The Cold Desire
   Strona Główna FORUM Ekipa Sklep Banner Zasady nadsyłania prac WYDAWNICTWO
Grudnia 22 2024 03:54:53   
Nawigacja
Szukaj
Nasi autorzy
Opowiadania
Fanfiki
Wiersze
Recenzje
Tapety
Puzzle
Skórki do Winampa
Fanarty
Galeria
Konwenty
Felietony
Konkursy
ŚCIANA SŁAWY
Tutaj będą umieszczane odnosniki do stron, na których znalazły się recenzje wydanych przez nas książek









































POLECAMY
Pozycje polecane przez naszą stronę. W celu zobaczenia szczegółów należy kliknąć w dany banner





Witamy
Strona ta poświęcona jest YAOI - gatunkowi mangi i anime ukazującemu relacje homoseksualne pomiędzy mężczyznami. Jeśli jesteś zagorzałym przeciwnikiem lub w jakiś sposób nie tolerujesz homoseksualizmu, to lepiej natychmiast opuść tę witrynę - resztę naszych Gości serdecznie zapraszamy
Stworzony a nie zrodzony 1
...I tak zatruło Początek,
I Początek zmieniło się w Koniec
Dobro stało się Cierpieniem
Droga Zapomnieniem
Tylko Światło pozostało Światłem...


Kilkunastu jeźdźców przegalopowało przez wieś, wzbudzając tumany kurzu i strasząc swoją prędkością, łopotaniem krótkich płaszczy i tętentem końskich kopyt wszystko co się rusza. Przy okazji stratowali cztery kury, zniszczyli świeżo rozwieszone pranie: strzemię zaczepiło o linę i pociągnęło wszystko za sobą, oraz przewrócili kilka płotów. Nikt nie mógł zliczyć popękanych garnków, głównie dla tego, że w całej wiosce nie było jednej osoby piśmiennej, czy umiejącej do dziesięciu zliczyć.
Podróżni nie zatrzymali się, tylko pędzili dalej. Przez nieliczne, najczęściej źle zagospodarowane pola, fragmenty dzikiej puszczy; wyraźnie dawali odczuć jak bardzo się śpieszą. Prowadzący cały czas przyspieszał, aż z wierzchowców zaczęły spadać płaty białej piany. Jednak nikt nie zwrócił na to uwagi. Im bliżej było zmroku, tym bezlitośniej poganiali zmęczone zwierzęta. Zupełnie jakby czarty siedziały im na plecach.
Powód pośpiechu był prosty i leżał przed nimi, w środku mrocznego lasu. Było to ponure, pradawne bagno, przecinające szerokim pasmem gościniec. Tu zwolnili. Stare trzęsawisko ginęło w mroku, rozlewając się po obu stronach, niezbadane i śmiertelnie niebezpieczne. Niejeden postradał na nim życie, niejeden zwiedziony pozorem zapadł się w miękkim, półpłynnym gruncie. Co prawda prowadziła przez nie ścieżka i to dobrze widoczna, jednakże strach zmuszał do wstrzymania wierzchowców. Tam coś było, w pokrytych wieczną mgłą rozlewiskach. Czaiło się wśród brudnych trzcin, poskręcanych nagich krzewów, wiekowych konarów; wszyscy ją odczuli, mężowie i zwierzęta, siedzącą na ich karkach, dysząca obecność.
Koń prowadzącego zastrzygł uszami. Nagle stanął dęba. Zatańczył na tylnych nogach, przeraźliwie rżąc. Dołączyły do niego następne wierzchowce. Ktoś zleciał z siodła. Inny bezbożnie zaklął, co wywołało protesty jego towarzyszy i znaki Krzyża Świętego uczynione drżącymi dłońmi. W mroku zamigotały blado złote oczy.
Potem spokój nocy przerwał kwik. Skowyt, świst broni i przerażone krzyki, urwane tak raptownie, jak zaczęte. Cisza, która później zapadła, miała w sobie coś z bluźnierstwa. Świat nie powinien być aż tak bezgłośny, nie po piekle jakie przed chwilą się skończyło.
- Nie musiałeś.
- Czemu? Było zabawnie. Widziałeś, jakie oczy zrobił sir Nicolaus? -nazwisko zostało wymówione z jawną pogardą.
- I oczywiście nie pomyślałeś o konsekwencjach?
- Oczywiście, że nie. Z resztą, kto na nas wskaże? Byli świadkowie? Nie. Więcej, sami się wyrżnęli kierowani siłą nieczystą. I to właśnie jest najpiękniejsze.
- Jesteś genialny.
- A ty cudowny. Wracajmy.

Zamek, czy raczej obronny dwór noszący to szumne miano, wznosił się na niewysokim wzniesieniu. Od południa i zachodu chroniło go rozlewisko rzeki, z pozostałych dwóch stron gęsta puszcza i moczary. Miejsce było więc dogodne, dobrze ufortyfikowane, łatwe do obrony. Dodatkowo ziemia była tu bardzo żyzna i na przeciwległym brzegu umiejscowiło się dobrze prosperujące miasteczko, i kilkanaście wiosek, własność małżonki pana oraz, leżącego o pół dnia drogi od zamku klasztoru.
Samotny jeździec wstrzymał konia. Zeskoczył na ziemię i powoli, trzymając zwierze tuż przy wędzidle podprowadził je pod skraj lasu. Zatrzymali się przy ostatniej linii drzew, ukryci przed oczyma postronnych obserwatorów w głębokim cieniu. Mężczyzna chwilę rozglądał się po okolicy, bacząc na wszelki ruch. Był spokojny, opanowany, ale najwyraźniej czymś zaniepokojony, albo przejęty. Zmrużywszy oczy, przyglądał się widniejącemu w oddali wzgórzu, jego jaśniejącym w słońcu wieżom i murom, wąskim stróżkom ciemnego dymu wznoszącym się z kominów ku niebu. Stał tak może kwadrans, może trochę dłużej, zastygły niczym posąg barbarzyńskich cesarów czy bogów ichnich. Powietrze stało nieruchome, nawet najlżejszy wiaterek nie poruszał trawą czy liśćmi. W końcu zniecierpliwiony koń trącił go pyskiem w ramię. Jeździec wzdrygnął się zaskoczony, potem zamrugał powiekami i uspokoił zwierze ruchem dłoni. Uśmiechnął się przy tym smutno. Westchnął ciężko i kręcąc głową, jakby chciał powiedzieć nie, wskoczył na siodło. Ruszyli rysią w stronę zamku. Choć wyglądało to, jakby szarżował do rozpaczliwego ataku, tak zaciętą i ponurą miał twarz.
Przez wysoką, ceglaną bramę wjeżdżało się na spory, nieregularny dziedziniec otoczony zaniedbanymi budami kowala, chlewu, obory, dość porządnymi stajniami, pomieszczeniami dla służby i koszarami, w centrum wznosiła się sześciokątna, drewniana altana zabezpieczająca studnie przed deszczem i nieczystościami. Na osi tworzonej przez nią i bramę znajdowało się wejście do właściwego zamku. Była to wysoka, ale przysadzista budowla, której początki sięgały czasów, gdy Prusacy i Rusini napadali na te tereny. Z tego właśnie okresu pochodziła zbielała od słońca, kamienna wieża, oraz podstawy szerokich murów. Dziad obecnego dziedzica postanowił dokonać zmian, sprowadził nawet mistrzów murarskich z sąsiedniego księstwa, niestety na architekta mu nie starczyło i plany wykonał przełożony pobliskiego zakonu. Człowiek może świętobliwy i pobożny, ale nie najlepszy sługa Królowej Nauk. W efekcie zamiast idealnego siedmioboku, budowla posiadała plan dość pokracznego wielokąta, o ścianach przeróżnej długości i pomieszczeniach ustawionych niczym w słynnym labiryncie, dla bestii przez Minosa wystawionym. Większość cięciw, czy modnych, kryształowych sklepień była poprowadzona krzywo, a okna o zbyt przysadzistych proporcjach nie dawały dostatecznej ilości światła. Przynajmniej wewnętrzny dziedziniec, szeroki i widny, otoczony budowaną właśnie galerią sprawiał dostatecznie dostojne wrażenie. Ale była to już zasługa nowego mistrza i nowych, jeszcze lepszych majstrów, jacy go stawiali.
Po dokończonej już partii kolumnady spacerowało dwóch mężczyzn.
- Dawnośmy nie gościli przybyszy z południa.
- Z południa przybywam, ale z północy pochodzę. I dziękuję ci za gościnę, Panie. Droga przede mną daleka.
- Zostań tutaj jak długo będziesz chciał, przybyszu.
- Dzięki ci Panie. - pokłonił się nisko.
Książę przyglądał mu się z uśmiechem, choć jego oczy pozbawione były sympatii. Ten dziwny mężczyzna, który zjawił się niewiadomo skąd i o którym nie było nikomu nic wiadomo, niepokoił go. Gdyby wiedział cokolwiek więcej! Jednakże pytanie byłoby nieuprzejmością, więc musiał milczeć, oprzeć się tylko na tym, co widział.
Przybysz pochodził z szlacheckiego stanu, co do tego nie było wątpliwości. Jego koń był wspanialszy od wszystkich wierzchowców w okolicy. Książę nie mógł oderwać wzroku, gdy służba wprowadzała zwierzę do stajni. Gniady rumak, choć powinien być zmęczony, wąską głowę nosił wysoko, a chód miał sprężysty. Mieć takiego na własność... Z trudem stłumił zazdrość. Tak, posiadacz tego konia musiał być kimś bogatym, nawet wpływowym. Władca nieznacznie pokręcił głową i zwrócił się w stronę podróżnego. Po raz nie wiadomo który przyjrzał się jego dość przystojnej, brudnej twarzy i znoszonym szatom; uznał, że jako nowe musiały być co najmniej równie kosztowne jak jego własne. Z bliska widział misterne hafty zdobiące rękaw kaftana, a i tkanina należała do najlepszych, jakie znał.
- Spełniam tylko chrześcijańską powinność. - powiedział - Kim jesteś, Panie?
- Wybacz, wszakże nic o mnie nie wiesz. Jestem Gerald, syn Zebedeusza.
Żyda? Przemknęło przez myśl Księcia. Jeszcze raz zerknął na przybysza; nie, chyba nie. Miał co prawda ciemne włosy i czarne oczy, a twarz ogorzałą, ale na próżno szukał semickich rysów.
- Mój ojciec miał wielkie posiadłości w Czechach, zaś matka ma wywodziła się z twych ziem. Obecnie zdążam do jej rodziny.
Wytłumaczył nic nie tłumacząc. Gospodarz chciał zadać jeszcze jakieś pytanie, ale dźwięk gongu oznajmił, iż zaraz zacznie się wieczerza. Wezwał więc służebne, by zaprowadziły gościa do jego komnaty, aby odświeżył się przed posiłkiem.
Pół godziny później zszedł do niskiej, długiej sali jadalnej. Tam, przy długich stołach zgromadziło się około trzech tuzinów ludzi, domowników jak i gości. Gerald został ponownie powitany i przedstawiony ogółowi, a więc: dowódcy oddziału służącego Księciu, panu Kazimierzowi znaku Gwiazda; przebywającemu z gościną przełożonemu klasztoru Mikołajowi, kilku towarzyszącym mu mnichom; architektowi Aleksandrowi z Krakowa, kanonikowi katedry flombordzkiej i jego pomocnikowi młodemu zakonnikowi Jakubowi; trzem rycerzom, jacy zatrzymali się przejazdem w drodze do swoich ziem: Rodrigowi, oraz braciom Krzesmirowi i Ziemisławowi. Oprócz nich przy stole zasiadała spora grupa niewiast pod przewodnictwem Księżnej, postawnej, wysokiej kobiety o niezwykle bladej twarzy matrony; obok niej zasiadała jej szesnastoletnia córka Jadwiga nazwana tak na cześć Śląskiej Księżnej, która swoją świętością zasłynęła w całej Europie. Dalej miejsca zajmowały ich towarzyszki, w większości były to córy rycerskie oddane na wychowanie, ale znajdowały się wśród nich też wdowy i sieroty po zmarłych w bojach.
Nie mniej tego wieczoru nikt nie myślał o tych, co odeszli, nie było pieśni żałobnych, ani wspomnień o nieuchronnym końcu. Nastrój radości udzielił się wszystkim. Stoły uginały się pod ciężarem potraw, krążyły często napełniane puchary, gwar rozmów mieszał się z śmiechem i śpiewem grupy wędrownych muzykantów. Gerald siedział pomiędzy panami Kazimierzem i Ziemisławem. Ten pierwszy był niewysokim, szerokim w barach rudowłosym mężczyzną w kwiecie wieku, drugi żylastym, jasnowłosym gigantem z śladami po krostach na twarzy i uciętym kawałkiem ucha. Obaj okazali się wdzięcznymi towarzyszami. Rozprawiali o bitwach, bogactwach zdobytych i straconych, wielkich czynach oraz, oczywiście, białogłowach. Obydwaj mogli pochwalić się w wymienionych dziedzinach równie bogatym doświadczeniem. Czarnowłosy też im nie ustępował, choć niewiele o sobie mówił, dowiedzieli się, iż walczył z poganami na dalekim południu, poznał Ziemie Świętą i Stolice Apostolską. Jednakże chętniej opowiadał o cudach architektury i waleczności innych niż swoich dokonaniach.
Nagle przechylił się w stronę Kazimierza i pociągnąwszy go za rękaw spytał.
- Kim jest ta panna?
- Która?
- Ta białowłosa, zasiadająca po prawicy owej matrony w czerni. Ta w sukni zielonej.
Rycerz powiódł wzrokiem po kobietach aż natrafił na opisaną. Najwyraźniej słuchała tego, co mówi do niej siedząca po jej prawej stronie młoda dziewczyna, być może jej rówieśnica o roześmianych, czarnych oczach i dołeczkach na policzkach, bo co jakiś czas potakiwała.
- O nią ci chodzi, prawda? - upewnił się - Mówimy na nią Brygida, to prawdopodobnie sierota, Księżna Pani przyjęła ją pod swoją opiekę. Widzisz panie, jakiś zły duch odebrał dziewczynie pamięć, znaleźliśmy ją podczas polowania, brudną i poranioną, musiała błąkać się po puszczy czas jakiś.
- Widziałem wasze lasy, jeżeli tak było, to Pan musiał nad nią czuwać.
- Tak też powiedział ksiądz dobrodziej. To cud prawdziwy. A dziewczyna niczym złoto, robotna i uczynna, i nawet niebrzydka, choć zdecydowanie zbyt chuda. - Zaśmiał się wznosząc do góry puchar. - Za te, które mają i czym oddychać i orzechy łamać.
- Wypijmy! Oby ich nie ubywało!
- Wypijmy! - radośnie zgodził się Gerald, nie spuszczając wzroku z białowłosej panny.

Była już głęboka noc, gdy wrócił do swojej komnaty. Lekko się zataczając pożegnał wesołe towarzystwo, które odprowadzało go pod sam próg i zamknął za sobą drzwi. Twarz pijanego znikła jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Odstawił kaganek na stół, potem podszedł do okna. Uchylił przesłonę z cienko wypolerowanego, na wpół przejrzystego rogu i wyjrzał na zewnątrz. Nocne powietrze było zimne i wilgotne. Księżyc świecił jasno, wiedział, że za kilka dni będzie pełnia.
A wtedy...
Uśmiechnął się ponuro. Złożył palce w skomplikowany sposób i wyszeptał kilkanaście słów po łacinie, potem jeszcze kilkanaście po aramejsku, grecku i koptyjsku. Później zamknął oczy, powiedział coś jeszcze, tym razem tylko w koptyjskim i wyskoczył oknem...
Poniżej migotała tafla rzeki.

- Widzisz? Już się odezwał, a mówiłeś, że będziemy się nudzić.
- Przyznaję, myliłem się. Ale co zrobimy z tym...?
- Jak to co? Poczekamy na rozwój wypadków, i co najwyżej sami lekko je przyspieszymy. Nie podoba ci się to?
- Może...
- Robię się zazdrosny.
- I o to chodzi.

Przeor wraz ze swoją świtą opuścił zamek przed południem. Nieduża karawana zmęczonych podróżnych została pożegnana przez ziewającego, mocno skacowanego księcia i garstkę co przytomniejszych gości. W końcu grupa oddaliła się od wzgórza, smętnie wlokąc się po gościńcu w stronę klasztoru. Natomiast równie wczorajsi mieszkańcy powrócili do swoich zajęć. Tylko Gerard, syn Zebedeusza stojąc na szczycie wieży, odprowadzał podróżnych wzrokiem aż zbliżyli się do grobli i przeprawili na drugi brzeg rzeki. Dopiero wtedy zszedł na dół.
Wreszcie...
Okazja sama pchała mu się do rąk.

Zdecydowanym krokiem przeszedł przez dziedziniec; nie wiedział gdzie go nogi niosą, ale zdał się na instynkt. Ten jeszcze nigdy go nie zawiódł, ale też nie mógł powiedzieć dokąd go prowadzi. Dla tego też lekko się zdziwił, gdy dotarł do znajdującego się od strony rzeki ogrodu. Było to piękne miejsce. Zarośnięte ziołami i kwiatami, przemieszanymi w ten sposób, że kwitły całą wiosnę, lato i znaczną część jesieni zwabiając do siebie motyle i owady. Panowała tam niesamowicie odprężająca cisza. Zupełnie jakby zamek był daleko od niego.
- Panie...
Błyskawicznie odwrócił się w stronę głosu. Brygida podniosła się z kawałka pnia pełniącego rolę ławki. Lekko dygnęła.
- Wybacz, nie chciałam cię przestraszyć.
- To moja wina, Pani. Walka nauczyła mnie czujności, a ta często może być mylona ze strachem czy gniewem.
- A więc uraziłam cię, Panie.
- Źle mnie zrozumiałaś, Pani. - roześmiał się. - Chciałem się wytłumaczyć, a wyszło odwrotnie. Może to wina mojego języka. Bardzo dawno nie używałem mowy mojej matki. Nieprawidłowo dobieram słowa?
- Nie, Panie. Mówisz jakbyś nigdy nie opuszczał okolicy, ale słyszałam, że wiele podróżowałeś...
Dodała niepewnie, a zaraz potem zamilkła speszona. Znów siedziała na ławeczce z tamburem w dłoniach i spuszczonym wzrokiem. Srebrna igła wręcz migotała w jej jasnych palcach. Przysiadł naprzeciwko, zachowując odpowiedni dystans.
- Tak Pani, od kiedy wyrosłem z wieku dziecięcego.
- Gdzie byłeś? Co widziałeś, Panie? - spytała, a zaraz potem dodała, najwyraźniej speszona swoją wcześniejszą bezpośredniością - Wybacz, nie chciałam być nieuprzejma.
- Żadna tajemnica. Walczyłem na południu, z muzułmanami, mahometanami jak najczęściej ich nazywają.
- Słyszałam, że są czarni jak noc czy czarty. - powiedziała z uroczą niepewnością.
- Nie zupełnie, raczej przypominają mnie. Mają czarne oczy i włosy, ale skórę niewiele ciemniejszą od naszej. A ich wiedza... nie uwierzysz pani, do czego są zdolni. Niektórzy nazywają to magią, ale tak naprawdę jest to jedynie wiedza wyczytana z dawnych ksiąg. Umieją przywrócić wzrok ślepym i władzę w nogach chromym. Wyliczają ruchy gwiazd, bezbłędnie znają kierunki, budują pałace niezwykłej piękności, jak przekracza się próg takiego można pomyśleć, że trafiło się do wrót raju. Zupełnie jakby na ich ziemiach znajdował się ogród wszelakiej rozkoszy. Gdybyś widziała ich dzieła Pani. Tam nawet najmniejsi z rycerzy noszą klejnoty większe od tych znajdujących się w koronie Króla Polskiego. Nie ma władcy chrześcijańskiego który mógłby się równać z nimi bogactwem czy wiedzą.
- Widać, że jesteś nimi zafascynowany, panie.
Kanonik wyszedł zza krzaku bzu. Uśmiechał się lekko, choć jego jasne oczy pozostały poważne. Rycerz lekko schylił głowę, nie spuszczał wzroku z architekta.
- Podziwiam ich, nie ukrywam tego. Ale tak samo jak dzieła pogańskich cesarzy, którzy wieki temu władali Rzymem.
- Byli antychrystami, tak jak mahometanie. Wielu dobrych chrześcijan umarło przez nich.
Powiedział w zamyśleniu duchowny. Kobieta przeżegnała się pobożnie, mrucząc pod nosem "wieczny odpoczynek". Zaraz potem powróciła do haftowania. Gerald ruchem dłoni zachęcił mężczyznę do zajęcia miejsca obok. Ten usiadł na samym skraju pnia. W zamyśleniu skubał brodę. Był to stosunkowo młody człowiek, młodszy od wojownika, może trzydziesto letni może niewiele starszy. Miał miłą, przystojną twarz okoloną jasnymi falującymi włosami i bystre spojrzenie.
- Wiem o tym, możesz mi wierzyć lub nie, ale niejeden z moich towarzyszy poległ od strzał czy mieczy muzułmanów. - w głosie rycerza można było wyczuć urażoną dumę. - Jednakże nie przeszkadza mi to w zachwycaniu się ich sztuką czy nauką. Nie przymierzając ty sam korzystasz z osiągnięć ich bibliotek, wielebny. Największe dzieła Arystotelesa i Pitagorasa przetrwały dzięki ich bibliotekom i zamiłowaniu do gromadzenia wiedzy.
- Mógłbym odnieść wrażenie, że bronisz tych antychrystów. Przecież głoszą oni rzeczy sprzeczne z nauką Kościoła, napadają na karawany, mordują wiernych i nie pozwalają im miejsc świętych nawiedzać, szerzą myśl pogańską i wiarę w gusła. Nie wątpię, iż ich pałace są wspaniałe, ale przecież duch nieczysty kusił Pana Naszego pałacami właśnie, bogactwem i władzą. A władza wynika nie tylko z siły, którą ty reprezentujesz, ale i z wiedzy. - dodał powoli, nie przestając skubać brody. Uśmiechnął się łagodnie w stronę wojownika. - A ta należy do mnie. I innych duchownych.
- Przyznaję Panie, jestem tylko prostym rycerzem, łatwo mnie omamić bogactwami dalekiego wschodu, wonnościami czy pięknem kobiety...
Dodał lekko się skłaniając Brygidzie. Ta spłonęła rumieńcem, najwyraźniej nie zauważyła, iż cały czas patrzył na Kanonika. Aleksander również pokłonił się nieznacznie.
- Dlatego właśnie światem żądzą duchowni, nam obce są pokusy bogactwa a pożądamy jedynie wiedzy i zbawienia. - powiedział dobrotliwie.
- Jak większość z nas. - przyznał półszeptem Gerald.

Cios uderzył przy wieczerzy, znienacka jak poprzednio. Posłaniec był blady i przerażony, trząsł się, gdy stanął przed księciem zgięty w pół. Od razu umilkły rozmowy i śpiewy, a oczy wszystkich spoczęły na nim.
- Panie, - powiedział drżącym głosem - odnaleźliśmy oddział pana Konrada. Koło bagien jak poprzedni. Wszyscy nie żyją. Wyrżnięci w pień. - dodał.
Reakcje były zadziwiająco różne. Księżna głucho krzyknęła, jedna z jej towarzyszek, najwyraźniej krewna lub narzeczona któregoś z zabitych, zemdlała. Pozostałe kobiety od razu zaczęły ją cucić. Mężczyźni powstawali z miejsc. Milczeli, a było to o wiele bardziej przerażające od krzyków czy jakichkolwiek słów. Część z nich patrzyła na Księcia, inni na posłańca. Ale wszyscy byli spokojni.
Książe jako jedyny siedział. Twarz miał ściągniętą, ponurą.
- Jak to się stało?
- Nie wiemy. Kilku chłopów wracało z puszczy, koło bagna znaleźli... - posłaniec przełknął ślinę. - Wszyscy zabici. Podobno porąbani na sztuki. Panie, nie miej im za złe, to prości ludzie. Przerazili się. Od razu uciekli tutaj.
- Rozumiem. - powiedział powoli. - Na koń.
- Panie, toż wszyscy widzą, że to siedlisko zła! Bóg jeden raczy wiedzieć jakie demony tam teraz będą. A kto z nas ma moc oparcia się im?
Wyrwał się dowodzący strażą Kazimierz. Wzrok wszystkich powędrował w stronę Kanonika i jego towarzysza. Młody zakonnik wbił wzrok w stół przed nim. Najwyraźniej nie był przyzwyczajony do bycia w centrum uwagi. Za to jego przełożony bez zażenowania rozejrzał się po sali, uważnie lustrując twarze zgromadzonych. W końcu spojrzał na Księcia i powoli, dobitnie powiedział.
- Rzeczywiście Panie, zarówno ja, jak i brat Jakub posiadamy wiedze na temat złego i możemy je powstrzymać, ale... żaden z nas nie jest egzorcystą. Nie przyjęliśmy odpowiednich święceń, nie możemy zapewnić wam pełnej ochrony. Zło bywa potężne, zwłaszcza po zmroku, przy pełni. Nieprawdaż bracie?
Mnich tylko skinął głową, na potwierdzenie słów swego towarzysza. Cały czas, z uporem szaleńca, wpatrywał się w blat.
- Radzisz więc czekać do rana? - spytał cicho Książe.
- Tak, Wasza Wysokość. Ale może posłuchajmy jeszcze czyjegoś zdania, - kanonik przerwał, udał że rozgląda się po sali. - może pana Geralda? To podobnoż doświadczony wojownik i nie raz stykał się ze złem.
Zaproponował uśmiechając się ciepło do rycerza. Inni też zwrócili się w jego stronę. Ten ukłonił się nisko, niemal dotykając czołem stołu.
- Przeceniasz moje możliwości, Panie. Lecz jeżeli mógłbym cokolwiek doradzić, Wasza Wysokość, to wyruszmy rano. Nie dlatego, bym obawiał się sił ciemności - powiedział szybko, widząc zaskoczone spojrzenia - Lecz byśmy nie zadeptali śladów po nocy. W mroku łato też się zgubić, lub wpaść w zasadzkę. Dla tego odradzam pochopne działanie...
Powiedział i ponownie skłonił się Księciu. Ten lekko siknął głową. Widać było wyraźnie, że ciągle się waha i decyzja jaką musi podjąć sprawia mu trudność. Kobiety docuciły zemdloną i wyprowadziły ją z sali. Pozostała tylko Księżna i Brygida, która stanąwszy w progu bardzo intensywnie wpatrywała się to w czarnowłosego wojownika, to w możnowładcę. Podobnie jak jej pani, wyraźnie się bała.
- Wyruszymy o świcie. - zdecydował w końcu Książe.

Poranek nie przyniósł spokoju. Nim słońce wstało cały zamek był już obudzony, osiodłane konie stały na zewnętrznym dziedzińcu, a mężczyźni szykowali się do drogi. Nawet obaj duchowni byli gotowi, w prostych, żołnierskich ubraniach i z bronią przytoczoną do pasów nie wyróżniali się z grupy. Tylko złote krzyże na ich szyjach świadczyły kim tak naprawdę są.
Kilka kobiet wyszło by pożegnać wyruszających. Księżna objęła swego męża, potem przyklękła z szacunkiem całując go w rękę.
- Będę czekała mój Panie.
- Na pewno wrócę. A do tego czasu rządź mądrze.
- W twoim imieniu, panie. - odpowiedziała.
Mężczyzna uśmiechnął się łagodnie. Potem wskoczył na wierzchowca i wraz z pierwszymi promieniami słońca wyruszyli.

Nie musieli jechać długo; dotarli na miejsce przed wieczorem. To, co zastali przerosło ich najgorsze obawy. W nocy nie padało i nic nie zatarło śladów. W powietrzu unosił się ciężki swąd starej krwi. Gościniec wyglądał jak jatka. Zwłoki leżały na całej jego szerokości, kilkanaście stóp od miejsca w którym zaczynało się bagno. Wśród nich wałęsały się osamotnione konie o spuszczonych łbach. Kanonik zeskoczył z siodła, chwycił swojego wierzchowca za uzdę, tuż przy wędzidle i podszedł do miejsca rzezi. Z beznamiętną twarzą oglądał to, co zostało. Za nim, ośmieleni przykładem duchownego, ruszyli następni. Martwi wojownicy nie mieli po połowie twarzy, niektórym brakowało kończyn, z porozpołowianych korpusów powylewały się wnętrzności. Obcasy niejednego buta zupełnie przez przypadek zanurzyły się w miękkich, choć chłodnych trzewiach.
- Tego czynu nie mogli dokonać ludzie.
- Musiała, patrz panie, wyrżnęli sami siebie. Ale czemu?
- I dlaczego nie ma wilków. Patrzcie, zwykle po zmierzchu ścierwojady oczyszczają wszystkie pola, a tu, nic nie ruszone. Nawet much nie ma.
- Co o tym myślicie ojcze?
- Ani chybi, demony.
Potwierdził, to co wszyscy wiedzieli. Rycerze zaczęli spoglądać na siebie z niepokojem, nagle jeden z nich rzekł.
- A gdzie pan Gerald?!

Wszystko się zgadzało. Pierwsza masakra nastąpiła tuż przed jego przybyciem, następna zaraz po nim. Jego ciemnawa skóra, gładkie lico i czarne włosy; typowe oznaki czarownika. Nawet zamiłowanie do niewiernych, doskonała znajomość mowy, której rozumieć nie powinien. Na nieszczęście teraz go nie było, a przecież wszyscy wiedzieli jak wyruszał. Odpowiedź mogła być tylko jedna - korzystając z zamieszania powrócił. Specjalnie wywabił obrońców. Na zamku nie było duchownych i nikt nie mógł mu przeszkodzić w czynieniu złego. Kobiety, dzieci, całe domostwo pozostało na jego łasce. Demona, czy maga? Na pewno sługi sił nieczystych.
Konie gnały.

Jak wtedy, siedziała w ogrodzie. Ale nic nie robiła, białe dłonie złożyła na sukience, wpatrując się zamyślona w przestrzeń przed sobą. Jej wzrok błądził po łagodnych pagórkach, wodzie, domach, polach, ale nic nie widziała.
- Pani...
Powiedział kłaniając się. Zamrugała zaskoczona oczami, ale nie poderwała się z ławeczki. Nie zareagowała, gdy podszedł i ujął ją za rękę. Uśmiechał się. Nie wyszarpnęła dłoni, nie chciała. Czarne źrenice przypominały groty, jaskinie bez końca... Jak one przyciągały! Sprawiały, że człowiek się w nich zapadał. Tracił grunt pod nogami i zanurzał w ich tajemniczym mroku.
- Choć do mnie.
Wyszeptał w nieznanym jej języku...

Znaleźli go w ogrodzie. Przybyli dosłownie w ostatniej chwili. Gerald stał, słońce oświetlało jego skupioną, ściągniętą w sobie twarz. Przed nim, na wpół siedząc, na wpół klęcząc trwała panna Brygida. Oczy miała przymknięte, twarz płonęła jej dziwnym ogniem. Mężczyzna wyciągnąwszy nad nią dłonie, szeptał słowa w niezrozumiałej, dziwnej mowie.
Część zasłoniła uszy, inni padli przerażeni na ziemię, ale większość, mląwszy w ustach słowa egzorcyzmów, tudzież modlitwy, rzuciła się na mężczyznę. Obalili go na ziemię. Nie stawiał oporu. Uderzony w bok głowy ciężką rękojeścią stracił świadomość.

Zamek, jeszcze z czasów budowy, posiadał całkiem solidne cele, umieszczone w podstawie dożonu. Tak więc mury, choć stare, były bardzo grube, wykonane z białego wapienia, choć wewnątrz wieki użytkowania zaczerniły je kopciem z pochodni i świec. Jak tylko zbliżył się do niskich, wykonanych z potężnych bali drzwi poczuł znajomy swąd dawno zakrzepłej krwi. Prowadzący go strażnik głośno przełknął ślinę.
- Czy jesteś pewien, ojcze? To...
- Tak, synu. Nie lękaj się, przecie jeszcze nie wiemy, czy to czarownik, czy tylko nieszczęsna dusza opętana przez złego, czy też schizmatyk.
- Ale ojcze, każden z nich jest...
Zająknął się, a jego rozszerzone ze strachu oczy mówiły więcej niż tysiące słów. W migotliwym świetle niesionej pochodni łagodna, zatroskana twarz kanonika zdawała się być oazą spokoju. Gdy dotknął jego ramienia i półgłosem przemówił, jego głos brzmiał tak spokojnie, jakby obłaskawiał przerażone zwierze.
- Nie chcę byś ze mną tam wchodził synu. Nie, żebym poddawał w wątpliwość twoje męstwo, ale nie wiem, z czym mamy tam do czynienia. Mówiłem ci, możliwości jest wiele, sam mam nadzieję, że to zwykłe niezrozumienie obyczajów. Wtedy nic żadnemu z nas nie grozi. Widzisz - wskazał smukłym palcem na drzwi - to znak pana naszego, święconym wapnem wypisany. Żadna siła nieczysta się przez niego nie przedrze. Tu jesteś bezpieczny. Ja sam wejdę i ocenię, a wtedy albo znak ten zmazany zostanie, albo...
Zawiesił głos. Strażnik głośno przełknął ślinę, potem przeżegnał się nerwowo i wpuścił duchownego do środka. Zaraz potem zatrzasnął drzwi i uciekł kilkadziesiąt stopni w górę.
Oczy szybko przyzwyczaiły się do panującego w środku półmroku. Kanonik podszedł do skutego jeńca. Ten nawet nie drgnął.
- Hej, żyjesz jeszcze? - spytał, lekko kopnąwszy go czubkiem buta w nogę. - Mówię do ciebie, żyjesz, czy mam wezwać grabarza?
- Przecież i tak tego nie zrobisz. - odpowiedział nie podnosząc głowy.
- Skąd wiesz? Może się zlituję i dobiję cię tu i teraz? No, ale wszystko zależy od mojego humoru i twojego rozsądku. Po co tu jesteś?
- Wiesz.
- Właśnie, że nie do końca. Nie mogę się zdecydować, którą z dwóch opcji wybrać. A może chodzi o obie? Nie; przecież musisz już wiedzieć, że przegrałeś. On należy do mnie i tylko do mnie. Sam przyszedł i nie odejdzie. Wiesz, dlaczego? Bo nie chce...
Szepnął kucając koło niego. Dotknął nachodzących na twarz czarnych włosów. Nagle jego dłoń rozświetliła się ciepłym, złocistym blaskiem. Wydobył on szczegóły niskiego, kolebkowego sklepienia, poszczególne kamienie, łańcuchy, obręcze, plamy dawno zaschniętej krwi i fragmenty kości. Mężczyzna spojrzał na niego z niejakim zaskoczeniem. Duchowny uśmiechał się, a cała jego postać błyszczała łagodnym, wewnętrznym światłem.
- Jest mój, na zawsze. - powiedział. - A ono razem z nim. Nie masz dość siły, by pokonać moją pieczęć. Już to zrozumiałeś, prawda? Kiedy twoje zaklęcia spełzły na niczym. Jesteś bezradny, niczym człowiek. Powiedz, jakie to uczucie, przegrać wszystko? Stracić nadzieję?
- Nie poddam się. - warknął więzień.
- To chciałem usłyszeć. - cicho zachichotał - Widzisz, to ode mnie zależy, czy cię uniewinnią, czy też spłoniesz. Książe ufa mi bezgranicznie, a w pobliżu nie ma nikogo innego. Nie powiem, szkoda mi tego ciała, jest silne i piękne. Na swój sposób trochę podobne do tego, czym byłoś kiedyś; zanim staliśmy się wrogami.
Nagle pocałował go. Zwyczajnie, w usta. Nie zważał na próbę protestu. Z resztą, skute ręce skutecznie przeszkodziły w czynnym oporze. Gerald musiał mu się poddać. Na szczęście Aleksandra zadowoliło tylko krótkie zetknięcie się warg.
- Wiesz co, nie chcę ci pomagać. - powiedział odrywając się od rycerza. Ten splunął w bok. - Zbyt wiele razy mi przeszkodziłoś. Zbyt wiele razy cierpiałem przez ciebie. I zbytnio cię nienawidzę. Zginiesz, tu i teraz. W świadomości, że przegrałeś wszystko, a ja wygrałem. Żegnaj, nienazwane.
Wstał, a spowijający go blask przygasł, znów był zwykłym człowiekiem. Takim, jak wszyscy w zamku.
Wyszedł z celi. Strażnik poderwał się na jego widok. Aż zmartwiał widząc ściągniętą, zatroskaną twarz duchownego.
- To czarownik, demony są na jego usługach. Mimo moich modlitw, nie chciał zdradzić, czego dokonał i czyją duszę zatruł.
- Myślisz ojcze, że...
- Nie. Tamta panna jest bezpieczna, w porę mu przeszkodziliśmy. Ale mogą być inni. Trzeba będzie przeprowadzić wnikliwe śledztwo. I nie bój się synu, moc Naszego Pana ocali tych, co będą go badać, od złego; a i ja sam, z całej siły będę ich wspierał modlitwą. Musimy być mocni - powiedział smutny po chwili. - silni i bezlitośni, bo inaczej diabły zapanują nad naszymi duszami i czynami. A miejsce to zmieni się w siedlisko złego.

Zadziwiające jak bardzo zmienił się w ciągu tej nocy. Z dość przystojnego mężczyzny w kwiecie wieku przeistoczył się w coś, co przypominało raczej zwłoki niż człowieka. Żółta skóra opinała kości, uwidaczniając każdą z nich. Skurczył się, zmalał, kiedy go wlekli przez dziedziniec wyglądał niczym wypchana kukła, do której włożono zbyt mało siana. Nie stawiał oporu, gdy wciągnęli go na stos. Nie miał siły ani im się przeciwstawić, ani pomagać. Był zupełnie bierny, bezwładny. Głowa ciążyła mu ku zapadniętym piersiom. W celi włożono na niego czystą koszulę, ale już teraz cały jej kraniec przesiąkł krwią. Wszyscy wiedzieli, choć nikt nie mówił, że ma strzaskane stopy i golenie. Również rękawy, w miejscach w których tkanina dotknęła wypalonego ciała, zabarwiły się na ciemno.
Dwóch strażników skończyło przywiązywać go do pala. Zeskoczyli z stosu. Dopiero wtedy kanonik podszedł, przy głuchym akompaniamencie swego pomocnika zaczął odczytywać łacińskie sentencje z trzymanego w dłoniach, zużytego modlitewnika. Zgromadzeni na krużgankach wtórowali im chóralnym "Amen". Po dobrym kwadransie egzorcyzm został zakończony. Kapłan zamknął z trzaskiem książeczkę i zamoczywszy kropielnice w srebrnym cebrze poświęcił stos i czarownika. Potem pobłogosławiwszy katom i gromadzonym, odszedł. Oprawcy ponownie doskoczyli do skazańca. Zaczęli smarować jego szatę tłuszczem zmieszanym ze smołą, by szybciej zajęła się ogniem. W tym czasie Książę powstał i uniosłwszy w górę ramiona rzekł:
- Mocą władzy, nadanej mi przez Boga, Stwórcę Jedynego i w Imię Jego Najświętsze oznajmiam, iż Gerald, syn Zebedeusza, jest winien uprawiania czarów i próby opętania duszy obecnej ty Brygidy. Winien jest też nasłania demonów, w tym księcia piekielnego Duriela pana bólu, - w tym momencie splunął i przeżegnał się pobożnie, a za nim wszyscy zgromadzeni - i Azraela, nasyłającego szaleństwo, - powtórzył gesty. - na nasze oddziały, przez co otumanione mocą nieczystą, same śmierć na siebie zesłały. Panie bądź litościw ich duszom.
- Bądź miłościw.
Odpowiedzieli chórem gapie, jak jeden mąż wykonując znak krzyża. Książe ciągnął dalej, donośnym, opanowanym głosem.
- Dlatego też, po wnikliwym śledztwie przeprowadzonym przez wielmożnego Ojca Aleksandra, kanonika Krakowskiego, skazuję wymienionego wcześniej Geralda syna Zebedeusza na karę śmierci. Niech odstraszy ona inne demony i wypleni zło z jego duszy. Amen
- Amen.
Kat wziął jedną z płonących pochodni, niczym zwycięzca turnieju, ukazujący zgromadzonym zdobyte trofeum podniósł ją do góry i obszedł tak cały dziedziniec. Wkoło panowała przerażająca cisza, przerywana tylko trzaskaniem płomieni i parskaniem stojących w pobliskich stajniach koni.
Kiedy podkładał ogień wszyscy odruchowo wstrzymali oddech. Oblane tłuszczem suche drewno od razu zaczęło płonąć. Płomienie wystrzeliły w górę tak wysoko, że aż musiał się cofnąć. Przez kilkanaście sekund, może kilka minut, nic się nie działo. Tylko kłęby duszącego, wonnego dymu unosiły się ku górze, a ogień przeskakiwał z szczapy na szczapę. Potem ciszę przerwał przerażający, nieludzki skowyt. Do stojących bliżej dotarła woń palonego mięsa. Wycie, nie krzyk nawet, ale właśnie wycie, ponownie przeszyło ciszę wieczora. Kilka kobiet odruchowo się cofnęło.
- To nie człowiek. Człowiek dawno by skonał. - szepnęła przerażona księżna, a Brygida odwróciła przerażona głowę, wtulając się w ramię innej z dam.
- Masz rację Pani, to demon przez niego przemawia. Wreszcie ukazał swą moc. Jednakże nie lękajcie się, już nikomu krzywdy nie uczyni. - zgodził się Aleksander.
Jego towarzysz cofnął się pod ścianę, ale nie odwrócił głowy. Patrzył jak ogień przenika jasną koszulę i ta staje w płomieniach. Jak skazaniec szarpie się mimo licznych obrażeń i rozpaczliwie próbuje uwolnić. Jego wrzask powielały echem kunsztowne krużganki. Nagle wszystko ucichło. Jasnowłosa zaryzykowała zerknięcie na stos. Czyżby było już po wszystkim? Nie. On, co prawda zwisał bezwładnie, ale nagle uniósł głowę i odwzajemnił jej spojrzenie. Oświetlone ogniem i blaskiem księżyca w pełni oblicze wyglądało upiornie. Brudne, zapadnięte policzki, sine płaty pod oczami, cierpienie zastygłe w rysach.
Uśmiechnął się. Powoli, jakby od niechcenia uśmiechnął się. A w czarnych, zbolałych oczach coś dziwnie błysnęło.
Świat zawirował, galaktyki przemknęły przez ułamek sekundy, setki gwiazd i mgławic odbiły się w jego źrenicach. Pochłonął wszystko i wszystkich. Czas nie miał znaczenia, odległość nie była istotna. Liczyło się tu i teraz, i to było wieczne. Obrazy napływały jednocześnie i po kolei. Zrodzony z białej dłoni ptak poderwał się do lotu. Skrzydła miał z kryształu, oczy z rubinów, szafirowy dziób. Odleciał do słońca, i spłonął, a z jego łzy powstał świat. Drzewa i liście, figa o szmaragdowych liściach. Wąż z nogami i piersią kobiety, usta pozbawione oddechu. Ognisty miecz zawirował, wskazując drogę ku zatraceniu. I tłum w bieli przemknął przez przejrzystą toń. Rozpadli się w jasności, zmieniając się w mrok i światłość ponownie. A głos bez ciała zawołał "Wróć". Setki barw, feria kolorów, migotanie gwiazd...zaklęte w czarnych oczach.
"Wygrałem."
Wrzasnął raz jeszcze, a krzyk ten przemienił się w kwik. Przerażający skowyt konania. Płomienie dosięgły jego dłoni, przepaliły utrzymujące go więzły. Bezwładnie opadł na kolana.
Czarna chmura uniosła się do góry, popiół uniesiony impetem osuwających się zwłok. Przybrała kształt czarnych skrzydeł. Widzący to odruchowo cofnęli się do tyłu, zaklinając złego, by na nich nie przeszło. Ale obłok spokojnie opadł, nie atakując nikogo. Skazaniec był martwy.
"Nigdy mnie nie pokonasz."
Brygida odepchnęła podtrzymującą ją kobietę i wbiegła do wnętrza pałacu. Przemknęła przez komnaty, nie zatrzymywana dotarła do schodów i zbiegła na dół. Wpadła do ogrodu. Nawet nie patrzyła gdzie biegnie. Po omacku dotarła do uszkodzonego fragmentu murów, tuż obok miejsca, w którym ostatni raz rozmawiali i w którym go pojmali. Ale nie patrzyła w tą stronę. Upadła na kolana, twarzą skierowawszy się w stronę migotliwej linii rzeki i zaczęła się modlić.

Kanonik również wyszedł. Choć powoli i ostrożnie, właściwie należało by rzec, iż wymknął się ukradkiem; bez słowa i zbędnego gestu. Tuż po tym, jak brat Jakub gdzieś się zapodział. Najwyraźniej go szukał, choć ani razu nie zawołał jego imienia, ani nie spytał nikogo. Jego czarne szaty zlewały się z cieniami zalegającymi komnaty. Przemykał się niczym duch, wypatrując oczy. Ale nigdzie nie mógł dostrzec towarzysza, zupełnie jakby ten rozpłynął się w powietrzu. Tylko w jadalni kilka osób służby krzątało się, przygotowując ucztę. Poza nimi pomieszczenia mieszkalne wydawały się opustoszałe. Nie było żywej duszy. Nic dziwnego. Wszyscy pobiegli oglądać egzekucję. A ta przecież się jeszcze nie skończyła. Jak tylko wygaszą płomienie kat, wspomagany przez strażników, odnajdzie zwłoki, odrąbie im głowę i uniesie by publiczność potwierdziła, iż skazaniec naprawdę umarł. Czasami zdarzało się, że ciało było rozczłonkowywane. Właściwie, to miał nadzieję zobaczyć, jak to robią, nieczęsto miał okazję oglądać takie przedstawienie; no, ale miał obowiązki.
Obowiązki! Psia krew! Tu nie chodziło o żadne zadanie do wykonania! On po prostu nie powinien był zniknąć. Dlaczego uciekł? Nie potrafił tego zrozumieć. Przecież powinien się cieszyć, iż spłonęło i odeszło. Powinno im obu po równi na tym zależeć, więc czemu odwrócił wzrok, zamiast rozkoszować się chwilą ich tryumfu? Czyżby...
- Jak zwykle myślisz tylko o nim.
Usłyszał dziewczęcy głosik. Odwrócił się błyskawicznie. W drzwiach, oświetlona blaskiem księżyca, stała jedna z dziewczynek wałęsających się po zamku. Córka któregoś ze strażników. Nie wiedział nawet jak ma na imię, zresztą, kto by je wszystkie spamiętał? W końcu dzieciarni w wieku do dziesięciu wiosen było na kopy.
Mała lekko się uśmiechała, miała jasno złote włosy, błękitne oczy i brudną, pocerowaną sukienkę, sporo na nią za dużą.
- Tylko o nim. Znowu. A on odszedł. Poszedł do wsi. - wytłumaczyła podchodząc na środek sali. Drzwi samoistnie się za nią zamknęły - Idioto! Spartoliłeś wszystko!
- Dlaczego tak sądzisz?
- Miałeś tylko pilnować! - nie przestawała krzyczeć - Tylko je przypilnować! A ty co?
- Skąd miałem wiedzieć, że się pojawi? Musiałem coś wymyślić by je powstrzymać!
- I wybrałeś najgłupszą metodę! Trzeba było założyć pieczęć, czy wygnać je z zamku, ale nie, ty musiałeś... Do tego zwykła śmierć nie wystarczyła, potrzeba było całego przedstawienia!
- Tylko mi powiedz, że ci się nie podobało. - uśmiechnął się składając ramiona na piersi. - Poza tym mamy co najmniej sto lat spokoju, nim wróci.
- Właśnie! - wrzasnęła. Niewidoczna strzała rozorała kanonikowi policzek. - Dlatego nie cierpię samowoli! Ono jest nam potrzebne! Mówiłem ci setki razy! Ale nie, Ty wiesz lepiej! Nie myślisz perspektywicznie! Z resztą, co za perspektywa! Na pierwszym, drugim, ba... setnym miejscu masz jego! I tylko jego! Tak chciałeś widzieć krew nieśmiertelnego? Więc patrz!
Krzyknęła zagniewana. Mężczyzna osunął się na kolana, brocząc z licznych ran; każde zdanie dziewczynki oznaczało niewidzialny, nie chybiający celu pocisk. Ale nie spuścił głowy, nie wyraził skruchy, patrzył na nią. Nagle jasne oczy rozszerzyły się w przerażeniu.
Jakub rozglądał się niepewnie. Dosłownie przed chwilą, ułamkiem sekundy był na polu i biegł. Teraz znajdował się w jednej z zamkowych sypialni. Nerwowo rozejrzał się do koła, zobaczył blondynkę, potem klęczącego duchownego. Błysk zrozumienia przemknął mu przez oblicze. Zrozumienia, a zaraz potem strachu i bólu, gdy niewidzialna broń przecięła mu ścięgna w kolanach. Zawył. Osunął się na ziemię, uderzył czołem w podłogę.
- Panie...
Wycharczał i głos uwiązł mu w gardle. Kilka razy poruszył ustami, jakby chciał coś powiedzieć, ale z pobladłych warg nie wydobył się najmniejszy nawet dźwięk. Dziewczynka mściwie zmrużyła oczy.
- Lepiej. - potem zwróciła się do Aleksandra - Widzisz, nie tylko ty umiesz zadawać ból. To też moja specjalność. Więc to on jest dla ciebie najważniejszy... Ja, czy on? Ile wytrzymacie?
Spytała. Nagle mnich wyprężył się jakby coś trafiło go w piersi i powoli zaczęło się w nie wgryzać. Krew trysnęła na ciemną szatę. Twarz wykrzywił mu okropny grymas. Mała nie spuszczała badawczego wzroku z kanonika. Najwyraźniej bardzo dobrze się bawiła.
- Nie powstrzymasz mnie? - spytała drwiąco. - Nie pomożesz swojemu kochankowi? A może on się nie liczy? Albo...
Twarz mężczyzny drgała. Przerażenie, wściekłość, bezradność, panika, wszystkie te uczucia następowały jeden po drugim i najwyraźniej nie potrafił nad nimi zapanować. Zaciskał i prostował pięści, niezdolny do uczynienia najmniejszego gestu. Blondyneczka prychnęła pogardliwie.
- Beze mnie byłbyś niczym. I jesteś. Cała twoja siła na nic. Cała moc jest nic nie warta. Nic! Wszystko co masz, co choć trochę się liczy, należy do mnie! Od chwili w której spadłeś za mną w przepaść. - przerwała, podparła się piąstkami pod boki. Okrutny uśmiech pojawił się na jej twarzyczce. - Wiesz, chyba go zabiję, to będzie rozsądna kara, nieprawdaż? Bardzo... ludzka.
- Nie.
Jęknął prawie bezgłośnie. W odpowiedzi uśmiechnęła się okrutnie. Jakub skulił się w sobie. Niewidzialna siła szarpnęła nim, podnosząc na kilkanaście cali. Rozdarła na sztuki ubranie i ciało pod nim... Aleksander gwałtownie odwrócił głowę. Zzieleniał.
Nagle torturowany osunął się na ziemię. Złe słowo, raczej łagodnie został na niej złożony. I rozległ się spokojny, opanowany głos.
- Nie.
- Więc jednak. Niepotrzebnie mieszasz się w nie swoje sprawy, Uriel.
Stwierdziła bez gniewu, odwracając się w stronę biforium. Brygida siedziała na kamiennym parapecie. Jej jasne włosy rozświetlał księżyc.
- Może moje. - odpowiedziała pogodnie.
- Powinnoś było nadal spać.
Szepnęła, mrużąc powieki. Coś niewidzialnego rozbiło się na niespełna stopę od panny. Ta lekko skinęła głową, miała poważną twarz, ale rozbawione, łagodne oczy.
- Pieczęć nie działa. I nie zadziała. - stwierdziła - Nie pozwolę ci dłużej ich dręczyć.
- Zadziwiająca łaska. Dlatego uważam, że jesteście idiotami. Po co pomagać wrogowi? - spytała. Ale nie doczekała się odpowiedzi. - I jak mnie powstrzymasz? Jesteś zbyt osłabione.
- Być może, ale Ono wzmocniło moją siłę. Przynajmniej na tyle, że mogę skutecznie cię powstrzymać.
- Nie widzisz swojej głupoty? Jak możesz pomagać jego wrogom, wykorzystując siłę zdrajcy? Czy tylko ja widzę nie konsekwencję?
- Nie zrozumiesz mnie; ani ty, ani twoi niewolnicy. - kolejny atak rozbił się na niewidocznej osłonie. Dziewczyna nie zwróciła na to uwagi. - Nawet gdybym chciała ci wytłumaczyć, nie potrafiłbyś pojąć; a nie mam zamiaru tłumaczyć się przed tobą. Więc, po prostu zostaw nas w spokoju.
Łagodnie się uśmiechnęła. W mgnieniu oka cała krew, wszystkie rany znikły, a poszarpane szaty znów były jednością. Ale nie wszystko można było cofnąć. Jakub bezwładnie osunął się na ziemię. Aleksander podczołgał się na czworakach do niego, ujął umęczoną głowę i złożył na swoich kolanach. Objął go z całej siły. Nic nie powiedział. Dziewczynka przyglądała się temu w milczeniu.
Wtem roześmiała się.
- Ja zrobiłem co chciałem. Nie złamiesz już żadnego zakazu, prawda mój drogi? - potem zwróciła się do Brygidy - A teraz pozwolisz, że was opuszczę.
Odpowiedziała nieznacznym skinieniem głowy. Wiedziała, że nie ma dość mocy, by go pokonać. Żadne z nich nie miało. Dziewczynka zachichotała i znikła w idealnej ciszy.
Kanonik wreszcie rozejrzał się nieprzytomnie po okolicy. Ciężko było powiedzieć, czy wie co się stało, czy cokolwiek rozumie. Uriel przymknęła oczy, kiedy znów je otworzyła Aleksander wpatrywał się w nią całkiem przytomnie, choć cokolwiek przestraszony. Może nawet zły.
- Opuścisz ten dom jak tylko skończą się roboty. I już nikogo nie skrzywdzisz. Uwolnisz też duszę duchownego. To samo tyczy się twego towarzysza. Dopilnuję was byście odeszli, rozumiesz?
Stwierdziła łagodnie, choć stanowczo. Nic nie odpowiedział, ale rozumiał, iż nie może się przeciwstawić. Nie miał już takiej siły.

Spało, regenerując moc. Unosiło się w przestrzeni, gdzieś w nicości. Tam, gdzie nie było ani raju, ani piekła, ani czyśćca, ani tym bardziej świata ludzi. W tej pustce, co stapiała wszystko w jedność, a jednocześnie rozdzielała składniki od siebie. W miejscu, do którego nikt nie miał mieć prawa dostępu, do którego drogi szukało od wieków. Od początku znanego ludziom czasu...
Teoretycznie rzecz biorąc nie potrzebował fizycznej powłoki, a jednak przyzwyczaił się do niej. Podobały mu się złociste włosy, jasne oczy, to drobne, nieskazitelne ciałko, jakie przyjmował. Nawet tutaj, poza czasem i czterema światami. Lubił siadać w tej nieistniejącej przestrzeni, zwłaszcza, gdy ono tu było, nieświadome czyjejkolwiek obecności.
- Duriel jest idiotą. - powiedziało, wiedząc że go nie usłyszy. - Myśli, że zna nas dobrze, ale się myli. Nigdy nie był Księstwem. Nie wie, że jak ktoś przyjmuje postać, jest osłabiony. Tak; tylko umierając miałoś dość siły, by zerwać pieczęć. By je uratować... Ale to nie tak miało się skończyć! Nie tak! Po co się wmieszałoś? Przecież Uriel zostałoby wyzwolone wraz z śmiercią tej dziewczyny, więc po co się poświęciłoś? Po co?! Dla Azraela? Przecież go nie odzyskasz! Duriel ci nie pozwoli! Ja nie pozwolę! Więc czemu próbujesz? - zamilkł - Miłość... Parszywe uczucie! Istnieje tylko pożądanie, rozumiesz! Tylko pożądanie! Duszy i ciała! A ja pożądam ciebie! I ciebie dostanę! Nie tym, to następnym razem! Przysięgam! Za wiek, dwa, tysiące stuleci! Zostaniesz jednym z nas, będziesz moje. Znów staniesz obok i rozbłyśniesz blaskiem. Tym razem moim! - wrzasnął. Oczywiście nie było reakcji. Po chwili dodał ciszej, dużo cieplej. - Wiesz o tym. I On to wie. Przewidział to. Zanim zaczął się czas...
Powiedział wyciągając materialne palce. W pustce, tam gdzie nie było nikogo ani niczego, zawieszony w próżni spoczywał cień, wspomnienie; uśpiona dusza czarnoskrzydłego anioła o błyszczących białych włosach. Księstwa, Shitoel, tego, którego prawdziwe imię nie zostało nigdy wypowiedziane; nienazwanego.


Piastów, Kraków 22 sierpnia - 10 września 2004


Słowniczek co trudniejszych pojęć:
Dożon - wieża mieszkalno-obronna, centrum zamków średniowiecznych
Królowa nauk - geometria
Aramejski - jeden z języków w którym została spisana Biblia (nie mam zamiaru zanudzać was szczegółami, ale przyjmijmy, że od dawien dawna jest zapomniany)
Koptyjski - język używany do ok. Xw. na terenie Egiptu przez tamtejszych Chrześcijan - połączenie hieroglifów z czterema literami z greckiego, jeszcze bardziej martwy niż aramejski,
Biforium - podwójne okno; lub dwa okna przedzielone kolumną
Księstwo - jeden z chórów anielskich (co pewnie większość z was wie ^^)




Komentarze
mordeczka dnia padziernika 16 2011 13:18:25
Komentarze archiwalne przeniesione przez admina

An-Nah (Brak e-maila) 21:05 09-11-2004
Genialne. Pazuzu, ty nawet z tak oklepanego (zwlaszcza przy tym konkursie... omal zawalo dostalam, widzac, ze polowa autorow pisala o aniolach... a tyle ciekawych mitologii mozna bylo wykorzystac...) tematu jak anioly i demony umiesz wydobyc cos nowego. Procz tego przepiekne opisy. Nadal moim faworytem jest to drugie opowiadanie, ale to takrze jest swietne.
(Brak e-maila) 00:04 18-11-2004
rany, jaka ja sie malutka przy tobie czuje... jestes swietna, Pazuzu. abstrahujac od fabuly, ktora jest przemyslana, odpowiednio zapetlona i wciagajaca smiley... po prostu nie moge wyjsc z podziwu, jesli idzie o twoje opisy. opisy, terminologie, styl... poza tym, ze masz swietne pomysly, masz jeszcze wiedze, ktora pozostawia mnie w pelnym zazdrosci podziwie smiley
Kethry (Brak e-maila) 00:05 18-11-2004
tak, to na gorze to oczywiscie ja, Keth, znow zapomnialam sie podpisac smiley
Pazuzu (Brak e-maila) 19:19 18-11-2004
Bardzo dziękuję (ukłon), obu paniom (ukłon), zrobiłam się czerwona (serio), pozwolę sobie na słówko komentarza. Tekt ten oparłam na dwóch utworach poetyckich; pierwszy, którego fragment dałam na początku, to mój wiersz \"początek\"; drugi, to piosenka Kaczmarskiego pt.\"Strącanie aniołów\". Jej fragment, choć zawoalowany, też zawarłam.

Jeszcze raz dziękuję.
el-e (Brak e-maila) 23:21 15-07-2008
bede marudzic^^' na wstepie ostrzegam:> fabula opowiadana ciekawa ale jak dla mnie nie mam w nim punktu kulminacyjnego i nie mam rozwiazania...trzeba czekac na ciag dalszy...osobiscie srednio to lubie^^'lubie miec wszystko slicznie doslownie wyjasnione do konca, a na kilka niejasnosci (to znaczy kilku momentow korych nie potrafie sobie w zaden sposob poskalada^^' ale to pewnie tylko moje braki logiczne)
tak wiec ogolne wrazenie pozytywe ale i tak bym sie czepiala detali;] ale ja juz tak mam:>
Dodaj komentarz
Zaloguj si, eby mc dodawa komentarze.
Oceny
Dodawanie ocen dostpne tylko dla zalogowanych Uytkownikw.

Prosz si zalogowa lub zarejestrowa, eby mc dodawa oceny.

Brak ocen.
Logowanie
Nazwa Uytkownika

Haso



Nie jeste jeszcze naszym Uytkownikiem?
Kilknij TUTAJ eby si zarejestrowa.

Zapomniane haso?
Wylemy nowe, kliknij TUTAJ.
Nasze projekty
Nasze stałe, cykliczne projekty



Tu jesteśmy
Bannery do miejsc, w których można nas też znaleźć



Ciekawe strony




Shoutbox
Tylko zalogowani mog dodawa posty w shoutboksie.

Myar
22/03/2018 12:55
An-Nah, z przyjemnością śledzę Twoje poczynania literackie smiley

Limu
28/01/2018 04:18
Brakuje mi starego krzykajpudła :c.

An-Nah
27/10/2017 00:03
Tymczasem, jeśli ktoś tu zagląda i chce wiedzieć, co porabiam, to może zajrzeć do trzeciego numeru Fantoma i do Nowej Fantastyki 11/2017 smiley

Aquarius
28/03/2017 21:03
Jednak ostatnio z różnych przyczyn staram się być optymistą, więc będę trzymał kciuki żeby udało Ci się odtworzyć to opowiadanie.

Aquarius
28/03/2017 21:02
Przykro słyszeć, Jash. Wprawdzie nie czytałem Twojego opowiadania, ale szkoda, że nie doczeka się ono zakońćzenia.

Archiwum