The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Marca 29 2024 13:28:46   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
W imię twoje 6
Pieśń szósta: Adagio g-moll





- Proszę..... - szepnął bezbarwnie. Nie patrzył na twarz mężczyzny, tępo wpatrywał się w sufit. Nie oczekiwał zgody, wiedział, że jej nie otrzyma. Prosił już miliony razy. To nie skutkowało, tak jak nie skutkowało nic innego. Ani kłamstwa, ani łzy, ani szantaże, ani nawet groźby. Ale musiał wciąż prosić, tak długo jak był stanie wypowiedzieć to jedno słowo. Nawet nie dlatego, że to był jego obowiązek, że musiał zrobić wszystko, co leżało w jego mocy, że gdyby tego zaniechał, czekałaby go śmierć.... Tylko dlatego że... że....
Łzy znów wymknęły mu się na policzki. To już za długo. O wiele za długo. Powinien wrócić wiele dni temu....
Odkąd odzyskał świadomość, wciąż czekał, niezależnie od tego, jak bardzo jego umysł zaprzątnięty był możliwością ucieczki, wciąż tylko czekał. Anu, Utu, który wraz z nimi został dłużej w obozie Haddy, pilnował go przez całą drogę. Kiedy przekazał go klanowi Aaje powiedział ze smutnym uśmiechem, że nigdy z nikim nie miał tylu kłopotów.
Raz... prawie go zabił, próbując wyrwać się z tego więzienia. Wiedział, że robią to dla jego dobra. Nie mieli mu nawet za złe całej katorgi, której musieli z nim przejść; mieli świadomość, że robił tylko to co musiał.... I to co chciał....
- Jeśli wróci, to sam go zabiję. - zaszlochał, odwracając się i wciskając twarz w poduszkę.
- Leż spokojnie.... - Shakan usiadł przy jego łóżku, głaszcząc uspokajająco po głowie. - Nie ma sensu zadręczać się tym, na co nie ma się wpływu.
- Nie odzywaj się do mnie. - powiedział rozżalonym tonem.
- Mój drogi chłopcze, naprawdę nie masz powodów do narzekań. - roześmiał się mężczyzna. - Zapewniam cię, że w klanie Aaje żaden więzień nie był nigdy traktowany lepiej.
- Ja już nie mogę..... - wyszeptał. - Gdybym chociaż.... wiedział... gdybym mógł mieć jakąś pewność...... Mój diadem. - poderwał się, patrząc na niego gorączkowo. - Jest w mojej sakwie. Na pewno go zabrałem, mam obowiązek zawsze mieć go w pobliżu. Przynieś go. Przynieś mi go, błagam!
- Ale....
- Proszę cię! Proszę, to nie jest żaden podstęp, tylko mi go przynieś, proszę.... - błagalnie chwycił jego dłoń. Shakan westchnął i skinął głową. Wychodząc z pokoju, starannie zamknął za sobą drzwi. Nie trzymali rzeczy Mirah razem z nim, mieli okazję się przekonać, że obecnie chyba nikt nie był mniej godny zaufania niż on. Kłamstwo jest sprzeczne z naturą Nusku, ale widocznie towarzystwo Silvretty może wpłynąć negatywnie na każdego. Chłopak łgał bez mrugnięcia okiem i już kilka razy niemal im się wymknął.
W jednej z sakw znalazł w końcu małą, płaską szkatułkę o okrągłym kształcie. To pewnie to. Wrócił do chłopca, który siedział na swoim łóżku z kolanami podciągniętymi pod brodę.
- Podaj mi to.... - szepnął, nie patrząc na niego. Mężczyzna zawahał się chwilę, ale ostatecznie nigdy nie słyszał, żeby diadem, którego Nusku używali tylko przy najbardziej oficjalnych lub uroczystych okazjach, miał jakieś inne zastosowania. Na przykład broni... Zresztą widział je wiele razy, to były filigranowe cacka...
Mirah wziął z jego dłoni szkatułkę i przymykając powieki, powoli przesunął palcami po rzeźbionych wgłębieniach. Wieczko odskoczyło, ukazując delikatny diadem z całym kunsztem Nusku wykonany z drogocennych kamieni. W jakiś dziwny sposób....wyglądał jednak mimo wszystko bardziej na dzieło bardzo zdolnych, ale ludzkich rąk. Brakowało mu.... tego iskrzenia się..... Musiało brać się od największego, centralnego kamienia w diademie; tu na jego miejscu tkwiły tylko drobne wypustki mające go podtrzymywać, samego kamienia brakowało.
Chłopak nie podniósł jeszcze powiek i przygryzł tylko wargę, która zaczęła mu lekko drżeć. Ponownie nachylił dłoń nad diademem, ale cofnął ją, zaciskając palce.
- Mirah?
- Już.... - poprosił. Zacisnął obie dłonie w pięści i wolno uniósł powieki. - Nie ma.... - szepnął z ulgą. - Mój kamień Nusku. - uśmiechnął się do niego. - Z powodu assen, jestem wyklęty ze swojej społeczności i dlatego kamień znikł i wrócił na górę Avaella. Skoro go nie ma to znaczy, że nadal nie jestem wolny. Więc on żyje.... Na pewno żyje. - opadł z lekkim uśmiechem na poduszki, zaciskając dłonie na diademie.
- Mimo wszystko.... Nie zostawię ci go. - westchnął mężczyzna. - Pokażę ci, kiedy zechcesz, ale zostawić to ja ci tu nic nie zostawię, młodociany oszuście. - uśmiechnął się.
- Dobrze.... - słabo oddał uśmiech chłopak. - Ja rozumiem.... Daj mi wody, zaschło mi z tego wszystkiego w gardle. - szepnął z lekkim zawstydzeniem. Shakan roześmiał się i odwrócił, nalewając z dzbanka trochę wody. Mirah nacisnął szybko jeden z drobniejszych kamieni i przesypał na dłoń odrobinę przeźroczystego proszku. Z uśmiechem wziął kubek z rąk mężczyzny.
- Dziękuję...
- To może przy okazji coś zjesz?
- Tak, proszę....
Shakan odwrócił się, biorąc tacę z jedzeniem i obrócił się z powrotem do chłopca, który unosił właśnie do ust kubek. Napił się i skrzywił odrobinę.
- Co się stało? - spytał mężczyzna.
- Nie, nic..... - uśmiechnął się przepraszająco. - Trochę gorzka....
- Gorzka? - zdziwił się. - Niemożliwe. Pokaż. - wziął kubek, upijając trochę. - Rzeczywiście..... - stwierdził z niedowierzaniem. - Zaczekaj, przyniosę ci nowej.
- Ależ nie trzeba..... - powiedział z zakłopotaniem.
- Trzeba, trzeba.... - roześmiał się. - Zaraz wracam.
Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Mirah westchnął i wstał, podchodząc do nich. Wyjął z zapięcia diademu drobny, szary kamyczek i przesunął nim wzdłuż zamka. Drzwi zakołysały się smętnie. Uśmiechnął się pod nosem i wyszedł, zamykając je za sobą. Za parę chwil Shakan straci przytomność na kilka godzin; taka dawka na pewno wystarczy na Utu. Nikt poza nim do niego nie zaglądał, więc miał szansę do tego czasu być już daleko stąd.



Wtulił twarz w grzywę konia, walcząc z napływającymi łzami. Wiedział, że nie ma szans. Że już za kilka chwil zsunie się z konia na ziemię i nie będzie miał sił już na nic. Nusku mieli więcej sił od ludzi, ale nie spał już zbyt długo, konie zmieniał już kilka razy w przydrożnych kuźniach, ale ten też był już zmęczony.
Znał Seine na tyle dobrze, żeby wiedzieć, jakimi drogami by tu zmierzał, ale.... To było bez sensu, gdyby mu się udało, już dawno dotarłby do ziem Aaje. Wciąż żył. To wiedział na pewno, ale.... ale mogło się zdarzyć tyle innych rzeczy....
- Nie daruję ci tego.... - szepnął i przymknął oczy. Upadł cicho na ziemię, przyzwyczajony do jeźdźca koń zatrzymał się trochę dalej i zaczął skubać trawę.
Cisza wokół tłumiła zmysły i szybko ogarnął go niespokojny sen. Kiedy się obudził było już ciemno i z lękiem poderwał się na nogi. Stracił tak dużo czasu.... Rozejrzał się w poszukiwaniu konia i ze zdziwieniem zauważył, że znajduje się na polanie, która była sporo wcześniej. I spał okryty kocem....
- Dogonili mnie? - mruknął sam do siebie. Wokół nie było nikogo, ale sam tu przecież nie przyfrunął. Nagle poczuł dotyk dłoni na swoich ramionach.
- Nie. - usłyszał przy uchu.
- Seine.... - wyszeptał. - Ty.... ty draniu! Nienawidzę cię! - krzyknął, odwracając się do niego i wybuchając płaczem.
- Nie ma sprawy, następnym razem zostawię cię na środku drogi i niech cię wilki zjedzą. - uśmiechnął się, głaszcząc włosy przytulonego chłopca.
- Je.... jeżeli jeszcze raz strzeli ci do głowy coś takiego.... to nie wiem co ci zrobię....
- Mirah.... - szepnął karcąco. - Właśnie zarobiłem czterdzieści i pół miliona. Oczekiwałem jakichś gratulacji....
- Zaraz ci pokażę gratulacje... - wyszlochał. - Zbiję cię.... Nieważne, że jesteś silniejszy, i tak cię zbiję.... tylko.... tylko przestanę płakać....
- Ech.... - westchnął, sprawnie biorąc go na ręce i usiadł z nim na ziemi, opierając się o pień drzewa. - No co, martwiłeś się mną trochę?
- Myślałem, że przez ciebie zwariuję, podły zdrajco. - wyszeptał mu w ramię.
- No proszę.... Czyli jednak cię tak troszeczkę obchodzę? - zażartował.
- Nie odzywam się do ciebie.
- Aha. - uśmiechnął się.
- Seine.... - szepnął po chwili.
- Tak? - spytał spokojnie.
- Czemu..... to tak długo trwało?
- Cóż.... - westchnął. - Ludzie Haddy napadli na Rudrę, popalili okręty.... Rudra przez dłuższą chwilę nie wiedział co się właściwie dzieje, więc Hadda miał przewagę... Ale kiedy Hadda dopadł Rudrę.... no cóż, jakoś tak im się w wirze walki zgadało o co chodzi.... I musiałem dokończyć osobiście.... - mruknął. - Lekko nie było, ale jakoś poszło. Już wracałem, kiedy.....
Spojrzał na twarz chłopca. Zasnął.
Uśmiechnął się lekko i poprawił mu rozwichrzone włosy. Nie zdawał sobie sprawy, że będzie mu go brakować aż tak bardzo... To było tylko krótkie rozstanie, ale i tak źle się czuł, nie mając tuż obok siebie ciekawskiego, roześmianego stworzenia o obezwładniającym spojrzeniu swoich pięknych oczu.
Oparł głowę o drzewo, przymykając powieki. Przez moment myślał, że nigdy go już nie zobaczy....
Zatrzymał się tylko na chwilę, żeby napoić zmęczonego konia. Nie spodziewał się już niczego, hordy Nergal były jeszcze daleko.... Ale nie rezygnował z czujności.
Jak to się stało? Jak to się stało, że on zdołał go podejść? Z nim chyba nigdy nie zdoła wygrać..... Przeklęty Nimtar. Demon Śmierci, tak, w sam raz na imię dla tego gada. Jedyna istota na świecie, z którą nadal nie miał szans.
To była tylko chwila, pochylił się, a kiedy się podnosił w pasie objęło go ciemne ramię, a na szyi lekko zacisnęły się palce jednej, potężnej dłoni; w tym samym momencie on, całym ciężarem ciała napierając na niego, uderzył nim o skalną ścianę, wybijając powietrze z płuc. Chwycił go, przylegając ciasno i odbierając jakąkolwiek możliwość ruchu. Jak on to zrobił? No jak?
Jakim cudem go nie usłyszał? Nie dostrzegł? Nie wyczuł?
- Tak się domyślałem, że to ty..... - usłyszał drwiący głos przy uchu. Wzdrygnął się od tego miażdżącego dźwięku i lekkiego powiewu, który omiótł jego ucho. - Kto inny mógłby sobie z nimi poradzić....
- Nimtar... - wykrztusił z trudem. - Dawno się nie widzieliśmy....
- O tak..... Bardzo dawno...... - roześmiał się nieprzyjemnie i gwałtownym ruchem obrócił go twarzą do siebie. - Moje dzikie ludzkie dziecko. - zmierzył go wzrokiem. - Więc zdecydowałeś się wykończyć naszych starych przyjaciół...... Dużo ci zapłacili?
- Trochę.... - wytrzymał spojrzenie jego ogniście czerwonych, płomiennych oczu. Przynajmniej to jedno zawsze mu się udawało. Nimtar uśmiechnął się pod nosem.
- Wiesz, że jesteś jedyną istotą na świecie, która wciąż żyje, choć przyrzekłem jej śmierć?
- Domyślam się, że to coś w rodzaju zaszczytu? - szepnął z trudem, czując coraz silniej zaciskane na szyi palce.
- Obiecałem sobie.... - nachylił się do jego ucha. - Że kiedy w końcu cię dopadnę.... to nie zabiję cię od razu.... To by była szkoda... Przyrzekłem sobie, że zgotuję ci najdłuższą śmierć w historii świata. Zasługujesz na to, wyklęte ludzkie szczenię... Z drugiej strony.... - przyciągnął go bliżej i pchnął nagle, tak że łupnął plecami o skałę i osunął się powoli do siadu, z trudem łapiąc powietrze. Nimtar cofnął się odrobinę i przysiadł na głazie, bawiąc się swoim sztyletem. - Jestem ci nieopisanie wdzięczny za usunięcie z powierzchni ziemi tego ścierwa. Pomyśleć, że takie bydło ośmieliło się ze mną zadrzeć.... Szkoda się paprać w takim byle czym, więc nawet lepiej, że to ty to zrobiłeś.... Wstyd byłoby mi wznosić ramię przeciwko śmieciom, które równie dobrze może zmieść mój pachołek.... Bo wciąż nim jesteś. - znów twardo na niego spojrzał. - Nie tak łatwo przestać być podnóżkiem księcia Nergal, jeśli już raz się nim zostanie.... Nie jesteś moim wrogiem, jesteś moim zbuntowanym ciurą, który ośmielił się mnie zdradzić... - splunął na ziemię i wstał, stając przy nim i patrząc z góry w jego chłodne oczy. Uśmiechnął się kpiąco. - Jak ja lubię tę twoją wariacką bezczelność..... Sam teraz w końcu nie wiem.... Zabić cię, czy ukarać i dać jeszcze jedną małą szansę? Nigdy tego dotąd nie robiłem, ale nic nie poradzę, że mam słabość do bezczelnych, nieujarzmionych zwierząt. Lubię je poskramiać. - uśmiech stał się spokojny i zimny. Pochylił się do niego, ujmując jego brodę w żelazny chwyt palców. - Zastanawiam się jak to możliwe, że ludzki pomiot może być ostrzejszy i groźniejszy od moich pełnoprawnych wodzów... Powiedziałbym, że twoja matka puszczała się ze stadem moich najdzikszych Nergal, gdyby nie.... - raniąco przesunął kciuk wzdłuż jego policzka, docierając aż do skroni i kleszczowym ściskiem jednej ręki, podniósł go do swojej twarzy i pocałował boleśnie, kalecząc jego wargi swoimi silnymi jak u zwierzęcia zębami. Odsunął go po dłuższej chwili odrobinę, patrząc w jego wciąż chłodne i opanowane oczy i uśmiechnąwszy się dziko, zlizał krew, która pokryła zranione wargi i spłynęła po jego brodzie i szyi.
- Nimtar, ustalmy jedno. Zamierzasz mnie zabić, czy nie?
- Zabić, zabić..... Nie bądź tak nudny jak inni; wszystkich swoich wodzów prędzej czy później zabijam, niby dlaczego miałbym nie zabić ciebie?
- Interesuje mnie, czy zamierzasz mnie zabić TERAZ. - wycedził.
- Czy to aż tak istotne kiedy? - westchnął znudzony.
- Jeżeli mam za chwilę umrzeć to nie widzę wielkiego sensu w pieprzeniu się z tobą. - warknął.
- Kiedyś lubiłeś hazard. - zaśmiał się dziko i pochylił nad nim.


"Któregoś dnia cię zabiję. Ale jeśli do tego czasu jakimś cudem uda ci się uciec, to masz moje słowo, że będziesz żyć, dopóki sam nie wpakujesz się z powrotem w moje ręce."
Te słowa cały czas do niego wracały. Popatrzył na twarz Seine. Był taki spokojny, zupełnie jakby to wszystko się nie stało i jakby nadal nie wisiał nad nim ten wyrok.
Przez ten czas rozłąki nauczył się bać o niego i teraz nie umiał się tego lęku pozbyć.
- Seine..... - wyszeptał w końcu, przyklękając obok.
- No co? - spojrzał na niego łagodnie. Te jego oczy.... Stworzone, by właśnie tak patrzeć.... Czemu on musi być jaki jest?
- Seine, czy..... - pochylił głowę, ale podniósł z powrotem wzrok, kiedy poczuł delikatny dotyk jego dłoni na własnym policzku.
- Nie martw się. Nie ma czym. Teraz jesteśmy o wiele bezpieczniejsi niż przedtem.... To najgorszy szatan, ale słowa dotrzymuje.... to go bawi.... Przedtem śmierć czyhała wszędzie tam, gdzie zechciał on, a teraz wystarczy, że będę go unikać. Nie ma się czym martwić.... - uśmiechnął się do niego. - Połóż się lepiej spać, jutro wcześnie ruszymy...... Zastanawiam się czy my w ogóle zastaniemy w Aaje kogokolwiek z pieniędzmi dla nas.... Pewnie wszyscy ganiają jednego utrapieńca.....
- Nie bądź niedobry. - mruknął, kładąc się z głową na jego kolanach i przymknął oczy, czując pieszczotliwe przesuwanie się palców przez swoje włosy. Wydusił z niego tak dokładną relację o wszystkim, że zaczynał tego żałować. Prześladowały go myśli o tym, co mogło się stać i myśli o tym.... co się działo z Seine... Seine to nie był ktoś, kto lubi, żeby się nim bawić, a spędził tyle dni w namiocie Nimtara, nie sprzeciwiając się niczemu, mając w zasadzie pewność, że on go lada chwila i tak zabije....
- Seine.... powiedz mi....
- Tak?
- Przecież nie wierzyłeś, że ci się uda uciec...
- Nie wierzyłem...
- No to.... no to dlaczego ty....
- Gra trwa tak długo jak życie, więc czasem dumę trzeba odłożyć na później...... a ty jesteś takim głuptasem.... To tak bardzo nie była twoja wina, że byłem zupełnie pewien, że ta cała klątwa nic ci nie zrobi... Ale tam, wtedy..... zrozumiałem nagle, że ty i tak czułbyś się winny.... Nie chciałem ci tego robić, nie zasługujesz na to.... Więc..... nawet gdybym ja sam wtedy stracił siły to..... jeszcze ty mi zostałeś. Nie wiem jak ci się to udało.... - powiedział miękko. - Ale ciebie nie odważyłbym się skrzywdzić.... Nigdy. Musiałem.... musiałem spróbować, nawet jeśli tak naprawdę nie byłoby żadnych szans..... A przecież teraz wiemy, że była. - roześmiał się.
- Tak... - wyszeptał. Miał przy sobie swoje nuskiańskie leki, więc udało mu się wyleczyć paskudnie jątrzące się rany na jego rękach i nogach. Zastanawiał się, czemu aż tak się zaogniły, choć Seine całkiem dobrze je opatrzył. Zastanawiał się..... czy sam by to wytrzymał.... Nie, był Nusku, ale wiedział, że nie dałby rady. Jak długo trzeba trzymać ręce nad ogniem, żeby stopić krępujące je żelazo? Jak długo zagryzać wargi, żeby jękiem nie przywołać strażnika? Jak długo wytrzymać morderczo szybkie walenie serca, gdy nie wiadomo dokąd, na jak długo odszedł on, a zadawana sobie tortura może spowodować nadejście śmierci w stokroć gorszych męczarniach, jaką obiecał mu za próbę ucieczki? Jak można walczyć z całą hordą czuwających zdziczałych Nergal i wygrać i odejść i dotrzeć aż tu?
Kim on był? To niemożliwe, po prostu niemożliwe, żeby zwyczajny człowiek to wytrzymał. Niemożliwe, żeby ktokolwiek to wytrzymał.
Jakby był gorszym szatanem niż sam Nimtar, złym duchem o nieograniczonej sile... Tylko że wtedy nie trzymałby tej dłoni tak delikatnie, tkwiąc bez ruchu, niemal bez oddechu i pozwalając mu zasnąć.
- Chcę cię zrozumieć..... - szepnął przez sen Mirah. Pochylił się nad nim z uśmiechem, odgarniając włosy z twarzy chłopca.
- Zrozumieć..... - pokręcił głową. Jak on miał go zrozumieć, skoro nigdy nie miał się dowiedzieć o tym obcym, natarczywym uczuciu, które rozszarpnęło chłodną duszę kogoś tak skrajnie złego. Przecież był niemal czystym złem, wiedział o tym. Jak to się stało, że między tymi zmysłami okrucieństwa i pędu do walki znalazła swoje miejsce najczystsza i najbardziej pozbawiona wszelkiej skazy miłość? Dotąd chyba nawet nie wiedział na czym polega takie łagodne i dobre uczucie. Ono jedno wymuszało w nim to szaleństwo, a mimo to w niczym go nie zmieniało. Wciąż był tym, kim kiedyś, tylko że teraz.... nie mógł robić swojego zła, bo od niego ważniejsze było to dobro, którego chciał Mirah.... I jego dobro; szczęście tej delikatnej, ciepłej istoty.
Gdyby on tylko mógł go pokochać.... Gdyby był wolny.... Przeklinał sam siebie, za to, że to akurat jego sobie wtedy wybrał... Ale przecież nie mógł wiedzieć, że to się stanie w taki sposób.... że on będzie musiał przyjąć na siebie coś takiego.... Zresztą wtedy nie wiedział przecież nawet, że kiedyś go pokocha..... Roześmiałby się, gdyby ktoś mu to powiedział....
Poza tym, to nie miało sensu, bo przecież w innym wypadku w ogóle by się nie poznali, a jeśli nawet to Mirah nie wyruszyłby wraz z nim..... i ta miłość po prostu by nie przyszła.... Absolutnie błędne koło.
Westchnął, swobodnie opierając się plecami o drzewo.... Cóż, minie trochę czasu zanim całkiem po tym wszystkim wróci do formy.... Usłyszał lekki szelest poszycia i uśmiechnął się pod nosem. Z zarośli po chwili wyłonił się Shakan najspokojniej w świecie siadając przy ognisku i odpinając od pasa płócienny woreczek, z którego wyjął trochę idgry, złocistego chleba Utu. Bez zbędnych słów zabrał się za jedzenie.
- Nieźle go upilnowaliście, gratulacje. - po dłuższym czasie skomentował Seine.
- Ta mała żmijka jest prawie tak cwana jak ty. - uśmiechnął się lekko. - Patrzy ci w oczy i łże jak z nut, nawet się nie zająknie.
- Nie dogonilibyście go.... - spojrzał na niego złośliwe. - Nie do wiary, że tak was okpił jeden, młodziutki chłopiec.... Jesteście po prostu.....
- Lepiej nie kończ, Silvretta, wasze pieniądze wciąż są u mnie. - przypomniał z uśmiechem.
- No tak.
- Rozumiem, że wszystko poszło jak trzeba?
- Na tyle jak trzeba, żebyście trochę zbiednieli na moją korzyść.


No cóż, można było trochę zaszaleć. Nie zatrzymywali się już w oberżach spod ciemnej gwiazdy, ale w najlepszych zajazdach, gdzie mógł swoim ubiorem prostego najemnika dowoli kłuć po oczach najświetniejszych panów całego Warri i przedstawicieli świetniejszych ras. Po Fenach, prości ludzie byli w zasadzie najgorszym plebsem, którym ludzka arystokracja brzydziła się jeszcze bardziej niż rasy stojące wyżej, a ludzcy mieszczanie jeszcze bardziej niż ludzka arystokracja. Najemnicy i żołnierze, kiedy akurat nie byli potrzebni, niczym się według nich nie różnili od wieśniaków i miejskiej biedoty. W pierwszej chwili patrzono na niego krzywym okiem i z dyskretną wzgardą, biorąc zapewne za coś w rodzaju maskotki Mirah, a następnie ze sporym szokiem, kiedy okazywało się, że to właśnie Nusku wypełnia polecenia człowieka. Chłopca bawiło to chyba jeszcze bardziej niż jego samego, bo czasem akcentował ich wzajemne stosunki z aktorską przesadą, doskonale przy tym ćwicząc sztukę panowania nad sobą. Między nimi już od dawna nie było tak jak na początku, nie rozkazywał mu chłodno i bez przerwy, zadręczając go nieustanną pracą, ale wciąż przestrzegali układu narzucanego przez assen, a Mirah nigdy nie pozwalał sobie na publiczne włażenie mu na głowę. Co innego, kiedy byli sami.
- Seine, mowy nie ma. Nie traktuj mnie jak swojego utrzymanka, draniu jeden. Nie i już. - fuknął, ciskając w niego swoim talerzem. Seine spokojnie złapał go w powietrzu.
- Zarobiliśmy te pieniądze razem. - orzekł.
- To nie znaczy, że możesz poza moją wiedzą kupować mi co sobie chcesz! - oburzył się. - Nie jestem dzieckiem.
- No to dzieckiem czy utrzymankiem, zdecyduj się. - westchnął melancholijnie.
- Seine!
- Mirah, ty zdecydowałeś, że nie będziesz ubierać się jak Nusku, ale to przecież jeszcze nie znaczy, że masz chodzić jak ostatni obdartus. Znalazłem ci te szmaty jeszcze na samym początku, a ty do tej pory w tym chodzisz.
- Sobie jakoś nic nie kupiłeś. A też by się przydało. - zgryźliwie zauważył chłopak.
- Proszę bardzo, sobie też coś nowego kupię, tylko przestań stroić fochy. Głowa mnie boli od twoich narzekań. - stęknął, wykładając się na łóżku i przykrywając głowę poduszką. - Czy ty o wszystko musisz robić afery? Parę nowych ubrań, wielkie mi co....
- Jedenaście. - zjadliwie sprostował Mirah.
- No właśnie, w sam raz do zmieszczenia w tym twoim torbiszczu. To wcale nie jest takie przyjemne pokazywać się wszędzie z takim obszarpańcem.
- No wiesz. - zgorszył się chłopiec. - Tak źle to chyba nie było.
- Mirah, dziecino, tylko czekałem, kiedy mnie posądzą o bycie porywaczem. Znalazłoby się tu paru chętnych do twojej.... hm.... obrony..... oj, tak....
- Kanalia jesteś.... - mruknął.
- A czy ja kie.... - podniósł poduszkę i przełknął ślinę, bo chłopiec właśnie stał na środku pokoju niemal zupełnie nagi, z ciężkim sercem przymierzając się do kapitulacji i włożenia któregoś z nowych ubrań. - ...dyś twierdziłem, że nie.... - korzystając z braku sprzeciwu przyglądał się jak Mirah nakładał na siebie wszystko po kolei, z mimo wszystko nie bardzo już obrażonym wyrazem twarzy. - Ładnie ci. - powiedział cicho. - Tylko te zdarte buty nie pasują, będę ci musiał kupić nowe.
- Nie!... - gwałtownie sprzeciwił się chłopiec i spojrzał na niego spłoszony. - U.... nas..... taki zwyczaj..... buty kupują sobie tylko narzeczeni... - wykrztusił w końcu jednym tchem. Obaj zaczerwienili się o wiele za bardzo jak na ludzi omawiających obyczaje rasowe.
- A....aha... - Seine szybko położył się z powrotem.
- Wiesz..... ja chciałem spytać.... Czy ty ze względu na mnie zatrzymujesz się w takich drogich miejscach? Bo ja.... wiesz, ja w zasadzie już się przyzwyczaiłem do skromniejszych warunków i jeśli.... to tylko z mojego powodu to....
- Mirah, czasem chyba można trochę zaszaleć, prawda? - spojrzał na niego z uśmiechem. - Może zresztą w takich miejscach łatwiej będzie trafić na bogatych zleceniodawców, którzy przy okazji nie byliby typami spod ciemnej gwiazdy.
- Czyli jednak ze względu na mnie. - podsumował chłopak, siadając na krawędzi łóżka.
- Posłuchaj..... - westchnął. - Ja mogę pracować i w ten sposób. Nie chcę robić nic co cię zrani, skoro już jesteś skazany na moje towarzystwo. - uśmiechnął się, chwytając lekko jego brodę i obracając twarzą do siebie. - Skoro nie ma innego sposobu.... Nawet nie wiesz jak bardzo chciałbym, żebyś znów mógł być pełnoprawnym Nusku, żebyś znów był wolny... Wiem, że bez tego nie będziesz umiał być tak naprawdę szczęśliwy. Ale skoro tego nie mogę sprawić, to chcę przynajmniej, żebyś nie cierpiał, żebyś nie był zmuszony robić rzeczy, które napełniają cię odrazą.
- Ja już pójdę do siebie..... - powiedział po chwili, zmieszany trochę chłopiec, unikając jego wzroku. - Dobranoc, Seine..... - szepnął, pochylając się i całując go lekko w skroń. Wyszedł szybko odprowadzany czujnym spojrzeniem spod zmarszczonych lekko brwi.
Słysząc lekki szczęk zamykanych drzwi, Seine przymknął powieki, biorąc głęboki oddech.
- A więc..... można..... - szepnął z dziwnym przestrachem.



Zasuszony staruszek obrzucił go zdumionym spojrzeniem. Pewnie nieczęsto się zdarzało, że najemnicy zjawiali się w bibliotece. Możliwe nawet, że za jego pamięci w ogóle się to nie zdarzyło.
- Mogę w czymś..... pomóc? - spytał niepewnie.
Spojrzał na niego chłodno, pokrywając tym to wszystko, co teraz się z nim działo.
- Potrzebuję informacji o..... - o czym właściwie? Obyczajach, legendach, prawach Nusku? - O assen. - postanowił skoczyć od razu na głęboką wodę. O dziwo twarz staruszka natychmiast się rozjaśniła.
- Tak, tak, już, momencik. - pokiwał głową i znikł wśród półek, by po chwili wrócić z całą stertą ksiąg i manuskryptów. - To chyba będzie wszystko co mam. - dodał tonem usprawiedliwienia. - Czego dokładnie poszukać?
- Dziękuję, umiem czytać. - mruknął, biorąc pierwszą w brzegu księgę. Staruszek przyglądał mu się z niedowierzaniem. Nie zwracając już na niego uwagi, przerzucił szybko karty.
To chyba słownik starego narzecza Nusku, zostało z niego w użyciu już niewiele wyrazów. Assen..... Jest. "Obyczaj nakazujący Nusku służyć wybranemu człowiekowi za cenę własnej wolności i praw." Tyle to i ja wiem. To nie ta.
Odrzucił księgę ku zgorszeniu staruszka, który zapewne pomstował w duchu na nieokrzesanie żołdactwa i wziął bardzo stary manuskrypt. Ten z kolei cały był w tamtym dawnym języku.
- Rozumiesz to? - spytał obcesowo staruszka.
- Nie, to nuskiański. - odrzekł z godnością. - Ale było pod tym hasłem.
- Jasne. - mruknął. W chwilach nudy Mirah nauczył go trochę tego zapomnianego języka, ale raczej z trudem mógł coś z tego zrozumieć, niektóre wyrazy zupełnie nic mu nie mówiły... Na szczęście nie było to bardzo długie i szybko mógł to przejrzeć na tyle, na ile był w stanie. "Kiedy...... zbyt ciemny....... poprzez pychę.... jako nieczystych...... wyklęci..... niedola i poniewierka.... dzicy?.... przemocą..... zadrzewiony.... dzieci.... powstanie nowego życia, świata?"
Westchnął; jak na razie niewiele z tego rozumiał... Ale nie powinien opuszczać niczego... "Zawinili..... po wieki..... zadośćuczynienie?..... ludzi.... dlatego Wyrocznia.... a.....człowiek zawini.... śmierci....syn buty? zobowiąże się chronić i iść..... po.... życia....lub.... i życiem chronić życie... tracąc swoje...... jak stracili wyklęci.... wolność...... śmierć...... lub człowiek poważy się..... po kamień..... jako dowód przebaczenia? za wyklętych...."
To też wiele nie mówiło, ale.... kamień.... co za kamień? Zerknął na pozostałe księgi. Kodeks prawny Nusku. Tak, możliwe, że tu to będzie.... Gorączkowo przerzucał karty..... Jest! Tak, tak, tak, to wszystko wiem, tak, tak, tak......... " a jego kamień zniknie z diademu, powracając na górę Avaella" Taki kamień...... Tak, tak, tak...... ".....a zwolniony za życia może być jedynie, jeśli człowiek zgodzi się zwrócić mu kamień. W tym celu musi udać się na górę Avaella, odnaleźć go i umieścić z powrotem w diademie."
- No tak..... - mruknął. Jasne jak słońce. Niestety o górze Avaella nigdy nie słyszał.
- Masz coś na temat góry Avaella? - spojrzał spod uniesionych brwi na staruszka.
- Avaella, Avaella..... - zamyślił się. - To zdaje się nuskiańska nazwa jednego ze szczytów Saananturi...... Ale nie jestem pewien.... - pochylił się, wyciągając spod sekretery opasłe tomiszcze. - "Opis świata według Alioth Betelgeuse". Tu powinno być coś na ten temat..... Mrużąc oczy przesunął palcem po indeksie. - Avaella, jest. Rozdział XII, paragraf 4. Proszę. " Czwartym szczytem od strony północy jest Avaella. Jest to góra odcinająca się i odmienna od pozostałych, najwyższa i najbardziej niedostępna. Tam spoczywają kamienie Nusku, opuszczające szczyt z narodzinami nowego dziecka i powracające na niego wraz z jego śmiercią lub w chwili wyklęcia ze społeczności. Ta święta góra Nusku na wszelkie sposoby broni dostępu na swój szczyt, by nie dostał się tam nikt niepowołany. Stąd ta góra unikana jest zarówno przez myśliwych jak i innych chętnie zapuszczających się w góry. Prócz nienaturalnej stromości, która uniemożliwia zabranie jakiegokolwiek bagażu i dziwnym sposobem niedostrzegalnych dla oka niebezpiecznych szczelin na samym szczycie, przeszkodę stanowi jej roślinność. Ostatni odcinek przed szczytem porośnięty jest niezwykłym gatunkiem krzewu o mnogich, bardzo ostrych kolcach różnorakiej długości, które prócz tego, iż powodują nieunikniony przy przedzieraniu się, a groźny dla organizmu upływ krwi, zawierają trujący sok. Niektóre z kolców osiągają rozmiary miecza, nic nie tracąc ze swej ostrości. Nie sposób krzaków wyciąć ani spalić. Na samym szczycie rosną rośliny, których zapach wywołuje głód i pragnienie, wszystko zaś co w owym miejscu rośnie, jak również woda z tamtejszego źródła, zawiera silną truciznę. Żyjące tam rozliczne jadowite węże, insekty i nietoperze są gatunkami nie występującymi nigdzie indziej, cechuje je wielka zajadłość, tak że wciąż same na siebie polują, chyba że jakaś żywa istota, i tak już konająca, przedrze się tam, by dokonać żywota w ich paszczach, wyrwawszy się z sideł innego rodzaju śmierci. Nie ma wieści, by ktokolwiek próbujący się tam wedrzeć, powrócił żywy, wszystkie zaś o owej górze przekazy pochodzą z ksiąg pradawnych Nusku. Wątpić zaś w ich słowa nie ma powodu, gdyż, oglądana z dołu, góra ta wielce przypomina ten właśnie opis, a nikt ze śmiałków wyruszających by ją zdobyć, nie powrócił; cała zaś góra nie jest wytworem natury, lecz właśnie owych pradawnych Nusku, którzy stworzyli ją, by zapobiec odzyskaniu kamieni przez jakowychś wyklętych, o których dziś nic już nie wiadomo, tak samo jak o ich zbrodni, która musiała być przyczyną wyrzucenia ich spośród współbraci." Nic więcej nie ma. - pokręcił głową staruszek.
- Więc to dlatego nie chciałeś mi powiedzieć..... - niedosłyszalnie szepnął Seine, przymykając powieki. Wczoraj wieczorem wyraz twarzy Mirah od razu powiedział mu, że chłopiec coś ukrywa. Gdy mówił, że nie może go w żaden sposób wyzwolić, na jeden krótki przebłysk jego twarz się zmieniła, a w oczach zamigotał niepewny lęk. Więc można..... można to odwrócić..... Tylko jak? Przecież Mirah musiałby tam iść z nim... A bał się ryzykować również jego życie. Cóż, mógłby znów go gdzieś uwięzić, tym razem on nawet nie wiedziałby, gdzie ma go szukać, ale.... przecież bez Mirah nie pozna tego kamienia! Pewnie nawet razem mieliby problemy.... tych kamieni musi tam być miliony.... Jak sam miał rozpoznać, który kamień należy do chłopca?
- A te..... kamienie..... - spojrzał na wyraźnie już zaciekawionego całą sytuacją staruszka. - Jest tu gdzieś coś o nich? Można je jakoś rozróżnić?
- Ależ oczywiście! - rozjaśnił się. - To moja ulubiona księga. Istne arcydzieło, przepiękne iluminacje..... - podreptał szybko w stronę małego stolika, stojącego w rogu. - Pierwszy podział kamieni Nusku to ten na rody uczonych i wojowników. Uczonym przysługują kamienie gładkie i owalne, zaś wojownikom bardziej nieregularne, mające setki drobnych powierzchni..... takie lepiej załamują światło.... - przytaszczył wielką księgę. - Jest też podział na rody.
- Chodzi mi o kamień rodu wojowników. Altair. - powiedział cicho, wpatrując się w ostrożnie przerzucane karty. To już było coś... Jeśli będzie trzeba, dostanie wszystkie kamienie tego rodu. Mniejsza z tym, jakie miałyby być tego konsekwencje.
- Altair..... - mruknął staruszek. - Proszę.... - wskazał rycinę. - Serenit. Ho, ho..... rzadka rzecz, niejeden zabiłby za taki kamień. Prawie nigdy się ich nie spotyka w naturze. Jeszcze jedno dobro "tylko dla Nusku". - uśmiechnął się zgryźliwie. - Nazywają go kamieniem tysiąca kolorów, wygląda jak brylant, tyle że w przeciwieństwie do diamentu nie potrzebuje szlifowania i ma w sobie o wiele więcej takich kolorowych iskierek. I w większym doborze barw.
- Czyli jest widoczny z daleka? - spytał obojętnie.
- Tak, raczej tak.
- Te kamienie nosi się w diademach, prawda? Czy..... to może być dowolny kamień? Mam na myśli, czy po wyjęciu jednego kamienia będzie tam pasował inny?
- Oczywiście, że nie! - oburzył się. - Tylko jeden kamień da się wprawić w wolne miejsce na diademie, żaden inny, choćby najpodobniejszy. Przecież umieszcza się je w diademie tylko przy pomocy wzajemnego przyciągania.
- Przyciągania? - uniósł brwi.
- Oczywiście. Wystarczy lekko dotknąć kamieniem wypustek diademu, żeby do nich przylgnął, ale niczego innego nie da się do nich w żaden sposób przymocować.
- Rozumiem. - odwrócił się i wyszedł prosto na ulicę, zostawiając zdezorientowanego staruszka.
Wiedział już co powinien zrobić.... Tylko komu powierzyć Mirah, żeby mieć pewność, że się nie wymknie? Mała żmijka.... Uśmiechnął się pod nosem. Chłopiec szybko się uczył. I mimo wszystko pozostał wciąż taki dobry i czysty.... Jak to możliwe, że to niewinne, śliczne stworzenie zdołało obudzić w nim miłość? Chyba żadne inne uczucie mniej do niego nie pasowało.....
Do zajazdu dotarł szybko, był dość blisko biblioteki. Nie zamierzał nic mu teraz wspominać, lepiej, żeby nie wiedział, co zamierza. To poczeka, powinien jak najlepiej się przygotować...
Mirah spotkał już na dole, siedział z ponurą miną przy szynkwasie. Podniósł na niego wzrok.
- Znowu poszedłeś gdzieś beze mnie. - powiedział chmurnie.
- Nie widziałeś, nie twoja wina. - roześmiał się. - Nie myślisz chyba, że tu ktoś byłby w stanie sobie ze mną poradzić?
Chłopiec spuścił wzrok, bawiąc się rąbkiem szaty.
- Masz gościa. - mruknął niewyraźnie.
- Gościa? - zdziwił się.
- Tak. Kazała mi się wynosić. - rzucił z tłumioną złością.
- Wynosić? - uniósł brwi.
- Żebym nie przeszkadzał, jak wrócisz. - oznajmił chłodnym tonem.
- A cóż to za wojownicza niewiasta? - spytał rozbawiony, udając, że nie dostrzega wyraźnego poirytowania chłopca.
- Księżniczka Karia. - spojrzał na niego spode łba. Seine na moment odjęło mowę.
- Karia.... - szepnął z namysłem. Przed oczami stanęła mu kamienna warownia Raahe. Uśmiechnął się i bez słowa ruszył na górę. Mirah popatrzył za nim z wyrzutem, ale zignorował go. Teraz wyrzucenie chłopca za drzwi było mu bardzo na rękę. Wszedł do pokoju, zdecydowanie naciskając klamkę. Karia swobodnie siedziała w jednym z foteli, z nogą założoną na nogę, wyginając lekko trzymaną w dłoniach szpicrutę; włosy spięte na lewej stronie niepokornie wiły się na jej ramieniu i piersi. Jak każda mieszkanka Raahe w podróży miała na sobie spodnie do konnej jazdy i wysokie, okute buty. Musiała wzbudzić niezłą sensację.....
- Witaj, Seine, kochanie. - rzekła beztrosko. - Mam do ciebie interes.
- Domyślam się....
- Zadbałam, żeby nikt nam nie przeszkadzał.
- Tak, wiem. - powiedział z lekkim rozbawieniem. - Wykopałaś z pokoju NUSKU.
- On był Nusku, naprawdę? Nie zwróciłam uwagi. Myślałam, że to jakaś twoja nowa zabaweczka. Mniejsza z tym. - wstała i podeszła do niego, lekko dźgając go szpicrutą w ramię. - Znów nie dajemy sobie rady z Fenami. Papie pomogłeś, to i mnie chyba możesz? Słyszałam, że podrożałeś, więc daję trzy razy tyle co wtedy. Stać mnie.
- Nie mam armii....
- Ja mam. Ale wodzowie są do niczego. Nikogo lepszego od ciebie nie znam. To jak będzie?
Przymknął oczy, uśmiechając się lekko.
- Nie, Karia.... Niepotrzebne mi pieniądze....
- Odmawiasz? - zmarszczyła brwi.
- Nie.... Pomogę ci, ale w zamian... poproszę cię o przysługę.



Wbił ostrze, bez skrzywienia znosząc raniący uszy dźwięk, choć nie można było powiedzieć, że zdążył się do niego przyzwyczaić. Do tego rodzaju dźwięku nawet nieczuły na najnieprzyjemniejsze zgrzyty słuch Nergal nie byłby w stanie się przyzwyczaić. Natężył boleśnie mięśnie, dźwigając się odrobinę w górę i wbił drugie ostrze. Nie było lekko, pot od dawna już lał się z niego strumieniami. Ćwiczył to godzinami na skale twierdzy Raahe, ale tam nie było tak stromo i ostrze wchodziło trzy razy łatwiej. Ostrza tworzone w kuźniach Raahe były w stanie przebić wszystko. Ale nie tę staroświecką zbroję, okrywającą całe jego ciało, którą kazał zrobić tamtejszym kowalom, pozwalając im zwątpić w jego zdrowy rozsądek. Blachy były tak grube, że ostrze nie wystarczyłoby na jej przebicie. Ważyło to tyle, że nawet krok wymagał nadludzkiego wysiłku. Minęło trochę czasu, zanim to przezwyciężył i był stanie się jako tako poruszać. Miał tylko nadzieję, że to wystarczy, żeby przedrzeć się przez ów gąszcz śmiertelnych ostrzy. O reszcie wolał na razie nie myśleć. Po drodze napadł wprawdzie na opustoszałe z powodu wojny Nidaros i wydusił od Frii miksturę uodparniającą na wszelkie trucizny i mimo całej jej obrzydliwości wziął się w garść i ją zażył, ale mimo wszystko nie bardzo wierzył w jej skuteczność. Stracił rachubę czasu, nie miał pojęcia od jak dawna się wspina. Granica krzaczysk była tuż, tuż, z każdym swoim nikłym ruchem naprzód widział ją coraz wyraźniej. W końcu wbił oba ostrza tuż pod pierwszym z krzaków i odrywając od jednego z nich dłoń, opuścił ciężką przyłbicę pozbawioną choćby jednego otworu. Dalej musiał iść po omacku, nie zamierzał stracić tutaj oczu. Teraz szło o wiele wolniej, co chwilę trafiał na zbyt zarośnięte miejsce, musiał wycofywać się i próbować gdzie indziej; cały czas musząc słuchać nieprzyjemnego zgrzytu kolczastych gałęzi o metal.
Nie martwił się o to, że Mirah mógłby się im wymknąć. Osobiście go uśpił i przykuł do łóżka, zresztą Karia obiecała, że w pokoju cały czas ktoś będzie, a poza tym mieli często mu podawać ten usypiający płyn. Pamiętając, w jaki sposób sam uciekł, polecił nie umieszczać w pobliżu ognia. Przechodził go dreszcz na samą myśl o tym, że Mirah mógłby tego przy jakiejś okazji spróbować. Ale on nawet nie wie, co się właściwie dzieje. Nie domyślił się niczego, pojechał z nim do Raahe i pomógł rozprawić się z atakami Fenów, cały czas jednak bocząc się na Karię za to wyrzucenie z pokoju, co ją szalenie bawiło.
Wciąż zastanawiał się skąd, w razie gdyby zginął, Mirah mógłby dowiedzieć się, że jest wolny, skoro ukradł mu diadem. Może on wtedy jakoś..... sam wróci? Te nuskiańskie zabawki były zbyt niesamowite jak na jego rozum. Nie martwił się, że Mirah odkryje jego brak, Karia miała odmawiać podania mu czegokolwiek z jego rzeczy, a ponieważ ostatnio użył diademu do ucieczki, nie będzie widział w tej odmowie niczego dziwnego. Nie, on na pewno w jakiś sposób się dowie, jeśli.... Nie zastanawiał się wtedy nad tym zbytnio, nie miał w planach swojej śmierci. Zamierzał wrócić i dlatego tyle czasu "zmarnotrawił" na przygotowania. Ale teraz.... No cóż, niezależnie czy mu się uda czy nie, Mirah odzyska wolność i jakoś się o tym dowie. Ale chciał wrócić.... Tak bardzo chciał, bo przecież..... gdyby Mirah był wolny to mógłby.... mógłby go pokochać.... Przecież go polubił, więc dlaczego nie? Miłość rzadziej ogląda się na to, kogo wybiera, niż przyjaźń. Przedtem nawet nie śmiał marzyć o jego miłości, ale teraz.... Teraz chyba nie umiał już nie marzyć....
Nagle poczuł, że ostrze trafiło w próżnię. Serce przyspieszyło mu gwałtownie, opuścił nóż w dół i wbił w go w ziemię. Ostatnim nieludzkim wysiłkiem szarpnął się w górę i opadł na szczyt, z trudem próbując złapać oddech. Nie miał siły nawet unieść dłoni, ale zdobył się na to w końcu, żeby podnieść przyłbicę. Świtało. Kolejny świt..... Przez chwilę próbował zliczyć który.... ale dni spędzone na stoku zlewały mu się w jedno. Obrócił głowę na bok i spojrzał w dół. Kiedy dotarł do krzaków zmierzchało, więc przedzierał się przez nie całą noc. Westchnął, dźwigając się z trudem do siadu i zaczął ściągać zbroję. Tu miał nadzieję poradzić sobie bez niej. Udało mu się jakość ściągnąć potwornie ciężki hełm i od razu z tłumionym jękiem zdjął z głowy rozpaloną obręcz, kładąc ją na ziemię. No tego rodzaju bólu jeszcze nie znał.... Diadem skradziony z bagaży Mirah mógł przenieść tylko na własnej głowie, ale widocznie on nie miał ochoty na zmianę właściciela. Teraz, na ziemi, z powrotem stał się kunsztownym cackiem. Westchnął, powoli ściągając resztę. Odpiął zwisające przy pasie woreczki. Nie jadł i nie pił od bardzo długiego czasu, więc nie trzeba mu było avaellańskich aromatów, żeby szaleć z pragnienia i głodu. W tym stanie zjadł nawet swój niezbyt pięknie pachnący teraz prowiant. Dopiero teraz się rozejrzał. Szczyt Avaella był niemal równiną, zarośniętą szkaradnymi haszczami i pokrytą zwałami głazów. Kamienie pewnie ukryte były wśród skał. Ruszył wolno, nie zamierzając rozpraszać swojej uwagi na rzecz irytujących i boleśnie kłujących owadów - miał nadzieję, że choć w tym zakresie może liczyć na jakość usług Frii. Tak jak myślał - owe "niedostrzegalne" szczeliny były całkiem dostrzegalne, o ile ktoś był w stanie ignorować kłęby wpychających się wszędzie i tnących niemiłosiernie insektów. Jadowitych nietoperzy i węży jak na razie udawało mu się pozbywać przy pomocy sprawnego ciskania ostrzy, choć robiło ich się niestety coraz więcej. Kto by posądzał Nusku o tak dobrze rozwinięty instynkt przemyślnego okrucieństwa... W kilku miejscach walały się kości, więc rzeczywiście ktoś tu próbował się wedrzeć. Za przyjemnej atmosfery to tu nie było, na pewno nie dość, żeby mieć ochotę przedłużać swój pobyt. Minął następne skały i z cichym okrzykiem przesłonił oczy ręką. Mrużąc oczy ruszył do przodu praktycznie po omacku. To tu..... Miliony kamieni przechwytywało blask słońca i skrzyło się takim oślepiającym blaskiem, że ciężko tu było wytrzymać. Serenit..... serenit..... Wciąż nie widział zbyt dobrze, więc niemal na ślepo brał w dłonie każdy kamień, który choć trochę przypominał opis, ale żaden z nich nie pasował do diademu Mirah. Nie zapowiadało się to najlepiej.... Powoli dotarł w następny załom skalny; tam spod wielkiego głazu wyciekała przyjemnie połyskująca woda..... Wciąż potwornie chciało mu się pić, ale nie zamierzał pokładać zaufania we Frii do tego stopnia, by aż tak niepotrzebnie ryzykować. Odwrócił wzrok, przebiegając spojrzeniem leżące dookoła kamienie. Woda w źródle musiała być gorąca, bo wszędzie unosiły się ciężkie opary, utrudniające oddychanie. Serenit. Schylił się, ale ten kamień również nie był tym. Tu nie było wiele takich kamieni, przeważały zielone i błękitne, w dodatku zupełnie gładkie. Nagle poczuł silny zawrót głowy i zachwiał się, opadając plecami na skałę. Coraz ciężej było oddychać.... Robiło się jakoś dziwnie.... Wszystko zlewało się w jedno, zamazywało, raniło oczy światłem....
Dlaczego? Dlaczego to robisz?
Rozejrzał się spłoszony; skąd mógł dobiegać ten głos? To niemożliwe, żeby był tu ktoś jeszcze.... Z trudem stanął na własnych nogach, niepewnie wspierając się dłonią o skałę. Znów wszystko zawirowało, potrząsnął głową i nagle zobaczył przed sobą piękną kobiecą twarz, skurczoną jednak w grymasie rozpaczy i złości. Nie poruszała ustami, ale tym razem głos zahuczał w jego głowie z wyraźnie kobiecą barwą.
Dlaczego mu pomagasz? Dlaczego głupcze? To nasz wróg, to potwór..... Dlaczego mu pomagasz? Dlaczego?
- Kim ty...... jesteś..... - wyjąkał z trudem. Głowa coraz bardziej mu ciążyła, wokół wszystko wirowało zamieniając się w świetlne plamy.
Kim? Chcesz wiedzieć kim? - usłyszał szyderczy, wibrujący głos, przeszywający raniąco jego uszy. Zachwiał się i upadł między głazy. Z trudem uniósł głowę, próbując wstać. Jego spojrzenie padło na zmurszały kobiecy szkielet w bardzo nienaturalnej pozie wskazującej na śmierć w męczarniach. Przez czaszkę prześlizgnął się wąż, zbliżając w jego stronę. Otrząsnął się i poderwał na nogi, wracając pomiędzy kamienie. Huk w głowie narastał, z trudem zachowywał równowagę, kurczowo trzymając się skał.
To... te opary.... Stąd te halucynacje....i.... Powinien jak najszybciej się stąd wynieść. Gdzie on może być? Upadł na kolana, walcząc z tańczącymi przed oczami migotliwymi plamami.
Niemal wyczołgał się w następny załom, z góry opadł na niego wąż, ale zmiażdżył mu głowę palcami. Plamy przed oczami robiły się coraz ciemniejsze i zlewały w jedno, nie miał siły już nawet na najmniejszy ruch. Znów w głowie rozdzwoniły mu się głosy, które coraz trudniej było mu rozróżnić.
Chodź do mnie...... Wiedziałem, że przyjdziesz...... Przestań walczyć, chodź....
Nie chciał się teraz poddać, jeszcze raz szarpnął się w przód, zaciskając na czymś dłoń, ruchem znajomym ze wspinaczki. Ale nie miał już sił, wszystko cichło coraz bardziej, już w ogóle nie mógł oddychać....
- Za późno..... - przemknęło mu przez myśl i stracił przytomność.



To było takie dziwne, miłe i krótkie uczucie. Nie był w stanie go określić, przetoczyło się tak jakoś niemal niedostrzegalnie... Podniósł powieki; zapadał już mrok, ale wokół niego było bardzo jasno. Wzdrygnął się odruchowo, poza tym małym obszarem jasności kłębiły się niesamowite ilości węży.
- Nocne życie, co? - prychnął, przezwyciężając ból świdrujący wszystkie możliwe mięśnie i dźwignął się na nogi. - Skąd do cholery to światło? - zerknął na przytroczony do swojego pasa diadem. Tak, to to. Nagle rozjarzył się niesamowitym blaskiem, każdy najdrobniejszy kamień mógłby z powodzeniem oświetlać drogę przy braku księżyca. Nie świecił tak wcześniej.... - Niech to, chyba nie byłem nieprzytomny cały dzień? Cud, że mnie coś nie zagryzło..... Tego się boją? - wziął do ręki diadem, przyglądając mu się. Przedtem jakoś nie robił na nich wrażenia.... Znieruchomiał nagle, ściskając trzymany w lewej dłoni kształt. Podniósł go powoli do twarzy i rozchylił palce.
Serenit.
Czyżby.... Kiedy ja go właściwie znalazłem? Zagryzł wargę i powoli przybliżył kamień do diademu, wkładając go w puste miejsce. Rozbłysnął tak niesamowitym światłem, że odruchowo uniósł ramię do oczu, ale ze zdziwieniem zorientował się, że mimo swej mocy ten blask w ogóle go nie razi. Wokół rozległ się gwałtowny i spotęgowany poprzez ilość ciał szelest prześlizgujących się po kamieniach łusek; węże w popłochu odpełzały jak najdalej.
- Nie lubicie tego, co? - zaśmiał się, złośliwie wysuwając ramię w przód i jeszcze bardziej powiększając rozświetlony obszar. - To ten..... - szepnął po chwili. - Chyba pora wracać....
Dotarcie z powrotem na kraj skały przyszło mu o wiele łatwiej, ale czekała go nieprzyjemna niespodzianka. Metal uległ stopieniu, uniemożliwiając ponowne nałożenie zbroi. Przyklęknął obok z niedowierzaniem i zaklął w duchu. Ze skalnych szczelin wydobywała się niewyobrażalnie gorąca para, przez cały dzień zdążyła dokonać swego. Jakim cudem tego wcześniej nie zauważył? Wstał i podszedł go krawędzi skały. Spojrzał w dół, biorąc głęboki wdech. Teraz i tak nie miał wyjścia. Tu, tak czy siak, umarłby z głodu, więc.... oby Friia okazała się najlepszą wiedźmą wszechczasów. Zmarszczył brwi i obejrzał się za siebie. Metal tworzył teraz plastyczną masę. Za dużo z tego nie da się zrobić, ale spróbować warto.
Zacisnął zęby i po kilkunastu próbach zdołał uformować coś, co od biedy mogło ochronić oczy i część twarzy. Zanim zdołałby zrobić coś więcej, pewnie i tak umarłby z głodu.... Uśmiechnął się pod nosem, odkładając swój nie pretendujący do tytułu najlepszego dzieła ludzkości twór, w miejsce gdzie mógł lepiej zastygnąć. Przygryzł wargę, wpatrując się w coraz płynniejszą plamę metalu. W niektórych miejscach był już w zasadzie cieczą..... Zamknął oczy i zanurzył w tym najmocniej rozżarzonym miejscu obie dłonie, wytrzymując chwilę i odskakując na brzeg skały, gdzie przyklęknął, z trudem wyrównując oddech. Jeśli i to zastygnie, będzie mógł nawet na ślepo szukać takiej drogi, żeby uniknąć zbędnych ran. Oparzenia łatwiej się wyleczy, a przynajmniej będzie miał pewność, że nie straci dłoni...
Był chyba środek nocy, kiedy w końcu zdecydował się na próbę zejścia na dół. Diadem wsunął na głowę, pod swoim prowizorycznym hełmem, a oba noże chwycił w zęby. To teoretycznie miało prawo się udać.... Mógł to potraktować jak wprawkę przed życiem pośmiertnym, ostatecznie z jego listą grzechów, niewątpliwie zaliczał się do potępieńców. Ciekawie będzie spotkać się tam z paroma osobami..... Na przykład z Haddą..... Ale był wściekły, kiedy się zorientował, że to moja robota..... Zastanawiam się, czy dla porządku przyszyli mu tam głowę, czy może chodzi z nią pod pachą..... Zaśmiał się krótko i pożałował tego od razu, bo zachwiał się i jakiś kolec rozorał mu prawe udo, a jedno z ostrzy przecięło mu wargę. Niech to szlag, tu się trzeba trochę bardziej skupić..... - pomyślał z rezygnacją. Tym razem przedzierał się jeszcze wolniej niż poprzednio i tak, mimo całego uważania, co chwilę raniąc się o mniejszy lub większy kolec. Zanim wydostał się z krzaków miał już kilkanaście poważnych i setki nieznacznych ran. Stanowczo trzeba pokładać wiarę w umiejętnościach Frii. Mimo upływu czasu nie dostrzegał żadnych objawów działania trucizny, więc widocznie czarownica znała się na swoim fachu lepiej niż ktokolwiek mógł przypuszczać....
Puścił jedną dłonią korzeń i ujął nóż, wbijając go w skałę i uwieszając się na nim. Puścił następny korzeń i chwytając drugie ostrze, swobodnie już opuścił się w dół. Zrzucił z głowy ciążącą coraz bardziej osłonę, a solidnie już dokuczający diadem, wrzucił za koszulę. Był już prawie wieczór; to nawet lepiej. Z początku trudno mu było przesuwać ostrza, ale schodzenie na dół poszło mu całkiem sprawnie, choć zaczynało mu się kręcić w głowie i zaciemniać przed oczami od upływu krwi, ale to był jedynie powód, żeby jeszcze przyspieszyć. Głupio byłoby akurat teraz zginąć... Zsuwanie zabierało mu nieskończenie mniej czasu niż wyciąganie się w górę w ciężkiej zbroi, ale gdy zaczął się zbliżać następny świt, nie miał pojęcia jak wiele przestrzeni zostało jeszcze do podnóża, a ręce słabły mu coraz bardziej. Zacisnął zęby starając się osunąć jak najpóźniej, ale nie wytrzymał już długo; palce zdrętwiały i puściły rękojeść - natychmiast runął w dół. Głucho uderzył w ziemię i przez chwilę nie mógł dojść do siebie. Wbite ostrze tkwiło w skale mniej więcej na wysokości średniego drzewa. Roześmiał się cicho, przymykając oczy. Nie było tak źle, chyba nawet nic sobie nie złamał..... Uniósł dłoń, wyciągając spod koszuli diadem i obrócił go, podnosząc powieki i przyglądając mu się z lekkim uśmiechem. Nikt nie wróci żywy, co? Darujcie pradawni Nusku, ale nie przewidzieliście narodzin Seine Silvretty. Ja się tak łatwo nie dam zabić.... Nie wtedy, kiedy chodzi mi o niego....
Dłoń opadła mu bezsilnie na pierś i z trudem przełknął ślinę. Wyglądało na to, że nie tak łatwo będzie wstać, ale innego wyjścia raczej nie miał. Krwi i tak za dużo się z niego wylało i przede wszystkim był już koszmarnie głodny...
Dźwignął się z trudem, chwiejnie stając na nogach. Koń, którego tu uwiązał, sam do niego podszedł. Biedak, zdążył zjeść wszystko dookoła, choć dał mu naprawdę bardzo długi sznur. Szczęście, że to nie jest okolica obfitująca w koniokradów, bo w tym stanie na własnych nogach raczej zbyt daleko by nie zaszedł. Wyciągnął z juków trochę czystych szmat i zatamowawszy nimi co poważniejsze krwotoki, zjadł pozostawiony na tę okazję prowiant. Ukrywając diadem w torbie, z trudem wsiadł na grzbiet konia i lekko uderzył go piętami w boki. Ruszył, ale zatrzymał się przy pierwszym nieogryzionym krzaczku spokojnie przeżuwając listki.
- A jedz na zdrowie..... - westchnął. - Nieźle cię przegnam, do Raahe nie aż tak blisko.....
Zastanawiało go, co z Mirah..... Pewnie nieźle daje się im we znaki....
Uśmiechnął się pod nosem, bezsilnie kładąc się na koniu i obejmując go za szyję.
- Obrazisz się, jak sobie trochę na tobie powiszę? Przypuszczam, że nie. Powiedz, jak skończysz..... - mruknął, zapadając w sen.



- Rozumu to ty nigdy nie miałeś za grosz, ale to pewnie wiesz. - westchnęła Karia. - Pomijając całą resztę, trzeba było to zmienić po drodze. - ujmując czarną od krwi szmatę w końce palców, przyjrzała się jej z odrazą. - Z czego ty jesteś zrobiony, komu innemu pozostałoby tylko obciąć nogę. Nawet śladu gangreny, ja tego nie rozumiem. - obcesowo chwyciła mokrą szmatę, szybko oczyszczając ranę i obwinęła ją w nowy opatrunek. - To by było na tyle.
- To mogę już.... - mruknął sennie.
- Dzieciak śpi i przez te mikstury, którymi go ciągle szprycuję nie ma szans się obudzić do samego południa. Ty też powinieneś położyć się spać, jest środek nocy. - sarknęła. - Stawiać wszystkich na nogi o takiej chorej porze, ty naprawdę jesteś bezczelny.
- Zaraz tam wszystkich, tylko ciebie obudziłem.
- WYSTARCZY. Pościeliłam ci w twoim pokoju, wykaż odrobinę zdrowego rozsądku i połóż się spać, dobrze? Dobranoc. Rano zajmiemy się resztą. - machnęła dłonią i wyszła.
Wstał wolno i poszedł w kierunku swojego pokoju, ale po drodze zatrzymał się przy drzwiach Mirah. Zawahał się, ale po chwili nacisnął cicho klamkę, uchylając lekko drzwi.
Chłopiec leżał na łóżku z kołdrą zaplątaną wokół kolan. Przytulał głowę do obejmowanej poduszki, a jego szczupła delikatna dłoń rozbrajająco niewinnym gestem ułożyła się obok twarzy.
Uśmiechnął się i wszedł do pokoju, poprawiając zwichrowaną kołdrę i siadając na brzegu łóżka. Naprawdę ciężko było oderwać od niego wzrok.... Śliczny, dobry, dzielny Mirah.... Nigdy wcześniej nie znał kogoś takiego. Łączył w sobie wszystkie zalety, jakie kiedykolwiek u kogoś miał okazję spotkać i nawet jednej wady. Jest chyba zbyt idealny, żeby istnieć. Nawet tych wad, które często zdarzały się wśród Nusku - nadmiernie wybujałej dumy, w dość rzadkich wprawdzie wypadkach wpadającej w pychę i przesadnej surowości, w nim nie było nawet odrobiny. On był dobry. On był naprawdę dobry. To z całą pewnością było zaletą, ale.... ale przecież jemu dobroć zawsze działała na nerwy. Była jednoznaczna ze słabością, z nudą, drętwotą, bezbarwnym usposobieniem... A ten chłopiec...... on był taki niezaprzeczalnie dobry, a przy tym.... miał w sobie tyle niesfornego uroku, przekory, promiennej wesołości i jeszcze tak wiele innych cudownych cech.... Nie, to nie było dziwne, że się w nim zakochał, dziwne było raczej to, że nie przewidział tego już w chwili, gdy tamtego ranka zobaczył go przy swoim łóżku. Powinien był się domyślić, że to nieuniknione..... To wszystko, co w nim tkwiło, tak od razu, z całą szczerością rzuciło się w oczy..... Powinien był się poddać już wtedy.... gdy pierwszy raz zobaczył to dziwne, pozbawiające możliwości obrony spojrzenie pary ciemnych oczu.
Nawet nie przypuszczał, że można tak kogoś kochać.... Gdyby..... gdyby on tylko zdołał odwzajemnić to uczucie.... Za jedno takie jego spojrzenie, w którym zjawiłby się choć ślad miłości, oddałby mu cały świat. Przecież teraz mógł kochać...... był wolny.... Jak to dobrze móc patrzeć na niego i nie czuć się winnym z powodu tego zniewolenia, odebrania mu wszystkiego, co kochał.... Tylko to jedno na świecie naprawdę mógł mu dać..... i dał..... Mirah wreszcie mógł być naprawdę szczęśliwy..... Tylko wolność mogła mu to dać........
Wolność....
On.... nie musiał już teraz przy nim być. Teraz zależało to tylko od niego..... od tego, czy będzie tego chciał. A jeśli.... nie? Co, jeśli teraz będzie chciał wrócić, jeśli nie będzie już chciał z nim zostać? Już nic nie mogło go do tego zmusić.... Właściwie.... co teraz mogłoby go przy nim trzymać? Skazał się na towarzystwo zbrodniarza, potępieńca, wroga swoich braci..... Był z nim i pogodnie znosił swój los tak, jak zniósłby wszystko inne.... Ale..... całe życie przy kimś takim? Nie.... to nie jest możliwe, on nie mógłby go pokochać.... A teraz..... nawet jeśli wciąż by przy nim został to tylko dlatego, że znów uważałby to za swoją powinność. Zostałby przy nim z wdzięczności za uwolnienie i.... litości..... Tylko dlatego..... Przecież to nawet gorsze od tamtego dawnego więzienia, bo od tego nie było żadnej ucieczki.... żadnej. Jaki sens miało to wszystko, ta katorga, ten bolesny upór, jeśli miałby go wpędzić w jeszcze gorszą niewolę? To nie byłoby uczciwe, zostawać przy nim teraz i zmuszać do tej wdzięczności... Uwalnianie go nie miało najmniejszego sensu, skoro miałoby służyć takiemu obrzydliwemu wykorzystaniu sytuacji i budzeniu w Mirah poczucia winy i zaciągniętego długu. Więc..... powinien odejść.....najlepiej teraz, nic nie mówiąc.... Tylko że..... że.....
Bezsilnie oparł głowę na jego poduszce, połykając łzy.
Kiedy ja ostatni raz płakałem? No tak..... Kiedy myślałem, że umiera..... Mój kochany, najmilszy chłopiec..... Więc to wszystko.... tylko po to, żeby go nigdy więcej nie zobaczyć? To za bardzo boli.... za bardzo.... Głupiec ze mnie, nie powinienem był nigdy dopuścić do tego, żeby aż tak się do kogoś przywiązać..... tak bardzo kogoś pokochać.... Tylko jak? Jak niby miałem tego nie zrobić? Mirah..... Mirah, moje kochanie.....
Co ja sobie wyobrażałem, idąc tam? Że on mnie za to z miejsca pokocha? Sam.... ja sam mówiłem mu o sobie tyle rzeczy, które zupełnie to uniemożliwiały.... Ale i tak nie mogę go okłamywać, jeśli miałby mnie kochać, to tylko wiedząc, kim jestem.... Ale on mnie nie może kochać. Skoro już byłam taki "altruistyczny" to nie powinienem teraz tego wykorzystywać. Dałem mu wolność i teraz to ja mam obowiązek tę wolność na zawsze przy nim utrzymać. A to się nie uda, jeśli tu zostanę.....
Jakoś..... wytrzymam bez niego...... jakoś będę musiał..... Nie mogę, nie mam prawa nic innego zrobić.... Nie mogę go ze sobą wiązać. On miał być szczęśliwy. Tego chciałem. A tylko odchodząc i zostawiając go w spokoju, mogę mu to dać.
Wyciągnął ostrożnie dłoń, odgarniając włosy, które osunęły się na twarz śpiącego chłopca. Wierzchnią stroną jednego palca jak najdelikatniej pogłaskał zarumieniony policzek, odwzajemniając leciutki uśmiech, który pojawił się na ustach Mirah.
Wyciągnął z torby diadem, kładąc go na poduszkę i pochylił się, całując jedwabiste, przyjemnie pachnące włosy. Uśmiechnął się jeszcze raz i niemal stamtąd uciekł.



Ustawiła talerzyki na srebrnej tacy i skierowała się do pokoju Mirah. Seine powinien jeszcze trochę spać..... choć prawdę mówiąc on nie miał wczoraj takich skrupułów wobec niej. Cały on, paskudny egoista. Chyba tylko ten nieznośny chłopczyk był w stanie pohamować ten jego skrajny egoizm. Dobrali się, nie ma co..... - prychnęła, uchylając drzwi nogą i weszła do środka. Cały ten czas praktycznie sama się nim zajmowała, wychodząc z założenia, że ufanie komukolwiek poza sobą do niczego dobrego nie może doprowadzić.
- Dzień dobry. - rzuciła i podeszła do stolika, stawiając na nim tacę. Nie odpowiedział, więc spojrzała na niego spod uniesionych brwi. Chłopiec leżał bez ruchu, tępo wpatrując się w leżący obok diadem.
- Skąd to się tu wzięło? - spytał bezbarwnym tonem.
- To? Pewnie Seine położył. - wzruszyła ramionami, podchodząc i siadając na brzegu łóżka.
Mirah znieruchomiał jeszcze bardziej, wręcz zastygł, dopiero po dłuższej chwili mrugając kilka razy powiekami.
- C...co? - wyszeptał.
- Pewnie Seine położył. W końcu to zdaje się po to pojechał. Zresztą spytaj go, jak się obudzi.
- Jak to.... - spojrzał na nią zogromniałymi oczami. - Więc.... on..... to tam pojechał? Na Avaellę? Jak to..... - ucichł jakby wystraszony i niepewnie spojrzał na diadem. Dotknął go ostrożnie i w końcu z wahaniem ujął w dłoń. - Więc ja..... Więc on..... Ja jestem już....
- Chyba przesadziliśmy z tym usypianiem, już nawet mówić nie umiesz. - prychnęła.
- Gdzie on jest? - szepnął. - Jest tutaj?
- Oczywiście, że tak, u sie.... Ale on śpi. - mruknęła do samej siebie, po czym westchnęła, wstając i idąc za chłopcem. - Co, już wstał? - zaglądnęła do pokoju, rozglądając się. - Nie mam pojęcia, gdzie mógł pójść.... Poczekaj, zadzwonię na Mahiego.
Mirah usiadł na łóżku, zagryzając lekko wargę. To było..... to było więcej niż niezwykłe... Nigdy w życiu nie spodziewał się, że.... mógłby być wolny... Ale jego kamień tkwił w diademie, więc znów był jednym ze swoich. Był wojownikiem Nusku i obrońcą Qareh, sto czternastym członkiem Najwyższej Rady.... sobą.
Dlaczego? Dlaczego on to zrobił?
Skąd mógł wiedzieć jak? Przysiągł sobie, że nigdy mu tego sposobu nie zdradzi.... Ale tak naprawdę nie spodziewał się, że on mógłby to zrobić, nawet wiedząc, że to możliwe..... A on...... Dlaczego?
Do pokoju bezszelestnie wsunął się Mahiego, kłaniając się lekko.
- Mahiego, nie wiesz dokąd poszedł Seine?
Mężczyzna spojrzał na nią niepewnie.
- Już.... wyjechał....
- Co takiego? - wykrzyknęła zdumiona.
- Jeszcze przed świtem. Zaraz kiedy zacząłem służbę.
- Dziękuję, Mahiego. - zacisnęła zęby. - Oszalał chyba! - krzyknęła po wyjściu mężczyzny. - Konno, w takim stanie? Życie mu niemiłe, czy co.... I tak cud, że dotarł tutaj. Co mu strzeliło do głowy?
- Co mu jest? - szepnął Mirah, podciągając nogi pod brodę.
- Solidnie się o coś poharatał, ot co. - sarknęła. - No daleko to on z tym nie zajedzie. Jak się znam na ludzkim zapotrzebowaniu na krew w organizmie, nawet Seine Silvretta nie dojechałby dalej niż do Yoki.
- Możesz mi dać jakiegoś konia? - spytał twardo.
- Konia?
- Tak, konia. Możesz, czy nie.
- Ależ bierz swo..... Dranie. Żaden się nawet nie pożegna. - pokręciła głową. - Poczekajcie, jeszcze będziecie czegoś ode mnie chcieli.....
Nie zamierzał pozwolić mu tak po prostu teraz uciec. Za nic. Co on sobie w ogóle wyobraża? - zagryzł wargi i szybkim ruchem odwiązując konia, sprawnie wskoczył mu na grzbiet. Uderzył piętami w jego boki i od razu galopem ruszył do bramy, którą ledwo zdążyli mu otworzyć. Kurz na zboczu wzbił się aż na wysokość końskiego łba, gnali dosłownie na złamanie karku, bo na tym stromym, niestabilnym terenie nie było o to wcale tak trudno. Jeśli istotnie był tak poważnie ranny, na pewno nie zdołałby minąć Yoki. Może nawet nie zdołałby tam dojechać. Tak czy inaczej, miał szansę go dogonić i nie zamierzał tej szansy zmarnować.
- Głupi... głupi.......... człowiek..... - wyszlochał w końcu bezsilnie. Czemu on wciąż to robi? Dlaczego? Przecież on.... nie był taki.... To nie był ktoś zdolny do poświęceń, ktoś, dla kogo bardziej liczy się cudze dobro niż własne..... Zawsze był egoistą. Myślał tylko o sobie i swoim zadowoleniu. Nic innego go nie obchodziło. Uwielbiał zadawać ból, nie umiał chyba nawet obudzić w sobie normalnych uczuć. Więc dlaczego, dlaczego jego traktował tak..... inaczej? No dlaczego? Wciąż kierował się tylko jego dobrem, robił wszystko po to, żeby odsunąć od niego jak najwięcej cierpienia, chronił go, troszczył się o niego..... Przecież tak naprawdę między nimi od dawna już było dokładnie odwrotnie niż miało być! Pozwalał mu wierzyć, że wciąż wypełnia swoje obowiązki, ale tak naprawdę mu na to nie pozwalał. Chronił jego życie dwa razy bardziej niż własne, nie pozwalał mu na pobyt tam, gdzie naprawdę groziło mu jakieś niebezpieczeństwo..... A teraz..... Zwrócił mu wolność. Tak po prostu..... Nie, nie tak po prostu.... Omal nie stracił przez to życia. I po wszystkim..... znikł, odszedł bez żadnego uprzedzenia.... O co w tym wszystkim chodzi? No o co?
W pełnym pędzie minął bramy Yoki, strażnicy nie ośmielili się zatrzymywać Nusku. Sprawdzał wszystkie miejsca, gdzie on się mógł zatrzymać..... Przecież GDZIEŚ musiał! Nigdzie go jednak nie było. Usiadł bezsilnie na schodach ostatniego zajazdu. I co teraz? Przecież nie było żadnej innej drogi, którą on mógłby pojechać. Po prostu nie było.
- Ano..... - obok kucnęła młoda, umorusana dziewczyna. - Łaskawy pan za kimś szuka?
Spojrzał na jej niezbyt inteligentną, szeroką twarz. Uśmiechnął się zrezygnowany.
- Tak..... Szukam przyjaciela.
- A bo moja pani trzymajo takiego jednego. A nie wiemy kto, bo Godio znalaz go het przy strumieniu, mówie łaskawemu panu, całkiem bez życia! Jużem zamyślała, co może to jakowyś zbój, bo niezgorzej poharatany, ale jak ja widze, co łaskawy pan taki niespokojny i po zajazdach chodzi, to ja zara pomyślała, co może za onym łaskawy pan szuka. Tera bitwów tyla, a i na drogach zbójów niezgorzej..... Jak łaskawy pan życzy, to ja poprowadze.... - wstała i ruszyła między domy. Zerwał się i poszedł za nią.
- Kiedy go znaleźliście?
- Przecie mówie, co to nie ja. Godio onego znalazł i do domu przytaszczył. Zara gdzie jeszcze rano.
- Jest w bardzo złym stanie? - szepnął.
- No ja by tam i kociego puchu za niego nie dała, tyla ci krwie z niego uszło. Ale pani gadajo, co może otrzeźwieje.
Przygryzł wargę, aż poczuł smak krwi. Czy to on? Raczej tak..... Seine..... Seine, ty głupi wariacie, co ci strzeliło do głowy?
- To bedzie tu. - dziewczyna zatrzymała się przed żelazną bramą. - Łaskawy pan poczeka, ja ino paniom spytam.
Znikła we wnętrzu, a po chwili wróciła ze skromnie ubraną staruszką. Kobieta ukłoniła się z miłym uśmiechem.
- Czy.... czy ja mogę... - wyjąkał.
- Proszę.... - wpuściła go i poprowadziła korytarzem. - Nie jest w najlepszym stanie, ale dosłownie przed chwilą odzyskał przytomność. - uchyliła ciężkie drzwi i zostawiła go samego. Wszedł do środka, wolno podchodząc do łóżka. Tak, to był on. Leżał, bezmyślnie wpatrując się w ścianę. Był potwornie blady, naprawdę musiał stracić dużo krwi.
Mirah przycisnął dłoń do ust, tłumiąc wzbierający szloch, ale nie zdołał zatrzymać kilku łez, które wymknęły mu się na policzki. Podszedł cicho, klękając przy łóżku.
- Może byś przynajmniej na mnie spojrzał..... - wyszeptał z trudem. Seine rozchylił lekko usta i po chwili odwrócił twarz w jego stronę, patrząc na niego w oszołomieniu. Chłopiec zaśmiał się nerwowo i objął go, przytulając głowę do jego piersi. - Ty głupku...... Jak mogłeś tak po prostu sobie pójść?
- Mirah...... - odezwał się zduszonym, ledwie słyszalnym głosem. Podniósł z wysiłkiem dłoń, wplątując ją w jego włosy. - Mirah..... - powtórzył jeszcze ciszej, patrząc na niego przez mgłę. Pierwszy raz tak zupełnie przy nim stracił siły, ale nie był w stanie nic z tym zrobić....
- Nie rozumiem cię.... - miękko powiedział chłopak. - Zupełnie cię nie rozumiem..... Zrobiłeś dla mnie..... coś takiego..... I zwyczajnie odszedłeś.....
- A co miałem robić... - przymknął oczy. - Już jesteś wolny.... Nie musisz ze mną iść....
Mirah uśmiechnął się lekko, wyciągając dłoń i delikatnie dotykając jego policzka.
- I co z tego.... Przecież ja cię nie zostawię.... Nawet o tym nie marz.....
Zagryzł wargę, nie mogąc opanować jej drżenia. Nie chciał się z nim rozstawać..... nie chciał nawet bardziej, niż sam się przed sobą przyznawał.... Ale jakie miał prawo, żeby więzić przy sobie tego dobrego dzieciaka? On nie powinien mieć takiego życia....
- Mirah.... - zaczął niemal błagalnie, ale głos uwiązł mu w gardle. Zaciskanie powiek nie pomogło, łzy uciekły mu i spłynęły po twarzy, mocząc palce chłopca.
- No co ty, Seine..... - drżącym głosem wyszeptał Mirah. - Przestań, ja w życiu nie widziałem, żebyś płakał.... - poprosił ciepło, obejmując go za szyję i przytulając mocno. - Ja się nie zgadzam.... na to twoje odchodzenie.... - odezwał się cichutko po dłuższej chwili czasu. - I ja też nie zamierzam sobie nigdzie iść.
- Myślałem.... - powiedział bezradnie. - Że może.... będziesz chciał wrócić do swoich..... Pomóc im w wojnie....
- Nie słyszałeś? - zdziwił się chłopak.
- O czym?
- Wojna już się skończyła. Parę dni temu roznieśliśmy armię Nidhogga w pył. On zginął, a jego syn podpisał kapitulację.
- Roznieśliśmy.... - szepnął.
- Co?
- Mirah, ty.... jesteś Nusku. To z nimi chcesz być.... Jak ja mógłbym zatrzymywać cię przy sobie?
- Jestem Nusku..... - uśmiechnął się. - Tylko że ja..... wcale nie chcę się z tobą rozstawać....
- Mirah....
- Wiem, że pewnie strasznie ci przeszkadzam, ale chyba możesz to dla mnie zrobić i wytrzymać ze mną jeszcze trochę?
- Mirah....
- Może kiedyś nadejdzie czas, kiedy zrozumiemy, że powinniśmy się rozstać. Ale on jeszcze nie nadszedł. Jeszcze nie....




Sam mu to zaproponował....
Kiedy tylko znaleźli się w pobliżu Qareh, chłopiec posmutniał, zamyślał się wciąż, kilka razy po kryjomu płakał....
Nie mógł po prostu tego ignorować. Więc.... sam zasugerował odwiedziny w Qareh.
Podróżowali razem już przecież od przeszło roku..... Nic dziwnego, że chłopiec coraz bardziej tęsknił. Zresztą obracając się właśnie teraz wśród ludzi, musiał zatęsknić do tego spokojnego i pięknego miejsca. Bo teraz.... wśród ludzi można było czuć się dokładnie tak jak w samym środku hordy Nergal.
Od czasu klęski Hedra Nidhogga wśród ludzi zapanował chaos. Nikt nie mógł czuć się bezpiecznie. Niemal wszystkie krainy i miasta były w stanie wojny z co najmniej kilkoma innymi. Sojusze łączyły się i rozpadały, krew lała się strumieniami. Zachodnie kantony Warri walczyły ze wschodnimi, wschodnie z zachodnimi i północnymi, północne z południowymi, zachodnimi i wschodnimi. Zresztą i w samych zespołach regionów poszczególne kantony walczyły między sobą. Mieszczanie atakowali inne miasta, porywali się na regiony władców, a sami władcy walczyli, z kim się da. Mieczem, ogniem, głodem, a także poprzez zdrajców i skrytobójców. Tak zginęli władcy Kashi, Linares, Kalmar.... Najzacieklejsze walki toczyły się między Nidaros i Kashi oraz między Linares i Laredo. Inne rasy też robiły się coraz bardziej wojownicze. Dumuzi ponownie zamknęli bramy dla ludzi, sami zresztą znaleźli się w stanie wojny z Kalmar. Utu walczyli z Nidaros i zwalczali coraz zacieklejsze ataki Nergal. Raahe raz za razem miało problemy z Fenami. Świat ogarnęła wojna tak zaciekła jak nigdy dotąd.
Cóż, idealny świat dla takiego najemnika jakim był on. Ale nie dla wrażliwego, marzącego o pokoju Nusku.
Dlatego zabrał go do Qareh. Mirah mógł tam teraz wrócić, klątwa assen przestała nad nim ciążyć, wciąż jednak chroniąc jego samego przed zemstą Nusku, z uwagi na sposób w jaki przestała działać. Więc mógł tam pójść z nim.... Niewiele sobie robił z pełnych odrazy i nienawiści spojrzeń, jakimi częstowali go wszyscy w Qareh i beztrosko chodził po wszystkich jej zakątkach. Mirah był szczęśliwy, więc cieszył się i był szczęśliwy sam. Tak, był szczęśliwy.... ale..... Mimo woli coraz częściej myślał, że dla Mirah lepiej by było, gdyby na zawsze został tutaj. A on sam nie mógł i nie chciał tu zostać.... Pamiętał, jak kiedyś chłopiec powiedział mu, że jeszcze nie nadszedł dla nich czas rozstania. Ale może nadszedł teraz? Próbował odsuwać od siebie tę myśl, bo teraz..... kochał go chyba jeszcze mocniej niż dawniej. I jeszcze boleśniejsza była myśl o rozstaniu. Jednak.... jeśli tak miałoby być dla niego lepiej, to czy miał prawo tego unikać?
Chyba nikt na świecie nie zasługiwał na szczęście bardziej niż Mirah. Wiedział, że chłopiec zapomniał mu to wszystko, co kiedyś zrobił, że polubił go tak szczerze, jak tylko można... Ale pokochać go nie umiał. Chyba teraz domyślał się jego uczuć, choć nigdy nie padło między nimi na ten temat nawet jedno słowo... ale to przecież nie mogło natychmiast wywołać w nim miłości. Do tego nie sposób się zmusić. Przecież nie mógł wymagać, żeby on zawsze przy nim był i choć swoją obecnością łagodził tę tęsknotę. On sam miał prawo do tego, żeby kogoś pokochać..... a raczej nie wyglądało na to, że kiedykolwiek miałby pokochać jego. Dlaczego miałby oddzielać go od jego świata, uniemożliwiać mu prawdziwe szczęście? Za bardzo go kochał, żeby to robić... i za bardzo go kochał, żeby umieć znieść bez bólu to, że sam nie umiał mu tego wszystkiego zapewnić.... że dla niego mimo wszystko zawsze pozostawał obcy... Dlatego odwlekał tę rozmowę; bał się, że nie zdoła zapanować nad bólem, a to nie pozwoliłoby Mirah na wyrażenie zgody.
Musiał to zrobić.... On.... tak bardzo tu pasował.... tak dobrze ze wszystkimi się czuł.... Chyba raz na milion zdarzało się, że ktoś z Nusku pokochał człowieka na tyle, żeby dla niego opuścić swój świat i swoich braci... Ludzie nie byli tego warci. A już na pewno..... nie tacy jak on... A tymczasem Mirah wciąż trwał przy nim, mimo że go nie kochał....
Nie, zdecydowanie nie miał prawa tak wykorzystywać jego dobrego serca i współczucia. Wcześniej mógł się oszukiwać..... ale teraz aż nazbyt dobrze widział, jak bardzo chłopiec pragnął tu zostać... Nie wolno mu tego odbierać.
Spojrzał na Mirah z uśmiechem. Odkąd tu przybyli, znów ubierał się po nuskiańsku, jeszcze zwiększając wrażenie nierozerwalności z tym miejscem. Siedział teraz na łóżku z uśmiechem na ustach malując te nuskiańskie "obrazki". Oni jednak są jak dzieci.... Chociaż w zasadzie co w tym złego, że umieją znaleźć czas i na takie rzeczy? Był zresztą skłonny afirmować wszystko, o ile tylko sprawiało to przyjemność chłopcu.
- Posłuchaj..... - zaczął cicho. Mirah podniósł na niego swój teraz bez przerwy roześmiany wzrok.
- O co chodzi? - spytał pogodnie. Nie odpowiedział, więc wstał i podszedł do niego, obejmując go ramionami za szyję i zaglądając w oczy. - No co się stało?
- Mirah.... ty..... - unikał jego wzroku, już dawno stracił zdolność do udawania przed nim. Nie umiał patrzeć w te piękne, ciemne oczy bez lęku i rozpaczy, skoro właśnie je teraz czuł. Może jeszcze nie trzeba o tym mówić.... Nie, nie ma sensu..... dłużej tego ciągnąć.... - Ja myślę, że ty chciałbyś zostać w Qareh.
Ramiona chłopca cofnęły się i zrobił krok w tył.
- Ale..... ja tylko..... - powiedział zupełnie cichutko jak mały skarcony chłopiec. Seine uśmiechnął się pod nosem i ujął jego dłoń, oglądając jej smukłe palce.
- W porządku, Mirah..... Przecież ja nie mam o to żalu..... Rozumiem...... Naprawdę rozumiem..... Zresztą i ja sądzę, że tak będzie dla ciebie lepiej...
- Seine, ja przecież..... - przyklęknął obok, kładąc głowę na jego kolanach. - Ja po prostu..... dawno tu nie byłem..... stęskniłem się..... przecież ty sam chciałeś, żebyśmy tu przyjechali...... Ja tylko..... wiesz, ja już całkiem zapomniałem, jak wygląda życie tutaj..... tu..... jest całkiem inaczej..... Ja kiedyś żyłem tylko tak i...... i chyba dlatego mi tego brakowało, ale.... To prawda, że jestem Nusku..... że czuję się Nusku.... że tak właśnie lubię żyć..... i że kocham moich przyjaciół i tęsknię za nimi, i że.... Ale.... to przecież.... nie znaczy, że z tobą mi źle...... tylko.....
- Tylko już masz po prostu dość. - uśmiechnął się, głaszcząc delikatnie jego włosy.
- Nie....
- Tak. Przecież ja widzę.... Nie mam ci tego za złe, wiedziałem, że któregoś dnia zechcesz wrócić do swoich..... To tutaj jest twoje miejsce.... A nie ze mną.
- Dlaczego.... - wyszeptał prosząco. - Przecież..... gdybym ja został..... przecież mógłbyś zostać ze mną.... Nikt nie może ci tego zabronić... Czemu nie chcesz?
- Mój chłopczyk.... - połaskotał go po policzku. - Są takie rzeczy, których nie można połączyć..... Ja, tutaj? Co niby miałbym robić? Zresztą..... przecież wiem, że wszystkim tu jestem tylko solą w oku..... Chwilkę z tobą zostałem, ale..... Nie powinienem zatrzymywać się tu na dłużej. Tobie też tylko bym zawadzał, nawet jeśli teraz wydaje ci się, że nie.... Najlepiej będzie..... jeśli już wyjadę i pozwolę ci wrócić do normalnego życia.
- Ale....
- Wszystko się kiedyś kończy, Mirah.... - szepnął z uśmiechem. - Chyba nadszedł czas na koniec naszej wspólnej podróży. Nie żałuję nawet jednego jej dnia...... i mam nadzieję, że ty też nie..... ale to już przeszłość. Tak zresztą powinno być. Każdy z nas musi już iść w swoją stronę.... Jesteś Nusku.... a ja tylko człowiekiem i to nieszczególnie szlachetnym. To i tak niemal cud, że nasze drogi złączyły się na tak długo..... Ale już dosyć..... - wstał, odsuwając go delikatnie, ale stanowczo.
- Seine..... - Mirah podbiegł za nim, patrząc niepewnie.
- Wyjadę jeszcze dzisiaj..... - powiedział cicho, podnosząc na niego wzrok. Uniósł dłoń, lękliwie muskając jego włosy i wyszedł szybko z pokoju. Poszedł prosto w kierunku schodów. Nie ma na co czekać.... Powinien przygotować konia i jechać jak najdalej stąd....
- Seine Silvretta. - usłyszał twardo brzmiący kobiecy głos. Odwrócił się; z cienia wyszła odziana w powłóczyste szaty kobieta, z przeźroczystą zasłoną narzuconą na jasne włosy.
- Tak?
- Jestem Heimdall. Wyrocznia Qareh.
- A czego chcesz ode mnie?
- Wiem już, że odchodzisz.
- Naprawdę? A to dobre.... Kilka chwil temu ja sam nie wiedziałem.
- Jestem Wyrocznią. - uśmiechnęła się chłodno. - Postępujesz słusznie..... Będąc przy tym chłopcu, wyrządzałeś mu wielką krzywdę....
Rysy Seine stwardniały nieco.
- Doprawdy?
- Chyba sam wiesz najlepiej że tak..... Ale wiem, że ta decyzja nie była dla ciebie łatwa.... Dlatego..... jestem wdzięczna..... że ją podjąłeś..... I.... chcę ci coś podarować....
- Podarować? Tak żebym się przypadkiem nie rozmyślił? - zakpił.
- Nie drwi się z darów Wyroczni.... - powiedziała zimno. Podała mu małą szkatułkę. - To Kamień Uczuć. Kiedy weźmiesz go w dłoń przez jakiś czas nie będziesz w stanie go odrzucić.... Później już tak. Trzymając go w dłoni posiadasz w zasadzie nieograniczoną moc.
- Nie boisz się dawać czegoś takiego komuś takiemu jak ja? - uśmiechnął się.
- Nie.... Przysięgam..... Jestem naprawdę szczęśliwa, że będziesz to miał..... Seine Silvretta.... - odpowiedziała z nieodgadnionym wyrazem twarzy i odwróciła się, znów znikając w cieniu.




Mirah stał przy oknie, opierając się o nie czołem. Za nim Almah i Sirrah czekali w milczeniu, aż skończy mówić. Nie miał pojęcia do kogo mógłby z tym pójść, więc poszedł do nich, do swoich najbliższych przyjaciół..... Ale teraz nie był pewien, czy oni będą w stanie go zrozumieć.... Dla nich Seine to był tylko człowiek i w dodatku zbrodniarz. Nie spędzili z nim tyle czasu co on, jak mogliby zrozumieć, że zdołał aż tak się do niego przywiązać? I.... że tak ciężko mu było na myśl, że on stąd odjedzie.... sam....
- Ja po prostu..... - odezwał się w końcu szeptem. - Nie chcę, żeby on wyjeżdżał..... żeby znowu był sam..... beze mnie.....
- Mirah, jestem pewien, że tylko mu zawadzasz. - miękko odezwał się Almah. - Dla kogoś takiego jak on nie jest poręcznie mieć przy sobie Nusku. Będzie się czuł znacznie swobodniejszy, jeśli będzie sam.
- Przecież ja mu pomagałem....
- W czym? - uśmiechnął się pobłażliwie. - Mirah, to jest Seine Silvretta..... Cóż, widać rzeczywiście jakimś cudem okazał się zdolny do tego, żeby cię polubić..... Zresztą tobie niewiele osób zdołałoby się oprzeć. - pogłaskał go po głowie. - Rozumiem, że jesteś mu wdzięczny za zwrócenie wolności.... i za to, że ze względu na ciebie powstrzymał się od pewnych rzeczy.... Ale Mirah.... Silvretta to wciąż jest Silvretta. Dla ciebie jest dobry..... ale to jeszcze nie znaczy, że się zmienił. Przecież..... on nadal wszystkich poza tobą traktuje...... - zamilkł i pokręcił głową. - Nie, Mirah, on się nie zmienił. Może on nawet woli, żebyś w końcu tu został. Nie będzie musiał się powstrzymywać, będzie mógł robić, co zechce..... Tam, w Warri, nastały teraz wymarzone czasy dla takich jak on. Ty źle się tam czujesz, a dla niego to jest idealny żywioł. Niektórzy widać rodzą się do zła.... Nie możesz się obwiniać o to, że on jest właśnie taki. A tak naprawdę.... tylko to was rozdziela.
- Ale.... - wyszeptał. - Ja do tej pory.... sam przed sobą nie przyznawałem się do tego.... Nigdy o tym nie rozmawialiśmy..... On nigdy się nie przyznał.... Ale ja..... wiem, że on mnie.... kocha.....
Mężczyźni spojrzeli na niego w niemym szoku.
- Ależ.... - wykrztusił w końcu Sirrah. - Mirah, jesteś Nusku.... Nie możesz się wiązać z potępionym!
Almah uciszył go ruchem ręki.
- A ty? - spytał łagodnie. - Kochasz go?
Mirah przymknął powieki, opierając się o ścianę. Przełknął ślinę, boleśnie zaciskając dłonie.
- Nie.... - szepnął. - Ale....
- Mirah..... - Almah oparł dłoń na jego ramieniu, zmuszając do spojrzenia sobie w oczy. - Sam widzisz, że to nie ma sensu.... Nie możesz kurczowo trzymać się tego człowieka.... łamać obowiązujących cię praw.... i to tylko dlatego, że nie umiesz sobie z tym poradzić. Rozumiem, że przyzwyczaiłeś się do niego..... może nawet przywiązałeś... Ale nie próbuj na siłę robić z tego miłości, bo to do niczego dobrego nie doprowadzi.... On jest potępiony, Mirah.... I już za późno, żeby to odwrócić... Teraz, kiedy powstało w tobie to uczucie przywiązania, może wydawać ci się to okrutne.... Ale to właśnie jest sprawiedliwość. Zresztą podejrzewam, że ty wiesz o nim znacznie więcej niż ja. Sam pomyśl... Co cię czeka u boku kogoś takiego? Chcesz złamać prawo i połączyć się z potępionym, nie czując nawet do niego miłości? Jak to sobie wyobrażasz?
- Po prostu..... mi go żal...... - wyszeptał przez ściśnięte gardło.
- Obiecałem Szedar..... że będę się tobą opiekować.... jeśli coś się jej stanie..... - powiedział z trudem. - Nie mogę pozwolić, żebyś sam się skrzywdził... Wiem, że masz dobre serce..... Trudno o kogoś lepszego od ciebie.... Ale to nie powinno się obracać na twoją niekorzyść.... On nie jest tego wart, Mirah..... Ludzkie serca..... zwłaszcza takie jak jego...... są zmienne.... Łączenie się z człowiekiem to zawsze wielkie ryzyko.... a w tym wypadku.... Mirah, przecież ty nawet go nie kochasz..... Pozwól mu odejść, skoro sam tego chce..... Tak będzie lepiej..... dla was obu.
Chłopak zagryzł wargi i pochylił głowę. Odwrócił się i zaczął odchodzić.
- Dokąd idziesz? - cicho spytał Almah.
- Pożegnać się.... - szepnął. Zbiegł po schodach i wypadł na dziedziniec właśnie w momencie, kiedy Seine wyprowadzał ze stajni swojego konia. Odwrócił się i spojrzał w jego stronę; chłopiec dobiegł do niego bez tchu.
- No co? - odezwał się z lekkim uśmiechem.
- Ja chciałem..... chciałem chociaż się..... pożegnać.... - wyszeptał Mirah, podnosząc na niego szklące się od łez oczy.
Seine przesunął palcami wzdłuż pyska konia.
- Nie obrazisz się.... - powiedział cicho i uśmiechnął się znów nieznacznie. - Jeśli powiem.... Do widzenia? Kto wie..... może się jeszcze kiedyś przypadkiem spotkamy......... Chociaż nie..... lepiej będzie.... Masz rację, raczej się już nie zobaczymy..... - spojrzał na niego znów i wyciągnął dłoń, pieszczotliwie dotykając jego policzka.
Wargi chłopca zadrżały, nie było łatwo patrzeć mu teraz w oczy. To było dziwne i smutne widzieć w nich teraz za całym tym pokładem czułości bezradność i ból, gdy zawsze spotykało się w nich pewną siebie zaczepność. Nie umiał mu pomóc, a wiedział, że nie powinien go zatrzymywać.
Nie był w stanie nic powiedzieć..... Patrzył na niego tylko, nawet gdy on zabrał już dłoń, z dawną swobodą wskoczył na grzbiet konia i obejrzał się jeszcze z tym samym smutnym uśmiechem.
- Żegnaj, Mirah....
I nawet na zwykłą odpowiedź zabrakło mu słów.














Komentarze
mordeczka dnia padziernika 17 2011 13:42:02
Komentarze archiwalne przenieaione przez admina

STOKROTKA (Brak e-maila) 12:23 23-08-2004
BOSKIE!!!!!!!!!!
Leviathan (Brak e-maila) 21:20 25-08-2004
Boże ale to jest wspaniałe. Ale chyba tak się nie skończy?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!?!!??!?!!?!??!?!?!?!?!?!?!?!
kethry (kethry@interia.pl) 02:53 26-08-2004
przed godzina myslalam, ze to koniec \"fiat lux\" jest szczytem okrucienstwa. ale sie mylilam. Sachmet jestes fenomenalna, nieprawdopodobnie wrecz utalentowana.... i taka okrutna. ja sama wiem, ze czasem historie pisza sie same i ze nie da sie zmienic ich biegu... ale ale ale ale... T___T. dlaczego? chli. no dlaczego? chlip chlip. chlip...
co komu do mojego nicka? smiley (Brak e-maila) 11:36 26-08-2004
pfffXD No co wy? Przecież ona jeszcze nie skonczyła _^_. Takie zakonczenie nie jest w jej stylu... a jak nie bedzie sie brala do roboty to ja mam haka >smiley

\"Hm, z uwagi na wnioski mojego stałego dręczyciela okazuje się, że to jeszcze nie był \"koniec\" objaśnieńsmiley, a więc symboliki ciąg dalszy...\"
Co to ma znaczyć? Zdradzasz mnie z kimś? ;__;
kethry (kethry@interia.pl) 02:51 27-08-2004
nie skonczyla??? naprawde naprawde? smiley
Nache (Brak e-maila) 10:56 27-08-2004
Nie sądze smiley Chce wiedzieć co z tym kamieniem smiley [może ona jeszcze nie wie ze nie skonczyla, ale dowie sie niedlugo smiley smiley]
kethry (kethry@interia.pl) 14:39 27-08-2004
hiehiehie. nie powiem, zeby mnie to martwilo :]
Sachmet Lakszmi (Brak e-maila) 20:02 27-08-2004
Nie, to nie koniecsmiley Po cholerę ja bym mu dawała jakieś tajemnicze prezenty, jak bym miała nic nie pisać dalejsmiley
Zdradzam? Zdradzać..... kogo ja mogę zdradzać? Nache, to ty?^^;
kethry (kethry@interia.pl) 00:42 28-08-2004
rany, jaki kamien z serca. ktore mi notabene zamarlo, jak skonczylam czytac smiley. (galopujaca nadzieja). moze jeszcze bedzie dobrze... smiley
tere fere srutu tutu (Brak e-maila) 09:13 28-08-2004
Kurcze no.. po co ześ zaprzeczyla jak ja do Keth w nocy takie długie wywody pisałam ;__; Nie spanie od 1.00 do 6.15 poszlo na marne _^_ Ok, ja już sobie ide bo za chwile bedzie tu gorzej niż na czacie XD
ps. no tak, ja to mam dar, medium jestem normalnie o.O\'
AlainaN (Brak e-maila) 18:25 30-08-2004
SWIETNE PO PROSTU SWIETNE TYLKO NA RAZIE TAK SMUTNO SIĘ KOŃCZY... NIE POZWUL TEMU ZWIĄZKOWI SIE TAK SKOŃCZYĆ.. PLIZ... PLIZ...
Tets (Brak e-maila) 22:38 31-08-2004
Merytorycznie wrecz wzorcowe. Good work. Czekamy na wiecej ;>

I pozdrownia dla Nachebet, ktora mi to dala smiley
Asou (asou@o2.pl) 15:56 01-09-2004
Cuuuuuuuudowne, ale mam nadzieję, że będą dalsze części!!!!!!!!!!!!!!!!!1
Ava Ingray (ava_ingray@o2.pl) 22:07 04-09-2004
Nio, o tym opku nie da się totalnie NIC złego powiedzieć, a jakbym chciała pisać o jego dobrych stronach, to wyszedłby z tego pokaĽnej długości esej XD Seine jest po prostu cuuudowny, uwielbiam go ^_^ Juz się nie mogę doczekać dalszych części...
gal (Brak e-maila) 23:07 28-09-2004
Czytam to opowiadanie od kilku godzin i...takie zakończenie?!!!W takim momencie?!!!Jeżu, przecież można oszaleć! Nie rób im tego, nie pozwól tak się rozstać! smiley Pliiiss!
Nachebet (Brak e-maila) 00:01 25-12-2005
będzie kiedyś ciąg dalszy? smiley
Natcian (nati-chan@o2.pl) 22:16 06-07-2006
Nyuuuuuuuuu........... T_T Będzie w ogóle dalsza część czy mam przestać się łudzić?? Ja wiem, że nie należy nikogo popędzać, bo wszystko zależy od weny...... Wiem o tym bardzo dobrze smiley Ale.... Ale jak tak ładnie, bardzo, bardzo ładnie poproszę o następną część to wcale nie będzie popędzanie, prawda?? *spojrzenie a'la ranna sarna* Sachmet - moim marzeniem jest pisac kiedyś choć w połowie tak wspaniale, jak Ty.... Naprawdę.....
sintesis (Brak e-maila) 21:04 27-08-2006
cudownosci po prostu... brak mi slow.... mam nadzieje ze jak najszybciej ukaze sie kolejna czesc bo takiego boskiego dziela dawno nie czytalam kilka razy pod rzad... wiec blagam szybciej!!!
Kazia (Brak e-maila) 10:18 12-09-2006
sachmet... ja wiem, że serwer pada... i wogóle... ale ałabyś maila czy co i zagorzałym fanom wysłała jakieś rozdziały, co? bo to jest najsłodsze co czytałam...
kei (Brak e-maila) 14:15 27-09-2006
te opowiadanie jest cholernie ciekawe i licze, ze bedzie ciag dalszy...
Louisek (Brak e-maila) 20:00 24-08-2007
cudowne opowiadanie... tylko czemu niema dalszych czesci *chlip* chyba Sachmet go nie porzucila... ToT
Zoelin (Brak e-maila) 15:28 25-12-2008
Cudowne! Powiedz mi tylko, czy Ty tu jeszcze czasem zaglądasz? Już ponad cztery lata temu pojawiła się ostatnia notka... Błagam Cię! Nie zawieszaj tej pięknej pracy! Nie czytałam czegoś równie wspaniałego ,jak to i założę się, że inni mogą powiedzieć to samo... Więc błagam, napisz część dalszą. Pozdrowienia
Nat (Brak e-maila) 21:56 01-04-2009
Będzie kiedyś kolejna część? T.T
Kazia (Brak e-maila) 17:34 04-06-2009
Sachmet no... 3 lata temu o kontynuację prosiłam... ja wiem, pewnie to rzuciłaś w diabły... ale mimo to... błagaaaam!!!
Aroea (Tarnofia5678@poczta.onet.pl) 15:02 16-05-2010
Fajnie opo, ALE do DYPY bo nie dokończone.. po co się wgl za coś zabieracie skoro nie dokańczacie.. X___X super.. kolejne boskie opowiadanie nie dokończone.. nie łudźcie się o CDN BO NA PEWNO JUŻ NIKT GO NIE SKOŃĆZY... X_X
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum