The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Kwietnia 26 2024 15:34:07   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Fiat lux 2
Wiersz kolejny: Miłość w nienawiść obrócona...




Karin znów nie mógł spać... Nie mógł, wciąż słyszał te dzikie, rozpaczliwe wrzaski... nie wiedział, kiedy to się skończyło, ktoś go tu przyniósł...
Było tak cicho...
Tu w pałacu trwał wprawdzie gwar i zabawa, wszyscy mieli świetny nastrój i zadowoleni z samych siebie bawili się w najlepsze... Bez wyrzutów sumienia.... i bez niepokoju.
A Karin się bał. Przerażała go ta cisza, ta ciemność nad zabudowaniami folwarku... Nawet jednego światła... Ta cisza zdawała się huczeć w głowie, robiła miejsce dla tamtych krzyków...
Ktoś przeszedł po podwórzu... i jeszcze ktoś... i jeszcze... spokojnym krokiem, przerażająco spokojnym....
Służba w pałacu miała kamienne twarze i sztuczne uśmiechy. Powieki półprzymknięte ocieniające lodowy połysk oczu.
Avae poszedł... do niego.... Jak on ma czelność? I jakim cudem się nie boi? Iść tam? Teraz? I poczuć z bliska tę ciszę?
Dlaczego nikt się nie niepokoi, powietrze jest tak gęste, że trudno złapać oddech.
Sheat... on cię nie kocha.... Przecież to jego wina, to jego wina, to wszystko... Jak mogłeś go pokochać?
Tak bym chciał, tak bym chciał, żebyś był teraz ze mną... żebyś uciszył ten krzyk, a ciszę wypełnił swoim głosem... Żebyś wybaczył mi to, kim jestem... Jemu wybaczyłeś, choć jest jak inni, czemu nie chcesz wybaczyć mnie? Tak mi ciężko, nie jestem ani jak oni ani jak wy... Nikt mnie nie potrzebuje, nikt mnie nie kocha... Nawet Ardee nie chce sobie mną zawracać głowy...
A ty... Może kiedyś ci wyjaśnię, powiem ci, jak bardzo cię kocham, może kiedyś się odważę... ale teraz... jesteś z nim, jak mam cię prosić, byś to mnie pokochał? Ja nigdy nie skrzywdziłem cię tak jak on, wiesz przecież... A ty i tak wolisz go ode mnie...
Ty jesteś dobry, więc mu wybaczyłeś... Sheat, jeśli nie możesz mnie pokochać... wybacz i mnie moje nazwisko, mój ród, to co było dzisiaj... Po prostu nie patrz na mnie tak, jakbym był taki jak oni... Przecież wiesz, że taki nie jestem... Nie możesz mieć do mnie o nic żalu, nikt z was nie może. Przebacz mi tylko to nazwisko, to o tyle mniej niż przebaczyłeś jemu...
Wiem, że umiesz... Jesteś dobry... Nawet twoje imię brzmi jak łagodny szept....


Jego imię brzmi jak dzwoneczki... Jego dźwięk drży w powietrzu, zdaje się błyszczeć jak drobne krople rosy. Jest takie dźwięczne, przejmujące, piękne... Jak jego twarz i jego ciało.
Przeciwnie niż jego dusza...
Ale...
Kiedyś, gdy się tu pojawił... był jeszcze dzieckiem, nieświadomym i niewinnym. I takim ślicznym... Często widywał go z daleka, przypominał jakiegoś dobrego duszka, delikatny, drobny, jaśniejący... Chyba pierwszy raz zaczął mieć jakieś cieplejsze uczucia względem kogoś z obywateli. Bo przecież wydawało się takie nieprawdopodobne, że on może być tak zły i zepsuty jak oni. Miły dzieciak, tak jak te, które znał. Nie myślał potem o tym.
Nie miał rodziców ani rodzeństwa, ale Rodhe i jego żona traktowali go jak syna. Ich córka, żywy obraz matki, Inapan, była dla niego jak młodsza siostra...
Podczas trzynastych urodzin paniczów przyjechało wielu gości, nawet sam bejler Ardee Cern Cascavel, który nie zjawił się już nigdy potem. Zabawa była wielka i wspaniała...
Któryś z obywateli napadł w ogrodzie i zgwałcił czternastoletnią wówczas Inapan.
Mała, rozkoszna blondyneczka o zielonych oczach i imieniu Zilla jest córką jednego z nich... Któregoś z wielkich panów świata.
On też był jednym z nich... Ale do niego nie umiał o nic czuć żalu.
Później widzieli się kilka razy z bliska, rósł szybko i piękniał jeszcze szybciej.
Ród Cern Cascavel miał wielkie zdolności. Choć w ostatnim pokoleniu nie objawiły się jakoś, w najmłodszym miał je zaś tylko on. Słyszał, że umie łagodzić ból dotykiem, tajniki tej sztuki opisane były w starych księgach, lecz tylko wybrani mogli je stosować.
Czasem aż czuło się jego aurę...
Pewnego ranka, słońce jeszcze nawet nie wzeszło, tylko jutrzenka różowiła trochę niebo... zobaczył go w ogrodzie... Uzdrowiciele tak czasem ćwiczyli swoją zdolność skupiania energii... Wolne, aksamitne, pełne wdzięku i lekkości ruchy, płynne przesuwanie dłoni, zwiewny, choć senny krok... jak taniec... jakichś ptaków lub chmur....
On miał wtedy tylko piętnaście lat, jeszcze tak bardzo przypominał wówczas dziecko...
A jednak nagle uświadomił sobie, że pokochał tę drobną istotę, taką eteryczną i mgielną...
Przeraził się... to przecież straszne kochać kogoś, kto jest dla ciebie jak odległa, jaśniejąca gwiazda. Nie można jej dotknąć, nawet zobaczyć z bliska, można tylko do niej tęsknić....
Odtąd każdą chwilę poświęcał staraniom, aby go zobaczyć, wciąż i wciąż i wciąż...
I kiedyś ich spojrzenia się zderzyły...
A on odwrócił się tak szybko... I odszedł błyskawicznie, niemalże uciekł.
Nie wiedział, co się stało... Wystraszył go? Wiedział, że czasem przybiera tak kamienną twarz, jak wszyscy tutaj... no i nie chciał, żeby jego miłość wyszła na jaw... nigdy nie patrzył na niego z miłością... Chyba że w snach... Wtedy tak.
Zresztą gdyby zobaczył tę miłość, to pewnie najpierw by osłupiał, a później się roześmiał... Nie chciał tego, za nic...
W tamtym krótkim spojrzeniu było coś dziwnego...
Co się stało? Już wkrótce dowiedział się co...
Ale najpierw zdarzyło się coś jeszcze. Zyskał nieoczekiwanego wielbiciela. Czarnulkę, chłopaka z pałacu... Niezwykłe. Dostał coś z tej wysokości, choć nie to, co chciał...
Dziwne, zawsze wszyscy myśleli, że on, wiecznie odizolowany, gardzi wszystkimi tak bardzo, że nie chce nawet na nich spojrzeć. A on powiedział mu, że boi się odzywać, że się wstydzi, że smutno mu z powodu tego jak traktują ich jego rodzice...
Ale do niego musiał przyjść, musiał, bo... Pokochał go.
On traktował go życzliwie, ale nie chciał z nim być... Miał swoją jaśniejącą gwiazdę.
Ale ona znienawidziła go za to, że ośmielił się podnieść na nią wzrok. Musiał zapłacić za swoją śmiałość. Ich wzrok znów się spotkał i zaraz potem oberwał pierwsze w życiu baty. 500. Z rozkazu panicza.
Rodhe z trudem wyleczył jego plecy, on mógł tego nawet nie przeżyć... Nie, on nie, był za silny... Ale inni tego nie przeżywali... Bo ręka jaśniejącej gwiazdy była karząca i surowa. I wielu zginęło w jej imię.
Jak ktoś tak młody i o tak niewinnym wyglądzie, może wymyślać dla ludzi tortury i tak bez poruszenia znosić ich zadawanie?
Jak wiele zła się kryje pod tą piękną twarzą?
Ale... nie umiał przestać go kochać... nienawidził go z każdym dniem coraz bardziej, ale nie umiał przestać go kochać...
I właśnie on jest Uzdrowicielem, ten kto ma uśmierzać ból, z takim okrucieństwem go zadaje... Traktował wszystkich tak okrutnie i podle... I nigdy osobiście, zawsze w białych rękawiczkach, by nie splamić się brudem prostaków.... Tylko polecenia, nawet nie patrzył na nich... nawet tego nie byli godni...
Kochał go, ale znienawidził do tego stopnia, że nie opierał się już miłości Avae. Był zawsze taki smutny, nie mógł się pogodzić z tym wszystkim, co się dzieje. Od niego wiedział o wszystkim, on płakał, gdy mówił do niego.
Właściwie to nie sądził, by on naprawdę go kochał; chyba tylko potrzebował kogoś, kto mógłby go pocieszyć i pomóc zapomnieć o życiu pośród okrutników i morderców. I z kim mógłby przyjemnie spędzać noce......
Jaśniejąca gwiazda zapłonęła jak znak... Już czas...
Gdy gwiazda spada, niebo wygląda jeszcze piękniej...
- Och, Sheat...
- Avae? - odwrócił się - Nie powinieneś tu teraz przychodzić...
- Dlaczego? - zdziwił się.
- To... - nie, nawet jemu nie może powiedzieć. Rodhe ma rację, mimo wszystko jest jednym z nich... - Wszyscy chcą zapomnieć...
- Och, Sheat... Przecież wiesz, że ja... nie chciałem tego przecież, dlaczego mnie za to winisz... - oczy chłopaka zaszły łzami.
- Nie winię cię. Chodź tu. - przygarnął go - Wiem, że nie możesz sam z tym walczyć. Widziałem, że było ci ciężko, wszyscy widzieli... - pamiętał to jakby na zawsze wryło mu się w pamięć. Zafascynowane kobiety, dumny pan, zachwyceni chłopcy, słabnący Avae... Nieruchoma, spokojna postać, z twarzą ukrytą w cieniu.
- Sheat, boję się o ciebie... boję się, że on... że i ciebie tak skrzywdzi.... jest taki okrutny... jak on mógł wymyślić coś takiego... a tata.... jak mógł się na to zgodzić?
Mężczyzna zesztywniał. To jednak przekraczało jego wyobrażenie. Jak taki chłopiec może być tak podły, tak dobrze znać wyrafinowanie okrucieństwa? Jak demon... demon o postaci życzliwego ducha.


Nazajutrz znikło kilku ludzi z folwarku. Z początku nikt tego nie zauważył, zorientowano się dopiero pod wieczór. Nikt nie wiedział, gdzie oni mogą być. Avae powiedział ojcu, że według niego Sheat najlepiej tu orientuje się we wszystkim.
Stał na dziedzińcu już od godziny, przyjmując spokojnie kolejne uderzenia w twarz, brzuch, kolana. Rzadko upadał, gdy upadał, wstawał, kamienna twarz, lodowate oczy, nie mówił nic. Siwowłosy mężczyzna pracujący nieopodal śledził wszystko pozbawionym wyrazu spojrzeniem, pozornie nie odrywając wzroku od swojej pracy. Przy nim siedziała blondwłosa kobieta o równie nieruchomej twarzy, szyła coś, chyba suknię dla Adelaide. Przy każdym uderzeniu jej usta poruszały się nieznacznie, jakby wypowiadała jakieś krótkie słowo.
Jasnowłosa dziewczyna przyniosła wodę zmęczonym żołnierzom, rzuciła na przesłuchiwanego przelotne, obojętne spojrzenie i uśmiechnęła się przyjaźnie do młodego żołnierza o czerwonych włosach, z szeroką szramą na policzku. On napuszył się i popisując się przed nią, uderzył mocno stojącego mężczyznę, pod którym na chwilę ugięły się kolana, ale wyprostował się niemal od razu. Błękitne oczy dziewczyny patrzyły uważnie, raz jeszcze uśmiechnęła się do czerwonowłosego i odeszła powoli.
Jakiś zupełnie młodziutki żołnierz o krótkich, czarnych włosach podał przesłuchiwanemu wodę.
Pani Adelaide siedziała na balkonie z przyjaciółką. Były tak podobne, że mogłyby uchodzić za siostry. Czarnowłose, czarnookie, śmiały się w tych samych momentach, uśmiechały także jednocześnie, patrzyły tak samo uważnie na scenę z dziedzińca. Usługiwała im drobna szatynka o łagodnym uśmiechu. Obie panie co chwilę jej wymyślały, kazały wyciągać dłoń i nacinały ją drobnym, srebrnym nożykiem, każąc zanurzać potem w soli. Buchnęły śmiechem, kiedy po twarzy dziewczyny spłynęły łzy; szybko je otarła i znów łagodnie się uśmiechnęła. Kobiety zaczęły się śmiać jeszcze weselej, nazywając ją zupełną idiotką.
Przesłuchanie trwało. Sam pan Broome wyszedł na dziedziniec i raczył osobiście uderzyć w twarz więźnia. Za nim stał jego paź, dwudziestoletni chłopak o miękkich, ciemnobrązowych lokach i aksamitnym spojrzeniu. Jego twarz przypominała piękną rzeźbę. Podał panu chustkę, by mógł otrzeć swą splugawioną dłoń. Pan rozkazał dalej bić więźnia. Siadł na fotelu, przyglądając się jak żołnierze wykonują jego polecenie. Paź stanął za nim, ocieniając jego twarz. Patrzył beznamiętnie na okładających więźnia żołnierzy i wolno wachlował swego pana...


Karin dusił się od płaczu. Nie wiedział nawet, czy on jeszcze żyje... Po kilku godzinach stracił przytomność i zabrali go dokądś... gdyby wiedział dokąd... To wszystko z powodu tej ucieczki... I przez Avae... Przecież nie wiadomo, czy Sheat naprawdę wiedział, dokąd poszli... A jeśli nawet...
Dlaczego nie mieliby odejść? Po tym, co stało się wczoraj, dziwił się, że w nocy nie zniknęli wszyscy....
Bał się coraz bardziej. Opadł na niego niepokój i serce biło nierównym rytmem. Jego dar profetyczny był bardzo, bardzo słaby, ale...
Był pewien, że coś się wydarzy.
Gdy przymykał oczy czasem przelatywały przed jego oczami zamazane wizje... Krew, tylko tyle z nich pamiętał...
I czuł jej zapach w powietrzu, jej smak w ustach...
To było przerażające, bo... tak słabo umiał wychwytywać wibrujące w powietrzu zarysy przyszłych zdarzeń... Tylko wyjątkowo gwałtowne i przełomowe mógł jakoś odebrać...
Ale co to za krew? Ktoś zginie? Może wybuchnie wojna... Ardee napisał mu w ostatnim liście, że wyrusza w misji do sąsiedniego kraju, bo ten gromadzi swoje wojska na granicy.... Był pewien, że uda mu się to rozwiązać, ale...
Co, jeśli nie?
Nie chciał stracić brata, był w końcu jedyną osobą, która go kochała... Co prawda, w dosyć dziwny sposób... Nie zjawił się tu przecież od czterech lat... Ale pisał do niego. On był chłodny, ale nawet taka szorstka czułość, jakiej dawał wyraz, była ważna. Jedyne ciepło jakie go otaczało. I był ostatnią osobą, która go objęła. Przy pożegnaniu wtedy przytulił go do siebie i pocałował we włosy. Od tamtej pory nikt już nie zrobił wobec niego czegoś takiego. Kto zresztą miałby...
To trochę nie w porządku ze strony Ardee zostawiać go tu tak, z tymi niechętnymi ludźmi. Przecież od dziecka był przyzwyczajony do życia w atmosferze ciepła i miłości, żartów, pieszczot, pocałunków... Mama, która pierwsze pięć lat jego życia napełniła taką masą czułości i słodyczy, spokojna i opanowana, ale zawsze tkliwa miłość ojca, szorstka pieszczotliwość Ardee...
To prawda, że on ciągle gdzieś wyjeżdżał i miał mnóstwo zajęć, ale mimo wszystko wolałby być z nim... A przynajmniej Ardee mógłby go odwiedzać tutaj... Ale on tylko pisał.
On miał bardzo staranne wyobrażenie o przyszłości młodszego brata. Chciał układać jego życie trochę na siłę. On zawsze był w swojej miłości trochę uparty... Pewnie dlatego już z dwoma narzeczonymi zerwał umowę małżeńską. Chyba nigdy się nie ożeni, za bardzo chciał dostosowywać narzeczone do swoich wymagań.
Jego pewnie też będzie chciał ożenić "odpowiednio idealnie do jego pozycji".
Choć jemu nikt nie wydałby się idealny... Przed jego oczami zawsze będzie Sheat.


Otworzył wolno oczy. Spróbował wstać, ale z sykiem bólu opadł z powrotem na wilgotną słomę. Wziął głęboki wdech i wiedząc już, co go czeka, jeszcze raz napiął mięśnie i wstał, krzywiąc się lekko. Ból był silny, ale dało się go znieść...
Przymknął powieki. Stał tam, w palącym słońcu, przyjmował kolejne uderzenia.... Widział jak przez mgłę... Ale widział zarys jasnej postaci patrzącej na niego z okna...
Dlaczego taką przyjemność sprawia mu patrzenie na czyjąś mękę?
Jest taki śliczny, nieziemsko piękny... Jak demon może mieć taką postać? Takie morskie oczy powinny patrzeć tylko z czułością... Dlaczego on jest taki?
Nie można kochać kogoś tylko za ciało... To nie może być miłość... To było złudzenie, bo kiedyś zdawało mu się, że on jest dobry, tak dobry, jak piękny...
Więc co to jest? Pożądanie? Jakaś żądza, pragnienie, by posiąść to idealnie piękne ciało? Tylko tyle?
Tak, pewnie tak... Nie mógłby przecież kochać takiego potwora...
Więc czemu za nic nie może nazwać miłością tego, co czuje do Avae?
Nie czas teraz na takie myśli...
Spojrzał w ciemne okienko u sufitu. Już prawie świta...
Z pierwszym śpiewem abihu. Ptaka, który zwany jest ptakiem wolności... I zawsze odzywa się pierwszy, jeszcze zanim brzask jutrzenki obudzi głosy innych ptaków...
Jego śpiew jest piękny i delikatny... Jak Karin. I będzie zwiastunem czegoś równie straszliwego jak dusza tego chłopca.


Rhode siedział wśród drzew. Przy nim stał mężczyzna o ciemnobrązowych włosach.
- Ukryłeś już Alteę, Erdi?
- Tak. - uśmiechnął się - Gdyby nie to, że to już siódmy miesiąc, najpewniej pierwsza by ruszyła.
- Tak... Znam ją... - uśmiechnął się - Twój syn...
- Nie martw się o Lahra... Wie co robić. Zresztą jest tak zapatrzony w to, co robi Sheat, że zrobi wszystko, byle go nie zawieść.
- Jest taki młody... - smutno spojrzał w niebo Rhode - Tylu z nich jest... Czy to na pewno dobrze?
- Wolałbyś, żeby zostało, jak jest?
- Nie... Zabroń przynajmniej Safirze...
- Tak, a ty zabroń Inapan. - roześmiał się, a potem spoważniał nagle - Safira nie zawróci z tej drogi... Ale jest mądra. To ona przekonała Sirana, że jest potrzebny matce. Nie chciała, by z nami szedł.
- Nie sądzisz, że to trochę przerażające? Dziewięcioletni chłopiec... I on też nienawidzi, aż tak bardzo, że...
- To oni to stworzyli Rhode. - niecierpliwie przerwał mężczyzna - Obudź lepiej swoje zdecydowanie, jesteś nam potrzebny, a tak nagle znikło...
- Nie obawiaj się, Erdi. - wciąż patrzył w niebo - Chodźmy. Już prawie świta...

- Wy dwaj pójdziecie do więzienia. Wy do koszar. We wszystkim słuchajcie Althi. Reszta ze mną. Do pałacu... - młody mężczyzna odgarnął z czoła brązowe loki. Wszyscy skinęli głowami i rozeszli się. Jasnowłosa kobieta obróciła się jeszcze.
- Lahr... uważajcie...
- Dobrze. - uśmiechnął się lekko. Obrócił twarz do stojącej obok dziewczyny. Jego aksamitne oczy przyjrzały się jej z troską.
- Safira... Na pewno chcesz iść?
- Tak, braciszku. - uśmiechnęła się do niego łagodnie - Nie martw się...

Stacjonowało tu tylko trzystu żołnierzy. W koszarach spało ich teraz dwustu, reszta pilnowała pałacu, pól i więzienia. Pro forma. Przecież nikt nie mógł zaatakować...
Jednym ciosem noża wyciągniętego zza paska jasnowłosa kobieta bezszelestnie rozcięła zamek. Weszła do środka i beznamiętnym spojrzeniem zmierzyła rząd śpiących ludzi. Wolno ruszyła do przodu. Za nią szło dwóch mężczyzn.
- Śmierć. - powiedziała spokojnie. Nóż świsnął w powietrzu i znalazł się prosto w sercu leżącego mężczyzny, który nawet nie zdążył się obudzić.
- Śmierć.
Drugi nóż błysnął w powietrzu. Spali tak mocno.... Altea znała się na ziołach.
Błękitne oczy kobiety padały na kolejne twarze. Szła wolno, za nią postępowały dwie niewzruszone sylwetki sprawnie wykonujące wyrok.
- Śmierć. Śmierć. Śmierć. Śmierć. - przystanęła przy łóżku, na którym spał młodziutki chłopak o krótkich, czarnych włosach. - Życie. Śmierć. Śmierć. Śmierć...
Słońce nie wzeszło jeszcze nawet, gdy trzy ciemne sylwetki opuściły budynek. Tego ranka słowo życie padło tylko cztery razy.

- Czego chcesz? - z gniewem spytała obudzona ze snu czarnowłosa kobieta.
Drobna szatynka uśmiechnęła się tylko i zbliżyła pochodnię do jej twarzy. Kobieta zerwała się i wrzasnęła.
- Oszalałaś! Wynoś się!
Dziewczyna nie przestawała się uśmiechać. I nie przestawała wolno iść do przodu.
- Odejdź stąd! - znów wrzasnęła kobieta, cofając się i osłaniając twarz przed żarem. Ze strony dziewczyny nie padło nawet słowo. Krok za krokiem... Wolno...
Kobieta cofała się panicznie, bełkocząc coś bez związku. Zbliżały się do okna, lecz nie widziała tego, zapatrzona w ogień, zahipnotyzowana nim, cofając się w przerażeniu.
Nagle dziewczyna machnęła gwałtownie pochodnią. Kobieta w nagłym ruchu szarpnęła się w tył, jej głowa rozbiła szkło, ciało zachwiało się i bez krzyku poleciało w tył, uderzając tylko głucho o ziemię.
Dziewczyna patrzyła w ślad za nią z nieporuszonym wzrokiem.
- Luton? Co się dzieje? - do pokoju wbiegła druga brunetka; zamilkła patrząc na dziewczynę stojącą przy stłuczonym oknie. - Ty... Co tu robisz? - spytała gniewnie.
Dziewczyna poprawiła brązowe włosy i uśmiechnęła się lekko. Podeszła do kobiety.
- W tej chwili stąd wyjdź! - krzyknęła. Dziewczyna skinęła głową i zbliżyła się do drzwi. Odwróciła się jeszcze i szybkim ruchem omiotła pochodnią kobietę. Jej ubranie i włosy stanęły w ogniu, zaczęła wrzeszczeć rozpaczliwie.
Dziewczyna podpaliła jeszcze dywan, zasłony, łóżko, tkaniny na ścianach...
I wyszła spokojnie, zaryglowując za sobą drzwi.

- Idźcie do pałacu, idę powoli, dogonię was.
- Ale...
- Idźcie. - Sheat machnął niecierpliwie dłonią. Skinęli głowami i pobiegli po schodach w górę. Sheat szedł wolno, wciąż czuł ból...
Zaczęło się. Śmierć płonie wszędzie wokół. Kara i zemsta...
Z nich wszystkich Karin był najbardziej znienawidzoną osobą w całym pałacu.... Ale Althi... Bo to Althi, nie on, nie Rodhe, tak naprawdę była przywódcą... Althi odłożyła jeszcze jego śmierć.
Zginą żołnierze, zginą mężczyźni, pewnie niektóre kobiety... Adelaide, na pewno Adelaide...
Althi zdecydowała, że na razie tylko uwiężą kobiety i chłopców poniżej dwudziestego pierwszego roku życia.
Jego śmierci chcieli wszyscy... Ale będzie musiała poczekać.
Zresztą takich jak on, powinno osądzić Zgromadzenie. On będzie wymierzać tylko tymczasowe kary. Wysłannicy na pewno dotarli już do wszystkich, którzy przyłączyli się do buntu...
I cały kraj dziś płynie krwią...
Potem wszyscy przywódcy osądzą najbardziej przeklętych spośród obywateli.
Jego...
Bał się... Bał się, jak przyjmie jego śmierć... Tego znienawidzonego i upragnionego....
- Stój.
Obejrzał się gwałtownie. Przy ścianie stał młody żołnierz o czerwonych włosach, z szeroką szramą na policzku. Wyciągnął miecz i zrobił krok do przodu.
W powietrzu świsnął nóż i wbił się prosto w serce żołnierza, który uderzył plecami w ścianę i osunął się wolno w dół.
Sheat obejrzał się. U szczytu schodów stała jasnowłosa dziewczyna, z pięknymi, błękitnymi oczami. Przez jej biodra ukosem biegł pas, w którym zatkniętych było kilka noży. Nie spojrzała na niego, spokojnym wzrokiem patrzyła na trupa. Podeszła do niego i wyciągnęła nóż, wycierając go o ubranie zabitego. Podniosła miecz i podała go mężczyźnie.
- Chodźmy.

Na polach walka już się skończyła, trwała jeszcze w pałacu. W samym jej środku z kobiecych komnat dobiegły opętańcze wrzaski. Broome Cern Cascavel ruszył, by sprawdzić co się dzieje. Drogę zastąpił mu nagle młody mężczyzna. Podniósł głowę i spod zasłony miękkich, brązowych loków wyłoniły się aksamitne oczy i piękna twarz rzeźby.
- Zejdź mi z drogi, w tej chwili!
- Przykro mi, panie... - odezwał się cicho i szybkim ruchem wydobył miecz, przeszywając ciało mężczyzny.
Wielki Cern Cascavel upadł u stóp swego pazia.
Od strony komnat kobiet dał się słyszeć lekki chód drobnych stóp. Delikatna szatynka wsunęła dłoń w rękę mężczyzny.
- Idziesz? - spytała z uśmiechem
Zeszli po schodach, zostawiając za sobą coraz szerszą plamę krwi i oszalałe krzyki.


Było już popołudnie. Siedzieli wszyscy w tych obskurnych celach. Karin jest nieprzytomny, chyba ktoś uderzył go w głowę, ale nie wygląda to tak źle.
Ojciec i matka nie żyją.
No cóż, zdarza się.
Najważniejsze to się stąd wydostać.
Ten cały bunt nie potrwa długo, wyduszą ich do nogi.
Ale to byłoby głupio dać im się tutaj zabić. Chwilowo trzeba być po ich stronie. Hm, Sheat... Ta zabawa może teraz przynieść wymierne korzyści... Nie myślałem, że mój biedny, mały Karin, tak mi się kiedyś przysłuży...
Uśmiechnął się chłodno i zerknął w stronę drzwi. Znał tego strażnika. Podszedł do niego i uwiesił się rękami na kratach.
- Hm, Asse...
- Tak? - uniósł brwi mężczyzna.
- Może byś mnie tak wypuścił...
- Nie sądzę. - roześmiał się.
- Nie wygłupiaj się, przecież mnie znasz...
- Niby... - uśmiechnął się lekko.
- To Sheat tym wszystkim rządzi, co nie?
- Możliwe...
- Nie zaprowadziłbyś mnie do niego? Hm?
- Po co?
- Chciałbym z nim pomówić... Trochę.... Co?


- Nazywasz się Ennis, prawda? - Sheat spojrzał spod na wpół przymkniętych powiek na czarnowłosego chłopaka stojącego przed nim. Siedział tu... W tej sali... I teraz on decydował o ludzkim losie.
I mimo wszystko ogarniał go coraz większy niepokój.
- Tak... - odezwał się cicho chłopak.
- Widzisz... Jesteśmy sprawiedliwi. My nie zabijamy na oślep. Mamy Pamięć. Ona wie, kto zasłużył na życie. I darowała ci je..... Masz teraz wybór. Albo się do nas przyłączysz albo...
- Umrę? - spytał spokojnie. Sheat uśmiechnął się lekko.
- Albo możesz odejść....
- Zostanę. - odezwał się po chwili ciszy.
- Dobrze. Idź do Safiry, ona odda ci broń.
Po wyjściu chłopaka siedział chwilę bez ruchu. Wszyscy, którym darowano życie przyłączyli się do nich... Oczywiście z wyjątkiem więźniów z pałacu... Ich nawet nie pytano... Ale...
- Hm, hm.... Ładnie to tak?
- Avae? - odwrócił się gwałtownie.
- No co ty, przecież nie zamierzam cię zabić. - przekrzywił głowę - A może ty chcesz zabić mnie?
- Avae...
- Dobrze, dobrze... Asse został za drzwiami, pozwolił mi z tobą pogadać... Dziwne, że człowiek, którego widziałem może z pięć razy, ufa mi bardziej niż ty...
- Ja...
- Zabiliście moich rodziców. Tak... Nie da się ukryć.... Nie, żeby ich śmierć była mi zupełnie obojętna, ale.... zasłużyli na nią. Muszę się z tym pogodzić. - pochylił głowę i włosy przesłoniły mu twarz - O wiele bardziej boli mnie to, że potraktowałeś mnie dokładnie tak jak wszystkich....
- Avae... - szepnął i wstał, podchodząc do niego.
- W porządku... W porządku... - powtórzył, choć głos lekko mu zadrżał.
- Posłuchaj, to nie jest tak, zamknęli cię jak wszystkich z pałacu, ale to nie znaczy, że dalej tam zostaniesz... Ja... Możesz tu zostać.













Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 14:08:18
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

STOKROTKA (Brak e-maila) 12:22 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Natiss (Brak e-maila) 17:14 24-08-2004
¦wietne, tylko pod koniec troche sie pogubiłam, ale postaram sie to poprawić i przeczytam jeszcze raz. ^^
kethry (kethry@interia.pl) 00:58 26-08-2004
no i cholera, siedze przed tym kompem i rycze... i nie wiem, Sachmet, ukochac cie, za to opo, czy przeklac...
Alexa (alexamalina@op.pl) 15:05 27-08-2004
Super! Bardzo mi się podobało^^
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 16:15 27-08-2004
Po raz pierwszy przy czytaniu opka yaoi byłam bliska płaczu... dlaczego zabiłaś mi Avae? Właśnie jego lubiłam najbardziej, chociaż przyznam, że nie od początku. Opowiadanie jest cudowne, tylko zakończenie bym zmieniła...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 20:05 27-08-2004
Jestem potworem..... Sama siebie nienawidzę, ale Kethry, kochanie, nie płacz, to nie jest w zasadzie koniec..... chociaż w sumie jest...... ale tylko tego \"odbicia\".... przecież ci pisałam, że jest jeszcze Lux in tenebris^^
Ava, ja też kocham Avae, ja z nim jeszcze tak całkiem nie skończyłam, o nie.....To by było zbyt proste, uważam, że za mało się nad nim znęcałamsmiley
A póĽniej się zastanawiam, czemu mnie wyzywają od sadystek.....
kethry (kethry@interia.pl) 00:44 28-08-2004
Sachmet, no jeszcze zamrugaj niewinnie oczami... moze ktos uwierzy smileyPP
Nache (Brak e-maila) 09:16 28-08-2004
Ja uwierzę... wierzyłam od początku. Brawo smiley
Asou (aspu@o2.pl) 12:21 31-08-2004
Boooże to było piękne!!! Prawie się poryczałam, ale jest mi strasznie żal Avae, bo najbardziej go lubiłam. A skoro mają być kolejne części to jestsem dobrej myśli ^___^ Trzymaj tak dalej!!!
LOUKE (Brak e-maila) 19:54 01-09-2004
Nie mogłam powstrzymać łez!!
W 100% zgadzam się z Stokrotką TO BYŁO BOSKIE!!!
Tylko żal mi bidnego Avae, może przywrócisz go do życia w następnych częściach? Bo i on ,moim zdaniem, zasługuje na chwile szczęścia...
N. (Brak e-maila) 12:58 02-09-2004
no tak, wzbudzanie żalu to najlepsza broń... Teraz to Sheata nikt nie będzie lubieć, haha.
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 22:11 04-09-2004
Czy nikt nie będzie to nie wiem, ja w każdym razie już od samego początku za nim nie przepadam ;p
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 10:39 06-09-2004
Boże, a co wam Sheat zrobił? Za co go nie lubicie???
anybody ;-) (Brak e-maila) 19:29 06-09-2004
Haha, a jak myślisz słońce? nie lubią go bo w dużej części przez niego ich kochany Avae cierpiał tyle czasu >:] (znaczy to wszystko TWOJA wina, ale skąd im to może do głowy przyjść?).
Rahead (Brak e-maila) 09:59 07-09-2004
bo Sheat jest taki bezpłciowy i ma głupie imie XD
Pozatym naprawde nie jest typem bohatera który by powalał na kolana... Taki sobie przeciętniaczek...
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 18:38 07-09-2004
Zgadzam się z Rahead (ostatnio coś za często się z nią zgadzam @_@). Nie, że nie mam własnego zdania; po prostu ujeła to w świetny sposób ;-)
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 07:57 13-09-2004
Tak, tak, tak, a teraz doktor Sachmet powie wam o co chodzismiley Chciałam zauważyć, że dopóki Avae nie zrobił się postacią centralną, to Sheat nikomu nie przeszkadzał i nawet miał swój fanclubsmiley A teraz..... Cóż, moim zdaniem przy Avae to każdy blado wypada(choć to subiektywizm, bo mnie dla niego opętało - usidlona przez własną postać, co za upadek.....) A że ukochany Karina zrobił Avae konkurencję, to już sam wydał na siebie wyrok niestetysmiley(no może i ja miałam w tym udziałsmiley)
Rahead (Brak e-maila) 08:31 14-09-2004
Był fanklub Sheata??

Jak może powsać fanklub kogoś o imieniu Sheat XDDD

Nie lubiłam go od początku... Przykro mi że cię zawiodę...
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 08:49 18-09-2004
No dobra, no dobra, akurat jego imię też mnie trochę denerwuje, ale nie dało się go nazwać inaczej, chociaż próbowałamsmiley Trzy razy.smiley
lollop (Brak e-maila) 22:31 20-11-2004
no niby jest fajnie, ale inne bardziej mi sie podobaja
Miyu_M (yami_no_kodomo@o2.pl) 03:38 04-12-2004
Sheat nic nie zrobił???A to, jak postepował z Avae???!!!! No ja po prostu znienawidziłam po tym faceta!!!!
Asjana (Brak e-maila) 00:51 06-06-2005
to jest piękne az sie popłakałam jak czytałam ostatania cześc, ktoś kiedys powiedziął, ze prawdziwa histroia to ta w ktorej ktos umrze i Ty stworzyłąś historię która zaczeła życ. po prostu cudowne piszesz, wspaniale, potwafisz wszystko tak pieknie obrac w słowa, Ľe człoweik czyta i czuje, że jest cześcia tej opowieści.
K. (Brak e-maila) 00:51 12-08-2005
Boże... Popłakałam jak nigdy dotąd. Sachmet, Ty masz wspaniały talent! Twoje opowiadanie to arcydzieło! Jest cudowne... ale mi też jest żal Avae... T_T\".
Alistair (Brak e-maila) 21:47 11-05-2006
Zdecydowanie, jak większości z was żal mi Avae jak cholera...
Ale całe opowiadanie jest po prostu genialne. Super. Rewelacja. Cudo. Tylko siedzieć i pisać zachwyty do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej...
(Brak e-maila) 23:31 03-01-2007
a buuu...chlip,chlip...buuu...
jak ja uwielbiam smutne zakończenia...buu, a o jest takie smutne...i takie piękne, chlip
(Brak e-maila) 23:33 03-01-2007
sheat - to sie czyta szit?
Tio (Brak e-maila) 16:27 14-11-2007
chlip,chlip... aż się na końcu popłakałam chlip,chlip... to było po prostu piękne, tylko teraz mam problem czy się na ciebie nie wściec za to, co z tym biedakiem zrobiłaś... ale i tak to było cudne ^_^
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum