The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 04:21:09   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Miasteczko Silver Spring 1
Postacie:
Imię: Forester
Nazwisko: Blake
Wiek: 24 lata
Wygląd: Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna o czarnych jak węgiel oczach, bystrym spojrzeniu i kruczoczarnych włosach opadających na kark. Zwykle na szyi nosi zawieszony celtycki amulet, którym rzadko się chwali. Preferuje czarne, luźne ubrania.
Zajęcie: Prywatny detektyw

Imię: Elijah
Nazwisko: Cambell
Wiek: 21 lat
Wygląd: Ciemnobrązowe włosy za ramiona. Najczęściej spięte w kucyk. Średniego wzrostu (około 170-175cm). Ubrany najczęściej w spodnie dżinsowe, sweter oraz koszulkę z kołnierzykiem. Nosi okulary z delikatnymi oprawkami.
Zajęcie: Pracuje w Bibliotece.

Imię: Cai
Nazwisko: Donovan
Wiek: 20 lat
Wygląd: szczupły, dość drobny blondynek o wielkich, zielonych przepaścistych ślepkach i niesfornych średniej długości włoskach... zwykle ubrany w czarne ciuchy z celtyckimi i zwierzęcymi nadrukami...
Zajęcie: studiuje





Historia:
Większość ludzi nie wierzy w duchy, czy zjawiska nadprzyrodzone. Uważa to za zwykłe brednie, lub tez bajki dla małych dzieci. No, bo czy ktoś w końcu widział zielone ludziki, czy też skutki działania upiorów? Wszystko, o czym do tej pory się słyszało to najzwyklejsze historyjki wymyślone przez bandę głupców, która chciała znaleźć się, choć na chwilę w świetle reflektorów. Prawdopodobnie tylko prawdziwi fanatycy próbowali dostrzec w tym chociaż ziarnko prawdy.
Jednak istnieją na świecie miejsca, które już od dawnych czasów mają wyrobioną dość dziwną reputację. Najsławniejszym przypadkiem jest prawdopodobnie trójkąt bermudzki, gdzie w dziwnych okolicznościach giną statki oraz samoloty. Są również miejsca, o których nikt nie wie, nawet ludzie tam mieszkający. Bo prawda dopiero zaczyna wychodzić na jaw.
Silver Spring jest miasteczkiem położonym w górach, z dala od innych miast. Panuje tu zwykle spokój, większość osób się zna. Typowa społeczność gdzie każdy wie prawie wszystko o prawie wszystkich. Nielicznym udało się zachować coś w tajemnicy przed światem. Nikomu to nie przeszkadzało, przyzwyczajono się do tego. W okolicy znajdowało się mnóstwo jaskiń, spora cześć niezbadana do dzisiaj, a także ruiny wiekowego zamczyska. Prawdopodobnie, gdyby pozwiedzać tutejsze lasy ,można by natrafić na wiele innych ciekawych rzeczy, które mogłyby zainteresować każdego poszukiwacza przygód, archeologa, czy też zwykłego badacza.
Pociąg zatrzymał się na stacji... chłopak wyjrzał przez okno i popatrzył na pusty peron. Spojrzał na niewielki budynek stacji, jakiś taki wyblakły i niepozorny z obdrapanymi ścianami, z równie starymi i obdrapanymi ławkami przy wejściu, a potem przeczytał nazwę "Silver Spring". Wstał, sięgnął po swoją torbę leżącą na półce i wyszedł z przedziału. Wyskoczył z pociągu w chwili, w której maszynista zagwizdał na odjazd. Postawił torbę na ziemi i rozejrzał się po peronie, szukając wzrokiem kolegi, który miał na niego czekać, ale oprócz niego na stacji nie było nikogo. Usiadł więc na ławeczce, chowając się przed wiosennym słońcem, które zaczynało już nieźle przypiekać i zajął się nic nie robieniem i patrzeniem na migocące w słońcu liście. Po kilku chwilach przeniósł wzrok na niebo, potem na drogę, którą nic nie jechało i w końcu usłyszał głos kumpla tłumaczącego się i przepraszającego za spóźnienie... Podniósł się z ławki i uściskał z nim serdecznie.
-Nic się nie stało... dopiero, co przyjechałem...
Życie Elijah'a jest monotonne, może nawet zbytnio. Codziennie rano wstawał o 6, robił śniadanie a następnie szedł do swej pracy, to znaczy do biblioteki. Był zadowolony ze swej pracy. Mało kto z miasteczka odwiedzał to miejsce, więc całe dnie miał spokój. Często przechadzał się miedzy regałami i przeglądał książki w poszukiwaniu jakiejś, które jeszcze nie przeczytał. Większość z nich czytał już któryś raz. Tego dnia wstał jak zwykle, był w swej pracy. Siedział przy biurku i czytał kolejny starodruk. Bywało tak, że gdy wertował kolejne kartki potrafił zapomnieć o Bożym świecie, tak samo jak i tego dnia. Chłopak spojrzał na zegar, który w tym momencie wybił 14 godzinę. Elijah zerwał się z krzesła.
-Jasny cholender… Zapomniałem o pociągu.
Wziął klucze i zamknął bibliotekę. Pomaszerował szybkim krokiem w stronę stacji. Gdy dotarł do niej spojrzał na zegarek na ręku. Przeklął cicho pod nosem i rozejrzał się wokół siebie. Dojrzał na ławce kolegę. Podszedł do niego.
-Przepraszam za spóźnienie. Zagapiłem się - Pochylił lekko głowę nieco zawstydzony. Podszedł do młodzieńca i uściskał się z nim - Dawno cię nie widziałem. Chodź ze mną do biblioteki. Porozmawiamy sobie przy dobrej książce i kubku herbaty.
-Jestem za... ale wolałbym coś zimnego... - powiedział, uśmiechając się promiennie, zarzucił torbę na ramię i ruszył obok Elijah w stronę biblioteki. Rozglądał się po miasteczku, obserwując ludzi i stare, niskie, murowane lub drewniane domy i ludzi, którzy szli chodnikami, jakby zapomnieli o czasie... nikt się nie spieszył, nie pędził... samochody także rzadko ich mijały... to był zupełnie inny świat, już na początku jego wizyty zauważył jak bardzo się różni od jego rodzinnego miasta, takiego dużego i gwarnego... zauważył też, że sporą grupę mijających go ludzi stanowią starsi... nie wiele było osób w jego czy Elijah wieku. Pewnie się jeszcze uczyli w szkołach rozrzuconych po całym kraju, albo nie było ich widać z jakiegoś innego powodu. Sięgnął po aparat przyczepiony do torby i zaczął robić zdjęcia, okolicy... już teraz wiedział, że zrobi dużo dobrych zdjęć o mieście i jego mieszkańcach, a jeśli popyta kolegi, to na pewno dowie się ciekawych rzeczy na jego temat. Gdyby tak jeszcze zdobył zaufanie mieszkańców, mógłby liczyć na informacje, których nie znajdzie się w archiwach miasta. Dotarli do budynku z czerwonej cegły i weszli do środka. Od razu owionął ich zapach starych ksiąg i woluminów i tego charakterystycznego zapaszku kurzu i starości. Poszedł za kolegą na pięterko po starych metalowych schodach i wszedł do pokoju zawalonego książkami i innymi szpargałami, który najwyraźniej był jego osobistym pokojem....
Elijah zaprowadził kolegę do biblioteki. Jednak nie zostawił jej otwartej. Wystawił karteczkę z napisem "Zamknięte" i poszedł z gościem do swego pokoju na zapleczu. Pomieszczenie było dość małe. Stało w nim parę regałów z czasopismami i starodrukami. W kąciku stały dwa krzesła i stolik. Wszystko było proste. Nie stawiano tutaj na elegancje. Na półkach widać było grube warstwy kurzu, oraz gdzieniegdzie jego brak, co mogło świadczyć, które księgi były częściej czytane a które rzadziej. Nastawił czajnik z wodą, a następnie usiadł naprzeciw znajomego, dając mu jednocześnie kubek z chłodną wodą mineralną.
- Na jak długo przyjechałeś? I powiedz mi, co u ciebie słychać. - Siedzieli obaj w słabo oświetlonym pomieszczeniu. Wszystkie okna były zasłonięte firanami, które wpuszczały mało światła. Cambell często spoglądał na regały, gdzie trzymał najstarsze i zarazem najcenniejsze chyba w bibliotece książki. Kiedy woda się zagotowała, zalał sobie herbatę. Elijah poprawił okulary i spojrzał jeszcze raz na kolegę.

Stary budynek biurowy na przedmieściach nie wyróżniał się niczym szczególnym. Może poza nową tablicą wywieszoną na parterze, która głosiła, iż w środku znajduje się nowo otwarte biuro detektywistyczne. Niektórzy mogliby uznać, iż człowiek ten postradał zmysły, skoro wybrał takie miejsce na swój teren. W końcu tutaj nigdy nie wydarzyło się nic podejrzanego. Po miasteczku zaczęły już krążyć dziwne plotki, zwłaszcza, że sam detektyw przybył tutaj kilkanaście dni temu. Wnętrze typowe dla takiego budynku. Ławki, poczekalnie, automat z napojami. Ostatnie drzwi w korytarzy były uchylone, a ze środka dało się słyszeć strzępki rozmów. Na szybce w drzwiach napisano imię i nazwisko. Forester Blake.
-Powiedziałem, że jestem już na tropie… - Głos mężczyzny był podniesiony, nie trudno było wyłapać nutkę gniewu. - Tak. Wszystkiego się pan dowie. Do widzenia. - Rzucił wściekle słuchawką, podchodząc do okna i uderzając we framugę pięścią. Na twarzy pojawił się grymas bólu. Rozmasował piekące kostki. Mężczyzna ubrany w długie czarne dżinsy, koszulę o tym samym odcieniu rozpiętą do połowy. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do ukrywania ciała. Był umięśniony, a tors nieco owłosiony. Średniej długości kruczoczarne włosy opadały na ramiona, przeczesał je właśnie dłonią. Parszywa robota… - westchnął cicho. Rozsiadł się wygodnie sięgając ponownie po telefon. Wykręcił numer informacji. Odczekał chwilę, wsłuchując się w irytującą muzykę. Nigdy tego nie lubił.
-Tak? - Rozległ się dźwięczny głos młodej kobiety, która musiała mieć wyćwiczoną formułkę od kilkuletniej pracy. - W czym mogę pomóc?
-Potrzebuję adres biblioteki - powiedział wprost, nie siląc się na uprzejmości. Zanotował podane informacje na kartce. - Kto tam urzęduję?
-Elijah Cambell - odparła bez zastanowienia. - Nie jest właścicielem, lecz on głównie tam przesiaduje.
-Dziękuję. - Rozłączył się.
Nie przejął się swoim wyglądem, w większym mieście prawdopodobnie nikt nie zwróciłby na niego uwagi, jednak tutaj sprawy mogły wyglądać inaczej. Mężczyzna otworzył czarne Mitsubishi, kupione jeszcze w starym miejscu zamieszkania i ruszył szybko przed siebie. Nie zamierzał tracić czasu. Prawdopodobnie przekraczał dozwoloną prędkość, ale tutaj mało, kto posiadał samochód, więc nie musiał się o nic martwić. Włączył klimatyzacje, zrobiło się nagle strasznie gorąco. Koszula przylepiła się do jego ciała prezentując doskonałą figurę, czas spędzony na siłowni nie zmarnował się. Dotarł do celu po dziesięciu minutach. Przyjrzał się sceptycznie staremu budynkowi, a później zaklął pod nosem widząc tabliczkę z napisem nieczynne.
-Nie po to jechałem taki kawał drogi, żeby teraz zrezygnować… - Zbliżył się do drzwi wejściowych i uderzył w nie kilka razy. Ponoć miał ktoś tutaj być.
Elijah siedział wraz ze swym gościem na górze. Rozmawiali spokojnie, co jakiś czas popijając wodę lub też herbatę. Chłopak poprawił swojego kucyka parę razy. Kiedy spoglądał w okno usłyszał na dole jakby ktoś dobijał się do drzwi. Westchnął cicho.
- Dzisiejsi ludzie… Analfabeci… Czy ten ktoś nie potrafi przeczytać zwykłego słowa "Zamknięte"? - Szatyn wstał, grzecznie przeprosił Cai'a. Zszedł powoli na dół i uchylił drzwi.
- Przepraszam… Dzisiaj zamknięte. Dzisiaj spis dłużników i tym podobne. Proszę przyjść jutro. - Mówił spokojnie wychylając odrobinę głowy. Spojrzał na stojącego przed nim mężczyznę. Elijah zastanawiał się chwile czy zna tego człowieka. Szczerze mówiąc nigdy go nie widział. - Tak, że przykro mi. Jutro Biblioteka otwarta od 9. - Odpowiedział krótko zamykając jednocześnie drzwi. Stanął plecami do nich i od razu jego wyobraźnia zaczęła swą pracę.
- Dziwny ten gość.. Ubrany na czarno… W powieściach fantasty już zostałby uznany za czarnego bohatera.
Zamierzał właśnie się odezwać, gdy ten przyjemniaczek uraczył go typowo zbywającą gadką, a potem po prostu zamknął drzwi. Nacisnął klamkę raz, potem drugi. Zamknął je. Nie zamierzał dać się tak łatwo wystawić. Miał coś do zrobienia i nie zamierzał tracić czasu. Miał nadzieje, iż załatwi wszystko dość szybko, a potem będzie mógł wrócić do siebie, do Nowego Jorku, gdzie czeka już na niego coś znacznie przyjemniejszego. Uśmiechnął się nieco złośliwie do siebie, przyjrzał się zamkowi. Prawdopodobnie nie miałby z nim większych trudności, ale nie chciał łamać prawa już na samym początku jego pobytu tutaj. Uderzył ponownie kilka razy w drzwi.
-Proszę otworzyć te drzwi. Nie przyszedłem, aby wypożyczyć książkę. Muszę zamienić z panem parę słów. To bardzo ważne. - Zmienił swój dotychczasowy ton, na nieco bardziej przyjemny. Dawno temu nauczył się jak zmieniać swoje nastawienie do innych, w zależności od tego, w jakiej sytuacji się znalazł. Trzeba przyznać, iż aktor był z niego przedni. Zapukał, tym razem już nieco delikatniej. - To nie zajmie dużo czasu, obiecuję.
Elijah stał opierając się o drzwi. Zrobił parę kroków w stronę pokoju gdzie siedział jego gość, gdy nagle usłyszał głos nieznajomego. Westchnął i pokręcił głową. Zawrócił i otworzył Brunetowi.
- Przykro mi, ale nie mam czasu. Mam za dużo roboty na głowie. Proszę, aby pan przyszedł jutro. - Szatyn grzecznie powiedział. Nie był wściekły. Praca w tym miejscu nauczyła go cierpliwości. - Jutro miałbym czas, aby odpowiedzieć Panu na wszystkie pytania.
Chłopak stał naprzeciw obcego patrząc się na niego. Jedna ręką trzymał drzwi drugą poprawiał swoje okulary połówki. Czekał na jego odpowiedź mając nadzieje, że jednak pójdzie. Wolał nie zostawiać Cai'a samego. W końcu przyjeżdżał rzadko, w dodatku na krótko. Poza tym zaczęło mu się dość dobrze z nim rozmawiać. Lubił, gdy przyjeżdżał, opowiadał o rzeczach, które zobaczył.
Forester westchnął głośno. Powoli zaczynał się niecierpliwić, a ten gość i jego spokój wymalowany na twarzy tylko pogarszał ten stan. Wsłuchiwał się w te słowa, choć już na początku wypowiedzi wiedział, co zrobi. Nie da się spławić tak szybko byle bibliotekarzowi. Położył dłoń na drzwiach i popchnął je, nie wysilając się zbytnio. Rozmówca nie był na tyle silny, żeby go powstrzymać, do tego wykorzystał efekt zaskoczenia. Wszedł do środka, zamykając za sobą drzwi i przekręcając kluczyk w zamku. Odcięli się od świata zewnętrznego.
-Elijah Cambell, zgadza się? - wymawiając imię tego młodego mężczyzny o mało nie połamał sobie języka, a i tak nie wiedział, czy dobrze sobie z nim poradził. Podszedł do niego powoli, z zupełnie obojętnym spojrzeniem. Dotknął palcem wskazującym jego torsu i powoli powędrował nim wyżej, aż do szyi młodzieńca. Chwycił go za kark i zbliżył twarz do jego twarzy wpatrując się uważnie w oczy. - Proszę mnie uważnie posłuchać. Mam parę pytań, na które chciałbym usłyszeć odpowiedź. I albo zrobi pan to po dobroci, albo zastosuje inne środki. - Uśmiechnął się pogodnie, jakby właśnie zapraszał go na długi spacer lub na piwo. - To naprawdę nie zajmie dużo czasu.
Cambell był w szoku. Przecież był uprzejmy, a tutaj spotykają go takie rzeczy. Dobrze, że gdy obcy popchnął drzwi, Szatyn w tym momencie puścił klamkę. Odsunął się parę kroków. Już wiedział, że pojawienie się tego faceta nie zapowiada nic dobrego. Zwłaszcza to, że został tak potraktowany. Spojrzał na drzwi, które zostały zamknięte. Jego wyobraźnia podsuwała już dziwne wersje dalszych wydarzeń. Nawet, gdy został złapany za kark miał na twarzy ten sam wyraz spokoju.
- Tak. Jestem Elijah. I radzę panu grzecznie mnie puścić. Znam swoje prawa i to, co pan robi kwalifikuje się do zgłoszenia na Policję. Chyba nie chce Pan kłopotów, co? - Stał ze spokojem spoglądając na nieznajomego. - I, jeśli mi Pan grozi to radzę grzecznie przeprosić. Niestety, chyba ma pan pecha gdyż wiem, jakie prawa mi przysługują… a jakie pan łamie.
Uśmiechnął się wyjątkowo miło, cofnął o krok puszczając mężczyznę. Otrzepał dłonie, co najmniej gdyby dotknął coś znacznie gorszego od siebie i bał się, że czymś się zarazi. Wreszcie poprawił swoją koszulę, chociaż nie zapiął jej.
-Czy ja panu grożę? Ależ skąd - odpowiedział nad wyraz opanowanym tonem. - Ja tylko sugeruje, co pan może zrobić. - Oparł się o ścianę krzyżując ręce przed sobą i wpatrując się swymi czarnymi ślepiami w człowieka stojącego przed nim. - Prosiłem grzecznie o chwilę czasu. Musi pan zrozumieć, że potrzebne mi są informacje. I potrzebuje tych informacji właśnie teraz. Nie jutro, w tym momencie. - Ponownie przyjął poważniejszy wyraz. Nie wyglądał na takiego, który przejąłby się policją. - Poza tym. Musiałby pan być jeszcze w stanie dodzwonić się na policję. Nawet, jeśli… To nie miałbym z nimi większych kłopotów. - Uśmiechnął się nieco tajemniczo, ale widać było po nim, iż czuje się wyższy. Nie omieszkał tego pokazywać innym.
Elijah westchnął i poprawił kołnierzyk koszuli, a następnie obciągnął sweter. Spojrzał spod swych okularów na bruneta. Zastanawiał się, po jaką cholerę otwierał mu drzwi. Mógł udać, że przecież nikogo nie ma w bibliotece. Teraz bardzo tego żałował. Miał nadzieję że, jeśli odpowie temu obcemu na jego pytania to w końcu go zostawi w spokoju.
- No dobra. Tylko szybko. Mam dużo roboty na głowie. - Odpowiedział spokojnie. - No, więc, o co panu chodzi, skoro potrzebuje pan Tych wiadomości natychmiast i nie może to poczekać do jutra. - Westchnął ponownie i spojrzał na zegarek na ręce. Był nieco zniecierpliwiony. Po stokroć wolał teraz siedzieć z przyjacielem popijając gorąca herbatę, niźli stać tutaj z kimś, kto dla uzyskania informacji posunie się do wszystkiego. Jego wzrok powędrował po regałach z książkami. - Niech się pan pośpieszy. W dzisiejszych czasach czas jest bardzo ważną rzeczą w naszym współczesnym życiu.
-Oczywiście. Nie zamierzam przeciągać naszego spotkania. - Zlustrował rozmówcę od stóp do głów, zapamiętując dokładnie każdy szczegół w jego wyglądzie. Sądził, że teraz potrafiłby nawet narysować szkic chłopaka, nie widząc go. Fotograficzna pamięć, całkiem przydatna umiejętność w zawodzie detektywa. Nawet, jeśli ten to zauważył taksujące spojrzenie, to niewiele zmieniało. Niech poczuje się wreszcie słabszy, na straconej pozycji. Wtedy więcej się dowie. Ruszył w kierunku regałów z księgami, dotknął solidnego drewna i przejechał palcem po okładkach kilku z nich. - Skoro już zwrócił pan na mnie swoją uwagę… A może przejdziemy na ty? Nie lubię tego typu formalności. Podszedł spokojnym, pewnym krokiem do niego i podał mu dłoń. - Przy okazji zaczniemy to tak, jak powinno wyglądać. Jestem Forester, ale możesz mówić po prostu Forest. - Uśmiechnął się lekko, wpatrując uważnie w oczy rozmówcy, jakby chciał zagłębić się w jego duszy i dowiedzieć się o nim wszystkiego, nawet o nic nie pytając. Niektórzy ludzie widząc ten przenikliwy wzrok sami się poddawali, i zaczynali śpiewać. Ten bibliotekarz na razie wydawał się twardy oraz opanowany. Blake lubił wyzwania. A zabawa z takimi osobami bardzo mu się podobała.



Usiadł na jednym z wolnych krzeseł i przez chwilkę czytał jakąś książkę, którą zdjął ze stosiku na biurku. Traktat historyczny dotyczący Anglii z przełomu XIV i XV wieku. Odłożył ją na biurko, kiedy Elijah podał mu butelkę wody mineralnej. Podziękował grzecznie i rozparł się wygodniej na krześle, odgarniając nieświadomym gestem grzywkę wpadającą mu do oczu.
-Nie wiem ile zostanę. Nie śpieszy mi się do domu. - już chciał powiedzieć, dlaczego, ale ugryzł się w język... nie zamierzał zanudzać Elijah swoimi problemami już godzinę po przyjeździe. Wiedział, że przyjaciel by go zrozumiał, ale jeszcze nie czas na zwierzanie mu się... zrobi to innego dnia i w innych warunkach, a nie teraz i tutaj. - Chociaż teraz miasto jest niesamowite... zaczynają zjeżdżać się turyści, masa ludzi na ulicach, gwar, hałas... nie wiem, jak ty wytrzymujesz na tym zadupiu, jedynym plusem tego miejsca jest to, że nie jest tak koszmarnie gorąco. W mieście można normalnie usmażyć jajko na chodniku, a tutaj taki przyjemny chłodzik, jak jechałem to nawet widziałem śnieg na szczytach. - upił łyk, a potem przeciągnął się rozkosznie odrzucając ręce nad głowę i wyciągając nogi przez siebie. - marzy mi się odpoczynek od nauki i obowiązków... mam tylko nadzieje, że nie zwariuje z nudy. No w najgorszym wypadku zakopię się tutaj i poznam historię świata. - blondynek puścił koledze oko i wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. W tym właśnie momencie ktoś załomotał do drzwi. Elijah przeprosił go i wyszedł zobaczyć, kto to. Chłopak wstał i zaczął przeglądać woluminy. Najpierw jednak odsłonił okno, zastanawiał się jak można cokolwiek studiować w takiej ciemnicy, a potem przypomniał sobie o tym, że stare księgi nie lubią światła, bo blakną. Wziął jeden z dużych foliałów i otworzył go. Znowu historia... tym razem Grecji i ciekawe ilustracje.. przy niektórych obracał książkę niepewien jak oglądać to, co widział... musiał przyznać sam przed sobą, że takiej historii nie znał, nie mniej jednak mu się podoba. Usiadł z powrotem i zatopił się w lekturze. Dopiero po jakimś czasie zorientował się, że Elijah, powinien już wrócić, ile w końcu można tłumaczyć człowiekowi, że lokal jest zamknięty?
- Przykro mi, ale nie zamierzam z Panem zaznajamiać się bardziej. Mnie wystarczy tak jak jest - Odparł chłopak spoglądając na Forest'a. Było w nim wiele spokoju. Nie było po nim widać ani odrobinę przerażenia czy też strachu. Nie było łatwo wyprowadzić go z równowagi… kogoś, kogo cechował stoicki spokój.
Elijah podszedł do swego biurka i usiadł na nim. Uścisnął jego dłoń, mimo iż był niechętny.
- Więc, czego pan chce. Tylko proszę się pośpieszyć. Czas każdego teraz goni - Oczy miał na wpółprzymknięte. Wiedział, że jego spokój i brak nerwów wiele osób doprowadziło do złych nastrojów, lub też do niechęci do niego. Chyba jedną z nielicznych osób, której nie przeszkadzały te nieobecne oczka, był Cai.
Szatyn spoglądał na reakcje bruneta. W głębi duszy miał nadzieję, że jego opanowanie doprowadziło, chociaż odrobinę obcego do złości
Forester Blake nie był przyzwyczajony do tego typu zachować. Forester Blake bardzo lubił, kiedy jego przeciwnik był twardy i pokazywał klasę. Forester Blake uwielbiał wygrywać takie pojedynki. I trzeba powiedzieć jedno, nigdy takowego nie przegrał. Przeciągnął się kocio, przez co pokazał jeszcze więcej swojego ciała. Jeden guzik koszuli się rozpiął, lecz nie zwrócił na to uwagi.
W zasadzie w bibliotece panował zaduch, dopiero teraz zorientował się, jak jest gorąco. Poszukał wzrokiem czegoś takiego jak klimatyzacja, szybko jednak zrezygnował.
Podszedł powoli do pracownika tego budynku i zatrzymał się tuż przed nim.
-Elijah… - Położył dłoń na jego ramieniu.
- Rzecz w tym, że ja zamierzam zaznajomić się z tobą bardziej, a naprawdę byłoby wygodniej, gdybyśmy zwracali się do siebie po imieniu. - Druga silna dłoń powędrowała na drugie ramię bibliotekarza. Obie się nieco zacisnęły. Delikatnie, nie sprawiając mu bólu.
- To nie jest nasze ostatnie spotkanie… Nie jest też pierwsze… - Uśmiechnął się przyjaźnie, przejeżdżając opuszkami palców po jego policzkach i dopiero krzyżując ręce przed piersią.
Wpatrywał się uważnie w niego, nie chcąc ominąć jakieś reakcji, która mogłaby mu powiedzieć coś o tym człowieku. Na razie wiedział, że jest niezwykle opanowany i niepodatny na groźby czy zastraszanie. Może to i nawet lepiej. Spróbuje innej taktyki.

Kurcze, czy on zamierzał tutaj w ogóle wrócić? A może coś mu się stało? Przed oczami pojawiła się scena napadu i jego kolega leżący na podłodze. Uderzył się ręką w czoło.
- Debilu, kto by chciał napadać na Bibliotekę? Mól książkowy? Bibliofil? Potrzebujący papieru toale... wróć! Nie to chciałem... - zachichotał cicho i postanowił odszukać Elijah. W końcu nie przyjechał tutaj po to, by teraz siedzieć samotnie w kanciapie przyjaciela. Z drugiej strony nie wiedział czy ta osoba, która przyszła, nie jest jego dziewczyną... a może... no w końcu nie za dobrze znał swojego kolegę w tej kwestii, z trzeciej znowu strony korciło go, by zobaczyć, kto lub, co tak długo go zatrzymywało i nie pozwalało wrócić, w każdym razie cokolwiek to było musiało być bardzo absorbujące. Odłożył książkę i po cichu wyszedł na korytarz-balkon okalający całą bibliotekę. Szedł powolutku i cicho, by nie zostać zauważonym, a potem równie po cichutku zaczął schodzić po metalowych kręconych schodach na dół. Na drugiej kondygnacji usłyszał strzępki rozmów. Przystanął i zaczął nasłuchiwać. Chociaż nie rozróżniał słów rozmowy, bez trudu usłyszał głęboki baryton nieznajomej osoby i nieco wyższy szelest odpowiedzi Elijah. Więc osoba, z którą rozmawiał była zdecydowanie płci męskiej - albo dziewczyna miała strasznie niski głos - pomyślał i znowu zachichotał, zatykając usta pięścią by go nie usłyszeli. Ponowił wędrówkę na dół. Wtedy ich zobaczył i stanął jak wryty. Nieznajomy mężczyzna trzymał jego przyjaciela za ramiona i dotykał kciukami jego policzków. Mężczyzna, który przypominał mu kogoś z jego własnej przeszłości. To, co właśnie oglądał sprawiało wrażenie dość intymnego, pamiętał jak kiedyś ktoś dotykał go w podobny sposób a potem... zarumienił się zawstydzony i postanowił wycofać
- Przepraszam... nie będę wam przeszkadzał - powiedział cicho. Obaj mężczyźni popatrzyli zaskoczeni na drobnego blondynka w czarnych obcisłych ubrankach stojącego na schodach, wyglądającego w tej chwili jak jedna z antycznych rzeźb pokazywanych w muzeach i wyglądającego tak, jakby chciał się w tej chwili zapaść z zakłopotania...
Forester odwrócił się usłyszawszy cichy głos. Zaskoczyło go to trochę, bo spodziewał się, iż bibliotekarz będzie sam tutaj. Nic straconego, nada to tylko trochę pikanterii, no i ciekawe, co ten dzieciak sobie pomyślał.
Sądząc po wyrazie jego twarzy coś bardzo ciekawego. Uśmiechnął się na samą myśl o tym. Na razie wszystko szło nawet lepiej, niż to sobie zaplanował.
-Ależ nie przeszkadzasz - odezwał się najspokojniej na świecie, jakby nigdy nic się nie stało. Zbliżył się do nowego i wyciągnął dłoń w geście powitania. - Nazywam się Forester Blake i jestem… - Odwrócił głowę tak by spojrzeć na bibliotekarza z nieco złośliwym grymasem na twarzy. - Znajomym twojego kolegi. Przepraszam, że zatrzymałem go tutaj tak długo. Nie wiedziałem, iż ma gościa.Gdyby raczył uprzedzić mnie o tym, najprawdopodobniej dość szybko bym się zmył i nie zajmował mu niepotrzebnie czasu. - Znowu przybrał postawę miłego oraz kulturalnego, nie chciał w końcu odstraszać od siebie każdego.
Zresztą, jeśli zdobędzie zaufanie tego młodego, może uda się w jakiś sposób zbliżyć do starszego. Wyglądał na nieco naiwnego i łatwowiernego, więc nie powinno być z nim większych problemów.
Łatwo widoczne słabości, wykorzystuje się od razu.
- Ah… Tak… Nie przepadam za pełną wersją mego imienia, więc zwracaj się do mnie po prostu Forest.
Szatyn stał i patrzył się to na Bruneta, to na Cai'a. Nie miał pojęcia, jak zareagować. Poczuł się głupio. Przez tego nieznajomego teraz jego przyjaciel myśli o nim dziwaczne rzeczy. W samą porę zdążył opanować swoje zdziwienie. Ujrzał wzrok Obcego.
- Cai, ten pan właśnie wychodzi i nie jest żadnym moim znajomym. To jakiś wariat, który nie mam pojęcia, po co tutaj przyszedł - Po tych słowach wstał z biurka i stanął koło zamkniętych na klucz drzwi.
- A teraz proszę by pan się stąd wyniósł. Dla mnie to była pierwsze i jednocześnie ostatnie spotkanie. Nie mam zamiaru pana więcej tutaj oglądać. A jeśli pan nie wyjdzie teraz, w tej chwili, ostrzegam że zgłoszę to na policje jako naruszenie mojej nietykalności.- Mówił głośno i donośnie, aczkolwiek spokojnie. Elijah potrafił doskonale opanowywać swoje nerwy. Spojrzał na Foresta, który stał nadal w miejscu. - Radzę panu wyjść. I żeby mi się pan tu więcej nie pokazywał. - Szatyn otworzył drzwi i pokazał dłonią wyjście. Spojrzał na swego przyjaciela, który stał.
Nie wiedział czy był zdziwiony, zszokowany czy co. Planował wytłumaczyć to wszystko, jednak nie teraz, gdy jest tutaj ten facet.
Zszedł ze schodków i podszedł do nieznajomego... nieśmiało uścisnął jego dłoń.
- Cai Donovan, ale wystarczy Cai... -powiedział cicho, patrząc nieśmiało na wysokiego mężczyznę o długich ciemnych włosach i niesamowicie przenikliwych czarnych oczach... niezwykłych i niepokojących, poruszających jakąś uśpioną dotąd strunę. Blondynek poczuł się tak, jakby coś w jego wnętrzu przeciągnęło się przez sen. Coś takiego do tej pory czuł tylko przy dwóch osobach.
Odwrócił wzrok zdziwiony, słysząc głos przyjaciela.. znał go na tyle długo by poznać, że pod warstwą spokoju gotuje się złość. Więc nie byli przyjaciółmi, ani nawet znajomymi i nic ich nie łączyło, ale to, co zobaczył było takie... przyjacielskie.. a przynajmniej tak wyglądało. Co więc łączyło tych dwóch? Dlaczego Forest zachowywał się tak, jak się zachowywał? Tyle pytań cisnęło mu się na usta, ale wiedział, że nie powinien być wścibski... cofnął się od mężczyzny tym samym pokazując ze także nie ma ochoty go oglądać... wiedział, że powinien zostać wierny przyjacielowi...
Właśnie takiej reakcji spodziewał się po Elijah'u. Miał to do siebie, że większość ludzi potrafił dość szybko rozgryźć i wiedzieć jak zareagują na dane zdarzenie, czy sytuacje. Nie zamierzał tu zostać zbyt długo, jak na razie wystarczy.
Narobił małego zamieszania, teraz tylko wielkie wyjście, a potem… Następne spotkanie samo się ułoży. Już on był tego pewny. Ten drugi, Cai…
Wyglądało na to, że jednak będą z nim małe problemy, ale mimo to nie tracił optymizmu.
-Do zobaczenia Cai, mam nadzieje, że niedługo uda nam się jeszcze spotkać. Może zaproszę cię na herbatę, czy lody. - Uśmiechnął się serdecznie i ruszył w kierunku wyjścia.
Tutaj zatrzymał się przed bibliotekarzem i spojrzał mu przenikliwie w ślepia. W oczach Blade'a, w czarnych jak węgiel oczach nie dało się dostrzec żadnego uczucia. Pogodny wyraz twarzy również się zmienił. Czego blondyn nie mógł już zobaczyć, bo Forest stał tyłem do niego.
Elijah mógł potraktować to jak swego rodzaju ostrzeżenie. Trwało to może dwie, trzy sekundy. Potem na powrót zmienił podejście. - Elijah, Elijah… Zobaczymy się i to już niedługo. - Pochylił się nad nim, położył dłonie na ramionach i pocałował w policzek. Później nie czekając już na żadną reakcję, po prostu wyszedł z biblioteki beztroskim krokiem.
Nawet się nie odwrócił, schował tylko ręce do kieszeni spodni. Wsiadł do samochodu. Mieli go z głowy… Na razie…
Elijah stał zszokowany. Ten pocałunek. Już miał uderzyć Forest'a w policzek, jednak ten się uchylił w ostatniej chwili. Spojrzał w jego czarne oczy. Przez ten wzrok czuł się dziwnie. Jak dotąd trzymał nerwy na wodzy, ale po tym, co się stało wyszły one na jaw.
Był wściekły… na siebie, na tego bruneta. Gdy tylko wyszedł trzasnął drzwiami i zamknął je na klucz. Podszedł do przyjaciela, który stał nieruchomo i patrzył się na całą sytuacje. Nie wiedział, jak zacząć z nim rozmowę… jak zacząć wytłumaczenie tego, co się stało.
- Cai… To nie jest wcale mój znajomy ani też przyjaciel.. Nie znam go i nie zamierzam poznać. Ale on mi dziś krwi napsuł. - Szatyn dalej trzymał obie ręce zaciśnięte w piąstki. Oddychał głęboko starając się opanować nerwy. Rzadko się zdarzało, aby je pokazywał. Teraz nastał ten czas.
W jego głowie kłębiło się z milion pytań. Ogarnąć je wszystkie było wielką trudnością.
- Chodźmy na górę. Musze się uspokoić. Mam nadzieję, że tego dziwaka już nigdy więcej nie spotkam. A przyszedł tylko o cos zapytać… Wrrrr -
Chłopak był wściekły i to było doskonale widać. Cambell poprawił swoje nieco rozczochrane włosy, spiął je mocno gumką, a następnie poprawił okulary, które spadły mu niemalże z nosa.
- Chodźmy… - Elijah wszedł powoli na górę, gdzie czekała na niego jego niedokończona i chłodna już herbata.
Blondynek patrzył na to wszystko... na to, co się działo. Ten facet po prostu go pocałował... pochylił się i go pocałował! Tak po prostu! Chłopak nie wierzył w to, co widział, nie docierało to do niego. Było takie... nierealne... obcy facet. Czego chciał? Czego chciał od Elijah i od niego? Te półsłówka, aluzje... zaproszenia... czy chodziło mu o to, o czym chłopak myślał? Czy tego właśnie facet chciał? Tak zrozumiał z jego zachowania, które zupełnie nie pasowało do wnętrza starej biblioteki, pachnącej historią i marzeniami. Coś takiego pasowało bardziej do jakiegoś klubu. Przelotnie zastanowił się czy jest tu jakiś klub, ale szybko wygonił tę myśl, kiedy usłyszał głos Elijah. Sam też był trochę zdenerwowany całym zajściem. Mężczyzna, który właśnie wyszedł nie był człowiekiem bezpiecznym i Caiowi trudno było zaszufladkować go w jakiejkolwiek kategorii. Na pewno był niebezpieczny jak drapieżnik na polowaniu, na pewno był uprzejmy, kiedy chciał i bezwzględny, kiedy wymagała tego sytuacja i na pewno był cholernie pociągającym i seksownym facetem. Na myśl o nim blondaskowi zjeżyły się włoski na karku. Niepewnie odwrócił się w stronę drzwi a potem pomaszerował za Elijah na górę.
- Nie tłumacz się... nie wyglądałeś na kogoś, kto go zna i pogrywa w jakieś dziwne gierki - znowu odgarnął grzywkę z oczu i uśmiechnął się lekko do przyjaciela. - ale musisz przyznać, że to ciekawy typ. - wzdrygnął się lekko, ale nie z obrzydzenia tylko z jakiegoś niepokoju mówiło się na coś takiego "ktoś nadepnął na twój cień". Nie potrafił tego wytłumaczyć, ale czuł, że jeszcze spotkają Foresta i że stanie się to szybciej niż obaj myśleli. Podszedł do szafki i nastawił czajnik na nową herbatę, czuł, że jego przyjaciel właśnie tego teraz potrzebuje.
Szatyn wszedł do pokoju i siadł na swym starym miejscu. Wpatrywał się w okno. Starał się nie myśleć o tym, co się właśnie tam na dole stało. Co ten facet chciał? Dlaczego on był taki… No właśnie, jak to określić? Raz był miły i uprzejmy.. a po chwili był złośliwy i groził. Mimo iż on tego tak nie nazwał, jednak tym to było.
- Cieszę się, że to zauważyłeś. Rzeczywiście ten gostek nie przyniósł mi ze swej wizyty radości. - Starał się już mówić spokojnie, tak jak zwykle. Usłyszawszy słowa przyjaciela podniósł głowę na niego - Ciekawy? Ja bym powiedział, że dziwny. Po co on w ogóle przyszedł… i dlaczego tak się zachowywał.
Poza tym, on coś mówił, że nie jest to nasze pierwsze spotkanie. - Dopił swoją zimną herbatę zwilżając jednocześnie zaschnięte gardło - Ja go dopiero pierwszy raz widziałem na oczy. Mam nadzieję, że da mi spokój. Nie zamierzam się z nim zaznajamiać.Zwłaszcza po dzisiejszym dniu.
Mimo iż jego głos był już spokojny, to można było wyczuć w nim nutkę złości i nienawiści do nieznajomego. Elijah podziękował Cai'owi za nową herbatę i zaczął ją powoli pić. Dopiero pod jej koniec uspokoił się na tyle, by móc normalnie rozmawiać.
Jednak pomimo tego w jego głowie kłębiły się myśli na temat tego Bruneta. Co jakiś czas Cambell spoglądał zamyślony w okno nie słuchając tego, co mówił przyjaciel.
Czas mijał powoli i spokojnie. Nic nie wydarzyło się nadzwyczajnego od pojawienia się nieproszonego gościa. Popołudnie zmieniło się we wczesny wieczór, słońce zachodziły barwiąc niebo na wszelkie odcieni czerwieni, pomarańczy i żółci. Zaczęło się ściemniać, pojawiły się pierwsze gwiazdy.
Dwójka młodych mężczyzn opuściła bibliotekę i ruszyła w kierunku domu Elijah'a. Po drodze rozmawiali, śmiali się, powoli zapominając o tym, co działo się wcześniej. Tak jakby to był nic nieznaczący epizod, który popsuł tylko popołudnie. Później w końcu było już tylko lepiej.
Nad ulicą zaczęła gromadzić się delikatna mgiełka. Kryła całą okolicę, tworząc niezwykłą atmosferę. Zdążyło się już całkiem ściemnić. Jak na złość latarnie wzdłuż ulicy zgasły jedna po drugiej.
W domach również nie paliły się światła, więc można było sądzić, iż to chwilowy brak zasilania. Zapanowała niezwykła cisza, można by rzecz, że wręcz niepokojąca.
- To ja pójdę do hotelu - powiedział blondynek, wyglądając przez okno na ciemną ,cichą ulicę. Była najwyższa pora położyć się po pełnym wrażeń dniu. Elijah natychmiast zaprotestował. Przecież Cai nie po to wlekł się przez setki kilometrów, by nocować w jakimś moteliku, o nie! Blondas nie protestował, był na to zbyt zmęczony, zresztą dom Elijah był na pewno bardziej przytulny niż jakiś tam motel, a do tego na pewno jedzenie będzie lepsze i towarzystwo, tak dawno nie byli razem, nie spędzali czasu razem, nie... uśmiechnął się do swoich wspomnień, minęło kilka lat od tamtego czasu a potrafiłby odtworzyć wszystko ze szczegółami i to była jedna z przyczyn, dla których przyjechał do niego... dla których zostawił dom, miasto i wszystko przynajmniej na jakiś czas. Miał nadzieje, że długi czas.
Chwycił swoją torbę i zszedł za przyjacielem do wyjścia. Wyszli na pachnącą nocą ulicę, zapachem, którego nie da się pomylić z niczym innym, co bardzo lubił, a co zapowiadało lato i ten odrobinkę inny zapach gorących nocy, subtelnie różniący się od tego.
Patrzył na uśpione miasto... tak inne od jego rodzinnego, tam teraz dopiero zaczynało się życie, a tutaj... wydawało się jakby zasypiał wraz z zachodem słońca... tylko światła w domach pokazywały, że ludzie jeszcze nie śpią. Śmiał się z Elijah wspominając stare dobre czasy, kiedy jeszcze byli sąsiadami z jednej ulicy i tęskniąc za tymi czasami.
Drgnął, gdy zgasła jedna latarnia a zaraz po niej druga i trzecia - to nic takiego, zwykła awaria - myślał, przysuwając się do przyjaciela i biorąc go za rękę. To było głupie i dziecinne... kochał noc, a jednocześnie bał się ciemności jak małe dziecko wierzące w potwory w szafach i pod łóżkiem. Kiedy światła w okolicznych domach także zgasły przytulił się do ręki przyjaciela, teraz jedynym światłem był blask księżyca przezierający przez mgłę i chmury.
- Nie mów, że nadal się boisz - powiedział Elijah obejmując go ramieniem, a potem pociągnął go uliczką w stronę domu...
Szatyn prowadził przyjaciela do domu. Nie chciał mu pozwolić spać gdzieś w motelu. Szli spacerkiem przez miasteczko pogrążone we śnie. Patrzyli razem w gwiazdy. Gdy zaczęły gasnąć światła Elijah zmarszczył brwi i zaczął się rozglądać wokół siebie. Niewiadomo, kiedy zebrała się mgła. Znów wyobraźnia Cambell'a zaczęła działać. Jednak starał się nie wypowiadać swych obaw na głos, nie chcąc straszyć Cai'a. Objął go ramieniem, gdy ostatnie źródło światła zgasło.
- No już spokojnie. Jeszcze trochę i będziemy na miejscu - Chłopak starał się pocieszyć towarzysza. Znów ruszyli wolnym marszem. Tym razem jednak Szatyn, co chwilę obracał się, patrzył za siebie i na boki. Niby zdawał sobie sprawę, że za dużo horrorów czyta… jednak z drugiej strony miał jakieś nieodparte uczucie, iż coś się stanie.
Co? Tego sam jeszcze nie wiedział. Od razu przypomniał sobie tego nieznajomego dziś rano w bibliotece i jego słowa. Czyżby to on teraz tutaj był i tak ich straszył? Nie, przecież on nim nie mógł być. Elijah od razu skarcił się w myślach.
Wszystko wydawało się naturalne, a zarazem jakieś mistyczne. Jakby jakaś magiczna siła nagle zawładnęła całą okolicą i po kolei wprowadzała do gry kolejne przeszkody. Najpierw mgła, później brak energii, co miało być dalej? Zawiał mocniej wiatr poruszając dzwoneczkami przypiętymi do ganku jednego z domów.
Ciszę zakłócił cichy dźwięk, który w tym momencie zdawał się niezwykle upiorny. Gdzieś w oddali zamrugało światło, początkowo można by pomyśleć, że to tylko przewidzenie, ale po chwili powtórzyło się to.
Jednak prądu nadal nie było w okolicy. Wyglądało to tak, jakby ktoś trzymał w dłoni latarkę i co jakiś czas przysłaniał lampę. Każdy z nich momentalnie rozpoznał owy sygnał. Alfabet Morsa. Sygnał SOS.
Blondynek mocniej wtulił się w przyjaciela. Przestawało mu się to podobać, ale to zupełnie przestawało. Miał spędzić miło cudowne wakacje pełne dobrej zabawy relaksu i zapomnieniu o troskach, a tym czasem już pierwszego dnia spotykały go takie dziwne niespodzianki, najpierw dziwny facet przystawiający się do jego kumpla, a teraz awaria prądu, na dobór tego otoczenie przypominało scenerie klasycznego horroru, noc mgła martwa cisza przerywana jedynie dźwiękami, od których przechodziły go ciarki... brakowało tylko maniaka w masce hokeisty albo innego maniaka z hakiem, lub piłą spalinową. Zaczerpnął głośno powietrze i pokazał drżącą łapką światełko mrugające w oddali. Za pierwszym razem wydawało mu się, że to przewidzenie, ale teraz był pewien, ze coś widział... że ktoś mrugał latarką i wyraźnie wołał o pomoc.
- ale my tam nie pójdziemy prawda? - zapytał drżącym głosem. - nie pójdziemy tam? To na pewno jakiś psychol, usiłuje nas zwabić, a potem nas zabije poćwiartuje i zgwałci - szeptał gorączkowo usiłując odciągnąć Elijah od kierunku w którym zamierzał iść. Nie podobało mu się to zupełnie. - Elijah... proszę nie zostawiaj mnie tutaj i nie karz tam iść. Ja chcę do domu. Nie podoba mi się tutaj... chcę tam gdzie jest bezpiecznie. - prosił coraz bardziej rozpaczliwie....
Elijah szedł powoli prowadząc przyjaciela, który z każdą chwilą coraz bardziej się zabierał. Szatyn spojrzał na niego, a następnie na miejsce gdzie migało światło.
- Oj przestań Cai. Ktoś chce Cię tylko nastraszyć. Przecież tutaj nigdy się nic nie działo. I co? I teraz nagle jakiś maniak miałby przyjechać tylko dlatego ze TY tutaj jesteś? Ktoś się z nami bawi. No chodź… idziemy dalej.
Chłopak ciągnął dalej kumpla, to za rękę, to go pchał. Gdy ten ani drgnął stanął przed nim i złapał się pod boki. - A skąd wiesz czy przypadkiem tam za tobą nie ma groźnych wygłodniałych wilków? Wiec jak? Idziemy tam gdzie wiemy że jest zwykły człowiek?... czy może pójdziemy do wilczków? - Cambell uśmiechnął się do przyjaciela i wziął go objął ramieniem ruszając dalej przed siebie.
Mimo iż szedł w jego głowie jakiś głos ostrzegał go przed tym. Jakieś jego wewnętrzne JA. Szedł powoli mając nadzieje iż człowiek z naprzeciwka odejdzie a mgła minie. Chciał tylko dojść do bezpiecznego domu, gdzie będzie mógł się położyć spać.
Postać z latarką nie znikła, wciąż stała w tej samej odległości. A światło latarki o gasło, to pojawiało się ponownie. Sygnał wciąż się powtarzał, wciąż ten sam. Zbliżali się powoli, choć nie było wiadomo, do czego tak właściwie. Wiatr wciąż poruszał dzwoneczkami, a także gałęziami drzew.
Mgła stawał się coraz bardziej gęsta. Coraz bardziej ograniczona widoczność. Takie rzeczy nie często się tutaj zdarzały, zwłaszcza pod koniec wiosny. Bibliotekarz od razu się tego domyślił.
-Pomóżcie mi… - cichy głos dał się słyszeć z każdej strony. Dochodził od mijanego przez nich domu, lasu, który zaczynał się w pobliżu. Zewsząd. - Pomóżcie mi… - A może to tylko wiatr, a ich wyobraźnia płata im figle? Światło latarki poczęło się oddalać. Powoli, aczkolwiek zauważalnie. - Pomóżcie mi…
- słyszałeś? Co to było? - blondynek rozejrzał się niespokojnie dookoła, a potem wcisnął policzek w koszule Elijah. - proszę wracajmy... idź my do domu. Nie podoba mi się to... na pewno coś nam się stanie zobaczysz... zobaczysz że mam rację... ja się tak nie bawię. - szeptał zaciskając powieki.
- chcesz tu zostać to zostań, ja idę dalej. - powiedział Elijah i odsunął Caia od siebie, a potem ruszył dalej. Cai rozejrzał się po ulicy... cicho, ciemno i tylko ten szept i błyskanie latarką. Gdzieś za nim coś zaszeleściło. Rzucił się za kumplem i znowu przylgnął do jego ramienia.
- postanowiłeś jednak do mnie dołączyć? - spytał szatyn, obejmując go ramieniem.
- tak.... pomyślałem... pomyślałem... że Ci pomogę i w razie co obronię? - szepnął chłopak bardzo niepewnym głosem, chociaż starał się by zabrzmiało to jak doskonały żart. Podniósł wzrok i uśmiechnął się blado do przyjaciela. - chciałem by było Ci raźniej wiesz?
- i na pewno będzie... chodź... zobaczymy kto to jest. - młodzieniec lekko popchnął Caia i ruszyli w stronę światła. Obaj podskoczyli jak oparzeni, słysząc psie szczekanie dobiegające jakby z nikąd i rozejrzeli się nieco strachliwie, ale nie zobaczyli nikogo ani niczego. Zupełnie tak, jakby stali się jedynymi ludźmi na ziemi, a przynajmniej w tym miasteczku - pomyślał Cai i ta wizja zupełnie mu się nie podobała, była bowiem aż nadto realna....
Cisza, upiorna cisza zakłócana wyłącznie cichym dzwonieniem od strony domostw. Dźwięk ten wydał się teraz wyjątkowo nienaturalny. Do tego ta mgła, która gęstniała z sekundy na sekundę. Gdyby przyjrzeć się jej uważniej w jednym miejscu robiła się naprawdę dziwaczna.
Formułowała w jakieś kształty, chociaż przecież to było nierealne. Mimo to Cai nie mógł oprzeć się wrażeniu, iż tworzą ledwo widoczne zarysy postaci. Postaci, która wyciąga do niego rękę, a na twarzy widnieje grymas bólu.
-Pomóż… Mi… - znowu ten upiorny szept.
Elijah nic nie widział, a cichy głos był dla niego tylko szumem wiatru. W oddali wciąż tylko mrugało do niego światło. Sygnał alarmowy, ktoś wzywał pomocy. Coś przeleciało nad ich głowami, prawdopodobnie jakiś nocny ptak lub nietoperz. Bibliotekarz szybko zorientował się, że teraz nie szli już wzdłuż ulicy, a zbliżali się coraz bardziej w stronę lasu. Mogli spokojnie ominąć to miejsce, udawać, iż nic nie widzieli i po prostu udać się do domu.
Blondynek bał się coraz bardziej, to, co się działo było dla niego zbyt upiornie i niesamowicie. Nienawidził ciemności, bał się jej, nie lubił horrorów - no chyba że oglądał je bezpiecznie z kimś w kogo mógł się wtulić i schować w strasznym momentach... teraz ten horror zdawał się spełniać. Czarna jak węgiel noc... upiorna mgła snująca się ulicą, tłumiąca wszelkie odgłosy, jakby była wielką poduszką albo watą zatykającą uszy... przez nią wszelkie dźwięki nabierało nierealności i złowrogości... każdy szelest i powiew wiatru wydawał się być chłopakowi krokami i szeptami niewidzialnych duchów, chcących zrobić im coś złego... nawet nie zauważył kiedy zaczął cicho szeptać:
- to nic takiego... spokojnie... to tylko wiatr.... tylko szelest liści... nic ci się nie stanie debilu... wiatr nie krzywdzi... liście nie krzywdzą... jesteś bezpieczny... - powtarzał wciąż bez końca, chcąc sobie dodać otuchy i odegnać panikę która czaiła się tuż tuż... wiedział że nie może jej ulec, wtedy rzuciłby się do ucieczki i pędził na oślep i nie wiadomo jakby to się skończyło. Wtedy to zobaczył i musiał zamrugać by się upewnić że to nie złudzenie, ale nie... w jednym miejscu mgła wyraźnie zgęstniała i zaczęła wyglądać jak widmowa postać... nie był pewien czy to kobieta czy mężczyzna postać bowiem była bardzo rozmyta i jej zarys nie pozwalał na identyfikacje płci, jednak był pewien, że na twarzy tej istoty widnieje ból i że istota chce by jej pomóc.
- Elijah... widzisz? - pokazał łapką na widmową postać wyciągającą ku nim dłoń.
-ale co mam widzieć? - spytał szatyn rozglądając się po okolicy.
- tam... tam ktoś stoi nie widzisz? Wyciąga do nas dłoń... nie widzisz? - popatrzył na Elijah... na twarzy przyjaciela widniało tylko zakłopotanie i niezrozumienie.
- tam nic nie ma... wydaje Ci się, chodź... - pociągnął blondynka za rękę i ruszyli dalej. Cai odwrócił się... zdawało mu się że usłyszał wyraźną prośbę o pomoc od widmowej postaci.
Szli dalej robiło się coraz ciemniej i bardziej niepokojąco... teraz blondasek deptał Elijah po piętach i tulał się do niego tak jakby chciał się z nim stopić w jedno, a przynajmniej wleźć mu pod ubranie. W końcu blondynek zorientował się że nie wie gdzie jest...przed nimi majaczyła czarna tajemnicza ściana...
- Elijah... gdzie my jesteśmy? Nie podoba mi się tutaj... wracajmy - powtórzył po raz kolejny...
Cai oglądając się za siebie, co jakiś czas widział wciąż tę postać. Była w tej samej odległości, tak jakby szła za nimi. Z czasem stawała się coraz bardziej wyraźna. Mógł już stwierdzić, że to mężczyzna o krótkich włosach. Wyższy od niego, tak wyższy. Pojawiła się również sylwetka. Wyglądał na szczupłego młodzieńca, a sama świadomość tego, że to tylko wytwór jego wyobraźni sprawiał, iż przechodziły go ciarki. Bo to przecież tylko halucynacja, prawda?
Elijah tego nie widzi, więc to nie może być prawdziwe. Dlaczego więc wygląda to tak realnie? Mgielna postać zbliżała się, mimo iż oni wciąż byli w ruchu.
-Pomóż… Mi… - wyszeptał cicho osobnik. - Pomóż… - Mgła zgęstniała jeszcze bardziej, było widać jedynie to, co znajdowało się kilka metrów przed ludźmi. Mimo to Cai doskonale wyróżniał owa postać. W miejscu, gdzie teoretycznie powinny znajdować się oczy zapłonęły wściekłe czerwone punkty.
- Pomóż… Albo skończysz jak i ja… - Postać nagle rozmyła się, tak jakby w ogóle jej tutaj nie było. W następnej sekundzie ponownie ją zobaczył. Tym razem jednak tuż przy sobie, niemal krzyknął, kiedy owa mgła zaczęła go otaczać. Elijah nie widział nikogo, lecz to, co zobaczył wcale nie poprawiało samopoczucia. Owa mgła otoczyła kolegę w taki sposób, że nie mógł go dostrzec. Całkowicie go pokryła, odcinając od rzeczywistości. W pewnym momencie zobaczył tylko groźnie błyszczące czerwone ślepia. Ślepia w miejscu, gdzie wcześniej widział oczy Cai'a. Tajemnicza mgła wciąż otaczała przyjaciela.
- Pomóż mi... pomóż... - słyszał wciąż tuż przy uchu. Kiedy tylko się odwracał widmowa postać nabierała kształtu. Bał się coraz bardziej. Bal się ciemności, dziwacznej mgły, widmowego mężczyzny, którego najwyraźniej tylko on widział. Bał się też tego że zaczyna schizować. Skoro tylko on go widział to znaczyłoby, że jest wytworem wyobraźni, ale to co widział było zbyt prawdziwe jak na halucynacje. Mężczyzna tam był, słyszał jego cichy mrożący krew w żyłach szept. Widział jak mężczyzna się zbliża mimo że przecież nie poruszał nogami, cały czas stał w miejscu, a oni cały czas szli, powinien się więc oddalać. Mgielny człowiek wydawał się młody i trochę zagubiony... był przystojny ale jednocześnie bił od niego taki chłód i jakaś groźna mroczna aura, że przechodziły go ciarki i potęgował jeszcze jego strach. To wszystko było straszne, było jak koszmarny sen z którego nie mógł się obudzić.
- Elijah proszę... wracajmy. Ja tu nie chcę być... ja chcę do domu, do biblioteki gdziekolwiek byle jak najdalej stąd. Tu jest strasznie i ciemno i ten człowiek za nami.. on cały czas tu jest - szeptał, gorączkowo przyciskając się do ramienia przyjaciela. Jak strasznie chciał być daleko stąd, w domu, nawet bez światła, ale w czterech ścianach. Przestał widzieć cokolwiek dalej niż na dwa kroki wokół nich. Odwrócił się znowu. Zobaczył szkarłatne, świecące ślepia jak u demona, o których tyle czytał. I które w odróżnieniu od tego mężczyzny wydawały się całkowicie łagodne i niegroźne. Widmo znowu się odezwało, lodowatym głosem, przenikającym go na wskroś. Postać zdawała się rozmywać.. ucieszył się z tego. Miał dość jej obecności. Błyszczące ślepia rozbłysły tuż przed jego twarzą, nie zdążył nawet krzyknąć gdy mgielne ramiona otoczyły go odrywając od Elijah i mgła całkowicie go pochłonęła. Czuł się tak jakby stracił słuch i wzrok, wszędzie widział tylko biel mgły, otaczającej go zimnymi lepkimi pasmami, które wiły się na nim jakby były żywymi istotami. W tej wszechobecnej mgle błyszczały krwiste ślepia, pozbawione źrenic i tęczówek oraz białek. Wyglądały jak płynna krew wirująca w oczodołach. Jęknął przestraszony i próbował się wyrwać, uciec od tego widma i pułapki w której się znalazł. Oddychał szybko, płytko i urywanie, miał wrażenie, że zaraz zabraknie mu powietrza. Było mu strasznie zimno. Mgła otoczyła go szczelniejszym kokonem, unieruchamiając. Wiedział że krzyczy, ale nie słyszał własnego głosu.
Pomóż mi... Elijah pomóż... - błagał w myślach, zamykając oczy by nie widzieć przeraźliwych czerwonych ślepi...
Szatyn podążał koło przyjaciela obejmując go ramieniem. Nie widział ani nikogo ani niczego. Dziwił się reakcji kolegi. Oglądał się parę razy za siebie tylko po to by widzieć nieprzeniknioną mgłę i nic poza tym. Długi czas obserwował okolicę i właśnie, gdy chciał spojrzeć w oczy Cai'a spostrzegł mgłę niczym mleko otaczającą znajomego. Przetarł pośpiesznie oczy nie chcąc wierzyć we wszelakie siły nadprzyrodzone, jednak, gdy spróbował kolejny przyjrzeć się przyjacielowi ujrzał dziwne, czerwone niczym krew oczy wpatrujące się w niego. Stanął niczym słup soli nie wiedząc, co robić. Starał się pojąć to, co ujrzał… na daremnie. Nadal nie mógł znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia.
Nadal nie mógł znaleźć żadnego sensownego wytłumaczenia na zaistniałą sytuację.
- Cai? Cai?! Odezwij się do cholery jasnej! - Elijah przeraził się nie na żarty. To, co się działo wokół nich mogło chyba niemalże każdego przyprawić o wyższe ciśnienie… a co poniektórych nawet o zawał serca.
Wszystko to wyglądało niczym jak scena z prawdziwego horroru. Późny wieczór, wokoło panujący mrok i ta nieprzenikniona mgła. Cichy szum wiatru, który poruszał dzwoneczkami. Te z kolei wydawały tak bardzo irytujący w tej chwili dźwięk przyprawiający o gęsią skórkę.
Jednak nie to było najgorsze, a raczej te czerwone, wściekłe ślepia, które wciąż wpatrywały się w bibliotekarza. Pochłonięty przez mgłę Cai zdawał się przestać istnieć. Jego ręce wyciągnęły się ku przyjacielowi. Zrobił krok ku niemu. Chwycił jego szyję w mocny, żelazny uścisk.
-Pomóżcie mi... Pomóżcie… Inaczej skończę to, co teraz zacząłem… - Te słowa wypowiedziane głosem, Cai'a dochodziły z bardzo daleko, mimo że ten stał tuż obok. Poza tym ton jego głosu był tak zimny, tak chłodny, wręcz, niepasujący do niego. - Pomóżcie…
Dopiero wtedy mgła zaczęła się rozrzedzać. Ślepia zniknęły, a na ich miejsce powrócił tak znany zielony kolor. Elijah ponownie zobaczył młodzieńca, który był tak osłabiony, że nie mógł ustać o własnych siłach.
Wpadł prosto w ramiona towarzysza. Mgła, co prawda nadal unosiła się w okolicy, nie była jednak tak gęsta jak wcześniej.
Gęsta mgła zaciskała się na nim niczym druga skóra... czuł ucisk niewidzialnych ramion czy pęt, bał się tak strasznie. Widmowy człowiek szeptał do niego lodowatym głosem, ale nie rozumiał jego słów. Czuł tylko zło bijące od tej istoty, dziwne zło, przesycone czymś czego nie potrafił zrozumieć ani objąć i to go przerażało. Miał wrażenie, że zaraz się udusi. Poczuł jak jego ciało wbrew woli porusza się czuł jak łapie kogoś za szyje. Elijah? Czuł, że coś mówi, jego usta się poruszały, ale nie słyszał swojego głosu, nie wiedział co mówi, nie słyszał tego. Nie miał, nad własnym ciałem żadnej kontroli. Potem mglista istota odsunęła się, puściła go z uścisku. Drżały mu nogi tak bardzo, ze nie mógł na nich ustać. Bezwładnie poleciał do przodu, wpadając w ramiona przyjaciela. Oddychał szybko łapczywie chwytając powietrze szeroko otwartymi ustami, oczy miał zamknięte, takie strasznie ciężkie powieki. Drżał na calutkim ciele, jak narkoman na głodzie. Czuł się tak strasznie zmęczony. Miał ochotę zasnąć i spać. Słyszał przyjaciela, który coś do niego mówił, ale nie wiedział co... dochodziły do niego strzępy słów.
- chcę spać Elijah... jestem zmęczony... On jest taki zły i straszny... boje się go...- odetchnął spazmatycznie i drgnął gwałtownie, wyginając się w łuk... potem zwisł bezwładnie w jego ramionach.
Elijah złapał ledwo stojącego przyjaciela. Patrzył na niego z przerażeniem w oczach. Bał się czy to nadal ten sam Cai, oraz czy nic jemu nie jest. Zarzucił sobie jego rękę na ramie i powoli pomaszerował z nim do domu.
- Co to było? Mam nadzieje ze to nie ty zrobiłeś mi psikusa za to ze się spóźniłem na twój pociąg. Przecież nikogo wokół nas nie by…- Szatyn nie dokończył. Przypomniał sobie słowa kolegi oraz jego głos. Taki dziwny, zimny, jakby w ogóle nie chłopaka.
Nie minęło 5 sekund a Cai zwisał na nim bezradnie. Cambell wziął Donovan'a na ręce i powoli zaczął iść w kierunku domu. Droga dłużyła się nieubłaganie. Zazwyczaj trwała ona parę minut, ale dzisiaj była ona parokrotnie dłuższa.
Idąc powoli starał się ocucić kolegę. Jednak na nic to było. Elijah podświadomie już oglądał się na wszelkie możliwe strony. Obawiał się kolejnego ataku widma. Czytał wiele książek na ten temat, ale to zawsze była literatura a nie realna rzeczywistość.
Mimo iż do tej pory nie wierzył w takie rzeczy, jednak dzisiaj jego teorie legły w gruzach. W jego umyśle ciągle powtarzał się widok tych krwawych, strasznych oczu.
- A jeśli? A jeśli to wina tego durnego inspektora? - Myśli zaczęły opuszczać głowę. - Jeśli to on robi nam takie głupie numery to pożałuje tego wcześniej czy później. - Mówił szeptem…jakby do siebie, a zarazem do Cai'a i otoczenia
Droga minęła im bardzo spokojnie, nie pojawiły się żadne zjawy, żadne potwory, ani inne dziwne zjawiska nadprzyrodzone. Cai nadal był nieprzytomny, cała ta sytuacja musiała porządnie go wymęczyć. Do tego jego ciało było bardzo gorące. Temperatura musiała mu się znacznie podwyższyć.
Gdy dotarli już do domu Szatyn położył gościa na pobliskiej kanapie. Ręce już powoli odmawiały mu posłuszeństwa. Mimo iż Blondynek był drobny, ale jednak swoją wagę miał, do której mięśnie bibliotekarza nie były przyzwyczajone.
Spojrzał z góry na leżącego chłopaczka. Widząc jego rozpalone czoło i policzki poszedł szybko do kuchni, bo jakaś gazę i chłodną wodę by zrobić okład. Wrócił po chwili niosąc małą miseczkę.
Klęknął przy przyjacielu robiąc mu jednocześnie kompres. Gdy już wszystko było gotowe Elijah mimowolnie odwrócił się i zaczął oglądać po mieszkaniu. Krótko wpatrywał się w okno, za którym nadal była mgła.
Mimo iż mięło już parę a może nawet parę naście minut, to nadal nie mógł pojąc tego, co się stało tam na ulicy. Westchnął głębiej i spojrzał ponownie w zamknięte oczy Cai'a. Przykrył go kocem i sam poszedł na góre pod prysznic by oderwać od siebie te uporczywe myśli. Gdy już spłukał z siebie trudy dzisiejszego dnia poszedł w błękitnej pidżamie jeszcze raz odwiedzić swego gościa.
Otworzył powoli oczy i natychmiast je zamknął. Czują okropne dudnienie w głowie, jakby stado trolli zabawiają się waląc młotami w jego czaszkę od wewnątrz. Przycisnął ręce do oczu, mając uczucie, ze zaraz mu wypadną z oczodołów. Nie próbował się podnosić. Każdy ruch wywoływał falę mdłości i nie był pewien jak długo będzie się kontrolował. Leżał bez ruchu z zamkniętymi oczami, wsłuchany we własną skołataną głowę, kiedy przed oczami pojawiło się wspomnienie. Widział tego mężczyznę jak żywego. Nie wiedział czy jest to sen czy jakieś dziwaczne wspomnienie, ale było w tym coś tak realnego... tak niesamowitego... pewnie gdyby nie potworne łupanie w głowie pamiętałby więcej szczegółów... zapamiętał tylko dziwne ubranie mężczyzny jakby zupełnie z innej epoki... przypominało mu strój greków albo Rzymian... wyglądało jak tunika przepasana skórzanym ozdobnym pasem, ozdobiona złotymi haftami na dole i przy szyi. Wydawało mu się też, że ten mężczyzna miał jasne włosy, a w dłoni trzymał jakiś dziwny nóż... jak sztylet bardzo bogato zdobiony i wysadzany drogimi kamieniami... to było tak wyraźne, że mógł go narysować, podobnie jak i tego mężczyznę. Przypomniał mu się też las... taki tajemniczy i ciemny, oświetlany tylko blaskiem księżyca... pamiętał, że szedł albo raczej płynął za tym mężczyzną i znalazł się przed jakimś zamkiem skąpanym w świetle. Zamek, nie przypominał w niczym zamków znanych z historii... był tak odmienny od nich.. taki... jak nie z tego świata... przypominał raczej zamki z książek fantasy które czytywał i które bardzo lubił. Nie miał siły myśleć i zmuszać się do tego by przypomnieć sobie coś więcej... wiedział jednak, ze jest coś co mu umknęło.. i było tak na pograniczu świadomości jak obraz który widzi się kątem oka...
- obudziłeś się to dobrze - usłyszał głos Elijah - dobrze się czujesz?
- tak... chyba... tak... tylko potwornie boli mnie głowa i miałem tak niesamowity sen... - zaczął opowiadać to co zapamiętał...
Elijah siedział tuż przy przyjacielu. Gdy ten odezwał się jego serce się uradowało. Cieszył się że nic mu się nie stało, prócz bólu głowy. Już miał wstać, gdy wtem kolega zaczął opowiadać swój sen.
Słuchał uważnie każdego słowa starając się je jak najbardziej przeanalizować. Gdy opowieść doszła do końca spojrzał na książki. Od razu pomyślał, że to, co usłyszał byłoby wspaniałym materiałem do napisania jakieś powieści.
Chwile się zastanawiał jeszcze, co odpowiedzieć Cai'owi. Dopiero po jakiś paru sekundach wrócił myślami do rzeczywistości.
- Powiem ci coś, co często słyszałem u mnie w domu. Gdy miałem jakieś dziwne sny zawsze się mówiło: "Sen mara, Bóg wiara". Teraz też tak będzie. Zobaczysz - Szatyn uśmiechnął się przyjaźnie. - Uważam, że powinniśmy pójść spać.
Sen jest najlepszym lekarstwem na wszelkie dolegliwości - Chłopak wstał i spojrzał na lezącego na kanapie młodzieńca. Zastanawiał się cóż mogło się zdarzyć w tej mgle, co tak wyssało całą energie z chłopaka.
Westchnął cicho poczym położył na ławie paczkę tabletek przeciw bólowych.
- Jakbyś chciał to tutaj zostawiam coś co może uśmierzyć twe męczarnie. A teraz wybacz. Musze położyć się do łóżka. Jutro niestety znowu musze iść do biblioteki.
- Twarz Elijah'a była przyjazna, nie było na niej widać ani grama złości, czy też niedowierzania w opowieść Cai'a.
Noc mijała spokojnie. Elijah zasnął niemal natychmiast, trudy dnia dały się we znaki. Był zresztą przyzwyczajony do szybkiego zapadania w sen, zwłaszcza po ciężkiej pracy. Inaczej miała się sprawa z Cai'em. Ten, co chwila przewracał się z boku na bok spoglądając na ciemne kąty oraz pogrążone w półmroku meble.
Do jego uszu docierały, co jakiś czas dziwne odgłosy, które po dłuższym zastanowieniu okazywały się naturalnymi dźwiękami. Mimo to bardzo irytowały chłopaka, a do tego wpędzały go w coraz większy strach.
Spojrzał za okno, nie był w stanie dostrzec zbyt wiele. Mgła, wyłącznie gęsta mgła… I przechodzący wzdłuż ściany cień, który pojawił się za szybą na krótką chwilę.
Nie mógł zasnąć. Ból głowy nie pozwalał mu odpocząć i zapaść w spokojny sen. Leżał na kanapie, która do tego wszystkiego nie należała do najwygodniejszych, gapiąc się w sufit, patrząc na cienie liści poruszające się na nim. Zastanawiał się jak to możliwe by były cienie skoro mgła za oknem skutecznie zasłaniała światło księżyca. To nie był naturalne. Bał się także dźwięków rozbrzmiewających w domu. Wydawało mu się, ze słyszy kroki, skrzypienie schodów i jakieś ciche szepty. Wiedział, ze oprócz nich nie było nikogo innego w domu, ale po tym, co się działo nie był pewien czy widmowa postać nie mogła przypadkiem wejść do domu i teraz po nim chodzić i straszyć. Usiadł na kanapie i okrył się kocem, patrząc się w mrok, na cienie rzucane przez meble, a które wydawały mu się dziwnymi stworami. Odwrócił się gwałtownie, kiedy wydało mu się, że słyszy za sobą mrożący w żyłach szept i mało nie zwymiotował czując to okropne pulsowanie w głowie i zawroty. Wtulił twarz w poduszkę, zagryzając na niej zęby czekając aż minie to okropne wirowanie i mdłości. Otworzył oczy i zobaczył jakiś ruch. Podniósł się bardzo powoli i dostrzegł za oknem, jakiś dziwny cień. Czuł jak jeżą mu się włoski na karku. Złapał się za pierś starając się opanować atak paniki, który usiłował się wyrwać z niego na zewnątrz. Wstał chwiejnie, złapał swój koc i poduszkę, po czym poszedł chwiejnym krokiem do sypialni przyjaciela wsunął się do jego łóżka przytulając plecami do jego pleców i zasnął...
Spali jak małe dzieci, pogrążeni w krainie sennych marzeń. Nic im tego nie zakłóciło. Reszta nocy minęła spokojnie. Żadnych podejrzanych dźwięków, ani nieproszonych gości. Przynajmniej do rana. Pierwszy zbudził się Elijah czując na swoim karku ciepły, miarowy oddech.
Chłopak spał twardym snem całą noc. Dopiero nad ranem zaczęło mu się coś śnić. Gdy się obudził spojrzał na scenie, do której leżał przodem. Widział po niej, że słonce było już dość wysoko na niebie.
Już miał się położyć na plecach i przeciągnąć, gdy nagle poczuł na karku czyjś ciepły oddech. Serce zaczęło mu nieco szybciej i mocniej bić. Pamiętał, że gdy kładł się spać był całkowicie sam w łóżku… a teraz czuł czyjąś obecność tuż za sobą.
Nie miał pojęcia, kim mogła być postać, która wpakowała mu się do wyrka. Znów przypomniał sobie ostatni dziwny wieczór z mgłą i dziwnym wydarzeniem. Po głowie ponownie zaczęły kłębić się dziwne pomysły.
- A jeśli to ponownie ta postać? - Poruszał niemo ustami. Przełknął głośno ślinę. W głębi duszy czuł strach, jednak ciekawość coraz bardziej się zwiększała. Wolną ręką powoli począł badać teren za sobą nie odwracając głowy. Czuł jak po plecach przechodzą go ciarki.
Spał tak głębokim snem, że nie śnił absolutnie nic. Przez sen wtulał się w plecy Elijah, pieszcząc oddechem jego szyję. Mimo iż tak głęboko spał, czuł ciepło przyjaciela i to sprawiało, że czuł się bezpieczny. Nagle przez sen poczuł czyjś dotyk na nodze. Ocknął się natychmiast, ale bał się otworzyć oczy. Bał się, że okaże się, iż to zjawa go dotyka i chce mu zrobić krzywdę. Leżał nie ruchomo, starając się udawać, ze nadal śpi. Dotyk nie ustawał, przesuwał się wzdłuż jego boku. Odważył się otworzyć oczy. Zobaczył, że Elijah odchylał się lekko i wodził po nim dłonią. Odwrócił się gwałtownie i popatrzył na niego zaskoczony. Chłopak odsunął się szybko i wstał z łóżka.
- przepraszam Elijah. Nie mogłem zasnąć i... i bałem się. Ten twój dom skrzypi i w ogóle i wydawało mi się, że widziałem kogoś za oknem i się przestraszyłem... nie chciałem być tam sam... przepraszam to się więcej nie powtórzy... obiecuje... - złapał swoje rzeczy i szybko wypadł z pokoju. Jak mógł być tak dziecinny i wpaść na to, że pójdzie spać do łóżka kumpla? Powinien zostać na dole, nakryć się kocem po uszy i udawać, że go nie ma, a to co słyszy i widzi to tylko wytwór jego bujnej wyobraźni... Czuł się głupio. Nie wiedział jak spojrzy teraz przyjacielowi w oczy. Przecież Elijah może pomyśleć, że Cai coś od niego chciał, że wpakował mu się do łóżka i próbował się do niego dobierać. Przecież Elijah z całą pewnością nie interesował się chłopakami, a to że Cai po prostu się przestraszył może zostać przez niego źle zinterpretowane. Nie wiedział co ma zrobić. Usiadł na kanapie i ukrył twarz w dłoniach. Jedno wiedział na pewno. Po tym co się stało nie mógł tutaj zostać...
Szatyn leżał długo na plecach zszokowany. Nie spodziewał się, że osobą będącą tuż za nim będzie sam Cai. Czuł jak jego serce wali mu w piersi chcąc niemalże z niej wyskoczyć. Po części cieszył się ze to tylko kolega, a nie mglista postać z czerwonymi oczyma. Jednak z drugiej strony był zły na kolegę. Przecież mógł powiedzieć, mógł szturchnąć, a nie zakradać się niczym złodziej. Poza tym udostępniłby nieco więcej miejsca a nie sam skrawek łóżka.
Minuty mijały a Elijah leżał tak rozmyślając co ma zrobić. Słowa przyjaciela świadczyły o jego strachu, i zmieszaniu się przez ta całą sytuacje. W końcu chłopak zebrał się do kupy, ubrał się w swoje zwykłe wytarte czarne dżinsy, koszulkę i biały sweter.
Wszedł powoli do salonu gdzie siedział przygnębiony Cai. Westchnął niezauważalnie i siadł koło niego.
- Dlaczego wybiegłeś z mojego pokoju tak nagle? - Szatyn starał się dostrzec twarz Donovan'a… nadaremno. - Ani Cię nie okrzyczałem ani nic. Jedynie odrobinę się przestraszyłem. - Jego twarz była delikatnie uśmiechnięta. Szatyn starał się nie pogrążyć jeszcze bardziej w smutku przyjaciela. Położył mu na ramieniu dłoń.
Blondynek nie poruszył się. Wyglądało to tak, jakby nie zauważył tego, że jego przyjaciel usiadł obok. Nadal siedział zgarbiony z twarzą ukrytą w dłoniach. Drgnął tylko nieznacznie, kiedy ten się do niego odezwał. Czuł się jak idiota, kompletny kretyn. Do tego tchórzliwy jak jakiś cholerny szczeniak!
- przepraszam Elijah... nie powinienem był tak przychodzić - szeptał z nadal schowaną twarzą. - przepraszam... nie wiem co mnie podkusiło, nie wiem dlaczego wpadłem na taki genialnie durny pomysł. Po prostu wziąłem koc i poduchę i przyszedłem do ciebie. Bałem się być tutaj tak zupełnie sam. Zwłaszcza po tym co widziałem. - spojrzał w końcu na Elijah. - widziałem coś za oknem. Widziałem cień przesuwający się na ścianie, a przecież była taka mgła, że nic nie zostawiało cienia bo wyjrzałem specjalnie przez okno. Żadne drzewo ani latarnia nie zostawiały cienia, bo księżyc nie mógł się przedrzeć przez mgłę a mimo to widziałem cień. Najpierw coś jakby cień liści na suficie, a potem ten cień za oknem. I wydawało mi się, że słyszę szept i kroki. Bałem się, że to znowu ten duch, czy cokolwiek to było. - wzdrygnął się na samo wspomnienie tego co się działo. To co się działo było koszmarne. To, że nie mógł się ruszyć, że nie kontrolował tego co się dzieje. Że ten duch, zjawa, czy cokolwiek to było wykorzystał go w pewien sposób. Posłużył się przecież jego ciałem, jego głosem. Nie pozostawił mu wyboru, po prostu, złapał go i opętał. To przerażało go najbardziej. Że nie mógł temu zapobiec, że tak naprawdę ani on ani Elijah nie mieli żadnego wyboru. Przecież to wszystko wydawało się zaplanowane. Tak jakby mglisty człowiek specjalnie ich tam zaciągnął. Pytanie tylko dlaczego?
- czego on od nas chciał? Dlaczego to zrobił? - zapytał się szatyna. - Co mamy zrobić??
Bibliotekarz siedział bezradny koło przyjaciela. Starał się wymyślić jakieś wyjście z tej całej sytuacji. Gdyby nie to, że Cai doświadczył na własnej skórze czegoś dziwnego, to uznałby, że to tylko halucynacje… jednak teraz musiał przemyśleć wszystko. Nie wiedział jak długo siedział tak patrząc nieprzytomnie w dywan… może minutę a może i pięć. W końcu postanowił, iż zastanowi się nad tym w pracy przy jakieś wolnej chwili.
- Nie przepraszaj Cai. Nic się nie stało - Odpowiedział spokojnie Szatyn - Nieco sam się wystraszyłem rano. Już myślałem, że to ta postać, która i ciebie zaatakowała.. Dlatego byłem taki zszokowany rano. - Odwrócił głowę spoglądając na zmartwionego przyjaciela. Pragnął mu pomóc. - Myślę ze powinniśmy na razie się uspokoić. Z Nerwami nic nie damy rady. Może w bibliotece wśród starych gazet znajdziemy rozwiązanie? Niby bezużyteczne i często niepotrzebnie zajmują półki, ale może one coś nam powiedzą o tym wydarzeniu.
Szatyn uśmiechnął się delikatnie do Donovan'a. Miał nadzieje, że jego słowa, chociaż odrobinkę uspokoją i rozluźnią napiętą sytuacje. Spojrzał mimowolnie na zegarek, poczym westchnął głośno.
- Niestety nie zostało wiele czasu. Niedługo będę musiał otworzyć bibliotekę. Chodź ze mną. - Elijah pogładził kolegę po plecach.
Obaj mężczyźni opuścili mieszkanie Elijah'a, udając się w kierunku biblioteki. Drogę, którą poprzedniego dnia pokonali z wielkim trudem i wieloma nieprzyjemnościami teraz przeszli zupełnie bez problemu. Wiał delikatny wiatr, który ochładzał w ten ciepły poranek. Na ulice wyjrzało już kilku ludzi. Jeden chłopak szedł ze swoim psem przy nodze spoglądając na chmury, para staruszków zmierzała do lasu, na codzienną wycieczkę. Wszystko wyglądało tak spokojnie, tak niewinnie. Zupełnie inaczej niż w nocy. Nawet owe dzwoneczki, które wcześniej przyprawiały o dreszcze teraz grały całkiem przyjemną melodię. Kiedy wreszcie ujrzeli znajomy budynek zobaczyli coś, jeszcze. Przed wejściem ktoś zaparkował sportowy samochód, czarne Mitsubishi. Owy ktoś stał oparty o maskę ze skrzyżowanymi przed piersią rękoma. Mężczyzna miał na sobie długie czarne spodnie falujące na wietrze oraz podkoszulek bez rękawków o podobnym odcieniu. Na pierwszy wyszyto dużego białego chińskiego smoka. Od razu rozpoznali go.
Kiedy już dotarli do znajomego budynku ich rozmowa z człowieka mgły zeszła na książki. Szatyn cieszył się z poprawy nastroju przyjaciela. Jednak jego radość nie trwała długo. Gdy ujrzał nieznany samochód a przed nim mężczyznę z czarnymi włosami od razu poznał, kim on jest. Uśmiech znikł z jego twarzy a zamiast niego zagościła złość.
- Czy ten Palant nie może się odczepić? I po jaką cholerę on mnie nachodzi. - Elijah poprawił jednym ruchem dłoni włosy tak by zachodziły za ucho. Po wczorajszym dniu, miał dość dziwnych zjawisk atmosferycznych oraz osobników bezczelnie wpraszających się. Zwolnił nieco kroku. Starał się wymyśleć jakąś możliwość ominięcia tego nie przyjemniaczka… na nic.
- Cai… czuje ze i dzisiaj nie będziemy mieli spokoju od tego Forestera czy jak mu tam. Jedyne, co mnie zastanawia to, dlaczego wczoraj powiedział, iż to nie było pierwsze spotkanie. - Westchnął cicho. - Musimy się postarać jak najszybciej go spławić, lub też udawać, że go nie widzimy, że nie istnieje. Może to poskutkuje. Nie mam ochoty z nim rozmawiać. - Wypowiadając ostatnie słowa szatyn poprawił okulary i przyśpieszył kroku. Kiedy mijał auto i wchodził z przyjacielem do budynku nie odwracał się ani odrobinę traktując Forest'a niemalże jak powietrze.
Forester uśmiechnął się widząc reakcje bibliotekarza. Zachowywał się co najmniej śmiesznie, do tego dość niedojrzale. Jaki dorosły człowiek postępuje w taki sposób? Chwilę jeszcze stał, wpatrując się w ową dwójkę i zastanawiając się czy cokolwiek zrobią, kiedy jednak się upewnił, że nie zamierzają obdarzyć go choć cieniem zainteresowania postanowił uczynić pierwszy ruch.
Odsunął się od samochodu, po czym powoli ruszył w kierunku nich.
-Drogi panie Cambell, czy dzisiaj też mi pan wmówi, że biblioteka jest nieczynna? Nie ładnie tak kazać gościom czekać. Stoję tutaj od dobrego kwadransa, według rozpiski powinien pan już tu być wtedy.
Na jego twarzy zagościł życzliwy uśmiech. Detektyw z tym nigdy nie miał problemów. Sztukę grania opanował do perfekcji, ukrywanie prawdziwych emocji oraz uczuć nie stawiło dla niego żadnego problemu. - Mogę się trochę rozejrzeć? Potrzebuje kilka książek, a bez pańskiej zgody to chyba będzie niemożliwe.
Zamyślił się na moment. - Ale z tego co wiem musze najpierw założyć kartę, czyż nie? - Forester podszedł do niego powoli, kładąc dłoń na ramieniu, wciąż z tym samym wyrazem twarzy. - Panie Cambell, czy musimy się w ten sposób zachowywać?
Za dnia wszystko wyglądało zupełnie inaczej. Teraz ulica wydawała się najnormalniejsza w świecie, cicha i spokojna. Cai, jednak zie zapomniał tego, co się działo wczorajszej nocy. Rozglądał się nieco niespokojnie, jakby obawiał się, że zza drzewa albo domu czy samochodu wyskoczy na niego tamten duch i znowu go zaatakuje. Nie opuszczało go to uczucie ani na chwilę, a przecież nic nie wskazywało na to, że widmo mogło kryć się gdziekolwiek... otoczenie było skąpane w słońcu, śpiewały ptaki, wszystko było takie, że to co się stało wydawało się tylko złym snem, ale nie śnił. Czuł to wszystko, widział, słyszał. Widmo nie było głupim snem, ani wymysłem jego wyobraźni. Elijah też go przecież w końcu zobaczył. No właśnie Elijah. Cały czas czuł się głupio z powodu tego co się wydarzyło. Nie wiedział nadal jak się zachowywać wobec niego. Niby przyjaciel mówił, że wszystko jest w porządku i nic się nie stało, ale i tak Cai czuł się dziwnie w jego obecności. Cały czas miał wrażenie, że myśli sobie o nim nie wiadomo co. Westchnął cicho, przyspieszając kroku, ale nadal całym sobą starał się go nie dotknąć choćby przypadkiem. Już wystarczyło, że było mu strasznie niezręcznie, nie chciał jeszcze kłopotać Elijah. Drgnął, słysząc jego głos. Spojrzał na bibliotekę i samochód stojący przed nią. Jego wzrok przeniósł się na mężczyznę stojącego przy wozie. Forest. Mimo, że widział go dopiero drugi raz, wydało mu się, że ten swobodny, pewny siebie sposób życia jest dla mężczyzny tak naturalny jak oddychanie. Na jego twarzy gościł delikatny uśmiech, lekko kpiący, ale nie nieprzyjemny. Prawdę mówiąc dodawał mu uroku. Szedł obok przyjaciela, który udawał, że czarnowłosy mężczyzna nie istnieje. Chłopak jednak nie mógł się oprzeć by nie zerkać na mężczyznę. Ten akurat podszedł do nich i jak zwykle z milutkim uśmiechem zaczął z Elijah rozmawiać. Chłopak, przestąpił z nogi na nogę i cicho kaszlnął. Obaj mężczyźni spojrzeli na niego.
- to może wejdziemy? - powiedział cicho.
Poczekał aż przyjaciel otworzy drzwi i pierwszy wszedł do środka, rzucając krótkie: - to sobie wszystko wytłumaczcie, nie będę przeszkadzał i zniknął między półkami z zamiarem poszukania jakiejś przyjemnej książki do poczytania... był oczywiście po stronie przyjaciela, ale wiedział, że jeśli detektyw chce o czymś pogadać z Elijah to nie powinien się wtrącać...
Chłopak stał tuz przed wejściem do budynku mało, co nie zgrzytając ze złości zębami. Nie miał najmniejszych ochoty mieć do czynienia z tym dziwnym mężczyzną… jednak bądź, co bądź był pracownikiem biblioteki i jeśli ktoś chciał coś wypożyczyć to nerwy i wszelkie zgrzyty musiał odłożyć na bok. Posłuchał Cai'a i wpuścił ich obu do pomieszczenia pełnego starych regałów z jak, na taką małą mieścinę, dużą ilością książek. Kiedy szedł już do biurka odwrócił głowę by spojrzeć na kolegę. Kiedy ujrzał że ten zostawia go samego z Foresterem westchnął ciężko. Wolałby, aby był ktoś koło niego, pragnął choćby wsparcia duchowego. Usiadł wiec na swym miejscu spoglądając ukradkiem na Bruneta.
- Skoro chce pan założyć kartę proszę o dowód osobisty i adres zamieszkania… - Mówił oschle. W głębi duszy miał nadzieje załatwić tego gościa szybko i potem mieć spokój od niego. Wyciągnął z szuflady nową niezapisaną kartę, oraz zeszyt gdzie byli wpisani wszyscy korzystający z biblioteki. Chłopak poprawił okulary a następnie pochylił się oczekując odzewu Forest'a.
Forester podążył za bibliotekarzem pewnym krokiem. Rozglądał się po wnętrzu z zainteresowaniem zastanawiając się w skąd w tak małym miasteczku, aż tyle książek. Ciekawiło go również ile z nich związane jest z historią tego miejsca. Te interesowały go najbardziej. Usiadł na wskazanym miejscu, oparł dłonie na blacie stolika wpatrując się uważnie w młodego mężczyznę. Próbował zapamiętać dokładnie jego rysy twarzy, budowę ciała oraz każdy najdrobniejszy charakterystyczny ślad. Takie małe zboczenie zawodowe, dzięki któremu nie raz wyszedł z opresji.
-Dowód osobisty? Tak naturalnie. - Sięgnął do kieszeni szukając portfela. Był czarny, skórzany ze srebrnym metalowym smokiem na przedniej części. - Naprawdę musimy pozostawiać te formalności? - Wyciągnął odpowiedni dokument. Położył przedmiot na blacie, cofając powoli rękę. Kiedy bibliotekarz sięgnął po dowód ponownie ją zbliżył dotykając opuszkami palców jego dłoni. Gest ten wydawał się zupełnie przypadkowy, przynajmniej do czasu aż Forester chwycił pewniej rękę Elijaha.
- Dlaczego w ogóle traktujesz mnie jak wroga? Czy to, że wczoraj chciałem się dostać do biblioteki od razu oznacza, że jestem namolnym facetem, którego trzeba od razu spławić? - zapytał wciąż z tym lekkim uśmiechem, który w tym momencie nadawał mu wyjątkowo dziwnego wyrazu. Zdawał się być taki… taki… no właśnie jaki? Trudno było znaleźć słowa by określić tego mężczyznę. Wydawał się być wyjątkowo spokojny, jakby zepchnął wszystkie inne uczucia oraz emocje na bok i dokładnie je kontrolował. Czarne jak węgiel oczy wpatrywały się uważnie w bibliotekarza, niemal wdzierały się w jego dusze wyciągając na światło dzienne najgłębiej skrywane tajemnice. Takie wrażenie mógł przynajmniej odnieść sam Elijah, któremu przeszły ciarki po plecach. Bo czy w końcu wiedział czego ten detektyw chcę? - Zresztą zrobisz jak uważasz. - Cofnął dłoń, a z twarzy zszedł mu ten typowy dla niego uśmiech. Pozostała wyłącznie powaga. - Pamiętaj jednak, że to nie ja tu jestem twoim wrogiem. - Zamknął na moment oczy, przecierając je. Westchnął cicho, co było chyba jedyną oznaką złego samopoczucia jaką pokazał od początku rozmowy. Zaraz też wrócił do siebie. - Forester Blake, lat 24. Pochodzę z Nowego Jorku, chwilowo mieszkam tutaj. Jestem zainteresowany literaturą historyczną.
Elijah siedział ze spuszczoną głową wpatrując się w zeszyt i biurko. Kiedy Blake położył swój dowód wyciągnął po niego rękę… i wtedy nagle poczuł jego dłoń na swojej. Podniósł głowę i nagle spotkał te dziwne spojrzenie, przerażające i zarazem jakby czytające w jego duszy. Poczuł nieprzyjemne ciarki na plecach… niemalże podobne do tych, co odczuwał ostatniego wieczoru. Dopiero po chwili odważył się odpowiedzieć.
- Po części…, ale to Pan zaczął… traktując mnie niczym kogoś, komu można rozkazywać. - Mówił pewnym głosem, jednak w głębi serca czuł strach. Obawiał się tego faceta, ale starał się tego nie okazywać. Wolał zachować stoicki spokój jak na bibliotekarza przystało. Zabrał swoją rękę z dowodem tożsamości bruneta i spisał z niego numer dowodu oraz adres. Następnie zapisał pozostałe dane osobowe i gdy wszystko już było gotowe oddał plastikową kartę, która była tak ważna.
- Dziękuje za Pana personalia… A teraz mam pytanie… pragnie pan wypożyczyć jakąś konkretną książkę czy może samemu wybrać spośród możliwych tutaj? - Szatyn obniżył nieco okulary by patrzeć z nad nich. Starał się udawać ze nie słyszał niektórych słów. Jednak jego ciekawska natura została pobudzona. Już jego zastanawiał się, co mogło znaczyć pewne zdanie. Dlaczego właśnie ten Forest powiedział, że to nie on jest wrogiem?… To najbardziej nurtowało Cambell'a. Chłopak siedział i obserwował Czarnowłosego.
-Jeśli istnieje taka możliwość to wolałbym raczej przejrzeć dostępne książki. Może coś wybiorę i wypożyczę do domu, ale póki mam chwilę czasu to chętnie skorzystam z czytelni - odpowiedział na zadane mu pytanie, opierając się na krześle i świdrując ponownie bibliotekarza tym swoim badawczym spojrzeniem. Doskonale wiedział, że już go zaciekawił. Ciekawe kiedy zacznie się dopytywać o wszystko, jak długo uda mu się trzymać na wodzy wrodzoną ciekawość. - Możesz pokazać mi gdzie znajduje się dział literatury związanej z ta okolicą? Głównie chodzi mi o historie tego miejsca, związane z nim legendy, a także wydarzenia historyczne jakie się tu odbyły. - Poprosił odsuwając krzesła i opierając dłonie na blacie.
- Więc drogi panie, czy możemy wreszcie przejść na ty, czy naprawdę jestem tak gruboskórny i niewychowany, że nie ma sensu się ze mną bliżej zaznajamiać? - Uśmiechnął się grzecznie, poprawiając jedną ręką włosy, które opadły na twarz.
Szatyn wstał ze swojego krzesła i zaczął powoli iść w kierunku wyjścia.
- Proszę iść za mną. - Odwrócił się na chwilę a potem wolnym krokiem skierował się do regału najbliżej wyjścia. - Tutaj znajdzie pan książki, które mogą Pana zainteresować. Jeśli coś wzbudzi zainteresowanie proszę o wpisanie się do zeszytu, który leży na jednym ze stołów w czytelni. - Elijah był szorstki i oschły w stosunku do Bruneta. Starał się nie dawać po sobie poznać, że jest ciekawy słów Blake'a. Próbował opanować swa niepohamowaną dociekliwość… jak na razie skutecznie, jednak nie wiedział jak długo ją powstrzyma.
- Sądzę że na razie nie możemy przejść na ty. Na chwilę obecną uważam że aby przejść na takie coś to trzeba zasłużyć… a Pan chwilowo pokazał tylko swoją gruboskórność. A teraz Pan wybaczy. Mam swoje obowiązki- Po tych słowach odwrócił się i podszedł do swojego biurka gdzie dokończył rejestracji nowego klienta biblioteki a następnie poszukał wzrokiem przyjaciela ukrywającego się miedzy regałami.
Forester Blake tylko przytaknął, lustrując ponownie uważnie tego młodego człowieka. Dlaczego się nim tak zainteresował? Na to pytanie odpowiedź znał tylko detektyw, a raczej nie wyglądało na to, aby zamierzał z kimkolwiek dzielić się tą tajemnicę. - Rozumiem. W takim razie dziękuje panu. Sądzę, że teraz poradzę sobie już sam. - Odwrócił się plecami do Elijaha, a następnie zaczął wodzić wzrokiem po kolejnych tytułach opasłych tomów. Wkrótce znalazł to czego szukał. Kilka wielkich ksiąg o najróżniejszych tytułach. "Tajemnice Silver Spring" - gdzie autor wypisał wszelkie dziwne zjawiska mające miejsce w tym miasteczku. "Historia Silver Spring" - zawierająca notki nawet z czasów założenia wioski. "Bractwo" - powieść historyczna, na temat założonego w tym rejonie zakonu, który rozwiązano równie szybko jak założono. Doszedł do wniosku, że te trzy teksty na razie wystarczą. Ruszył w kierunku stolika, rzucił tylko spojrzeniem na zeszyt, po czym usiadł wygodnie zagłębiając się w lekturze. Tytułów oczywiście nie wpisał. Z jakich względów? Prawdopodobnie nie chciał wystawiać ciekawości bibliotekarza na próbę. Ten prawdopodobnie zaglądnąłby do zapisów i mógłby wyciągnąć różne wnioski patrząc na tytuły książek jakie przeczytał detektyw. Ten wolał na razie tego uniknąć.
Spacerował między półkami, przeglądając książki. Ukradkiem przypatrywał się obu mężczyznom. Elijah był oschły dla tego człowieka i zimny jak lód, ale wydawał się, że detektyw zupełnie się tym nie przejmuje. Nadal był swobodny, rozluźniony jak na sobotnim obiadku z gronem przyjaciół. Chłopak nie wiedział czy to tylko maska, czy mężczyzna rzeczywiście taki jest. Cai musiał przyznać sam przed sobą, że podobało mu się to. On sam był raczej nieśmiały w kontaktach z ludźmi, czerwienił się za każdym razem, gdy ktoś dłużej na niego patrzył. Zwłaszcza jeśli patrzył na niego tak, jakby chciał dojrzeć jego duszę, a tak właśnie patrzył na niego Forest. Potrząsnął głową i powrócił do przeglądania książki o sztuce. Zdecydowanie za dużo o nim myślał. To było bardzo dziwne. Nie żeby nigdy nie myślał o mężczyznach, myślał i owszem, ale pierwszy raz spotkał kogoś takiego. Jeszcze raz potrząsnął głową i odgarnął z oczu jasną grzywkę. Zdecydowanie musi skupić się na czymś innym. Zaczął czytać szczegółowy opis budowli katedry Notre Dame. Była to jedna z jego ulubionych budowli. Chciał pojechać do Francji i zobaczyć ją na własne oczy. Miał nadzieję, że jeśli zarobi wystarczająco dużo pieniędzy to mu się to w końcu uda. Jeśli tylko uda mu się sprzedać zdjęcia do galerii w jego mieście. Jeśli by mu się to udało i zdjęcia by się spodobały, mógłby zarobić wystarczająco by pojechać gdziekolwiek by chciał. Mógłby poznawać nowe kraje, robić wiele wspaniałych zdjęć z wielu cudownych miejsc, które znał do tej pory tylko z telewizji, netu czy gazet, wtedy mógłby uwolnić się od rodziców zatruwających mu życie i mógłby być w końcu sobą. Może coś ciekawego udałoby się znaleźć tutaj? Jakieś ciekawe miejsce? Widok? Przecież tyle tu było możliwości, las, rzeka za miastem, nawet samo miasto jego mieszkańcy... przecież nie musiał siedzieć w bibliotece przez całe dnie. Mógł je zwiedzać, poznać jego historie... pokazać światu...
- przepraszam... - mruknął wymijając Forestera, który obdarzył go jednym z tych swoich przenikliwych spojrzeń i uśmiechem przyprawiającym o szybsze bicie serca.
Zauważył, całkowicie przez przypadek, że detektyw wybiera książki dotyczące miasta, zaciekawiło go dlaczego takie a nie inne. Musiał o tym pogadać z Elijah....
Szatyn siedział na swoim miejscu pochylony nad zeszytem gdzie kończył już wpisywać dane Forest'a. Czuł się dziwnie. Z jednej strony ciągle był ciekawy słów wypowiedzianych przez Czarnowłosego…, ale z drugiej strony nie chciał mu dawać satysfakcji ze złapania siebie w sidła dociekliwości. Ledwo podniósł się i oparł zauważył idącego w jego stronę Donovan'a. Uśmiechnął się delikatnie do przyjaciela.
- I co? Znalazłeś cos dla siebie Cai? - Chłopak spojrzał na książkę, którą trzymał przyjaciel. - Widzę ze znów bierzesz się za sztukę - Posłał przyjazny wyraz twarzy - Chodź i siadaj koło mnie - Wskazał krzesło, które stało nieopodal niego. Sam wstał i włączył cicho radio i jakąś spokojną stacje. Odwrócił się na chwilę plecami do kolegi i spojrzał na siedzącego w czytelni Bruneta. Przyglądał mu się chwile poczym siadł na swoim miejscu przodem do Cai'a.
- Widziałeś, jaką książkę miał ten dziwak? Co ciekawego wziął do czytania? - Mówił szeptem tak by Forester nic nie usłyszał. Wolał nie mieć z nim za dużo do czynienia. - Wiesz ze znowu starał się mnie przekonać bym mówił mu na ty? - Nadal korzystał ze ściszonego głosu. - Po tym, co wczoraj sobą zaprezentował wole się do niego nie zbliżać. Niby taki uśmiechnięty i w ogóle…, ale potrafił użyć wczoraj siły gdy złapał mnie za kark i chciał wymusić rozmowę…
-tak sztuka. Wiesz chciałem ją przejrzeć już jakiś czas temu, ale nie miałem kiedy i w dodatku w księgarniach już jest nie do zdobycia, a do biblioteki u siebie nie miałem po prostu kiedy chodzić, a jeśli znalazłem nawet czas to po to by uczyć się tam zupełnie czego innego niż to. - usiadł przy stoliku i znowu zaczął przeglądać zdjęcia. Oparł policzek na dłoni i westchnął. Tak strasznie chciał tam pojechać, wejść na jedną z wież i zrobić zdjęcie panoramy Paryża. Wejść do katedry i stanąć w kolorowych smugach światła przeświecających przez witraże. Wyobrażał sobie właśnie jak tam jest, gdy przyjaciel odezwał się przerywając marzenie.
- tak widziałem co wziął. Czyta o miasteczku. Nie było tam innej książki - pochylił się i szeptał konspiracyjnie do Elijah. - on tu czegoś szuka, pytanie tylko czego? - spojrzał na pochłoniętego książką Foresta. Przeniósł wzrok na kolegę i wzruszył tylko ramionami, na jego słowa. Być może detektyw nie należał do bardzo subtelnych osób, ale przecież chyba nie zamierzał niczego złego, był bezpośredni i tyle. Cai zdał sobie sprawę, że chciałby mieć trochę takiej bezpośredniości, pomogłoby mu to w wielu sytuacjach.
- może gdybyś tak nie warknął na niego na Dzień Dobry to by tego nie zrobił? - zastanowił się. - on chyba czegoś od ciebie chce. Może to chodzi o to, ze jesteś bibliotekarzem? Może uważa, że znasz wiele tajemnic bo pracujesz z książkami? - znowu wzruszył ramionami, widząc pytające spojrzenie przyjaciela. - no co? Tylko głośno myślę. Może jestem blondynem, ale nie jestem tak zupełnie głupi. - zmrużył jedno oko i wystawił zabawnie czubek języka, gdy szatyn rozczochrał mu włosy. Nagle olśniło go, ze chyba to co mówił jest prawdą. Ciemnowłosy naprawdę szukał czegoś i potrzebował do tego właśnie Cambell'a.
- wiesz co? Może by trzeba było dowiedzieć się o co mu chodzi? A jeśli to jakiś skarb templariuszy? Albo coś takiego? To mogłoby być bardzo ciekawe odkrycie, mógłbym zrobić zdjęcia, może nawet o tym napisać? - patrzył z nadzieją na szatyna. Wiedział, że mógłby sam zagadać i się dowiedzieć, ale z niewyjaśnionych przyczyn, wysoki mężczyzna go bardzo onieśmielał i chłopak trochę się go bał. W końcu nie wiadomo jakie myśli krążyły pod tą strzechą czarnych jak krucze skrzydła włosów...
Szatyn z uśmiechem na twarzy słuchał marzeń przyjaciela. Sam osobiście również pragnął gdzieś wyjechać i coś zwiedzić, jednak pensja bibliotekarza mu na to nie pozwalała. Nachylił się do Cai'a słuchając tego, co on mówił. Analizował każde jego słowo. Starał się wybadać Forest'a.
- I co? Mam być jeszcze miły dla analfabety, który wczoraj łapał mnie za kark i nie bardo był uprzejmy? - Spojrzał w oczy koledze posyłając mu złośliwy uśmieszek. - A poza tym nie znam za wiele tajemnic o tej okolicy. Niby chodziło parę opowieści… Niektóre pamiętam jak mi jeszcze dziadkowie opowiadali…, ale to zawsze były tylko bajki, aby straszyć niegrzeczne dzieci. Sam wiesz o tym. - Mówiąc to Elijah podniósł rękę i położył ją na głowie Blondyna, by po chwili zacząć rozczochrywać jego niesforne włosy. Odwrócił się na chwile by spojrzeć na siedzącego w czytelni Bruneta. Ciągle po głowie plątały mu się pytania odnośnie słów tego faceta. Zastanawiał się czy to, co on mówił mogło mieć jakiś związek z przygodą z mgłą. Po chwili zamyślenia przekręcił głowę w stronę Cai'a.
- I co? Mam nagle do niego podejść i się zapytać, o co mu chodzi? Mowy nie ma. Nie chce mieć z nim nic do czynienia. A poza tym nie sądzę by jakiś tam podrzędny detektyw interesował się sprawą templariuszy. Do tego prędzej pasowałby archeolog czy coś w tym stylu. - Chłopak wyprostował się na krześle i przeciągnął. Wyjątkowo tej nocy się nie wyspał. Może to była wina tego całego zajścia, lub czegoś innego. Jego wzrok ponownie padł na książkę, którą przeglądał Blondyn.
- nie musisz do niego podchodzić i się od razu pytać. Po prostu następnym razem jak będzie o coś pytał nie warcz na niego, tylko mu odpowiedz w miarę grzecznie. To nie boli przecież, a może nam pomóc w dowiedzeniu się czego ten facet szuka. Może to chodzi o coś innego? Nie wiem, może go ktoś wynajął do tej sprawy? Nie wygląda na takiego co przyjmuje tanie zlecenia. Zobacz chociażby na jego samochód jest zupełnie nowy, zwyczajnego detektywa nie byłoby na to stać, wiem to bo się dowiadywałem jak pisałem moje opowiadanie. - umilkł widząc minę przyjaciela, patrzącego na niego tak jakby mu wyrosły co najmniej rogi. Doszedł do wniosku, że chyba jego pomysły nie są najlepsze i całkowicie chybione. Zastanowił się, czy samemu nie wybadać o co chodzi, ale przy kruczowłosym czuł się bardzo niepozorny i mało bezpieczny. Było w mężczyźnie coś drapieżnego, co fascynowało i przerażało jednocześnie. Spojrzał na detektywa i na chwile ich oczy się spotkały. Udało mu się wytrzymać to spojrzenie przez kilka uderzeń serca, ale od razu poczuł gorąco wypełzające na jego policzki. W końcu odwrócił wzrok i zajął się bardzo uważnie studiowaniem książki. Nie omieszkał zauważyć, czy też raczej poczuć, że przyjaciel patrzy na niego, ale nie odważył się na niego spojrzeć. Wiedział co zobaczy, albo kumpel będzie się uśmiechał pobłażliwie i potem usłyszy, że najwyraźniej ma słabość do brunetów, albo Elijah znowu będzie zaskoczony. Wolał poczekać, aż się uspokoi i policzki przestaną go piec i dopiero wtedy na niego spojrzał, tym razem jednak kumpel miał wyraz twarzy, którego jeszcze nigdy u niego nie widział. To było połączenie tych wyrazów twarzy o których myślał i jeszcze jakiegoś którego nie znał i nie potrafił skojarzyć. Wystawił do niego język, uśmiechając się przy tym lekko. Zamknął książkę i poszedł ją odstawić na półkę. Znalazł koleją i wracając znowu przeszedł obok Foresta. Zrobił to z czystą premedytacją. Chciał zobaczyć, które fragmenty mężczyznę najbardziej interesują, potem mógłby sam te książki przejrzeć i się dowiedzieć dokładniej. Zatrzymał się przy nim na chwilę i oparł o blat biurka, przyciskając książkę do piersi. W milczeniu przyglądał się Blake'owi, jego sylwetce, dłoniom trzymającym książkę, delikatnie obracającym kartki. W końcu mężczyzna podniósł wzrok na niego i uniósł pytająco jedną brew. Blondynek speszył się nieco, od razu lekko różowiejąc, odetchnął głęboko i wypalił:
- zastanawiam się co tak naprawdę pan tutaj robi - uśmiechnął się słodko i odszedł by usiąść przy biurku przyjaciela...
Forester siedział pogrążony w księgach, które znalazł w bibliotece. Przeglądał głównie spisy treści i kiedy natrafiał na ciekawy nagłówek sprawdzał zawarte w nim informacje. Na razie nie znalazł nic godnego uwagi, nic co wiązałoby się z jego sprawą. Westchnął cicho, zmęczony opierając się na krześle. Krótka przerwa dobrze by mu zrobiła, ale w tym towarzystwie nie miał co liczyć nawet na krótką pogadankę. Zerknął w stronę dwóch młodzieńców, czując na sobie spojrzenie jednego z nich. Uśmiechnął się lekko do niego, stwierdził, że ten gest wystarczy. Cai wydawał się zdecydowanie bardziej zainteresowany osobą detektywa, niż Elijah. Może ten powinien to wykorzystać? Od poprzedniego dnia rozważał ta opcję, ale jeszcze nie podjął żadnej decyzji. Wrócił wreszcie do ważniejszego tematu. Literatura. Liczył na to, że uda mu się dowiedzieć czegoś nowego. Przewracał strona za stroną, zwracając uwagę na obrazki oraz tekst. W momencie, kiedy zjawił się przy nim Cai czytał na temat znajdującego się w pobliżu zamku, a raczej ich ruin. Ogólna historia, a także rzeczy, które miały tam miejsce. Było też duże zdjęcie przedstawiające owy gród. Zamknął nagle książkę, spoglądając pytająco na gościa. Wsłuchał się uważnie w te słowa, wyłapując każda nutę, zauważając każdy gest. Blondyn najwyraźniej połknął haczyk, trzeba jeszcze trochę zmiękczyć tego drugiego. Więc jednak wyprawa tutaj nie okazała się całkiem daremna.
Szatyn podczas nieobecności Cai'a postanowił nastawić wodę na herbatę. Zniknął na chwilkę na zapleczu by znaleźć dwa kubki i przygotować je do zalania. Kiedy wrócił stanął w drzwiach i poszukał wzrokiem przyjaciela. Nagle zauważył go koło Bruneta. Serce zabiło mu szybciej. Czuł się dziwnie, nie potrafił sam konkretnie określić jak. Nagle do jego głowy zawitało z milion myśli. Dlaczego on tam do niego poszedł? Czy ten dziwak go zaczepił? O czym mówią?... Na żadne z tych pytań chwilowo nie mógł znaleźć odpowiedzi. Gdy już Blondyn wrócił do biurka Elijah powoli i spokojnie podszedł do niego.
- Po coś tam do niego poszedł? - Wyszeptał a w jego głosie wyczuć można było nerwową nutkę. - Przecież to detektyw, który ze dwa trzy dni tu pobędzie a potem się zmyje. Poza tym… nie wygląda mi na bardzo zainteresowanego tym miejscem. - Spojrzał na książkę, którą rozkładał właśnie kolega. Mimo iż pracował w tym miejscu i miał dużo wolnego czasu to wszystkich książek nigdy nie przejrzał, dlatego z zainteresowaniem przyglądał się obrazkom.
Chłopak usiadł przy biurku i zabrał się za oglądanie albumu. Czuł na sobie pytający wzrok przyjaciela, który chyba gotował się chcąc zasypać go gradem pytań. W końcu widać nie wytrzymał i zapytał. W odpowiedzi Cai tylko wzruszył ramionami.
- tak sobie. Przechodziłem tylko, podszedłem i powiedziałem, że zastanawiam się co tutaj robi. Nie czekałem na jego odpowiedź i tak się kiedyś dowiemy, o co chodzi. - mówiąc to przeglądał cały czas ilustracje i zdjęcia, ani razu nie spoglądając na niego. - ciekawi mnie czego tu szuka i czego tutaj chce to wszystko. I nawet wydaje się sympatyczny, jeśli się człowiek dobrze przyjrzy. Mam wrażenie, że go demonizujesz Elijah. - popatrzył na mężczyznę, uśmiechając się pod noskiem. Musiał się dowiedzieć, czego szuka mężczyzna, jaką tajemnicę skrywało miasteczko. Na pewno było to coś ciekawego, może nawet będzie to sensacja stulecia. Oglądanie zdjęć przestało go interesować. Zamknął książkę gwałtownie, wstał i odniósł ją na miejsce. Idąc w stronę drzwi, złapał swój plecak, w którym miał aparat fotograficzny i małą cyfrową kamerę.
- Idę się przejść. Nie wiem, kiedy wrócę - rzucił do kolegi i wyszedł na ulicę. Uderzył w niego południowy skwar. Wyciągnął w kieszeni plecaka czapkę z daszkiem i wcisnął ją na głowę. Chciał się przejść, może popytać trochę ludzi, porobić zdjęcia. Przebiegł przez ulicę, chcąc schronić się w cieniu, rzucanym przez budynek i markizy zawieszone przed wystawami. Poszedł do lodziarni i kupił sobie dużą porcję lodów. Lodziarz i klienci patrzyli na niego z zaciekawieniem. Wiedział, że miasteczko jest na tyle małe, ze mieszkańcy znają się tutaj i nikt nie był tutaj anonimowy, jak w wielkich miastach, chociażby tym, w którym sam się wychował. Miasteczko o tej porze bardzo senne. Starsi ludzie chronili się na drewnianych werandach, przy domach i popijali mrożoną herbatę albo lemoniadę. Miał wrażenie, że jest gdzieś na dalekim południu, a nie w górach. Tylko widoczne w oddali wiecznie ośnieżone szczyty przypominały mu o tym. Podszedł do miłego staruszka siedzącego na krzesełku w kawiarnianym ogródku, przedstawił się grzecznie i zapytał co ciekawego można tutaj obejrzeć, że jest początkującym fotografikiem i chciałby zrobić jakieś ciekawe zdjęcia. Może coś tajemniczego, niezwykłego. Mężczyzna popatrzył na niego wyblakłymi oczami i pogonił, chociaż na początku był przyjemny i rozmowny. Podziękował i odszedł. Spytał kogoś innego, tym razem starszą panią i został potraktowany podobnie. Jaką tajemnicę ukrywali przed światem?
Odprowadził przyjaciela wzrokiem do drzwi. Nie chciał go zatrzymywać, w końcu on przyjechał tutaj na parę dni odpocząć od szkoły. Szatyn został, więc sam w bibliotece z Forest'em. Elijah siedział przy swoim biurku słuchając audycji radiowej i jednocześnie przeglądając jakaś książkę. Starał się nie zwracać uwagi na czarnowłosego. Może i go demonizował, ale on i jego sposób bycie nie odpowiadał Cambell'owi. Wyłożył się wygodnie na krześle i czytał uważnie książkę. Gdy przyszła jakaś starsza kobieta obsłużył ją o wiele milej niż Foresta. Przez cały czas, kiedy czytał czy też słuchając radia analizował słowa Blake'a. Mimo iż się starał to jego myśli ciągle błądziły koło tego dziwnego człowieka. Wydawał mu się jakiś dziwny, grający swe role specjalnie pod sytuacje. Raz był słodki i grzeczny, a kiedy indziej ostry i można y powiedzieć ze brutalny. Szatyn nie miał pojęcia jak go ocenić. Wolał jednak być ostrożny wobec niego. W końcu nigdy nie wiadomo, czy to nie jakiś psychol który podszywa się pod innych ludzi.
Detektyw kątem oka zauważył wyjście jednego z chłopaków. Ten młodszy, przyjezdny. Pewnie poszedł zwiedzić miasteczko, wybadać teren. Mógłby teraz odstawić książki, ruszyć za nim. Spodziewał się, że przekabacenie go na własną stronę zajęłoby mu maksymalnie kwadrans. Chociaż Cai praktycznie jest już jego, musiałby się naprawdę postarać by stracić jego zaufanie oraz ciekawość, którą w nim wzbudził. Uśmiechnął się sam do siebie, podobało mu się to. Został jeszcze jednak Elijah, trudniejszy orzech do zgryzienia. Powiódł ku niemu wzrokiem. Aktualnie zajmował się jakąś staruszką, Nie trwało to zbyt długo, najwyraźniej bibliotekarz był obeznany w swym fachu i robił wszystko ekspresowo. Poprawił się na krześle przewracając leniwie strony i przyglądając się im z coraz mniejszym zainteresowaniem. Myśli błądziły zupełnie gdzieś indziej, gdzieś dokąd nie powinny były zawitać. Podparł się na jednej dłoni odrywając się od rzeczywistości. Wzrok utkwił w obrazku przedstawiającym stary cmentarz w okolicach ruin zamku. Widział wejście do grobowca z żelazną brama, która zupełnie nie pasowała do starych murów. Widział nagrobki albo częściowo zniszczone albo obrośnięte bluszczem. Delikatna mgiełka unosiła się wokół nich nadając temu miejscu wyjątkowy charakter. Zdjęcie było naprawdę dobre. Ale nie nad tym teraz rozmyślał. Wrócił do wspomnień, do chwil kiedy jeszcze…
Zadzwoniła komórka znajdująca się w kieszeni. Momentalnie zszedł na ziemie, niemal zapominając o tym dokąd się przeniósł na tę krótką chwilę. Spojrzał na wyświetlacz krzywiąc się nieco. Zerknął jeszcze na Elijah, który patrzył na niego groźnie. Początkowo nie zrozumiał, w końcu jednak uprzytomniał sobie że w bibliotece zwykle należy zachować absolutną ciszę. Wzruszył ramionami, uśmiechając się do niego uprzejmie. A następnie nacisnął jeden przycisk.
-Tak? - zapytał nieco zirytowany. Odwrócił głowę w kierunku okna, tak by nie patrzeć na bibliotekarza. Pewnie chciał też odciąć się nieco od niego, by nie mógł usłyszeć rozmowy. - Przecież powiedziałem, że się tym zajmuje. - Zamilkł na chwilę słuchając głosu rozmówcy, który nagle zaczął krzyczeć. Z trudem powstrzymał się by nie zakończyć połączenia. - Ile razy mam to jeszcze powtórzyć? Zgodzi się, a jeśli nie to wykorzystam inne środki - powiedział nieco głośniej. Zupełnie zapomniał gdzie się znajduje i tego… kto go słuchał. - Mam swoje sposoby na takich ludzi. Proszę mi wierzyć. Skuteczne. - Westchnął głośno, z rezygnacją. - Tak, tak. Wszystko idzie zgodnie z planem, tak jak zapewniałem. Proszę tylko o cierpliwość, nic więcej. - Odetchnął z ulga słysząc odpowiedź. - Dziękuje. Do widzenia. - Rozłączył się, chowając telefon z powrotem na miejsce. Oparł się na krześle, odchylając głowę do tyłu. Jego uwagę przykuł wciąż patrzący w tą stronę Elijah. Czy słyszał? Prawdopodobnie tak. Dopiero teraz zorientował się jakie wnioski mógł z tego wysunąć. To może pokrzyżować nieco zamierzenia. Wstał, zabierając książki. Odłożył je na miejsce i ruszył w kierunku biurka bibliotekarza. Spojrzał na niego tylko przelotnie, co zupełnie nie pasowało do jego wcześniejszego zachowania. - Przepraszam za kłopot. Postaram się następnym razem wyłączać komórkę. - Ruszył w kierunku wyjścia, nacisnął klamkę. Zanim wyszedł dodał jeszcze nie wiedząc czemu. - Jeśli to nie problem, to przyjdę jeszcze jutro się rozejrzeć. Nie znalazłem jeszcze tego czego szukałem.
Szatyn siedział przy swoim biurku czytając książkę. W końcu odgonił od siebie myśli o tym namolnym człowieku… jednak nie na długo. Nagle usłyszał dźwięk komórki. Początkowo zastanawiał się, kto mógłby być tak nieodpowiedzialnym by w bibliotece nie ściszyć telefonu. Odszukał wzrokiem źródło owego dźwięku. Był nim Brunet, który mocno już zalazł Elijah'owi za skórę. Bibliotekarz spojrzał na niego surowym wzrokiem.
- Toż to karygodne… -wyszeptał - Dorosły mężczyzna a nie zna zasad biblioteki… phii - Wymamrotał pod nosem Cambell. Już miał się pochylić nad albumem, który studiował, gdy usłyszał strzępki rozmowy Forest'a. Miał wrażenie jakby to wszystko było o nim. Chłopak od razu zastanowił się, co mogło znaczyć wyrażenie "Inne środki". Powoli zaczął się bać o własne zdrowie, a nawet i życie. Do jego głowy znów zagościły ponure myśli.
- A jeśli on jest z jakieś Mafii? - Bibliotekarz bezgłośnie poruszał ustami jakby do siebie mówiąc. Ledwo to wypowiedział a Brunet skończył rozmowę. Ledwo Cambell pochylił się nad książką a tuż przed nim wyrósł Blake. Bibliotekarz podniósł na niego wzrok.
- Mam nadzieje ze Pan wyłączy lub ściszy na następny raz swoją komórkę. Tu jest biblioteka a nie miejsce do popisywania się, czym się da - Odpowiedział złośliwie. Ciągle patrzył na dziwnie wyglądającego jego zdaniem Foresta. Kiedy ten w końcu wyszedł Szatyn odetchnął z ulgą. - Wreście będę miał spokój na jakiś czas od tego wariata - Powiedział cicho wracając do książki.
Minął około kwadrans od wyjścia Forestera z biblioteki. W tym czasie Elijah siedział przy swoim biurku zaczytany w jedną ze swych książek. Dość szybko zapomniał o wizycie nieprzyjemnego znajomego, choć jego słowa wciąż huczały mu w głowie. Miał mnóstwo pytań takich jak: Z kim rozmawiał mężczyzna? O kim mówił? I do czego on właściwie jest zdolny? Po chwili zorientował się, że nie ma pojęcia co czyta. Przez ostatnie kilka minut w ogóle nie zwracał uwagi na słowa, przewracając strony zupełnie bezwładnie. Przetarł zmęczone oczy i w tym momencie usłyszał gdzieś z boku ciche skrzypienie. Ale w bibliotece był sam, prawda? Cai wyszedł jakiś czas temu, Forester też opuścił to miejsce. Nikt inny nie wchodził, więc skąd te dźwięki. Może mu się w takim razie tylko wydawało… Kolejne skrzypnięcie. Potem ledwo słyszalne kroki, ktoś usilnie starał się zachowywać cicho, co nie do końca mu wychodziło. Elijah stał w miejscu rozglądając się po wnętrzu tak dobrze znanego miejsca, które teraz wydało się całkowicie obce. Do jego uszu dotarł odgłos zamykanego zamka w drzwiach. Spojrzał na wyjście. Nie zdążył dłużej się nad tym zastanowić, gdy na zewnątrz zaczęło robić się coraz ciemniej i ciemniej. Nagle za oknem nie widział już wysokich drzew i innych budynków, a nieprzeniknioną czerń. W środku również zapanował mrok. Nie zapalił wcześniej żadnej lampy, więc teraz było tam po prostu ciemno. Nie widział absolutnie nic, tylko kroki. Kroki, który stały się głośniejsze.
Cai wędrował po małej mieścinie próbując rozmawiać z kolejnymi osobami. Niektóre zajmowali się pogawędką z nim przez chwilę, kiedy jednak zaczynał dokładniej wypytywać od razu zaczynali się wykręcać i odchodzić. Zaczął się zastanawiać czy sam Elijah nie ukrywa przed nim niektórych rzeczy, w końcu on tez może wiedzieć o wielu sprawach. Jakby nie patrzeć mieszka tu już jakiś czas. Pogrążony w myślach nie zobaczył nawet młodego mężczyzny idącego z naprzeciwka. Wpadł na niego, przewracając się na chodnik. Młody chłopak o krótko przystrzyżonych kasztanowych włosach i głębokich brązowych oczach zdołał utrzymać równowagę.
-Przepraszam, nie patrzyłem przed siebie. - Podrapał się po głowię robiąc głupią minę. Wyciągnął do niego dłoń, chcąc pomóc mu wstać. Cai zdążył go już dokładnie obejrzeć. Dość wysoki, dobrze zbudowany. Nie można go nazwać typem mięśniaka, ale wyglądał całkiem nieźle. Miał na sobie czarny podkoszulek bez rękawków z białym tygrysem na piersi, do tego białe długie spodnie z czarnym tygrysem na jednej nogawce. - Wszystko w porządku?
To zaczynało się robić denerwujące. Ilekroć zaczynał pytać o coś ciekawego, co uznaliby za historyczne, warte obejrzenia, zostawał zbyty kilkoma często nieprzyjemnymi słowami i osoba z którą rozmawiał akurat odchodził szybkim krokiem, patrząc na niego przez ramię jakby był co najmniej niebezpieczny i miał się na nich zaraz rzucić. Nie rozumiał zupełnie tego postępowania. Co takiego kryło to miasteczko, że nikt nie chciał z nim o tym rozmawiać? Jak straszna to musiała być tajemnica? Przecież nie pytał o nic aż tak niezwykłego. Chciał się tylko dowiedzieć czy w tej okolicy może być coś wartego poznania i obejrzenia, a został potraktowany jak łowca skarbów chcący wykraść niewiadomo, jakie skarby. To już było co najmniej podejrzane. Zastanowił się przez moment czy jego kumpel coś nie wie na ten temat, w końcu tak zbywał detektywa jakby coś ukrywał. Może rzeczywiście ukrywał. W końcu mieszkał w tym miasteczku. Być może jeśli się w nim mieszkało składało się przysięgę krwi, ze za nic nie wyjawi się strasznej tajemnicy miasteczka Silver Spring i jeśli coś powiedzą czekała ich jakaś straszliwa śmierć w męczarniach. Oczami wyobraźni ujrzał jakąś osobę wijącą się na rozżarzonych węglach, ciętą nożami i łamaną kołem. Wzdrygnął się lekko na samą myśl i w tym momencie wykonał lot bez asekuracji na chodnik. Miał wrażenie, ze zderzył się z drzewem. Spojrzał w górę, osłaniając dłonią oczy. Tym razem to nie było drzewo, ale nie było wiele miększe, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Wysoki, smukły, choć dobrze zbudowany, co było doskonale widać pod lekko obcisłym czarnym podkoszulkiem. Wyciągnął rękę do Cai'a pomagając mu wstać. Uśmiechał się szeroko, ukazując lekkie dołeczki w policzkach i przeczesał dłonią krótkie włosy. W jego czekoladowych oczach widać było zakłopotanie.
- bardzo przepraszam. Wszystko w porządku? - zapytał ciepłym barytonem.
- tak. To ja przepraszam powinienem uważać jak idę, a nie myśleć o niebieskich migdałach. - otrzepał siedzenie i obejrzał aparat czy przypadkiem się nie uszkodził podczas upadku.
- pewnie o dziewczynie? - zagadnął szatyn, przyglądając mu się uważnie.
- o... o dziew.... dziewczynie? Nie... nie mam dziewczyny... - wypalił, zanim zdążył ugryźć się w język. I dzisiejszego wieczoru jestem wolny - chciał dodać, ale na szczęście w porę się opanował. Wiedział z doświadczenia, że tego typu faceci otoczeni są zwykle wianuszkiem dziewczyn. Postanowił jednak szybko zmienić temat. - Cai Donovan - wyciągnął do niego dłoń...
Chłopak uśmiechnął się do nowo poznanego młodzieńca. Uścisnął jego dłoń dość mocno, ale nie na tyle by sprawić mu ból. Potrząsnął ją stanowczo. - Maxwell Grave, ale znajomi mówią po prostu Max. - Odsunął się o krok od Cai'a i zlustrował od stóp do głowy. Przyglądał się uważnie. Oceniał? Sprawdzał? - Nie przypominam sobie ciebie. Jesteś spoza miasta? - zapytał zaciekawiony, wsuwając dłonie do kieszeni. Zanim otrzymał odpowiedź wzruszył ramionami i zaśmiał się cicho. Otoczył jednym ramieniem blondyna i nachylił się do jego ucha. - Proponuje odwiedzić lodziarnie. Ja stawiam. Lubisz lody prawda? - zapytał, ale widać że nie przyjmował odmowy. - Tam mi wszystko opowiesz. A sądząc po tym, że kręcisz się tutaj bez celu to raczej nie masz ciekawszych zajęć.
Szatyn, kiedy usłyszał kroki w bibliotece zaczął powoli rozglądać się po niej. Jednak miedzy żadną z półek nie zauważył nikogo. Udawanie, że nic się nie dzieje na nic się zdało. Nadal słyszał dziwne dźwięki dochodzące z nieokreślonych miejsc. Jego serce zaczęło nieco szybciej bić. Obawiał się, że Forest wrócił i teraz tymi swoimi "innymi środkami" stara się go przestraszyć by zdobyć jakieś informacje.
- Jest tu, kto? - Zawołał. Jednak nikt mu nie odpowiedział. Zamiast tego usłyszał dźwięk przekręcanego zamka w drzwiach. Wzrok Elijah od razu powędrował na wyjście. Poczęci chciał wyjść stąd, ale też nie chciał dać się wystraszyć. - Jest tu, kto?! - Jego głos tym razem brzmiał jakby drżał. Wyszedł zza biurka i wolnym krokiem szedł w kierunku regałów, gdy wtem zaczęło się ściemniać. Jego serce przyśpieszyło pompowanie krwi. Cambell czuł instynktownie, że tym razem to nie będzie zwykły spokojny dzień w bibliotece. Pluł sobie w brodę ze nie zapalił wcześniej żadnej lampki lub też nie wziął latarki ze sobą. Stał na środku pomieszczenia nie widząc nawet własnego nosa. Mimo braku szans na zobaczenie czegokolwiek postanowił powoli, krok za krokiem dojść do biurka.
- Jeśli to Pan, Panie Blake to lepiej żeby Pan się zmył zanim Pana dorwę i utłukę! - Krzyknął Szatyn starając się udać groźną i jednocześnie odważną osobę. Nadal jednak odgłos kroków nie cichł co przerażało Elijah coraz bardziej.
Uśmiechnął się do wysokiego, młodego mężczyzny. Wydawał się być nawet dość sympatyczny, na pewno milszy niż Blake, ale jego bezpośredniość i stanowczość nieco go przypominały. Zdumiał się na dźwięk jego nazwiska. Grave. Niesamowite. Nie wiedział czy chciałby się nazywać Grób.
- nie jestem stąd. Przyjechałem do kolegi. - nie zamierzał mówić o sobie nic więcej, komuś kogo dopiero co poznał. Musiał jednak wyjaśnić to i owo, w końcu wszyscy wiedzieli, że jest nowy. Przed nikim nie udałoby mu się ukryć faktu, że nie jest mieszkańcem miasteczka. Jego twarz od razu zwracała na siebie uwagę. Spiął się lekko czując rękę szatyna obejmującą go. Nie był pewny jak powinien zareagować, zarumienił się lekko słysząc głos Maxa tuż przy swoim uchu. Czy to możliwe, ze musiał trafić na takiego faceta drugi raz w ciągu dwóch dni? Przecież Grave nie przyjmował odmowy tak samo jak detektyw. Miał uczucie, jakby brał udział w grze, której zasad nie rozumie do końca. Albo jak marionetka w rękach szalonego lalkarza. Miał uczucie, że odkąd się tu pojawił nic nie zrobił z własnej woli.
Wrócili do lodziarni i został obdarowany kolejną, tym razem dwa razy większą porcją waniliowych lodów. Próbował za siebie zapłacić, ale Max stanowczo się temu sprzeciwił. Wyszli z budynku i ruszyli w cieniu w stronę parku. Blondynek nie wiedział co mam myśleć i co ma zrobić. Usiadł na pierwszej ławce na jaką się natknął i obok niego od razu znalazł się nowopoznany i zaczął go pytać co tu robi i dlaczego. - przyjechałem na wakacje. Odpocząć od zgiełku miasta. - powiedział wymijająco.
Maxwell prowadził go w kierunku lodziarni próbując wypytać o cokolwiek, ale chłopak wciąż tylko udzielał wymijających odpowiedzi, tak jakby nie chciał zdradzić prawdziwego powodu. A może po prostu miasteczko Silver Spring zrobiło z niego przeczulony detektor kłamstw oraz podstępów? Uśmiechnął się na tę myśl. W końcu dotarli do celu, gdzie Max wręczył sprzedawcy pieniądze za obie porcje. Zupełnie nie przejmował się słowami Cai'a, który usiłował sam za siebie zapłacić. Następnie kroki skierowali w stronę parku. Max uznał, że to dość spokojne miejsce, gdzie będą mogli trochę luźniej porozmawiać. Chwilę stał koło ławki patrząc na swego towarzysza i oceniając go z tej perspektywy. Nie widział go nigdy wcześniej w okolicy, więc rzeczywiście musiał pojawić się tutaj niedawno. Na twarzy Grave'a wciąż utrzymywał się ten łagodny uśmiech, który nadawał mu przyjacielskiego wyrazu. Usiadł tuż obok blondyna, jednak nieco wyżej, na samym oparciu ławki. - Albo jesteś cholernie tajemniczą osobą, albo po prostu nie lubisz o sobie mówić - rzekł wreszcie liżąc powoli swojego loda. - Na razie wiem, że nazywasz się Cai Donovan. Że nie jesteś stąd i że przyjechałeś tu do kolegi na wakacje. To raczej skromne informacje, zważywszy na fakt, że pytałem o znacznie więcej. Nie uważasz? - Zerknął na niego zastanawiając się czy w ogóle go słucha. - Więc Cai, czego tu właściwie szukasz?
Uśmiechnął się lekko słysząc to pytanie. Młody mężczyzna nie zamierzał się widać poddawać. Chłopak nie zamierzał mu pomagać. Max będzie się musiał natrudzić żeby wyciągnąć z niego jakieś informacje. Odwrócił się do niego i przełożył nogę pod oparciem tak, że siedział okrakiem na ławce. Uśmiechnął się do chłopaka swoim najniewinniejszym z uśmiechów i oparł się o oparcie.
- czego ja tu szukam? Przygody, miłości, romantycznych spacerów i kolacji przy świecach albo przy kominku. - powiedział z rozmarzonym uśmiechem. - ciekawe tylko czy znajdę tu odpowiednią osobę, która będzie mnie chciała ogrzać w zimne noce. Nie znasz nikogo takiego?- nie mógł się powstrzymać od szerokiego wyszczerzu. Pierwszy raz tak się zachowywał, mówił takie rzeczy. Do tej pory nie zdarzyło mu się jeszcze mówić takich rzeczy, a tym bardziej o takie rzeczy pytać. Zachichotał cicho, powracając do lizania swoich lodów. Zastanowił się przelotnie co go podkusiło do takich słów. - no wiesz... w końcu jestem nowy i jeszcze nie znam fajnych ludzi, takich wartych poznania i zacieśnienia znajomości. Chociaż wydaje mi się, że jedną taką osobę poznałem - spojrzał na Maxa spod grzywki i uśmiechnął się lekko, a potem oblizał loda w nieco prowokujący sposób i roześmiał się głośno na widok zdumionej miny szatyna.
Max wysłuchał uważnie jego słów. W ciszy i skupieniu. Przez moment zdawał się być nawet nieobecny duchem, a na samym końcu mocno zaskoczony ta nagłą szczerością. Przez chwilę w jego głowie kotłowała się jedna myśl, szybko jednak ją odrzucił. - Poznałeś już tutaj kogoś ciekawego? No to gratuluje, ja szukam od dłuższego czasu i nic. - Niech zgadnę. To niska blondynka, o długich falowanych włosach opadających kaskada na plecy, poruszanych nieśmiało przez wiatr, który staje się przy niej tak delikatny jak wiosenny zefirek. Do tego o głębokich niebieskich oczach przywodzących na myśl bezkres oceanu - powiedział cicho, niemal szepcząc. Spojrzał na niego, lecz ten tradycyjny dla niego uśmiech zszedł, a jego miejsce zastąpił poważny wyraz. - Może i mi się kiedyś poszczęści. Na razie trafiłem na bibliotekarza, który niespecjalnie za mną przepada. Chyba nieco przesadziłem, kiedy próbowałem wyciągnąć go stamtąd na jakiś spacer. Oprócz tego było dwóch, czy trzech ciekawych studentów, którzy przyjeżdżali tu od czasu do czasu podczas ferii letnich. - Zamyślił się na moment, kończąc swojego loda i zjadając pomału wafelek. - A stąd… Może ten gość z naprzeciwka jest całkiem ładny, ale charakter ma skopa… - Ugryzł się w język i spojrzał zawstydzony na rozmówcę. - No i rzecz jasna widziałem kilka naprawdę niezłych lasek. Większość głównie przejazdem, choć nie wiem, co je ściągało do takiej mieściny jak ta. - Wzruszył ramionami. - Przecież tutaj nawet nie ma nic ciekawego. No może kilka zabytków. Jakiś stary zamek i nic poza tym. Nuda… - Westchnął głośno, zsuwając się na ławkę i opierając plecami. Rozrzucił ręce na boki przewieszając je przez oparcie i zapatrzył się w niebo.
Niska blondynka o niebieskich oczach? O czym ten facet do diabła mówił? Jaka znowu blondynka? Czyżby jego aluzja była mało czytelna? Po chwili jednak dowiedział się, dlaczego nie zareagował na to, co chłopak mówił. Właściwie mógł się tego domyśleć. W porównaniu z Elijah'em wydawał się być zwykłym szarym chłopakiem. W końcu jego przyjaciel był naprawdę przystojny. Pamiętał tamte wakacje, kiedy szatyn przyjechał do niego do miasta i poszli szaleć do jakiegoś klubu. Dziewczyny i nie tylko one szalały na jego widok i Cai miał wrażenie, że robił się przy nim niewidzialny. W milczeniu słuchał tego, co mówi Max. Jedno o nim wiedział. Chłopak lubił mężczyzn i wcale się z tym nie krył, a przynajmniej nie za bardzo. Drgnął słysząc ostatnie słowa, a potem naglą ciszę. Dokończył swojego loda i cisnął serwetkę do kosza. - może przyjechali tutaj dla spokoju, ciszy i pięknych widoków. Może przyjechali tutaj dla ruin tego zamku, o którym mówisz, bo lubią historię i zabawy w rycerzy. - zmienił pozycję, znowu siadając plecami do oparcia. - nie wiem skąd Ci wpadła do głowy jakaś blondyna, bo akurat nie miałem na myśli ani blondyny ani dziewczyny czy kobiety w ogóle. Nie lubię dziewczyn, ale to bez znaczenia. Dziękuję za lody - wstał. - jakby, co to pogadam z Elijah i szepnę mu o Tobie dobre słowo. On jest chyba nieśmiały po prostu. Powiesz mi gdzie są te ruiny? Chętnie je zobaczę i popstrykam parę fotek. - poprawił na szyi aparat fotograficzny. Zamierzał jeszcze pospacerować, pooglądać okolicę, może wybrać się do lasu, najpierw jednak chciał dowiedzieć się gdzie są ruiny. Ciekawe, co by mógł tam znaleźć?
-Jak to porozmawiać z nim? - Mężczyzna mocno się zdziwił spoglądając na wstającego chłopaka. - Gdzie idziesz? Nie możesz zostać… jeszcze trochę? - zapytał już trochę mniej pewnie, po czym również wstał i podszedł do niego. - Nie mam nic innego do roboty, więc jak chcesz to mogę cię zaprowadzić do tych ruin. No chyba, że wolisz iść sam. Chociaż tam… nie jest… do końca bezpiecznie…. - Ostatnie zdanie wypowiedział nieco się wahając. - Ale chyba robienie zdjęć nikomu jeszcze nie zaszkodziło, co? - Poklepał go po plecach usilnie starając się nie wchodzić z powrotem na temat dziewczyn i chłopaków. Powiedział, że nie lubi kobiet. Tak po prostu się do tego przyznał? A może chciał tylko sprawdzić, upewnić się w przekonaniach? Walczył dość długą chwile idąc w kierunku lasu. - Tam jest ścieżka prowadząca w tamte rejony… Znasz go? Znaczy się Elijah? - zapytał spoglądając na rozmówce ukradkiem. - Nie musisz nic o mnie mówić. Nie ma takiej potrzeby. Tak tylko wspomniałem o ciekawszych osobach w mieścinie. Nie wiedziałem, że się kumplujecie. To co chcesz, żebym szedł z tobą? - Szybko zmienił temat.
- porozmawiać. Po prostu. Powiem, że go lubisz itd. Nie obiecuje niczego, ale powiedzieć mogę. Wydajesz się być w porządku. Nie, nie sądzę by robienie zdjęć było szkodliwe, chyba że te zdjęcia są niebezpieczne, ale ja chcę po prostu porobić zdjęcia widoków i nic więcej. - ruszył za szatynem bez ociągania. Widać Max chciał mu osobiście pokazać jak tam trafić, żeby się przypadkiem nie zgubił po drodze. Szczerze mówiąc cieszył się z tego. Po ostatnich wydarzeniach wolał nie być sam, ale bał się chyba sam przez sobą do tego przyznać. Obecność Grave'a dodawała mu otuchy. Spojrzał w górę na wierzchołki smukłych sosen i świerków oraz jodeł, szumiących wysoko nad ich głowami, a potem w zielony mrok gdzie niegdzie poprzecinany złotymi plamkami przebijających się przez gałęzie promieni słonecznych. Las wydawał się taki spokojny i bezpieczny, wydeptana rdzawa ścieżka usiana igliwiem wprost zachęcała do spacerów, leśny zapach kusił. - jeśli nie masz nic do roboty to możesz się ze mną przejść. - wzruszył ramionami. - tak znam Elijah od kilkunastu lat. Wiem, że nie muszę o Tobie nic mówić, ale mogę to żaden kłopot. Nazwij to koleżeńską przysługą. Przecież to nic takiego, powiem mu i tyle. Co z tym zrobi to jego sprawa, nie moja. - wszedł na ścieżkę i ruszył w las. - idziesz, czy zostajesz? - nie czekając na odpowiedź szybkim krokiem zagłębiał się w soczystą zieleń. Słyszał za sobą kroki, wiedział, że nowopoznany młody mężczyzna idzie za nim, słyszał nawet jego ciche gderanie, ale nie wsłuchiwał się w to co mówił. Odwrócił się tylko jeden raz. - daleko jeszcze Max?
Wciąż tylko te kroki, które odbijały się od ścian biblioteki i zdawały dochodzić zewsząd, z każdej strony. Stał zdezorientowany w miejscu, które przecież tak dobrze znał, a które teraz zdawało się być zupełnie obce. Otaczała go ciemność, nieprzenikniona mrok. Zdawał sobie sprawę, że ktoś może być tuż obok niego, a on nawet by się nie zorientował. Czuł jak strach zaczyna nim panować. Logiczne myślenie niemal całkiem się wyłączyło. Pojawiały się tylko pytania, na które nie mógł odpowiedzieć. Co się stało, że w bibliotece panuje ciemność, skoro jest dzień? Kto chodzi po wnętrzu budynku? I jeśli to Forester to, jakim cudem sprawił, że zgasło słońce? Serce waliło mu tak mocno, że miał wrażenie, iż zaraz wyskoczy z piersi. Właśnie wtedy dostrzegł w oddali, pomiędzy pułkami czerwone światło. Pulsowało. W czytelni coś zaczęło się dziać. Kroki ucichły.
Grave szedł powoli za nim mrucząc coś cicho pod nosem. Zdawało się to nie mieć żadnego sensu, ale gdyby Cai się przysłuchał zdołałby wyłapać z tego kilka składnie zbudowanych zdań. Nie zwracał uwagi na las, na drzewa, na roślinność, ani na wspaniały krajobraz. Znał go już na pamięć, albo po prostu go to nie interesowało. Zatrzymał się w pewnej chwili patrząc na Donovan'a. - Nie… Nie daleko… - powiedział cicho, ruszając dalej. - Zresztą idziemy dopiero kwadrans. Tak szybko się zmęczyłeś? - Dodał po chwili doganiając go tuż przy nim. Otoczył go ramieniem i przyciągnął do siebie, był jednak delikatny. - Powiedz mi dlaczego tak właściwie chcesz tam iść? Zrobić tylko kilka fotek? Po co ci one? - zadawał pytanie za pytaniem i nie kwapił się na wyjaśnienia. Ostatnie z nich zwróciło jednak uwagę Cai'a. Było dość dziwne i rzeczywiście nigdy nie zwrócił na to uwagi. - Szukałeś czegoś kiedyś o tym miasteczku? Zdjęć? Informacji? Czegokolwiek? Znalazłeś coś? Wszystkie zbiory odnośnie tego miejsca trzymamy w bibliotece oraz ratuszu. Częścią opiekuje się więc sam bibliotekarz. Czyli twój kolega. - Przytrzymał go mocniej, nie chcąc pozwolić mu wyrwać się z objęć. Czy mówił prawdę, czy Elijah mógł kłamać tyle czasu i ukrywać prawdę? Czy i on miał coś wspólnego z tym wszystkim? W końcu należał do tutejszej społeczności. Cai miał mętlik w głowie, nie wiedział już komu wierzyć i w co. - Jak sądzisz… Dlaczego nikt nigdy nie wywiózł stad żadnego zdjęcia? Żadnych informacji? - Byli w ciemnym lesie, z dala od siedzib ludzkich. A przynajmniej na tyle daleko by nikt go nie usłyszał. Co właściwie wiedział o Max'ie? Niewiele. I dlaczego nagle zaczął odczuwać niepokój. Przecież Max zadawał zwykłe pytania. Z czystej ciekawości. Prawda? - Ktoś musiał tym ludziom przeszkodzić. Ciekawe kto… Albo co…
- nie, nie zmęczyłem się. Chciałem po prostu wiedzieć. - spojrzał na ramię obejmujące go, a potem na szatyna. Kolejne pytania które mu zadawał były coraz dziwniejsze. Otwierał usta by na nie odpowiedzieć, ale najwyraźniej Max nie czekał na odpowiedź, tylko pytał i pytał. Zrobiło mu się jakoś dziwnie, czuł się nie swojo, zwłaszcza, kiedy mężczyzna wzmocnił uścisk. Zielone oczy otworzyły się szeroko ze strachu. W jednej chwili Grave z przyjemnego znajomego stał się nagle dziwnym i niebezpiecznym człowiekiem. Kolejne pytania uderzały w niego jak ciosy. Próbował się wyrwać ze stalowego uścisku ale silne palce tylko mocniej się zacisnęły. - Nigdy nic nie szukałem, nie interesowałem się tym miasteczkiem, jest takie jak każde inne. Tu mieszka mój kumpel i tyle! Nic nie szukałem, żadnych zdjęć, żadnych informacji, nic! - nadal się szarpał, z całej siły próbując się odepchnąć od większego młodzieńca. Nie rozumiał co tu się działo. I co wspólnego miał z tym wszystkim jego kumpel? Przecież był tylko bibliotekarzem. Zwykłym bibliotekarzem w zwykłej bibliotece. A może rzeczywiście w tym miasteczku istniała jakaś wielka tajemnica, jakaś sekta broniąca obcym dostępu do czegoś. Brakowało mu tchu. Bał się coraz bardziej. Przecież jeśli ten facet zechce mu coś zrobić, to nawet nikt się o tym nie dowie i znajdą go niewiadomo kiedy. - nie wiem... nie interesuje mnie to! Chciałem porobić zwyczajne zdjęcia! Nic więcej! Co złego jest w zdjęciach pięknych widoków?! - bał się coraz bardziej. Popatrzył na człowieka, załzawionymi oczami. Łapał oddech szybko urywanie, zachłystywał się powietrzem i własnym strachem. - puść mnie... to boli... puść... proszę... - jakimś cudem udało mu się wyrwać i rzucił się do ucieczki w głąb lasu...
Cambell rozglądał się po bibliotece. Chciał tylko zlokalizować osobę, która tak go straszy i stłuc go. Mimo iż rzadko, kiedy stosował takie metody, ale jego zdaniem dzisiaj chyba by się to przydało. Czuł jak ciśnienie dość mocno mu podskoczyło. Najlepiej to mógł wyczuć po pulsowaniu w okolicach skroni. Chciał gdzieś pójść, ale był ślepy jakby w ogóle zdjął okulary. Starał się po omacku dojść do biurka, gdy nagle zauważył dziwne pulsujące światełko pomiędzy regałami. Przystanął na chwile chcąc przyjrzeć się szkarłatnemu światłu. Stał tak parę sekund w miejscu jakby zahipnotyzowany. Dopiero po chwili doszło do niego, że kroki ucichły.
- Jest tu, kto? Halo! - Wołał na cały głos, w którym można było wyczuć nutkę złości. Szatyn stał w miejscu obserwując światło. Zaledwie światło mignęło ze dwa razy, gdy do głowy Cambell dotarła nowa przerażająca myśl.
- A jeśli to, to samo, co Cai'a osłabiło? - Jego wargi poruszały się bezgłośnie. Powoli zaczął się cofać w tył.
Cofał się powoli, niepewnie. Raz potknął się o mało nie przewracając. Znowu usłyszał za sobą kroki, to skrzypienie podłogi. A potem tylko jak przesuwa się po niej coś ciężkiego. Tuż za nim. Dotarł do miejsca gdzie powinny znajdować się drzwi wyjściowe z biblioteki, teraz była tylko ściana. Wpadł na nią, czuł chłód bijący od niej. I tylko to pulsujące światło w oddali. Czerwone. Migające światło, które zdawało się go wzywać, wyciągać do niego niewidzialną dłoń i przyciągać do siebie. Zdawał sobie sprawę, że nie ma tylnego wyjścia. A okna… Okna były zamknięte, a za nimi znajdował się nieprzenikniony mrok. Czy on nadal był w miasteczku?
-Co do jasnej nędzy? - Wyszeptał sam do siebie czując za sobą brak drzwi. Elijah znał przecież bibliotekę jak własną kieszeń. Stał opierając się o ścianę. Bał się podejść do światła. Serce łomotało mu w piersi chcąc chyba wyskoczyć. Szatyn rozglądał się w poszukiwaniu osoby, która kroczyła po bibliotece i tak go straszyła. Jego wyobraźnia działała już na pełnych obrotach wymyślając, co chwile coraz to nowsze odpowiedzi na to, co się teraz wokół niego działo. Gdyby, chociaż miał przy sobie jakąś broń mógłby niedoszłemu dowcipnisiowi lub też komuś tam pogrozić.
- Przestań się już bawić! Otwieraj drzwi do biblioteki i zapal światło! Musze wrócić do pracy! - Krzyczał mało, co nie zdzierając sobie gardła.
Odpowiedziała mu wyłącznie cisza. Ponownie ucichły kroki. Słyszał tylko łomotanie własnego serca. Czuł lekki ból w klatce piersiowej. Strach niemal całkowicie go zdominował. Z trudem mówił, z gardła wydobywały się tylko ciche pomruki. Nie potrzebnie tyle krzyczał. Do tego ta ciemność wokoło, nieprzenikniona. Tak jakby jedyna droga prowadziła teraz do tego dziwnego światła. Czerwone, pulsujące światło. Niemal hipnotyzujące. Wiedział tylko, że musi się spieszyć, bo inaczej stanie się coś złego. Poczuł nagle na plecach czyjś dotyk. Ale ten dotyk był dziwny. Ani to palce, ani dłoń. Tak jakby coś pochłaniało go całym sobą. Czuł jak otacza jego ciało i wsysa za sobą. A może to już jego przeczulone zmysły? Może sam zaczął wmawiać sobie dziwne rzeczy. Odskoczył do przodu, a kiedy się odwrócił zobaczył wyłącznie ścianę. Pulsujące światło…
Chciał krzyknąć, ale już nie mógł. Gardło jakby odmawiało mu posłuszeństwa pozwalając jedynie na ciche szepty. Kiedy ktoś lub coś go dotknęło odwrócił się i zapragnął uderzyć to coś. Jednak jego ręka przeszyła jedynie powietrze nie natrafiając na nic. Zapragnął uciec z biblioteki ile sił w nogach, ale jak skoro nie widział wyjścia z pomieszczenia, które tak dobrze znał. Żałował teraz, że nie ma przy sobie choćby malutkiej latarenki do kluczy. Stał tak jakiś czas… sekundę, dwie… a może minutę… Sam nie wiedział ile. W końcu jednak postanowił dojść do biurka i może zapalić jakąś lampkę. Może, chociaż ona podniosłaby na duchu, choć odrobinę Szatyna. Szedł powoli. Czuł jak niemalże i jego ciało odmówiło ze strachu posłuchu.
Ruszył w kierunku gdzie stało biurko, a przynajmniej tak mu się wydawało. Gdy tam dotarł niczego jednak nie znalazł. Pusta przestrzeń. Wymachiwał rękoma, ale natrafił tylko na nicość. Pulsujące światło go przyciągało. I wydawało się, że to jedyna droga. Powoli zaczął zbliżać się do czytelni. Słyszał jak podłoga skrzypi pod każdym kolejnym krokiem. Ten odgłos wydał mu się w tej chwili niezwykle upiorny, drapieżny i niebezpieczny.
Kap… Kap… Kap…
Choć przecież to było idiotyczne czyż nie? Gdzie tu logika? Gdzie sens? To wszystko było takie nierealne, takie…
Kap… Kap… Kap…
...Takie jak poprzedniego dnia wieczorem gdy wracał do domu. Jak ta mgła i czerwone ślepia w miejscu gdzie wcześniej były łagodne oczy Cai'a. Podszedł powoli do regału, oparł się o jego bok.
Kap… Kap… Kap…
Czerwone pulsujące światło pochodziło od czegoś, co znajdowało się na stole. Czegoś, co do złudzenia przypominało ciało. Ludzkie ciało.
Kap… Kap… Kap…
I kapiąca na podłogę krew. Blat był ubrudzony krwistoczerwoną cieczą, która teraz spływała na podłogę. Dopiero teraz poczuł ten odór martwego ciała. Zebrało mu się na wymioty, na chwilę go zamroczyło, a gdy otworzył oczy… Ciała nie widział. Znowu było ciemno.
-Pomóż mi… - Usłyszał za sobą ten martwy, pusty głos, a kiedy się odwrócił poczuł silny uścisk na swojej szyi. Zobaczył potwornie bladą twarzy, z ranami ciętymi na policzkach i czole. Z wydłubanymi oczyma. Patrzyły na niego puste oczodoły. Zaczął się dusić. Lepka krew zgromadziła się na jego szyi. - Pomóż mi… Musisz mi pomóc… Albo zabiorę cię ze sobą… - ten głos wdarł się do jego duszy, do jego serca. Zagnieździł się tam, jak jakaś zaraz, która miała wysysać życie z ofiary. Czuł, że zaraz zabraknie mu tlenu. Że jego żywot skończy się w tak młodym wieku. Jakie były ostatnie myśli człowieka umierającego w taki sposób?
Szedł powoli w stronę czerwonego światła, mimo iż tego nie chciał. Czuł jak nogi same go niosą tam, bez jego zgody. Chciał zawrócić, ale jego próby spełzły na niczym.
- Gdzie mnie niesiecie? Zawróćcie - szeptał, gdyż tylko to mu zostało. W końcu poddał się i poszedł miedzy regały. To, co tam ujrzał przeszło jego najgorsze wyobrażenia. Starał się wyłapać w tym dziwnym świetle wygląd i wyraz twarzy. Był tak zszokowany, ze nie mógł z siebie wydać żadnego odgłosu. Nie sądził, że kiedykolwiek znajdzie w bibliotece zwłoki. Jego zdaniem to było przedostanie miejsce na takie coś. Zakrył usta i nos rękoma. Smród, który wytwarzały zwłoki było nie do zniesienia. Jedynie po zapachu można było wyczuć, że nie są one świeże… a parodniowe, lub może nawet i więcej. Zamknął oczy nie chcąc widzieć tego. Czuł jak zawartość żołądka chce się wydostać na zewnątrz. Po chwili jednak, gdy uspokoił swój organizm otworzył oczy i stanął jak wryty. Nigdzie nie widział ciała, które wcześniej przyprawiło go o mdłości. Za to zamiast niego usłyszał za sobą nieznany głos. Ledwo się odwrócił a poczuł na szyi czyjeś ręce. Od razu przez jego ciało przeszła gęsia skórka. Kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do otaczającej go ciemności ujrzał przed sobą okropną twarz. Czy to ta postać zaciskała mu dłonie chcąc go udusić? Sam nie wiedział. Chciał się wyrwać z tego i uciec jak najdalej, jednak nie miał tyle siły jak osoba tuż przed nim. Pragnął cos powiedzieć, zawołać o pomoc czy też krzyknąć z przerażenia, ale nie mógł.
-Ale jak? Co ja mogę zrobić? - Jego usta niemo starały się zapytać. Czuł jak coś ścieka mu po szyi. Nie mógł jednak wiedzieć, co, nie widząc tego. Powoli zaczęło mu brakować tlenu. Niby łapał powietrze, ale jego organizmowi to ewidentnie nie wystarczało. Dusił się patrząc w przerażającą twarz. Pojawiły się pierwsze mroczki przed oczami. Głowa stała się taka ciężka i bolała. To wszystko było winą niedotlenienia. Elijah był tak przerażony jak jeszcze nigdy w życiu.
Dość łatwo uwolnił się z uścisku Max'a. Czy on rzeczywiście go tak silnie obejmował, czy może sam sobie to wmówił, razem z tymi innymi rzeczami? Skąd miał pewność, że on miał złe zamiary? Dlaczego właściwie rzucił się pędem do ucieczki przed mężczyzną, który jeszcze niedawno postawił mu lody i wydawał się bardzo sympatyczny. Fakt, zaczął mówić dziwne rzeczy. Ale czy Cai nie dopowiedział sobie za dużo? Nie słyszał głosu nowo poznanego. Czyżby go nie gonił? Tak łatwo by go wypuścił? Biegł nie zwracając uwagi w jaką stronę właściwie biegnie. Gałązki drapały go po rękach i policzkach. Nie przejmował się bólem jaki wywoływały. Chciał znaleźć się jak najdalej od tego chłopaka. Zdyszany zatrzymał się na chwilę. Ile biegł? Kilka minut? Kilkanaście? Ile przebiegł i gdzie właściwie się znalazł? Spojrzał przed siebie i… Zamarł. Jego oczom ukazał się olbrzymi, stary zamek. A właściwie jego ruiny. Nadal nadawał się do użytku. Był solidnie zbudowany. Gdzieniegdzie widział zniszczone ściany, a także w wielu miejscach mur ogradzający gród był zburzony i zawalony. Nazywali to ruinami, lecz całość nie przypominała typowych ruin. Jakby ktoś chciał, to pewnie spokojnie mógłby tu zamieszkać. Oczywiście po wysprzątaniu i zamknięciu kilkunastu pomieszczeń. Stał tak, na chwilę zapominając o tym, że przecież uciekał. Słyszał w okolicy szum wody, więc musiała gdzieś tutaj przepływać rzeka.
Biegł na oślep przed siebie, nie patrząc gdzie jest, nie patrząc na to gdzie biegnie i co mija po drodze. Przewrócił się dwa razy zbijając boleśnie kolana, trafił między jakieś świerki, o uschniętych niższych gałęziach, które drapały go po twarzy i rękach, ale nie zwracał na to uwagi. Czuł, że musi biec. Że musi znaleźć się jak najdalej od Max'a i miejsca, w którym był. Nie wiedział czy młody mężczyzna został tam, czy też go ściga i bał się zgadywać. W końcu szatyn na pewno znał ten las, znał jego wszystkie ścieżki i z łatwością mógł go znaleźć w tej gęstwinie, w której nawet kierunki świata się myliły. Miał nawet wrażenie, że słyszy szelest obok siebie albo za sobą, ale nie miał odwagi się odwrócić, musiał się wydostać z tych chaszczy. Musiał znaleźć drogę do domu, albo, chociaż do miasta i do biblioteki. W pewnym momencie, las znowu się zazielenił, zrobił rzadszy, jakiś taki bardziej przyjazny i bezpieczniejszy i w końcu Cai wypadł na polankę, czy też raczej coś, co kiedyś było łąką, na której ktoś niedbale posadził brzózki, sosny i świerki oraz jakieś nieznane chłopakowi krzaczki, a na tej polanie... Znajdował się zamek, najprawdziwszy zamek. Stary zmurszały, obrośnięty bluszczem i mchem, miejscami zupełnie zrujnowany, ale z całą pewnością zamek i w czasach swojej świetności musiał być wspaniałą, majestatyczną budowlą. Ruszył przez łąkę, zapadając się w soczystej wysokiej trawie, aż dotarł do okalającego warownie wysokiego kamiennego muru, który pewnie byłby jasny gdyby nie warstwa brudu i mchu na jego powierzchni. Szedł kawałek wzdłuż muru, aż dotarł do bramy wjazdowej. Jednych wierzei bramy brakowało, drugie zwisające smętnie na poluzowanych zawiasach wykonane były z kutego żelaza z ostrymi szczytami i zwieńczeniami. Przeszedł przez bramę i wszedł na stary dziedziniec, z brukowaną alejką wiodącą do zamku. Od niej odchodziły inne węższe alejki wiodące do czegoś, co mogło być kiedyś stajniami, spichlerzami i zagrodami dla innych zwierząt. Place po jej obu stronach wyglądały na mocno zaniedbane, leżały na niej jeszcze zeszłoroczne jesienne liście, jakieś powalone drzewa. Kilka uschniętych stało wyciągając nagie gałęzie. Po obu stronach alei stały ocembrowane studnie, tak misternej roboty, że aż się zdziwił. Kamień wyglądał na zwyczajny, ale stalowa konstrukcja służąca do podnoszenie i opuszczania łańcucha z wiadrem, była misternie zdobiona w liście bluszczu. Łańcuch wykonany był podobnie misternie. Popatrzył na zamek, także był zrobiony z kamienia, ale pełen był altanek, krużganków, misternych ażurowych zdobień. Nie przypominał sobie by coś takiego istniało w średniowiecznym budownictwie. Wyglądało to raczej na twór jakiś dziwnych budowniczych, jakby nie z tego świata. Podszedł do drzwi wejściowych przewyższających osobę jego wzrostu przynajmniej czterokrotnie. Drewniane drzwi, równie zdobione, zrobione były z wielokolorowego drzewa, wyglądały nawet świeżo, a ich kolory, choć wyblakłe były widoczne. Wtedy w oczy rzucił mu się jeden drobiazg. Zamek, wyglądał za bardzo współcześnie i amerykańsko. Dotknął olbrzymiej wysoko umieszczonej klamki w kształcie bluszczowego liścia i nacisnął. Jak przypuszczał drzwi były zamknięte.
Dusił się. Próbował łapać powietrze, próbował walczyć z tym… czymś. Ale był zbyt słaby, czuł jak powoli uchodzi z niego życie. Jak owa postać zaciska potężne dłonie na jego szyi odbierając mu to, co najcenniejsze. Co udało mu się osiągnąć w życiu? Jak to się stało, że dał się w to wszystko wciągnąć? I dlaczego wydarzyło się to dopiero teraz, nie zrobił w końcu nic złego. Prawda? Widział teraz tylko te upiorne ślepia. To miała być ostatnia rzecz, jaką zobaczy w życiu? Nigdy nie spodziewał się, że tak skończy… Nigdy…
Poczuł kolejny ból, tym razem w boku. Oprzytomniał, zerwał się na równe nogi i zorientował się, że cały czas spał, że był to tylko sen. Spadł z krzesła, przewracając się na twarda podłogę. Cały bok teraz pulsował bólem, jednak nie takim jak w śnie. O dziwo pamiętał wszystko, każdy szczegół. A najbardziej te oczy. Dotknął szyi i syknął cicho. Bolała. Ale przecież skoro był to tylko sen… Dotykając się tam, czuł coś jeszcze. Coś dziwnego, czego nie powinno być. Zaschnięta krew…

Podszedł powoli do drzwi. Wokoło panowała niezwykła cisza. Zdawało się, że czas zatrzymał się w miejscu. Wiatr ustał, szum drzew nagle przestał być słyszalny. Chłopak zerknął za siebie spodziewając się, iż zobaczy tam mężczyznę, który miał go tutaj przyprowadzić. Nikogo jednak nie dostrzegł. Był tu zupełnie sam. Tak przynajmniej mu się zdawało. Dotknął klamki, momentalnie poczuł bijący od niej chłód. Zadrżał mimowolnie, naciskając ją. Popchnął wrota do przodu i… Ze zdziwieniem stwierdził, iż się poruszyły. Naparł na nie całym ramieniem, otwierając je bardziej. Wkroczył do przestronnego holu. Nie było tu żadnych mebli, wyłącznie schody prowadzące na wyższe piętro oraz podwójne drzwi po prawej i lewej stronie. Z tej strony nie był w stanie dostrzec czy za schodami znajduję się jakieś przejście. Stał tak podziwiając wnętrze. Całą ta przestrzeń wywarła na nim ogromne wrażenie. Było to zarazem proste i wyjątkowe. Odsunął się nieco od drzwi, zostawiając je uchylone. Zupełnie zapomniał, o tym, że uciekał. O tym, iż jego śladem mógł ktoś podążać. Może nie powinien tego lekceważyć. W tej chwili myślał tylko o tym, by wyciągnąć aparat i zrobić kilka zdjęć. Zanim jednak zdążył cokolwiek zrobić usłyszał głośny trzask. Odwrócił się gwałtownie. Wrota zamknęły się, a tuż przed nimi stał, nie, kto inny, jak Max. Patrzył na niego obojętnym wzrokiem.
-Nie powinniśmy tutaj wchodzić…
Rozejrzał się dookoła. Było tutaj stanowczo za cicho. Miał wrażenie, że stało się tak, gdy położył rękę na klamce, tak jakby świat zamarł w oczekiwaniu, co się zaraz wydarzy. Nacisnął chłodny metal i popchnął drzwi. O dziwo ustąpiły, a jeszcze minutę temu mógłby przysiąc, że są zamknięte na głucho. Naparł na nie całym ciężarem ciała i otworzył na, tyle, że mógł się wcisnąć do środka. Znalazł się w przestronnym holu, bardzo cichym i widnym. W promieniach słonecznych wpadających przez okno, unosiły się drobinki kurzu. Rozejrzał się po holu. Strop znajdował się kilkanaście metrów nad nim. Przed sobą widział schody wiodące gdzieś w górę, prawdopodobnie na galeryjki, znajdujące się po obu stronach pomieszczenia. Podziwiał smukłe kolumny niknące pod sufitem, patrzył na rzeźby. Oprócz nich, nie było tutaj nic innego. Zdziwiło go to. Brak mebli, choćby zwyczajnego krzesła wydawał mu się jakiś nienaturalny. Postąpił kilka kroków do środka. Chciał obejrzeć to miejsce skoro już się w nim znalazł, może nawet zrobi kilka zdjęć. Miejsce było niesamowite. Wyobrażał sobie, władców tego miejsca. Musieli być równie wspaniali jak ten zamek. Prawie widział ich, odzianych w piękne stroje, z klejnotami na rękach, szyjach i we włosach. Może nosili korony, albo diademy. Miał już podejść do drzwi po lewej stronie i sprawdzić, dokąd prowadzą, gdy drzwi wejściowe, które zostawił uchylone, zamknęły się z hukiem. Podskoczył, odwracając się w miejscu. Za nim stał... Max. Chłopak, cofnął się o krok, mimo iż mężczyzna nie wyglądał na takiego, który chciałby rzucić się na niego... przynajmniej nie w tej chwili. Cai zauważył, że szatyn patrzy na niego obojętnie.
- Nie powinniśmy tutaj wchodzić... - powiedział.
- było otwarte. - burknął blondynek, cofając się o kolejny krok. - Nikt mi nie powiedział, że tutaj nie wolno wchodzić. Tabliczki z zakazem, też nie widziałem. I chyba żyjemy w wolnym kraju panie Grave, jeśli nie ma zabronione, to chyba wolno wchodzić prawda? A może jest pan strażnikiem moralności tego miasteczka i teraz zakuje mnie pan w kajdany? A skoro jesteśmy w zamku to zamknie w lochu i zakuje w dyby?
Max spoglądał na przyjezdnego tym samym obojętnym spojrzeniem. Lustrował go od stóp do głowy, jakby oceniając. Oparł się o ciężkie drzwi, nie było mowy, aby Cai mógł uciec ta samą droga, którą się tutaj dostał. Czy ten mężczyzna miał złe zamiary, kim był i dlaczego go śledził? I czemu uznał, że nie można wchodzić do tego zamku?
-Interesująca propozycja - powiedział w końcu patrząc mu prosto w oczy. - Gdybym cię zaprowadził do zamkowych lochów mógłbym cię tam spokojnie trzymać przez długi czas. Rzadko, kto odwiedza to miejsce, do tego nawet jakbyś krzyczał to nikt by cię nie usłyszał, jeśli by stał choćby w tym holu. - Zrobił dwa kroki w jego kierunku, krzyżując ramiona przed piersią. - Mógłbym cię skuć i zaprowadzić tam. I zrobić, co mi się podoba i na co miałbym ochotę. - Uśmiechnął się nieco drapieżnie, ale zaraz na jego twarz powrócił przyjazny uśmiech, który przypomniał mu rozmowę w miasteczku. Rozejrzał się po wnętrzu, zdawało się, że usilnie stara się ukryć w sobie jakieś złe emocje. Cai to widział, trudno było to schować. - Nie chciałem cię przestraszyć, wybacz. Czasami po prostu nachodzi mnie taki humor. Zwłaszcza jak zbliżam się do tego miejsca. - Zrobił kolejne dwa kroki w kierunku młodzieńca. - Spędziłem dwa tygodnie w tych lochach. Zamknięty. I nikt nie był w stanie mi pomóc - rzekł, spuszczając nieco głowę i wbijając wzrok w podłogę. - Nie lubię tu wracać.
Chłopak patrzył ma młodego mężczyznę, ledwo ukrywając niepokój. Max stał mu na drodze do wyjścia. Być może było tu także i inne wyjście, ale nie był pewny, czy udałoby mu się je odnaleźć, i czy w ogóle znajomy pozwoliłby mu ich poszukać. Był w sytuacji bez wyjścia, tym bardziej, że propozycja, którą nieopatrznie złożył, zdawała się mu podobać. Zastanowił się, czy miałby ochotę zwiedzić tutejsze podziemia. Wyobraził sobie ciemny długi korytarz, oświetlony pochodniami. Na podłodze, była woda i źdźbła słomy. Biegały szczury. Obraz, który zobaczył oczami wyobraźni, nie spodobał mu się za bardzo. Tak samo jak i słowa Maxa. Zdawał sobie sprawę, że zamek był dość daleko od miasteczka i wiedział, że mógłby sobie zedrzeć gardło, a i tak nikt by go nie usłyszał. Cofnął się o krok i kolejny, gdy szatyn zaczął iść w jego kierunku. Nie spodobał mu się drapieżny uśmiech na jego twarzy, ani to, co powiedział. Oczywiście, usłużna wyobraźnia podsunęła mu obraz tego, co Grave mógłby z nim robić w tych lochach. Tortury... może nawet... wzdrygnął się i cofnął znowu. Zaskoczony, patrzył na dziwną metamorfozę znajomego. Znowu delikatny uśmiech, łagodny, prawie opiekuńczy, a potem... potem wydawało się chłopakowi, że Max ma jakieś przykre wspomnienia związane z tym miejscem. Miał nadzieję, że to mu się to tylko wydawało.
- Nie chciałem cię przestraszyć, wybacz. Czasami po prostu nachodzi mnie taki humor. Zwłaszcza jak zbliżam się do tego miejsca. - mruknął przepraszająco, wkładając ręce do kieszeni. Dwa tygodnie. Dla Caia to było nie do wyobrażenia. Dwa tygodnie w tym miejscu, w ciemności. Pewnie go głodzili, pewnie nikogo tutaj nie było i był całkowicie sam. Może przychodzili tylko po to by dać mu jedzenie i wodę.
- Ja... było mi powiedzieć, że nie lubisz tego miejsca, a nie straszyć w taki sposób. Nie wiem, po co w takim razie zaproponowałeś mi pokazanie tego miejsca? Miałeś w tym jakiś interes? Powiedz mi... tylko powiedz prawdę. Wystarczy mi już niedomówień jak na drugi dzień pobytu w miasteczku. W porównaniu z nim moje miasto jest proste i nieskomplikowane jak konstrukcja ruskiego cepa. - postarał się by na jego twarz wypłynął szeroki, niewinny uśmiech. - Może stąd pójdziemy? Jakoś odechciało mi się go oglądać. Chyba, że rzeczywiście chcesz mnie zaciągnąć do lochu - puścił do szatyna oko i skierował się powoli do drzwi...
Max podniósł wreszcie głowę, obdarzając rozmówce przyjaznym uśmiechem i ciepłym spojrzeniem. Przeczesał dłonią brązowe włosy, a także przetarł czoło. Spocił się nieco po tym długim biegu, goniąc chłopaka. Na szczęście znał te lasy jak własną kieszeń, więc nie miał problemu z przedostaniem się między drzewami. Wybrał trasę nieco dłuższą, ale bezpieczniejszą. I tak doskonale wiedział gdzie zawędruje przyjezdny.
-Tak, to miasteczko jest trochę dziwne - przyznał całkowicie szczerze. - Mieszkańcy również są dziwni, raczej nie zaufałbym zbyt wielu osobom. Kiedy ktoś przyjeżdża jak ma obdarzyć zaufaniem kogoś, kto ma przed nim same sekrety, prawda? - Zrobił kilka kolejnych kroków. Zatrzymał się tuż przed nim i położył dłonie na jego ramionach. - Czy miałem w tym jakiś interes? Być może. - W tym momencie spoważniał, przestał się uśmiechać. To było zadziwiające jak potrafił zmieniać wyraz twarzy z sekundy na sekundę. - Chciałbym, żebyś zszedł ze mną do lochów. Od tamtego czasu nie miałem odwagi by tam zejść. Nie miałem odwagi by w ogóle wejść do tego zamku. Ale teraz, kiedy jest ktoś przy mnie… Może uda mi się pokonać strach. Wiem tylko jedno, musze tam zejść i zobaczyć to miejsce jeszcze raz… - Patrzył się wprost w oczy Cai'a, trzymając go może nieco za silnie. A na jego twarzy było widać zdeterminowanie. - Chce zakończyć wreszcie ten rozdział swojej historii…
Uśmiech Caia poszerzył się. Dziwnie się czuł przy tym chłopaku. O ile Forest działał na niego bardzo onieśmielająco, Max sprawiał, że chłopak czuł się przy nim beztrosko, swobodnie, że miał ochotę się wygłupiać i śmiać i nawet to, że Grave go przestraszył nie zmieniło jego nastawienia. Z niewiadomych przyczyn, szatyn wzbudzał zaufanie.
- Masz rację. Tutaj jest dziwnie, ładnie, spokojnie, ale dziwnie, chyba za dziwnie jak dla mnie. Nie nawykłem do małych miasteczek. Chyba jestem za bardzo wielkomiejski - powiedział szybko. Nie cofnął się, gdy Max podszedł do niego i położył mu ręce na ramionach. Czuł jak długie palce mężczyzny delikatnie zacisnęły się na jego ciele. Nie było to nieprzyjemne, wręcz przeciwnie, przez jego kręgosłup przebiegły przyjemne ciarki i nagle zrobiło mu się strasznie gorąco. Wpatrzył się w czekoladowe oczy wyższego, zauważył nagłą zmianę na jego obliczu. Jeszcze chwilę temu się uśmiechał, a teraz był całkowicie poważny.
Blondynek nie zastanawiał się nawet chwilę, wystarczyły pierwsze słowa, że chce by z nim zejść do lochów. Był ich ciekaw, nie bardziej niż całego zamku. Zresztą zamek był pusty, co im szkodzi go obejrzeć? Dłonie Greve'a zacisnęły się mocniej na ramionach Donovana. Chłopak zauważył, że Max jest zarówno zdeterminowany, jak i przestraszony. Ten strach, był na dnie jego czekoladowych oczu. Kiwnął głową i wyszczerzył się w szelmowskim uśmiechu.
- To, na co czekamy? Chodźmy tam. - złapał Maxa za rękę i pociągnął w głąb holu, zatrzymał się po kilku krokach. - Wiesz, ale ja nie wiem jak dojść do lochów - podrapał się zakłopotany po głowie. - Ale mogę ci obiecać, że jeżeli rzucie się na nas jakiś zły duch to ja cię obronię i zasłonię własną piersią - znowu puścił mu oczko i wystawił język...
-Dobrze, chodźmy… - Zamierzał obrać właśnie odpowiedni kierunek, kiedy poczuł jak towarzysz chwyta go za rękę i ciągnie za sobą. Zatrzymali się po kilku krokach, ale jedyne, co zrobił Max to zacisnął mocniej dłoń na dłoni, Cai'a. - Dziękuje… - wyszeptał, przyciągając młodzieńca do siebie. Ten wpadł na starszego, niemal stykając się z nim ciałem. Grave odsunął niesforne kosmyki opadające na twarz kolegi, spojrzał mu głęboko w oczy, a następnej chwili… Odwrócił się i ruszył w kierunku tylnej części schodów. Jak się okazało za nimi było jeszcze przejście. Wąskie, ale mogli przejść gęsiego. Pierwszy ruszył Donovan, zaraz za nim Grave. Dotarli mniej więcej do połowy tego korytarza, kiedy chłopak nakazał mu się zatrzymać. Spojrzał się na ścianę i na wypisane na niej dziwne symbole. Namalowane były jakąś czarną farbą, bardzo wyraźne. - Przykro mi, ale… - Zasłonił blondynowi oczy dłonią, a zaraz potem zaczął dotykać czterech symboli w odpowiedniej kolejności. Wtedy owe znaki zabłysły jasnym światłem, a za nimi otworzyło się przejście. Schody prowadzące w dół, prosto do lochów. Do ścian przyczepiono, co kilkadziesiąt metrów pochodnie, która miała oświetlać korytarz. Max delikatnie popchnął, Cai'a do środka. - Goście przodem… - powiedział cicho, nieco drżącym głosem. Najwyraźniej powrót tutaj nie był dla niego zbyt przyjemną sprawą. Ruszył za nim, powoli ostrożnie. Schody były strome i upadek z nich mógłby skończyć się tragicznie. Schodzili coraz niżej i niżej. Do ich uszu docierało kapanie wody. Ile czasu minęło? Dwie minuty, trzy, pięć? Cai stracił rachubę, a kiedy dotarli na sam dół zatrzymał się zaskoczony. Znaleźli się, bowiem w przestronnej komnacie, po prawej i lewej stronie mieli cele. Żelazne kraty oddzielały poszczególne z nich. W każdej z osobna widział przyczepione do ścian stare, choć nadal błyszczące łańcuchy. W jednej czy dwóch dostrzegł nawet stare szkielety. Były tutaj tylko trzy pochodnie, więc pomieszczenie tonęło w półmroku. Na końcu owej Sali zobaczył kolejne zejście w dół, więc nie był to jeszcze najniższy poziom. - To jeszcze nie tutaj… Ja byłem niżej… Tak myślę… - Mimo to Max nie ruszył się z miejsca. Rozglądał się uważnie po tym miejscu. W rogach łatwo było dostrzec pajęczyny, zresztą nie tylko w kątach. Stare mury wyglądały tak jakby zaraz miały się rozsypać. Kilka cel było otwartych, a na podłodze walały się stare metalowe narzędzia tortur. Teraz już bezużyteczne. - Nie wiem czy chcę iść dalej… - mruknął cicho.
Zaskoczony oparł dłonie na torsie szatyna, nie chcą na niego wpaść. Zarumienił się lekko pod wpływem jego głębokiego spojrzenia. Nie wiadomo, czemu wydało mu się, że za chwilkę... przymknął oczy oczekując... Dłoń na jego plecach parzyła, wczepił palce w koszulkę Maxa. Zamiast tego, co myślał, Grave odwrócił się na pięcie, złapał go za rękę i pociągnął za sobą. Był tak pochłonięty wycieczką do lochów, że zupełnie nie zwracał uwagi na Caia, który musiał za nim niemal biec. Dotarli do ściany pod schodami. Nie dostrzegł tam komórki na szczotki, jakie zwykle były pod schodami, tylko ciemny wąski otwór. Przełknął ślinę. Nie lubił wąskich, i ciemnych pomieszczeń. Miał wrażenie, że w ciemnościach czai się coś, co zaraz się na niego rzuci. Zacisnął dłoń na palcach Maxa i dał się poprowadzić. Zatrzymali się po kilku krokach, chyba byli akurat w połowie schodów. Chciał coś powiedzieć, kiedy dłoń kolegi, zasłoniła mu oczy, odcinając od nikłego światła. Poczuł się dość nieswojo, zwłaszcza, że mężczyzna puścił jego dłoń. Po chwili znowu odzyskał wzrok i spojrzał na dół, na strome schody, wiodące gdzieś, nie wiadomo gdzie w mrok.
- Goście przodem - usłyszał tuż przy uchu, głos Maxa. Odetchnął głęboko i zaczął powoli schodzić. Obiema rękami, sunął po wilgotnej ścianie, starając się zachować równowagę, na tych karko - skrętnych schodach. Stopnie były śliskie i niebezpieczne, już one wystarczyły, by zaczął czuć się dość nieswojo. Nie wyobrażał sobie jakby mógł tutaj zejść z zawiązanymi oczami i związanymi rękami, a taką właśnie sytuację sobie wyobraził. Nie wiedząc, czemu, zobaczył siebie w jakiejś podartej koszuli i tylko w niej, prowadzonego przez Maxa do lochów a w nich widział Foresta, w dziwnym stroju trzymającego bicz i obcęgi w skrzyżowanych rękach, na wzór faraonów. Ocknął się z tych rozmyślań i odwrócił do mężczyzny. Ledwo go widział w panujących ciemnościach. W końcu zaczęło się jakby rozwidniać, zrozumiał, że musieli zejść juś do lochów. Rozejrzał się po ponurym pomieszczeniu, długim na kilkadziesiąt metrów, wysokim na jakieś sześć, oświetlonym ledwo kilkoma pochodniami. Wyłożona kamiennymi płytami podłoga, zaścielona była słomą, tak jak sobie wyobrażał była na niej także woda. Postąpił kilka kroków, przyglądając się ciemnym celom. Uwagę przykuwały, ciężkie kajdany, wiszące na długich, grubych łańcuchach. Zauważył nawet, że w jednej znajdował się szkielet. Wzdrygnął się na myśl, że mógłby być prawdziwy. Dostrzegł na końcu lochu coś, co wyglądało na przejście prowadzące... nie był pewien gdzie, ale pewnie gdzieś w dół. Słowa Maxa to potwierdziły. Nie byli na samym dole. Odwrócił się do niego. Mężczyzna był blady, zaciskał kurczowo dłonie i rozprostowywał je, jakby chciał pozbyć się napięcia. Cai mógł to zrozumieć. Nigdy nie był w lochu, ale kiedyś znalazł się w miejscu równie ciemnym i zimnym.
- Nie wiem czy chcę iść dalej… - powiedział Grave, wbijając wzrok w coś, co leżało na podłodze. Blondynek spojrzał tam, gdzie on. Zobaczył dziwne metalowe narzędzia i odskoczył od nich, gdy rozpoznał ich przeznaczenie.
- Nie musimy iść dalej, jeśli nie chcesz. - podszedł do Maxa i złapał go znowu za rękę. Wiedział, co to znaczy bać się takich miejsc. - Jakby to powiedział psycholog, zrobiłeś wielki krok na drodze, to pozbycia się swoich własnych demonów. - uśmiechnął się do niego. - To, co wracamy na górę? Przejdziemy się po lesie z dala od tego kurzu, wilgoci i pajęczyn. Co ty na to? Bo ja się chętnie stąd wydostanę. - wiedziony nagłym impulsem, na chwilę przytulił się do jego ramienia.





Komentarze
Aquarius dnia padziernika 09 2011 18:33:45
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

Tohma (Brak e-maila) 17:37 29-10-2006
Łoł Super! Czekam na kolejny rozdział ze zniecierpliwieniem
Scatha (Brak e-maila) 15:53 23-08-2007
Eh jeśli mam być szczera niektóre momenty opowiadania nie podobają mi się. Przydała by się porządna beta. Powtórzenia, które pewnie były zastosowane w jakimś celu czasem źle wpływają na przedstawienie historii, ale biorąc pod uwagę jej długość nie jestem zdziwiona. W niektórych momentach wydarzenia s± strasznie nudne i się ci±gn±, a w innych jestem ciekawa, co będzie dalej. Mimo to ciężko mi się to czytało, a jednak jestem ciekawa, co będzie dalej.
Jeśli dalsza część będzie w miarę zgrabnie napisana chciałabym wiedzieć, co będzie dalej.
Sniaca (Brak e-maila) 01:08 03-11-2007
Wiesz co, ciekawy poczatek mam nadzieje wspanialej historii. Az wlos mi sie jezyl, gdy czytalam te mglista czesc, niezapominajac o tym, ze wlasnie dzisiejszej nocy jest strasznie gesta mgla na dworzu. Wiem, ze chciales tymi powturzeniami ukazac sytuacje z punktu widzenia wszystkich osob bioracych w danej scenie udzial, ale to sprawia, ze podczas czytania gubisz sie w tekscie; radzilabym ci tego wiecej nie uzywac. Ogolnie uwazam to za bardzo interesujace i juz ciesze sie na kolejna czesc. Mam nadzieje, ze juz choc zaczoles prace nad nia.
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum