle...
To okropne, że on może nie mieć dla niego czasu. Zawsze to samo... On ciągle ma milion zajęć i w końcu nie spędzają ze sobą więcej niż kilka godzin dziennie... No i noc...
Uśmiechnął się lekko. Nawet jak go nie ma, jedną myślą udaje mu się go udobruchać... Ale tak nie może być. Musi z nim o tym porozmawiać. A on musi mieć dla niego więcej czasu. Jest pokój. Nic się nie stanie, jak coś poczeka, to nie bitwy. Kiedy go nie miał, musiał sobie czymś wypełniać czas, to jasne, sam tak robił, ale teraz... Teraz częścią spraw może się zająć ktoś inny. Tak żeby... żeby mieli w końcu więcej czasu dla siebie...
Nacisnął klamkę i wszedł do dawnej bawialni ciotki.
- Avae? Co tu robisz? - spytał zaskoczony. Chłopak nawet nie drgnął. Siedział skulony na kanapie z głową opartą na kolanach otoczonych ramionami.
- To mój dom, więc chyba mogę siedzieć, gdzie chcę.
- Ale...
- To raczej ja mogę cię zapytać, co tu właściwie robisz.
- Pomyślałem... że teraz nikt tu nie przyjdzie i...
- Wyobraź sobie, że ja też. Byłem pierwszy, więc znajdź sobie coś innego.
- Stało się coś? - spytał niepewnie.
- Nic nadzwyczajnego. To co zazwyczaj. Nie ma się czym przejmować.
Karin westchnął i oparł się o drzwi.
- Skoro cię już spotkałem.... Wiem, że to twój dom, ale... i tak tu nie mieszkasz... Ja jeszcze nie wiem... gdzie będę... Ale wolałbym, żebyś nie wracał do Cascavel... A tu... też raczej nie jesteś mile widziany... więc...
- Mam się wynieść jak najdalej stąd. Dotarło.
- Nie zrozum mnie źle...
- Co tu jest do rozumienia? Po prostu nie chcesz mnie więcej widzieć na oczy. Nie musisz się przejmować, wcielenie dobroci. Jakoś dam sobie radę.
- Mówisz tak, jakbym... Jakbym nie miał prawa... żeby o to prosić... Ja po prostu... Sam dobrze wiesz, że nie mam żadnego powodu, żeby chcieć cię spotykać... A to byłoby nieuniknione gdybyś.... Nie umiem spojrzeć na ciebie i nie przypomnieć sobie tego wszystkiego... Zresztą tu wszyscy... nikt nie ma ochoty cię widzieć. Jeśli wyjedziesz... tak będzie lepiej dla wszystkich... Bo przecież....
- Przestań. - przerwał mu ze złością.
- Ale... - odezwał się niepewnie.
- Nie mam nic, ty wszystko... Nie musisz mnie dobijać. To trochę niehumanitarne. - głos lekko mu zadrżał. - Pięknie. Nawet tego już nie umiem.
- Avae... Co... co się...
Podniósł na niego zmęczone oczy.
- Idź sobie... Zrobię, jak chcesz. Możesz być spokojny. Ale teraz daj mi spokój.
Karin podszedł do niego po chwili wahania i klęknął obok kanapy.
- Powiedz mi... - poprosił cicho.
- Nie bądź taki... - patrzył w oczy Karina z łagodną tkliwością.
- Jaki? - szepnął, coraz mniej rozumiejąc.
Uśmiechnął się i spojrzał w bok.
- Nawet nie umiem być na ciebie zły. Wmawiam sobie, że wcale nie jesteś taki, jakim cię widzę, a potem ty patrzysz na mnie tymi swoimi niewinnymi oczami, które nie mają o niczym pojęcia... Nie mogę uwierzyć, że ty nigdy naprawdę nie zdawałeś sobie sprawy... Nie zdawałeś sobie sprawy z tego, co mi robisz...
- Avae... o... o czym ty mówisz? - wyjąkał.
- Idź już, proszę... Mam coraz mniej sił.... - wstał nagle, odchodząc kilka kroków. - Nie zakłócaj sobie mną życia. Naprawdę nie musisz się przejmować. Nigdy tego nie robiłeś, więc... nie ma sensu... żeby teraz...
Karin zmarszczył brwi i wstał, podchodząc do niego; położył mu dłoń na ramieniu.
- Posłuchaj...
Avae odwrócił się nagle, obejmując go i przyciągając do siebie.
- Avae! - Karin krzyknął z przestrachem.
- Mówiłem ci... Trzeba było mnie posłuchać... - wyszeptał mu do ucha i trzymając go mocno, pchnął go i przycisnął do kanapy. Ukrył twarz w załamaniu jego szyi. - Teraz... już nie dam rady... - pocałował delikatnie jego szyję i wyginając jego ramiona do tyłu, wprawnie unieruchomił je jedną ręką, mocno chwytając jego nadgarstki. Drugą dłonią powoli rozluźnił jego koszulę. Oddech Karina stał się płytki i nierówny, oczy rozszerzyły się przerażone. - Nie bój się... - szepnął, znów kryjąc twarz na jego ramieniu.
- Avae... Avae, puść mnie proszę... Przecież wiesz, że... Proszę...
- Wiem... Wiem aż za dobrze... Ale... jeśli tylko to zrobię, to ty znów mi się wymkniesz... Znów odejdziesz... A ja... A ja nie będę się mógł nawet do ciebie przytulić... Tylko tego już chcę.... tylko jedną chwilę... Karin, moja gwiazdeczko.... Cały czas... zawsze tylko o to cię prosiłem... Ale ty nigdy nie mogłeś mnie usłyszeć... Dlaczego ja zawsze czuję się przy tobie jak dziecko? I dlaczego ty zawsze traktujesz mnie... to takie okrutne, ja nie mam już sił... Zawsze... zawsze wiedziałem, że jestem za słaby, żeby to wytrzymać... Ale... Myślałem, że wolę, żebyś mnie nienawidził, niż mną gardził... niż w ogóle mnie nie dostrzegał... Ale teraz sam już nie wiem... Chyba boli tak samo... Nie musisz się bać... Nie dałbym rady... zrobić ci nic złego... teraz już nic..... Nie umiem już nawet wmówić sobie, że cię nienawidzę... a na to... nigdy bym się nie odważył... przecież inaczej już dawno... Moje śliczne kochanie... jak ja bym chciał... żebyś ty był choć trochę... gorszy... żebym mógł przestać cię w końcu kochać, bo... To tak potwornie... potwornie boli, kiedy ty... kiedy ty wcale... wcale mnie nie kochasz... i ja nawet nic cię nie obchodzę... A ty... ty zabraniasz mi nawet patrzeć na siebie... nic mi już nie zostało... nie mam siły... Ja.... dłużej już tego nie zniosę... nie wytrzymam! - zerwał się, puszczając jego ręce i pobiegł w stronę drzwi, opierając się bezsilnie o futrynę. Karin podniósł się powoli, nie mogąc wydobyć z siebie słowa.
- Avae... - odezwał się w końcu.
- Daruj sobie...
- Avae...
- Daj mi spokój! - krzyknął i wyszedł szybko.
- Zaczekaj!













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 14:10:09
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

STOKROTKA (Brak e-maila) 12:22 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 17:14 24-08-2004
¦wietne, tylko pod koniec troche sie pogubiłam, ale postaram sie to poprawić i przeczytam jeszcze raz. ^^
kethry (kethry@interia.pl) 00:58 26-08-2004
no i cholera, siedze przed tym kompem i rycze... i nie wiem, Sachmet, ukochac cie, za to opo, czy przeklac...
Alexa (alexamalina@op.pl) 15:05 27-08-2004
Super! Bardzo mi się podobało^^
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 16:15 27-08-2004
Po raz pierwszy przy czytaniu opka yaoi byłam bliska płaczu... dlaczego zabiłaś mi Avae? Właśnie jego lubiłam najbardziej, chociaż przyznam, że nie od początku. Opowiadanie jest cudowne, tylko zakończenie bym zmieniła...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 20:05 27-08-2004
Jestem potworem..... Sama siebie nienawidzę, ale Kethry, kochanie, nie płacz, to nie jest w zasadzie koniec..... chociaż w sumie jest...... ale tylko tego \"odbicia\".... przecież ci pisałam, że jest jeszcze Lux in tenebris^^
Ava, ja też kocham Avae, ja z nim jeszcze tak całkiem nie skończyłam, o nie.....To by było zbyt proste, uważam, że za mało się nad nim znęcałamsmiley
A póĽniej się zastanawiam, czemu mnie wyzywają od sadystek.....
kethry (kethry@interia.pl) 00:44 28-08-2004
Sachmet, no jeszcze zamrugaj niewinnie oczami... moze ktos uwierzy smileyPP
Nache (Brak e-maila) 09:16 28-08-2004
Ja uwierzę... wierzyłam od początku. Brawo smiley
Asou (aspu@o2.pl) 12:21 31-08-2004
Boooże to było piękne!!! Prawie się poryczałam, ale jest mi strasznie żal Avae, bo najbardziej go lubiłam. A skoro mają być kolejne części to jestsem dobrej myśli ^___^ Trzymaj tak dalej!!!
LOUKE (Brak e-maila) 19:54 01-09-2004
Nie mogłam powstrzymać łez!!
W 100% zgadzam się z Stokrotką TO BYŁO BOSKIE!!!
Tylko żal mi bidnego Avae, może przywrócisz go do życia w następnych częściach? Bo i on ,moim zdaniem, zasługuje na chwile szczęścia...
N. (Brak e-maila) 12:58 02-09-2004
no tak, wzbudzanie żalu to najlepsza broń... Teraz to Sheata nikt nie będzie lubieć, haha.
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 22:11 04-09-2004
Czy nikt nie będzie to nie wiem, ja w każdym razie już od samego początku za nim nie przepadam ;p
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 10:39 06-09-2004
Boże, a co wam Sheat zrobił? Za co go nie lubicie???
anybody ;-) (Brak e-maila) 19:29 06-09-2004
Haha, a jak myślisz słońce? nie lubią go bo w dużej części przez niego ich kochany Avae cierpiał tyle czasu >:] (znaczy to wszystko TWOJA wina, ale skąd im to może do głowy przyjść?).
Rahead (Brak e-maila) 09:59 07-09-2004
bo Sheat jest taki bezpłciowy i ma głupie imie XD
Pozatym naprawde nie jest typem bohatera który by powalał na kolana... Taki sobie przeciętniaczek...
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 18:38 07-09-2004
Zgadzam się z Rahead (ostatnio coś za często się z nią zgadzam @_@). Nie, że nie mam własnego zdania; po prostu ujeła to w świetny sposób ;-)
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 07:57 13-09-2004
Tak, tak, tak, a teraz doktor Sachmet powie wam o co chodzismiley Chciałam zauważyć, że dopóki Avae nie zrobił się postacią centralną, to Sheat nikomu nie przeszkadzał i nawet miał swój fanclubsmiley A teraz..... Cóż, moim zdaniem przy Avae to każdy blado wypada(choć to subiektywizm, bo mnie dla niego opętało - usidlona przez własną postać, co za upadek.....) A że ukochany Karina zrobił Avae konkurencję, to już sam wydał na siebie wyrok niestetysmiley(no może i ja miałam w tym udziałsmiley)
Rahead (Brak e-maila) 08:31 14-09-2004
Był fanklub Sheata??

Jak może powsać fanklub kogoś o imieniu Sheat XDDD

Nie lubiłam go od początku... Przykro mi że cię zawiodę...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 08:49 18-09-2004
No dobra, no dobra, akurat jego imię też mnie trochę denerwuje, ale nie dało się go nazwać inaczej, chociaż próbowałamsmiley Trzy razy.smiley
lollop (Brak e-maila) 22:31 20-11-2004
no niby jest fajnie, ale inne bardziej mi sie podobaja
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 03:38 04-12-2004
Sheat nic nie zrobił???A to, jak postepował z Avae???!!!! No ja po prostu znienawidziłam po tym faceta!!!!
Asjana (Brak e-maila) 00:51 06-06-2005
to jest piękne az sie popłakałam jak czytałam ostatania cześc, ktoś kiedys powiedziął, ze prawdziwa histroia to ta w ktorej ktos umrze i Ty stworzyłąś historię która zaczeła życ. po prostu cudowne piszesz, wspaniale, potwafisz wszystko tak pieknie obrac w słowa, Ľe człoweik czyta i czuje, że jest cześcia tej opowieści.
K. (Brak e-maila) 00:51 12-08-2005
Boże... Popłakałam jak nigdy dotąd. Sachmet, Ty masz wspaniały talent! Twoje opowiadanie to arcydzieło! Jest cudowne... ale mi też jest żal Avae... T_T\".
Alistair (Brak e-maila) 21:47 11-05-2006
Zdecydowanie, jak większości z was żal mi Avae jak cholera...
Ale całe opowiadanie jest po prostu genialne. Super. Rewelacja. Cudo. Tylko siedzieć i pisać zachwyty do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej...
(Brak e-maila) 23:31 03-01-2007
a buuu...chlip,chlip...buuu...
jak ja uwielbiam smutne zakończenia...buu, a o jest takie smutne...i takie piękne, chlip
(Brak e-maila) 23:33 03-01-2007
sheat - to sie czyta szit?
Tio (Brak e-maila) 16:27 14-11-2007
chlip,chlip... aż się na końcu popłakałam chlip,chlip... to było po prostu piękne, tylko teraz mam problem czy się na ciebie nie wściec za to, co z tym biedakiem zrobiłaś... ale i tak to było cudne ^_^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum